Rozdział 8
‘Dwa tygodnie później spotkała mnie niespodzianka’ napisałam po chwili przerwy.
- DiNozzo, spacer – krzyknął Gibbs, który właśnie wrócił z agencji, rozbierając się w holu.
- Szefie – jęknąłem. Przecież nie mogę zostawić Jackoba teraz samego.
- Nie zostawiasz go samego ale obaj musicie się ruszyć. Spacer wam dobrze zrobi – rozkazał Gibbs kierując się do kuchni by w połowie drogi zatrzymać się. Mój ojciec wręczył Gibbsowi świeży kubek gorącej kawy. Gibbs lekko się uśmiechnął i obaj zwrócili się do mnie ze srogim spojrzeniem. Czy mówiłem, że przy nich dwóch czuję się małym chłopcem i jak bardzo tego nie lubię?
- A mogę chociaż dokończyć? – posłałem im moje najbardziej niewinne spojrzenie.
- Za pół godziny ma cię już tu nie być – rozkazał Gibbs kierując się do swojej piwnicy.
- Przypilnuję go – zapewniła Ziva szykując nasze kurtki, szaliki i rękawiczki.
- Pójdę jeśli Szef pójdzie z nami – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu – Proszę.
- Pół godziny – odparł Gibbs.
‘Tony? Jesteś?’ przeczytałem na ekranie.
‘Jestem ale wyganiają mnie na spacer. Ty też powinieneś trochę spędzić czasu z rodzina albo coś poczytać. Hej, w programie TV jest Tajemniczy ogród i Urodzony 4 lipca, sądzę, że powinieneś obejrzeć jeśli jeszcze nie widziałeś.’ Napisałem szybko, ‘Zanim jednak wyjdę opowiem szybko o tym, co mnie spotkało dwa tygodnie po tym wydarzeniu.’
** flashback **
Wracaliśmy po pracy z Gibbsem do domu, gdy nagle Gibbs skręcił w zupełnie inna stronę.
- Gibbs? – zapytałem.
- W swoim czasie, Tony – odparł spokojnie.
Po dziesięciu minutach drogi zatrzymaliśmy się na parkingu przed jakimś budynkiem. Gibbs pomógł mi wysiąść i usadowił na wózku a następnie zaczął pchać.
- E... Szefie... – nie lubiłem, gdy to robił. Chciałem choć trochę czuć się samodzielny ale najwyraźniej Gibbs miał inne plany bo dalej prowadził mój wózek. Weszliśmy do budynku, przejechaliśmy długi korytarz i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie znajdował się mini stadion. Stadion dla osób niepełnosprawnych, muszę dodać.
Przywitał nas mężczyzna, afroamerykanin jeśli mam zgadywać, który jak ja siedział na wózku inwalidzkim.
- Tony poznaj Coolio – Gibbs przedstawił.
- Miło mi cię poznać, Tony – wymieniliśmy uścisk dłoni.
- Wzajemnie i hej, fajne imię – starałem się zachowywać normalnie by nie wiedzieli, że jestem podenerwowany. Nie rozumiałem, po co Gibbs mnie tu przyprowadził.
- Tak, wiem – mężczyzna uśmiechnął się. Zaczęliśmy kierować się bliżej boiska do koszykówki.
- Słyszałem o twoim wypadku i współczuję – zaczął Collio bacznie mi się przyglądając – Ale chyba najwyższa pora by wrócić do życia.
Otworzyłem usta by zaprotestować, by się roześmiać i wygarnąć, że nic nie rozumie, zwłaszcza po ostatnim ale opamiętałem się w porę, bo ten koleś też siedział na wózku.
- Wiem, że nie jest ci łatwo ale zapewniam, że przychodzenie tutaj pomoże ci od nowa spojrzeć na swoje życie i zrozumieć niektóre sprawy – zapewniał – Tu możesz uzyskać wsparcie i zrozumienie. Ci ludzie, których tu widzisz kiedyś byli sportowcami, lekarzami, strażakami, policjantami. Tu odnaleźli siebie i sens życia. Większość z nich dalej pracuje w swoim zawodzie i powiem ci, że świetnie sobie radzą.
- DiNozzo, byłeś dobry w sportach. Czas do tego wrócić – Gibbs poklepał mnie po ramieniu jakby dodając otuchy.
Podziękowaliśmy Collio, Gibbs obiecał, że przywiezie mnie w najbliższą sobotę, po czym wróciliśmy do samochodu.
- Gibbs, ja nie mam odpowiedniego wózka – zauważyłem. Mój obecny nie nadawał się do szybszej jazdy, a co dopiero do uprawiania na nim jakichkolwiek sportów.
- Jeszcze nie – odparł jak zwykle tajemniczo.
- Znaczy? – zapytałem lecz nie uzyskałem odpowiedzi bo pojechaliśmy na podjazd do jego domu. Gdy tylko weszliśmy do środka zobaczyłem ojca stojącego z czarno-niebieskim wózkiem.
- W sklepie zapewnili, że to najlepszy model wózka aktywnego – ojciec uśmiechał się do mnie zachęcająco, gdy obaj z Gibbsem pomagali mi przesiąść się do nowego pojazdu.
- Wow... – od razu zauważyłem różnicę. Był lżejszy, lepiej dopasowany, wygodniejszy i kiedy zaczęłam nim kręcić i robić obroty zauważyłem też, że jest bardziej zwrotny.
** koniec flashback’u **
‘Czy faktycznie chodzenie tam pomogło ci?’ napisał po chwili.
‘Tak, pomogło mi odnaleźć siebie i uwierzyć ponownie w moje możliwości’ odparłem, ‘A na domiar złego Ziva się za mnie uwzięła’ uśmiechnąłem się na wspomnienie.
‘Jak to Ziva się za ciebie uwzięła?’
‘Długa historia, a mnie już poganiają. Będę za godzinę, najdalej za 1,5.’ Zapewniłem i wylogowałem się. Ziva rzuciła mi kurtkę i buty. Ubrałem się szybko i we czwórkę wyszliśmy. W domu pozostał tylko Jack, który poszedł się zdrzemnąć.
Weszliśmy do parku. Oj, jak pięknie. Śnieg wszystko otulił swym puchem. Uśmiechnąłem się łobuzersko, schyliłem i uformowałem kulkę, po czym rzuciłem nią w Zivę.
- Osz ty! To oficjalnie wojna! – krzyknęła rzucając we mnie. Nie trafiła, kulka przeleciała obok i trafiła mojego ojca.
- Wybacz Tony – rzuciła Ziva – Ała! – zawyła kiedy ociec rzucił w nią kulką. Gibbs dołączył do Zivy i dwóch na dwóch zaczęliśmy na dobre wojnę na śnieżki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz