sobota, 14 stycznia 2012

Od Autora 2

Zwracam się do osób, które podesłały mi linka do swojego bloga a nie otrzymały ode mnie komentarza. 
Nie bijcie! :)
Musze się wytłumaczyć - wszystkie blogi mam w ulubionych i czekają na swoją kolej. Komentuję te, z którymi jestem na bieżąco obecnie a nowe niestety muszą troszkę poczekać. W chwili obecnej szykuje mi się sesja na studiach :/ Do tego prowadzenie własnych blogów a przede wszystkim prowadzenie polskiej-fanowskiej strony NCIS oraz profilu na FB jest niezmiernie czasochłonne :/ 
Zatem obiecuję, że jak tylko znajdę czas to na pewno przeczytam i skomentuję :)


Przy okazji - jeśli ktoś ma konto na FB a jeszcze nie ma naszej strony w ulubionych to zapraszam http://www.facebook.com/ncis.polska :)




Chandni

Nowy blog

A/N: Zatem powstał nowy blog z nowym opowiadaniem :) Zapraszam na A tak przy okazji to zapraszam na nowego bloga http://ncis-endinglife.bloog.pl/ 
Na tym blogu tutaj będę kontynuowała umieszczanie krótkich opowiadań. 


Pozdrawiam - Chandni

piątek, 13 stycznia 2012

Zasada nr 13

a/n: Dziękuję dziewczynom za komentarze i cieszę się, że opowiadania się podobają. Mam takie pytanie - jakbym miała zacząć nowe opowiadanie to pisać tu czy na nowym blogu? Pyt. nr 2 - na ff. net jest opowiadanie 'Ending live on Christmas". Czy chciałybyście by był w polskiej wersji i by go kontynuować?
A teraz wracając do fika - kolejny z Fikatonu. Gibbs i jego zasady ;)





  

Tony i Tim weszli do starego budynku, który jeszcze dziś miał być zrównany z ziemia. Mieli się tam spotkać z informatorem w sprawie  jaką właśnie prowadzili, chipu i ataku terrorystycznego. 
 - Dlaczego nie umówiłeś nas w Hiltonie? - szepnął Tony do McGee. Coś nie dawało mu spokoju. Och, tak - jego przeczucie. Ostatnio z nim nie najlepiej, ale wolał posłuchać go i być czujnym, zatem wyciągnął swoją broń i spojrzał na Tima. W budynku było ponuro. Przez brudne szyby wpadało niewiele światła, do tego odrapane i odznaczone przez miejscowych graficiarzy ściany nadawały "uroku" temu miejscu. Tim również chwycił za swoją broń i rozejrzał się. 
 - Przypomnij mi, że wiszę ci kasę - rzucił Tony, odwracając się na chwilę od Tima. Oczywiście jak wyjdziemy z tego cali, dodał w myślach. Usłyszał brzęk szkła i odwrócił się gwałtownie. 

*****

Gibbs zbiegł po schodach do piwnicy i ukrył w schowku brązową, niewielką kopertę. Rozejrzał się i wyszedł. Przy drzwiach wejściowych zastał Vivian, kobietę, z którą się spotykał od kilku dni. Chociaż nie powinien ze względu na zasadę nr 13 - a Vivian była już drugą prawniczką, z którą się umawiał. 
 - Witaj, kochanie - uśmiechnęła się do niego słodko. - A teraz, bądź grzecznym Jethro i oddaj mi chip - poprosiła. 
 - Jaki chip? - uśmiechnął się lekko. Czyli jednak zaczynamy grę, uśmiechnął się w duchu. Podeszła do niego i pocałowała w policzek. 
 - Dobrze wiesz jaki - odparła wskazując głową na kanapę, na której siedział McGee, a za nim stał mężczyzna z bronią wycelowaną prosto w głowę jego agenta. 

Co u diabła? - pomyślał - Przecież wysłał McGee z DiNozzo... Cholera! To była pułapka! Nie tak to chciał rozegrać, nie kosztem swoich agentów lecz dobrze wiedział, że jego ludzie są gotowi na każdą ewentualność.
Przyjrzał się swojemu młodszemu agentowi. Tim siedział sztywno, z kamiennym spojrzeniem starając się nie dać po sobie poznać, że się boi. Miał podbite oko i rozciętą brew. Jego ubranie było zakurzone i zabłocone, gdzieniegdzie widniały plamy świeżo zaschniętej krwi. 
 - Proszę, Jethro - uśmiechnęła się jadowicie i wyciągnęła do niego dłoń. - Nie przeciągaj tego - drugą ręką wyjęła komórkę i pokazała mu filmik. Zamrugał i spojrzał na nią, a potem na ekran komórki, na którym dostrzegł DiNozzo przywiązanego do krzesła i zakneblowanego.

 - Za pół godziny robotnicy zrównają ten budynek z ziemią - wyjaśniła chowając komórkę.
 - Przepraszam, Szefie - odezwał sie McGee. Gibbs spojrzał na niego. To nie była ich wina, lecz jego, bo nie sądził, że Vivian wykorzysta jego ludzi. Ale i ona nie znała jego i nie wiedziała jakie i czy posiada jakieś asy w rękawie.
 - Skąd pewność, że mam chip? - zapytał, przyglądając się jej uważnie. 
 - Jethro, proszę - prychnęła pogardliwie. - A niby po co umawiałabym się z tobą? Wiedziałam, że jedynie legendarny Leroy Jethro Gibbs może zdobyć potrzebne mi informacje i chip - rzuciła słodko. Gibbs pokręcił głową i uśmiechnął się.
 - Szkoda, że nie robisz pizzy - powiedział i w tym samym momencie w uchylonych drzwiach ukazała się Ziva. Jeden precyzyjny strzał i mężczyzna stojący za McGee runął ciężko na podłogę
 - Skąd? - zapytała zaskoczona, marszcząc brwi. Gibbs chwycił ja od tyłu za nadgarstki i założył kajdanki. 
 - Zawsze się ubezpieczam i ufam tylko kilku wybranym ludziom - szepnął jej do ucha, wyprowadzając ją na zewnątrz, gdzie czekali na nich agenci FBI.

******


Wyskakując z samochodu, który przed ułamkiem sekundy zatrzymał, wrzasnął do McGee by znalazł robotników i wstrzymał rozburzanie. Wskazał ręką Zivie, aby poszła od tyłu, a sam skierował sie do głównego wejścia. Trzymając broń w pogotowiu, wszedł ostrożnie rozglądając się na boki. Zatrzymał się w drugim pomieszczeniu i wycelował broń, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze widzi. Przed nim stał DiNozzo, a za nim... nie... przecież... Bliźniaczki?
Gibbs zamrugał.

 - DiNozzo - wyrwało mu się z zaciśniętego gardła, chociaż to właściwie DiNozzo miał wbitą igłę w  szyję.
 - Miło, że Szef wpadł - odpowiedział Tony z pokerowa twarzą, jakby Gibbs właśnie dołączył się do rozmowy przy partyjce pokera.
 - Musiała odebrać mi i ciebie - przemówiła kobieta stojąca za DiNozzo i trzymająca strzykawkę z płynem, której igła tkwiła w ciele jego starszego agenta. - Tak, dobrze widzisz Leroy, bliźniaczki! - niemal krzyczała. - Zmarnowała mi życie, odebrała wszystko! Wiedziałam, co planuje. Wiedziałam też, że ją powstrzymasz. Kocham cie, Leroy - przez jej usta wylewał się obłęd i szaleństwo. - Będziesz tylko mój - dodała mocniej wbijając igłę w szyję DiNozzo.
 - Odłóż to, proszę - próbował łagodnie. Zazwyczaj nie używał słowa "proszę", ale w tej sytuacji...

 - Nie rozumiesz - pokręciła nerwowo głową i uśmiechnęła się lekko. - Nie chcę być na drugim planie. Pozbyłam się Viv, teraz pozbędę się tego chłopca, a następnie wszystkich, którzy staną mi na drodze do ciebie - ciągnęła. 
 - Nie rób tego - ostrzegł Gibbs. - Zabijesz agenta federalnego, a ja zabiję ciebie - odparł opanowanym, lodowatym głosem. Zobaczył jak jej dłoń przy karku DiNozzo drży. Tony zamrugał i jakby wstrzymał oddech.
 Cholera....
 - Proszę, odłóż to - niemal krzyknął.
 - Kilka kropel, kochanie - westchnęła, przybliżając twarz do ucha Tony'ego. Delikatnie musnęła wargami jego szyję. 

 - Kocham cie, Leroy - dodała, wstrzykując połowę zawartości strzykawki do organizmu DiNozzo.
Wszystko stało się bardzo szybko. Znów jednym precyzyjnym strzałem Ziva powstrzymała kobietę od wstrzyknięcia reszty płynu. Ciało upadło głucho na ziemię. Tony wyrwał strzykawkę i stał teraz masując kark. 
 - DiNozzo - Gibbs podszedł do swojego agenta z opuszczoną bronią. W pomieszczeniu pojawił się również McGee.
 - Nic mi nie jest - odparł Tony i osunął się nieprzytomny na betonową posadzkę. Gdyby nie szybki refleks Gibbsa uderzyłby ciężko o ziemię.
 - Karetka w drodze - oznajmił McGee, gdy pomagał Gibbsowi wyprowadzić nieprzytomnego przyjaciela z budynku. - Zaczną burzyć za godzinę - dodał. 

Na zewnątrz, jak zwykle, czekał na nich Ducky.
 - Kochani, co tu się stało? – starszy doktor podszedł do nich zmartwiony.
 - Duck, Tony'emu wstrzyknięto coś do organizmu, sprawdź co to. McGee - wystarczyło spojrzenie by Tim wiedział, że również ma zostać przebadany przez Doktora Mallarda. 
 - Zatem w drogę - oznajmił Ducky. - A ty, Jethro?
 - Mam sprawę do rozwiązania i dwóch agentów mniej - warknął. - David! - krzyknął do Izraelki. 
 - Zabezpieczyłam miejsce. Ducky, tu masz strzykawkę, może się przyda - podała mu woreczek na dowody. 
 - W rzeczy samej - rzucił szybko doktor, biorąc torebkę i wsiadając do wozu. 

******

Sączył leniwie trzecią kawę siedząc w pokoju przesłuchań. Na stole leżały akta, a przed nim siedziała kobieta, z którą jeszcze tak niedawno romansował. Vivian McLean w rzeczywistości nazywała się Sasha Patel. Jej ojciec należał do pakistańskich wojowników, którzy tak naprawdę byli zorganizowaną grupa terrorystyczną, szykującą atak na amerykańską bazę wojskową podczas Dnia Niepodległości. Upił łyk kawy i lekko się uśmiechnął, czym zaskoczył kobietę.
 - Przestań - warknęła. Siedzieli tak juz od trzech godzin. W pomieszczeniu było duszno i gorąco, a on jak gdyby nigdy nic sączył gorącą kawę i tak dziwnie sie uśmiechał. Nie odezwał się. Otworzył teczkę i zaczął ja przeglądać. 
 - Jak długo masz zamiar mnie tu trzymać? - powoli zaczynała się denerwować. Straciła grunt pod nogami. Nie mogła się wyprzeć tego, co zrobiła. Gibbs i jego ludzie zapewne już do wszystkiego doszli. - I tak nie wydam ci ich lokalizacji. Znam doskonale wasze pieprzone prawo - warknęła krzyżując ręce na piersi.

 - Nie musisz - westchnął posyłając jej półuśmiech. - Wiem już to, co chcę wiedzieć - dodał.
 - Zatem? - zdziwiła się. Nie rozumiała jego gry. 
 - Twoja siostra, Sarah - zaczął zamykając akta. - Skąd wiedziała o mnie, skoro dopiero wczoraj uciekła z zamkniętego zakładu?
 - I tam wróci - prychnęła, nachylając sie lekko w jego kierunku - Tam jej miejsce.
 - Już nie - oparł chłodno. Jego lodowate spojrzenie było utkwione w jej coraz bardziej przestraszonych oczach.
 - Jak to? - spytała od niechcenia i z lekkim niedowierzaniem. W co on gra!?
 - Sara próbowała zabić jednego z moich agentów i zginęła - odparł, nachylając się w jej stronę. - Podała mu Tiopental. Wiesz, co to jest, prawda? Sama dałaś jej fiolkę z nim - oznajmił, nie czekając na jej odpowiedź. Starał się być opanowanym, chociaż wewnątrz gotował się. DiNozzo leżał w szpitalu. Wystąpiły u niego działania niepożądane na ten środek.  Tiopental wywołał u DiNozzo depresję oddechową, obniżenie ciśnienia tętniczego  oraz zapaść sercowo-naczyniową, którą na całe szczęście udało się opanować. 
Przez te kobiety omal nie stracił starszego agenta, a zarazem przyjaciela i członka rodziny. 
 - Chciałaś chip i informacje - zaczął po chwili milczenia. - Zatem - kontynuował nieco ostrzej - Dlaczego moi ludzie?
Uśmiechnęła się tylko rozpinając guzik bluzki. Oblizała dolna wargę i uwodzicielsko odrzuciła kosmyk rudych, farbowanych włosów. Dlaczego zadała sobie tyle trudu, chociaż chodziło przecież zupełnie o coś innego? Dlaczego aż tak bardzo jej zależało? Ale czy jeszcze to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie?
Nie zdołała odpowiedzieć, gdy do pomieszczenia wszedł Dyrektor i coś szepnął Gibbsowi na ucho. Uśmiechnęła się jadowicie na reakcję Gibbsa.
 - Czyżby coś przytrafiło sie tej Izraelce i Probiemu? - zapytała z niewinna minką. Gibbs wstał bez słowa i zastukał w weneckie lustro. Po chwili w drzwiach pojawiło sie dwóch agentów.
 - Odeskortujcie pannę Patel do wiezienia - rzucił chłodno wychodząc. 

******

 - Chip? - zapytał stojąc w pokoju Dyrektora.
 - Bezpieczny, tak samo jak twój zespół i baza. Nic się nie wydarzy podczas uroczystości - odparł z uśmiechem Vance. Ziva i Tim byli przygotowani na ewentualny atak, a do pomocy mieli jeszcze trzech innych agentów. A dzięki współpracy z zespołem agenta Balboy i informacjom od pewnych źródeł udało im się namierzyć i unieszkodliwić terrorystów bez zbędnych problemów. Tylko dlaczego znów jego zespół musiał ucierpieć?
 - Jak DiNozzo? - zapytał Leon.
 - Wyliże się z tego - odparł lekko Gibbs. Bo jeśli nie, to DiNozzo będzie przed mną odpowiadał, dodał w duchu.
 - Musisz skończyć z tymi prawniczkami - rzucił Dyrektor, ni to pouczająco, ni to ku przestrodze. Gibbs posłał mu jedynie swój słynny półuśmiech.



wtorek, 3 stycznia 2012

20 lat...

a/n: Witajcie w Nowym 2012 Roku :) Mam nadzieję, że Sylwester był udany :D Dziękuje Lovatic za komentarze :) Kolejny fik tym razem z 11 fikatonu.
Opis: GIBBS.







Położył się na ziemi, rozstawił swoją broń snajperską i obrał wyznaczony cel. Zastygł w nieruchomej pozie, z jednym okiem przymkniętym, a drugim przystawionym do celownika. Jego wargi były lekko zaciśnięte. Był całkowicie skupiony na swoim zadaniu. Nie istniało nic. Tylko on i jego cel. Jego ciało ubrane w jasny, wojskowy mundur, było napięte i gotowe do działania.
Na wzgórzu, ukryty w zaroślach, nie był widoczny dla nieświadomych niczego miejscowych tubylców, a w szczególności dla jego przeciwnika.
Czekał.
Był do tego przyzwyczajony.
Gdy tylko zauważył umówiony sygnał, strzelił, po chwili obrał następny cel i ponownie pociągnął za spust. Broń była niczym przedłużenie jego ręki, a celownik - przedłużeniem oka. Idealnie współgrały i trafiały perfekcyjnie w cel.
Do jego uszu dotarł odgłos eksplozji, potem serii z broni automatycznej, krzyki w nieznanym mu języku. W oddali drugi oddział szturmował rebeliantów na bardziej zamkniętym terenie. Nad nim przeleciał helikopter wojskowy, który z góry ich wspierał i ubezpieczał.  
Usłyszał jeszcze szum wiatru, poruszający gałęźmi krzewów a potem...
Potem zapanowała cisza.
Wstał, złożył broń i szybko puścił się biegiem w dół zbocza prowadzącego do wioski, nad którą unosiła się krwawa łuna ognia.
Kiedy tam dotarł w powietrzu unosił się smród palonych ludzkich ciał, które leżały na ziemi. Ogień pustoszył budynki.
Usłyszał krótką serię z karabinu, po czym zobaczył ludzi z jego jednostki.

***

Wracał wraz z kompanami do obozu polowego, jaki tymczasowo zorganizowali tutaj. Wieczorem mieli zostać przerzuceni w inny rejon.    
Byli już blisko i z oddali mógł dostrzec wyrazistą, smukłą postać swojego dowódcy. Wtem jego przeczucie gwałtownie dało o sobie znać. Znał ten stan nagłego poddenerwowania, jakby coś złego miało się nagle stać.
Kidy jeep zatrzymał się miał już pewność. Znał dokładnie ten wyraz twarzy dowódcy, który mówił wszystko. Miał tylko nadzieję, że jednak nie dotyczy jego, ze nigdy nie usłyszy tego co usłyszał.  
- Sierżancie Gibbs. - Niestety, w tej materii szczęście nie było po jego stronie.
- Sir - zatrzymał się naprzeciw mężczyzny.
- Bardzo mi przykro, Gunny. Wasza rodzina została zamordowana, wracacie do domu...

***

Gibbs otworzył nagle oczy i wydobył z siebie nieludzki dźwięk.
Jego stalowo niebieskie oczy były wilgotne od łez, których nawet nie był świadom. Wypuścił z płuc powietrze, które wstrzymał i przetarł dłonią twarz.
Znów przysnął w fotelu przy kominku czytając książkę.
Nalał sobie burbona i spojrzał w stronę przygasającego płomienia w kominku.
Na stoliku przy butelce z alkoholem leżała fotografia.
Dwadzieścia lat.
Równo dwadzieścia lat temu stracił Shannon i Kelly a w raz z nimi umarła i większa część jego samego.


Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...