czwartek, 22 sierpnia 2019

Skończyć cz11

Ponownie tego dnia zasiadłem na kanapie z laptopem na kolanach. Nikt z mojej szalonej rodzinki nie miał do mnie pretensji, że nie spędzam z nimi czasu w dzień świąteczny. Wszyscy rozumieli dokładnie jak ważne dla mnie jest by pomóc Jackobowi przejść przez najtrudniejszy okres w jego życiu. 
‘Hej.’ odezwałem się na czacie.
‘No, hej...’ odpisał a ja wiedziałem, że jest coś nie tak.
‘Co jest?’ zapytałem.
 - Pa Tony, do jutra – rzuciła Abby i cmoknęła mnie w policzek.
 - Do jutra Tony – pożegnał się Tim machając mi na do widzenia.
 - Do jutra – odpowiedziałem i spojrzałem na monitor.
‘No... bo... no bo wiesz... siedzisz i piszesz ze mną zamiast spędzać świąteczny czas z bliskim...’ przeczytałem. 
‘Moi bliscy nie mają mi tego za złe. Pomagam tobie, dzieciaku, jeśli mogę to nazwać pomocą na odległość.’ Odpisałem.
‘To... to wielka pomoc, dzięki...’
‘Ok., co powiesz na ostatnią na dziś część? Miałem opowiedzieć o mojej pracy.’
‘Jasne!’

** flashback **

Wjechałem niepewnie do gabinetu Dyrektora. Dziś miałem dowiedzieć się czym miałbym się zajmować i szczerze powiedziawszy nie widziałem działu, w którym mógłbym się sprawdzić. 
- Agencie DiNozzo – dyrektor skinął na mnie głową. Podjechałem bliżej jego biurka.
 - Dyrektorze – odpowiedziałem czując, że zasycha mi w gardle ze zdenerwowania. Co jeśli Vance rozmyślił się? Albo nie znalazł dla mnie miejsca?
 - Miło widzieć, że wracasz do siebie – rzucił i wziął do ręki dwie teczki. W odpowiedzi posłałem mu nieśmiały uśmiech. Normalnie coś bym odpowiedział ale w chwili obecnej, gdy ważyły się moje dalsze losy jako agenta federalnego w tej agencji, jakoś nie byłem w stanie. 
 - Mam dwie propozycje dla ciebie, DiNozzo, - powiedział Vance a ja zadrżałem. Aż dwie?! – Pierwsza to posada w Sztabie Zarządzania Kryzysowego, - zaczął. Ok., nie jest źle ale czy na wózku sprostałbym wyznaczonym funkcjom? 
 - Na początek zasiliłbyś zespół Cartera. Druga propozycja to praca w Programie Zamkniętych Spraw. Tu byś dołączył do zespołu Pettersona. – Dyrektor podał mi dwie teczki i dodał, - Pod koniec tygodnia chcę wiedzieć, co wybierasz.
 - Oczywiście. – odparłem zmieszany. Skinąłem głowa i opuściłem gabinet Dyrektora. 

W domu Gibbsa, a obecnie i moim, usiadłem na kanapie z tymi dwoma teczkami i laptopem. Gibbs kręcił się po kuchni szykując nam obiad. 
 - I co niby ja mam wybrać? – krzyknąłem zrezygnowany. Im dłużej nad tym myślałem tym większy mętlik miałem. Oba wydziały wydawały się odpowiednie, chociaż ja zawsze będę agentem terenowym. Gibbs wszedł, postawił jedzenie na ławie oraz dwie butelki z piwem i usiadł obok mnie.
 - Jedz. – rozkazał. Wziął do ręki jedną z teczek i zaczął przeglądać. Po dłuższej chwili jednak się odezwał.
 - To twoja decyzja. Carter i Petterson to równi agenci. Można na nich liczyć...
 - Wybieram to drugie, - rzuciłem upijając łapczywie łyk piwa, które niedawno pozwolili mi znów pić. 
 - Jakoś nie wyobrażam siebie siedzącego i analizującego dane...
 - To nie tylko analiza to również...
 - Wiem, wiem... ale zawsze mówiłeś, że mam nosa odnośnie zamkniętych spraw. Pettersona poznałem kilka lat temu. Nawet kiedyś mu pomagałem niechcący i powiedział, że gdybym chciał odpocząć od ciebie to u niego zawsze się znajdzie miejsce. – zażartowałem. 
 - Będziesz mógł wychodzić też w teren. – zauważył Gibbs udając, że nie usłyszał tej wzmianki o odpoczynku od niego. 
 - Nie będzie aż tak źle, co? – westchnąłem. Gibbs spojrzał na mnie i pacnął lekko w głowę.
 - Dasz sobie radę, DiNozzo. 
 - Przynajmniej jeden z nas we mnie wierzy...- ledwo te słowa opuściły moje usta a silniejsze pacnięcie dosięgło moją głowę.

** koniec flashback’u **

‘I jak ci się tam pracuje?’ napisał Jackob. 
‘Dobrze. Zespół mam fajny. Może to nie jest to samo, co robiłem wcześniej ale narzekać nie mogę.’ zapewniłem.  
‘Fajnie.’
‘Fajne jest to, że oficjalnie mogę być dzięki temu z Zivą, bo wiesz agenci z tego samego zespołu nie powinni się ze sobą spotykać.’ odpisałem i posłałam mu uśmieszek. 
‘Zazdroszczę ci...’
‘Jackob... masz jeszcze szansę tylko uwierz w to. Bo jak ja się przejadę do ciebie i zapodam ci mocne pacnięcie w tył głowy to zobaczysz!’ postraszyłam go. Wiedziałem, ze czasem takie ostrzejsze słowa motywują, zwłaszcza jeśli jest ktoś kto wierzy w ciebie.
‘Nie znasz mojego adresu.’ Wystawił mi język.
‘McMagik będzie go miał w dwie minuty z przerwą na podrapanie się po plecach.’ odparłem lekko prychając. Zapomina młody z kim ma do czynienia. 
‘Uppps...’
‘Dobranoc, Jackob. Odezwę się po pracy.’ zapewniłem.
‘Dobranoc i dziękuję. Uważaj na siebie Tony.’ odpisał i wylogował się. 

***

Dzień dość szybko mi zleciał nad trzema prostymi sprawami, prostymi dla mnie, bo oczywiście ktoś coś kiedyś przeoczył albo po prostu nie sprawdził lub nie zlecił dodatkowej analizy. Zatem już o szesnastej byłem na basenie. Standardowe trzydzieści minut, następnie czterdzieści minut na siłowni i do domu. Jako, że dopiero pod koniec stycznia miałem odebrać moje nowe autko, czarnego SUV’a, specjalnie z obrotowym fotelem, ręcznie sterowanym hamulcem i biegami oraz wieloma innymi bajerami, to nadal byłem odwożony przez kogoś z ekipy czy to mojej starej czy to obecnej. 
Zatem o godzinie osiemnastej usiadłem tym razem na fotelu z nogami ułożonymi na pufie, z laptopem i resztą ciastek Jack’a.
‘Hej, hej.’ napisałem. Po niespełna dwóch minutach przeczytałem odpowiedź.
‘LUDU, RATUJ! A tak poza tym to HEJ.’
‘Oho, co się stało?’ 
‘Byłem w szpitalu na ściąganiu szwów, potem jeszcze chcieli powtórzyć badania. Ogólnie cały dzień w szpitalu. Ach, zapomniałbym... rozmowa z fizjoterapeutą... Ludzie! Jakiś nawiedzony kolo chcący zbawić świat!’ odpisał szybko.
‘No to będziesz miał wesoło.’ odparłem niewinnie. 
‘A idź ty z takim...’ odpisał a ja zacząłem się śmiać.
‘Dobrze, że humor ci wraca.’ Zauważyłem.
‘Staram się...’
‘I trzymaj tak dalej.’ Pochwaliłem go.
‘Co tam w pracy?’
‘Szybko i bezboleśnie,’ odpisałem podnosząc głowę znad monitora na dźwięk otwieranych drzwi.
 - Hej – zawołałem.
- Zjadłeś? – odpowiedziało mi pytanie.
 - Odgrzałem pozostałości z wczoraj, twoje w mikrofali – oznajmiłem.
 - Pozdrów Jackoba – rzucił udając się do swojego pokoju. Odkąd się wprowadziłem częściej zaczął z niego korzystać bo był to pokój przyległy z moim. 
‘Masz pozdrowienia od Gibbsa,’ napisałem, ‘Frank i Alex nie są źli ale jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego, że nie pracuję w terenie z moim zespołem. Do tego, że nie droczę się z Zivą, nie obrywam za obijanie się od Gibbsa i nie robię psikusów Timowi. Częściej widzę Abby i Ducky’ego jak idę do nich po weryfikację albo kolejne analizy czegoś tam.’ 
‘Zapewne, przecież tyle lat byliście razem zespołem,’ odpisał i po chwili dodał, ‘Ty i Ziva tylko chodzicie ze sobą...?’
‘Ach... nie... nie tylko...’ napisałem i z niewiadomego powodu zaczerwieniłem się. 
 - Czerwienisz się DiNozzo? – Gibbs usiadł na kanapie z obiadem i uśmiechnął się. Podrapałem się po głowie i posłałem mu jeden z moich firmowych uśmiechów.
 ‘Wiec?’ ponaglał mnie Jackob.
‘Szybko przeskoczyliśmy z bycia parą w bycie narzeczeństwem.’ Odparłem.  
- Nie mów Zivie – poprosiłem Gibbsa.
 - Czego? – odezwała się Ziva wchodząc do domu.
 - DiNozzo się czerwieni, gdy o was mówi – odparł Gibbs upijając łyk piwa i tym samym kompromitując mnie.
 - Doprawdy, mój ty buraczku? – Ziva chwyciła mnie za poliki robiąc z moich ust rybkę i cmoknęła w usta. 

** flashback **

Siedziałem zastanawiając się jaki prezent zrobić Zivie pod choinkę. Zawsze miałem z tym problem. Siedziałem za biurkiem i nudziłem się. Był szósty grudzień i w wielu krajach obchodzone święto Mikołaja, tak zwane Mikołajki. Skąd wiem? Bo od dwóch godzin siedzę i sprawdzam magiczny kalendarz przeróżnych, często dziwacznych świąt, który jest w Internecie. 
 - Idżesz do domu, DiNozzo – rozkazał Petterson wyganiając mnie z biura. Wrzuciłem moje rzeczy do plecaka a Petterson odtransportował mnie do windy – I żebym to ja cię nie widział do poniedziałku! – krzyknął na pożegnanie. Nie dość, że Mikołajki to jeszcze piątek czyli początek weekendu.  
W garażach natknąłem się na Palmera, który wybierał się na zakupy. Jako, ze nie miałem nic lepszego do roboty to pojechałem z nim. 
W sklepach już panował przedświąteczny szał, który jak co roku zaczynał się zaraz po Halloween i psuł mi nastrój ten magiczny i niespotykany. Jimmy pognał już w poszukiwaniach przyszłych prezentów dla swoich bliskich a ja zwolniłem i zatrzymałem się przed jubilerem. Obaj nie zauważyliśmy jak się rozdzieliliśmy.  Nie wiedząc czemu zatrzymałem wzrok na jednym przedmiocie. Jeśli zapytasz jak to się stało, że ów przedmiot znalazł się w kieszeni mojego płaszcza zapakowany w piękne granatowe pudełko otoczone satyną, to otrzymasz prostą odpowiedź – Nie wiem. Działałem tego dnia pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu. Gdy w końcu odnaleźliśmy się z Palmerem i wyjechaliśmy z Centrum Handlowego zobaczyłem, że śnieg cudownie prószy nadając ulicom Waszyngtony takiego magicznego efektu. Tak, poddałem się chwili. Wyciągnąłem telefon i już po dwudziestu minutach wszystko miałem ustawione. 

***

Jako, że sam nie mogłem prowadzić kazałem Zivie ubrać się bardziej wizytowo niż te jej codzienne ciuchy. Oczywiście nic normalnie do nich nie mam ale nie chciałem by w chwili obecnej w nich paradowała zwłaszcza, że miałem plany.
Zatem ubrany w garnitur siedziałem obok Zivy ubranej w sukienkę z cieplejszej bawełny, do której miała kozaki. 
 - Gdzie jedziemy? – zapytała.
 - Do hotelu – rzuciłem zdawkowo.
 - Jakiś konkretny?
 - Acha, teraz skręć w prawo a potem na krzyżówce w lewo – odpowiedziałem. 
Dwadzieścia minut później jechaliśmy windą na piętro, gdzie znajdowały się baseny.
 - Tony? – Ziva zaczynała się denerwować. Nie lubiła ostatnio dziwnych niespodzianek. Cóż, tę będzie musiała.
Przed wejściem wymusiłem na niej by zamknęła oczy i usiadła mi na kolanach. Niechętnie, z oporami ale uczyniła to. Wwiozłem nas do środka i po jakimś czasie zatrzymałem wózek.
 - Otwórz oczy – poprosiłem. 
W pomieszczeniu panował półmrok. W tle leciała delikatna muzyka z Casablanki. Przed nami stał stolik z nakryciem dla dwóch osób. Na środku stolika stał świecznik z zapalona świecą. Szampan się chłodził a na specjalnym stoliku stała nasza kolacja. 
Ściany basenu przy naszym stoliku były oświetlone lampkami. 
- Podglądałem cię tutaj, gdy pierwszy raz pojawiłaś się w NCIS. Pływałaś wraz z koleżanką – zacząłem.
 - Pamiętam, robiłeś zdjęcia komórką – zaśmiała się Ziva i spojrzała na mnie wyczekująco.
 - Gdybym mógł, ukląkłbym... – uśmiechnąłem się niezręcznie. Ziva oplotła ręce wokół mojego karku.
 - Jest idealnie – szepnęła.
 - Wstań – poprosiłem, a gdy to uczyniła wyciągnąłem pudełeczko z kieszeni. – Wyobraź sobie, że klęczę...
 - Klęczysz i...? – zaśmiała się Ziva.
 - Cisz... – uciszyłem ją – Zivo David, czy wyjdziesz za mnie? – zapytałem poważnie otwierając pudełeczko, w którym znajdował się złoty pierścionek z cyrkonią. Wiedziałem, że Ziva nie przepada za diamentami i brylantami jako była Mossadowska ninja. 
Kiedy spojrzałem jej w oczy zobaczyłem łzy a po chwili Ziva siedziała mi na kolanach całując mocno. 
 - Znaczy się, że tak? – zapytałem nakładając na  jej palec pierścionek.
 - Tak – odparła zdławionym głosem.

** koniec flashback’u ** 

‘Romantyk przez duże R,’ Przeczytałem, ‘Gratuluję, wpraszam się na ślub.’
‘Zapraszam.’

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...