czwartek, 11 czerwca 2015

Bębny

A/N: Tak, wiem nie chcecie one shotów ale cóż zrobić jak Wen chce takowe pisać? Widzi tylko fragment historii, każe pisać i tyle - idzie sobie. Dziecko nr 6 rozpoczęte a to krótkie coś powstało po tym jak na rynku usłyszałam pana grającego na bębnach. Mam nadzieję, że się spodoba :)

**Chandni**


Biegł przed siebie ile sił w nogach. Rozpędzony niczym z procy zbiegał stromym zboczem, modląc się w duchu by nie upaść; by starczyło mu sił aby dobiec do obozu i wezwać pomocy. Jego serce waliło w piersi i miał wrażenie iż jego rytm zrównał się z szybkim dźwiękiem wydawanym przez bębny. Ten dźwięk otaczał go i prześladował, jakby dyszał mu w plecy dając do zrozumienia, że jest tuż za nim.  Wpadł na drzewo z impetem, kiedy silny grzmot rozerwał niebo i spadł ciężko na ziemię. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, chociaż jego ciało się tego domagało. Spojrzał na ramie, w miejsce gdzie miał rozerwana lnianą koszulę, a gdzie dwadzieścia minut temu trafiła go strzała. Miał tylko nadzieję, że w ranę nie wda się infekcja oraz, że grot strzały nie był zatruty. Fakt kolejnej blizny do już pokaźnej kolekcji, nie zaprzątał mu głowy. Miał inny problem. Oderwał się od drzewa i ponowił swój szaleńczy wyścig z czasem. Plemienni wojownicy pracujący dla kolumbijskich gangsterów mieli zapędy kanibalistyczne i byli strasznie wrogo nastawieni w stosunku do białych tubylców. Miał tylko nadzieję, że Sloan będzie wystarczająco mądry i poprowadzi ich tam gdzie chcą. Czy miał szansę uciec jednemu z wojowników, na którego terenie się znajdywał? Wątpił by to mu się udało. Wiedział, że tam gdzieś czai się wojownik plemienny uzbrojony z strzałki nasączone kurarą. Ten tubylec był wyszkolonym myśliwym, który polował codziennie na dziką zwierzynę i codziennie walczył z najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami. Zatem złapanie amerykańskiego naukowca jest dla niego rozrywką. Myśl o sobie jako o zwierzynie nie napawała go optymizmem. Już kilkakrotnie był w tych rejonach i jeszcze nigdy nie czuł się tak jak teraz; przerażony ale nie o swoje życie. O nie musiał walczyć ale po to by sprowadzić pomoc dla pozostałych. 

Słony pot podrażniał zadrapania na jego ciele. Czuł jak mokre ubranie oblepiło jego drżące z wysiłku ciało, a przydługie blond mokre włosy włażą mu do błękitnych oczu. Ręką odgarnął je z czoła i spojrzał w górę. Między gęstwiną liści drzew nie dostrzegł niczego ale poczuł pierwsze krople monsunowego deszczu. Wiedział, że to tylko jeszcze bardziej utrudni jego ucieczkę. Miał wrażenie, że Amazońska dżungla chce go osaczyć i pochłonąć. Ale poddanie się nie wchodziło w grę. To nie leżało w jego naturze. Dlatego jeszcze bardziej przyśpieszył, tyle ile pozostało mu sił w nogach. Z impetem wbiegł w strumień rzeczny i poczuł jak ktoś wpycha go pod wodę. Trzy kilometry. Tylko trzy kilometry dzieliły go od obozowiska i pomocy. Zimna woda uderzyła w jego rozpalone gorączką ciało, na chwilę paraliżując wszystkie jego zmysły. Nie trwało to jednak długo. Chęć życia i fakt iż w jego rękach leży życie kilku osób dodała mu niesamowitego kopa, jakby dostał zastrzyk adrenaliny. Zaatakował przeciwnika, który usilnie starał się by nie wypłynął na powierzchnię wody. Czuł jak brakuje mu powietrza i starał się odsunąć najdalej jak tylko się dało bolesne wspomnienia tego jak był podtapiany podczas tortur. Przed jego oczami ukazał się obraz jego żony i ich bliźniaków. Nie mógł ich teraz zostawić. Nie tak. Nie pozwoli by zachłanność ludzka odebrała jego synom ojca. 

Uderzył napastnika tak iż mężczyzna poluźnił chwyt, dzięki czemu mógł się wyswobodzić. Silnym kopnięciem nogi w klatkę piersiową odepchnął od siebie napastnika a sam wypłynął na powierzchnię z ulgą zaczerpując upragnionego powietrza, niemalże zachłystując się nim. Energicznie machając nogami i rękoma dopłynął do brzegu, na który ledwie się wyczołgał, gdy nagle tuż obok jego głowy przeleciał prymitywny lecz bardzo osty nóż i wbił się w ziemię, pomiędzy palcami jego prawej dłoni. Kiedy się odwrócił zobaczył wojownika wybiegającego z wody. Zerwał się na równe nogi, z dzikim okrzykiem, zgięty w pół, niczym zawodnik rugby, natarł barkiem na rozpędzonego mężczyznę. Obaj wpadli do wody, wymieniając silne ciosy, które nie zawsze dosięgały celu. Wykorzystał moment gdy przeciwnik był nad nim i próbował go utopić. Wbił mu w jamę brzuszna stopę i z całej siły przerzucił go nad sobą, wrzucając do rzeki. Sam zaś poderwał się na równe nogi i zaczął dalej biec w stronę obozu. Spojrzał przez ramie i omal nie zamarł w przerażeniu, gdy zobaczył jak tubylec biegnie za nim, ręką przytykając sobie bambusową łodygę do ust. Wiedział, że w środku jest rzutka z igła nasączoną trucizną. W tym samym czasie kiedy tubylec wydmuchnął rzutkę, do jego uszu dotarł odgłos wystrzeliwanego naboju z broni palnej, a czyjeś silne ramiona chwyciły go i odciągnęły z drogi lecącej rzutki z trucizną. Jak na zwolnionym tępię zobaczył tubylca z rosnącą plamą krwi na piersi. 
 - Niech cię wszystkie diabli, Nico. Ciebie i te twoje wykłady! – dotarł do niego wściekły głos przyjaciela. 

Nathan Carter pozwolił by uśmiech ulgi rozpromienił jego zmęczoną twarz. Wiedział, że to nie koniec ale dalsze działania pozostawi w rękach specjalistów.

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...