sobota, 26 maja 2012

Słowo od autora ;)

Cieszę się, że fiki sie podobają i dziękuję za komentarze:)Lovatic ♥ Miałam pisać dedykację właśnie dla Ciebie odnośnie fika Ziverowego;) Bo czułam, że Tobie najbardziej się spodoba. Do Sfory Gibbsa wrócę, jednak zajmie mi to chwilę bo sesja mi się zaczyna - rozumiecie, prawda :) No chyba, ze dostanę takiego szalonego Wena jak przy tym crossie...

A co do fiku 'Ianto Barrowman'... duh... historia Barrowmana i Shardiffa należy do zupełnie oddzielnego opowiadania. Najpierw bym musiała Was wprowadzić w historie całkiem stworzoną przeze mnie by później przejść do NCIS'ów naszych, a nie wiem czy ktoś byłby zainteresowany czytaniem tego, bo to długie i troche by potrwało zanim dotarlibyśmy do momentu z crossa. 

Sfora - jak zauważyłaś to trochę cos jak seria o Bournie+ncis+mossad+agencje szpiegowskie+zabójcy na zlecenie+szybcy i wściekli+(...)Odnośnie czytanych przeze mnie blogóa - staram sie być na bieżąco w czytaniu i komentowaniu ale mogę mieć teraz zaległości i jak czegos nie skomentuję to wybaczcie - nadrobię jak tylko się da ;) 

Tyle ogłoszeń ode mnie. 

Pozdrawiam, Chandni

wtorek, 22 maja 2012

Ianto Barrowman

A/N: Em... wiem... mam skończyć Sforę Gibbsa ale dziś zostałam zaatakowana przez szalonego Wena. Em... no... nie powinnam Wam tego dawać, nie powinnam w ogóle pisać takiego crossa. Ale stało sie... Skoro Ziva była w Mossadzie musiała poznać mojego 'Chłopca". Tak, mojego, bo jest on wytworem mojej wyobraźni i należy do mojego opowiadania. Jest to one-shot, co oznacza, że więcej takiego crossa nie będzie. Zatem... uh... oddaje wam do oceny. Do Sfory Gibbsa jak najbardziej wrócę - I promise!


** Chandni** 



Ziva David wyszła z windy radosnym krokiem i skierowała się w stronę swojego biurka. Wróciła właśnie z przerwy na lunch z kubkiem herbaty. Była w doskonałym humorze aż do momentu, gdy zobaczyła swojego partnera, Anthony’ego DiNozzo, stojącego przy schodach prowadzących do MTAK’u i rozmawiającego z drugim mężczyzną. Ziva zdołała odłożyć kubek na biurko, bo gdyby tego nie uczyniła spadłby on na posadzkę. Mężczyzna rozmawiający z jej partnerem obrócił się tak iż zamiast pleców ujrzała profil jego i zamarła. Ziva stała przerażona przy swoim biurku, z nie dowierzaniem przypatrując się temu człowiekowi. Tak, ona oficer Mossadu, bała się tego człowieka. Agentka nie mogła uwierzyć, że po tylu latach wciąż ma ciarki na ciele na jego widok, jej ciało tężeje, oddech staje się szybszy a w gardle zasycha. Jakby groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo, jakby zaraz miała nastąpić katastrofa. Co ten człowiek robił tu, w miejscu w którym poczuła się bezpiecznie?

Co on robi w agencji pełnej agentów federalnych? pomyślała z trudem.
Stała zdjęta strachem przypatrując jak obaj mężczyźni żartują. Ten człowiek zawsze ją przerażał. Był nieobliczalny, szalony, groźny, silny, niebezpieczny, przebiegły. Był maszyną stworzoną do zabijania i zadawania bólu. Stworzył go sam Mossad wraz z tajną komórką o nazwie ‘Spokojny Dom’.  
Ziva miała tę nie przyjemność odbycia treningu z tym potworem.  

Mossad - 10 lat temu

Ziva weszła na salę treningową, gdzie miała odbyć trening z Wolnym Strzelcem. Tak go nazywali, bo każdy obawiał się wymienić jego imię, jakby było zatrute jadem. Ziva wiedziała, że jest to nietypowe w Mossadzie, ale skoro jej ojciec nawet unikał wymówienia imienia tego człowieka to oznaczało, że coś jest na rzeczy. Słyszała jedynie plotki na jego temat i nie podobało jej się to, co słyszała.

Mężczyzna nigdy nie cofnął się przed najbardziej szalonym i niebezpiecznym zadaniem. Był wyszkolony w torturowaniu, manipulacji ludźmi, był genialnym kameleonem. Na dźwięk jego imienia największe gnidy w Afryce i Azji uciekały z popłochem. Każdy się bał. Ziva wiedziała, że był szkolony w walkach z różnymi rodzajami broni od noży poprzez miecze a skończywszy na zwykłym szalu. W walkach wręcz również był bardzo dobry. Potrafił być okrutny a następnie czarujący, by w mgnieniu oka skręcić ci kark.

Ziva dostrzegła postać stojącą przy macie. Miał na sobie jedynie czarne bojówki i stał plecami do niej. Postanowiła zatem mu się bliżej przyjrzeć zanim zaczną.
Był wysokim, wysportowanym mężczyzną. Emanowała z jego ciała siła i władza. Ziva przyjrzała się jego umięśnionym plecom i omal aż nie cofnęła się na widok skaryfikacji pokrywającej całe jego plecy. Tatuaż przedstawiał płaczącego, jednak wciąż majestatycznego anioła.
- Będziesz tak sterczeć i się gapić? - rzucił ostrym, lekko chrypkim głosem odwracając się gwałtownie.
Ziva zobaczyła mroźne, mroczne oczy pozbawione cienia jakichkolwiek uczuć.
Włosy miał ścięte krótko, a na twarzy widniał tygodniowy zarost, uwydatniając i podkreślając jego ostre rysy. Na jego wargach tańczył lekki szyderczy uśmiech - Pokaż co potrafisz, Zivo David - dodał wyzywająco.

***

Ziva nie pamięta w jaki sposób, ale nagle znalazła się przyciśnięta do zimnej ściany. Jej ciało było uwiezione w stalowym objęciu jej przeciwnika. Na karku czuła jego ciężki oddech. Przygniótł ją kolanem jeszcze mocniej i przejechał nieogolonym policzkiem po jej gładkiej cerze. Zimny dreszcz przerażenia przeszył jej ciało.
- Nie zapomnij tej lekcji, moja Zivo - szepnął jej do ucha, po czym obrócił i rzucił na podłogę.
Nie wstała. Była zbyt zmęczona by ruszyć się. Każdy jej mięsień wrzeszczał w agonii.

NCIS - czas obecny     

Ziva pamięta jeszcze jak obszedł się z nią podczas misji. Jak na jej oczach torturował dwóch mężczyzn, jak zabijał. Na samo wspomnienie robiło jej się niedobrze. Pamięta, że na ciało zamordowanej kobiety położył zakrwawioną białą różę. Ziva zapamiętała. Jego znakiem rozpoznawczym, jego podpisem był zakrwawiony biały płatek róży pozostawiony przy ofierze.

Agentka stała zamroczona aż do chwili, gdy obaj mężczyźni podeszli do niej. Obaj śmiali się z jakiegoś głupkowatego żartu.
- Coś taka zamroczona? - zażartował Tony szturchając ją - No tak, widzisz takich dwóch przystojniaków to... - nie skończył bo Ziva nadepnęła mu obcasem na nogę.
- Auć... Agent Ianto Barrowman, agenta Ziva David - przedstawił posyłając gniewne spojrzenie partnerce - Ianto pracuje od dwóch lat dla Cartera.

Ziva aż zamrugała. Dwa lata?! Przecież...
Wtem Ziva przypomniała sobie, że rzucił Mossad i przeniósł się na rynek Europejski i Amerykański, a następnie słuch o nim zaginął.
- Miło poznać - zmusiła się na uprzejmość i uśmiech. Mężczyzna, którego nazywano Barrowman’em uśmiechnął się do niej. Był chudszy niż ostatnim razem jak się widzieli. Nie maił też zarostu, a jego włosy były dłuższe. Natomiast na jego twarzy malowała się cienka blizna przechodząca przez lewą brew i kierująca się ku skroni - zapewne pozostałość po jednej z misji. Pierwszy raz zobaczyła go w garniturze i to na dodatek w innym kolorze niż czarny.

Agentka wiedziała, że należy do niebezpiecznie przystojnych ludzi ale na szczęście na nią jego urok nie działał. W ogóle wiedziała, że nie szuka ani partnerki czy kochanki. W przeciwieństwie do Tony’ego dla niego liczyły się tylko interesy. Jakby zabijanie samo w sobie dawało mu wiele satysfakcji.

Telefon DiNozzo zadzwonił wywołując wszystkich z dziwnego stanu wzajemnej obserwacji . Tony udał się do biurka odebrać natrętny telefon, natomiast Ziva pozostała w niezmienionej pozie, jakby oczekując niespodziewanego ataku. Ianto nachylił się, ogarnął niesforny kosmyk jej włosów przysłaniający jej oczy i rzekł:
- Miło cię znów zobaczyć, moja Zivo.
Po chwili znikł w windzie pozostawiając oszołomioną agentkę. Ziva pobiegła do łazienki by uspokoić nerwy.
- Cholera by cię wzięła Shardiff! - warknęła rzucając gniewnie zmięty ręcznik papierowy do kosza i gwałtownie wychodząc z pomieszczenia, mając tylko nadzieję, że DiNozzo nie będzie chciał pociągnąć ją za język. Nie wiedziała jakie zamiary miał udając agenta, ale miała nadzieję, że nie było to związane ze szpiegostwem czy morderstwami.

Ziva nie mogła wiedzieć, że Ianto dopiero miesiąc temu w pełni odzyskał pamięć i był objety specjalnym programem.

piątek, 11 maja 2012

Rozdział 5

A/N: Alexandretta, Sfora, Lovatic - WIELKIE dzięki za wsparcie :* Oddaję Wam przed finałem 9 sezonu upragniony rozdział 5 by osłodzić czekanie na odcinek :) Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu ;)


** Chandni **





Gibbs pierwszy raz od dawna spał na swoim łóżku i na dodatek w swojej ludzkiej formie. Śniło mu się nawet coś, ale nie pamiętał co. Wiedział jednak podświadomie, że był to dobry sen.Teraz znajdował się pomiędzy snem a jawą. Nie spał, ale tez nie był do końca obudzony. Słońce leniwie przedzierało się przez zasłonki sugerując godziny przedpołudniowe. Jak cudownie, że mają wolny weekend. Gibbs nigdy wcześniej nie cieszył sie na wolny weekend jak teraz. Coś w nim samym się zmieniło, jakby obudził się z długiego letargu, stanu odretwienia.

Nagle coś go zaniepokoiło, kiedy kołdra z niego zaczęła się zsuwać, a z pod łóżka zaczęły dochodzić ciche piski i warczenia. Gibbs obrócił się leniwie i spojrzał znad krawędzi swojego wygodnego łózka na podłogę. Nagle zamrugał i przetarł dłonią wciąż zaspane oczy. Mała brązowo-kremowa puchata kulka szarpała za jego kołdrę, próbując ją z niego ściągnąć. Machała przy tym wesoło ogonkiem i warczała. Skąd to maleństwo się wzięło w jego pokoju, a przede wszystkim w jego domu? Przecież nie miał zwierząt. Spojrzał właśnie w momencie, gdy pościel wylądowała prosto na brązową kulkę, a po chwili usłyszał ciche skomlęcie. Gibbs z zaciekawieniem uniósł głowę podpierając ją o dłoń i przypatrywał się poczynaniom kulki, która zaczęła niezdarnie wydobywać się z pod pościeli. Dopiero teraz Gibbs przyjrzał się maluchowi, który wydał mu się dziwnie znajomy, zwłaszcza gdy utykał na przednią łapkę. Szczeniak miał też świeżą ranę na czole. Warknięcie sprawiło, że Gibbs wrócił do obserwowania poczynań szczeniaka, który wdrapał się na wierzch kołdry, a następnie przyczaił się, by wskoczyć na łóżko.

Cwaniak, pomyślał Gibbs rozbawiony całą sytuacją. Gdy tylko szczeniak znalazł się na materacu, prychnął z zadowolenia i podczaił się do nogi Gibbsa. Nim agent zdołał zareagować, maluch swoimi małymi kiełkami próbował ugryźć go w dużego palucha u stopy, co w rzeczywistości dla Gibbsa było niczym łaskotanie. Gibbs zaczął się śmiać. Coś było rozkosznego w tym maluchu, który spoglądał na niego zdeterminowany. Gibbs poruszył stopą sprawiając, że maluch przeturlał się na materacu i teraz rozkosznie siedział na tylnych łapkach opierając się na przednich. Maluch przekrzywił wesoło łepek i wystawił mu język.
- Chodź tu, urwisie - Gibbs w końcu się odezwał. Dawno się tak nie śmiał. Kulka zaczaiła się i wskoczyła na niego. Chwycił ją i zaczął delikatnie tarmosić, pamiętajac o stłuczeniach na jego ciele.
- Szczeniak, DiNozzo, doprawdy? - rzucił, nie przestając się śmiać. W odpowiedzi maluch liznął go w nos. Teraz Gibbs wiedział dlaczego Tony nie chciał się przemienić. Wstydził się tego, że jego drugie wcielenie jest szczeniakiem. Stan i G nie pomylili sie nadajac DiNozzo taką ksywkę. Jednakże Gibbs wiedział, że musi... wróć! Muszą wbić do głowy DiNozzo, że jest ich Szczeniakiem, którym sie zawsze zaopiekują. Będzie musiał też długo mu wbijać do tego malutkiego łepka, że ludzie mogą mówic sobie co chcą. Najważniejsze powinno być to, co ludzie z ich sfory będą mówić. Jednak pierwszym zadaniem będzie wbicie Tony’emu świadomości, że jest wart poświecenia i miłości i przede wszystkim, że jest świetnym agentem.
Delikatnie przytulił kulkę do siebie, kładąc łepek malca na swoim ramieniu. Tony w formie szczeniaka jeszcze mocniej obudził w nim instynkt ojcowski. Teraz już całkowicie Tony należał do niego i jeśli będzie taka potrzeba, to schowa go w swych silnych ramionach przed złym światem.

Burczenie w brzuchu malca rozbawiło go i przypomniało mu, że powinni zjeść śniadanie.
- Co powiesz na omlet i tosty? - zapytał wstając ze szczeniakiem z łóżka i udając się na dół. Nie chciał by DiNozzo z silnie stłuczoną ręką w swej formie zwierzęcej jeszcze bardziej ją nadwyrężył. Zatem zostawił malca na kanapie, a sam szybko udał się do łazienki.

***

Po zjedzonym śniadaniu obaj siedzieli wygodnie na kanapie. Tony wygladał na speszonego i skrępowanego.
- Wybacz, nie kontroluję jeszcze nad sobą w tej drugiej formie - rzucił niezręcznie, masując delikatnie lecz nerwowo świeżo zabandażowaną dłoń.
W odpowiedzi dostał pacniecie w tył głowy, a następnie Gibbs wział go za podbródek i zmusił by spojrzał Gibbsowi prosto w stalowo-niebieskie oczy.
- Zapamiętaj sobie jedno - Gibbs mówił to wolno, głośno i wyraźnie, jakby pisał na papierze wersalikami, by go dobrze zrozumiano - Przy mnie nie musisz udawać. Bądź sobą. I chcę cześciej widzieć cię w formie szczeniaka - Gibbs uśmiechnął się i poczochrał Tony’ego za włosy, wiedząc, że obaj potrzebują tego kontaktu.  

wtorek, 8 maja 2012

Rozdział 4


A/N: Starałam się najszybciej jak mogłam napisać ten rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba :)

**Chandni**
Gibbs obudził się wcześnie rano. Po porannej toalecie, najciszej jak się dało zszedł na dół do kuchni pamiętając o swoim gościu, który spał na kanapie. DiNozzo wyglądał całkiem bezbronnie i zdecydowanie młodziej kiedy spał. Gibbs udał się do kuchni przygotować śniadanie i poranną kawę. Następnie, szybko sprawdził czy Tony dalej śpi, a potem udał się do piwnicy popracować nad łodzią.

***
Było koło południa, gdy Gibbs usłyszał kroki dochodzące z góry i po chwili DiNozzo pojawił się na schodach prowadzących do jego królestwa.
- Dobry - powiedział Tony ziewając. Najwyraźniej dopiero co wstał i od razu przyszedł się przywitać.
- Dobry - rzucił Gibbs - Idź pod prysznic, a ja przygotuję ci coś do jedzenia.
 - Nie musi Szef... - Tony szybko sie obudził. Nikt dotąd nie robił mu jedzenia.
- DiNozzo jesteś u mnie w domu i masz się dostosować, zrozumiano? - rozkazał Gibbs.
- Jasne - na zaspanej twarzy zatańczył uśmiech. Tony poszedł do łazienki bez słowa. Gibbs spojrzał na niego i skrzywił się. DiNozzo ruszał się niczym dziewiećdziesięcioletni, schorowany staruszek. Gibbs zostawił swoja łódź i udał sie do kuchni. Przygotował również szklankę wody i tabletki przeciwbólowe dla DiNozza.
- Świetnie pachnie – usłyszał, a po chwili Tony pojawił się w drzwiach kuchni opierajac się o ich framugę. Gibbs spojrzał na jego odbandażowaną rękę i jeszcze bardziej się skrzywił i syknął z gniewu. Podszedł i ostrożnie wziął rękę DiNozzo w swoje silne dłonie.

- Bardzo boli? – zapytał, a Tony wiedząc, że nie ma szans by mógł okłamać Gibbsa, tylko skinął twierdząco głową. Ręka była opuchnięta w okolicy nadgarstka i dłoni. Ciemno-fioletowe,czarne i zielono-żółte siniaki pokrywały mocno stłuczoną rękę.
Gibbs odwrócił się i podszedł szybkim krokiem do szafki, po czym wyciągnął maść i podeszedł z nią  z powrotem do DiNozza, który stał niepewnie. Gibbs w milczeniu odkręcił tubkę i sporą część maści wycisnał na ręke Tony’ego. Następnie delikatnie zaczał wmasowywać palcami krem. Tony stał nie odrywając oczu od Gibbsa i jego palców. Jeszcze nikt nigdy w taki sposób nie zajmował się jego urazami czy ranami. Gibbs wyczuł to od razu i aż przygryzł wargi by złagodzić swoją wściekłość. Ten Szczeniak potrzebował kogoś, kto pokazałby mu, że jest ważny, że można nim się opiekować bezinteresownie, a nie tresować i wyśmiewać się z czegoś na co DiNozzo nie miał wpływu. I chociaż przez te pół roku bronił się i zapierał, to jednak Szczeniak zalazł mu porządnie za skórę i obudził uśpiony instynkt ojcowski, instynkt, którego nie spodziewał się ponownie poczuć.
Ale w chwili obecnej Szczeniak należał do niego, do jego stada i po jego trupie jeśli pozwoli komukolwiek go skrzywdzić. Gibbs chwycił za czysty bandaż i unieruchomił Tony’ego rękę.
- Jedz - rozkazał przerywając milczenie.

***  
- Co sprawiło, że jednak odblokowałeś się? - zapytał, gdy po późnym śniadaniu DiNozzo dołaczył do niego w piwnicy.
- Sam nie wiem... - westchnął cieżko Tony, który siedział na drewnianym stołku wpatrujac sie w Gibbsa pracującego nad łodzią - Czynnik genetyczny lata temu przestał mieć znaczenie i pozostał czynnik psychiczny... Gibbs... wierz mi lub nie... ale chcę byś wiedział, że chyba po części to wasza bezwiedna zasługa... - powiedział niepewnie spogladając na Gibbsa.
- Nasza? - Gibbs podniósł wzrok znad beli i spojrzał zaciekawiony na swojego agenta.
-  Głupie, co? - zaśmiał sie nerwowo Tony - Ale tak jest. Dzięki wam poczułem się bezpiecznie. Może i gryzę się z Kate, a ty ciągle warczysz na mnie to jednak wiem, że nigdy nie pozwoliłbyś nikomu mnie celowo skrzywdzić. Nie ważne, czy zostanę czy nie, ale kiedy już przez te pół roku byłem... po prostu należałem do waszego stada, należałem do ciebie, Gibbs. I to chyba było czynnikiem wpływajacym na mnie. Abby ofiarowała mi takie siostrzane uczucia jakich nigdy wcześniej nie poznałem. Jakbym odnalazł siostrę bliźniaczkę. Kate jest jak starsza, poważna siostra, która mnie na każdym kroku karci. Ducky jest jak dobry, troskliwy i opiekuńczy wujek a ty... Nawet z tą ostrością i szorstkością jesteś ojcem o jakim całe życie marzyłem - Tony spuścił głowę jakby zawstydzony swoimi słowami. Nigdy nie mówił o swoich uczuciach, a Gibbs od wczoraj zmusza go właśnie do tego. 

A co jeśli...
Nie dokączył myśli bo Gibbs chwycił go lekko za podbródek zmuszając by spojrzał mu prosto w oczy.
- Nigdy nie wątp w przynależność do mojego stada - rozkazał - Należysz do mnie, zrozumiano?
- Tak jest - oszołomiony Tony wydukał. Z oczu Gibbsa wyczytał tyle emocji, że aż omal nie spadł z krzesła. Gibbs jednak wiedział, że po tylu latach tak od razu DiNozzo nie uwierzy i nie przywyknie do pewnych rzeczy.
- I jesli tylko pomyślisz o opuszczeniu NCIS i stada... - warknął stojąc blisko Tony’ego.
- Nie pomyślę - zapewnił go szybko Tony. Nie miał zamiaru opuszczać miejsca, gdzie czuł się akceptowany i chciany, chociaż co innego wskazywały początki jego bycia w zespole.
Gibbs delikatnie klepnął go w policzek.
- Dlaczego wstapiłeś do policji? - zapytał wracając do pracy nad łodzią.
- Ach... - Tony uśmiechnął się lekko, a potem spoważniał i zamyślił. Gibbs zastanawiał się czy odpowie, gdy zaczął powoli - To miał być najlepszy mój mecz, a zamiast tego spedziłem pół nocy w szpitalu, a potem na komisariacie opowiadając, co się stało. A potem byłem zbyt zmęczony... koleś złamał mi nogę podczas meczu i to był koniec mojej kariery sportowej...
- Co się w nocy stało przed meczem?
- Poszedłem na spacer by się przewietrzyć i pomyśleć. To mi dobrze robi. Wycisza. Wtedy... wtedy zobaczyłem dym wydobywający sie z jednego z domów i krzyki... Ja... nie myślałem, po prostu działałem. Wszedłem do budynku. Ogień był w całym domu. Krzyki dochodziły z pokoju na piętrze. Znalazłem tam przerażonego dziewięciolatka. Miałem już uciekać z nim, gdy krzyknął, że w pokoju na końcu korytarza jest jego młodsza siostrzyczka. Chciałem wrócić, gdy... strop się zawalił... krzyczała... tak przeraźliwie krzyczała... A ja nie mogłem... Miałem dwa wyjścia. Uratować siebie i chłopca lub zginał próbując ją uratować. Gdybym nie uciekł z chłopcem zginęlibyśmy wszyscy troje... - Tony przerwał i wziął przerywany oddech. Jego spojrzenie było mętne, jakby znów był w płonącym domu. 

- Uratowałeś chłopca - powiedział Gibbs.
- C-co? - Tony spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem zbitego psa.
- Ocaliłeś temu dziecku życie. Podjąłeś decyzję, której wielu by się nie podjęło. Wszedłeś do płonącego budynku. Ile osób by tak postąpiło? - Gibbs starał się by dotarło to do niego. I jeśli przez to jest zmuszony by mówić więcej niż zwykle, to niech i tak będzie. Będzie wbijał takie rzeczy Szczeniakowi, tak długo do głowy, aż to do niego dotrze.
- Wtedy wybrałeś policję?
- Spodobało mi sie to, co zrobiłem. To było dobre, miało sens i wiedziałem, że tak będę mógł pomagać innym. Myślałem, że może poznam kogoś, kogo los tak skopał jak mnie i będę w stanie mu pomóc.
Gibbs sie tylko lekko uśmiechnął dziękując wszystkim znakom na niebie, które tak pokierowały losem Tony’ego, że Szczeniak trafił na nich.

piątek, 4 maja 2012

Rozdział 3


A/N: Zgodnie z obietnicą daje Wam 3 rozdział. Jak widać jest dłuższy ;) Mam nadzieję, że się spodoba.

**Chandni**
Minęło pół roku. Upragnione przez Gibbsa pół roku. Teraz miał podjąć decyzję w sprawie agenta DiNozzo. Był początek jesieni i pierwsze chłodne dni. Stał wraz z Kate i patrzył jak sanitariusze opatrują DiNozzo. Przed chwilą omal wszyscy nie zginęli w eksplozji. Ale mieli więcej szczęścia niż rozumu. Tak na prawdę to DiNozzo miał więcej szczęście niż rozumu ratując ich, jednocześnie samemu zostając rannym. Na szczęście lekko, bo inaczej Gibbs byłby wpieniony na maksa, zważywszy, że w jego organizmie krążył zaledwie jeden kubek kawy. 

Gibbs wiedział, że Szczeniakowi  skończył się okres zameldowania w mieszkaniu socjalnym i zdawał sobie sprawę z tego, że dzieciak nie szukał nowego lokum, ponieważ Gibbs jeszcze nie podjął decyzji, co z nim zrobić. Przez to, że postawił sprawo jasno, Szczeniak robił sobie żarty, śmiejąc się, że niepotrzebnie zostawał agentem, że mógł być łącznikiem i tak pracować z nimi. Przez pół roku DiNozzo nie zbliżył się do nich. Chociaż Gibbs bacznie nasłuchiwał i wyczekiwał by DiNozzo przez przypadek powiedział coś o sobie w ich towarzystwie. Ale po tym jednym epizodzie związanym z Dniem Matki, Szczeniak nabrał wody do ust i zaczął się jeszcze bardziej pilnować. Jedynie Abby nie poddała się. Stwierdziła, że nawet jeśli nie pozostanie w ich zespole i stadzie, to i tak ona będzie się z nim przyjaźnić. Ot, cała Abby.

DiNozzo paplał o różnych nieistotnych sprawach, ale nigdy nie mówił szczerze o sobie. Owszem, chwalił się randkami i podbojami miłosnymi, przygodami jakie miał z kumplami z bractwa z czasów szkoły, ale Gibbs odkrył, że to tylko zasłona dymna. Stosował to samo, co Gibbs, ale w innej formie.

Na dodatek Gibbs nie ułatwiał nigdy niczego. Zwłaszcza ostatnio był w złym humorze kąsając i gryząc, pozwalając by bardziej zdominowała nad nim jego zwierzęca forma.Najpierw Stan został ranny podczas jednej z akcji na okręcie, na którym stacjonował, a następnie Gibbsa przyjaciel, Chris Pacci, z którym jakiś czas współpracował, został zamordowany w brutalny sposób. A teraz ten wybuch... Gibbs od miesiąca tylko warczał na wszystkich, a w szczególności na DiNozzo. Od miesiąca wszyscy praktycznie nie mieli czasu, by spać dłużej niż dwie godziny, czy zjeść chociażby dwa posiłki dziennie. Czasami zdarzało się, że drzemali po dwadzieścia minut i jedli batony energetyczne. Pozwalał dłużej spać i lepiej jeść Abby i Kate oraz Ducky’emu ale od DiNozza wymagał stu procent, jeśli nie dwustu.

Teraz Gibbs miał czas by przyjrzeć się swojemu agentowi. Jego twarz była blada i podrapana w kilku miejscach, a pod oczami malowały się mocne cienie zmęczenia. Lekarze skończyli właśnie zszywać mu czoło i bandażować rękę. Na szczęście pozostałe obrażenia to tylko stłuczenia. Gibbs wiedział jednak, że stłuczenie potrafi mocniej boleć od złamania, zatem będzie miał czujne oczy. DiNozzo był też chudszy, co znaczyło, że w przeciągu miesiąca stracił kilka kilogramów. Ale co było dziwnie to to, że nigdy się nie skarżył. Prowokował Gibbsa, rozśmieszał Kate, ale się nie skarżył.
- Gdzie masz swoje rzeczy? - rzucił nagle Gibbs, sam zdziwiony swoimi słowami. Chociaż nie powinien być zaskoczony. Od początku przecież próbuje przebić się
przez mury obronne DiNozza. Jego instynkt Alfy i uśpiony instynkt ojcowski podpowiadały mu, że ma do czynienia ze skrzywdzonym, zranionym - jeśli nie złamanym - Szczeniakiem. I to nie podobało się Gibbsowi.

DiNozzo poskoczył nagle jakby wyrwany z letargu i spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- W samochodzie - odparł niechętnie podnosząc się z miejsca, na którym siedział w ambulansie, krzywiąc się przy tym lekko z bólu.
- Zmieściłeś wszystko? - Gibbs zdziwił się udając, że nie widzi grymasu dyskomfortu na twarzy młodszego agenta.
- Ach, większość sprzedałem jeszcze w Baltimore a tu... sam wiesz... - DiNozzo wzruszył tylko ramionami i przetarł dłonią zmęczona twarz.
Gibbs westchnął cicho. Dzieciak nawet się nie zadamawiał w nowym miejscu, wiedząc, że nie zostanie długo, a teraz dawał mu dowód tego, że się przyzwyczaił do takiego stanu rzeczy. Przyzwyczaił i to juz we wczesnym dzieciństwie. Jednak Gibbs w tej chwili mógł wyczytać z jego oczu, że jest już zmęczony tułaczką i ucieczką.

***
Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Kate była już w domu. Szybko skończyła raport i wyszła. Zatem siedzieli z DiNozzo i pisali raporty. Gibbs wiedział, że powinien dać odpocząć Dinozzo ale miał wobec niego inne plany. Tony zdał swój raport i usiadł ponownie za biurkiem. Wyłączył komputer i spojrzał na Gibbsa.
- To była przyjemność pracować z tobą, Gibbs - rzucił lekko się uśmiechając. - Prawdziwe wyzwanie.
Gibbs podniósł się z krzesła, zabrał swoje rzeczy i w milczeniu ruszył w stronę windy. Nacisnął guzik i czekał, aż maszyna przyjechała.
- Ze mną, DiNozzo! - rozkazał ostro, wsiadając do windy.

***
W milczeniu dotarli do jego domu. Widział, że DiNozzo chce o coś zapytać, ale się powstrzymuje. Po drodze kupili zestawy chińszczyzny i z nią zasiedli na kanapie przed kominkiem.
- Gibbs? - w końcu Tony niepewnie zapytał.
- Dlaczego nie zmieniłeś się ani razu? Wiem, że jesteś jak my zmiennokształtny, zatem... - Gibbs spojrzał na niego surowo.
- Wolę nie... - Tony rzucił mu nerwowy uśmieszek.
 - Myhym... - to nie zadowoliło Gibbsa, ale stwierdził, że na dziś odpuści. Byli za bardzo zmęczeni. Gibbs wstał i zniknął na chwilę by wrócić z szarym dresem z napisem NIS oraz z ręcznikiem.
- Łazienka na górze po lewej, nie zużyj całej ciepłej wody - rozkazał, a Tony wykonał polecenie. Nie był w stanie walczyć z Gibbsem. Marzył tylko o tym, by się położyć i usnąć.

Kiedy wrócił, kanapa była pościelona, a w pokoju było ciemno. Z kuchni dochodziło światło jarzeniówki. Usiadł na kanapie i spojrzał w kominek. Był zmęczony, Gibbs to od razu wyczuł ale i też wyczuwał, że DiNozzo chce porozmawiać. Chce się komuś zwierzyć ale nie potrafi zacząć.
- Co ci się plącze po głowie? - zapytał Gibbs podchodząc do niego i podając mu tabletki przeciwbólowe oraz szklankę ciepłego mleka.
- Nie jestem typem, który błaga Gibbs. DiNozzowie nie błagają, DiNozzowie nie płaczą, Dinozzowie nie rozczulają się nad sobą, Dinozzowie nie okazują swoich słabości. Ale ojciec zawsze powtarzał, że ze mnie taki DiNozzo jak z niego porządny człowiek. Zatem nie błagam ale... - zaczął po tym jak połknął tabletki i upił kilka łyków mleka.
- Ale jesteś już zmęczony - odgadł Gibbs siadając na przeciw swego agenta na ulubionym fotelu, ze świadomością, że już nie lubi Seniora - Chciałbyś znaleźć jakieś miejsce.
- Miejsce w którym czułbym sie bezpiecznie - przytaknął Tony.
- A co z poprzednimi zmianami? - zapytał Gibbs.
- Ach... zdrada partnera, śmierć partnera, kilka nieprzyjemności i nieporozumień. A poza tym nigdzie nie czułem sie tak jak tu - w końcu przyznał - Czuję, że znalazłem swoje miejsce na ziemi.
- Twoi rodzice? - Gibbs wiedział, że musi o to zapytać a wiedząc, ze tabletki przeciwbólowe działają na DiNozzo jak mała dawka serum prawdy, to postanowił zaryzykować.Tony wypił resztę mleka i zapatrzył się w kominek, w którym wesoło skakał ogień. Gdy Gibbs się przypatrzył dostrzegł, w nikłym świetle od kominka, na twarzy młodego agenta grymas bólu, który siedział głęboko w duszy Szczeniaka.
- Po urodzeniu okazało sie, że nie mogę się zmieniać tak jak inni. Coś mnie genetycznie blokowało, a potem dochodziły jeszcze czynniki psychiczne. Ojciec wyśmiewał mnie. Dokuczał mi. Kupił czerwoną smycz i kiedy pił za dużo... - zaczął opowiadać cichym i drżącym głosem. Na chwilę przerwał i zaśmiał się gorzko - Bił mnie tą smyczą nazywając niedorobionym wybrykiem natury, aż do momentu, gdy uznał, że moje cało jest wystarczająco posiniaczone i czerwone - Tony przerwał, przetarł dłonią twarz ostrożnie omijając szew na brwi. Na opowieść DiNozza Gibbs musiał mocno zaciskać palce prawej dłoni na lewej by zapanować nad swoimi emocjami, które teraz huczały z gniewu, frustracji i niedowierzania, że ojciec jest w stanie zrobić coś takiego własnemu dziecku.
- Wyzwiska stały sie codziennością. Kary też. Kilkakrotnie zamknął mnie w piwnicy bez jedzenia czy w klatce dla zwierząt - kontynuował DINozzo bezwiednie pocierając dłonią o dramie.

Z gardła Gibbsa wydobyło się groźne warkniecie oburzenia a jego pięść uderzyła o ławę, powodując iż DiNozzo podskoczył ze strachu.
- Gibbs? - Tony szepnął zastanawiając sie czy ma uciekać.
- To nie twoja wina! - warknął Gibbs - Nie potrafię zrozumieć takich potworów. A twoja matka? - powiedział juz nieco łagodniej.
Tony westchnął ciężko. Gibbs wstał szybko i przyniósł z kuchni jeszcze ciepłego mleka.
- Pij - rozkazał wciskając w roztrzęsione ręce młodszego mężczyzny szklankę. Tony skinął głową w podzięce i upił łyk.
- Na początki starała się mnie bronić ale po tym jak poroniła... - Tony znów przerwał. Gibbs walczył z nieodpartą chęcią przytulenia Tony’ego jednocześnie z rządzą krwi Seniora. Miał ochotę rozszarpać mu krtań i patrzeć jak powoli kona.
- Ojciec wyrzekł sie ciebie i wydziedziczył - ciągnął Gibbs starając sie zachować spokój. Nie chciał by DiNozzo zobaczył jak wściekły jest.
- Zaraz po śmierci matki, która pewnego dnia przedobrzyła z lekami na depresję i alkoholem - odarł kładąc palce na powiekach. Nie chciał płakać przy Gibbsie, ale te cholerne tabletki robiły z niego mięczaka.
- A potem? - dopytywał Gibbs. Tony wzruszył ramionami i lekko sie uśmiechnął.
- Wysłał mnie do szkoły wojskowej z internatem i dalej słał do szkół przez to, że w testamencie matki było zapisane, że ma opłacać moja naukę do ukończenia przeze mnie pełnoletniości.
- Jeden pożytek z nich - syknął przez zaciśnięte zęby Gibbs.
- Dotrwałem jakoś do końca liceum zarabiając na siebie jako kelner, barman czy w myjni samochodowej. Potem, dzięki stypendium sportowemu, dostałem sie na studia.
- Ale twoje rany nigdy się na tyle nie zagoiły byś mógł sie przemienić aż do...? - Gibbs jak zwykle zgadywał pierwszorzędnie.
- Do teraz... udało mi sie przemienić raz czy dwa - powiedział niepewnie lekko się uśmiechając. Był to uśmiech bardziej niepewności i zawstydzenia.

Na chwile zapanował cisza. Gibbs wiedział, że o wielu sprawach jeszcze muszą porozmawiać, ale to już nie teraz. Widział jak powieki DiNozza same zamykają się.
- Nie obiecuję niczego DiNozzo. W ten weekend zostajesz u mnie i odpowiesz na każde pytanie jakie tylko ci zadam - oznajmił stanowczo Gibbs. Tony posłusznie skinął głową.   
- Dobranoc - Gibbs zgasił światło i skierował się do swojego pokoju.
- Dzięki i dobranoc - odparł Tony, układając się na kanapie i po raz pierwszy od lat zapadając w spokojny, mocny sen.

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...