sobota, 24 listopada 2012

Dawaj mi go tu, kotku!

A/N: Coś starego, coś przerobionego, coś z czarnym humorem - bo Shardiff opierdziela się przy pisaniu DV. Zaciął się... on i zacinanie sie... kto da kopa?
Mam nadzieję, że sie spodoba bo to coś dla miłośników TIVY ;)

** Chandni **



To, że Anthony DiNozzo uwielbiał seks nie było nowością, tak samo jak to, że praktycznie codziennie miał nową laskę - przecież był zdrowo, po bożemu, hetero, prawda? 
Uwodzenie miał we krwi - zapewne wyssane z mlekiem matki. Ponoć już jako niemowlę uwodził pielęgniarki. Ale cóż tu się dziwić, skoro wyrósł na dobrze zbudowanego, wysportowanego mężczyznę o włoskich korzeniach, co oznaczało śniadą karnację i nietypowe zielone oczy.
Żadna kobieta nie potrafiła mu się oprzeć, zwłaszcza kiedy sypał komplementami i żartami jak z rękawa, a całował lepiej niż niejeden amant filmowy.

W piątkowy wieczór przebrał się szybko w czarne  obcisłe spodnie i jasną koszulkę. Włosy zmierzwił dłonią, chwycił perfumy przeznaczone jedynie na weekendowe imprezy i ostatni raz spojrzał na swoje odbicie w lustrze na korytarzu.
Jak miło, że w weekend nie musi być pod telefonem. Kochał swoja pracę ale... co za dużo to nie zdrowo.

W klubie usiadł wygodnie przy barze i zamówił pierwszego drinka - coś na rozgrzewkę, powoli, stopniowo - bar przecież jest najlepszym miejscem by obserwować ludzi i wyhaczać najbardziej gorące towary. Tony miał swoja zasadę odnośnie randek - nigdy nie był z jedna
osobą na więcej niż trzech.  A o miłości nie było mowy - o nie!
Zbyt wiele razy widział zranione osoby - przede wszystkim jego matka najwięcej wycierpiała przez jego ojca.
Miłość zdarza się jedynie w filmach - tanich, tandetnych romansidłach, ckliwych
melodramatach i pseudo zabawnych komediach.
Wypił swojego drinka i ruszył na parkiet w celu wyrwania jakiejś laski. Wszystko byłoby okej, już jedną taką z długimi nogami miał na oku, gdy poczuł na swym pośladku silną, dużą dłoń. Gdy się odwrócił, omal nie zamarł, widząc mężczyznę o budowie typowego amerykańskiego futbolisty i wzroku pitbulla.
Miał ochotę przywalić gościowi - co on do cholery sobie myśli! 
Wtem stało się coś dziwnego, coś graniczące z marą - Tony nawet pokusiłby się o nazwanie tego halucynacją.
Zaraz przy nim pojawiła się jego nowa partnerka – brązowłosa, seksowna a zarazem
cholernie niebezpieczna ninja z Mossadu, Ziva David.

Tony musiał przyznać, że wyglądała seksownie… wróć! To za mało powiedziane! ZABUJCZO seksownie w czarnej, koronkowej sukience do połowy uda. 
Ziva chwycił kolesia za dłoń, odpychając ją z pośladka Tony’ego i boleśnie
wykręcając.
- Zabieraj łapska od tego, co nie twoje – wysyczała groźnie. Następnie chwyciła oszołomionego DiNozzo pod ramię i wyprowadziła z klubu.
- Koniec tego, DiNozzo - rzuciła, wpychając oszołomionego Tony’ego do samochodu.
Co Ziva miał przez to na myśli? Przede wszystkim, co robiła w takim klubie - bo przecież z tego co zdążył się w przeciągu ośmiu miesięcy dowiedzieć, Ziva nie odwiedza takich miejsc. A jednak dziś tu była i właśnie prowadziła samochód,jak zwykle w zawrotnym tempie.

Z mętlikiem w głowie pozwolił się wprowadzić do mieszkania Zivy i dopiero zreflektował się, że coś jest nie tak, gdy został posadzony na miękkim łóżku.
Był w SYPIALNI ZIVY!!
To chyba jakieś żarty?!
- Ziva? - zapytał niepewnie, marszcząc brwi i spoglądając na swoją partnerkę zmieszanym
wzrokiem.
Nie spodziewał się odpowiedzi, jaką otrzymał.
David po prostu chwyciła jego twarz w obie dłonie i wpiła łapczywie swe wargi w wargi zszokowanego DiNozzo. W Tony’ego uderzył zapach drzewa sandałowego i migdałów. rozgorączkowanych policzkach. Głębokie, brązowe oczy przenikały przez wszelkie Delikatne, a zarazem mocne dłonie tak dziwnie, a zarazem dobrze leżały na jego mury jakie zbudował i tak całkiem bez problemu zaglądały w głąb jego duszy, z łatwością czytając go jak otwartą księgę.

Ziva powtórzyła pocałunek, tym razem domagając się dostępu do wnętrza ust DiNozzo, który posłusznie rozchylił wargi.
W tym pocałunku było tyle ciepła, pasji, namiętności i obietnicy na więcej, że Tony omalże nie zapomniał jak się oddycha.
Ale do cholery! Przecież on jest mężczyzną! Uwielbia kontrolę, ale chyba może zrobić wyjątek, chociaż to go przerażało. Czuł, jak serce wali mu w piersi. Ziva od pierwszego dnia wpadła mu w oko. Była zupełnie inna niż kobiety, z którymi się zazwyczaj umawia. I na dodatek zasada numer 12!
- Ziva - jęknął, kiedy przerwali pocałunek - Ja... zasada…

Nagle do pokoju weszła Abby trzymając pejcz w dłoni. Była ubrana w lateksowy strój, a na szyi miała grubą, kolczastą obrożę.
 - Dawaj mi go tu, kotku! – rzuciła, podchodząc do Zivy i całując namiętnie drugą kobietę.
 - Ziva? Abby? – spojrzał niedowierzając i nie
rozumiejąc. Co tu się u licha wyprawiało?

- Przecież wiemy, co kryje się w twym brudnym rozumku  - szepnął mu do ucha rozbawionym głosem Ziva, wyciągając jakieś dziwne przedmioty z szuflady nocnej lampki.
Tony spojrzał na obie kobiety z przerażeniem. Przedmioty wyglądały jak do zadawania tortur a nie przyjemności.
 - Szefie, RATUNKU! – wydarł się Tony, nim został zakneblowany.

***

Tony zerwał się jak oparzony i krzykiem, który uwiązł mu w gardle. Rozejrzał się, przełykając głośno ślinę.
Była dwunasta w nocy, a on przysnął pisząc zaległy raport. Był w pracy, siedział za swoim biurkiem. Abby z Zivą poszły na pierwszy wspólny wypad na miasto, po tym jak Abby przekonała się w końcu do oficer David. Tim pewnie obczajał nowa grę, a Gibbs siedział w piwnicy ze swoją łodzią.
 - To tylko sen, DiNozzo – odetchnął z ulgą, wyłączając komputer i sięgając po swój plecak. Nagle wypadł mu z niego knebel jak z jego koszmaru.
 - ABIGAIL!  



piątek, 16 listopada 2012

Dla jego dobra

A/N: Tak, wiem... niby to blog z fikami o NCIS ale... Wen ma to gdzieś :P Musiałam uwolnić pisanie i dać mu napisać to co chce, bo przechodzimy kryzys :/ Zatem... jako, że nie lubię tekstów rodziców 'dla jego dobra' kiedy tyczy sie to dzieci, oto moje opowiadanie z tym wątkiem. Krótka miniaturka osadzona w serialu 'Strażnik Pierścienia'. Ja zdecydowanie wolę nazwę Lasko, ale... :) No to miłego :)

** chandni **








Siedział wygodnie w dużym fotelu, przy stoliku z alkoholem. Okna były zaciągnięte grubymi, masywnymi kotarami. Pokój oświetlała nocna lampka zapalona na stoliku przy łóżku. Nawet nie wiedział jak długo siedział w tym pokoju hotelowym, ale tak naprawdę to nie miało już sensu. Był wysokim, postawnym mężczyzną po pięćdziesiątce. Jego kruczoczarne włosy przyprószone były siwizną, a wokół oczu malowały się delikatne zmarszczki. Nie wyglądał na swoje lata; dzięki pracy jaką się zajmował ciągle musiał być w kondycji. W ręce trzymał szklaneczkę ze szkocką z lodem. Przyjechał do tego kraju po Angela, swojego syna. Jak rodzice mogę się mylić? Kpiący uśmiech wypełzł na jego twarzy. Czego on się spodziewał? Że Angel padnie mu w ramiona? Że zapomni o wszystkim i posłusznie z nim wróci do ojczyzny i zacznie pracować dla niego?

Faktycznie, tak myślał. Tak zawsze myślał odkąd Angel się urodził. Tak też było, gdy musiał upozorować własna śmierć osiem lat temu, pozostawiając siedemnastoletniego Angela pod opieką babci. Nie przewidział tego iż jego matka umrze trzy lata później, zabierając do grobu wszystkie sekrety. Marie była jedyną osobą, która wiedziała, że żyje. Wiedziała tak naprawdę czym się zajmuje, i że wróci po syna, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Upozorował własną śmierć bo musiał; tego wymagało jego zadanie, a przy okazji chciał chronić syna.


Dla jego dobra, zawsze sobie tak to tłumaczył, dorośnie to zrozumie.  
Wszystko już miał zaplanowane. Zapisał już syna na szkolenia w ich akademii. Załatwił mu internat. Czas był odpowiedni. Angel miał skończyć studia, on miał się pojawić i zabrać syna. Owszem, Angel skończył studia, ale przed czasem. Zrobił to zaledwie dwa lata po śmierci babci i wyjechał. Wszystkim sprzedał bajeczkę o wycieczce wakacyjnej. Tyle, że te wakacje trwały już trzy lata, a ślad po Angelu zaginął we Włoszech. Nie mógł uwierzyć, że jego ludzie zgubili jego syna! I przez tak długi okres nie wiedzieli, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Dopiero niedawno wpadli na jego ślad tu, w Niemczech. I jakież było jego zdziwienie kiedy okazało się, że Angel wstąpił do zakonu. On sam nigdy nie był religijny dlatego chciał jak najszybciej zabrać stamtąd syna, bo nie chciał by się dzieciak marnował na klepaniu jakiś bezsensownych modlitw. Jego syn nie będzie żadnym klechą, tylko wyszkolonym agentem.  Wtedy też okazało się, że Pedrez, z którym zadarł odnalazł jego syna i chciał się nim posłużyć bo dotrzeć do niego. Nie mógł na to pozwolić. Właśnie dlatego między innymi upozorował własną śmierć – by chronić siebie i syna. Dzięki temu mógł całkowicie skoncentrować się na swojej misji wiedząc, że jego syn jest pod opieką jego matki.


Znalazł ich w opuszczonym domu, a widok jaki zastał zaskoczył i przeraził go. Jego syn nie leżał pobity i związany. Nie był bezbronny i nie wzywał pomocy. Ledwo poznał swojego syna. Angel stał w brązowym habicie przepasanym w biodrach skórzanym pasem. Miał krótkie włosy i kilkudniowy zarost. I wcale nie stał w pozie obronnej, tylko bojowej. Jego syn walczył niczym wojownik ninja w habicie. Jego ruchy były szybkie, silne i precyzyjne. Z przerażeniem patrzył jak jego syn rzuca w przeciwnikiem nożem, który zabrał od innego i zabija tamtego mężczyznę. Ale Angel nie był sam. Wraz z nim był drugi zakonnik tak samo ubrany, tylko miał blond włosy. Kiedy skończyli walczyć, stał nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa.
- Agent Donovan – usłyszał za sobą znajomy głos. Kiedy się odwrócił zobaczył Clarissę de Angelo, policjantkę z Watykanu, która była mu dobrze znana. Nie mógł uwierzyć, że kobieta następnie podeszła do obu zakonników i wycałowała ich.
- Angelo, Laskinio – jej głos był melodyjny, a na twarzy malowała się radość – Wyjechałam tylko na tydzień – dodała, jakby ich karciła za rozrabianie podczas jej krótkiej nieobecności. Po chwili jednak wszystko szlag trafił, a raczej silna pięść jego syna odnalazła drogę do jego szczęki. Nie dziwił się jego reakcji. Ale zdziwił się, gdy jego syn wybuchnął śmiechem kiedy mu oznajmił, że go zabiera z klasztoru. Siedzieli wtedy w jakiejś niewielkiej kawiarence, gdzie wszyscy znali jego syna, panią policjant oraz brata Lasko. Angel wysłuchał go, po czym łagodnie kazał mu - dla jego własnego dobra - odwalić się.  Jego syn użył dokładnie tego samego argumentu, co on.
Dla jego dobra.
Jak się wtedy dowiedział jego syn złożył już śluby i w pełni należał do Pugnus Dei – walczącego zakonu, którego zadaniem jest służenie i ochrona ubogich i potrzebujących pielgrzymów. Zakonu z 300-letnią tradycją.
Angel dyplomatycznie podziękował mu za wychowanie i za tamte lata, ale tamto to już dla niego przeszłość. Teraz był inną osobą. Dorósł. I jeśli chciałby siłą go zmusić do powrotu, musiałby się liczyć z tym, że wszyscy jego współbracia na czele z Opatem przyjdą mu z odsieczą.
Czuł ukłucie zazdrości. Angel był w agencji, ale kościelnej. I przede wszystkim patrzył na Lasko tak jak niegdyś patrzył na niego. Bart Lasko był jego nowym mentorem i idolem. Jego partnerem i przyjacielem.
Jego syn już go nie potrzebował. Dla Angela zmarł osiem lat temu i musi ten fakt, tę gorzką pigułkę przełknąć i zaakceptować.


Dla własnego dobra.         

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...