środa, 29 stycznia 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part2



A/N: Udało się napisać 2 część przygód chłopaków. Zostawić ich samych tylko na chwilę :D Krainę lodu polecam - Olaf <3 
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Miłego czytania. Rozdział DV na dniach :)

** Chandni **


Waszyngton, DC – trzy dni wcześniej

Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę nim jego gość przybędzie. Rozejrzał się po dużym mieszkaniu a raczej apartamencie; dwa pokoje, salon, łazienka, kuchnia-wszystko czego trzeba trzyosobowej rodzinie. Duże i przestronne w dobrej lokalizacji Waszyngtonu pomiędzy tymi w których półtora roku temu każde z nich z osobna mieszkało. Znaczy ich dwójka bo Jasmine jeszcze niespełna rok temu była w brzuchu swojej mamy. A właśnie, Jasmine! Jego córka grzecznie bawiła się zabawkami w kojcu. Opieka nad nią była dla niego jednocześnie przyjemnością jak i sporym wyzwaniem. Dobrze, że w swojej pracy nauczył się cierpliwości i opanowania. Czasami miał wrażenie, że jego córka celowo chce go sprowokować i wyprowadzić z równowagi, przy okazji przyprawiając o zawał. A to był dopiero początek; przecież jeszcze nawet roku nie ma skończonego, a co dopiero gdy będzie nastolatką? Wolał, dla własnego bezpieczeństwa, nie myśleć o tym.
Z zamyślenia wyrwało go radosne gaworzenie a kiedy spojrzał w stronę kojca, mała próbowała wspiąć się po drabince po zabawki, które wyrzuciła na zewnątrz, lecz jedynie niezdarnie oklapywała na pupie. To jednak nie zniechęciło jej. Znów zaczęła się wspinać .
-I, że niby co ja z tobą mam? Mała Agu-agrr-babu - z tymi słowami podszedł i wyciągnął ją z kojca, gdy zadzwonił dzwonek - Przydałby się słownik – westchnął -  Zobaczymy jak wujek sobie poradzi - zaśmiał się pod nosem obłudnie. Niech się wujaszek wprawia, prychnął w myślach i gdy tylko otworzył drzwi, przesłodko i złowieszczo się uśmiechnął.
- Co zmalowaliście? - zapytał Nathan od razu na widok jego miny, niepewnie wchodząc i patrząc podejrzliwie na Ianto a potem na Jasmine.
- My? - zapytał niewinnie, po czym uśmiechnął się podstępnie.
- Tia… - westchnął Nathan przewracając tylko oczyma - Już ja cię znam.
- Widzę, że jeszcze w jednej całości jesteś - zauważył Ianto, z nutą kpiny w głosie – Coś do picia?
 - Sok – odparł jego gość uśmiechając się do gaworzącej Jasmine – Dlaczego nie miałbym być… - zaczął lecz Ianto tylko wymownie na niego spojrzał – No dobra – przyznał, drapiąc się po wciąż krótkich włosach – Codziennie rano po wizycie w toalecie  wyklina mnie.
 - Standard, zobaczysz przy porodzie – zaczął Ianto podając mu sok. Obaj mężczyźni udali się do salonu. Mała Jasmine usiadła na kolanach taty, lecz szybko wyciągnęła rączki w stronę nowego przybysza – Po drodze czeka cię wyklinanie narodu męskiego za opuchnięte nogi, duży brzuch, nabrzmiałe piersi, bóle w plecach i rozpychanie się dziecka po jej wnętrznościach – kontynuował słodkim tonem – Następnie, gdy dotrwacie w jednym kawałku do tego jakże upragnionego dnia, to będzie cię mordować w myślach i wskrzeszać przez cały poród, ale cię nie zabije bo przecież nie ma zamiaru męczyć się sama z twoim dzieckiem. Zmiesza cie z błotem i powie, że następnym razem to wypchaj się i sam rodź jak chcesz kolejne dziecko – zakończył z dziką satysfakcją obserwując reakcję towarzysza.
 - I mówisz mi to z uśmiechem kota Cheshire – Nathan spojrzał na niego jak osoba czekająca na wyrok; przerażona i wciąż niedowierzająca w to co się dzieje – Nie lubię cię – stwierdził, dąsając się. Mała Jasmine właśnie dobierała się do jego dekoltu, naciągając jego koszulkę i z zaciekawieniem przypatrując się i badając długą, wypukłą, różową bliznę.
 - A lubiłeś? – prychnął Ianto nie przestając się obłudnie uśmiechać.
 - Jeszcze przed chwilką – przyznał Nathan, z rozbawieniem obserwując poczynania małej, która go łaskotała.
 - A co? Oczekiwałeś może wsparcia? – zakpił Barrowman, upijając łyk, drugiej już kawy.
 - Solidarność plemników i te sprawy… wiesz, łudziłem się – odciął się Nathan, robiąc głupią minę i rozśmieszając Jasmine.
 - Nie potrzebujesz tego, bo sobie poradzisz – stwierdził pewnie Ianto – Jak po tamtym?
 - O dziwo lepiej – przyznał Nathan, zerkając na przyjaciela – Dopiero co odstawiłem leki, ale jest dobrze – uśmiech potwierdził jego słowa – Wciąż nie dociera do mnie, że będziemy mieć dziecko. Będę tatą – powiedział dumnie, spoglądając na Ianto. Barrowman uśmiechnął się. Nico, jak mało kto, zasługuje właśnie na takie szczęście. Wiedział, ze poradzi sobie i będzie świetnym ojcem, bo skoro on ze swoją przeszłością sobie radził to dlaczego nie Nico. Widział zdecydowaną poprawę u Nico; ale to już wcześniej zaobserwował – podczas wspólnych treningów.  Ianto wciąż nie mógł uwierzyć, że Nico świetnie daje sobie z nim radę podczas sparingów. To zawzięty, upierdliwy, niezmordowany szczeniak, pomyślał z rozbawieniem.
 - Oj, tak – przytaknął Ianto obserwując jak jego córka podskakuje na kolanach Cartera – To wspaniałe uczucie, takie całkiem nietypowe dla mnie – wyznał.
 - Serio? – zakpił Nico, posyłając mu szydercze spojrzenie.
 - Po utracie bliskich – zaczął ciężkim, głębokim tonem głosu – Nawet nie przyszło mi przez myśl założenie własnej rodziny. To nie wchodziło w grę przy moim byłym zawodzie.
 - Nie dziwię się i zarazem rozumiem – odparł Nathan, trzymając Jasmine pod pachami. Mała radośnie podskakiwała i gaworzyła – Słownik by się przydał, co? – zaśmiał się.
 - No panie mądraliński, znasz tyle języków, że nie mów, że masz problem – sarknął Ianto, krzyżując silne ramiona na piersi.
 - Ej, no wiesz… to wyższy poziom wtajemniczenia – odparł niewinnie Nathan, po czym dodał – Po tamtym półmroku też nie sądziłem, że założę rodzinę. Nie sądziłem, że będę normalnie funkcjonował – rzucił cynicznie i pokręcił głową – Ale gdybym zrezygnował z moich marzeń i planów to tylko bym pozwolił by moi oprawcy wygrali, a na to nie mogłem pozwolić.
 - Kto jak nie my, co? – zażartował Ianto.
 - Ale przymulamy – odparł Nathan i poderwał się z wygodnego fotela, na którym siedział. W radio zaczęła lecieć taneczna muzyka, wiec zaczął wywijać z Jasmine, która zanosiła się śmiechem.
 - Jak miło widzieć, że masz tyle niespożytej energii – uśmiechnął się chytrze Ianto.
 - Ustaw się w kolejce – odparł niewinnie Nico – Jestem tak rozchwytywany, że… - wzruszył ramionami, po czym zrobił samolocik z Jasmine.
 - A właśnie, ta konferencja w… - zaczął temat Ianto.
 - El Dorado – rzucił Nathan.
 - No właśnie – Ianto zmarszczył brwi i łypnął podejrzliwie na Nico.
 - Spokojnie, Złotego Miasta nie mam zamiaru szukać – uspokoił go – To tylko sympozjum naukowe.

El Dorado, Wenezuela – kilka godzin wcześniej

 - Sympozjum naukowe – prychnął Ianto, gdy zobaczył reakcję Nico na wieść, że mieszkańcy El Dorado są terroryzowani przez Horatio Oreiro; wielką szychę, który dorobił się na nielegalnych interesach, wyzyskiwaniu pracowników, praniu brudnych pieniędzy, handlu żywym towarem i bronią – czego oczywiście policja nie mogła mu udowodnić, bo miał ich w garści. Ponoć Oreiro prowadził, na swojej ogromnej posiadłości, niewielki burdel.
Nathan spojrzał na niego wymownie. To nie wróży niczego dobrego, westchnął ciężko, dlaczego zgłosiłem się na ochotnika jechać?, podrapał się po głowie, nie rozumiejąc. Chociaż odpowiedź była prosta jak drut.
 - Spróbuj mu powiedzieć ‘nie’ – westchnął załamując ręce i człapiąc za Carterem, zdając sobie sprawę z tego, że zaraz wpakują się w poważne kłopoty.

***
Nie pomylił się, kłopoty pojawiły się i to błyskawicznie, gdy wprosili się do rezydencji Oreiro. Facet, grubo po pięćdziesiątce tłuścioch z mania wielkości, od razu nie spodobał się Ianto. Nico zamiast udać się do łazienki, o której możliwość skorzystania poprosił, udał się na myszkowanie po rezydencji, co nie spodobało się właścicielowi. Ianto nie stawiał oporu – taki był plan Nico; jeśli to można było nazwać planem. Natomiast Nico odkrył w jaki sposób dziewczyny były zmuszane do podłości i ponizania – były upajane gazem rozweselającym, który wypaczał u nich lęk, strach i fakt iż były wykorzystywane. Wmawiano im, gdy były pod wpływem, że same tego chcą. Zostali przeszukani, pozbawieni wszystkich rzeczy osobistych, zaprowadzeni do niewielkiego baraku na krańcu posiadłości, po drodze mijając wspominany burdel, przywiązani do krzeseł i pozostawieni sam na sam.
Teraz Shardiff siedział i męczył się ze sznurami, słuchając opowieści Nico. Po chwili jednak dotarło, że Nico nie mówi ale…
 - …mam tę moc, mam tę moc, wyjdę i zatrzasnę drzwi! Mam tę moc, mam…
 - Nico? Czy ty właśnie śpiewasz – zapytał w momencie, gdy udało mu się rozerwać sznury. Obrócił się ostrożnie by zobaczyć w jakim stanie jest jego towarzysz.
 - Tak, a co? – zapytał niewinnie i z rozmarzonym westchnieniem; najwyraźniej gaz rozweselający do końca nie przestał działać. W chwili ciszy Shardiff dosłyszał strzały i krzyki. Upragniony dźwięk, którego wyczekiwał niecierpliwe. Na terenie prywatnej posiadłości Oreiro siłą był przetrzymywany doktor Nathan Carter, współpracownik FBI oraz agent NCIS, Ianto Barrowman. Interpol nie miał problemu z wkroczeniem na teren celem wyswobodzenia dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych, a dodatkowo miał pretekst do sprawdzenia całej posiadłości. Dowody teraz same się sypały jak asy z rękawa.  Plan był iście sprytny.
 - Czy wiesz, że odsiecz przybyła? – zadał kolejne pytanie, pomagając Nico rozwiązać ręce.
 - Tak, a co? – odparł przesłodkim głosem.
 - Nico, dobrze się czujesz? – zapytał z nutą zatroskania i stanął na wprost rozbawionego Cartera. Nico właśnie cytował Olafa z bajki Kraina Lodu, a wcześniej śpiewał refren piosenki z tejże bajki.
 - Tak, a co? – Nathan spojrzał na niego niewinnie i delikatnie się uśmiechnął.
 - To po co była ta akcja z nożem, skoro odsiecz tak szybko przybyła? – zapytał spoglądając na niego podstępnie.
 - Bo nie lubię mieć rąk skrępowanych sznurem? – zapytał lekko piskliwym głosem i wzruszył ramionami. Na jego wargach zatańczył rozbrajający uśmiech.
Jak oni się teraz wytłumaczą swoim żonom i przełożonym?
Shardiff westchnął zrezygnowany i przewrócił oczyma.
 - Jesteś jeszcze gorszy niż DiAngelo – stwierdził gorzko. W co on się właściwie wpakował zaprzyjaźniając się z Carterem?
 - Aha, ale za to mnie kochasz – odparł zarozumiale, wyszczerzając się w szelmowskim uśmiechu.        



sobota, 11 stycznia 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part1

A/N:  Witam w Nowym Roku! Wen trochę kaprysi, więc dałam mu pisać co chce. Jako, że uwielbia tych dwóch to postanowiłam napisać kolejnego crossa Nico/Shardiff. Miało być krótko ale wyjdzie jak zwykle ;)

Wielkie podziękowania dla Sfory, która podesłała kilka pomysłów :* Będzie i akcja i pieluchy ;)

Miłego czytania, a kto chce miniaturkę Tivy lub do NCIS to niech pisze w komentarzach temat to może się pomyśli ;)


** Chandni **




El Dorado, Wenezuela



Pomieszczenie było niewielkie i obskurne. Tak po prawdzie był to zbity z dykt barak. W środku znajdowało się kilka starych urządzeń, chwiejąca się ława oraz akumulator z doczepionymi drutami. Na środku, na odwróconych do siebie plecami krzesłach, siedziało dwóch mężczyzn.  Jeden z nich był ubrany na czarno. Po jego śniadej karnacji spływał pot, podrażniając tylko zadrapania na ciele. Miał krótkie, kruczoczarne włosy i ciemny mocny zarost. Mrocznym spojrzeniem lustrował od swojej strony pomieszczenie, co chwila fukając słysząc chichranie od strony swojego towarzysza. Drugi mężczyzna był ubrany na jasno; w bawełniane brązowe spodnie oraz koszulę lnianą. Również miał krótkie włosy, tyle że blond. Obaj mężczyźni mieli skrępowane sznurem ręce za swoimi plecami, co było niewygodną pozycją, zważywszy iż za plecami jednego zaraz siedział drugi, tak iż stykami się dłońmi.
Shardiff westchnął ciężko i obrócił głowę by spojrzeć na młodszego towarzysza. Sytuacja, w której się znaleźli nie była zadowalająca, a jego kompan chichotał  w najlepsze.
- To bardzo poważna sytuacja – powiedział ostrym tonem głosu, pragnąc by jego towarzysz uspokoił się i spoważniał.
- Wiem – odparł śmiejąc się, jakby powiedział mu jakiś dobry kawał – Ale czuję się jak bohater telenoweli – zarechotał – Nierozważni i mało romantyczni, odcinek tysiąc czterysta ósmy.   
- Nico, co oni ci dali? – Shardiff w końcu zadał nurtujące go pytanie. Normalnie jego kompan by się tak nie zachowywał. Gdyby Shardiff miał rozwiązane ręce to, ze zrezygnowania i załamania jego zachowaniem, pacnął by się w policzek. Tymczasem pozostało mu jedynie wziąć jedynie głęboki, uspakajający oddech.
 - Nie wiem, ale jest zajebiste – wychichrał, opierając głowę o bark Shardiffa – Sufit pływa – stwierdził, a Shardiff tylko zaklął pod nosem.
 - Gaz rozweselający – Shardiff postawił diagnozę niczym lekarz specjalista.  
 - Masz fajny, wygodny bark – oznajmił nagle Nico, który nie mógł przestać się śmiać. Z jednej strony był wdzięczny za to, że ‘poczęstowali’ go gazem rozweselającym. Przynajmniej sytuacja nie przerastała go za bardzo. Nie lubi być związany i niezdolny do działania. Na szczęście gaz działał na niego pozytywnie; nie odczuwał lęku i było mu błogo i do śmiechu. Ale zdawał sobie, że ta przyjemność niebawem się skończy i zrobi się bardziej groteskowo. Zatem postanowił działać.
 - Że to niby ma być komplement? – zapytał go Shardiff, marszcząc gniewnie brwi. Próbował wyswobodzić ręce ale dobrze ich skrepowali i na ich nieszczęście przeszukali ich i zabrali Shardiffowi broń oraz nóż. Zabrali im nawet zegarki.  W pewnym sensie jednak cieszył się iż Nico był znieczulony gazem rozweselającym. Po przejściach jakie miał cztery miesiące temu, taka przygoda mogła odbić mu się czkawką.  A powtórki z Damaszku to Shardiff nie chciał mieć.
 - Przepraszam – zaczął temat. Wolał utrzymać rozmowę na jakikolwiek temat, by nie przytłoczyła ich sytuacja.
 - Za co? – kiedy Shardiff spojrzał na Nico, mężczyzna unosił pytająco jasne brwi, wciąż trzymając głowę na jego barku.
 - Obiecałem Susan, że będę pilnował cię przed kłopotami – przyznał Shardiff, zwieszając głowę.
 - W takim razie ja też przepraszam, bo obiecałem Selenie, że nie sprowadzę kłopotów na ciebie – powiedział nieco poważniejszym głosem Nico.
 - To im się nie spodoba – przyznał Shardiff i aż syknął na widok wściekłych ich partnerek.
 - Nie tylko im – westchnął ciężko Nico, podnosząc głowę z barku Shardiffa i całkiem poważniejąc.
 - Syriusz?
 - Syriusz – przytaknął, krzywiąc się przy tym. Już w uszach słyszał wściekły głos swojego przybranego brata – Uważa, że jestem magnesem, który przyciąga kłopoty – oznajmił.
 - Się nie dziwię – stwierdził z rozbawieniem Shardiff. Na serio, dzieciak przyciągał kłopoty jak mało kto.
 - Hej! – obruszył się Nico.
 - Co ‘hej’? To ty chciałeś grać bohatera – przypomniał mu Shardiff.
 - Ah, to u mnie normalne, że chcę ratować świat – stwierdził niewinnie Nico.
 - Ta, i wpakować nas przy okazji w piękne szambo – rzucił z wyrzutem Shardiff.
 - Ale przecież ty to lubisz – Nico zauważył trafnie i lekko zaśmiał się. Powoli środek przestawał działać.
 - Nie zwalaj na mnie i nie udawaj niewiniątka – zaatakował go nieco Shardiff – Syriusz powinien przełożyć cię przez kolano – dodał szorstko.
 - Ej, dzieci będą głupie – zaprotestował Nico, ale Shardiff miał racje. Jednak nawet spranie mu tyłka nie przyniosłoby rezultatów. Taki już był.
 - Wara od moich przybranych bratanków – naskoczył na niego Shardiff.
 - Bratanków – prychnął zadowolony Nico, szczerząc się w szerokim uśmiechu, na co Shardiff przewrócił tylko oczyma. Shardiff miał już pozamiatane. Dzieciak wchodził do krwiobiegu. Mężczyzna aż zaśmiał się pod nosem. Stracił biologiczną rodzinę ale teraz dostawał członków rodziny nie biologicznej aż z nawiązką. Zdziwił się jednak iż tak szybko dopuścił do siebie Nico. DiAngelo potrzebował więcej czasu by zdobyć sobie zaufanie Shardiffa, natomiast Nico zajęło to zaledwie jedno spotkanie.
Z własnych myśli został wyrwany przez dziwne odgłosy.
 - Uspokoisz się wresz… - zaczął lecz nie skończył, uderzony gwałtownym ruchem ze strony Cartera, który z całej siły wbijał się w jego plecy, a jego głowa wisiała praktycznie na jego barku. Z językiem wystawionym z boku warg i zmrużonymi oczyma wyglądał dość komicznie - Czy ty leżysz na moich plecach? – zapytał po chwili.
 - Aha, sięgam po nożyk – wysapał, nie przestając się wiercić i wydawać dziwnych odgłosów. Shardiff zmrużył oczy nie rozumiejąc za bardzo.
 - Jaki nożyk? – zapytał lekko zirytowany zachowaniem Cartera. Czyżby dzieciak miał halucynacje? O jakim nożyku on bredzi, skoro dokładnie ich przeszukali?
 - Ostrze – oznajmił jakby to była najbardziej oczywista rzecz, a następnie puścił oczko do niego - A teraz bądź tak łaskaw i odchyl się nieco bo dosięgnąć nie mogę – poprosił.
Shadriff, co prawda niechętnie, ale zrobił jak go proszono. Było mu niezmiernie gorąco w tych czarnych ciuchach. Dlaczego właściwie nie posłuchał Nico i nie ubrał lżejszych i jaśniejszych? Bo za bardzo przyzwyczaił się do ciemnych kolorów, które jeszcze bardziej podkreślały jego mroczność. Miał nadzieję, że w ten sposób odstraszy rabusi czy innych przestępców. Zapomniał jednak, że towarzyszy Nico, który przyciąga kłopoty jak magnez.
 - Ooo tak, właśnie, jeszcze troszkę – paplał Nico – Następnym razem zapisze się na jogę.
 - Przeszukali nas – Shardiff przypomniał tylko oczywistą rzecz. Było mu nieco niewygodnie i ciężko pod ciężarek Cartera; a raczej ciężarem Cartera i jego krzesła, które niemiłosiernie wpijało mu się w plecy.
 - Aha – rzucił jakby w powietrze – Modo pracował dla Piątki.
 - I co w związku z tym? – dopytywał, nie bardzo dostrzegając związek.
 - Rany – tym razem to Nico obruszył się na zachowanie Shardiffa – Upał zaszkodził ci na myślenie czy jak? – fuknął, lecz po chwili wytłumaczył – A to, że szpiedzy noszą w podeszwach swoich butów różne niespodzianki, jak nożyki lub nadajnik GPS. Powinieneś to wiedzieć.
 - Dla przypomnienia, to byłem płatnym zabójcą a nie szpiegiem – obruszył się Shardiff, jednak w głębi ducha sam siebie skarcił. Nico miał rację. Powinien gdzieś przeszmuglować nożyk lub coś innego przydatnego. Jednak jadąc z Nico na konferencję nie spodziewał się, że wpadną w tarapaty. Chociaż jego intuicja podpowiadała mu, że coś się święci.
 - A jednak – westchnął Nico. W ciągu pięciu lat pracy dla Icarusa nauczył się, że musi być przygotowany na każdą ewentualność. Nie zawsze będzie mógł liczyć na pomoc agentów, a poza tym lubi czuć tę satysfakcję, kiedy sam o siebie zadba.  
 - Więc, niczym James Bond, masz w bucie ostrze nożyka? – kontynuował rozmowę Shardiff. 
 - Aha, ale McGyver ze mnie żaden i nie wyczaruję ci z niczego bomby – oznajmił i zawołał radośnie - Mam!
 - To dlatego uparłeś się by ubrać te buty. Spryciarz – Shardiff zaśmiał się nieco.
Nico powoli poprawił swoja pozycję na krześle.
 - Ludzie kochani – sapnął, gdy zakręciło mu się w głowie. Zamknął oczy i wziął kilka oddechów. Cały był spocony, a ręce drżały mu niemiłosiernie, tak iż wystraszył się, że może upuścić nożyk – Po tym przyda mi się długi masaż – oznajmił jakby dla rozluźnienia atmosfery – Podam go tobie – powiedział.
 - Kej – odparł Shardiff – Kiedy ja będę męczył się ze sznurami, ty przypomnij mi jak my właściwie się tu znaleźliśmy – rozkazał, biorąc od Nico ostrze nożyka i zabierając się za swoje sznury. Wiedział, że adrenalina i gaz rozweselający wypompowały Nico, tak iż teraz nie będzie w stanie działać, ale musiał go czymś zająć. Miał tylko nadzieję, że Nico nie będzie miał jakichś nieprzewidzianych nawrotów PTSD. Dzieciak dopiero co odstawił leki.
 - Shardiff, jeszcze za wcześnie na bajkę na dobranoc – zaśmiał się Nico. Dobrze, że zamknęli ich w jasnym pomieszczeniu na dworze a nie w ciemnym w jakimś budynku, bo by zaczął panikować. Na duchu podnosiła go świadomość, że nie był w tej całej sytuacji sam, tylko był przy nim Shardiff, a i miał nadzieję, że kawaleria nadciągała.
 - Zrób mi tę przyjemność – poprosił łagodnie Shardiff, obracając się do towarzysza i perfidnie uśmiechając.     

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...