Miłego.
** Chandni **
Ziva David siedziała za swoim biurkiem w przestrzeni biurowej, która zajmował ich zespół. Przed nią stał kubek z gorącą herbatą a w dłoni niepewnie trzymała kopertę, którą ktoś dziś rano dostarczył na jej biurko. Włączyła lampkę, która stała na biurku i pod światło próbowała zobaczyć, co może zawierać niepodpisana koperta. Wiedziała, że musiała zostać zaakceptowana przez ich ochronę, bo inaczej by nie przeszła. Chyba, że to ktoś inny jej osobiście dostarczył.
- Otwórz - usłyszała za sobą głos
Carlisle Cartera - Ianto prosił... prosił bym ci to dał, gdyby coś mu się stało
- powiedział szorstkim, zimnym tonem, który jednak zdradzał w pewien sposób
emocje. Po tych słowach Carter oddalił się w stronę windy.
Ianto, czyli Shardiff...
Mężczyzna, który kolejny raz uratował
jej życie, a teraz na dodatek i jej nienarodzonego dziecka. A jednocześnie
mężczyzna, który przyprawiał ją o złowrogie dreszcze. Jednak jak zdołała
zauważyć gdzieś zgubił tę zimność w oczach i morderczy głód adrenaliny. Dlatego
drżącymi dłońmi ostrożnie otworzyła kopertę, z której wypadły na jej blat
dwa zdjęcia. Kiedy spojrzała na pierwsze, wstrzymała oddech. Czuła, że zbiera
ją na wymioty. Chwyciła za kubek i wmusiła w siebie łyk herbaty. Wiedziała, że
cała sie trzęsie i pewnie jest blada, ale w tej chwili to jej nie obchodziło.
Nie mogła zrozumieć dlaczego to wspomnienie wciąż tak na nią wpływa? Może
dlatego, że te dzieci miały zaledwie osiem lat?
Eli David, jej ojciec, wysłał ją wraz z
jednostką Kidon na specjalną misję w południowej części Iranu. Zadanie jak
zadanie, ale ją przerażało, że był z nimi Shardiff. Pamiętała doskonale ich
sparing na sali gimnastycznej w siedzibie Mossadu i wcale nie uśmiechało się
jej wtedy by współpracować z nim w jakikolwiek sposób przy tej misji.
Miała złe przeczucia i dobrze...
Pamięta, że weszli do jednego z domów,
gdzie była kobieta z dziećmi. Rodzina mężczyzny, którego poszukiwali. Kobieta
pogardzała nimi i nie chciała współpracować. Ziva widziała jak kurczowo trzyma
syna, a córkę pozostawiła bez ochrony. Córki wiązały sie z problemem. To
synowie byli najważniejsi i to właśnie wykorzystał Shardiff. Kazał Zivie wziąć
dziewczynkę i przyłożyć jej broń do skroni. Kiedy z niesmakiem to uczyniła,
matka nawet nie drgnęła. Wtedy Shardiff wyszarpał jej siłą syna. Kobieta
zareagowała, błagając by nie robił mu krzywdy. Lecz nawet kiedy pytali o jej
męża, milczała. Wtedy Shardiff zrobił cos, czego się nie spodziewała. Wziął
oboje dzieci i zaczął je dotykać, tak jak nie powinien, mówiąc zimnym, podłym
głosem jak znieważy ich honor i czystość dziecięca. Kobieta była bliska szału,
ale nie ustępowała. Zapierała się, ze nie wie gdzie jest jej mąż i jego ludzie
i że nie zna ich zamiarów. Shardiff zabrał oboje dzieci do niewielkiego pomieszczenia
obok przykazując by Ziva nikogo nie wpuszczała. Po chwili z pokoju dochodziły
do nich odgłosy smaganego skórzanego pasa, krzyki i płacz dzieci a potem
jeszcze inne odgłosy.
Pamięta, że przebiegło jej przez myśli ‘on
je gwałci!’. Chciała tam wejść i go powstrzymać, lecz stała tak jak ją
uczono twardo i hardo, celując do płaczącej kobiety z broni.
Pamięta, ze to co stało się potem
nastąpiło błyskawicznie. chłopiec z krzykiem wybiegł z pomieszczenia, a
Shardiff wyłonił sie zza drzwi momentalnie i strzelił mu prosto w plecy. Następnie
podszedł, chwycił go za rękę i jak kukłę broczącą swoją krwią ślad na posadzce,
zaciągnął małego z powrotem do pomieszczenia. Ziva widziała jak rozlewa benzynę
z karnistra, który musiał znaleźć, po czym wszystko podpala. Pamięta, że
wyszarpnął ją za drzwi budynku, a niemalże oszalałą z rozpaczy kobietę pozostawiając
przy życiu. Na jego dłoniach była krew i na jasnych bojówkach w kroku. Patrzyła
na niego wtedy z obrzydzeniem, kiedy przycisnął ją do muru. W jego oczach
widziała obłęd. Szyderczy uśmiech wypełzł mu na ustach, a po chwili brutalnie
ją pocałował i ugryzł w wargę. Śmiejąc się ruszył do wozu, gdzie czekała na
nich reszta Kidonu.
Dlaczego przysłał jej zdjęcie tych
dzieci? Nie rozumiała. Dopiero po chwili zauważyła drugą fotografię i jęknęła.
Na drugiej fotografii były te same dzieci tylko, że już w nastoletnim wieku.
Odwróciła zdjęcie i spojrzała na napis.
“Nie jestem potworem. Oboje mają teraz
lepsze życie”.
Dzieci, a raczej dziewiętnastolatkowie,
na drugim zdjęciu były promiennie uśmiechnięte. Radosne. Dotarło do niej, że
Shardiff nie skrzywdził wtedy tych dzieci. To wszystko było udawane, aranżowane
i jakimś sposobem udało mu się wywieźć te dzieci z kraju. Ale jak u licha to
uczynił? Czy miał to zaplanowane z góry? Przecież widział jak zabija tego
chłopca? Chyba, że... Wielokrotnie już to robili i w Mossadzie i w NCIS -
udawali postrzał.
Uśmiechnęła się do siebie i odetchnęła
z ulgą. Shardiff jednak nie był aż takim potworem jakim siebie malował. Miał
swój własny kodeks i najwyraźniej nie zabijał dzieci. Ale dlaczego teraz Carter
dał jej to? Mijał właśnie czwarty dzień od śmierci Ianto. Przedwczoraj był
pogrzeb... Może nie potrafił? Miał dużo na głowie. Ktoś zabił agenta NCIS i z
tego co sie dowiedzieli to miało zginąć więcej agentów. Ona i Ianto mieli być
pierwsi. Dyrektor jakoś powstrzymywał ich przed poszukiwaniem zamachowców
tłumacząc, że sprawę przejęło FBI. Coś nie pasowało Zivie. Wiedziała, że
Gibbsowi i Carterowi również, ale najwyraźniej nie mogli nic zrobić. W tym
samym momencie drzwi windy otworzyły się i Gibbs wraz z Carterem wypadli z niej
jakby poparzeni wrzątkiem i szybkim krokiem ruszyli w stronę schodów do
dyrekcji.
- Macie się tu wszyscy zebrać, ASAP! -
krzyknął do niej zdenerwowany Gibbs, wbiegając wraz z Carterem po schodach. Nie
rozumiejąc Ziva wykonała jednak polecenie i wezwała wszystkich członków ich obu
zespołów. Miała nadzieję, że dowiedzą się co jest grane i jak i czy w ogóle
została rozwiązana sprawa zamachowców.
***
Gdyby mógł tylko zrobić
zdjęcie… Miny obu agentów, gdy go zobaczyli były bezcenne. Po otrzęsieniu się z
pierwszego szoku, Carlisle podszedł do niego, zdzielił w twarz a następnie
chwycił w objęcia. Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy, jak Shardiff za
nimi tęskni. Jak tęskni za byciem częścią większej rodziny.
- Teraz rozumiecie dlaczego nie prowadziliście
tej sprawy – powiedział dyrektor spoglądając na swoich agentów, po tym jak wprowadził
ich w sprawę. W pomieszczeniu był jeszcze SecNav i Wicedyrektor FBI Syriusz Whitening.
- Idźcie przekazać dobre wieści waszym ludziom
a my tu dokończymy pewne sprawy – rozkazał SecNav.
Kiedy wyszli, poprosił
Cartera by od razu nie mówił im o nim. By najpierw wprowadził w sprawę. Carter
i Gibbs przytaknęli i poszli szybciej. Ianto spojrzał na osobę stojącą przed
gabinetem dyrektora i rozmawiającą przez telefon.
**
flashback **
- Dlaczego aż tak bardzo zależy ci na tym bym
wrócił do mojej rodziny? – kontynuował rozmowę, gdy wsiedli do samochodu.
- Psychologicznie powiedzą ci, że mam deficyt ‘rodziny’
– odparł Nathan, całkiem skoncentrowany na jeździe – Obu nas życie tak skopało,
że nie powinniśmy ponownie przystosować się do środowiska. Powinni nas zamknąć
w wariatkowie – stwierdził z nutą goryczy – Ale właśnie rodzina to jest to co
nas umacnia. Jeśli sądzisz, że nie boje się jej utracić, to się cholernie
mylisz – uprzedził jego słowa – Trzy lata temu straciłem przyjaciela, omal nie
straciłem Susan… Cały czas boję się kiedy chłopaki idą na akcję, ale… wiara mi
pomaga zaakceptować ten fakt… Przyswoić śmierć bliskich i cierpienie. Ale wiem,
że nie jestem sam. Że muszę walczyć dalej i wyzbyć się destruktywnego strachu,
bo to jest nieuniknione. Nauczyłem się żyć i cieszyć chwilą obecną.
- Gdybym tylko tak mógł… - westchnął i zwiesił
głos.
- Możesz… jesteś silnym facetem – zapewnił go
Nathan.
- Na wszystko masz odpowiedź? – zapytał nagle,
spoglądając na towarzysza.
- Po prostu dzielę się własnymi przeżyciami –
Nathan wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął.
- Tu nie tylko chodzi o mnie i Selenę ale
również o Jasmine – zauważył Shardiff – Jak mam niby jej wytłumaczyć? Nie masz
dzieci więc złotej rady mi nie… - Shardiff w porę zamilkł, gdy uświadomił sobie
coś. Spojrzał na Nathana i na widok jego twarzy, aż mentalnie skopał się za
swoje słowa i grubiaństwo – Nie możecie…? – zapytał.
Nathan zamachał prawą
dłonią przed skronią, jakby odgarniając niesforne włosy. W jego oczach był
smutek i zwątpienie. Nerwowo przygryzał dolna wargę.
- Nie wiem… czekam na wyniki… - szepnął
drżącym głosem – Susy nie zasługuje… oboje chcemy rodziny i może za bardzo tego
chcemy… - zaśmiał się nerwowo. Nathan był wysokim, szczupłym mężczyzną, ale
teraz wyglądał jak zraniony chłopiec, który potrzebuje opieki – Nie można mieć wszystkiego,
co?
- Wybacz… - powiedział, kładąc rękę na jego
ramieniu.
- Nie, masz racje… - przytaknął – Nie wiem
sam, co bym powiedział swojemu dziecku… Mówimy o bezpieczeństwie… i tak dalej…
może lepiej byś porozmawiał z Maykym, Samirem i chłopakami, którzy mają rodziny…
wiesz… pełne. Albo z Carlisle – poradził mu i przypomniał jednocześnie, że jego
szef ma dzieci.
** koniec
flashback’u **
Zatrzymał się zaraz przy
ścianie i wychylił się. Wszyscy byli zasłuchani w opowieść Gibbsa i Cartera.
Dostrzegł cały swój zespół i zespół Gibbsa. Selena wraz z Jasmine również były
i musi przyznać, że strasznie pragnął zbiec po schodach i chwycić je w ramiona.
**
flashback **
- Możemy żyć dalej – zapewnił go Nathan –
Pytanie jest, czego TY chcesz? – wypowiadając te słowa dźgnął go palcem w
pierś. Stali właśnie w podziemnym parkingu tajnego biura Icarusa.
** koniec
flashback’u **
Czy jest w stanie normalnie
funkcjonować? Do tej pory mu się udawało. Wystraszyło go to, że ktoś chciał ich
zabić – jego i Zivę. Ale przecież sam pchnął Zivę w objęcia Tony’ego. Dlaczego
niby jemu i Selenie miało by się nie udać? Wziął głęboki oddech i ruszył w
stronę schodów. Od razu usłyszał zdumione odgłosy i szlochy. Widział
niedowierzanie malujące się na twarzach agentów, ale pierwsze co to podszedł do
swoich kobiet i wziął je w ramiona. Kiedy zaciągnął się ich zapachem, poczuł, że
jest w domu i zrozumiał jak za tym tęskni. Następnie przywitał sie z każdym
członkiem obu zespołów, ocierając przy tym łzy Zivie, Abby, Samathcie i Ash.
Potem wziął Jasmine na ręce i przytulił do siebie. Tak cudownie, dziecięco pachniała
i rozkosznie uśmiechała się do niego.
- Kim są ci ludzie? – zapytała Sam, a gdy
spojrzał na górę, zobaczył jak Syriusz idzie wraz z Nico w stronę windy.
- Kimś z kim nie chcesz zadzierać, a zarazem
kimś kto uratuje ci życie – wyjaśnił tajemniczo i skinął głową.
‘Dzięki’ ruchem dłoni zamigał. Wiedział, że
Nico będzie wiedział za co.
- Za co dziękujesz? – zapytała zaciekawiona
Abby, która odczytała bez problemu.
- Za dobre rady i uratowanie życia – odparł, całując
córkę w czoło i jednocześnie obserwując jak obaj mężczyźni znikają w windzie.
- Podziękuj i od nas – powiedziała Selena.
- Koniecznie – poparły ja Ziva i Abby.
- Rodzina znowu w komplecie tak jak to powinno
być – zauważyła radośnie Ash.
- Dobra, dziś macie wolne – rozkazał Carlisle –
Ale jutro widzę wszystkich bez wyjątku na swoich miejscach.
- Tak jest – odpowiedzieli chórem.
The end.