piątek, 29 czerwca 2012

Zdrada - Rozdział 3


A/N: Dzisiaj nieco krócej ;) Ale najbardziej ostro wg Nas :D Shardiff miał używanie ale... oj... własnie się dąsa na mnie bo mu powiedziałam, że Ianto będzie dalej pisał historię. No, ok... pozwolę mu jeszcze sie wtrącić ;)
Zatem miłego trzymania. zestaw reanimacyjny podesłać? >:D

** Chandni**


Noc była spokojna lecz pełna bólu. Ciało Tony’ego owładnęła gorączka. Jego organizm był wycieńczony i domagał się miłosierdzia jakiegokolwiek. Zimna podłoga niestety nie pomagała na dłuższą metę. Chociaż miał rozwiązane ręce i mógł z ciągnąć przepaskę, nie zrobił tego, bo nie był wstanie unieść ociężałych rąk. Z trudem i wielkim wysiłkiem przewracał się z boku na bok.

Tym razem przyszli po niego o świcie. Tony jęknął próbując się podnieść, ale w końcu to uczynił. Nie związywali mu rąk. Jego nadgarstki i tak były wystarczająco obtarte i opuchnięte. Jak zwykle zaprowadzili go do tego samego pomieszczenia. Śmiali się i najwyraźniej kroiła się dla nich niezła impreza. Chyba, że... Dodatkowo mogła istnieć opcja narkotyków, bo kto ich tam wie.

Stary Gringo zajął swoje stałe miejsce, lecz nie wykazywał radości. Był surowy i opanowany. Samym wzrokiem sprowadzał na ziemię Kojotów, którzy się dobrze bawili. Nikt tu by się nie dziwił. Szczyle trzęśli portkami na widok mężczyzny po czterdziestce, który wyglądem przypominał pirata. Miał siwe włosy związane na karku gumką i dwumiesięczny zarost. Jego postura też odstraszała. Koszulka khaki idealnie uwydatniała jego silne ramiona. Była typową posturą wojskowego.

Tym razem Kojoci pchnęli detektywa na zimną ścianę.
 - Rozbierać się – padł rozkaz. Tony znieruchomiał. Nie był w łaźni, więc... Dłoń koło jego ucha dudnęła o ścianę aż podskoczył w miejscu. – Powiedziałem. Rozbierać się! – wycedził mu prosto do ucha jeden z Kojotów. Tony ledwo ściągnął buty, spodnie i koszulkę. Został jedynie w bokserkach.
- Gacie! – warknął ten sam głos. DiNozzo wstrzymał głos. Co oni zamierzają? Przelatywało mu przez głowę. Nie dość już go poniżyli? Najwyraźniej nie.
Wykonał polecenie i szybko dłońmi zakrył krocze. Wtem poczuł świst powietrza obok i krzyki przerażonej dziewczyny.
 - Kurwa – wymknęło mu się z warg, ale gwizdy i wycie Kojotów zagłuszyły go.
 - Zostawcie ją! – krzyknął. Wiedział, co chcą zrobić i nie mógł dłużej milczeć. W odpowiedzi coś klepnęło go w pośladki. Coś cienkiego i bambusowego. Następnie drapnęło go po dolnej części jego pleców i przeszło na wewnętrzną stronę jego ud. Dotykali go drapaczką do pleców!
Szlag! Przeleciało mu przez myśli.
To wykraczało poza wszystko. Był przyciśnięty do zimnej ściany, zupełnie nagi, na dodatek molestowany przez skurwieli! Ale to nie było najgorsze.
Najgorsze miało dopiero nadejść.

Bambusowe pazurki przejechały po jego oparzonych bokach wywołując u detektywa ból i dreszcze. Po chwili jego oprawca zaczął bić go drapaczką w pośladki. Najpierw lekko a potem z całej siły. Tony przygryzał wargi by nie dać tym draniom satysfakcji. Kiedy bicie ustało, odetchnął na chwile z ulgą. Ale tylko na chwilę, bo za chwilę jago całe ciało stężało, gdy poczuł jak drapaczka wślizguje się między jego pośladki.

O, kurwa! Zacisnął mocno zasłonięte powieki. To się nie dzieje naprawdę!       
Krzyk dziewczyny wyrwał go z odrętwienia i przerażenia. Te bydlaki ją gwałcili na jego oczach! I co z tego, że nic nie widział, jak wszystko doskonale słyszał! Słyszał każdy ruch, każdy krzyk, jak wychodził z niej i brutalnie wchodził. Jak miętolił jej piersi i pośladki, jak gryzł i cmokał jej plecy. Aż obrzydzenie go brało. Ledwie stał przy tej ścianie. Ledwo powstrzymywał się przed zwymiotowaniem, przed rozpłakaniem.

Skończył z nią w pięć minut, a potem zabrało się za nią dwóch na raz. Tony dłużej już nie potrafił. Cały drżał na ciele. Po chwili usłyszał zbawienne odblokowanie broni i pojedynczy strzał. Prysnął na niego strumień krwi. Po chwili ciało konwulsyjnie upadło na podłogę. Tony dłużej nie wytrzymał i szlochając opadł na ziemię.

***

Nie pamiętał drogi do łaźni. Dopiero, gdy prysnął na niego zimny strumień wody zorientował się, gdzie jest i co się z nim działo. W pęcherzu miał pusto, co świadczyło, że był skrajnie wycieńczony i odwodniony. Nie potrzebował lekarza by mu to powiedział. Stary Gringo wytarł go, bo Tony nie był w stanie. Następnie starszy mężczyzna wcisnął ubranie na detektywa i praktycznie niosąc, zaciągnął do celi.
 - Wytrzymaj – szepnął mu do ucha rozkaz. Ale Tony nie był pewien czy przypadkiem nie doznał ułudy słuchowej, ponieważ Gringo był niemową. Nie obchodziło to go jednak. Po prostu pozwolił by ciemność go pochłonęła.

***

Minęło kilka godzin, gdy obudziły go strzały i eksplozje. Coś działo się na zewnątrz. Słyszał krzyki meksykan ale i... nie... to halucynacja... ułuda... głosy amerykańskie?
 - Nie... nie... nie... – szepnął próbując się podnieść. Nagle drzwi jego celi z łomotem się otworzyły i stanął w nich Kojot, celując do niego z broni. Pociągnął za spust i po celi rozległy się dwa wystrzały. Tony skrzywił się czując ból w barku. Na chwilę stracił przytomność i nie usłyszał jak ciało kojota upada na zimną podłogę.

Do przytomności przywrócił, go ból. Automatycznie otworzył oczy i zamrugał. Podniósł prawą dłoń do oczu. Opaska zniknęła. Widział. Teraz jego uwagę przykuł mężczyzna przyciskający materiał do jego barku.
 - Cholera, szybciej! – krzyknął do kogoś – Kula uszkodziła tętnicę, niech to szlag!
Tony nic nie rozumiał. Oddech miał szybki i urywany. Było mu słabo i niedobrze. A szorstkie dłonie zadawały mu ból.
Szorstkie dłonie!
 - Gr... gringo... – szepnął, sprawiając, że mężczyzna spojrzał na niego.
 - Kazałem ci się trzymać – mężczyzna warknął na niego. Gdyby Tony był bardziej świadom sytuacji i przyjrzałby się mężczyźnie, dojrzałby gniew, wściekłość, bezradność i troskę w jego oczach i głosie.
 - Ty... – Tony nie dokończył. Oczy potoczyły mu się w głąb czaszki, głowa bezwładnie opadła na pierś, a klatka piersiowa przestała falować.
Był wolny od cierpienia, bólu, tych, którzy go torturowali i od zdrajców.         

czwartek, 28 czerwca 2012

Zdrada - Rozdział 2


A/N: No to z Shardiffem podkręcamy ostrość :D O dziwno (nie zapeszać) strasznie fajnie mi sie pisze :P Zatem oceńcie same ;) Wystarczająco ostre?

**Chandni**


Był zdezorientowany i może właśnie im o to chodziło? Po znęcaniu się nad nim psychicznie przyszła kolej na danie mu nadziei, by potem mu ja brutalnie odebrać. Bo jak inaczej wytłumaczyć te drobne gesty Starego Gringo? Dał mu wodę, jasne, nie chcieli by się odwodnił. Ale klepniecie go w podbródek? Tony usadowił się w miarę wygodnie na betonowej posadzce nagrzanej od promieni słonecznych, którym udało się przedrzeć do pomieszczenia przez małe okienka.

Sięgną pamięcią do tego, czego się dowiedzieli o Starym Gringo. Prawdopodobnie był komandosem amerykańskim, który podczas ostatniej nieudanej misji stracił głos. Następnie opuścił Stany i udał się do Meksyku, gdzie przyłączył się do Kojotów. Zatem będzie musiał podczas swojego pobytu tutaj wyczaić Gringo. A w chwili obecnej skoncentruje się na swoim pozostałych zmysłach. Człowiek zawsze polega na wzroku i dotyku. Gdy jednak wzrok straci... Staje się zależny od innych, staje się niczym nietoperz.
 - Gacki uszami widzą – szepnął, próbując skoncentrować się na tym, co słyszał. Wiedział już jakie kroki wydają buty Kojotów i podczas jakiego kroku. Znał już chód Gringo. W chwili obecnej mógł określić iż była noc. Było ciszej i mógł dosłyszeć szum wody. Czyli znajdował się blisko nabrzeża.

Nagle do jego uszu dotarły przeraźliwe krzyki. Nie był sam w bólu i cierpieniu ale z krzyku odczytał iż był to inny rodzaj cierpienia. Na nim znęcali się psychicznie, a tym ludziom zadawano ból fizyczny. Nie wiedział, co było gorsze.

***

Przyszli po niego około południa. Czuł przemożny głów i burczenie w brzuchu. Przeraził się tym, że tak szybko przywykł do odoru jaki panował w celi. Zdrzemną się może z trzy godziny. Bał się spać ale zmęczenie wzięło górę nad strachem i czujnością.  
Powtórzyli czynności poprzedniego dnia. Sprawdzili opaskę na jego oczach, węzy przy nadgarstkach i pociągnęli za łańcuch do tego samego pomieszczenia, w którym był wczoraj, gdzie zabili jego partnera.

Ponownie usłyszał rozmowy hiszpańskie i wyczuł obecność Starego Gringo w rogu pomieszczenia. Jak zwykle był obserwatorem.
 - Połóż na brzuch – padł rozkaz, wiec go wykonał. Ktoś położył obok niego łańcuch, który wciąż był przyczepiony do jego obroży. Chwilę później wprowadzono jeszcze jedna osobę do pomieszczenia i położono obok Tony’ego w ten sam sposób. Tym razem jednak DiNozzo nie czuł dotyku drugiego ciała, tak jak wczoraj czuł przy swoim ramieniu ramię Danny’ego. Oznaczało to tylko, że ich oprawcy pozostawili przestrzeń między nimi. Nie minęła sekunda jak Tony dowiedział się dlaczego, gdy długie, splecione rzemienie bicza chłosnęły dosłownie milimetr od jego lewego boku. Usłyszał syk powietrza unoszonego ponownie bicza i tym razem spadł on po prawej stronie jego ciała.

Tony czuł jak jego ciało reaguje instynktownie, jak napina się, kurczy. Na ciele wystąpiła mu gęsia skórka a po czole, które spoczywało na betonowej podłodze, spływały krople zimnego potu. Cichy, mimowolny jęk szoku wydobył się z jego gardła. Chłosty wzdłuż jego ciała zostały powtórzone dwukrotnie, a następnie cztery spadły prosto na plecy drugiej osoby. Mężczyzna, starszy meksykanin, zawył z bólu. Próbował się oswobodzić, krzyczał, błagał o litość. Tony nie musiał znać języka by wiedzieć. Sam próbował chociaż trochę zsunąć opaskę z oczu ale nie zdołał, gdy kolejne cztery serie spadły tuż przy jego ciele. Gdyby mógł, podskoczyłby w miejscu na leżąco. Oddychał ciężko przez rozchylone, spierzchłe wargi. Postanowił się mentalnie przygotować na kolejne razy, wykorzystując zmysł słuchu. Kolejne cztery razy spadły na meksykanina. I znów, Tony usłyszał świst powietrza, i po chwili znów cztery razy spadły.
Detektyw mógł przyzwyczaić się do swoich tortur ale ciężko było mu przywyknąć do tortur innych ludzi, zwłaszcza, że oni naprawdę cierpieli i psychicznie i fizycznie. Nie potrafił wyłączyć umysłu i skoncentrować się na czymś innym a powinien. Jeśli chce przeżyć, musi to zrobić. Musi odciąć się od bólu innych, ale nie potrafił. I to nawet nie było związane z empatią, solidarnością czy innymi wzniosłymi uczuciami. Raczej po prostu ze zwykłym człowieczeństwem, z którego z każdą chwilą, godziną, dniem był obdzierany.

Nagle wszystko ustało. Dotarł do niego śmiech Kojotów i szloch rannego mężczyzny. Kojoci dyskutowali miedzy sobą, zapewne nad kolejnymi torturami jakie mięli na dziś dzień w planach dla niego.
Dlaczego mnie nie zabiją? Przemknęło mu przez myśl, gdy silne ręce Gringo rozwiązały na chwilę więzy.
- Nad głowę – rozkazał młody Kojot spluwając obok niego i wiążąc nad głowa ręce meksykanina. Ręce DiNozzo związał nad głową Stary Gringo, a następnie wcisnął między sznury gruby hak.
 - Wstań – padło kolejne polecenie. Zdrętwiały wykonał je, by chwilę później zawisnąć pół metra nad podłogą. Ktoś wziął i zakręcił nim. Pewnie ten młody, bo nie sadził by Gringo miał tak dziecinne pomysły. Tony’emu zrobiło się słabo, jakby nabawił się choroby morskiej. A do tego doszło podźwiękiwanie łańcucha od jego obroży. Kiedy przestał się kręcić i zatrzymał w miejscu poczuł jak ktoś ściąga mu buty. Jęknął. Nie dość, że praktycznie dwa dni miał związane na plecach ramiona, to jeszcze teraz na nich wisiał.
Czy jego przełożony w ogóle go nie szuka? Czy nie zorientowali się, ze akcja poszła nie tak jak powinna? Czy nie znaleźli już zwłok Danny’ego?
Czuł się coraz bardziej obolały i zmęczony. I zaczynał tracić na ratunek w stylu ‘Zabójczej broni’. Nie podobało mu się, że dynda z bosymi stopami. To nie wróżyło niczym dobrym i nie pomylił się. Usłyszał znajomy aż nad to dźwięk wyładowań i od razu wiedział, co Kojoci szykują. Miał odsłonięte kostki i lekko zwilżone wodą. Skręcił głowę i ułożył ją na ramieniu, zagryzając zęby na koszulce. Po pomieszczeniu rozległ się stłumiony krzyk, gdy do jego kostek zostały przyłożone dwa pręty przewodzące prąd.

Trwało to sekundę, ale czuł jak jego ciałem wstrząsają drgawki, jak krew szybciej buzuje w jego organizmie, serce bije jak oszalałe a oddech jest szybki i płytki. Docierał do niego cichy jęk i wiedział, że to on wydaje ten odgłos. Po chwili dał się słyszeć przeraźliwy krzyk meksykanina. Tony nerwowo poruszył głową nasłuchując. Dłońmi mocno ściskał sznur, jakby dla wsparcia. Ktoś ponownie rozbujał go i kolejny raz poraził prądem, tym razem jednak nieco dłużej. Nie zdołał powstrzymać krzyku. Czuł jak po z oczu, prosto w opaskę spływają mu łzy, jak pot spływa po jego twarzy, karku i całym ciele.    
Jeszcze chwila i będzie błagał o litość. Nie da rady tak długo wytrzymać. Był głodny, wycieńczony i rozbity emocjonalnie.
Z myśli wyrwał go dźwięk butów i zamykanych drzwi. Zostawili ich, tak po prostu zostawili by tu wisieli w cierpieniu. Tony gwałtownie się poruszył.
- Hola? – szepnął ochrypłym głosem. Miał nadzieję, że jego współbrat niedoli jest jeszcze wśród żywych.
 - N-nic nie zrobić – przemówił ciężką angielszczyzną mężczyzna – Powiedzieć im nie.
 - Przykro mi – szepnął Tony. Kojoci terroryzowali mieszkańców małych mieścin i żądali współpracy, mienia, kobiet. Kto im się sprzeciwiał... kończył właśnie tak.

***

Nie wiedział jak długo tak wisieli w samotności wymieniając krótkie nieznaczne zdania między sobą. Gdyby Tony miał zgadywać wisieli to od kilku godzin, co boleśnie odczuwały jego ramiona. Ponownie do pomieszczenia weszło kilku mężczyzn. Gringo jak zwykle zajął miejsce w ciemnym kącie. Tony poczuł jak ktoś podciąga mu koszulkę do góry.
Czyżby chcieli mnie teraz ‘popieścić’ po brzuszku? Pomyślał a wizja elektrowstrząsów tym razem na brzuchu nie wywoływała u niego fali radości. Jednak ich oprawcy nie to mięli na myśli, a zupełnie cos innego. Dopiero po chwili dotarł do detektywa zapach nafty i siarki. Coś zostało zapalone i Tony zrozumiał, co tym razem dla nich naszykowali. Długo nie musiał czekać by jeden z Kojotów podszedł do niego z zapalona pochodnią i przystawił do lewego boku. Płomienie ledwo muskały jego skórę, więcej bólu zadawało idące od pochodni ciepło. Zacisnął dłonie na krępujących go sznurach a zęby ponownie zacisnął na rękawie koszulki. Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma, gdy Kojot przeniósł pochodnie na jego drugi bok, nim do Tony’ego dotarł lekki świąd palonej skóry i włosków na ciele. Po pięciu minutach był już bliski zemdlenia, kiedy usłyszał krzyk meksykanina. Wiedział, że jego pewnie przypalają przykładając bardziej ogień do ciała. Smród palonego ciała szybciej do niego dotarł. Chciał by to się wreszcie skończyło i dla niego i dla tego biednego nieszczęśnika.

 I jak na życzenie usłyszał po kilku minutach, które był dla niego niczym wieczność, znajomy dźwięk przeładowywanej broni a następnie padł strzał. Aż znieruchomiał instynktownie, oczekując bólu i powolnej śmierci.
Jednak to nie on doznał tej zbawiennej łaski uwolnienia lecz meksykanin, który sprzeciwił się ludziom kartelu. Po chwili został opuszczony na posadzkę. Nogi same ugięły się pod nim. Nikt go nie przytrzymał. Upadł na kolana ciężko oddychając. Koszulka opadła ocierając oparzone boki jego brzucha. Cały trząsł się z wycieńczenia i bólu. Każdy nerw w jego ciele krzyczał w agonii. Do tego doszedł ból głowy po wcześniejszym uderzeniu, którego wcześniej nie odczuwał. Jego łańcuch został ostro pociągnięty. Wstał, zmuszony by iść dalej.
I tak jak wcześniejszego wieczoru został wepchnięty do łaźni. Przywitał zimne strumienie niczym zbawienie na rozpalone ciało. I tak jak wczoraj został zmuszony do odbycia ‘toalety’ pod prysznicem. Lecz w chwil obecnej nic go nie obchodziło. Po prostu chciał wrócić do swojej celi, przytulić się do zimnej i mokrej ściany i usnąć.

Tak jak poprzedniego dnia Stary Gringo zaprowadził go do celi. Dopiero wtedy Tony zorientował się, że nie związali mu nadgarstków, za co był niezmiernie wdzięczny. Stary Gringo powtórzył czynności z piciem. Tym razem pozwolił mu wypić praktycznie cała wodę. I tak jak wtedy palcem klepnął go w policzek, jakby dając do zrozumienia by się nie poddawał. Coś było w tym geście i szorstkim dotyku, co kazało mu wykonać polecenie. DiNozzo nie był w stanie tego wytłumaczyć. Chwilę po tym jak Gringo wyszedł, detektyw oddał się w ramiona Morfeusza.     

środa, 27 czerwca 2012

Zdrada - Rozdział 1


A/N: Powoli sie rozkręcamy z poziomem ostrości:) Shardiff prosi by potem nie wysyłać na niego egzorcystów :P
Odnośnie jednej postaci i uprzedzając Wasze komentarze - BYĆ MOŻE!
Miłego czytania.

**Chandni**

Zaraz gdy wyprowadzili Tony’ego z celi zatrzymali się. Tony nie wiedział, co się dzieje do momentu gdy poczuł czyjeś ręce na szyi zapinające mocno i ciasno coś skórzanego. Dopiero po chwili, gdy zabrzęczał mu metalowy łańcuch, dotarło do niego, że jest to obroża. Silne pociągnięcie dało mu do zrozumienia, że ma ruszyć za Kojotem. Nie wiedział jak długo szli korytarzem, gdy zatrzymali się gwałtownie i omal na cos nie wpadł. Usłyszał krzyki w języku hiszpańskim i przeklął w duchu, że posługuje się tylko włoskim.
Kolejny raz poczuł czyjeś ręce na sobie, tym razem sprawdzające, czy ma dobrze zasłonięte oczy opaską. Następnie został boleśnie pociągnięty do pomieszczenia, które klimatycznie niewiele różniło się od jego celi. Został ustawiony praktycznie na środku pomieszczenia i lekkim szturchnięciem w kolano dano mu do zrozumienia, że ma uklęknąć. Posłusznie wykonał polecenie. Milczał i ktoś znający go doskonale pomyślałby, że to uderzenie w głowę źle na niego wpłynęło. Ale on wewnętrznie łudził się, że przeżyje a znając okrucieństwo Fuertez’a, wolał nie stracić języka, lub mieć wrzucony rozżarzony węgiel do ust.

Przychodziło mu to z trudem, lecz milczał. Również z tego powodu, że jego partner go zdradził i zapewne wiele im na jego temat Danny wypaplał, zatem wolał ich zaskoczyć milczeniem. Wkurzało go tylko to, że nic nie widział i nie rozumiał, co mówili.
Dwóch mężczyzn, którzy go przyprowadziło, stało teraz za jego plecami. Do pomieszczenia weszło dwóch kojotów prowadząc szarpiącego się Price’a.
 - Co jest? Nie tak się umawialiśmy? – krzyczał Danny i po chwili zawył z bólu, gdy jeden z handlarzy uderzył go kolba broni w tył kolana. Detektyw upadł na oba kolana chwiejąc się. Tony praktycznie ocierał się o ramie partnera, który go zdradził.
 - Stary Gringo, co oni wyprawiają? Powiedz im... – nie dokończył. Silny cios w żuchwę spadł błyskawicznie. Mężczyzna nazywany Starym Gringo stał w zaciemnionym rogu pomieszczenie tylko się przyglądając. Jego sylwetka był wysoka i dobrze zbudowana. Silne ramiona miał skrzyżowane na piersi. Kiedy Tony i Danny pracowali nad Kojotami natknęli się na tę ksywkę. Nikt jednak nie wiedział jak wygląda ów mężczyzna.

Z myśli Tony został wyrwany kolejnym krzykiem Danny’ego. Nie wiedział czy ma się cieszyć za to, że Danny wylądował w takim samym gównie co on, czy współczuć. Przecież jego partner okazał się zdrajcą i sprzedawczykiem.
Po chwili handlarze jakby przypomnieli sobie o jego istnieniu, bo już po chwili zimna, metalowa lufa pistoletu była przystawiona do skroni DiNozza. Tony zamarł momentalnie. Zamknięte oczy pod opaską jeszcze bardziej zacisnął i przygryzł dolną wargę.
To jest to, pomyślał i czekał na strzał.
Po chwili usłyszał znajomy oddźwięk pustego wystrzału. Bezwiednie wypuścił z płuc powietrze. Serce waliło mu jak oszalałe, a myśli pędziły niesamowicie szybko. Tony czuł oddech mężczyzny, który właśnie nachylił się nad nim i splunął na niego, po czym ponownie przycisnął broń do skroni detektywa i nie zastanawiając się po prostu kolejny raz pociągnął za spust. Tony nie miał czasu by zareagować. Miał wrażenie, że jeśli kula go nie zabije to umrze na zawał, który wiedział, że jest blisko. Lecz stało się coś zupełnie innego. 

Mężczyźni zaczęli śmiać się, jakby opowiadali sobie jakiś kiepski żart, a następnie do uszu Tony’ego doszedł huk pocisku, jeden a potem trzy następne. Poczuł jak coś lepkiego i mokrego pryska na jego ubranie i ciało.
Nawet bez patrzenia wiedział, że to krew Danny’ego. Poczuł muśnięcie i wiedział, że to bezwładne ciało partnera upadło z głuchym stuknięciem na zimną podłogę.  
Machinalnie w jego umyśle zaczęły przewijać się wspomnienia związane z partnerem. Jak się poznali, ich pierwsze wspólne sprawy, wieczorne kolacje przy piwie i filmie. Pierwszy tatuaż Danny’ego przedstawiający skorpiona. To jak Danny przez przypadek dowiedział się o zaręczynach Tony’ego z Wendy. Jak pół roku później wypłakiwał sie na ramieniu partnera po tym jak Wendy go zostawiła.

Do rzeczywistości przywołało go silne szarpniecie za łańcuch, które spowodowało iż obroża wpiła mu się w szyję. W amoku wstał i podążył za oprawcami, którzy przed chwila zabili jego partnera.
I omal nie zabili mnie, przeleciało mu przez myśli. Dopiero teraz uświadomił sobie jak blisko był śmierci dzisiejszego dnia. Wiedział, że tylko przedłużyli mi życie i katorgi o kilka godzin, może dni. Nie miał pojęcia bowiem, co mięli przygotowane dla niego.

Kolejny raz został wepchnięty do pomieszczenia lecz nie była to jego cela. W tym pomieszczeniu było chłodno i nie cuchnęło.
 - Ubrania, zdejmuj. Opaska zostaje – rozkazał ciężkim angielskim jeden z Kojotów. Mężczyzna rzucił łańcuch, do którego detektyw był przyczepiony, tak iż zabrzęczał w części upadając na kafelkową posadzkę. Następnie rozciął, krępujący ręce detektywa, sznur. Tony z wahaniem wykonał polecenie. Kafelki kojarzyły mu się jedynie z kuchnia i łazienką.

I nie pomylił się. Rzeczywiście stał w niedużej łaźni wykafelkowanej w stare, sięgające zapewne pamięcią lata pięćdziesiąte, kafelki. Część z nich była już uszkodzona. Nad ich głowami wisiała żarówka bez żadnego klosza.
Mężczyzna, który rozkazał Tony’emu rozebrać się stał trzymając gumowy szlauch, w przebrzydle brzydkim żółtawym kolorze. Jak zwykle w cieniu stał stary Gringo i przypatrywał się.
Gdy DiNozzo stał nagi zasłaniając się z przodu dłońmi, kojot włączył zimną wodę i zaczął nią detektywa oblewać.
- Przód – warknął Kojot. Tony obrócił się. I został oblany coraz zimniejszą wodą – Tył – rozkazał znów mężczyzna – Jeśli chcesz sikać, to teraz. Potem nie szansa – zaśmiał się młody mężczyzna. Młody, bo na oko nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia-trzy lata. Tony przygryzł wargę. Czuł potrzebę. Gdyby wtedy w tym pomieszczeniu, gdy zabili Danny’ego nie powstrzymał się, to pewnie by się zeszczał ze strachu. Wiedział, że nie ma innej możliwości i że woda i tak zmyje z niego mocz. Do tortur doszło wiec poniżanie. Zrobił to i chociaż w tej materii uzyskał chwilową ulgę. Po chwili woda przestała na niego lecieć a w jego ręce został wetknięty szary ręcznik. Nie musieli mu mówić, co ma z nim zrobić. Szybko się wytarł. Następnie po kolei były wciskane mu części garderoby. Chwiejąc się, na tyle szybko, na ile zasłonięte oczy i zdrętwiałe od zimnej wody ciało mu pozwalały. Następnie szorstkie, silne dłonie chwyciły go za ramiona i z powrotem je skrępowały na jego plecach. Jako, że nie zamoczyli mu głowy, opaska była sucha, wiec jej nie zmieniali. Stary Gringo chwycił za łańcuch, obwiązał go dwukrotnie wokół dłoni i pociągnął prowadząc DiNozzo z powrotem do jego celi. Tony czuł ulgę w pęcherzu ale i na ciele. Chociaż woda była zimna, niemalże lodowata to i tak w tej duchocie była zbawienna. Jednak jego uwagę teraz przykuł Stary Gringo, który szedł przed nim. Mężczyzna pachniał dziwnie, inaczej, lecz Tony nie potrafił określić tego zapachu. Na pewno nie pachniał potem i tequilą jak reszta Kojotów. Jego kroki też były inne. Stanowcze i wojskowe.

Kiedy dotarli do celi detektywa, Stary Gringo bez słowa go do niej wepchnął, sprawił, że upadł na oba kolana tak iż jego głowa był miedzy ramionami Gringo, który przykucnął przy nim. Mężczyzna wyciągnął szybko manierkę z wodą, odkręcił kurek i wepchnął do ust DiNozza pozwalając by mężczyzna napił się kilka łyków. Następnie schował manierkę w kieszeni zielonych bojówek i nim odszedł klepnął nieznacznie oszołomionego detektywa w podbródek. Nim Tony zdołał cokolwiek powiedzieć, zareagować Stary Gringo opuścił jego celę zamykając na rygiel drzwi i pozostawiając skołowanego i zmęczonego psychicznie policjanta.

wtorek, 26 czerwca 2012

Zdrada - Prolog

A/N: Cieszę się bardzo, że Wariatkowo sie podobało :) Dziękuję za wsparcie i zachętę do pisania dalej. Jak obiecałam nowe opowiadanie. Dla wyjaśnienia - historia dzieje się przed wstąpieniem Tony'ego do NCIS. 
Shardiff mówi, że dziś jeszcze jest baaardzo delikatny >:D
Życzymy miłego czytania ;)


**Chandni**



Cela była niewielka. Ściany mokre, a rudawa farba odłaziła niczym skóra po opalaniu. Dwa niewielkie, okratowane okienka dawały niewiele światła. Podłoga była betonowa. Drzwi ciężkie, metalowe, otwierane od wewnątrz. W powietrzu unosił się odór rozkładających ciał, moczu i krwi. W jednym z rogów pomieszczenia oparty ramieniem o ścianę siedział mężczyzna z głową spuszczoną na piersi. Był ubrany w czarne bojówki i szarą koszulkę. Ramiona miał boleśnie związane z tyłu na plecach grubym sznurem, od którego miał już obtarte nadgarstki. Jego oczy były zasłonięte czarnym materiałem, tak by nie mógł widzieć co i kto z nim robi.
Przebywał w tym pomieszczeniu od kilku godzin. Żadnym pytań, tortur, wyjaśnień, żądań – po prostu nic od momentu, w którym go tu zostawili. W pomieszczeniu było duszno a od zapachu niejeden by zwymiotował.
Mężczyzna poruszył się nieznacznie by lekko zmienić pozycję. Zdawał sobie sprawę z tego, co jego oprawcy robili. Męczyli go psychicznie i fizycznie ale w inny sposób, bardziej wyrafinowany.
Alejandro Fuertez, handlarz bronią, narkotykami i żywym towarem, posiadający dwa obywatelstwa Amerykańskie i Meksykańskie był znany ze swej wyrachowanej ‘gościnności’.
Mężczyzna w celi westchnął ciężko. Nie spodziewał się tego, że zostanie zdradzony przez osobę, której ufał tak długo.

**Flashback**
Weszli do ciemnego hangaru wraz z grupa Kojotów, którą infiltrowali. Dziś mięli zakończyć swoje zadanie i wrócić do Baltimore. Zatrzymali się przed kontenerem. Przez powybijane szyby wpadały światła portowe. Mięli dokonać przeładunku na ciężarówki. Wysoki Latynos otworzył kontener i spojrzał na nich dwóch.
 - Zacznijcie rozładunek – rozkazał. Byli w trakcie rozładowywania na podnośnik, gdy odwrócił się i to był jego błąd. Nagle zobaczył swojego partnera mierzącego do niego z broni.
 - Danny? – zapytał zaskoczony i zdezorientowany.
 - Płacą więcej, Tony – rudawy mężczyzna  wzruszył tylko ramionami. Po chwili jeden z dilerów zaszedł Tony’ego od tyłu i założył mu na głowę czarny worek, a następnie zdzielił w głowę.

**koniec flashback’u**   

Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel i partner dał się sprzedać. Dwa pieprzone lata służyli ramie w ramię w Wydziale Zabójstw Policji w Baltimore. Zostali wyznaczeni do tego zadania ponieważ wszyscy policjanci z wydziału narkotykowego byli znani kartelowi Fuertez’a. Detektywi Anthony ‘Tony’ DiNozzo i Daniel ‘Danny’ Price byli najlepszymi detektywami w swoim wydziale.
Tony nawet chciał by Danny był świadkiem na jego ślubie z Wendy. To właśnie Danny pocieszał go po tym jak Wendy uciekała sprzed ołtarza. Dlatego niemiłosiernie zabolała go zdrada partnera.
Ojciec miał racje, pomyślał gorzko. Skończy w jakiś ściekach czy rynsztoku zabity w obcym kraju i nikt nigdy się nie dowie, że to Danny go zdradził.
Tony uderzył gniewnie ramieniem o ścianę. Przez trzy godziny próbował uwolnić ręce z więzów, co tylko skończyło się obtartymi do krwi nadgarstkami. Ocierając się o ścianę próbował z ciągnąć opaskę z oczu ale również nieskutecznie.

W ustach już mu zaschło, wargi miał spierzchnięte, nudziło go od tego smrodu, ramiona miał zdrętwiałe.
Pozostawili go samego ze swoimi myślami. Miał czas by przeanalizować w jak gównianej sytuacji się znalazł.
Jako zacięty fan filmów sensacyjnych, zwłaszcza klasyki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zawsze wierzył, że nawet z najgorszej opresji znajdzie się wyjście. Ale z każdą upływającą minutą spędzoną w tej celi jego wiara malała. Zastanawiał się, co się stało z oddziałem antynarkotykowym, który miał im pomóc? Danny miał ich zawiadomić.
Ale teraz jak pomyślał... Danny musiał podać im zły adres.
Niech to szlag! Zaklął szarpiąc się.
Dlaczego wcześniej nie domyślił się, że Danny jest brudny?
Bo, idioto, za bardzo mu ufałeś! Skarcił siebie w duchu. Pierwszy raz w życiu pozwolił sobie zaufać w stu procentach partnerowi.
 - Pierwszy i ostatni – warknął przez zaciśnięte zęby do samego siebie.
Zlekceważył swoje przeczucie a może raczej źle je zinterpretował. Był zły na samego siebie i na Danny’ego, że go tak wystawił. Wolałby by partner od razu strzelił mu w łeb, gdy był odwrócony do niego plecami. Nie wiedziałby wtedy, ze to jego własny partner go zdradził.
Nagle rygiel zgrzytnął i drzwi otworzyły się. Dwóch Kojotów podeszło do skrępowanego mężczyzny i wyprowadziło go z celi.  

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Wariatkowo 4


A/N: No, koniec Wariatkowa :) Dziękuję Wam moje Robaczkosy z wsparcie :) Jak zwykle happy end (chyba trzeba coś z tym fantem zrobić:P) 
Miłego czytania :)

**Chandni**

Powoli i niechętnie wracał w stan świadomości i przebudzenia się. Powieki miał jakby z ołowiu, zresztą wydawało mu się iż całe jego ciało jest z tegoż pierwiastka. Powoli do jego świadomości zaczęły powracać fakty.
Fakt pierwszy – spieprzył sprawę i dał się uprowadzić.
Fakt drugi – rozwalił kolano i jego kariera agenta terenowego stała pod znakiem zapytania.
Fakt trzeci – ostatnie co pamięta, to doktora O’MCDonnald’a wstrzykującego mu koktajl z LSD.
Fakt czwarty – znajdował się z powrotem w pokoju szpitalnym, co oznaczało, że jeszcze z nim nie skończyli.

Usłyszał trzask drzwi i zastygł w miejscu, nawet nie zwracając uwagi, że zatrzymuje oddech. Jednak zanim to zrobił dotarł do niego zapach mocnej kawy.
 - Oddychaj DiNozzo – padł szorstki rozkaz. Instynktownie zrelaksował się i wykonał rozkaz, powoli przy tym otwierając oczy. Gibbs w tym czasie zasiadł na niewygodnym krześle i spojrzał na niego. Nie potrafił jednoznacznie odczytać Gibbsa. Jego twarz była surowa ale oczy...
- Kazałem ci uważać a nie dać się złapać – przemówił Gibbs, a Tony wiedział, że powstrzymuje się przed zrąbaniem go.
- Wiem – odparł szeptem i spuścił wzrok. Chciał o tyle rzeczy na raz zapytać, że nie wiedział od czego najpierw zacząć.
 - Osiemdziesiąt pięć godzin, jeśli cie to interesuje. Po trzech godzinach daliśmy BOLO i zgłosiliśmy twoje MIA. Podążyliśmy twoim tropem... – nagle Gibbs urwał w połowie zdania. Dlaczego go nie znaleźli od razu? Co robili przez tyle godzin?
 - W szpitalu powiedziano nam, że wyszedłeś po godzinie i odjechałeś – kontynuował Gibbs, co nie zapowiadało niczego dobrego – Dostałem telefon od Stanowych, że znaleźli spalony samochód a w środku ciało – Gibbs przetarł dłonią oczy i dopiero teraz DiNozzo dostrzegł pod nimi cienie zmęczenia.  
 - Sądziliście, że zginąłem – powiedział a Gibbs tylko przytaknął.
 - Dopiero podczas sekcji Ducky odkrył, że to nie twoje ciało – wyjaśnił Gibbs – Wróciliśmy do szpitala i napotkaliśmy uciekającego doktora O’MCDonnald’a wraz z Marshall Bismorff. Od razu przyznali się a Bismorff wskazała miejsce twojego pobytu – zakończył, upił łyk kawy i spojrzał na DiNozzo. W Gibbsa spojrzeniu było coś dziwnego.
‘...wróć... synu...’
Odbiło się echem w pamięci Tony’ego.
 - Chciałeś bym wrócił? – zapytał by się upewnić – Niezłą fazę miałem ale... Wiesz... – próbował zakryć niepokój i smutek niezręcznym śmiechem.
Gibbs odstawił kubek na pobliska szafkę, nachylił się i pacnął DiNozzo mocno w głowę.
 - Auć, a to za co? – oburzył się.
 - Za co? – Gibbs warknął i spojrzał mu prosto w oczy – Za to, że dałeś się podejść i złapać, za to, że masz rozwalone kolano i nie wiadomo czy wrócisz do pracy – kontynuował Gibbs a tony był coraz bardziej wściekły. Zawsze chodziło o pracę, dobro zespołu, sprawę, którą się zajmowali a przede wszystkim o to, że Gibbs nie lubił szkolić nowych agentów. A jeśli Tony nie będzie mógł wrócić to właśnie to go czekało. Już otworzył usta by to właśnie Gibbsowi wygarnąć, gdy starszy agent powiedział, coś co zamknęło mu usta.

 - A najgorsze było, gdy cie znalazłem i czekałam na przybycie karetki – warknął – Najgorsze pieprzone dziesięć minut, gdy patrzyłam bezradnie jak twoim ciałem wstrząsają konwulsje, z ust leci piana a oczy wychodziły ci z orbit. A potem... wiesz, co stało się potem, DiNozzo? – Tony nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Nigdy nie widział Gibbsa w podobnym stanie. Był wściekły, sfrustrowany, przerażony!
 - Potem przestałeś oddychać a twoje serce przestało bić. Byłeś o włos od śmierci klinicznej a brak tlenu mógł wywołać u ciebie nieodwracalne uszkodzenia w mózgu! – Tony patrzył jak Gibbs ledwo panuje nad swoimi emocjami. Nigdy w życiu nie słyszał by jego szef mówił aż tyle na raz.
Tony’ego warga drgnęła. Wiec to, co usłyszał to...
 - To znaczy, że ci zależy na mnie... – szepnął niepewnie na głos.
 - Straciłem już jedno dziecko i nie chce stracić teraz drugiego – odparł Gibbs ciężko oklapując plecami o oparcie krzesła. Z jego twarzy znikła wściekłość.
Zapadła miedzy nimi cisza. Tony wpatrywał się w swojego szefa.
 - Nie powinienem był wtedy... – zaczął Gibbs ale Tony szybko uniósł dłoń by go powstrzymać.
 - Zasada numer 6
 - Nie obowiązuje między przyjaciółmi i członkami rodziny – odparł Gibbs. Tony posłał mu uśmiech.
Członek rodziny. Miło!
Nagle drzwi z impetem się otworzyły i do środka wpakowali się kolejno Abby, Tim, Ziva, Ducky i Jimmy. Abby wcisnęła Timowi balony, które trzymała w dłoni i rzuciła się Tony’emu w ramiona.
 - Nigdy więcej mi tego nie rób! – pogroziła mu surowo palcem.
 - Wystraszyłeś wszystkich, Anthony – Ducky stał serdecznie się uśmiechając.
 - Udało mi się przemycić twoje ulubione ciasteczka czekoladowe – powiedziała Ziva wyciągając z torby pojemnik z pachnącymi ciastkami.
 - Lekarze powiedzieli, że musisz być jeszcze trzy dni, wiec przyniosłem laptop i kilka twoich filmów – Tim uśmiechnął się stawiając komputer na szafce w zasięgu reki Tony’ego.
 - Przynieśliśmy też twoje ubrania i przybory toaletowe – dodał Palmer.
 - Dzięki wam – Tony posłał im serdeczny uśmiech. Chyba jednak warto było pocierpieć by przekonać się jak bardzo jego ‘rodzina’ się o niego martwi i troszczy. Gibbs nachylił się i szepnął mu do ucha:
 - Ich śmierć to nie twoja wina
Tony skinął głową. Czasami sie zastanawiał skąd Gibbs to wszystko wie? Ale to wyższy stopień wtajemniczenia, który Tony wiedział, że któregoś dnia osiągnie, w końcu syn dziedziczy takie umiejętności po ojcu, prawda?        

The End!

piątek, 22 czerwca 2012

Wariatkowo 3


A/N: Cieszę się, że fiki się podobają :) Sądzę, że jeszcze jeden rozdział będzie Wariatkowa. Zatem... nie bijcie, Wen-Shardiff miał lekkie używanie ;) Miłego czytania. 
Ps. Nigdy nie byłam pod wpływem narkotyków zatem to, co jest opisane jest bazowane na info z Netu :)


**Chandni**


Ponowne otworzenie oczu nie sprawiło, że magicznie przeniósł się do nieba, a wręcz przeciwnie. Było mu strasznie gorąco i chyba znajdował się na pełnym, rozwścieczonym morzu, bo wszystko wokół niego zdawało się falować. Spojrzał na ścianę i roześmiał się. Przy takim widoku można dostać klaustrofobii, gdy widzisz jak ściana oddycha i porusza się w twoja stronę, jakby za chwilę miała cię zmiażdżyć.


 - Długo jeszcze będziesz się tak tępo gapił na tę ścianę i głupkowato śmiał? – och,  czyżby nie był sam na tej ‘imprezie’? Obrócił głowę, ale i bez tego doskonale wiedział do kogo należy ten szorstki głos.
Gibbs siedział na starym krześle ze szklaneczką Burbona i również tak dziwnie falował.


- Gibbs... – wydobyło się z jego gardła, niby jęk niby bełkot pijaka.


 - Jesteś żałosny – rzucił z pogardą Gibbs i plunął na niego alkoholem, 
który miał w ustach – I ja cię trzymałem tyle lat w swoim zespole? Po co?!


- Gibbs...


 - Co, tylko tyle potrafisz? Bełkotać moje imię? Trafiłeś, gdzie twoje miejsce. Powinienem postawić dobrą szkocką twojemu staremu, bo nie pomylił się względem ciebie – Gibbs posyłał w jego kierunku kolejne 
raniące i przykre słowa.
- Proszę...


 - Nie dobrze mi na twój widok – warknął Gibbs, podniósł się i rzucił szklanką o podłogę, która roztrzaskała się tuż przy twarzy Tony’ego. Agent skulił się jak zranione zwierzę.
- Ma racje – usłyszał kolejny znajomy głos.
- Odejdź – szepnął.


 - Nie, ja przecież i tak nie żyję przez ciebie! Gdybyś wtedy zareagował...
 – Kate stała ze skrzyżowanymi ramionami na piersi i patrzyła na niego z pogardą i odrazą. Na jej czole widniała dziura po kuli.
- Przypatrz się dobrze – rzuciła gniewnie podchodząc, pochylając się nad nim i wskazując na swoje czoło.


- Odejdź! – krzyknął zasłaniając twarz ramionami.


 - My nigdy nie odejdziemy. Zginęłyśmy przez ciebie. Przez twoje ślamazarne ruchy to ja musiałam wbiec do tego przeklętego pomieszczenia. To WY powinniście pełnić wtedy służbę – Paula opierała się o ścianę tuż obok niego - W końcu i ciebie dopadła sprawiedliwość! Teraz to TY cierpisz i nikt cie nie uratuje, DiNozzo!


 - Nienienienie! – krzyczał czując jak całe pomieszczenie jakby się zacieśnia wokół niego, sprawiając, że było mu coraz goręcej i coraz trudniej oddychać. Kręcił przecząco głową i machał dłońmi, jakby chciał 
odegnać niewidoczne osoby.


 - Jesteś żałosny i słaby, Juniorze! Hańbisz ród DiNozzo! – grzmiał jego ojciec, po czym zatrzymał się nad nim i splunął z pogardą. – Żałosny śmieć!
- Będę dobry, obiecuję – wykrzyczał resztkami sił. - Obiecuję... - zaskomlał, broniąc się przed wszechogarniającym go uczuciem rozpaczy.


 - To ci na nic nie pomoże. Jak Probie mógł w ogóle coś tak beznadziejnego wziąć do swojego zespołu, tego nigdy nie zrozumiem – Franks siedział na krześle i palił cygaro. – Cud, że nie spieprzyłeś 
wszystkiego, gdy był u mnie w Meksyku.
 - NIE! – dziki krzyk wydobył się z jego gardła a następnie rzucił się na ścianę. Była mokra, wilgotna i lepka... Jej macki muskały jego rozpalone ciało i wyciągały długaśne, krzywe ramiona w jego kierunku. 
Paliło go w piersi, dusiło w gardle; jego ciało było w milionach kawałeczków, a każdy neuron w jego ciele konał. Nabierał powietrza jak ryba wyrzucona na brzeg, a z piekących oczu płynęły łzy rozpaczy.


To trwało chwilę. Kiedy uniósł ciężkie powieki dostrzegł latające nad sobą niebieskie, świetliste motylki. Wyciągnął ku nim palec i kiedy musnęły skrzydłami jego opuszki palców wywołały u niego falę panicznego śmiechu.


Nie wiedział jak długo się śmiał i tak na prawdę to go nie obchodziło. Jego ciało błogo falowało w otchłani narkotyku. Słyszał przyjemny szum fal, a gdy zamknął oczy widział lazurowy błękit oceanu.
- Tony... – głos wzywał go by wracał, ale on nie chciał – DiNozzo, coś ty zrobił?!


Gdy otworzył oczy rozejrzał się panicznie po pomieszczeniu. Znajdował się w kiepsko oświetlonej kotłowni, gdzie było gorąco i wilgotno.Coś wilgotnego i lepkiego spływało z jego dłoni. Usłyszał przeraźliwie 
głośny i dokładny brzęk upadającego ostrza. Gdy spojrzał na posadzkę dojrzał... nóż, który dostał od Gibbsa.


Nóż?
Spojrzał na ręce – krew?
Zerwał się i usiadł rozglądając się nerwowo. Dopiero po chwili zobaczył leżącego na posadzce Gibbsa.
- Sz-efie? – wyjąkał.


 - Zabiłeś mnie, DiNozzo! – padło oskarżenie. Nagle ciało podniosło się. Z ust Gibbsa płynęła krew a oczy świeciły na czerwono. Żylasta, sina dłoń z pazurami wyciągnęła się w kierunku szyi DiNozzo.
Chwycił za leżący nóż i ponownie wbił go w Gibbsa.
Raz, potem drugi raz i kolejny raz.
Dźgał w klatkę piersiową, brzuch, a następnie na oślep ciał w twarz i ręce.    


 - DiNozzo, przestań! - gdzieś z oddali docierał do niego rozkaz ale nie chciał posłuchać, bo własnie zabił tę osobę, więc jak moze mu rozkazywać.
 - Uspokuj się! - krzyczał na niego głos ale on zaczynał odpływać w fale nieświadomości. Ciemności nagle rozświetlilo światło, tak błogie i przyjemne.
 - DiNozzo! - echem odbiło się po raz ostatni w jego podświadomości. Wyciagnął rękę ku światłu.
 - Błagam, wróć, synu... - to były ostatnie słowa jakie usłyszał.

wtorek, 19 czerwca 2012

Wariatkowo 2


A/N: No, chwilowo sie odblokowałam :) Mam nadzieję, że się spodoba :)

**Chandni**


 - Spokojnie, wyluzuj – powtarzał sobie niczym mantrę, bo panikowanie w tej sytuacji w niczym mu nie pomoże. W końcu przecież wylądował w wariatkowie, a tyle razy różni ludzie mu powtarzali, że właśnie tu powinien się znaleźć. Co prawda nie był jak Ptasiek czy Murdock, ale...
Właśnie, ciekawe czy chociaż jego ‘Drużyna A’ go szuka?
Czy się przejęli jego zniknięciem, czy po prostu odetchnęli z ulgą, że w końcu się go pozbyli?
Wolał nie wchodzić na te niebezpieczne, mętne myśli swego otumanionego mózgu.
 - Koniec tego – warknął ostrożnie podnosząc się i siadając na łóżku. Nie było to tak banalna czynnością jak mogło by się to wydawać. Żebra i prawy bok mocno zaprotestowały ale nie miał zamiaru tu leżeć w nieskończoność. Usiadł chwiejnie i przeczekał aż fala bólu minęła. Aż oblało go fala gorąca, na czoło wystąpił zimny pot, a serce waliło niemiłosiernie. Wziął kilka głębszych oddechów. Wiedział, że nie będzie w stanie uciec z tą nogą. Nawet nie chciał się zastanawiać, czy będzie w stanie wrócić do czynnej pracy w terenie jeśli aż tak bardzo rozwalił kolano.  
Musiał się stąd jednak ruszyć i to jak najszybciej.
Przygryzł dolną wargę i ostrożnie spróbował wstać. Świat mu zawirował, a fala nudności pojawiła się błyskawicznie. Nogi ugięły się pod jego ciężarem i runąłby na ziemie, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się metalowego oparcia przy łóżku.
 - Damy radę – dodawanie sobie odwagi zawsze wychodziło mu dobrze. Gorzej już było z wdrożeniem planu.
Nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się i do pokoju wszedł znajomy mężczyzna b białym kitlu.
 - Agencie DiNozzo, nie powinien pan wstawać – mężczyzna w średnim wieku, z haczykowatym nosem uśmiechnął się do niego złowieszczo – Jeszcze sobie pan bardziej kolano uszkodzi a nie chcemy tego, prawda?
 - Macie świetną gościnność ale chyba już powinienem pójść – zaserwował mu swój firmowy uśmiech przyglądając się bliżej napastnikowi. Poturbowany nie dałby mu rady ale...  Przecież nie będzie tu w nieskończoność kwitł.
 - Już nas pan chce opuścić? – w jego głosie było można wyczuć niezadowolenie i rozbawienie. Lekarz wyciągnął stały element tej jakże już nużącej gry i zbliżył się do DiNozza. Agent nie namyślając się długo, po prostu rzucił się na niego, chwytając ręką dłoń ze strzykawka i wykręcając. Padł na lekarza całym swym ciężarem, tak iż obaj mężczyźni upadli na podłogę. Tony aż zawył z bólu i znieruchomiał czekając aż fala gorącego bólu i nudności minie.
Nie wiedział czy trwało to sekundę, czy może wieczność, gdy w końcu sturlał się z lekarza i dostrzegł wbitą w brzuch strzykawkę. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił sie za łóżko i zaczął podciągać. Gdy udało mu się podnieść był tak zmęczony jakby przebiegł maraton a to był dopiero początek. Powłócząc prawą nogą ostrożnie podszedł pod drzwi. Uchylił je i uważnie rozejrzał się. Gdy nikogo nie dostrzegł wyszedł i ruszył chłodnym korytarzem przed siebie.
Teraz przypomniał sobie, że rozmawiał z tym lekarzem wcześniej w klinice. A ta kobieta? Cudownie... To jedna ze Stanowych. Lekarz i strażniczka prawa. Genialna para.
Zatrzymał się bo nagle zakręciło mu się w głowie. Chwycił się zimnej i wilgotnej ściany i niemalże poleciał jej w objęcia. Była tak cudnie chłodna, a jego ciało najwyraźniej zaczynało gorączkować z powodu bólu i wysiłku do jakiego je zmuszał.
Niestety, chwila nieuwagi i kiedy otworzył oczy, których nie pamięta by zamykał, ujrzał Marshall Bismorff celującą do niego swoja policyjną pałką.
 - Nie powinien był pan opuszczać pokoju, Agencie DiNozzo – uśmiechnęła się ukazując rząd krzywych i pożółkłych, zapewne od palenia papierosów, zębów. Chwilę później pałka uderzyła go boleśnie w nieszczęsny bok pozbawiając tchu i przytomności.

***
Obrazy przemykały mu przed oczyma jak w urywanym, niemym filmie. Światła z ciemniły się. Ktoś go ciągnął boleśnie po podłodze.
 - Co z nim robimy? – dotarło do niego. Chciał się szarpnął, lecz jego ciało było zbyt zmęczone i obolałe by wykonać jakikolwiek ruch, który by pomógł mu w tej niezbyt przyjaznej sytuacji.
 Marshall Bismorff wyglądała strasznie dziwnie, jakby wirowała. Zaśmiał się chrypliwie. Oj, tak... Czekała go ostra jazda, gdy zobaczył doktora O’McDonnald, który tak jak wcześniejszy miły doktor, trzymał w ręku strzykawkę.  
 - Co to? – zapytała Marshall, gdy mężczyzna nachylił się nad nim, chwycił za przedramię i ostentacyjnie wbił igłę.
 - Auć! – jęknął jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
 - Mieszanka halucynogenna, szybko wydalana z organizmu – oparł doktor – Ale efekty... są bardzo ciekawe – zaśmiał się i rzucił jego ręką – Trzeba było tu nie przyjeżdżać, Agencie.
Tony tylko prychnął na nich.
 - Zostawimy go tu? – zapytała Marshall jakby ją nagle jego los obchodził.
 - Nikt nie znajdzie go tu w kotłowni – zapewnił doktor – A jeśli znajdą to już martwego. Zaśmiał się i razem z Bismorff zniknęli z pola widzenia Tony’ego.
 - Z rynny pod deszcz – szepnął Tony pozwalając by narkotyk w końcu zawładnął nim.           

piątek, 15 czerwca 2012

Zasada nr 1.

A/N: Stało się to, czego sie obawiałam - blokada spowodowana egzaminami :/ By rozruszać siebie i Was przed jutrzejszym meczem i byście o mnie nie zapomniały daje Wam fik pisany na Fikaton 12. Ten fik zawiera Multifandom i znajdziecie tam: NCIS, SPN, Suits, Criminal Minds, Na Południe, White Collar, Don,  Pamiętniki Wampirów, Queer as folk, SG-1. Nawiązanie jest również do Doktora Who. A w tym jakże doborowym towarzystwie jest... no właśnie.... Wy mi powiedzcie :D
Miłego czytania :)


**Chandni**




Agent specjalny NCIS, Anthony DiNozzo, wrócił nieco wcześniej do domu, po ciężkim i nużącym dniu w pracy. Marzył o prysznicu, dobrym filmie, piwie i misce z popcornem.  Właśnie wyszedł spod prysznica i zdążył nałożyć wygodne, znoszone jeansy, gdy jego komórka zaczęła wściekle dzwonić, a dźwięk dzwonka mówił wszystko.
‘Exterminate... exterminate... exterminate...’ powtarzał głos serialowego Daleka. Tony miał ustawiony ten dźwięk na telefon w sprawach wysokiego zagrożenia. W pośpiechu dokończył ubierać się, chwycił za kluczyki i komórkę i wyszedł.

***
Brian Kinney dostał telefon podczas upojnej zabawy w klubie. Spojrzał wymownie na Justina i obaj w pośpiechu wyszli zostawiając zdezorientowanych przyjaciół.

***

Don był w trakcie robienia interesów w klubie, kiedy dostał telefon. Jak dobrze, że był w Ameryce, bez problemu dotrze na miejsce na czas.

***

Damon Salvatore siedział znudzony na wygodnej kanapie bawiąc się szklanką szkockiej. Miał ochotę na dreszczyk szalonych emocji, na jakąś przygodę, ale nie oczekiwał w tej chwili usłyszeć dzwonka w telefonie obwieszczającego pilne wezwanie.
‘Exterminate... exterminate.... exterminate...’ przeklęty Dalek, warknął Damon, lecz ruszył w stronę umówionego miejsca.

***
Doktor Daniel Jackson przeglądał właśnie raport z ostatniej misji, by ostatecznie zanieść go Generałowi Landremu. Jego komórka spoczywała gdzieś na dnie, przywalona stertą papierów, gdy specyficzny dźwięk nagle zakłócił błogą ciszę.
‘Exterminate... exterminate... exterminate...’
Daniel wygrzebał telefon, chwycił za kluczyki od wozu i biegiem ruszył do wyjścia z bazy w Chayanne Mountains.

***
Neal Caffrey siedział wygodnie na tarasie swojego mieszkania na poddaszu, które wynajmował od June. Sączył francuskie wino Chateau Lafite Rothschild rocznik ‘87, a nikły uśmiech zadowolenia błądził po jego twarzy. Wtem zadzwonił jego telefon obwieszczając, że sytuacja jest bardzo pilna, wręcz paląca.

***
Doktor Spencer Reid spoglądał przez okno samolotu obserwując jak zniżają się do lądowania. Lubił ten moment. Wszystko z góry takie maleńkie systematycznie stawało się coraz większe aż nabrało sobie właściwych rozmiarów. Morgan drzemał na fotelu obok, gdy nagle podskoczył na dźwięk dzwonka w telefonie Reida.
“Dalek?” zapytał, wiedząc, że jego przyjaciel zaraz ich zostawi i uda się na wyznaczone miejsce sprawdzić, co jest powodem nagłego wezwania.

***
Harvey Spector był właśnie na ważnej konferencji z klientem, finalizując kontrakt wysokiej wartości, który przyniesie w przyszłości ogromne zyski dla ich firmy, Pearson Hardman. Nagle jego telefon zaczął wściekle wibrować, gdy właśnie wymieniał uścisk dłoni z klientem. Uprzejmie przeprosiwszy wyszedł na korytarz by zobaczyć na ekranie komórki napis: Exterminate’.

***
Dean rzucił gniewne spojrzenie Samowi i już coś miał powiedzieć, gdy rozległ się dzwonek jego komórki:
Exterminate’
- Niech to szlag! - Dean ostro zawrócił swoją Impalę i ruszył w znane mu miejsce.  - Masz szczęście chwilowo. - dodał patrząc na brata.

***
Był bardzo uradowany ponownym spotkaniem z przyjaciółmi z chicagowskiego posterunku, z którymi pracował pięć długich lat. Właśnie wychodził z budynku, gdy Ray zawołał za nim:
- Benny, to chyba do ciebie - detektyw Vechchio pokazał mu wyświetlacz swojej komórki by mógł odczytać tekst o treści: Exterminate’.
- Ojej - westchął ciężko Benton poprawiając swój kapelusz - Ray, bądź tak dobrym przyjacielem i odwołaj mój samolot do Kanady. Mam pilną sprawę. - rzucił.

**************
Siedziała na wysłużonym, ogromnym fotelu. Obok na stoliku leżały kartki papieru, kilka długopisów i pare książek. Na podłodze leżały zmięte kartki, świadczące o niepowodzeniach twórczych. W dłoni trzymała “Szyfr Szekspira” a na kolanach “Księgę tajemnic”. W tle leciała płyta Linkin Park “Meteora’.
- Nie wygląda źle - szepnął DiNozzo do zebranych kolegów, lecz gdy tylko spojrzała na nich swymi brązowymi, umalowanymi czarną kredka, oczyma...
- Ojej, jest źle - wymksnęło się Bentonowi.
- Myślisz - zakpił Damon uśmiechając się ironicznie. Jest wampirem, więc nie ma czego się bać. To oni, śmiertelnicy powinni się jego obawiać.
- No to dawaj, cwaniaczku - Don wypchnął go do przodu - Zapytaj, o co chodzi.
Damon zrobił dwa kroki i zatrzymał się, gdy w jego kierunku poleciała kulka papieru.
- To może ja jednak... - wycofał się i stanął za plecami Dona. Co jak co ale chyba w niego nie rzuci niczym, w końcu to Indyjski gangster, wielki DON. Ale nawet Don znał swoje granice i wiedział, że lepiej nie zadzierać z rozwścieczoną bibliotekarką.
- Bo dać bibliotekarce książkę do ręki to jak nam Winchestera - wyjaśnił Dean, nerwowo przeładowujac broń. Jak dobrze, że ja wziął ze sobą. A już myślał, że Apokalipsa, Lewiatany i te inne stwory piekielne to masakra piła pneumatyczną ale mylił się.    
- Może Daniel albo Benton pójdą? Są mili, sympatyczni - zaproponował Spector poluźniajac mocno zaciśnięty krawat u szyi - Albo... - jego palec złowrogo zawisł w kierunku Justina, którego Brian od razu zasłonił swoim ciałem, w geście obronnym.
- Może dopadła ją partyzantka? - rzucił półszeptem Tony, czając się za Donem i znad ramienia gangstera spoglądąjac w jej kierunku.W myślach próbował przypomnieć sobie odpowiedni horror, który pasowałby idealnie do sytuacji, ale niestety nie potrafił przywołać żadnego. Chwila! Przecież nie ma filmów o wściekłej bibliotekarce! A może jest...? A może WWGD? (What would Gibbs do?).
- Co? - reszta zebranych mężczyzn spojrzała na niego nie rozumiejąc, o co chodzi agentowi i przywracajac go do bolesnej rzeczywistosci - No wiecie... PMS? - wyjaśnił.
Mężczyźni z niepokojem spojrzeli w stronę dziewczyny, która swobodnie przełożyła nogę na nogę.
- Nie, to nie to. Nie ubrałaby przecież białych lnianych spodni i nie siedziałaby tak... - zauważył Brian palcem wskazując na ubranie, czując jak kołnierzyk koszuli od Versace uciska go coraz bardziej.
Następna kartka świsnęła i trafiła w Daniela. Archeolog schwycił ją, rozwinął i przeczytał.
- Na wszystkie świętości! - jęknął chwytając za ramię Dean’a.
- Jackson nie stresuj nas bardziej, co napisała?! - zarządał Don ostrym i stanowczym głosem posyłając mu mroczne spojrzenie. Wiedział, że ciężkie spojrzenie w tej sytuacji nie pomoże ale może ponaglić. Czuł się nieswojo w tej sytuacji starając się zachować zimną krew.Daniel poprawił nerwowo okulary na nosie i przybrał typową dla siebie posturę lekko skuloną, jedną ręka trzymając na brzuchu a w drugiej - trzęsącej - pomiętą kartkę.
- Z pairingowała właśnie Gutenberga z Kolumbem i osadziła ich w Muppet Show - wykrztusił Daniel przecierając oczy nie dowierzając.
- Dzwoni mi, ale nie wiem gdzie... - rzucił Damon, włanczając się ponownie w dyskusję.
- Gutenberg wynalazł druk, a Kolumb odkrył Amerykę - pokrótce wyjaśnił Spencer, drżącymi palcami jednej reki uderzając nerwowo o kant drugiej. Wiedział bowiem, że nie czas i miejsce na pouczenie reszty.
- A Muppety musisz znać - odezwał się Justin. Co jak co, ale Muppety to podstawa!
- No to pozamiatane... - westchnąl Sam.
- Ktoś zawiadomił Briana Littrella? - zapytał nagle Benton, bawiąc się nerwowo swoim kapeluszem. Już wolałby polować na stado dzikich Karibu niż stawić czoła bibliotekarce w owym, bliżej niezidentyfikowanym, stanie.  
- Ke? - Brian spojrzał na zebranych. Który to miał jeszcze takie samo imię jak on i czemuż to powinien tu być?
- Jest jej miłością od piętnastu lat - rzucił Tony jak gdyby to był powszednie znany fakt, - Koleś z tego boysbandy ulicznego, jaki im tam szło...
- Backstreet Boys - wtrącił Justin, przygryzając dolną wargę i wciąż się chowając za Brian’em..
- Właśnie, dzięki - Tony nerwowo się uśmiechnął - Koleś ma niezły głos i skoro jest jej idolem tak długo to sądzę, że komu jak komu, ale jemu by się nie oberwało.
- Chyba ktoś go pominął przy informowaniu - stwierdził Neal, bezwiednie co chwila poprawiając swój markowy kapelusz, i spod niego rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku dziewczyny - Pamiętajcie by go wpisać na listę.
- Wolałbym by już miała partyzantkę - oznajmił Damon, wkładając nerwowo roztrzęsione dłonie do kieszeni. Szkoda, ze nie wypił więcej tej szkockiej.
- A niby dlaczego? - rzucił niezrozumiale Brian.
- Bo wtedy wiadomo jak postępować z kobietą, jełopie - skarcił go Don.
- Kupujesz czekoladki, kwiaty, mi... - zaczął Tony i nagle pacnął się w tył głowy. Dlaczego na to wcześniej nie wpadli!
- Tobie tak chyba już do końca życia pozostanie, co zaś? - zapytał Dean a reszta nastawiła uszu. Lecz DiNozzo nie odpowiedział im tylko szepnął, co mają robić.
Wszyscy, z bijącymi sercami, zaczęli skradać się w stronę Chandni. Zaatakowali jednocześnie, wyrywając książki, kartki i długopis z jej rąk a następnie zanosząc na duże łoże.
- Seks grupowy, doprawdy? - Chandni westchnęła lekko zrezygnowana lecz nie opierała się.
Panowie jednak mieli co innego na myśli.
Coś o wiele lepszego.  
Zaczęli po prostu miziać ją po nogach, rękach, pleckach, za uszkiem, po karku oraz gładzić po włosach.
W pewnym momencie wszyscy spojrzeli się na siebie. Chandni z błogą miną leżała w cudownym świece swojej ekstazy i...
- Czy ona... czy... czo ona mruczy? - zapytał Damon zaskoczony reakcją Chandni.
- A więc o to chodziło - uśmiechnął się z ulgą Harvey. Na twarzach reszty było widać ulgę.Jakby ogromny ciężar spadł im, dzięki czemu poczuli się o niebo lepiej.
- Zajęło wam to trochę chłopcy - rzuciła jakby z wyrzutem - Mrau!
Sytuacja kryzysowa zażegnana.

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...