czwartek, 22 sierpnia 2019

Skończyć cz13

Zaraz po rozmowie z doktorem Smithem w moim pokoju ukazał się Gibbs.
 - Co się dzieje? – zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu czy też kłamstw. Z mojej pozycji kiepsko było mi patrzeć na rozmówcę zatem skierowałam wzrok w sufit. Jakiż on piękny, taki biały. Oh, czy tam jest jakaś plamka?
 - DiNozzo – nalegał Gibbs. Wiedziałem, że przed nim niczego nie ukryję ale wolałem spróbować. Miałem nadzieję, że zrozumie jako jeden z niewielu. 
 - Pojutrze będą mnie operować – rzuciłem ni to do niego ni to w powietrze starając się by mój głos brzmiał zwyczajnie i naturalnie, by Gibbs nie wyczuł nuty zdenerwowania.
 - Celem? – Gibbs nie dawał mi spokoju. Wziąłem kilka głębszych oddechów, spojrzałem mu prosto w oczy i chwyciłem za dłoń.
 - Wiem, że zrozumiesz jeśli nic ci nie powiem, bo nie chcę mówić na głos. Lekarze muszą przeprowadzić operacje, potem znów czeka mnie długa rehabilitacja. Oni sami nie są pewni efektów zabiegu... – urwałem.
 - Jeśli się nie powiedzie...
- Właśnie. Ani ja nie będę rozczarowany ani nikt inny.
 - Tu chodzi o ciebie, Tony – zauważył Gibbs, - O twoje zdrowie fizyczne i psychiczne.
Przytaknąłem głową i odetchnąłem z ulgą.
 - Dzięki – powiedziałem ściskając go za rękę.
 - Nawet mnie nie powiesz? – zapytał uśmiechając się lekko.  
- Jeśli tobie powiem a coś nie wyjdzie... Zwłaszcza tobie nie powinienem mówić... – uśmiechnąłem się krzywo. 
 - Jak chcesz. Wiesz, że jesteśmy przy tobie – zapewnił mnie a ja parsknąłem śmiechem.
-Co? – zażądał widząc mnie rozbawionego. 
Machnąłem dłonią wciąż się chichocząc. 
 - Nie... nic... uh... po prostu przypomniałeś mi... – plątałem się chichocząc. 
 - Wykrztuś to – powiedział ukrywając swoje rozbawienie.
 - Oh, któregoś razu kiedy byłem zdołowany Abby zmusiła mnie do obejrzenia filmu indyjskiego. Wiesz te Bollywood, tańce, śpiewy, płacz, śmiech, kolory. I właśnie ten film nosił tytuł „Jestem przy tobie”. Dlatego się śmieje – odparłem. Przynajmniej udało nam się rozładować sytuację. Gibbs pokręcił tylko głową. 

 ***

Wieczorem do mojego pokoju wślizgnęła się Ziva. Przez chwilę stała nadąsana.
 - Nie powiesz?
 - Ziver... Ziv... chciałbym... – próbowałem się uśmiechnąć. Gdy się nie odezwała pomyślałem, że się obraziła. Wtedy podeszła i po prostu położyła się na boku, kładąc głowę na mojej piersi. 
 - Zachowuj się. Masz być silnym podczas zabiegu i nie przyjmuję wiadomości o komplikacjach, zrozumiano? – rzuciła ostro.
 - Tak psze pani – odparłem.
 - Niespełna cztery miesiące do naszego ślubu i jeśli się rozmyśliłeś...
 - To skopiesz mi tyłek i zabijesz w najbardziej bolesny sposób, Abby spreparuje dowody, McGee zatrze poszlaki w sieci, Gibbs przekona Wykałaczkę, że dowody są jak najprawdziwsze a Ducky opowiadając historyjkę przeprowadzi sekcję zwłok – odparłem przewracając oczyma.
 - A widzisz, jednak nie jesteś taki głupiutki jak wszyscy myślą – zaśmiała się, uniosła lekko i pstryknęła palcem w nos.  Następnie zbliżyła i pocałowała mnie w usta.
 - Kocham...
 - ... cię – wszedłem jej w słowo jak zawsze lubiłem to robić.

***

‘Jak tam, młody?’ napisałem rankiem następnego dnia do Jackoba. 
Jednak przez kilka godzin nie uzyskałem odpowiedzi, aż do późnego popołudnia.
‘Wiesz, mam na imię Jackob a nie młody.’ Przeczytałem wyczuwając kpinę.
‘Zatem, co jest grane?’ 
‘Eh... wszyscy się dziś mnie czepiliście, czy jak?!’ burknął.
‘Nie na mnie, mały, się wyżywaj. Ja tu leże jak mumia egipska bez ruchu od kilku dni.’ Odpisałem.
‘O, szlag, Tony! Wybacz, poniosło mnie.’ Odpisał i posłał mi emotikona przepraszającego.    
‘Spoks, a teraz wal.’
‘Mam dość! Jestem zmęczony. Rehabilitacja mnie przerasta. Spotkałem byłych kumpli, którzy zaczęli się za mnie wyśmiewać. Nazwali mnie Wózkarzem! Pokłóciłem się z moją fizjoterapeutką, niechcący przywaliłem ojcu w twarz...’
‘Auć... poważnie i ostro.’ Napisałem, ‘Wiem, że nie jest łatwo i ostrzegałem. Wybaczą ci jeśli przeprosisz i pokażesz, że jednak ci zależy na przystosowaniu się. A kumplami to się nie przejmuj. Gdyby to spotkało któregoś z nich to przestana się śmiać. Nie wiadomo co ich w życiu czeka.’ Zapewniłem starając się podnieść go na duchu.
‘Boisz się?’ zapytał nagle.
‘Jak cholera’ odpowiedziałem szczerze.   

***

 - Tony, mam dobre wieści – otworzyłem zaspane oczy i pojrzałem na doktora Smitha – Operacja się udała. Nie było komplikacji, jednak na rezultaty przyjdzie nam jeszcze poczekać kilka długich tygodni. 
Dopiero teraz zorientowałem się, że znów jestem w swoim szpitalnym pokoju. Wiedziałam, że przez najbliższych kilka godzin będę jak na haju przez narkozę ale dopóki nie bolało to nic mnie nie obchodziło. 

***

Kiedy znów się obudziłem tato siedział obok mnie. W pokoju panował półmrok.
 - Dochodzi dwudziesta trzecia – usłyszałem i lekko się uśmiechnąłem. 
 - Gdzie...? – wychrypiałem chcąc zapytać o Gibbsa i resztę. Tata wstał i podał mi wodę.
 - Powoli, - powiedział nachylając się, - Zostali wezwani przez dyrektora. Jakaś pilna sprawa dotycząca bezpieczeństwa narodowego. Byli u ciebie po operacji ale spałeś. 
 - Operacja rano... – wymamrotałem.
 - Wyślę do nich wiadomość – zaproponował.
 - Nie... – odparłem wiedząc, ze jeśli to sprawa bezpieczeństwa narodowego to lepiej im teraz nie zawracać głowy, - Rano... – odparłem i pozwoliłem by sen mnie ponownie pochłonął.

***
      
Rankiem obudził mnie czyjś głos. 
 - Śpi? – jeśli dobrze rozpoznałem to był Tim.
 - Tim, czy coś się stało? – zapytał mój ojciec. Obaj mówili półgłosem by mnie nie obudzić. Wstrzymałem oddech. Coś się stało! Wiedziałem, czułem to!
 - Nie wiem jak to... jak to przekazać Tony’emu... – szepnął McGee drżącym głosem.
 - Co mi powiedzieć? – zażądałem ostrym i stanowczym głosem starając się ukryć strach i przerażenie rosnące w moim sercu. 
 - Tony... – Tim podszedł bliżej. Dopiero teraz zobaczyłem, że był blady na twarzy. Szyję i lewy policzek miał zadrapane. Całe jego ubranie było pokryte kurzem i krwią. Pod jego oczyma zaczęły zaznaczać się sińce od zmęczenia.  
 - Mów! – rozkazałem starając się zmusić go do wyduszenia tego.
 - W skrócie... mieliśmy sprawę, pojechaliśmy na akcję wieczorem i wszystko w łeb trafiło. Kilku agentów zginęło... strzelanina... potem eksplozja... byłem w innym miejscu ale Fornell... Fornell powiedział, że do opuszczonego hangaru nad rzeką wszedł Gibbs z Zivą i kilkoma innymi agentami... ten... ten hangar... hangar...
 - MCGEE!! – ponaglałem go czując rosnącą panikę. Serce waliło mi jak szalone i coraz trudniej było mi oddychać. Chciałem by powiedział, że nic się nie stało...
 - Hangar wyleciał w powietrze, Tony z naszymi ludźmi w środku. W zgliszczach znaleźliśmy dokumenty, odznaki, ich broń i ciała... Tony... przykro mi...
 - NIE! – ryknąłem nie chcąc tego dalej słuchać. Nie, nie, nie, NIE! Po prostu to się nie działo! Nie Ziva i Gibbs!
 - Boże, proszę nie... – z tymi słowami straciłem przytomność. 


Skończyć cz12

** flashback **

Wracając do domu Ziva była cała w skowronkach natomiast ja zaczynałem powątpiewać w słuszność mojej decyzji. Przecież jestem sparaliżowany. Nie mogę marnować życia Zivie. Kiedy tylko weszliśmy do domu przywitał nas Gibbs z całą resztą mojego starego i nowego zespołu.  Wszyscy nam gratulowali, Abby omal nas nie zadusiła i zacałowała ze szczęścia. A wszystko przez Palmera, który się wygadał. Gibbs pochylił się nade mną.
 - Jestem z ciebie dumny, Anthony – szepnął mi do ucha, kładąc jednocześnie dłoń na moim karku. Uśmiechnąłem się, bo skoro Gibbs mówi, że jest ze mnie dumny, i że podjąłem słuszna decyzję to musi być prawda. 

** koniec flashback’u **

‘Obaj powinniśmy odpocząć. Masz za sobą ciężki dzień.’ Napisałem do Jackoba.
‘Masz rację... do napisania... ah... tak pomyślałem, że możemy przenieść naszą rozmowę na komunikator MSN?’
Przytaknąłem i podałam mu mój numer po czym się rozłączyłem.  

***

‘Miłego dnia :)’ napisałem z komórki jako, że miałem połączony komunikator z telefonem i ruszyłem do pracy. 
Około południa Jackob zaczął wysyłać mi wiadomości.
‘Mam już dość! Nie mogę! To ponad moje siły! ’
‘Powinienem to zakończyć!”
‘Jeszcze raz usłyszę taki tekst to się naprawdę do ciebie przejadę i tak zarobisz w łeb, że twoje wnuki długo jeszcze będą odczuwały tego skutki!’ odpisałem ostro. Wiedziałem, że musze być wobec niego twardy. Tu nie ma miejsca na rozczulanie się nad sobą. 
‘Wiem, sorry... ale na serio jest mi źle!’ odczytałem.
‘Hej! Pozbieraj się, masz 4 miesiące bo w kwietniu widzę cię na moim ślubie!’ napisałem.
‘Tony, nie wiem...’
‘A maźnąć cię! Agenta federalnego i na dodatek BARDZO Specjalnego się nie denerwuje! Tim ma już twój adres a Ziva wypisała zaproszenia więc nie marudź! :D’ 
‘Jesteś szalony!’
‘No doprawdy?! Ameryki to ty nie odkryłeś Szerloku ;)’ 
‘Dzięki Tony’
‘Później podziękujesz a teraz zbieram się, ba mam ważne spotkanie. Narka.’

***

Nie cierpiałem tych chodów w kancelarii Smitha&Volfa ale cóż miałem poradzić, musiałem się do nich wybrać w sprawie zmarłego kaprala Deeksona, która była zamknięta od przeszło sześciu lat. Moja przeczucie nie dawało mi spokoju i zacząłem węszyć i jak zawsze miałem rację. 
Kancelaria przed wejściem miała wysokie schody bez ułatwień dla osób niepełnosprawnych, dlatego pojechał ze mną Alex. Najpierw wniósł mój wózek a potem mnie. Nie skomentował niczego, bo wiedział jak niezręcznie się czułem. Zaczęliśmy iść w stronę wejścia, gdy nagle nastąpiła silna eksplozja. Poczułem gwałtowne uderzenie, podmuch gorącego powietrza, spaleniznę, szkło wbijające się w ciało. Poczułem jak razem z wózkiem spadam ze schodów a potem silne uderzenie w plecy. Do mojego zamroczonego umysłu dotarły strzępy odgłosów, jakby syreny, krzyki. Świat wirował jakbym był na karuzeli przyprawiając mnie o mdłości a płuca nie mogły nabrać wystarczającej ilości powietrza, do momentu aż zbawienna ciemność pochłonęła mnie.

****

Ocknąłem się w karetce. Ktoś coś do mnie mówił, dotykał mnie. Wszystko było za mgłą a odgłosy zniekształcone, tak iż nie potrafiłem zrozumieć co do mnie mówi. Próbowałem sobie przypomnieć, co się stało, dlaczego jestem w palącym bólu. Wtedy przypomniałem sobie.
 - Alex! – wychrypiałem próbując gwałtownie się podnieść ale na szczęście lekarz czuwał nad sytuacją, ponieważ silna i zdecydowana dłoń na mojej piersi przytrzymała mnie.
 - W drugiej karetce. Nic mu nie będzie, jest pod dobrą opieką, - zapewnił mnie, - Agencie DiNozzo...
 - Tony. – przerwałem mu. Wolę jak zwracają się do mnie po imieniu.
 - Tony, powiedz mi gdzie najbardziej boli – poprosił.
Spojrzałem na niego. Obraz powoli się robił wyraźniejszy. Cała twarz mnie piekła tak jak skóra na całym ciele, prawdopodobnie efekt od podmuchu gorąca. Ale gdzie najbardziej bolało?
Plecy!
Nie zdarzyłem odpowiedzieć, gdy chwycił mnie potworny ból w plecach i po chwili znów pogrążyłem się w ciemności.

***

 Doszedłem do siebie dopiero po kilku godzinach. Leżałem na szpitalnym łóżku czekając na pojawienie się Gibbs’a i Pettersona, który badali sprawę tej eksplozji. Nie wiadomo jeszcze było czy był to przypadkowy wybuch czy celowa eksplozja. Leżałem całkiem na płasko z kołnierzem ortopedycznym na szyi przywiązany sztywno pasami. Podczas upadku uszkodziłem mięśnie szkieletowe przy kręgosłupie, która co chwila wpadały w dziwnego rodzaju skurcze i spazmy. Nie wspominając o odłamkach szkła które powbijały mi się w ramiona i kilka w twarz, o siniakach, zadrapaniach spowodowanych upadkiem ze schodów. Jednak najbardziej lekarze obawiali się o mój kręgosłup, jednak nie mówili mi niczego. 
 - Hej, - usłyszałem. Nade mną pojawiła się zatroskana twarz Zivy.
 - To tak chcesz się wymigać od ślubu? – zakpiła. 
 - Laski lecą na blizny, - odparłem z przekąsem.
 - Miałeś na siebie uważać. – powiedziała ostro spoglądając na mnie swym morderczym wzrokiem.
 - Nie moja wina... – zacząłem ale nie dała mi dokończyć bo zamknęła mi usta pocałunkiem.    
- Mam twoja komórkę, Jackob chyba słyszał o wybuchu. – powiedziała pokazując mi wyświetlacz. Wiedziała, że z pozycji w jakiej się znajdywałem nie dam rady samodzielnie odczytać wiadomości. 
 - Możesz odczytać na głos? - poprosiłem lekko się uśmiechając i syknąłem gdy poczułem ukłucie na szwie na ranie na policzku.
 - Pisze, cytuję: Rany, Tony, nie mów, że brałeś udział w tej eksplozji! Mówią o dwóch rannych agentach NCIS. Następna wiadomość: Cholera! Widziałem przewrócony wózek czarno-niebieski! Tony, odpisz, BŁAGAM! – przeczytała.
 - Możesz? – zapytałem czując jak zasycha mi w ustach. Ziva uśmiechnęła się, podała mi kostkę lodu do ust a następnie zaczęła pisać. 
 - Napisz, że żyję, że niebawem się odezwę a do tego czasu obowiązuje zasada nr 1. – powiedziałem. Ziva tylko się uśmiechnęła. Czy mówiłem jak pięknie na jej palcu wygląda ten pierścionek? 
Sorka, ale jestem na tylu lekach, że mam genialną fazę. 
 - Odpisałem, zostawię telefon w szufladzie na ściszeniu. Niebawem Gibbs do ciebie przyjdzie. Twój ociec też jest w drodze, – powiedziała czule kładąc dłoń na moim czole, - Odpoczywaj. Musze wracać do pracy. Wpadnę później. – dodała. Pocałowała mnie w czoło i wyszła.

***

 Jeszcze zanim Gibbs i mój ociec pojawili się, lekarze zabrali mnie na dodatkowe badania. Czułem, że coś jest nie tak. Ale byłem na zbyt dobrych lekach by się tym przejmować. Po kolejnej dawce, mój umysł tylko zarejestrował fakt iż Gibbs i tato pojawili się, mówili coś. Ja byłem w innym świecie, błogim świecie leków. 

***

Rankiem następnego dnia znów zabrano mnie na badania, których powoli miałem serdecznie dosyć. Na szczęście spazmy i skurcze na tyle ustąpiły, że mogli mnie - że się tak wyrażę – odwiązać. Wciąż jednak leżałem całkiem na płasko, co doprowadzało mnie powoli do szału. Zwłaszcza, gdy ktoś wpadał w odwiedziny. Do południa zatem była Abby, Tim, Ziva, mój tato, Ducky z Palmerem, nawet Dyrektor. Petterson wpadł na chwile poinformować mnie, że Alex jutro wychodzi ze szpitala. 
‘Już kce do domu. Męczą mnie tu.’ Napisałem do Jackoba.  
‘Dasz radę, ale obiecaj, że więcej nie będziesz mnie tak straszył!’ przeczytałem, ‘Moi rodzice nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Powiedziałem im o naszej znajomości. Chcą cię poznać.’  Dodał a ja na chwilę zamyśliłem się. Niepokoiło mnie zachowanie lekarzy i to, ze wciąż leżę płasko. Co jeśli coś gorszego działo się z moimi plecami? Owszem chciałem poznać Jackoba i jego rodzinę ale... 
W tym momencie do mojego pokoju wszedł lekarz i przerwał moje wszelakie rozważania.
 - Tony. – skinął głową.
 - Doktorze Smith, co tam? – uśmiechnąłem się niepewnie.
 - Musimy porozmawiać, Tony, o twoim kręgosłupie... – zaczął a ja wstrzymałem oddech.    

Skończyć cz11

Ponownie tego dnia zasiadłem na kanapie z laptopem na kolanach. Nikt z mojej szalonej rodzinki nie miał do mnie pretensji, że nie spędzam z nimi czasu w dzień świąteczny. Wszyscy rozumieli dokładnie jak ważne dla mnie jest by pomóc Jackobowi przejść przez najtrudniejszy okres w jego życiu. 
‘Hej.’ odezwałem się na czacie.
‘No, hej...’ odpisał a ja wiedziałem, że jest coś nie tak.
‘Co jest?’ zapytałem.
 - Pa Tony, do jutra – rzuciła Abby i cmoknęła mnie w policzek.
 - Do jutra Tony – pożegnał się Tim machając mi na do widzenia.
 - Do jutra – odpowiedziałem i spojrzałem na monitor.
‘No... bo... no bo wiesz... siedzisz i piszesz ze mną zamiast spędzać świąteczny czas z bliskim...’ przeczytałem. 
‘Moi bliscy nie mają mi tego za złe. Pomagam tobie, dzieciaku, jeśli mogę to nazwać pomocą na odległość.’ Odpisałem.
‘To... to wielka pomoc, dzięki...’
‘Ok., co powiesz na ostatnią na dziś część? Miałem opowiedzieć o mojej pracy.’
‘Jasne!’

** flashback **

Wjechałem niepewnie do gabinetu Dyrektora. Dziś miałem dowiedzieć się czym miałbym się zajmować i szczerze powiedziawszy nie widziałem działu, w którym mógłbym się sprawdzić. 
- Agencie DiNozzo – dyrektor skinął na mnie głową. Podjechałem bliżej jego biurka.
 - Dyrektorze – odpowiedziałem czując, że zasycha mi w gardle ze zdenerwowania. Co jeśli Vance rozmyślił się? Albo nie znalazł dla mnie miejsca?
 - Miło widzieć, że wracasz do siebie – rzucił i wziął do ręki dwie teczki. W odpowiedzi posłałem mu nieśmiały uśmiech. Normalnie coś bym odpowiedział ale w chwili obecnej, gdy ważyły się moje dalsze losy jako agenta federalnego w tej agencji, jakoś nie byłem w stanie. 
 - Mam dwie propozycje dla ciebie, DiNozzo, - powiedział Vance a ja zadrżałem. Aż dwie?! – Pierwsza to posada w Sztabie Zarządzania Kryzysowego, - zaczął. Ok., nie jest źle ale czy na wózku sprostałbym wyznaczonym funkcjom? 
 - Na początek zasiliłbyś zespół Cartera. Druga propozycja to praca w Programie Zamkniętych Spraw. Tu byś dołączył do zespołu Pettersona. – Dyrektor podał mi dwie teczki i dodał, - Pod koniec tygodnia chcę wiedzieć, co wybierasz.
 - Oczywiście. – odparłem zmieszany. Skinąłem głowa i opuściłem gabinet Dyrektora. 

W domu Gibbsa, a obecnie i moim, usiadłem na kanapie z tymi dwoma teczkami i laptopem. Gibbs kręcił się po kuchni szykując nam obiad. 
 - I co niby ja mam wybrać? – krzyknąłem zrezygnowany. Im dłużej nad tym myślałem tym większy mętlik miałem. Oba wydziały wydawały się odpowiednie, chociaż ja zawsze będę agentem terenowym. Gibbs wszedł, postawił jedzenie na ławie oraz dwie butelki z piwem i usiadł obok mnie.
 - Jedz. – rozkazał. Wziął do ręki jedną z teczek i zaczął przeglądać. Po dłuższej chwili jednak się odezwał.
 - To twoja decyzja. Carter i Petterson to równi agenci. Można na nich liczyć...
 - Wybieram to drugie, - rzuciłem upijając łapczywie łyk piwa, które niedawno pozwolili mi znów pić. 
 - Jakoś nie wyobrażam siebie siedzącego i analizującego dane...
 - To nie tylko analiza to również...
 - Wiem, wiem... ale zawsze mówiłeś, że mam nosa odnośnie zamkniętych spraw. Pettersona poznałem kilka lat temu. Nawet kiedyś mu pomagałem niechcący i powiedział, że gdybym chciał odpocząć od ciebie to u niego zawsze się znajdzie miejsce. – zażartowałem. 
 - Będziesz mógł wychodzić też w teren. – zauważył Gibbs udając, że nie usłyszał tej wzmianki o odpoczynku od niego. 
 - Nie będzie aż tak źle, co? – westchnąłem. Gibbs spojrzał na mnie i pacnął lekko w głowę.
 - Dasz sobie radę, DiNozzo. 
 - Przynajmniej jeden z nas we mnie wierzy...- ledwo te słowa opuściły moje usta a silniejsze pacnięcie dosięgło moją głowę.

** koniec flashback’u **

‘I jak ci się tam pracuje?’ napisał Jackob. 
‘Dobrze. Zespół mam fajny. Może to nie jest to samo, co robiłem wcześniej ale narzekać nie mogę.’ zapewniłem.  
‘Fajnie.’
‘Fajne jest to, że oficjalnie mogę być dzięki temu z Zivą, bo wiesz agenci z tego samego zespołu nie powinni się ze sobą spotykać.’ odpisałem i posłałam mu uśmieszek. 
‘Zazdroszczę ci...’
‘Jackob... masz jeszcze szansę tylko uwierz w to. Bo jak ja się przejadę do ciebie i zapodam ci mocne pacnięcie w tył głowy to zobaczysz!’ postraszyłam go. Wiedziałem, ze czasem takie ostrzejsze słowa motywują, zwłaszcza jeśli jest ktoś kto wierzy w ciebie.
‘Nie znasz mojego adresu.’ Wystawił mi język.
‘McMagik będzie go miał w dwie minuty z przerwą na podrapanie się po plecach.’ odparłem lekko prychając. Zapomina młody z kim ma do czynienia. 
‘Uppps...’
‘Dobranoc, Jackob. Odezwę się po pracy.’ zapewniłem.
‘Dobranoc i dziękuję. Uważaj na siebie Tony.’ odpisał i wylogował się. 

***

Dzień dość szybko mi zleciał nad trzema prostymi sprawami, prostymi dla mnie, bo oczywiście ktoś coś kiedyś przeoczył albo po prostu nie sprawdził lub nie zlecił dodatkowej analizy. Zatem już o szesnastej byłem na basenie. Standardowe trzydzieści minut, następnie czterdzieści minut na siłowni i do domu. Jako, że dopiero pod koniec stycznia miałem odebrać moje nowe autko, czarnego SUV’a, specjalnie z obrotowym fotelem, ręcznie sterowanym hamulcem i biegami oraz wieloma innymi bajerami, to nadal byłem odwożony przez kogoś z ekipy czy to mojej starej czy to obecnej. 
Zatem o godzinie osiemnastej usiadłem tym razem na fotelu z nogami ułożonymi na pufie, z laptopem i resztą ciastek Jack’a.
‘Hej, hej.’ napisałem. Po niespełna dwóch minutach przeczytałem odpowiedź.
‘LUDU, RATUJ! A tak poza tym to HEJ.’
‘Oho, co się stało?’ 
‘Byłem w szpitalu na ściąganiu szwów, potem jeszcze chcieli powtórzyć badania. Ogólnie cały dzień w szpitalu. Ach, zapomniałbym... rozmowa z fizjoterapeutą... Ludzie! Jakiś nawiedzony kolo chcący zbawić świat!’ odpisał szybko.
‘No to będziesz miał wesoło.’ odparłem niewinnie. 
‘A idź ty z takim...’ odpisał a ja zacząłem się śmiać.
‘Dobrze, że humor ci wraca.’ Zauważyłem.
‘Staram się...’
‘I trzymaj tak dalej.’ Pochwaliłem go.
‘Co tam w pracy?’
‘Szybko i bezboleśnie,’ odpisałem podnosząc głowę znad monitora na dźwięk otwieranych drzwi.
 - Hej – zawołałem.
- Zjadłeś? – odpowiedziało mi pytanie.
 - Odgrzałem pozostałości z wczoraj, twoje w mikrofali – oznajmiłem.
 - Pozdrów Jackoba – rzucił udając się do swojego pokoju. Odkąd się wprowadziłem częściej zaczął z niego korzystać bo był to pokój przyległy z moim. 
‘Masz pozdrowienia od Gibbsa,’ napisałem, ‘Frank i Alex nie są źli ale jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego, że nie pracuję w terenie z moim zespołem. Do tego, że nie droczę się z Zivą, nie obrywam za obijanie się od Gibbsa i nie robię psikusów Timowi. Częściej widzę Abby i Ducky’ego jak idę do nich po weryfikację albo kolejne analizy czegoś tam.’ 
‘Zapewne, przecież tyle lat byliście razem zespołem,’ odpisał i po chwili dodał, ‘Ty i Ziva tylko chodzicie ze sobą...?’
‘Ach... nie... nie tylko...’ napisałem i z niewiadomego powodu zaczerwieniłem się. 
 - Czerwienisz się DiNozzo? – Gibbs usiadł na kanapie z obiadem i uśmiechnął się. Podrapałem się po głowie i posłałem mu jeden z moich firmowych uśmiechów.
 ‘Wiec?’ ponaglał mnie Jackob.
‘Szybko przeskoczyliśmy z bycia parą w bycie narzeczeństwem.’ Odparłem.  
- Nie mów Zivie – poprosiłem Gibbsa.
 - Czego? – odezwała się Ziva wchodząc do domu.
 - DiNozzo się czerwieni, gdy o was mówi – odparł Gibbs upijając łyk piwa i tym samym kompromitując mnie.
 - Doprawdy, mój ty buraczku? – Ziva chwyciła mnie za poliki robiąc z moich ust rybkę i cmoknęła w usta. 

** flashback **

Siedziałem zastanawiając się jaki prezent zrobić Zivie pod choinkę. Zawsze miałem z tym problem. Siedziałem za biurkiem i nudziłem się. Był szósty grudzień i w wielu krajach obchodzone święto Mikołaja, tak zwane Mikołajki. Skąd wiem? Bo od dwóch godzin siedzę i sprawdzam magiczny kalendarz przeróżnych, często dziwacznych świąt, który jest w Internecie. 
 - Idżesz do domu, DiNozzo – rozkazał Petterson wyganiając mnie z biura. Wrzuciłem moje rzeczy do plecaka a Petterson odtransportował mnie do windy – I żebym to ja cię nie widział do poniedziałku! – krzyknął na pożegnanie. Nie dość, że Mikołajki to jeszcze piątek czyli początek weekendu.  
W garażach natknąłem się na Palmera, który wybierał się na zakupy. Jako, ze nie miałem nic lepszego do roboty to pojechałem z nim. 
W sklepach już panował przedświąteczny szał, który jak co roku zaczynał się zaraz po Halloween i psuł mi nastrój ten magiczny i niespotykany. Jimmy pognał już w poszukiwaniach przyszłych prezentów dla swoich bliskich a ja zwolniłem i zatrzymałem się przed jubilerem. Obaj nie zauważyliśmy jak się rozdzieliliśmy.  Nie wiedząc czemu zatrzymałem wzrok na jednym przedmiocie. Jeśli zapytasz jak to się stało, że ów przedmiot znalazł się w kieszeni mojego płaszcza zapakowany w piękne granatowe pudełko otoczone satyną, to otrzymasz prostą odpowiedź – Nie wiem. Działałem tego dnia pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu. Gdy w końcu odnaleźliśmy się z Palmerem i wyjechaliśmy z Centrum Handlowego zobaczyłem, że śnieg cudownie prószy nadając ulicom Waszyngtony takiego magicznego efektu. Tak, poddałem się chwili. Wyciągnąłem telefon i już po dwudziestu minutach wszystko miałem ustawione. 

***

Jako, że sam nie mogłem prowadzić kazałem Zivie ubrać się bardziej wizytowo niż te jej codzienne ciuchy. Oczywiście nic normalnie do nich nie mam ale nie chciałem by w chwili obecnej w nich paradowała zwłaszcza, że miałem plany.
Zatem ubrany w garnitur siedziałem obok Zivy ubranej w sukienkę z cieplejszej bawełny, do której miała kozaki. 
 - Gdzie jedziemy? – zapytała.
 - Do hotelu – rzuciłem zdawkowo.
 - Jakiś konkretny?
 - Acha, teraz skręć w prawo a potem na krzyżówce w lewo – odpowiedziałem. 
Dwadzieścia minut później jechaliśmy windą na piętro, gdzie znajdowały się baseny.
 - Tony? – Ziva zaczynała się denerwować. Nie lubiła ostatnio dziwnych niespodzianek. Cóż, tę będzie musiała.
Przed wejściem wymusiłem na niej by zamknęła oczy i usiadła mi na kolanach. Niechętnie, z oporami ale uczyniła to. Wwiozłem nas do środka i po jakimś czasie zatrzymałem wózek.
 - Otwórz oczy – poprosiłem. 
W pomieszczeniu panował półmrok. W tle leciała delikatna muzyka z Casablanki. Przed nami stał stolik z nakryciem dla dwóch osób. Na środku stolika stał świecznik z zapalona świecą. Szampan się chłodził a na specjalnym stoliku stała nasza kolacja. 
Ściany basenu przy naszym stoliku były oświetlone lampkami. 
- Podglądałem cię tutaj, gdy pierwszy raz pojawiłaś się w NCIS. Pływałaś wraz z koleżanką – zacząłem.
 - Pamiętam, robiłeś zdjęcia komórką – zaśmiała się Ziva i spojrzała na mnie wyczekująco.
 - Gdybym mógł, ukląkłbym... – uśmiechnąłem się niezręcznie. Ziva oplotła ręce wokół mojego karku.
 - Jest idealnie – szepnęła.
 - Wstań – poprosiłem, a gdy to uczyniła wyciągnąłem pudełeczko z kieszeni. – Wyobraź sobie, że klęczę...
 - Klęczysz i...? – zaśmiała się Ziva.
 - Cisz... – uciszyłem ją – Zivo David, czy wyjdziesz za mnie? – zapytałem poważnie otwierając pudełeczko, w którym znajdował się złoty pierścionek z cyrkonią. Wiedziałem, że Ziva nie przepada za diamentami i brylantami jako była Mossadowska ninja. 
Kiedy spojrzałem jej w oczy zobaczyłem łzy a po chwili Ziva siedziała mi na kolanach całując mocno. 
 - Znaczy się, że tak? – zapytałem nakładając na  jej palec pierścionek.
 - Tak – odparła zdławionym głosem.

** koniec flashback’u ** 

‘Romantyk przez duże R,’ Przeczytałem, ‘Gratuluję, wpraszam się na ślub.’
‘Zapraszam.’

Skończyć cz10

Kiedy wróciliśmy w domu czekali na nas McGee, Abby i Ducky by razem zjeść świąteczny obiad. Oczywiście mój ojciec musiał powiedzieć, że pomagam młodemu chłopakowi po wypadku. 
 - To wspaniale, Tony! – Abby cmoknęła mnie w policzek a ja tylko machnąłem dłonią. Chociaż tak mogłem się odwdzięczyć za pomoc jaką ja sam otrzymałem od innych. 
 - Za ile obiad? – zapytałem otwierając laptopa. 
 - Spokojnie jeszcze możecie dwie godziny popisać. – odparła Abby razem z Zivą udając się do stołowego by przygotować stół. 
‘Wróciłem.’ napisałem szybko i czekałem na odpowiedź od Jackoba.
‘Oglądam Tajemniczy ogród,’ otrzymałem w odpowiedzi, ‘Jak było?’
‘Wojna na śnieżki,’ odparłem uśmiechając się, ‘Razem z Zivą robiliśmy orły na śniegu.’  dodałem uśmiechając się. Jak dobrze, że moja komórka robi bardzo dobre zdjęcia. 
‘Też kiedyś chciałbym...’ zaczął a potem dodał, ‘Tony, ty i Ziva?’
Ah... ups... miałem poczekać z tą informacją. Ale Jackob najwyraźniej wyczuł, że coś jest na rzeczy. 
‘Tak,’ odpisałem, ‘Ale nie jest łatwo i często obrywam od niej.’
‘Dlaczego?’
‘HELLOŁ! Jestem sparaliżowany!’ napisałem i nagle poczułem pacnięcie w tył głowy.
 - Za co?! – spojrzałem niewinnie na Zivę.
 - Już wiesz za co. – odparła i uciekła do kuchni. 
‘Przez lata tańczyliśmy wokół siebie. Oboje byliśmy po przejściach, po nieudanych związkach,’ napisałem.  

** flashback **

Wjechałem niepewnie na siłownię, która za razem była salą gimnastyczną, która była pusta i rozejrzałem się. Dopiero po chwili zobaczyłem Zivę rozciągającą się na macie. Zostawiła mi na biurku notkę bym przebrał się w dres i spotkał z nią o siedemnastej na siłowni. Zastanawiając się, o co chodzi podjechałem do niej.
 - Ziva?
Odpowiedziało mi jedynie trzaśnięcie drzwi i zobaczyłem Gibbsa w dresie kroczącego w naszym kierunku. 
 - Gotowi? – rzucił a ja jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi. 
 - Szefie? Ziva? Co jest grane? – zapytałem.
 - Jak to, co? Zadbamy byś wrócił do formy, – odparła Ziva jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, - To, że jesteś na wózku nie oznacza, że zupełnie już do niczego się nie nadajesz. Zadbamy o kondycję sprawnych części twojego ciała.

Chciałem zaprotestować ale nie dali mi okazji bo już po chwili Gibbs posadził mnie na materacu. 
 - Rozciąganie to podstawa nawet w twoim przypadku. – rzucił Gibbs pomagając mi zrobić skłon do kolan w pozycji siedzącej. Cały czas oboje z Zivą asekurowali mnie.  Następnie przeszliśmy do brzuszków, pompek, podnoszenia ciężarków. Po godzinie znów byłem na materacu patrząc na Zivę, która uśmiechała się niczym dziki kot ninja, który właśnie dopadł swą ofiarę. Przełknąłem głośno ślinę i posłałem jej niewinne spojrzenie.   
 - Nawet na wózku musisz umieć się obronić. – powiedziała Ziva i przystąpiła do następnego etapu znęcania się nade mną.
 - David, pamiętaj by nie przeciążyć jego pleców. – przypomniał jej Gibbs z rozbawieniem patrząc jak siłujemy się z Zivą.  
 - Auć! – zawyłem, gdy z wykręconym ramieniem leżałem na brzuchu. Moja twarz wciśnięta była boleśnie w materac a kolano Zivy wbijało mi się w plecy. 
 - Na dziś wystarczy mój włochaty tyłeczku. – powiedziała Ziva niewinnie się do mnie uśmiechając. Najpierw tortury a teraz się łagodnie uśmiecha, niczym wilk w owczej skórze!
Wtem Gibbsa telefon zadzwonił i po chwili rozkazał Zivie by mnie odwiozła a sam udał się na rozmowę z Dyrektorem. 

**  koniec flashbacku **

‘Ała!’ napisał Jackob i podesłał mi ikonkę pocieszania, ‘Jak często się tak nad tobą znęcali?’
‘Znęcają się nadal,’ odpisałem posyłając diabełka, ‘Ale dzięki temu ja sam czuje się pewniej.  Raz w tygodniu chodzę na siłownię i powiem, że czasami udało mi się pokonać innych, sprawnych agentów, którzy mieli zakazane dawać mi fory.’
‘Chciałbym kiedyś znów uprawiać sport...’ napisał.
‘A kto ci broni?! Jesteś młody i wszystko jeszcze przed tobą. Ja chodzę na siłownie, gram w kosza, pływam i wciąż jestem agentem federalnym.’ odpisałem.
‘I masz dziewczynę.’ zaznaczył.
‘Tak... Ale wierz mi, że nie jest to wciąż takie proste. Ziva cały czas przypomina mi, że jednak jestem w 100% mężczyzną. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć.’ Napisałem i rozejrzałem się szybko, czy przypadkiem nikt mi nie zagląda przez ramię. Na szczęście wszyscy byli czymś zajęci, aż mi głupio było, że siedzę i nie pomagam im. 
‘Tony, powiedz tak szczerze. Czy do tego idzie się przyzwyczaić?’ zapytał nagle a ja zamyśliłem się. Czy do tego idzie się przyzwyczaić? Pogodzić ze swoim losem?
‘Czy ja wiem, czy przyzwyczaić... Raczej oswoić i przystosować do nowej sytuacji ale jest ciężko, bo całe życie chodziłeś a tu nagle – trach – i jesteś na wózku. Ale pamiętaj, nieważne co, nie wolno ci się poddać. Krzycz na bliskich, wrzeszcz, nienawidź ale nigdy nie poddawaj! To moja nowa zasada numer 1.’ odpisałem szczerze. 
‘Zapamiętam i postaram się. A jak ty i Ziva... znaczy jak sobie wyznaliście uczucia?’ przeczytałem na monitorze i uśmiechnąłem się na to wspomnienie. To przecież było tak całkiem niedawno, zaledwie cztery miesiące temu. 


** flashback **

Ziva obiecała po treningu odwieźć mnie do domu. Byliśmy w drodze, gdy przypomniała sobie, że nie ma wystarczająco paliwa by rano dotrzeć do pracy, zatem zatrzymaliśmy się na najbliższej stacji benzynowej. Chociaż upierała się bym został w wozie, wysiadłem. W domu nie było nic z niezdrowej żywności a nabrałem ochoty na chipsy i popcorn. A poza tym mój ojciec miał rankiem przyjechać, zatem obiecałem Gibbsowi, że jeszcze dokupię kilka rzeczy. Na szczęście dzisiejsze stacje paliw są dobrze zaopatrzone w żywność.  Byliśmy między regałami z Ziva, gdy weszła para chuliganów i jeden z nich zauważył ładną dziewczynę, do której zaczął się nachalnie przystawiać. Ludziska, gdzież on się uczył podrywać? Podryw na neandertalczyka na dzisiejsze laski nie działa. 
Ludzie!
Mięliśmy z Zivą zadziałać, gdy nagle dziewczyna wyciągnęła z torebki jakiś pojemnik z gazem i psiknęła kolesiowi w twarz, następnie rzuciła pojemnik i wybiegła ze stacji. Niestety, pojemnik musiał być uszkodzony bo cała jego zawartość rozpyliła się w powietrze i zanim wentylacja go pochłonęła, nasze układy oddechowa wchłonęły trochę tego gazu.  

** koniec flashbacku **

‘O ludzie, neandertalczyk! Ale mów, co to był za gaz!’ napisał pośpiesznie Jackob a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
‘Gaz rozweselający,’ odpisałem, ‘Potraktowała nas gazem używanym do narkozy, zwanym inaczej głupim Jasiem. I powiem, że na serio czułem się jak głupi Jaś.’ zażartowałem.  
‘O, ja! Ale, co to ma wspólnego z Tobą i Zivą i wyznaniem miłosnym?’
‘Oj, byś się zdziwił ale ma wiele wspólnego.’ spojrzałam na Zivę, która rozmawiała z moim ojcem.  
 - Tylko mi dziewczyny nie podrywaj. – rzuciłem żartobliwie w ich stronę. 
 - A, co? Zazdrosny? – ojciec spojrzał niewinnie na mnie – No tak, wolisz ją jako żonę a nie macochę. A szkoda... – westchnął i wrócił do kuchni. 

** flashback **

Dojechaliśmy do domu w dobrych nastrojach, lecz bez zakupów, wciąż się śmiejąc. Usiadłem na kanapie, podczas gdy Ziva poszła po szklanki na wodę. Kiedy wróciła śmiała się histerycznie. 
 - Kocham twój śmiech, - rzuciłem nie bacząc na to co mówię, - Ależ ja głupi! – roześmiałem się. Ziva usiadła obok wciąż się śmiejąc.
 - Faktycznie głuptas z ciebie okropny, - potwierdziła, - Ale mój głuptas. 
Nagle spoważniałem. 
 - Kocham cię Zivo David. – powiedziałem patrząc na  jej rozbawioną buzię.
 - To przez gaz... – zaczęła lecz uciszyłem ja pocałunkiem.
 - To nie gaz. – odparłem patrząc jej głęboko w oczy.
 - Ale dzięki niemu w końcu się odważyłeś. – zauważyła.  
 - Zivo... – zacząłem chcąc jej tyle powiedzieć, bo przecież - ... nie możemy być razem.
 - Dlaczego? – zapytała a ja uświadomiłem sobie, że powiedziałem to na głos. 
 - Jestem sparaliżowany?! – uśmiech kpiny wypełzł mi na twarz, ale zaraz zszedł, gdy tylko ręka Zivy zderzyła się z moją głową. 
 - Głupiutki mały misiu, - szepnęła popychając mnie na poduszki, tak iż wylądowaliśmy leżąc na kanapie. Ziva leżała teraz na mnie. Nachyliła się i musnęła opuszkiem dłoni moje wargi, - Pozwolisz, że sama zadecyduję o sobie. 
Miałem już coś odpowiedzieć, gdy Ziva położyła mi głowę na piersi, wtuliła się, ziewnęła i po prostu zasnęła. Objąłem ją ramionami mocno ziewając i również pogrążyłem się we śnie. W końcu drugi efekt gazu podziałał na nas i uśpił.  
***
Kiedy się obudziłem rano dotarło do mnie to, co się stało. Ziva smacznie pochrapywała w moich ramionach i to było cudowne uczucie. 
 - Twoje pięćdziesiąt dolarów Jethro. – usłyszałem i gdy obróciłem głowę ujrzałam siedzących w fotelu Gibbsa i mojego ojca. 
 - Szefie? Tato? Założyliście się? – rzuciłem lekko zachrypniętym głosem, który zbudził ze snu Zivę.
 - Trochę wam to zajęło. – rzucił znad gazety Gibbs.

** koniec flashback’u** 

‘Serio? Założyli się o to czy będziecie razem?’ 
‘Przecież pisałem, że mój ojciec i Gibbs zawarli pakt ze sobą i mieć tych dwóch za ojców to nie przelewki.’ posłałem mu diabełka. 
 - Tony, przeproś Jackoba i chodź na obiad. – zawołał Jack ze stołowego.
‘Jackob, wrócę za godzinę...’
‘Tak, wiem, obiad,’ odparł i posłał mi uśmieszek, ‘Jak wrócisz to powiesz mi czym się teraz zajmujesz jako agent.’ 
‘Ok.’ odpisałem i wylogowałem się. 

środa, 21 sierpnia 2019

A/N czyli niekończąca się opowieść 😁

Kochane, weny molestują nas 😁😎😈
A ja tu z pytaniem: czy chcecie krótkie opowiadanie dziejące się w uniwersum naszych Dzieci? Nowi bohaterowie i nowa misja. Co Wy na to?

Pozdrawiam,

Chandni

sobota, 10 sierpnia 2019

Skończyć cz9


Rozdział 9






Kiedy wróciliśmy w domu czekali na nas McGee, Abby i Ducky by razem zjeść świąteczny obiad. Oczywiście mój ojciec musiał powiedzieć, że pomagam młodemu chłopakowi po wypadku.
 - To wspaniale, Tony! – Abby cmoknęła mnie w policzek a ja tylko machnąłem dłonią. Chociaż tak mogłem się odwdzięczyć za pomoc jaką ja sam otrzymałem od innych.
 - Za ile obiad? – zapytałem otwierając laptopa.
 - Spokojnie jeszcze możecie dwie godziny popisać. – odparła Abby razem z Zivą udając się do stołowego by przygotować stół.
‘Wróciłem.’ napisałem szybko i czekałem na odpowiedź od Jackoba.
‘Oglądam Tajemniczy ogród,’ otrzymałem w odpowiedzi, ‘Jak było?’
‘Wojna na śnieżki,’ odparłem uśmiechając się, ‘Razem z Zivą robiliśmy orły na śniegu.’  dodałem uśmiechając się. Jak dobrze, że moja komórka robi bardzo dobre zdjęcia.
‘Też kiedyś chciałbym...’ zaczął a potem dodał, ‘Tony, ty i Ziva?’
Ah... ups... miałem poczekać z tą informacją. Ale Jackob najwyraźniej wyczuł, że coś jest na rzeczy.
‘Tak,’ odpisałem, ‘Ale nie jest łatwo i często obrywam od niej.’
‘Dlaczego?’
‘HELLOŁ! Jestem sparaliżowany!’ napisałem i nagle poczułem pacnięcie w tył głowy.
 - Za co?! – spojrzałem niewinnie na Zivę.
 - Już wiesz za co. – odparła i uciekła do kuchni.
‘Przez lata tańczyliśmy wokół siebie. Oboje byliśmy po przejściach, po nieudanych związkach,’ napisałem.



** flashback **



Wjechałem niepewnie na siłownię, która za razem była salą gimnastyczną, która była pusta i rozejrzałem się. Dopiero po chwili zobaczyłem Zivę rozciągającą się na macie. Zostawiła mi na biurku notkę bym przebrał się w dres i spotkał z nią o siedemnastej na siłowni. Zastanawiając się, o co chodzi podjechałem do niej.
 - Ziva?
Odpowiedziało mi jedynie trzaśnięcie drzwi i zobaczyłem Gibbsa w dresie kroczącego w naszym kierunku.
 - Gotowi? – rzucił a ja jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi.
 - Szefie? Ziva? Co jest grane? – zapytałem.
 - Jak to, co? Zadbamy byś wrócił do formy, – odparła Ziva jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, - To, że jesteś na wózku nie oznacza, że zupełnie już do niczego się nie nadajesz. Zadbamy o kondycję sprawnych części twojego ciała.
Chciałem zaprotestować ale nie dali mi okazji bo już po chwili Gibbs posadził mnie na materacu.
 - Rozciąganie to podstawa nawet w twoim przypadku. – rzucił Gibbs pomagając mi zrobić skłon do kolan w pozycji siedzącej. Cały czas oboje z Zivą asekurowali mnie.  Następnie przeszliśmy do brzuszków, pompek, podnoszenia ciężarków. Po godzinie znów byłem na materacu patrząc na Zivę, która uśmiechała się niczym dziki kot ninja, który właśnie dopadł swą ofiarę. Przełknąłem głośno ślinę i posłałem jej niewinne spojrzenie. 
 - Nawet na wózku musisz umieć się obronić. – powiedziała Ziva i przystąpiła do następnego etapu znęcania się nade mną.
 - David, pamiętaj by nie przeciążyć jego pleców. – przypomniał jej Gibbs z rozbawieniem patrząc jak siłujemy się z Zivą.
 - Auć! – zawyłem, gdy z wykręconym ramieniem leżałem na brzuchu. Moja twarz wciśnięta była boleśnie w materac a kolano Zivy wbijało mi się w plecy.
 - Na dziś wystarczy mój włochaty tyłeczku. – powiedziała Ziva niewinnie się do mnie uśmiechając. Najpierw tortury a teraz się łagodnie uśmiecha, niczym wilk w owczej skórze!
Wtem Gibbsa telefon zadzwonił i po chwili rozkazał Zivie by mnie odwiozła a sam udał się na rozmowę z Dyrektorem.



**  koniec flashbacku **



‘Ała!’ napisał Jackob i podesłał mi ikonkę pocieszania, ‘Jak często się tak nad tobą znęcali?’
‘Znęcają się nadal,’ odpisałem posyłając diabełka, ‘Ale dzięki temu ja sam czuje się pewniej.  Raz w tygodniu chodzę na siłownię i powiem, że czasami udało mi się pokonać innych, sprawnych agentów, którzy mieli zakazane dawać mi fory.’
‘Chciałbym kiedyś znów uprawiać sport...’ napisał.
‘A kto ci broni?! Jesteś młody i wszystko jeszcze przed tobą. Ja chodzę na siłownie, gram w kosza, pływam i wciąż jestem agentem federalnym.’ odpisałem.
‘I masz dziewczynę.’ zaznaczył.
‘Tak... Ale wierz mi, że nie jest to wciąż takie proste. Ziva cały czas przypomina mi, że jednak jestem w 100% mężczyzną. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć.’ Napisałem i rozejrzałem się szybko, czy przypadkiem nikt mi nie zagląda przez ramię. Na szczęście wszyscy byli czymś zajęci, aż mi głupio było, że siedzę i nie pomagam im.
‘Tony, powiedz tak szczerze. Czy do tego idzie się przyzwyczaić?’ zapytał nagle a ja zamyśliłem się. Czy do tego idzie się przyzwyczaić? Pogodzić ze swoim losem?
‘Czy ja wiem, czy przyzwyczaić... Raczej oswoić i przystosować do nowej sytuacji ale jest ciężko, bo całe życie chodziłeś a tu nagle – trach – i jesteś na wózku. Ale pamiętaj, nieważne co, nie wolno ci się poddać. Krzycz na bliskich, wrzeszcz, nienawidź ale nigdy nie poddawaj! To moja nowa zasada numer 1.’ odpisałem szczerze.
‘Zapamiętam i postaram się. A jak ty i Ziva... znaczy jak sobie wyznaliście uczucia?’ przeczytałem na monitorze i uśmiechnąłem się na to wspomnienie. To przecież było tak całkiem niedawno, zaledwie cztery miesiące temu.





** flashback **



Ziva obiecała po treningu odwieźć mnie do domu. Byliśmy w drodze, gdy przypomniała sobie, że nie ma wystarczająco paliwa by rano dotrzeć do pracy, zatem zatrzymaliśmy się na najbliższej stacji benzynowej. Chociaż upierała się bym został w wozie, wysiadłem. W domu nie było nic z niezdrowej żywności a nabrałem ochoty na chipsy i popcorn. A poza tym mój ojciec miał rankiem przyjechać, zatem obiecałem Gibbsowi, że jeszcze dokupię kilka rzeczy. Na szczęście dzisiejsze stacje paliw są dobrze zaopatrzone w żywność.  Byliśmy między regałami z Ziva, gdy weszła para chuliganów i jeden z nich zauważył ładną dziewczynę, do której zaczął się nachalnie przystawiać. Ludziska, gdzież on się uczył podrywać? Podryw na neandertalczyka na dzisiejsze laski nie działa.
Ludzie!
Mięliśmy z Zivą zadziałać, gdy nagle dziewczyna wyciągnęła z torebki jakiś pojemnik z gazem i psiknęła kolesiowi w twarz, następnie rzuciła pojemnik i wybiegła ze stacji. Niestety, pojemnik musiał być uszkodzony bo cała jego zawartość rozpyliła się w powietrze i zanim wentylacja go pochłonęła, nasze układy oddechowa wchłonęły trochę tego gazu.



** koniec flashbacku **



‘O ludzie, neandertalczyk! Ale mów, co to był za gaz!’ napisał pośpiesznie Jackob a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
‘Gaz rozweselający,’ odpisałem, ‘Potraktowała nas gazem używanym do narkozy, zwanym inaczej głupim Jasiem. I powiem, że na serio czułem się jak głupi Jaś.’ zażartowałem.
‘O, ja! Ale, co to ma wspólnego z Tobą i Zivą i wyznaniem miłosnym?’
‘Oj, byś się zdziwił ale ma wiele wspólnego.’ spojrzałam na Zivę, która rozmawiała z moim ojcem.
 - Tylko mi dziewczyny nie podrywaj. – rzuciłem żartobliwie w ich stronę.
 - A, co? Zazdrosny? – ojciec spojrzał niewinnie na mnie – No tak, wolisz ją jako żonę a nie macochę. A szkoda... – westchnął i wrócił do kuchni.



** flashback **



Dojechaliśmy do domu w dobrych nastrojach, lecz bez zakupów, wciąż się śmiejąc. Usiadłem na kanapie, podczas gdy Ziva poszła po szklanki na wodę. Kiedy wróciła śmiała się histerycznie.
 - Kocham twój śmiech, - rzuciłem nie bacząc na to co mówię, - Ależ ja głupi! – roześmiałem się. Ziva usiadła obok wciąż się śmiejąc.
 - Faktycznie głuptas z ciebie okropny, - potwierdziła, - Ale mój głuptas.
Nagle spoważniałem.
 - Kocham cię Zivo David. – powiedziałem patrząc na  jej rozbawioną buzię.
 - To przez gaz... – zaczęła lecz uciszyłem ja pocałunkiem.
 - To nie gaz. – odparłem patrząc jej głęboko w oczy.
 - Ale dzięki niemu w końcu się odważyłeś. – zauważyła.
 - Zivo... – zacząłem chcąc jej tyle powiedzieć, bo przecież - ... nie możemy być razem.
 - Dlaczego? – zapytała a ja uświadomiłem sobie, że powiedziałem to na głos.
 - Jestem sparaliżowany?! – uśmiech kpiny wypełzł mi na twarz, ale zaraz zszedł, gdy tylko ręka Zivy zderzyła się z moją głową.
 - Głupiutki mały misiu, - szepnęła popychając mnie na poduszki, tak iż wylądowaliśmy leżąc na kanapie. Ziva leżała teraz na mnie. Nachyliła się i musnęła opuszkiem dłoni moje wargi, - Pozwolisz, że sama zadecyduję o sobie.
Miałem już coś odpowiedzieć, gdy Ziva położyła mi głowę na piersi, wtuliła się, ziewnęła i po prostu zasnęła. Objąłem ją ramionami mocno ziewając i również pogrążyłem się we śnie. W końcu drugi efekt gazu podziałał na nas i uśpił.

***

Kiedy się obudziłem rano dotarło do mnie to, co się stało. Ziva smacznie pochrapywała w moich ramionach i to było cudowne uczucie.
 - Twoje pięćdziesiąt dolarów Jethro. – usłyszałem i gdy obróciłem głowę ujrzałam siedzących w fotelu Gibbsa i mojego ojca.
 - Szefie? Tato? Założyliście się? – rzuciłem lekko zachrypniętym głosem, który zbudził ze snu Zivę.
 - Trochę wam to zajęło. – rzucił znad gazety Gibbs.



** koniec flashback’u**



‘Serio? Założyli się o to czy będziecie razem?’
‘Przecież pisałem, że mój ojciec i Gibbs zawarli pakt ze sobą i mieć tych dwóch za ojców to nie przelewki.’ posłałem mu diabełka.
 - Tony, przeproś Jackoba i chodź na obiad. – zawołał Jack ze stołowego.
‘Jackob, wrócę za godzinę...’
‘Tak, wiem, obiad,’ odparł i posłał mi uśmieszek, ‘Jak wrócisz to powiesz mi czym się teraz zajmujesz jako agent.’
‘Ok.’ odpisałem i wylogowałem się.

Skończyć cz8


Rozdział 8






‘Dwa tygodnie później spotkała mnie niespodzianka’ napisałam po chwili przerwy.
 - DiNozzo, spacer – krzyknął Gibbs, który właśnie wrócił z agencji, rozbierając się w holu.
 - Szefie – jęknąłem. Przecież nie mogę zostawić Jackoba teraz samego.
 - Nie zostawiasz go samego ale obaj musicie się ruszyć. Spacer wam dobrze zrobi – rozkazał Gibbs kierując się do kuchni by w połowie drogi zatrzymać się. Mój ojciec wręczył Gibbsowi świeży kubek gorącej kawy. Gibbs lekko się uśmiechnął i obaj zwrócili się do mnie ze srogim spojrzeniem. Czy mówiłem, że przy nich dwóch czuję się małym chłopcem i jak bardzo tego nie lubię?
 - A mogę chociaż dokończyć? – posłałem im moje najbardziej niewinne spojrzenie. 
 - Za pół godziny ma cię już tu nie być – rozkazał Gibbs kierując się do swojej piwnicy.
 - Przypilnuję go – zapewniła Ziva szykując nasze kurtki, szaliki i rękawiczki.
 - Pójdę jeśli Szef pójdzie z nami – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu – Proszę.
 - Pół godziny – odparł Gibbs.
‘Tony? Jesteś?’ przeczytałem na ekranie.
‘Jestem ale wyganiają mnie na spacer. Ty też powinieneś trochę spędzić czasu z rodzina albo coś poczytać. Hej, w programie TV jest Tajemniczy ogród i Urodzony 4 lipca, sądzę, że powinieneś obejrzeć jeśli jeszcze nie widziałeś.’ Napisałem szybko, ‘Zanim jednak wyjdę opowiem szybko o tym, co mnie spotkało dwa tygodnie po tym wydarzeniu.’ 



** flashback **



Wracaliśmy po pracy z Gibbsem do domu, gdy nagle Gibbs skręcił w zupełnie inna stronę.
 - Gibbs? – zapytałem.
- W swoim czasie, Tony – odparł spokojnie.
Po dziesięciu minutach drogi zatrzymaliśmy się na parkingu przed jakimś budynkiem. Gibbs pomógł mi wysiąść i usadowił na wózku a następnie zaczął pchać.
 - E... Szefie... – nie lubiłem, gdy to robił. Chciałem choć trochę czuć się samodzielny ale najwyraźniej Gibbs miał inne plany bo dalej prowadził mój wózek. Weszliśmy do budynku, przejechaliśmy długi korytarz i wyszliśmy na zewnątrz, gdzie znajdował się mini stadion. Stadion dla osób niepełnosprawnych, muszę dodać. 
Przywitał nas mężczyzna, afroamerykanin jeśli mam zgadywać, który jak ja siedział na wózku inwalidzkim.
 - Tony poznaj Coolio – Gibbs przedstawił.
 - Miło mi cię poznać, Tony – wymieniliśmy uścisk dłoni.
 - Wzajemnie i hej, fajne imię – starałem się zachowywać normalnie by nie wiedzieli, że jestem podenerwowany. Nie rozumiałem, po co Gibbs mnie tu przyprowadził.
 - Tak, wiem – mężczyzna uśmiechnął się. Zaczęliśmy kierować się bliżej boiska do koszykówki.
 - Słyszałem o twoim wypadku i współczuję – zaczął Collio bacznie mi się przyglądając – Ale chyba najwyższa pora by wrócić do życia.
Otworzyłem usta by zaprotestować, by się roześmiać i wygarnąć, że nic nie rozumie, zwłaszcza po ostatnim ale opamiętałem się w porę, bo ten koleś też siedział na wózku.
 - Wiem, że nie jest ci łatwo ale zapewniam, że przychodzenie tutaj pomoże ci od nowa spojrzeć na swoje życie i zrozumieć niektóre sprawy – zapewniał – Tu możesz uzyskać wsparcie i zrozumienie. Ci ludzie, których tu widzisz kiedyś byli sportowcami, lekarzami, strażakami, policjantami. Tu odnaleźli siebie i sens życia. Większość z nich dalej pracuje w swoim zawodzie i powiem ci, że świetnie sobie radzą. 
 - DiNozzo, byłeś dobry w sportach. Czas do tego wrócić – Gibbs poklepał mnie po ramieniu jakby dodając otuchy.
Podziękowaliśmy Collio, Gibbs obiecał, że przywiezie mnie w najbliższą sobotę, po czym wróciliśmy do samochodu.
 - Gibbs, ja nie mam odpowiedniego wózka – zauważyłem. Mój obecny nie nadawał się do szybszej jazdy, a co dopiero do uprawiania na nim jakichkolwiek sportów.
 - Jeszcze nie – odparł jak zwykle tajemniczo.
 - Znaczy? – zapytałem lecz nie uzyskałem odpowiedzi bo pojechaliśmy na podjazd do jego domu. Gdy tylko weszliśmy do środka zobaczyłem ojca stojącego z czarno-niebieskim wózkiem.
 - W sklepie zapewnili, że to najlepszy model wózka aktywnego – ojciec uśmiechał się do mnie zachęcająco, gdy obaj z Gibbsem pomagali mi przesiąść się do nowego pojazdu.
 - Wow... – od razu zauważyłem różnicę. Był lżejszy, lepiej dopasowany, wygodniejszy i kiedy zaczęłam nim kręcić i robić obroty zauważyłem też, że jest bardziej zwrotny.



** koniec flashback’u **



‘Czy faktycznie chodzenie tam pomogło ci?’ napisał po chwili.
‘Tak, pomogło mi odnaleźć siebie i uwierzyć ponownie w moje możliwości’ odparłem, ‘A na domiar złego Ziva się za mnie uwzięła’ uśmiechnąłem się na wspomnienie.
‘Jak to Ziva się za ciebie uwzięła?’
‘Długa historia, a mnie już poganiają. Będę za godzinę, najdalej za 1,5.’ Zapewniłem i wylogowałem się. Ziva rzuciła mi kurtkę i buty. Ubrałem się szybko i we czwórkę wyszliśmy. W domu pozostał tylko Jack, który poszedł się zdrzemnąć.
Weszliśmy do parku. Oj, jak pięknie. Śnieg wszystko otulił swym puchem. Uśmiechnąłem się łobuzersko, schyliłem i uformowałem kulkę, po czym rzuciłem nią w Zivę.
 - Osz ty! To oficjalnie wojna! – krzyknęła rzucając we mnie. Nie trafiła, kulka przeleciała obok i trafiła mojego ojca.
 - Wybacz Tony – rzuciła Ziva – Ała! – zawyła kiedy ociec rzucił w nią kulką. Gibbs dołączył do Zivy i dwóch na dwóch zaczęliśmy na dobre wojnę na śnieżki.   

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...