niedziela, 6 września 2020

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umieszczam je w innym portalu. Zainteresowanych odsyłam na wattpad 

https://www.wattpad.com/948967292-jak-w-ksi%C4%85%C5%BCce-prolog


"Jak w książce" to historia Magdy i Aleksa pełna humoru i sensacji, przeplatana tajemnicą i bibliotekarskimi smaczkami :) Oczywiście popularny schemat i wątek mafijny musi być :D Czyli to wszystko co lubiłyście do tej pory w moich opowiadaniach :) Mam nadzieję, że też się spodoba. 


Miłego czytania, Peace out, Chandni

sobota, 26 października 2019

Chronologia opowiadań

A/N: Chronologia opowiadań Nico-NCIS-Shardiff-Danno-Olga na prośbę AniEmmy :) Było ciężko to ogarnąć ale mam nadzieję, że się udało i sama się nie pogubiłam 😁😉











1. Dolce Vita (Nico)
1.1. Decyzja (Nico)
2. Kamienie Archaniołów (Danno)
3. Ianto Barrowman
4. DiAngelo
5. Shardiff
6. Nici&Shardiff
7. Ważne łóżkowe decyzje (Shardiff&Nico)
8. Rodzinne dylematy (TIVA, Nico, Shardiff)
9. Męska rzecz (Nico&Shardiff)
10. Hell week (Nico&Randal)
11. Po co walczyć i się starać (Olga&Nico - Murmańsk/Callehan)
12. Rodzina jest najważniejsza (Cuidad Bolivar/Jugodin)
13.Młodszy upierdliwy brat (Watykan/Romanov)
14. Nowy początek (Główna siedziba Icarusa)
15. Nie zadzieraj z rodziną (Malezja/Axel)
16. Trzydzieści srebrników (Patriarcha/Rosja)
17. Ofiara z trzydziestu srebrników (Andre/Jerozolima)
18. Projekt Olimp (Modo, Akira/Bogota)
19. Prezent urodzinowy (Hell week Nick&Gabe)
20. Wesołych Świąt (Waszyngton/Shardiff &Co)
21.Dawno temu, w odległej galaktyce (Dubaj/Nick, Gabe, Jasmine)

środa, 2 października 2019

A/N

A/N: Kochane, tak, wiem miało być nowe opowiadanie. Zaczęłam zbierać książki o odpowiedniej tematyce ale cóż... Wraz z Alexandrettą skończyliśmy poprawiać Po co walczyć i się starać? Pochwalę nas - z 111 stron wyszło nam 320 😊😎🤩 Jestem bardzo dumna. A siłą rozpędu zaczęłyśmy Dziecko nr 2 😈🤪

Na pocieszenie prezentuje nową wersję okładki 🤩 

Pozdrawiam

Chandni



środa, 18 września 2019

Epilog

DC 4 miesiące później

Nastał długo wyczekiwany kwiecień. Wszystko dookoła się zazieleniło. W końcu długo upragniona przeze mnie wiosna. I ten dzień, na który czekałem tak długo, a do którego mogło nie dojść. Wszystko było dopięte na ostatni guzik a ja od kilku dni czułem się jak nastolatek przed pierwszym razem. Byłem w kuchni, gdy usłyszałem pukanie. Gibbs mnie wyprzedził by otworzyć.
- Agent Gibbs jak mniemam - usłyszałem młody męski głos.
- Jackob, państwo Lodgers - Gibbs przywitał ich i wpuścił do mieszkania. 
- Hej, Tony - wow, po raz pierwszy zobaczyłem Jackoba na żywo. Okazał się szczupłym dwudziestolatkiem o zawadiackim uśmiechu, blond włosach i niebieskich oczach. 
- Jackob - uśmiechnąłem się podjeżdżając wózkiem i witając się - Państwo Lodgers, dziękuję, że zechcieliście przyjechać.
- To my dziękujemy za zaproszenie a przede wszystkim, za to co zrobiłeś dla naszego syna - powiedziała pani Lodgers podchodząc i całując mnie w policzki - Jak ja ci się odwdzięczę? - szepnęła mi do ucha. Speszyłem się lekko.
- Dogadamy się - odparłem półszeptem mrugając do niej. 
- Wspaniały dom, Gibbs - odezwał się pan Lodgers po tym jak wymienił ze mną silny uścisk dłoni. Gibbs skinął głową.
- Zostawię was byście porozmawiali - odparł wychodząc z domu. 
- Robi wrażenie - szepnął Jackob wskazując głową za Gibbsem - Wzbudza respekt.
- Ta, powiedz mi coś czego nie wiem - roześmialiśmy się. 
- Zatem wszystko gotowe? - zapytała pani Lodgers siadając wraz z mężem na kanapie.
- Jak najbardziej. Tylko się przebrać i dojechać. -oznajmiłem - Jak rozumiem zostaniecie dłużej w DC.
- Rodzice zgodzili się na tygodniowy pobyt - ucieszył się Jackob. Widać było, że wrócił po części do siebie po wypadku. Siedział na sportowym wózku, podobnym do mojego. 
- Mam niespodziankę - zacząłem.
- Jaką? - Jackob ożywił się jeszcze bardziej - Nic nie mówiłeś... całe cztery miechy byłeś tajemniczy. 
- Jestem agentem federalnym, byłem świetny i nadal jestem w akcjach po przykrywką - uśmiechnąłem się tajemniczo. Nikomu nie zdradziłem swojego słodkiego sekretu. 
- Zatem, co to jest? - dopytywał podekscytowany Jackob. Był żywiołowym dzieciakiem. Przyłapałem sie na tym, ze jest mi nieswojo rozmawiać z nim twarzą w twarz.
- Cierpliwości, wszystko w swoim czasie - odparłem jeszcze bardziej tajemniczo.
- Koniec gadki, czas się szykować - Gibbs nagle pojawił się w progu. 

****

Jako, że byłem chrześcijaninem nie praktykującym, a Ziva żydówką postanowiliśmy urządzić ślub w parku nad Zalewem Tidal. Białe namioty, dekoracje, kapela oraz goście. Niedaleko, przy samym brzegu wody stały udekorowane ławy, a na samym przedzie czekała na nas kapelan Burke, która pomogła wyleczyć mi się z jednej fobii. Ubrany w czarny smoking i białą koszulę podjechałem na wózku do kapelan. Widziałem uśmiechy gości i dumę płynącą z oczu mojego ojca i Zivy. Eli nie obraził sie za to, że nie został poproszony o poprowadzenie do ołtarza. Wiedział, że za dużo nabroił w życiu Zivy i tak mógł się cieszyć, że w ogóle zaprosiliśmy go na uroczystość. Oczywiście Zive prowadził Gibbs. Ziva... uh... jej sam widok zapierał dech w piersi. Miała na sobie długą, zwiewna, biała suknie. Włosy swobodnie spadały jej na ramiona a za uchem miała wetknięty kwiat. Jaki? Mnie nie pytajcie. Ważne, że był.
Gibbs natomiast ubrał elegancki, klasyczny, czarny garnitur. 
Kiedy podeszli i kapelan Burke zaczęła uroczystości czułem przyjemne motylki w żołądku. Uśmiechnąłem sie do Zivy gdy nastąpiła pora przyrzeczeń. 
- Tony? - Ziva spojrzała na mnie, gdy przeciągałem moment złożenia przyrzeczenia. Oboje sami sobie je napisaliśmy. Chcieliśmy by były prosto od nas. A ja, ja chciałem wszystkich podtrzymać w niepewności. Chwyciłem się oburącz oparć zablokowanego wózka i podniosłem.
- Tony?! - słyszałem zaskoczone szepty. Stanąłem chwiejnie. Gibbs zaszedł mnie od tyłu i przytrzymał za ramię. Widziałem, że płaczą - WSZYSCY!
- Ja, Anthony Dwaine DiNozzo, biorę sobie ciebie, Zivo David, za żonę, przyjaciółkę, moją duszę. Będę tylko i na zawsze twój w doli i nie doli, w zdrowiu i chorobie, w smutku i radości. Obiecuje kochać cię i szanować, dbać o ciebie i opiekować się każdego dnia aż do ostatniego dnia naszego życia - wziąłem od Gibbsa obrączkę, pocałowałem i włożyłem na palec zapłakanej Zivy. Moja Mossadowska ninja zalewał się potokiem łez. Jak dobrze, że miała wodoodporny makijaż. Ja bym nie narzekał ale wiem jak do tego podchodzą kobiety. Ziva ścisnęła moja dłoń i zaczęła mówić drżącym głosem: 
- Ja, Ziva David, biorę sobie ciebie, Athony Dwain DiNozzo, za męża, przyjaciela 
i moją jedyną prawdziwą miłość. Obiecuję pielęgnować nasz związek i kochać cię każdego dnia bardziej niż dzień wcześniej. Będę ci ufać i szanować, śmiać się z tobą i płakać z tobą, kochać wiernie na dobre i na złe, niezależnie od przeszkód jakie powstaną na naszej drodze. Oddaję ci moje serce, moją miłość, od tego dnia tak długo, jak oboje żyć będziemy. - Ziva uczyniła dokładnie to samo z obrączką nim ja włożyła mi na palec. Uśmiechnęliśmy się.
- Kocham... - zaczęła a ja jak zwykle dokończyłem:
- Cie. 
- Moi mili, możesz pocałować panią młodą - uśmiechnęła się do na kapelan. A my jak dwoje nastolatków speszonych obecnością rodziców cmoknęliśmy się w usta.
- Panowie i panie, mam zaszczyt przedstawić wam Pana i Panią DiNozzo - ogłosiła doniośle Burke. 

***

- Zatem to było twoją słodką tajemnicą - Jackob szturchnął mnie w ramię. Pozwoliłem sobie tylko zatańczyć na stojąco jeden taniec - pierwszy taniec pary młodej do naszej ulubionej piosenki “All out of love” w wykonaniu Johna Barrowmana. Dopiero od niedawna mogłem chodzić nie przemęczając sie za bardzo. Obiecałem rehabilitantce, że nie przeciążę się podczas wesela, bo przede mną jeszcze długa droga do samodzielnego chodzenia i sprawnego egzystowania.
- Nie chciałem zapeszać - uśmiechnąłem się wygodniej sadowiąc się na wózku. 
- Zazdroszczę - Jackob opuścił smutno głowę.
- Hej - rzuciłem i pacnąłem go w głowę tak iż podskoczył - co ja mówiłem?
Spojrzał na mnie przepraszająco. 
- No, ja myślę i żebym więcej tego nie słyszał - skarciłem go.
- Tak, psze pana - odparł uśmiechając się. 
Tym razem to ja go szturchnąłem widząc ładną młodą dziewczynę przyglądającą się uważnie Jackobowi.
- Działaj, wodzu, działaj - rozkazałem odpychając go w stronę dziewczyny. 
- Panie DiNozzo - Ziva zaszła mnie od tyłu i objęła.
- Pani DiNozzo - odparłem całując ją. 
- Zostawmy ich i ucieknijmy - zaproponowała. 
- Kusząca propozycja, pani DiNozzo ale zapewniam cię, że nas wyśledzą - odparłem spoglądając na naszą szalona rodzinkę, która ustawiała się właśnie do zdjęcia.
- Tony, Ziva! - Tim machnął na nas byśmy się przyłączyli. 
Ziva chwyciła za mój wózek i zaczęła szybko pchać.
- KOCHAM...
- CIĘ!
Wydarliśmy się na cały głos, omal nie wpadając na grupę zebranych ludzi.
Życie na nowo się dla nas zaczynało a głównie dla mnie. Wiem i zawsze będę powtarzał, że nie wolno tracić nadziei na lepsze jutro. 
Ustanawiam to oficjalną zasadą numer 2!

Skończyć cz15

Moje przeczucie było coraz mocniejsze, gdy lekarze zmniejszyli jeszcze bardziej leki. Od rzekomej ‘śmierci’ Zivy i Gibbsa minęło dwadzieścia siedem godzin. Kazałem McGeekowi przywołać Fornella do siebie. Wiedziałem, że Tim nie jest w stanie teraz się niczym zająć. Był zbyt roztrzęsiony. Ducky i Palmer mięli masę roboty w prosektorium, a Abby... Abby to była inna historia a raczej histeria. 
-DiNutso – Fornell przywitał się i oklapł na niewygodne krzesło – Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał przypatrując się mi uważnie.
 - Poszukać po szpitalach i NIE! Nie zwariowałem! – wycedziłem ostro chcąc by dotarło do nich – Wiem, że żyją. Proszę cię Toby, zrób to dla mnie. 
Agent FBI spojrzał na mnie posępnie ale przytaknął. Wiedział, że nie ma co się ze mną teraz kłócić. Zrobi to dla mojego świętego spokoju.
 - Nie rób sobie nadziei, Tony – powiedział wstając i kładąc mi dłoń na ramieniu, a następnie wychodząc. Wziąłem głęboki oddech i chwyciłem za komórkę. 
Teraz dopadły mnie wyrzuty, że zostawiłem Jackoba samego.
‘Hej’ napisałem i czekałem czy w ogóle się do mnie odezwie.
‘Tony?! To naprawdę ty?! Jak się trzymasz? Twój ojciec mi wszystko wyjaśnił.’ Odczytałem i uśmiechnąłem się blado. 
‘Wybacz... powoli dochodzę do siebie... nie jest mi łatwo...’
‘Ja na twoim miejscu... kurcze, nie wiem... ale nie jestem aż tak silny jak ty...’
‘Ja też nie jestem silny... nie tak jak myślisz ale muszę być dla nich’ oznajmiłem. 

**

Minuty wlokły się w nieskończoność zamieniając boleśnie w godziny. Lekarze w końcu zdecydowali, że mogę spróbować na krótka chwile usiąść na łóżku. Wow, nie wyobrażacie sobie jaka zmiana. Już miałem dość leżenia. Rana pooperacyjna goiła się bezproblemowo. Zatem brakowało mi tylko jednego. Dobrej wiadomości. 
Powoli już zaczynałem przysypiać, gdy usłyszałem skrzypnięcie drzwi, a następnie w progu ukazał się Fornell.
 - Jak wy to robicie? – zapytał lekko się uśmiechając a następnie robiąc miejsce dla dwóch osób. Moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok na świecie.
 - Gibbs, Ziva – wykrztusiłem czując jak oczy zachodzą mi łzami. Oboje wyglądali jak siedem nieszczęść. Ziva miała rozbite czoło, podkrążone oczy, wyglądała mizernie. Trzymała  prawą rękę blisko siebie. Zauważyłem bandaż na niej. Nie chciałem myśleć o urazach, które ubrania chowały. Gibbs miał podrapana twarz i kilkudniowy zarost. Kiedy się poruszał utykał, a przy każdym ruchu na jego twarzy malował sie grymas bólu. Jednak mnie to nie obchodziło. Najważniejsze było, że żyli.
 - Jak? – szepnąłem. Oboje usiedli po obu bokach mojego łóżka. 
 - Zostaliśmy zaatakowani w hangarze jednak udało nam się zlikwidować przeciwnika. Było naprawdę blisko – zaczęła Ziva biorąc mnie zdrowa ręką za dłoń – Zmusili nas do oddania broni, kurtek z napisem ‘NCIS’, komórek oraz odznak. Nie spodziewali się, że mamy noże – Ziva uśmiechnęła się lekko i spojrzała na Gibbsa. 
 - Niech żyje zasada numer 9 – rzuciłem spoglądając na swojego szefa, który tylko przytaknął. 
 - Nastąpiła jedna eksplozja, wiec zaczęliśmy uciekać w stronę wyjścia przy rzece a potem następna eksplozja wyrzuciła nas do rzeki – Ziva kontynuowała. 
 - Dopłynęliśmy do brzegu – odezwał się Gibbs krzywiąc się lekko. 
 - Trochę nam to zajęło. Potem znalazła nas para staruszków i zawiadomiła karetkę. Z wyczerpania oboje byliśmy nieprzytomni do późnej nocy. Dziś Fornell nas znalazł ale lekarze uparli się by zrobić nam dodatkowe badania zanim nas wypisali. Ale już jesteśmy – Ziva ścisnęła mi dłoń.
 - Kocham cie – szepnąłem – I szefa również – dodałem czując jak łzy szczęścia spływają mi po policzkach. 
 - Widzę, że z Toba coraz lepiej, DiNozzo – Gibbs wymownie spojrzał na mnie zauważając iż siedzę. 
 - No w końcu – Ziva zrobiła srogą minę – Do ślubu pozostały niespełna cztery miesiące!
 - Teraz to od razu stanę na nogi – roześmiałem się. 
 - Powinniście odpocząć – odezwał się w końcu Fornell, który cały czas stał w drzwiach. 
 - Gorąca kąpiel – Ziva aż się rozmarzyła, pocałowała mnie i wstała – Wrócę szybko – zapewniła.
 - Zajmij się nimi Toby – poprosiłem a gdy wyszli chwyciłem za telefon.
‘ŻYJĄ! Właśnie z nimi rozmawiałem!’ przekazałem radosna informacje Jackobowi. 


Skończyć cz14

Leżałem niczym mumia egipska czy też posąg grecki, całkiem nieruchomo, jakby moje ciało było na tym cholernym łóżku a mój duch... mój duch był gdzieś indziej. Mój mózg wyłączył się. Czułem i podświadomie wiedziałem, że mój ojciec przy mnie cały czas siedzi, że lekarze i pielęgniarki co chwila przychodzą sprawdzać mój stan i czy wszystko dobrze się goi. Byłem świadom tego, że Abby, Tim, Ducky i Palmer przewinęli się przez pokój a nawet Dyrektor „zaszczycił” mnie swą obecnością. Podświadomość dawała mi sygnały, że coś jest do mnie mówione ale miałem wrażenie, że to wszystko dzieje się jakby w innym wymiarze, w innym Matrixie a ja niczym Neo byłem zawieszony w obu światach. Wiedziałem, że Jackob do mnie pisze ale w chwili obecnej to mnie nie obchodziło. W chwili obecnej byłem w raz z Gibbsem i Zivą i moimi wspomnieniami związanymi z nimi.

** flashback – Gibbs **
Baltimore 11 lat temu

Ten gość miał tupet i uśmiechał się tak dziwnie. Nie lubiłem takich uśmiechów zwłaszcza od federalniaków. Był jak wyzwanie a ja lubię wyzwania, wiec bez problemu podjąłem jego tok myślenia.  Danny był w te klocki wolniejszy ale nie znaczy, że gorszy w tej branży.
Le-roy Je-thro Gibbs!
Uh... aż mnie przetrzepało. Jak jego rodzice mogli go aż tak skrzywdzić?!
Pomijając fakt iż moi poszli na łatwiznę nazywając mnie Anthony, to... Leroy? No doprawdy!
Jak zwykle posyłałem mu moje głupkowate, opatentowane uśmieszki. Tia, włoski żigolo to przy mnie chłopiec do czyszczenia butów. Ale nie wiedząc czemu czułem dziwną łatwość jaka nawiązała się przy współpracy między mną a Gibbsem. Może gdy kiedyś znudzi mi się Baltimore przeniosę się do DC? 

**

DC 8 lat temu

Co uwielbiałem w śnie to, to że kaszel również szedł spać. No, nie zupełnie, ale najczęściej. Przenieśli mnie do zwykłej sali. Brad uparł się bym pozostał jeszcze dwie doby pod obserwacją. Nie sprzeciwiałem się bo czułem się fatalnie czego oczywiście nikomu nie powiedziałem. Moje płuca, a prawdę mówiąc resztki jakie z nich zostały, bolały mnie niemiłosiernie. Wciąż kaszlałem i miałem problemy z oddychaniem. No i czasem temperatura ponownie jeszcze mi się podnosiła – nieznacznie ale jednak. Na szczęście kolory mi wróciły. Poprawka. Zmieniły się z szaro-niebiesko-czerwonego na blado cieliste (jeśli rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć). Prościej mówiąc nie wyglądałem jak zombie lub truposz. Odpływałem już, gdy usłyszałem szepty.
 - Wygląda tak spokojnie kiedy śpi – powiedziała moja nowa pielęgniarka, Anna.
 - Wygląda zdecydowanie lepiej. Mogę...? – Gibbs zapytał a ja mimochodem uśmiechnąłem się, - Miałeś spać a nie udawać – zwrócił się do mnie z naganą w głosie.
Ups... przyłapany.
 - Uhum... – mruknąłem.  Nie musiałem otwierać oczu by wiedzieć, że Gibbs zajął niewygodnie krzesło obok mojego łóżka, - Kate? – zapytałem. Chciałem wiedzieć jak się ma.
 - Przeszło jej przeziębienie i przesyła pozdrowienia – odparł lekko.
 - Przepraszam – szepnąłem czując, że muszę przeprosić za swoją głupotę.
 - Nie mogłeś wiedzieć ale dostałeś nauczkę na przyszłość – powiedział i pacnął mnie w głowę.
 - Należało mi się – dodałem i zacząłem kaszleć bo łyk powietrza źle mi wleciał. Poczułem jak Gibbs szybkim, sprawnym ruchem sadza mnie na łóżku, lekko przechyla do przodu i poklepuje po plecach.
 - Spokojnie, oddychaj.
Chwyciłem się go jak tonący chwyta ostatnią deskę ratunku. Poczułem jak pochyla się i kładzie drugą dłoń na mojej piersi.
 - Powoli, tak jak ja – w jego głosie słychać rozkaz, którego ja nie mogę nie wykonać. Gdy tylko kaszel mi się uspokoił i znów mogłem normalnie oddychać byłem wyczerpany i ledwo przytomny, lecz podświadomie wciąż potrzebowałem kontaktu z kimś, dlatego moje dłonie nie puszczały silnych ramion Gibbsa, który łagodnie ułożył mnie sobie na piersi.
 - Śpij – padło ostatnie polecenie i jak zawsze wykonałem je.

**
DC  5 lat temu

Stałem niepewnie na ganku przed domem zastanawiając się czy powinienem wejść czy też może jednak lepiej dać mu odpocząć i ochłonąć. Wolałem nie zadzierać z rozwścieczonym Gibbsem. Chociaż mężczyzna wydawał się być opanowanym niczym oaza spokoju, to jednak wiedziałem swoje. Wiedziałem, że Gibbs jest zły ale nie na mnie, tylko na dyrektor Shepard za to, że nie umie odpuścić. Rozumem jak najbardziej chęć zemsty ale to mogło kosztować mnie moje własne  życie, w najdelikatniejszym wypadku dziś kosztowało mnie złamanie serca. Ale kto w NCIS przejmie się jego złamanym sercem?
Rozmowa z Jeanne była jedną z najnieprzyjemniejszych rzeczy jaką musiał zrobić, bo chociaż się starał, to niechcący zakochał się w niej. Kiedy jednak ja miałem złamane serce, reszta zespołu zaczynała z powrotem normalnie funkcjonować, po tym jak mój ukochany Mustang wyleciał w powietrze i wszyscy myśleli, że zginąłem w tej eksplozji.
Wziąłem głębszy oddech. Sześciopak zaczyna mi ciążyć w dłoni, gdy drzwi nagle otworzyły się tak iż podskoczyłem z zaskoczenia.
 - Masz zamiar wejść czy stać tak w nieskończoność? Stek zaraz wystygnie – rzucił Gibbs wpuszczając mnie do środka.
 
** Flashback – Ziva **

DC 8 lat temu

Oficer Ziva David. Nie spuszczałem jej z oczu. Była inna. Niebezpiecznie piękna, seksowna nawet w tych, bardziej typowych dla facetów, ciuchach. Będzie idealnym obiektem dla mnie bym mógł skoncentrować się na czymś innym, by mój umysł przestał na chwilę odtwarzać ciągle tę scenę z dachu, gdzie Ari zabił Kate. Gdzie jej krew prysnęła mi na twarz. Wystarczy, że w nocy budziłem się z krzykiem zlany potem, z kołaczącym sercem i ciężkim, przyśpieszonym oddechem. Serio, jakby miał za mało koszmarów sennych.
Zatem panna David będzie godnym dla mnie przeciwnikiem by mój umysł mógł zająć się czymś innym. Owszem, nie zachwyca mnie fakt iż znała jego akta, chociaż powtarza, że nie powinno się wierzyć w to, co jest napisane w takich dokumentach.

**

DC 5 lat temu

Siedziałem w ciemnym prosektorium sącząc alkohol jaki znalazłem w szafce Ducky’ego. Trzeba było przyznać, że dobry, stary, porządny doktor znał się na alkoholach. Potrzebowałem chwili samotności by pomyśleć. Przytłaczała mnie świadomość, że przeze mnie zginęła Dyrektor.  Co prawda to nie ja pociągnąłem za spust ale powinienem był tam być wraz z Zivą. Powinniśmy byli ją ochronić bo po to tam byliśmy. Przecież moje przeczucie krzyczało tak wyraźnie, że coś jest nie tak a Ziva potwierdzała to non stop. Więc czemu nie posłuchałem? Może dlatego, że druga strona mojego przeczucia mówiła, że już raz wykorzystała mnie i naraziła i teraz może być tak samo. Bo gdybyśmy pojechali tam wcześniej z Zivą mogło by się okazać, że po prostu nie dalibyśmy rady ich pokonać i ochronić Jenny. I tak teraz Ducky musiałby przeprowadzać i nasze sekcje zwłok. Piknięcie rozsuwanych drzwi oznajmiło mi przybycie kogoś do prosektorium. Wiedziałem, że to Ziva. Zanim jednak Ziva przemówiła obiecałem sobie, że nie skończę tak jak Jenny – samotnie.

**

Somalia 3 lata temu  

Siedzę wpatrując się w zmęczoną, poobijaną, opuchniętą twarz Zivy, która drzemie w samolocie. Dopiero do niego wsiedliśmy ale adrenalina już z niej zeszła a zmęczenie dało o sobie znać. Ulżyło mi. Wiedziałem, że to nie koniec naszych problemów, że jeszcze musimy sobie wyjaśnić kilka spraw ale najważniejsze było to, że dokonałem zemsty i przy okazji odnalazłem Zivę żywą i właśnie sprowadzałem ją do domu. Nie wyobrażałem sobie życia bez Zivy. To była prawda i ja to wiedziałem, lecz Ziva i tim przez serum się o tym dowiedzieli. Upss...
 Czy to już była miłość? Czy to może jest inny rodzaj mocnego uczucia lub więzi? Nie potrafię tego jasno określić. Już dawno pogubiłem się w swoich uczuciach. 

** koniec flashback’u **

Poczułem jak ktoś dotyka mojej twarzy. Czyżbym płakał?
 - Już dobrze Tony – nad sobą zobaczyłem siostrę Kate, która już kilkakrotnie zbierała mnie do kupy przy różnych okazjach. Patrzyłem w jej ciemne oczy próbując zrozumieć co moje przeczucie zaczynało mi dawać do zrozumienia. Byłem na mocnych prochach by racjonalnie myśleć ale teraz, gdy zmniejszyli dawkę...
 - Oni żyją – powiedziałem.
 -Tony, wiem, że chciałbyś... – zaczęła ale chwyciłem ja za rękę i spojrzałem stanowczo w oczy.
 - Ziva i Gibbs ŻYJĄ!
 

czwartek, 22 sierpnia 2019

Skończyć cz13

Zaraz po rozmowie z doktorem Smithem w moim pokoju ukazał się Gibbs.
 - Co się dzieje? – zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu czy też kłamstw. Z mojej pozycji kiepsko było mi patrzeć na rozmówcę zatem skierowałam wzrok w sufit. Jakiż on piękny, taki biały. Oh, czy tam jest jakaś plamka?
 - DiNozzo – nalegał Gibbs. Wiedziałem, że przed nim niczego nie ukryję ale wolałem spróbować. Miałem nadzieję, że zrozumie jako jeden z niewielu. 
 - Pojutrze będą mnie operować – rzuciłem ni to do niego ni to w powietrze starając się by mój głos brzmiał zwyczajnie i naturalnie, by Gibbs nie wyczuł nuty zdenerwowania.
 - Celem? – Gibbs nie dawał mi spokoju. Wziąłem kilka głębszych oddechów, spojrzałem mu prosto w oczy i chwyciłem za dłoń.
 - Wiem, że zrozumiesz jeśli nic ci nie powiem, bo nie chcę mówić na głos. Lekarze muszą przeprowadzić operacje, potem znów czeka mnie długa rehabilitacja. Oni sami nie są pewni efektów zabiegu... – urwałem.
 - Jeśli się nie powiedzie...
- Właśnie. Ani ja nie będę rozczarowany ani nikt inny.
 - Tu chodzi o ciebie, Tony – zauważył Gibbs, - O twoje zdrowie fizyczne i psychiczne.
Przytaknąłem głową i odetchnąłem z ulgą.
 - Dzięki – powiedziałem ściskając go za rękę.
 - Nawet mnie nie powiesz? – zapytał uśmiechając się lekko.  
- Jeśli tobie powiem a coś nie wyjdzie... Zwłaszcza tobie nie powinienem mówić... – uśmiechnąłem się krzywo. 
 - Jak chcesz. Wiesz, że jesteśmy przy tobie – zapewnił mnie a ja parsknąłem śmiechem.
-Co? – zażądał widząc mnie rozbawionego. 
Machnąłem dłonią wciąż się chichocząc. 
 - Nie... nic... uh... po prostu przypomniałeś mi... – plątałem się chichocząc. 
 - Wykrztuś to – powiedział ukrywając swoje rozbawienie.
 - Oh, któregoś razu kiedy byłem zdołowany Abby zmusiła mnie do obejrzenia filmu indyjskiego. Wiesz te Bollywood, tańce, śpiewy, płacz, śmiech, kolory. I właśnie ten film nosił tytuł „Jestem przy tobie”. Dlatego się śmieje – odparłem. Przynajmniej udało nam się rozładować sytuację. Gibbs pokręcił tylko głową. 

 ***

Wieczorem do mojego pokoju wślizgnęła się Ziva. Przez chwilę stała nadąsana.
 - Nie powiesz?
 - Ziver... Ziv... chciałbym... – próbowałem się uśmiechnąć. Gdy się nie odezwała pomyślałem, że się obraziła. Wtedy podeszła i po prostu położyła się na boku, kładąc głowę na mojej piersi. 
 - Zachowuj się. Masz być silnym podczas zabiegu i nie przyjmuję wiadomości o komplikacjach, zrozumiano? – rzuciła ostro.
 - Tak psze pani – odparłem.
 - Niespełna cztery miesiące do naszego ślubu i jeśli się rozmyśliłeś...
 - To skopiesz mi tyłek i zabijesz w najbardziej bolesny sposób, Abby spreparuje dowody, McGee zatrze poszlaki w sieci, Gibbs przekona Wykałaczkę, że dowody są jak najprawdziwsze a Ducky opowiadając historyjkę przeprowadzi sekcję zwłok – odparłem przewracając oczyma.
 - A widzisz, jednak nie jesteś taki głupiutki jak wszyscy myślą – zaśmiała się, uniosła lekko i pstryknęła palcem w nos.  Następnie zbliżyła i pocałowała mnie w usta.
 - Kocham...
 - ... cię – wszedłem jej w słowo jak zawsze lubiłem to robić.

***

‘Jak tam, młody?’ napisałem rankiem następnego dnia do Jackoba. 
Jednak przez kilka godzin nie uzyskałem odpowiedzi, aż do późnego popołudnia.
‘Wiesz, mam na imię Jackob a nie młody.’ Przeczytałem wyczuwając kpinę.
‘Zatem, co jest grane?’ 
‘Eh... wszyscy się dziś mnie czepiliście, czy jak?!’ burknął.
‘Nie na mnie, mały, się wyżywaj. Ja tu leże jak mumia egipska bez ruchu od kilku dni.’ Odpisałem.
‘O, szlag, Tony! Wybacz, poniosło mnie.’ Odpisał i posłał mi emotikona przepraszającego.    
‘Spoks, a teraz wal.’
‘Mam dość! Jestem zmęczony. Rehabilitacja mnie przerasta. Spotkałem byłych kumpli, którzy zaczęli się za mnie wyśmiewać. Nazwali mnie Wózkarzem! Pokłóciłem się z moją fizjoterapeutką, niechcący przywaliłem ojcu w twarz...’
‘Auć... poważnie i ostro.’ Napisałem, ‘Wiem, że nie jest łatwo i ostrzegałem. Wybaczą ci jeśli przeprosisz i pokażesz, że jednak ci zależy na przystosowaniu się. A kumplami to się nie przejmuj. Gdyby to spotkało któregoś z nich to przestana się śmiać. Nie wiadomo co ich w życiu czeka.’ Zapewniłem starając się podnieść go na duchu.
‘Boisz się?’ zapytał nagle.
‘Jak cholera’ odpowiedziałem szczerze.   

***

 - Tony, mam dobre wieści – otworzyłem zaspane oczy i pojrzałem na doktora Smitha – Operacja się udała. Nie było komplikacji, jednak na rezultaty przyjdzie nam jeszcze poczekać kilka długich tygodni. 
Dopiero teraz zorientowałem się, że znów jestem w swoim szpitalnym pokoju. Wiedziałam, że przez najbliższych kilka godzin będę jak na haju przez narkozę ale dopóki nie bolało to nic mnie nie obchodziło. 

***

Kiedy znów się obudziłem tato siedział obok mnie. W pokoju panował półmrok.
 - Dochodzi dwudziesta trzecia – usłyszałem i lekko się uśmiechnąłem. 
 - Gdzie...? – wychrypiałem chcąc zapytać o Gibbsa i resztę. Tata wstał i podał mi wodę.
 - Powoli, - powiedział nachylając się, - Zostali wezwani przez dyrektora. Jakaś pilna sprawa dotycząca bezpieczeństwa narodowego. Byli u ciebie po operacji ale spałeś. 
 - Operacja rano... – wymamrotałem.
 - Wyślę do nich wiadomość – zaproponował.
 - Nie... – odparłem wiedząc, ze jeśli to sprawa bezpieczeństwa narodowego to lepiej im teraz nie zawracać głowy, - Rano... – odparłem i pozwoliłem by sen mnie ponownie pochłonął.

***
      
Rankiem obudził mnie czyjś głos. 
 - Śpi? – jeśli dobrze rozpoznałem to był Tim.
 - Tim, czy coś się stało? – zapytał mój ojciec. Obaj mówili półgłosem by mnie nie obudzić. Wstrzymałem oddech. Coś się stało! Wiedziałem, czułem to!
 - Nie wiem jak to... jak to przekazać Tony’emu... – szepnął McGee drżącym głosem.
 - Co mi powiedzieć? – zażądałem ostrym i stanowczym głosem starając się ukryć strach i przerażenie rosnące w moim sercu. 
 - Tony... – Tim podszedł bliżej. Dopiero teraz zobaczyłem, że był blady na twarzy. Szyję i lewy policzek miał zadrapane. Całe jego ubranie było pokryte kurzem i krwią. Pod jego oczyma zaczęły zaznaczać się sińce od zmęczenia.  
 - Mów! – rozkazałem starając się zmusić go do wyduszenia tego.
 - W skrócie... mieliśmy sprawę, pojechaliśmy na akcję wieczorem i wszystko w łeb trafiło. Kilku agentów zginęło... strzelanina... potem eksplozja... byłem w innym miejscu ale Fornell... Fornell powiedział, że do opuszczonego hangaru nad rzeką wszedł Gibbs z Zivą i kilkoma innymi agentami... ten... ten hangar... hangar...
 - MCGEE!! – ponaglałem go czując rosnącą panikę. Serce waliło mi jak szalone i coraz trudniej było mi oddychać. Chciałem by powiedział, że nic się nie stało...
 - Hangar wyleciał w powietrze, Tony z naszymi ludźmi w środku. W zgliszczach znaleźliśmy dokumenty, odznaki, ich broń i ciała... Tony... przykro mi...
 - NIE! – ryknąłem nie chcąc tego dalej słuchać. Nie, nie, nie, NIE! Po prostu to się nie działo! Nie Ziva i Gibbs!
 - Boże, proszę nie... – z tymi słowami straciłem przytomność. 


Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...