DC 4 miesiące później
Nastał długo wyczekiwany kwiecień. Wszystko dookoła się zazieleniło. W końcu długo upragniona przeze mnie wiosna. I ten dzień, na który czekałem tak długo, a do którego mogło nie dojść. Wszystko było dopięte na ostatni guzik a ja od kilku dni czułem się jak nastolatek przed pierwszym razem. Byłem w kuchni, gdy usłyszałem pukanie. Gibbs mnie wyprzedził by otworzyć.
- Agent Gibbs jak mniemam - usłyszałem młody męski głos.
- Jackob, państwo Lodgers - Gibbs przywitał ich i wpuścił do mieszkania.
- Hej, Tony - wow, po raz pierwszy zobaczyłem Jackoba na żywo. Okazał się szczupłym dwudziestolatkiem o zawadiackim uśmiechu, blond włosach i niebieskich oczach.
- Jackob - uśmiechnąłem się podjeżdżając wózkiem i witając się - Państwo Lodgers, dziękuję, że zechcieliście przyjechać.
- To my dziękujemy za zaproszenie a przede wszystkim, za to co zrobiłeś dla naszego syna - powiedziała pani Lodgers podchodząc i całując mnie w policzki - Jak ja ci się odwdzięczę? - szepnęła mi do ucha. Speszyłem się lekko.
- Dogadamy się - odparłem półszeptem mrugając do niej.
- Wspaniały dom, Gibbs - odezwał się pan Lodgers po tym jak wymienił ze mną silny uścisk dłoni. Gibbs skinął głową.
- Zostawię was byście porozmawiali - odparł wychodząc z domu.
- Robi wrażenie - szepnął Jackob wskazując głową za Gibbsem - Wzbudza respekt.
- Ta, powiedz mi coś czego nie wiem - roześmialiśmy się.
- Zatem wszystko gotowe? - zapytała pani Lodgers siadając wraz z mężem na kanapie.
- Jak najbardziej. Tylko się przebrać i dojechać. -oznajmiłem - Jak rozumiem zostaniecie dłużej w DC.
- Rodzice zgodzili się na tygodniowy pobyt - ucieszył się Jackob. Widać było, że wrócił po części do siebie po wypadku. Siedział na sportowym wózku, podobnym do mojego.
- Mam niespodziankę - zacząłem.
- Jaką? - Jackob ożywił się jeszcze bardziej - Nic nie mówiłeś... całe cztery miechy byłeś tajemniczy.
- Jestem agentem federalnym, byłem świetny i nadal jestem w akcjach po przykrywką - uśmiechnąłem się tajemniczo. Nikomu nie zdradziłem swojego słodkiego sekretu.
- Zatem, co to jest? - dopytywał podekscytowany Jackob. Był żywiołowym dzieciakiem. Przyłapałem sie na tym, ze jest mi nieswojo rozmawiać z nim twarzą w twarz.
- Cierpliwości, wszystko w swoim czasie - odparłem jeszcze bardziej tajemniczo.
- Koniec gadki, czas się szykować - Gibbs nagle pojawił się w progu.
****
Jako, że byłem chrześcijaninem nie praktykującym, a Ziva żydówką postanowiliśmy urządzić ślub w parku nad Zalewem Tidal. Białe namioty, dekoracje, kapela oraz goście. Niedaleko, przy samym brzegu wody stały udekorowane ławy, a na samym przedzie czekała na nas kapelan Burke, która pomogła wyleczyć mi się z jednej fobii. Ubrany w czarny smoking i białą koszulę podjechałem na wózku do kapelan. Widziałem uśmiechy gości i dumę płynącą z oczu mojego ojca i Zivy. Eli nie obraził sie za to, że nie został poproszony o poprowadzenie do ołtarza. Wiedział, że za dużo nabroił w życiu Zivy i tak mógł się cieszyć, że w ogóle zaprosiliśmy go na uroczystość. Oczywiście Zive prowadził Gibbs. Ziva... uh... jej sam widok zapierał dech w piersi. Miała na sobie długą, zwiewna, biała suknie. Włosy swobodnie spadały jej na ramiona a za uchem miała wetknięty kwiat. Jaki? Mnie nie pytajcie. Ważne, że był.
Gibbs natomiast ubrał elegancki, klasyczny, czarny garnitur.
Kiedy podeszli i kapelan Burke zaczęła uroczystości czułem przyjemne motylki w żołądku. Uśmiechnąłem sie do Zivy gdy nastąpiła pora przyrzeczeń.
- Tony? - Ziva spojrzała na mnie, gdy przeciągałem moment złożenia przyrzeczenia. Oboje sami sobie je napisaliśmy. Chcieliśmy by były prosto od nas. A ja, ja chciałem wszystkich podtrzymać w niepewności. Chwyciłem się oburącz oparć zablokowanego wózka i podniosłem.
- Tony?! - słyszałem zaskoczone szepty. Stanąłem chwiejnie. Gibbs zaszedł mnie od tyłu i przytrzymał za ramię. Widziałem, że płaczą - WSZYSCY!
- Ja, Anthony Dwaine DiNozzo, biorę sobie ciebie, Zivo David, za żonę, przyjaciółkę, moją duszę. Będę tylko i na zawsze twój w doli i nie doli, w zdrowiu i chorobie, w smutku i radości. Obiecuje kochać cię i szanować, dbać o ciebie i opiekować się każdego dnia aż do ostatniego dnia naszego życia - wziąłem od Gibbsa obrączkę, pocałowałem i włożyłem na palec zapłakanej Zivy. Moja Mossadowska ninja zalewał się potokiem łez. Jak dobrze, że miała wodoodporny makijaż. Ja bym nie narzekał ale wiem jak do tego podchodzą kobiety. Ziva ścisnęła moja dłoń i zaczęła mówić drżącym głosem:
- Ja, Ziva David, biorę sobie ciebie, Athony Dwain DiNozzo, za męża, przyjaciela
i moją jedyną prawdziwą miłość. Obiecuję pielęgnować nasz związek i kochać cię każdego dnia bardziej niż dzień wcześniej. Będę ci ufać i szanować, śmiać się z tobą i płakać z tobą, kochać wiernie na dobre i na złe, niezależnie od przeszkód jakie powstaną na naszej drodze. Oddaję ci moje serce, moją miłość, od tego dnia tak długo, jak oboje żyć będziemy. - Ziva uczyniła dokładnie to samo z obrączką nim ja włożyła mi na palec. Uśmiechnęliśmy się.
- Kocham... - zaczęła a ja jak zwykle dokończyłem:
- Cie.
- Moi mili, możesz pocałować panią młodą - uśmiechnęła się do na kapelan. A my jak dwoje nastolatków speszonych obecnością rodziców cmoknęliśmy się w usta.
- Panowie i panie, mam zaszczyt przedstawić wam Pana i Panią DiNozzo - ogłosiła doniośle Burke.
***
- Zatem to było twoją słodką tajemnicą - Jackob szturchnął mnie w ramię. Pozwoliłem sobie tylko zatańczyć na stojąco jeden taniec - pierwszy taniec pary młodej do naszej ulubionej piosenki “All out of love” w wykonaniu Johna Barrowmana. Dopiero od niedawna mogłem chodzić nie przemęczając sie za bardzo. Obiecałem rehabilitantce, że nie przeciążę się podczas wesela, bo przede mną jeszcze długa droga do samodzielnego chodzenia i sprawnego egzystowania.
- Nie chciałem zapeszać - uśmiechnąłem się wygodniej sadowiąc się na wózku.
- Zazdroszczę - Jackob opuścił smutno głowę.
- Hej - rzuciłem i pacnąłem go w głowę tak iż podskoczył - co ja mówiłem?
Spojrzał na mnie przepraszająco.
- No, ja myślę i żebym więcej tego nie słyszał - skarciłem go.
- Tak, psze pana - odparł uśmiechając się.
Tym razem to ja go szturchnąłem widząc ładną młodą dziewczynę przyglądającą się uważnie Jackobowi.
- Działaj, wodzu, działaj - rozkazałem odpychając go w stronę dziewczyny.
- Panie DiNozzo - Ziva zaszła mnie od tyłu i objęła.
- Pani DiNozzo - odparłem całując ją.
- Zostawmy ich i ucieknijmy - zaproponowała.
- Kusząca propozycja, pani DiNozzo ale zapewniam cię, że nas wyśledzą - odparłem spoglądając na naszą szalona rodzinkę, która ustawiała się właśnie do zdjęcia.
- Tony, Ziva! - Tim machnął na nas byśmy się przyłączyli.
Ziva chwyciła za mój wózek i zaczęła szybko pchać.
- KOCHAM...
- CIĘ!
Wydarliśmy się na cały głos, omal nie wpadając na grupę zebranych ludzi.
Życie na nowo się dla nas zaczynało a głównie dla mnie. Wiem i zawsze będę powtarzał, że nie wolno tracić nadziei na lepsze jutro.
Ustanawiam to oficjalną zasadą numer 2!