niedziela, 6 kwietnia 2014

Hell Week - Nico

A/N: Nie no... Wen to wybredna bestia! Zamiast wziąć się w garść i pisać to co trzeba to on wymyśla ale co nie trzeba! Nie mogłam się oprzeć i musiałam pozwolić mu na napisanie tego. Mały spoiler zdradzający jedną osobę, która zginie w DV. A fik to przez książkę pt: "Najdłuższy tydzień" o hell weeku podczas szkolenia SEALs. Mam nadzieję, że się spodoba zainteresowanym :)

** Chandni **




Nathan siedział i beznamiętnie wpatrywał się zmęczonym wzrokiem w zniszczony egzemplarz noweli Edgara Alana Poe. Nie był w stanie go czytać. Oczy piekły i łzawiły niemiłosiernie. W ręku trzymał, na wpół już wypity, gorący kubek z czekoladą. Siedział na krześle w jednej z dwóch kuchni przylegającej do dużej stołówki w ich głównej bazie na jednej z Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Nazywali tę kuchnię ‘Rezydencją Bo’, ponieważ mężczyzna – były członek SRU, który jest kanadyjskim odpowiednikiem amerykańskiego S.W.A.T. – spędzał tam dużo czasu i pomieszczenie było dla niego jak sanktuarium, w którym gotował dla wąskiego grona osób.
W tym momencie Nathan siedział sam, w za dużej na niego granatowej bluzie z logo SEAL Team Six i napisem Jedyny łatwy dzień był wczoraj, spodniach bojówkach i wygodnych adidasach. Wciąż mokre włosy starczały jak u nastroszonego jeża, a tygodniowy zarost znaczył jego twarz. Powinien iść spać, ale nie mógł usnąć.
Nie dziś.
Chociaż był nieludzko zmęczony nie potrafił teraz zasnąć. Pierwszy raz odkąd oficjalnie był w Icarusie dla naukowców/cywili – do których się zaliczał – został przygotowany Hell Week na styl amerykańskich i brytyjskich szkoleń. Oczywiście był on dostosowany do warunków panujących na wyspie i zostało odnotowane iż nie są żołnierzami ale jednak. Był to wymóg odgórny by wszyscy cywile zostali przeszkoleni na ewentualność pracy w terenie w ciężkich warunkach i pod ogromną presją. Co dla Nate’a nie było niczym nowym. Zespół instruktorów, który składał się z instruktorów różnych jednostek specjalnych z całego świata,  dał im bardzo popalić w te cholernie długie pięć dni. Dla Nate’a to nie było nic nadzwyczajnego; był do tego już w pewien sposób przyzwyczajony. Miał inny próg zarówno bólu, jak i determinacji i wytrzymałości. Ale to na niego swoją uwagę zwrócił instruktor Randal Smith – były instruktor SEALs, który jeszcze przed rokiem należał do najbardziej elitarnego zespołu w SEAL, do  Team Six, który przyczynił się do zabicia Osama Bin Ladena.  Nathan nie mógł zrozumieć dlaczego koleś się na niego aż tak uwziął. Przecież nic mu nie zrobił i wykonywał polecenia tak jak wszyscy. Może Randalowi nie podobało się to, że Nate skończył dwie uczelnie i miał kilka doktoratów? A może nie przepadał za chłopaczkami – jak to ich nazywali instruktorzy – z okładek magazynów? Nico ciężko westchnął. Nic nie mógł poradzić na swój wygląd. Gdy tylko ścinał na krótko włosy wszyscy podejrzliwie na niego patrzyli i domagali się by je z powrotem zapuścił. Jedynie zarost im nie przeszkadzał; byle nie był za długi.
Przejechał drżącą z wysiłku dłonią po policzku.
Ten tydzień był wymęczający. Ćwiczenia gimnastyczne polegające na brzuszkach, pompkach, nożycach, podciąganiu czy taczkach. Biegi na długie dystanse i z przeszkodami, zawody w paintball, dźwiganie ciężkich beli, nurkowanie, pływanie w lodowatej wodzie, walka w ręcz i wiele podobnych. Jego ciało, chociaż przyzwyczajone do wysiłku fizycznego, krzyczało w agonii. Czekał tylko na atak przeogromnego, przeszywającego bólu, jaki zawsze się pojawiał przy silnym froncie atmosferycznym, który dopełnił by jego cierpienie.
Nawet nie zauważył jak do sanktuarium Bo weszli instruktorzy na czele z Randalem. Bo udostępnił im swoja kuchnię. Nate widział jak mężczyźni od razu się ze sobą dogadują. Powinien zatem wstać i opuścić pomieszczenie, ale nie był w stanie. Przez cały tydzień nasłuchał się przytyków, żartów na swój temat, kąśliwych docinków. Instruktorzy nie pozostawili na nich suchej nitki prowokując by zadzwonili w dzwon.  Tak, oni też mieli dzwon taki jak w koszarach SEAL. Kiedy rekrut ma dość podczas hell weeku to może odejść uderzając w dzwon. Nathan nie zadzwonił chociaż mało brakowało. Randal robił wszystko by go do tego zmusić; dokuczał mu na każdym kroku zarówno słownie jak i czynami. Ale Nico tego nie zrobił przez cztery dni wiec tym bardziej, piątego dnia, tego nie uczynił. Zwłaszcza iż dziś były urodziny jego najstarszego brata.
 Dave by tego nigdy nie zrobił, cały czas kołatało mu się po głowie, Zrobię to dla Deve’a i dam radę, motywował się bez ustanku. I dał radę.
A teraz siedział z wyświechtanym egzemplarzem ulubionych noweli brata i w jego bluzie, którą mu Dave dał pięć lat temu podczas treningów w Watykanie.
Dopiero głośne chrząkniecie wyrwało go z rozmyślań. Jego umysł już odpływał i wyłączał się. W podobnym stanie był już kilkakrotnie. Niewątpliwie potrzebował snu, a w tym stanie to musiał stracić przytomność i przespać cały weekend.
Nate uniósł mgliste spojrzenie na Randala, który stał z ramionami założonymi na ogromnej piersi. Był wysokim, postawnym facetem jak zresztą większość SEALSów. Nosił regulaminowo przycięte włosy i ciemną hiszpańska bródkę. Jego czarne oczy były utkwione w Nathanie, a kpiący uśmieszek wykrzywiał jego wąskie usta.
 - Skurwiel miał rację – rzucił szorstkim, ciężkich, ochrypłym głosem. Reszta stała tylko w milczeniu i obserwowała sytuację.
Nathan czuł się jak osaczony szczeniak, którego lada moment sfora rozszarpie.
 - Dlaczego? – wychrypiał. Ten głos nie należał do niego, ale nie dbał o to. Był zbyt zmęczony i ledwie myślał. W swoim pytaniu próbował zawrzeć wszystko – dlaczego się na mnie uwziąłeś, dlaczego ja i kogo u licha miałeś na myśli?
 - Chcesz wiedzieć dlaczego się na ciebie uwziąłem? – Randal zapytał poważnie a uśmiech zszedł mu z warg. Nathan skinął tylko nieznacznie głową.
 - Co dziś jest? – instruktor zadał pytanie, lecz po chwili sprecyzował – Jaka data?
 - Szósty kwietnia – odparł Nathan, marszcząc brwi. Tę datę doskonale pamiętał; pamięta o każdych urodzinach bliskich mu osób. Ale może coś się zmieniło gdy był na hell weeku? Może stracił rachubę dni? Nie rozumiał do czego instruktor zmierzał i jaki to ma ze sobą związek. Ale Randal wskazał tylko palcem na jego koszulkę.
 - Tylko nieliczni mają te koszulki – oznajmił – Masz ją od jednego z nas – tłumaczył wiedząc, że dzieciak jest zbyt zmęczony by myśleć. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie i położył je na otwartej książce. Nathan spojrzał na nie i przetarł zmęczone oczy, przyglądając się uważnie.
 - Dave… - szepnął Nathan wpatrując się na fotografię i pożółkłe strony, na których marginesach były notatki, jakie jego brat pozostawił dla Nico. Do oczu Nathana napłynęły łzy. W stanie krytycznego przemęczenia nie był w stanie panować nad swoimi emocjami. Wiedział, że wystarczy iskra by eksplodował czy to wściekłością czy też płaczem.
 - Dave – przytaknął Randal wyciągając z kieszeni spodni komórkę – Musisz coś usłyszeć, ale najpierw… - Randal podszedł bliżej.
 - Znaliście się – Nathan zaczynał powoli rozumieć. Przecież Randal jest z Teamu Szóstego, do którego należał również Dave, o czym Nathan doskonale wiedział. Tylko w tym wszystkim ten drobiazg, jakże ważny jak się okazuje, mu umknął.
 - Razem przeszliśmy szkolenie, a potem trafiliśmy razem do jednego teamu – wytłumaczył Randal – Byliśmy braćmi, tak jak ty i Dave – po tych słowach nacisnął guzik odtwarzający nagranie.

„Randal, muszę pogadać… kurwa, źli mają naszego braciszka. Ten pieprzony gnojek jest zdolny do wszystkiego. Modlę się by wyśpiewał im wszystko, ale ten skurwiel prędzej da się pokroić niż piśnie. Nie mamy tropu gdzie szukać bo gówno jest zbyt głębokie…”

            Zabrzmiało pierwsze nagranie. Ewidentnie było słychać jak wzburzony, wściekły i zdenerwowany jest Dave. Nathan gwałtownie zamrugał powiekami i cicho westchnął. Zobaczył jak Randal włącza kolejne nagranie.
 - Proszę, nie – spojrzał błagalnie na mężczyznę. Nie da rady tego teraz słuchać. Był zbyt zmęczony, a poczucie winy i tak krążyło w jego umyśle. Smith był jednak nieugięty.

 „Kurwa, Randi! Chryste, co oni mu zrobili?! Co oni zrobili mojemu małemu braciszkowi?! Co ten skurwiel zrobił najlepszego z nami?!” głos Dave załamywał się, było słychać w nim wiele emocji i cisnący się szloch. ”Kurwa, wiesz, że nie płaczę ale teraz… Randi, gdybyś go teraz zobaczył… Chciałbym zabrać od niego ten ból i cierpienie. Leży tak całkiem bezbronnie pod tą całą aparaturą. Lekarze nie wiedzą czy przeżyje do rana. Ale ja wiem, że da radę. Jest silniejszy niż którykolwiek z nas. Chcę dorwać tych sukinkotów i powyrywać im te czarne serca. Odezwę się później…”

Nathan czuł jak zaczyna się dusić i dławic łzami, które spływały po jego policzkach.
 - Byli silni gdy tego potrzebowałeś ale płakali jak dzieci po kątach – oznajmił Randal, uważnie obserwując jak Carter ociera rękawem bluzy łzy.
 - Dlaczego to puszczasz? – zapytał Nathan drżącym głosem. Czyżby Randal chciał go zniszczyć emocjonalnie? Zemścić się za to, że Dave zginął przez Nathana?
Chciał wyjść, uciec stąd, skulić się w kłębek i zawyć z bólu. Zawyć nad bliskimi osobami, które wtedy zginęły. Zawyć z powodu niedawnej utraty Jake’a.
Randal łagodnie się do niego uśmiechnął. Jego oczy rozchmurzyły się.  
 - Posłuchaj tego, to zrozumiesz – odparł tylko i puścił ostatnie nagranie.

„Randal, ruszamy na misję by dokopać tym potworom. Trzymaj kciuki by udało się. Ale mam prośbę… Jeśli nie wrócę… jeśli coś mi się przytrafi a ty jakimś sposobem trafisz do Icarusa, proszę zaopiekuj się moim małym braciszkiem. Skurwiel zalezie ci za skórę. Możesz przeczochrać go na hell weeku, a on z uśmiechem na wargach stwierdzi, że to dla niego pestka. Muszę już iść. Przysięgnij na nasz team, że będziesz go chronił nawet przed nim samym.” Cisza jaka nastała na chwilę oznaczała iż Dave czeka aż jego przyjaciel, który odsłuchuje w danej chwili wiadomość, składa przysięgę o jaką go prosił. „ Hoo-ya, żołnierzu.” Z tymi słowami rozłączył się.

 - Kiedy mnie tu przydzielono postanowiłem odnaleźć brata, o którym Dave mówił – odezwał się po chwili Randal – Dave, ten kutas, nie dał mi ani twojego rysopisu ani nazwiska. Ale wystarczyło mi jedno; jak Syriusz, kiedy wyrażał zgodę na hell week, wspomniał bym na ciebie uważał. Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałem. Postanowiłem sprawdzić czy rzeczywiście jesteś taki jak cię opisywał. I miał kurewską rację – oznajmił.
Nathan dopiero po chwili zobaczył, że mężczyzna przykucnął przy nim i wpatrywał się łagodnie w niego.
 - Już jest dobrze – powiedział przygarniając go do siebie – Dave wiedział na co się pisze. I byłby cholernie dumny z ciebie. Ale wściekłby się – westchnął i spojrzał na stojących  instruktorów. Jeden z nich był lekarzem i właśnie wyciągnął strzykawkę z środkiem nasennym.  
 - Hell week to rzeczywiście pestka – prychnął Nathan – Cholernie wymęczająca pestka – dodał i podciągnął rękaw bluzy by lekarz zrobił mu zastrzyk - Nic mi nie powiedział o telefonach… o tobie… - dodał z lekkim zawodem w głosie.
 - Twoi bracia nawet zza grobu będą się tobą opiekować – zapewnił go Randal – A teraz śpij by duch Dave spoczywał w pokoju i nas nie straszył – zażartował, delikatnie układając opadającą głowę Nathana na swoim silnym ramieniu.
 - Dave miał rację, jest najsilniejszym z nas wszystkich – stwierdził jeden z instruktorów.
 - Hell… week… zaliczony… - szepnął Nathan, nim pozwolił by sen całkiem go pochłonął a instruktorzy odpowiedzieli chórem.
 - Hell week zaliczony, hoo-ya!   

poniedziałek, 24 marca 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part3


A/N: Udało sie skończyć crossa :) Mam nadzieję, że się spodoba :)



** Chandni **



- Nie mam zamiaru sama rodzić tego dziecka! – przywitał ich wkurzony głos Susan, która stała w holu trzymając się pod boki, podkreślając tym samym lekko zaokrąglony brzuszek.
 - A ja wychowywać! – wtórowała jej Selena, która trzymała na rękach Jasmine.
 - Czy ratując świat zawsze musicie siebie narażać na niebezpieczeństwo?! – zapytała z wyrzutem Susan, mierząc obu mężczyzn srogim spojrzeniem – Jakbyśmy mieli w życiu mało zmartwień.
 - Wiedziałam, że to się tak skończy – ciągnęła Selena – Tych dwóch przyciąga kłopoty jak magnes.
 - Chyba mają gdzieś na ciele napisane: Kłopoty, tu jestem! – zakpiła ostro Susan.
Ianto i Nathan stali ze spuszczonymi głowami, spokojnie i ze skruchą wysłuchując karcenia jak mali chłopcy. Za ich plecami z kpiącym uśmieszkiem stał Syriusz i z rozbawieniem i dziką satysfakcją przyglądał się zaistniałej sytuacji. Gdyby tylko miał kamerę to nagrałby tę scenę i pokazał Carlisle, Arthurowi i kilku zainteresowanym osobom.  To był iście bezcenny widok.
 - Uratowaliśmy niewinnych ludzi – odezwał się w końcu Nathan, wyciągając najważniejszy argument jaki mieli, a który mógł ocalić im ich skóry przed ich kobietami. W normalnych warunkach by byli bardziej stanowczy, a nawet przyjęliby inną taktykę, ale nie teraz. Zwłaszcza Nathan wiedział, że lepiej jak nie będzie denerwował ukochanej. I tak codziennie rano mieszała go z błotem. Miał jednak cichą nadzieję, że te poranne mdłości niebawem miną. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że to dopiero początek hormonalnej huśtawki u jego żony. A poza tym rzeczywiście sam był winien – przynajmniej po części – zaistniałej sytuacji. Prychnięcie za ich plecami powiedziało mu wszystko, co na ten temat sądzi jego przybrany brat. Kiedy Syriusz odebrał ich z lotniska nie odezwał się, tylko całą drogę do domu posyłał im te szydercze uśmieszki zwiastujące iż SA w głębokim szambie. I nie pomylił się. Mieli przechlapane ale jednocześnie rozumieli doskonale obawy swoich żon. Tu już nie chodziło tylko o nich samych, ale o rodziny jakie stworzyli – o dzieci jakie sprowadzili na ten świat. Musieli zatem myśleć pod tym kątem, bo sami się zdecydowali na założenie rodzin, a żaden z nich nie chciał by ich dzieci cierpiały gdyby ich zbyt wcześnie zabrakło przy ich boku.  
 - Jak zwykle ten sam argument – westchnęła Susan, krzyżując ramiona na piersiach.
- A poza tym nie byłem sam – Nathan spojrzał na wspólnika w zbrodni – Ianto – szukając wsparcia i ratunku.
 - A może zamienimy się rolami? – zapytała bojowo Selena – Ianto będzie niańczył Jasmine, sprzątał, gotował, prał. Nate… tu będzie gorzej – westchnęła i przewróciła oczyma – Niestety w ciąży nie możesz być, a szkoda! A my będziemy odgrywać superbohaterów, co wy na to?
 - Obiecujemy poprawę i więcej nie pchać się w tarapaty – Nico położył dłoń na sercu, a drugą uniósł do góry w geście przysięgi – Zrobimy wszystko, o co nas poprosicie, byle byście nie gniewały się dalej – spojrzał na nie niewinnie. Dopiero teraz dotarło do niego również, że przez takie postępowanie i ryzykowanie własnego życia, może nie doczekać narodzin dziecka, co lekko odmalowało się na jego twarzy.
 - Wszystko – kobiety wypowiedziały jednocześnie i uśmiechnęły się do swoich mężów obłudnie. Susan rozpoznała wyraz twarzy swojego męża i uśmiechnęła się. Wiedziała, że zrozumiał jej przekaz, ale bez kary się nie obejdzie. Co to, to nie. Obie już planowały perfidna zemstę.
 - Tożeś nas wpakował – warknął Ianto przez zaciśnięte zęby, jednocześnie się lekko uśmiechając.
 - Zostawiam ich do waszej dyspozycji – rzucił sarkastycznie Syriusz, uśmiechając się do Nico i Shardiffa, którzy mieli nietęgie miny. Co prawda chciałby to zobaczyć, ale wolał pozostawić tych dwóch w rękach Susan i Seleny. Zatem z rozbawioną mina wyszedł z budynku.  


***

Jasmine już spała, gdy w czwórkę siedzieli w salonie. Obie panie siedziały wygodnie w fotelach, a na sobie miały szlafroczki.
 - O, jak cudownie – westchnęła zadowolona Susan.
 - Tak mogę codziennie – przytaknęła Selena, biorąc łyk soku.
Na ławie leżały czekoladki i puste miseczki po deserach lodowych.
Obie miały wyciągnięte nogi a ich stopy spoczywały na kolanach ich mężów, którzy dzielnie walczyli z pędzelkami od lakierów do paznokci. Panowie właśnie skończyli malować i odstawili lakiery.
 - Co teraz panie sobie życzą? – zapytał Ianto, jak uniżony sługa. Mieli za sobą sprzątanie domu Carterów, przygotowanie wykwintnej kolacji i deserów, mycie naczyń, mycie Jasmine i usypianie. Obie panie zażyczyły sobie ciepłe kąpiele, a po nich pomalowanie paznokci zarówno u rąk jak i u nóg. Teraz jeszcze zapewne zechcą masażu stup lub innych części ciała.
Taka kara sama w sobie nie była zła, chociaż Nathan i Ianto padali ze zmęczenia. Ale woleli nie podpadać bardziej swoim wybrankom, bo udowodniły już im, że są groźniejsze niż niejeden przestępca, z którymi mieli na co dzień. Zarówno Nathan, jak i Ianto marzyli tylko o prysznicu i położeniu się obok swoich żon na wygodnych łóżkach. Ale na razie mogli o tym zapomnieć, bo ich partnerki miały zupełnie inne plany. Chociaż malowanie paznokci nie należało do ich mocnych stron, tak jak gotowanie wyszukanych dań; a raczej dietetycznych, bogatych w niezbędne składniki dla dwóch matek. Pierwszy raz Shardiff również kąpał małą. Co prawda miał okazję już kilkakrotnie w domu, ale jakoś jeszcze nigdy się nie odważył, a w większości wypadków to po prostu wracał z pracy kiedy mała już spała. Był to zarazem uroczy jak i dziwny widok.
 - Masażyk – mruknęła Susan, wystawiając stopę. Widziała jak jej mąż z rezygnacja wstaje i bierze z komody jej ulubiony olejek do masażu. Widziała też jak jest zmęczony.  Ale chciała jeszcze troszkę go pomęczyć nim pójdą spać. Z jednej strony miała ochotę kazać mu spać w salonie ale z drugiej strony pragnęła jak najmocniej się do niego przytulić i nie puszczać z objęć. Ten sam dylemat miała Selena. Ale chyba jednak obie skuszą się na tę drugą opcję, a rano jeszcze ich pomęczą.
 - A teraz żołnierze macie dziesięć minut na prysznic i stawienie się w sypialniach. Czas start – rozkazała stanowczym tonem Susan, a kącik jej ust drgnął w uśmiechu, gdy zobaczyła jak ich padnięci mężowie człapią posłusznie do łazienek.    

***

    Leżeli wtuleni w swojej sypialni, w milczeniu, które nie trwało długo. Susan szturchnęła Nathana  pięścią w żebra.
 - Co mi obiecałeś? – zapytała z wyrzutem i lekko łamiącym się głosem.
 - Wybacz kochanie, więcej się nie powtórzy – przygarnął ja do siebie i pocałował namiętnie.
 - Ta, powtórzy – szepnęła, wciskając twarz we wgłębienie jego barku – Już ja was znam – westchnęła i zagroziła – Uważaj bo sama poczęstuję cię gazem rozweselającym.
 - I dlatego tak bardzo was kochamy – odparł szczerze, obejmując ją szczelniej ramionami i lekko zachichotał na wspomnienie. Wiedział, że Susan nie żartuje; jeśli tego by wymagała sytuacja, poczęstowałaby go tym gazem bez mrugnięcia okiem. Ale teraz, teraz  był najcudowniejszy moment. A jutro czekał ich ciąg dalszy kary za ich wybryk. Jak dobrze, że jednak ich kobiety są silne, wyrozumiałe i znają ich aż za dobrze i wiedzą jak się z nimi obchodzić. A jednocześnie Nathan miał nadzieje, że w najbliższym czasie już kłopoty nie będą go szukały. Bo maleństwo było w drodze do wychowania.

Ale tym pomartwi się później…

Jak wstanie…

poniedziałek, 3 marca 2014

Prosty gest

A/N: Wen ma używanie - sorry, a może i nie bo w końcu Tiva ff :) Oneshot pod wpływem Teen Wolfa. Kolejny smutny - mam nadzieję, że się spodoba (tak, tak, nie spodoba) Ale wiecie o co chodzi. 

** chandni **





Tony położył dłoń na jej dłoni i ten gest w zupełności wystarczył; mówił jej wszystko, co w tej chwili chciała usłyszeć. W ich relacji słowa nie były tak ważne jak czyny. Tego nauczył ich ich szef – wielki Leroy Jethro Gibbs. W tej chwili ten gest mówił Zivie jak jest ważna dla Tony’ego i co do niej czuje oraz, ze zawsze może liczyć na jego pomoc. Niczego innego nie potrzebowała i nie oczekiwała. Wracali właśnie z podróży służbowej z Berlina do Navy Yardu. Tony zatrzymał samochód na czerwonym świetle. Ich rozmowa była dość prywatna i szczera. Ale tak naprawdę to liczył się ten jeden mały, zwykły, prosty gest. Ten wyjazd udowodnił ponownie, że na Tony’ego mogła zawsze liczyć. Czuła się przy nim bezpiecznie. I zatańczyła z nim – z prawdziwym mężczyzną swojego życia. Miała nadzieję, że uda jej się to powiedzieć Tony’emu w odpowiednim momencie, gdy poukłada swoje życie.
Tony ruszył powoli na zielonym świetle. Ziva odwróciła głowę a potem usłyszała krzyk Tony’ego i ten specyficzny trzask uderzanego auta o ich samochód, gniecionej karoserii, tłuczonego szkła.   
Następnym co pamięta Ziva, co przywróciło ją do świadomości to dźwięk strzałów. Kiedy podniosła głowę, zrozumiała, co się działo. Napastnik przedziurawił zbiornik paliwa w ich samochodzie i czekał aż wycieknie odpowiednia ilość paliwa by móc rzucić niedopałek papierosa bądź zapaloną zapałkę. Ziva musiała działać szybko. Tony leżał na kierownicy i nie ruszał się.   Z jego czoła ściekała stróżka krwi.
- Tony – szarpnęła za ramię partnera – Musimy uciekać! – krzyknęła przerażona. Chwyciła za swój pas i skrzywiła się, gdy jej rękę przeszył przenikliwy ból. Nie zważając na niego, odpięła pas i wyskoczyła z samochodu. Musiała wydostać     z wraku Tony’ego. Napastnik nie czekał już dłużej; swym SUV’em podjechał     i rzucił niedopałek papierosa, w momencie, gdy Ziva mocowała się z drzwiami od strony kierowcy.  
 - Obudź się wielki śpiochu! – ofuknęła go Ziva, kiedy udało jej się otworzyć drzwi – DiNozzo, koniec spania! – krzyknęła zrozpaczona David. Kończył im się czas. Zaraz samochód wybuchnie. Nie mogła pozwolić by przez nią zginął jej ukochany. To nie tak wszystko miało się potoczyć. Usłyszała pisk opon i po chwili poczuła czyjeś ręce odciągające ja od swojego partnera.
 - Proszę uciekać, auto zaraz eksploduje! – kierowcą, który przejeżdżał tą drogą, okazał się być funkcjonariuszem policji, który dopiero co skończył swoja dzisiejszą służbę.
 - Nie zostawię go! – krzyknęła David, szarpiąc partnera. Tony na chwilę jakby odzyskał przytomność. Uniósł głowę i rozejrzał się. Po chwili dotarła do niego groza całej sytuacji.
 - Zabierz ją stąd! – rozkazał mężczyźnie, sam próbując wyswobodzić się z pasów, które się zacięły – Zivo, uciekaj! – rozkazał. W jego oczach dostrzegła ostrość polecenia starszego stopniem, a zarazem miłość, którą do niej czuł.
 - Nie – szepnęła David, gdy policjant odciągnął ją od samochodu, który po chwili eksplodował.    
 - TONY! – Ziva zawyła z bólu. W przeciągu niewielkiego odstępu czasu straciła dwie bardzo ważne osoby w jej życiu. Jak ona teraz będzie dalej żyć, skoro jej dusza właśnie umarła?

niedziela, 2 marca 2014

Decyzja

A/N: Nico/Syriusz. Wiem. Mam wrócić do pozostałych opowiadań i do NCIS ale w chwili obecnie mam zryty system przez Teen Wolf i potrzebuje się rozładować. Niestety psychodelka TW udzieliła się mojemu Wenowi. Musicie wybaczyć mu takie fiki jak ten. Bo obawiam się, że jeszcze jakiś może się pojawić. I grrr... Word mi się zawiesił i musiałam od nowa. KRWI! Shardiff się obudził!


** Chandni **


Wysiadł z samochodu i spojrzał na ponure mury budynku. Deszcz siąpił z ciemnych, masywnych chmur cały dzień, jakby jednocząc się z nimi w bólu i dopasowując się do ich nastroi. Obaj wiedzieli, że to jedyne rozsądne wyjście   z tej sytuacji. Byli tylko oni dwaj. Nie chciał by inni wiedzieli od razu bo tylko próbowaliby go odwieźć od tej decyzji; zapewniali, że nie ma potrzeby by to robił, że jest inne wyjście. Ale on wiedział, że tak trzeba; że tam będzie mu dobrze, będzie miał odpowiednią opiekę, leki a przede wszystkim spokój i bezpieczeństwo. Nawet Syriusz nie był przekonany do końca o słuszności tej decyzji ale Nico zapewniał go, że to tymczasowo dopóki nie wyzdrowieje; że właśnie tego potrzebuje - surowego, ascetycznego życia w ośrodku umieszczonym na uboczu, wśród przyrody na dodatek prowadzonym przez zakonników na obrzeżach Castel Gandolfo gdzie papieże odpoczywali podczas swych pontyfikatów. To była jego najbardziej świadoma decyzja, nie podjęta pochopnie lecz po długim namyśle jaki tylko miał zważywszy na swój stan psychiczny. Niestety cena jaką płacił za ocalenie miliardów istnień była za wysoka dla niego do uniesienia. Wiedział, że musi to zrobić, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że zrani wiele bliskich mu osób - ojca, Susan, swoich przybranych braci i pozostałe bliskie mu osoby czy to z uczelni, z Watykanu oraz innych poznanych niedawno poznanych ludzi, którzy pomagali im podczas tej misji. Ale wiedział, że jeśli zostanie to zrani ich jeszcze bardziej. Tu nie było miejsca na dyskusje. Z wariatem się nie dyskutuje, zakpił szorstko     w myślach. Ale tak właśnie było. Jego umysł nie wyzdrowiał; był w ciąż uwieziony pomiędzy dwoma światami. W jego głowie były uwiezione dwie osoby - on i średniowieczny Nathan. Nie potrafił zapanować nad naporem wspomnień, myśli i informacji. Czuł się jakby miał chaos medialny. Do tego dochodziły ataki paniki, leku, szalu i migreny, nie wspominając już o tym, że jego świeże blizny często niemiłosiernie rwały nieprzyjemnym, niemal agonalnym bólem. Był wyczerpany tą walką.

***

Szedł późnym popołudniem na sesje terapeutyczną. Za oknami wisiały ciemne, burzowe chmury. Korytarz był ponury i cichy. Nathan poprawił bluzę, która mu zsuwała sie z ramienia; była zdecydowanie za duża jak na niego. Ale obecnie nie dbał o to; z niewiadomego powodu zrobiło sie zimno a gdzieś na piętrze gwałtownie trzasnęło, otwarte przez wiatr, okno. Niemal grobową cisze  przerwał tym razem niespodziewany grzmot. Nathan aż stężał i zatrzymał się. W chwili obecnej doświadczał pewnego rodzaju deja vu, co przyprawiło go o gęsią skórkę. Może jednak zostanie tutaj nie było aż tak dobrym pomysłem? Przecież był odcięty od całego świata a przede wszystkim od swoich bliskich, którzy jednak w pewien sposób działali na niego pozytywnie. Odwrócił się nagle na dźwięk czyichś kroków za jego plecami i zamarł na widok przyjaciela, który stał w zakrwawionym ubraniu i patrzył oskarżycielsko na niego.
- André? - ledwie wykrztusił. Po korytarzu rozniosły się słowa, których nie zrozumiał, jakby były przez coś zagłuszane. Widział jak przyjaciel porusza ustami ale dźwięk do niego jakby nie docierał. Ruch z prawej sprawił, że obrócił się i zobaczył zakrwawioną Susan wyciągającą do niego rękę. Ona też coś do niego mówiła ale nie mógł zrozumieć słów. Próbował podbiec do niej, zapytać się co tu robi i co się stało ale nie był w stanie. Jego nogi nagle jakby wrosły w podłoże. Spojrzał w stronę Andre ale jego już nie było, a dopiero gdy i Susan zniknęła za drzwiami, mógł wykonać wreszcie jakikolwiek ruch. Pobiegł w stronę drzwi, przez które przeszła jego ukochana i chwycił za klamkę, jednak nie mógł ich otworzyć.
- Co, Nathanie, nie masz wystarczająco siły? - zakpił nagle Ian. Dlaczego właściwie jego mógł słyszeć? I skąd tu nagle wzięło się tyle drzwi? Ian również był zakrwawiony a z jego twarzy nie znikał kpiący uśmiech. W końcu jednak drzwi, z którymi się Nathan mocował, otworzyły się. Mężczyzna nie namyślając się wbiegł do pomieszczenia lecz Susan tam nie było. Były tylko kolejne drzwi; a raczej tuzin drzwi.
- Co jest grane? - jęknął, nerwowo czochrając obiema dłońmi włosy. Co tu się wyprawiało?!
To przestawało mieć jakikolwiek sens. Serce waliło mu okropnie, a omal nie wyskoczyło z piersi kiedy jedne z drzwi otworzyły się. Podszedł do nich i w ciemnym pomieszczeniu dostrzegł sylwetki leżące na podłodze w kałużach krwi. Schylił się by odwrócić pierwszą osobę, która niewątpliwie była kobieta leżąca plecami do niego a twarzą zwrócona do mężczyzny znajdującego się obok.
- Chryste! - krzyknął, wymawiając imię Mesjasza swojego, ale to po prostu było zbyt przerażające. Aż z wrażenia usiadł na podłodze zakrywając sobie ramieniem twarz. Na podłodze leżeli jego rodzice a ich ciała były zmasakrowane. Ledwie powstrzymał się przed zwymiotowaniem.
- Nathanael! Nathanael! - obiło się echem po budynku. Nathan zerwał się z podłogi i wybiegł z pomieszczenia rozglądając się dookoła. Rzucił się na pierwsze drzwi i szarpnął. O dziwo klamka przekręciła się a drzwi otworzyły. Wbiegł zatem i omal z impetem nie runął na schody prowadzące w dół. W ostatniej chwili chwycił się poręczy bo spadłby. Zbiegł po schodach i zobaczył uchylone drzwi jakby od lochów. Na dole było jeszcze chłodniej niż na górze a w powietrzu unosił się dziwny zapach. Dziwny chociaż dla Nathana znajomy. Był to zapach krwi i rozkładanego ciała. Zajrzał do pomieszczenia znajdującego się za drzwiami i z przerażeniem chwycił się framugi by nie upaść. Jego żołądek znów zbuntował się i tym razem zwymiotował na widok zmasakrowanych zwłok swoich przybranych braci. Nagle czyjaś ręka chwyciła go za bark. Gdy odwrócił się, stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem. Żylasta dłoń Jugodina ścisnęła go mocno i mężczyzna bez problemu pociągnął Nathana za sobą w głąb korytarza.
Nathn szarpał się i wyrywał aż w końcu udało mu się uwolnić, lecz nie na długo.
 - Musisz się uspokoić Nathanie – powiedziała lekarka, która go przyjęła do ośrodka. W jej dłoni złowrogo błysnęła szczypawka z igłą, która po chwili wbiła się w jego kark.

***

    Kiedy się obudził leżał na łóżku w niewielkiej Sali operacyjnej, a jego ciało oświetlała specjalna lampa jak do zabiegów. Miał na sobie tylko spodnie dresowe, a ręce, nogi i brzuch skrępowane miał skórzanymi pasami. To nie dzieje się naprawdę, próbował sobie wmówić. Jego horror znów się powtarzał. Czy to była specjalna terapia szokowa dla niego? Wątpił w to. Był to zbyt drastyczne i zbyt realne. Może był pod wpływem jakiegoś narkotyku? Szarpnął ciałem ale pasy ciasno trzymały go w uwięzi. Rozejrzał się by zobaczyć czy ktoś jest z nim w pomieszczeniu i jęknął na widok wszystkich bliskich mu osób. Jego rodzice, przybrani bracia, André, ojciec Rafael, Susan, agenci, którzy brali udział w misji, Modo, Daniel – oni wszyscy stali dookoła stołu, na którym leżał i wpatrywali się surowymi, chłodnymi spojrzeniami w niego.
 - Pomocy! – próbował krzyknąć ale jedynie wychrypiał, czym wywołał jedynie kpiące uśmiechy na twarzach zebranych. Do pomieszczenia wszedł Jugodin, zespół lekarzy z Elizabeth na czele oraz Santhez.
 - Mówiłem jak bardzo chcę zajrzeć ci do głowy i oto jest okazja – oznajmił lekko podekscytowanym głosem Jugodin – Ale najpierw zacznę od czegoś innego. Na wszystko teraz będzie czas – zapewnił z obłudnym uśmiechem.
 - Proszę, nie – wiedział, że błaganie tu na nic się nie zda. Nie rozumiał co się działo, przecież szedł na terapię a skończył ponownie jako obiekt tego szarlatana.
Jugodin podszedł do niego i pogładził po skroni.
 - Szszsz… mój mały. Wież, że to nieuniknione – oznajmił Jugodin, przypinając pasami jego głowę. Następnie Elizabeth podała mu ustnik i elektrody. Nathan doskonale wiedział co się szykuje.
 - Liz, błagam, nie rób tego – łzy przerażenia zaczynały spływać mu pa policzkach, gdy Jugodin umieszczał na jego głowie i klatce piersiowej elektrody. Nikt jednak nie zamierzał mu pomagać; wszyscy stali i czekali jakby na egzekucję. Nathan zaczął się szarpać i krzyczeć ale to nie miało sensu – nie miał szans by się wyswobodzić. Jego usta nagle zostały zatkane przez specjalny ustnik, który zawsze wkłada się podczas terapii elektrowstrząsowej. Krzyk przemienił się w przeszywający jęk. Nathan nie mógł uwierzyć, że bliskie mu osoby stały tu i nie ruszyły nawet palcem by mu pomóc. Zamknął oczy i błagał w myślach by to nie działo się naprawdę; by okazało się koszmarem sennym, z którego lada moment się wybudzi. Ale zamiast tego poczuł niemiłosierny ból rozsadzający mu czaszkę, gdy jego głowę przeszył prąd. Krzyk uwiązł mu  w gardle, serce wyrywało się z piersi a całe ciało drżało w agonii. Nie był  w stanie myśleć, ale również nie był w stanie odpłynąć w niebyt. Jugodin dopiero się rozgrzewał.

***

 - Nathan, Nathanie! – ktoś wołał go po imieniu i klepał delikatnie w policzek. Kiedy otworzył oczy zorientował się, że leży na zimnym korytarzu.
 - Cco? – wydukał.
 - Zemdlałeś – oznajmiła zatroskana lekarka – Nie stawiłeś się na zajęcia wiec się zaniepokoiłam i ruszyliśmy cie szukać. Jak się czujesz?
Marszcząc brwi, ostrożnie rozejrzał się. Niczego nie rozumiał. Zemdlał? Ale jak? Przecież przed chwilą Jugodin…
 - Nathan? – dopytywała się zatroskana lekarka.
 - Co? Nie wiem – szepnął, nie rozumiejąc. Wiec to jednak nie działo się naprawdę? Odetchnął z ulgą i pozwolił by pielęgniarz pomógł mu wstać   i pozwolił odprowadzić się do pokoju. Położył się na łóżku i usnął, zmęczony koszmarem jaki przeżył.

***

Obudziło go bardzo jasne światło. Osłaniając ramieniem twarz, uchylił powieki i zamrugał. Kiedy obraz przed oczyma wyostrzył się tak iż rozpoznał miejsce, w którym się znajdował, zerwał się na równe nogi. Właśnie przeżywał drugi koszmar. Znajdował się w zamkniętym, miękkim pokoju; pokoju, którego się bał i nienawidził. Który oznaczał jedynie, że z jego głową jest bardzo źle i nie ma z niego wyjścia. Bał się takiego zamknięcia. Podbiegł do drzwi, w których było niewielkie okienko i zaczął z całej siły walić pięściami.
- Ratunku! Halo! Jest tu ktoś?! – krzyczał – Wypuście mnie stąd! – domagał się, ale nikt nie przychodził. Nathan jeszcze kilkakrotnie uderzył w drzwi po czym oparł się o nie zrezygnowany. Bał się odwrócić. Zacisnął pięści  i przycisnął je do oczu. Czuł jak włoski na karku jeżą mu się, jak panika zaczyna wkradać się w jego ciało i umysł. Jak ściany zaczynają się poruszać. Był sam, czego zawsze się obawiał – opuszczony przez wszystkich. Ta świadomość sprawiła, że ze świstem nabrał powietrze do płuc i nie mógł go wypuścić. Zaczynał się dusić. Opadł na podłogę drżąc na ciele.


***


 - Nathan – znów ktoś go budził i ponownie leżał ale tym razem na łóżku w pokoju, który zajmował. Cały był spocony na ciele i drżał jak w febrze. Znów był rozkojarzony i nie wiedział, co jest prawdą a co sennym koszmarem. Pobyt w tym miejscu nie był dobrym pomysłem.
 - Masz gościa – usłyszał nagle głos lekarki. Kiedy kobieta wyszła, do jego pokoju wszedł Syriusz. Nathan rzucił się na niego i chwycił jak tonący deski ratunkowej.
 - Błagam, zabierz mnie stąd – wyjęczał rozhisteryzowany.
 - Zabrałbym cię… ale… – zaczął Syriusz. Nathan podniósł na niego spojrzenie. Jego brat wyglądał okropnie. Miał podkrążone z niewyspania, czerwone od łez, oczy. Był szary na twarzy i tak zarośnięty jak jeszcze Nathan go nigdy nie widział. I schudł – Oh, Nico… - łzy popłynęły z ciemnych oczu Syriusza – Dlaczego to zrobiłeś?
 - Co zrobiłem? – zapytał z przerażeniem. Co takiego zrobił, że jego brat nie chciał zabrać go do domu?
  - Dlaczego jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni? – zadał kolejne pytanie Syriusz, delikatnie dotykając jego policzka.
 - Jak to twojej wyobraźni? Syriuszu? – przeraził się, nie rozumiejąc. Syriusz odsunął się od niego i ruszył w stronę okna.
 - Syriuszu, co się stało? – domagał się odpowiedzi i jęknął gdy zobaczył jak ubrany jest jego brat – Nie… - dotarło do Nathana, że to nie on był w zakładzie tylko Syriusz. Ale co się stało? W jaki sposób? Dlaczego nie pamiętał niczego?
 - Bo nie chcę byś pamiętał – oznajmił oschle Syriusz, zamykając oczy.
 - Ale czuję – przyznał Nathan. Te uczucia których doświadczył podczas swoich koszmarów – strach, przerażenie, lęk utraty bliskich i samotności, panika, ból, smutek, rozpacz… Czuł to wszystko, ale nie pamiętał sytuacji. Nie rozumiał dlaczego Syriusz tu się znajdował. Co takiego się stało, że tu był? I jak długo… No właśnie, co?
 - Kiedy? – zapytał ze ściśniętym gardłem.
 - Od pół roku – szepnął Syriusz wpatrując się w szare niebo za oknem – Umarłeś pół roku temu, Nico. Przepraszam cię braciszku.
 - Za co? – łzy spłynęły po jego policzkach.
 - Zawiodłem wszystkich, zawiodłem ciebie – przyznał z goryczą w głosie – Zabiłem cię.

        

środa, 29 stycznia 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part2



A/N: Udało się napisać 2 część przygód chłopaków. Zostawić ich samych tylko na chwilę :D Krainę lodu polecam - Olaf <3 
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Miłego czytania. Rozdział DV na dniach :)

** Chandni **


Waszyngton, DC – trzy dni wcześniej

Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę nim jego gość przybędzie. Rozejrzał się po dużym mieszkaniu a raczej apartamencie; dwa pokoje, salon, łazienka, kuchnia-wszystko czego trzeba trzyosobowej rodzinie. Duże i przestronne w dobrej lokalizacji Waszyngtonu pomiędzy tymi w których półtora roku temu każde z nich z osobna mieszkało. Znaczy ich dwójka bo Jasmine jeszcze niespełna rok temu była w brzuchu swojej mamy. A właśnie, Jasmine! Jego córka grzecznie bawiła się zabawkami w kojcu. Opieka nad nią była dla niego jednocześnie przyjemnością jak i sporym wyzwaniem. Dobrze, że w swojej pracy nauczył się cierpliwości i opanowania. Czasami miał wrażenie, że jego córka celowo chce go sprowokować i wyprowadzić z równowagi, przy okazji przyprawiając o zawał. A to był dopiero początek; przecież jeszcze nawet roku nie ma skończonego, a co dopiero gdy będzie nastolatką? Wolał, dla własnego bezpieczeństwa, nie myśleć o tym.
Z zamyślenia wyrwało go radosne gaworzenie a kiedy spojrzał w stronę kojca, mała próbowała wspiąć się po drabince po zabawki, które wyrzuciła na zewnątrz, lecz jedynie niezdarnie oklapywała na pupie. To jednak nie zniechęciło jej. Znów zaczęła się wspinać .
-I, że niby co ja z tobą mam? Mała Agu-agrr-babu - z tymi słowami podszedł i wyciągnął ją z kojca, gdy zadzwonił dzwonek - Przydałby się słownik – westchnął -  Zobaczymy jak wujek sobie poradzi - zaśmiał się pod nosem obłudnie. Niech się wujaszek wprawia, prychnął w myślach i gdy tylko otworzył drzwi, przesłodko i złowieszczo się uśmiechnął.
- Co zmalowaliście? - zapytał Nathan od razu na widok jego miny, niepewnie wchodząc i patrząc podejrzliwie na Ianto a potem na Jasmine.
- My? - zapytał niewinnie, po czym uśmiechnął się podstępnie.
- Tia… - westchnął Nathan przewracając tylko oczyma - Już ja cię znam.
- Widzę, że jeszcze w jednej całości jesteś - zauważył Ianto, z nutą kpiny w głosie – Coś do picia?
 - Sok – odparł jego gość uśmiechając się do gaworzącej Jasmine – Dlaczego nie miałbym być… - zaczął lecz Ianto tylko wymownie na niego spojrzał – No dobra – przyznał, drapiąc się po wciąż krótkich włosach – Codziennie rano po wizycie w toalecie  wyklina mnie.
 - Standard, zobaczysz przy porodzie – zaczął Ianto podając mu sok. Obaj mężczyźni udali się do salonu. Mała Jasmine usiadła na kolanach taty, lecz szybko wyciągnęła rączki w stronę nowego przybysza – Po drodze czeka cię wyklinanie narodu męskiego za opuchnięte nogi, duży brzuch, nabrzmiałe piersi, bóle w plecach i rozpychanie się dziecka po jej wnętrznościach – kontynuował słodkim tonem – Następnie, gdy dotrwacie w jednym kawałku do tego jakże upragnionego dnia, to będzie cię mordować w myślach i wskrzeszać przez cały poród, ale cię nie zabije bo przecież nie ma zamiaru męczyć się sama z twoim dzieckiem. Zmiesza cie z błotem i powie, że następnym razem to wypchaj się i sam rodź jak chcesz kolejne dziecko – zakończył z dziką satysfakcją obserwując reakcję towarzysza.
 - I mówisz mi to z uśmiechem kota Cheshire – Nathan spojrzał na niego jak osoba czekająca na wyrok; przerażona i wciąż niedowierzająca w to co się dzieje – Nie lubię cię – stwierdził, dąsając się. Mała Jasmine właśnie dobierała się do jego dekoltu, naciągając jego koszulkę i z zaciekawieniem przypatrując się i badając długą, wypukłą, różową bliznę.
 - A lubiłeś? – prychnął Ianto nie przestając się obłudnie uśmiechać.
 - Jeszcze przed chwilką – przyznał Nathan, z rozbawieniem obserwując poczynania małej, która go łaskotała.
 - A co? Oczekiwałeś może wsparcia? – zakpił Barrowman, upijając łyk, drugiej już kawy.
 - Solidarność plemników i te sprawy… wiesz, łudziłem się – odciął się Nathan, robiąc głupią minę i rozśmieszając Jasmine.
 - Nie potrzebujesz tego, bo sobie poradzisz – stwierdził pewnie Ianto – Jak po tamtym?
 - O dziwo lepiej – przyznał Nathan, zerkając na przyjaciela – Dopiero co odstawiłem leki, ale jest dobrze – uśmiech potwierdził jego słowa – Wciąż nie dociera do mnie, że będziemy mieć dziecko. Będę tatą – powiedział dumnie, spoglądając na Ianto. Barrowman uśmiechnął się. Nico, jak mało kto, zasługuje właśnie na takie szczęście. Wiedział, ze poradzi sobie i będzie świetnym ojcem, bo skoro on ze swoją przeszłością sobie radził to dlaczego nie Nico. Widział zdecydowaną poprawę u Nico; ale to już wcześniej zaobserwował – podczas wspólnych treningów.  Ianto wciąż nie mógł uwierzyć, że Nico świetnie daje sobie z nim radę podczas sparingów. To zawzięty, upierdliwy, niezmordowany szczeniak, pomyślał z rozbawieniem.
 - Oj, tak – przytaknął Ianto obserwując jak jego córka podskakuje na kolanach Cartera – To wspaniałe uczucie, takie całkiem nietypowe dla mnie – wyznał.
 - Serio? – zakpił Nico, posyłając mu szydercze spojrzenie.
 - Po utracie bliskich – zaczął ciężkim, głębokim tonem głosu – Nawet nie przyszło mi przez myśl założenie własnej rodziny. To nie wchodziło w grę przy moim byłym zawodzie.
 - Nie dziwię się i zarazem rozumiem – odparł Nathan, trzymając Jasmine pod pachami. Mała radośnie podskakiwała i gaworzyła – Słownik by się przydał, co? – zaśmiał się.
 - No panie mądraliński, znasz tyle języków, że nie mów, że masz problem – sarknął Ianto, krzyżując silne ramiona na piersi.
 - Ej, no wiesz… to wyższy poziom wtajemniczenia – odparł niewinnie Nathan, po czym dodał – Po tamtym półmroku też nie sądziłem, że założę rodzinę. Nie sądziłem, że będę normalnie funkcjonował – rzucił cynicznie i pokręcił głową – Ale gdybym zrezygnował z moich marzeń i planów to tylko bym pozwolił by moi oprawcy wygrali, a na to nie mogłem pozwolić.
 - Kto jak nie my, co? – zażartował Ianto.
 - Ale przymulamy – odparł Nathan i poderwał się z wygodnego fotela, na którym siedział. W radio zaczęła lecieć taneczna muzyka, wiec zaczął wywijać z Jasmine, która zanosiła się śmiechem.
 - Jak miło widzieć, że masz tyle niespożytej energii – uśmiechnął się chytrze Ianto.
 - Ustaw się w kolejce – odparł niewinnie Nico – Jestem tak rozchwytywany, że… - wzruszył ramionami, po czym zrobił samolocik z Jasmine.
 - A właśnie, ta konferencja w… - zaczął temat Ianto.
 - El Dorado – rzucił Nathan.
 - No właśnie – Ianto zmarszczył brwi i łypnął podejrzliwie na Nico.
 - Spokojnie, Złotego Miasta nie mam zamiaru szukać – uspokoił go – To tylko sympozjum naukowe.

El Dorado, Wenezuela – kilka godzin wcześniej

 - Sympozjum naukowe – prychnął Ianto, gdy zobaczył reakcję Nico na wieść, że mieszkańcy El Dorado są terroryzowani przez Horatio Oreiro; wielką szychę, który dorobił się na nielegalnych interesach, wyzyskiwaniu pracowników, praniu brudnych pieniędzy, handlu żywym towarem i bronią – czego oczywiście policja nie mogła mu udowodnić, bo miał ich w garści. Ponoć Oreiro prowadził, na swojej ogromnej posiadłości, niewielki burdel.
Nathan spojrzał na niego wymownie. To nie wróży niczego dobrego, westchnął ciężko, dlaczego zgłosiłem się na ochotnika jechać?, podrapał się po głowie, nie rozumiejąc. Chociaż odpowiedź była prosta jak drut.
 - Spróbuj mu powiedzieć ‘nie’ – westchnął załamując ręce i człapiąc za Carterem, zdając sobie sprawę z tego, że zaraz wpakują się w poważne kłopoty.

***
Nie pomylił się, kłopoty pojawiły się i to błyskawicznie, gdy wprosili się do rezydencji Oreiro. Facet, grubo po pięćdziesiątce tłuścioch z mania wielkości, od razu nie spodobał się Ianto. Nico zamiast udać się do łazienki, o której możliwość skorzystania poprosił, udał się na myszkowanie po rezydencji, co nie spodobało się właścicielowi. Ianto nie stawiał oporu – taki był plan Nico; jeśli to można było nazwać planem. Natomiast Nico odkrył w jaki sposób dziewczyny były zmuszane do podłości i ponizania – były upajane gazem rozweselającym, który wypaczał u nich lęk, strach i fakt iż były wykorzystywane. Wmawiano im, gdy były pod wpływem, że same tego chcą. Zostali przeszukani, pozbawieni wszystkich rzeczy osobistych, zaprowadzeni do niewielkiego baraku na krańcu posiadłości, po drodze mijając wspominany burdel, przywiązani do krzeseł i pozostawieni sam na sam.
Teraz Shardiff siedział i męczył się ze sznurami, słuchając opowieści Nico. Po chwili jednak dotarło, że Nico nie mówi ale…
 - …mam tę moc, mam tę moc, wyjdę i zatrzasnę drzwi! Mam tę moc, mam…
 - Nico? Czy ty właśnie śpiewasz – zapytał w momencie, gdy udało mu się rozerwać sznury. Obrócił się ostrożnie by zobaczyć w jakim stanie jest jego towarzysz.
 - Tak, a co? – zapytał niewinnie i z rozmarzonym westchnieniem; najwyraźniej gaz rozweselający do końca nie przestał działać. W chwili ciszy Shardiff dosłyszał strzały i krzyki. Upragniony dźwięk, którego wyczekiwał niecierpliwe. Na terenie prywatnej posiadłości Oreiro siłą był przetrzymywany doktor Nathan Carter, współpracownik FBI oraz agent NCIS, Ianto Barrowman. Interpol nie miał problemu z wkroczeniem na teren celem wyswobodzenia dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych, a dodatkowo miał pretekst do sprawdzenia całej posiadłości. Dowody teraz same się sypały jak asy z rękawa.  Plan był iście sprytny.
 - Czy wiesz, że odsiecz przybyła? – zadał kolejne pytanie, pomagając Nico rozwiązać ręce.
 - Tak, a co? – odparł przesłodkim głosem.
 - Nico, dobrze się czujesz? – zapytał z nutą zatroskania i stanął na wprost rozbawionego Cartera. Nico właśnie cytował Olafa z bajki Kraina Lodu, a wcześniej śpiewał refren piosenki z tejże bajki.
 - Tak, a co? – Nathan spojrzał na niego niewinnie i delikatnie się uśmiechnął.
 - To po co była ta akcja z nożem, skoro odsiecz tak szybko przybyła? – zapytał spoglądając na niego podstępnie.
 - Bo nie lubię mieć rąk skrępowanych sznurem? – zapytał lekko piskliwym głosem i wzruszył ramionami. Na jego wargach zatańczył rozbrajający uśmiech.
Jak oni się teraz wytłumaczą swoim żonom i przełożonym?
Shardiff westchnął zrezygnowany i przewrócił oczyma.
 - Jesteś jeszcze gorszy niż DiAngelo – stwierdził gorzko. W co on się właściwie wpakował zaprzyjaźniając się z Carterem?
 - Aha, ale za to mnie kochasz – odparł zarozumiale, wyszczerzając się w szelmowskim uśmiechu.        



Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...