poniedziałek, 24 marca 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part3


A/N: Udało sie skończyć crossa :) Mam nadzieję, że się spodoba :)



** Chandni **



- Nie mam zamiaru sama rodzić tego dziecka! – przywitał ich wkurzony głos Susan, która stała w holu trzymając się pod boki, podkreślając tym samym lekko zaokrąglony brzuszek.
 - A ja wychowywać! – wtórowała jej Selena, która trzymała na rękach Jasmine.
 - Czy ratując świat zawsze musicie siebie narażać na niebezpieczeństwo?! – zapytała z wyrzutem Susan, mierząc obu mężczyzn srogim spojrzeniem – Jakbyśmy mieli w życiu mało zmartwień.
 - Wiedziałam, że to się tak skończy – ciągnęła Selena – Tych dwóch przyciąga kłopoty jak magnes.
 - Chyba mają gdzieś na ciele napisane: Kłopoty, tu jestem! – zakpiła ostro Susan.
Ianto i Nathan stali ze spuszczonymi głowami, spokojnie i ze skruchą wysłuchując karcenia jak mali chłopcy. Za ich plecami z kpiącym uśmieszkiem stał Syriusz i z rozbawieniem i dziką satysfakcją przyglądał się zaistniałej sytuacji. Gdyby tylko miał kamerę to nagrałby tę scenę i pokazał Carlisle, Arthurowi i kilku zainteresowanym osobom.  To był iście bezcenny widok.
 - Uratowaliśmy niewinnych ludzi – odezwał się w końcu Nathan, wyciągając najważniejszy argument jaki mieli, a który mógł ocalić im ich skóry przed ich kobietami. W normalnych warunkach by byli bardziej stanowczy, a nawet przyjęliby inną taktykę, ale nie teraz. Zwłaszcza Nathan wiedział, że lepiej jak nie będzie denerwował ukochanej. I tak codziennie rano mieszała go z błotem. Miał jednak cichą nadzieję, że te poranne mdłości niebawem miną. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że to dopiero początek hormonalnej huśtawki u jego żony. A poza tym rzeczywiście sam był winien – przynajmniej po części – zaistniałej sytuacji. Prychnięcie za ich plecami powiedziało mu wszystko, co na ten temat sądzi jego przybrany brat. Kiedy Syriusz odebrał ich z lotniska nie odezwał się, tylko całą drogę do domu posyłał im te szydercze uśmieszki zwiastujące iż SA w głębokim szambie. I nie pomylił się. Mieli przechlapane ale jednocześnie rozumieli doskonale obawy swoich żon. Tu już nie chodziło tylko o nich samych, ale o rodziny jakie stworzyli – o dzieci jakie sprowadzili na ten świat. Musieli zatem myśleć pod tym kątem, bo sami się zdecydowali na założenie rodzin, a żaden z nich nie chciał by ich dzieci cierpiały gdyby ich zbyt wcześnie zabrakło przy ich boku.  
 - Jak zwykle ten sam argument – westchnęła Susan, krzyżując ramiona na piersiach.
- A poza tym nie byłem sam – Nathan spojrzał na wspólnika w zbrodni – Ianto – szukając wsparcia i ratunku.
 - A może zamienimy się rolami? – zapytała bojowo Selena – Ianto będzie niańczył Jasmine, sprzątał, gotował, prał. Nate… tu będzie gorzej – westchnęła i przewróciła oczyma – Niestety w ciąży nie możesz być, a szkoda! A my będziemy odgrywać superbohaterów, co wy na to?
 - Obiecujemy poprawę i więcej nie pchać się w tarapaty – Nico położył dłoń na sercu, a drugą uniósł do góry w geście przysięgi – Zrobimy wszystko, o co nas poprosicie, byle byście nie gniewały się dalej – spojrzał na nie niewinnie. Dopiero teraz dotarło do niego również, że przez takie postępowanie i ryzykowanie własnego życia, może nie doczekać narodzin dziecka, co lekko odmalowało się na jego twarzy.
 - Wszystko – kobiety wypowiedziały jednocześnie i uśmiechnęły się do swoich mężów obłudnie. Susan rozpoznała wyraz twarzy swojego męża i uśmiechnęła się. Wiedziała, że zrozumiał jej przekaz, ale bez kary się nie obejdzie. Co to, to nie. Obie już planowały perfidna zemstę.
 - Tożeś nas wpakował – warknął Ianto przez zaciśnięte zęby, jednocześnie się lekko uśmiechając.
 - Zostawiam ich do waszej dyspozycji – rzucił sarkastycznie Syriusz, uśmiechając się do Nico i Shardiffa, którzy mieli nietęgie miny. Co prawda chciałby to zobaczyć, ale wolał pozostawić tych dwóch w rękach Susan i Seleny. Zatem z rozbawioną mina wyszedł z budynku.  


***

Jasmine już spała, gdy w czwórkę siedzieli w salonie. Obie panie siedziały wygodnie w fotelach, a na sobie miały szlafroczki.
 - O, jak cudownie – westchnęła zadowolona Susan.
 - Tak mogę codziennie – przytaknęła Selena, biorąc łyk soku.
Na ławie leżały czekoladki i puste miseczki po deserach lodowych.
Obie miały wyciągnięte nogi a ich stopy spoczywały na kolanach ich mężów, którzy dzielnie walczyli z pędzelkami od lakierów do paznokci. Panowie właśnie skończyli malować i odstawili lakiery.
 - Co teraz panie sobie życzą? – zapytał Ianto, jak uniżony sługa. Mieli za sobą sprzątanie domu Carterów, przygotowanie wykwintnej kolacji i deserów, mycie naczyń, mycie Jasmine i usypianie. Obie panie zażyczyły sobie ciepłe kąpiele, a po nich pomalowanie paznokci zarówno u rąk jak i u nóg. Teraz jeszcze zapewne zechcą masażu stup lub innych części ciała.
Taka kara sama w sobie nie była zła, chociaż Nathan i Ianto padali ze zmęczenia. Ale woleli nie podpadać bardziej swoim wybrankom, bo udowodniły już im, że są groźniejsze niż niejeden przestępca, z którymi mieli na co dzień. Zarówno Nathan, jak i Ianto marzyli tylko o prysznicu i położeniu się obok swoich żon na wygodnych łóżkach. Ale na razie mogli o tym zapomnieć, bo ich partnerki miały zupełnie inne plany. Chociaż malowanie paznokci nie należało do ich mocnych stron, tak jak gotowanie wyszukanych dań; a raczej dietetycznych, bogatych w niezbędne składniki dla dwóch matek. Pierwszy raz Shardiff również kąpał małą. Co prawda miał okazję już kilkakrotnie w domu, ale jakoś jeszcze nigdy się nie odważył, a w większości wypadków to po prostu wracał z pracy kiedy mała już spała. Był to zarazem uroczy jak i dziwny widok.
 - Masażyk – mruknęła Susan, wystawiając stopę. Widziała jak jej mąż z rezygnacja wstaje i bierze z komody jej ulubiony olejek do masażu. Widziała też jak jest zmęczony.  Ale chciała jeszcze troszkę go pomęczyć nim pójdą spać. Z jednej strony miała ochotę kazać mu spać w salonie ale z drugiej strony pragnęła jak najmocniej się do niego przytulić i nie puszczać z objęć. Ten sam dylemat miała Selena. Ale chyba jednak obie skuszą się na tę drugą opcję, a rano jeszcze ich pomęczą.
 - A teraz żołnierze macie dziesięć minut na prysznic i stawienie się w sypialniach. Czas start – rozkazała stanowczym tonem Susan, a kącik jej ust drgnął w uśmiechu, gdy zobaczyła jak ich padnięci mężowie człapią posłusznie do łazienek.    

***

    Leżeli wtuleni w swojej sypialni, w milczeniu, które nie trwało długo. Susan szturchnęła Nathana  pięścią w żebra.
 - Co mi obiecałeś? – zapytała z wyrzutem i lekko łamiącym się głosem.
 - Wybacz kochanie, więcej się nie powtórzy – przygarnął ja do siebie i pocałował namiętnie.
 - Ta, powtórzy – szepnęła, wciskając twarz we wgłębienie jego barku – Już ja was znam – westchnęła i zagroziła – Uważaj bo sama poczęstuję cię gazem rozweselającym.
 - I dlatego tak bardzo was kochamy – odparł szczerze, obejmując ją szczelniej ramionami i lekko zachichotał na wspomnienie. Wiedział, że Susan nie żartuje; jeśli tego by wymagała sytuacja, poczęstowałaby go tym gazem bez mrugnięcia okiem. Ale teraz, teraz  był najcudowniejszy moment. A jutro czekał ich ciąg dalszy kary za ich wybryk. Jak dobrze, że jednak ich kobiety są silne, wyrozumiałe i znają ich aż za dobrze i wiedzą jak się z nimi obchodzić. A jednocześnie Nathan miał nadzieje, że w najbliższym czasie już kłopoty nie będą go szukały. Bo maleństwo było w drodze do wychowania.

Ale tym pomartwi się później…

Jak wstanie…

poniedziałek, 3 marca 2014

Prosty gest

A/N: Wen ma używanie - sorry, a może i nie bo w końcu Tiva ff :) Oneshot pod wpływem Teen Wolfa. Kolejny smutny - mam nadzieję, że się spodoba (tak, tak, nie spodoba) Ale wiecie o co chodzi. 

** chandni **





Tony położył dłoń na jej dłoni i ten gest w zupełności wystarczył; mówił jej wszystko, co w tej chwili chciała usłyszeć. W ich relacji słowa nie były tak ważne jak czyny. Tego nauczył ich ich szef – wielki Leroy Jethro Gibbs. W tej chwili ten gest mówił Zivie jak jest ważna dla Tony’ego i co do niej czuje oraz, ze zawsze może liczyć na jego pomoc. Niczego innego nie potrzebowała i nie oczekiwała. Wracali właśnie z podróży służbowej z Berlina do Navy Yardu. Tony zatrzymał samochód na czerwonym świetle. Ich rozmowa była dość prywatna i szczera. Ale tak naprawdę to liczył się ten jeden mały, zwykły, prosty gest. Ten wyjazd udowodnił ponownie, że na Tony’ego mogła zawsze liczyć. Czuła się przy nim bezpiecznie. I zatańczyła z nim – z prawdziwym mężczyzną swojego życia. Miała nadzieję, że uda jej się to powiedzieć Tony’emu w odpowiednim momencie, gdy poukłada swoje życie.
Tony ruszył powoli na zielonym świetle. Ziva odwróciła głowę a potem usłyszała krzyk Tony’ego i ten specyficzny trzask uderzanego auta o ich samochód, gniecionej karoserii, tłuczonego szkła.   
Następnym co pamięta Ziva, co przywróciło ją do świadomości to dźwięk strzałów. Kiedy podniosła głowę, zrozumiała, co się działo. Napastnik przedziurawił zbiornik paliwa w ich samochodzie i czekał aż wycieknie odpowiednia ilość paliwa by móc rzucić niedopałek papierosa bądź zapaloną zapałkę. Ziva musiała działać szybko. Tony leżał na kierownicy i nie ruszał się.   Z jego czoła ściekała stróżka krwi.
- Tony – szarpnęła za ramię partnera – Musimy uciekać! – krzyknęła przerażona. Chwyciła za swój pas i skrzywiła się, gdy jej rękę przeszył przenikliwy ból. Nie zważając na niego, odpięła pas i wyskoczyła z samochodu. Musiała wydostać     z wraku Tony’ego. Napastnik nie czekał już dłużej; swym SUV’em podjechał     i rzucił niedopałek papierosa, w momencie, gdy Ziva mocowała się z drzwiami od strony kierowcy.  
 - Obudź się wielki śpiochu! – ofuknęła go Ziva, kiedy udało jej się otworzyć drzwi – DiNozzo, koniec spania! – krzyknęła zrozpaczona David. Kończył im się czas. Zaraz samochód wybuchnie. Nie mogła pozwolić by przez nią zginął jej ukochany. To nie tak wszystko miało się potoczyć. Usłyszała pisk opon i po chwili poczuła czyjeś ręce odciągające ja od swojego partnera.
 - Proszę uciekać, auto zaraz eksploduje! – kierowcą, który przejeżdżał tą drogą, okazał się być funkcjonariuszem policji, który dopiero co skończył swoja dzisiejszą służbę.
 - Nie zostawię go! – krzyknęła David, szarpiąc partnera. Tony na chwilę jakby odzyskał przytomność. Uniósł głowę i rozejrzał się. Po chwili dotarła do niego groza całej sytuacji.
 - Zabierz ją stąd! – rozkazał mężczyźnie, sam próbując wyswobodzić się z pasów, które się zacięły – Zivo, uciekaj! – rozkazał. W jego oczach dostrzegła ostrość polecenia starszego stopniem, a zarazem miłość, którą do niej czuł.
 - Nie – szepnęła David, gdy policjant odciągnął ją od samochodu, który po chwili eksplodował.    
 - TONY! – Ziva zawyła z bólu. W przeciągu niewielkiego odstępu czasu straciła dwie bardzo ważne osoby w jej życiu. Jak ona teraz będzie dalej żyć, skoro jej dusza właśnie umarła?

niedziela, 2 marca 2014

Decyzja

A/N: Nico/Syriusz. Wiem. Mam wrócić do pozostałych opowiadań i do NCIS ale w chwili obecnie mam zryty system przez Teen Wolf i potrzebuje się rozładować. Niestety psychodelka TW udzieliła się mojemu Wenowi. Musicie wybaczyć mu takie fiki jak ten. Bo obawiam się, że jeszcze jakiś może się pojawić. I grrr... Word mi się zawiesił i musiałam od nowa. KRWI! Shardiff się obudził!


** Chandni **


Wysiadł z samochodu i spojrzał na ponure mury budynku. Deszcz siąpił z ciemnych, masywnych chmur cały dzień, jakby jednocząc się z nimi w bólu i dopasowując się do ich nastroi. Obaj wiedzieli, że to jedyne rozsądne wyjście   z tej sytuacji. Byli tylko oni dwaj. Nie chciał by inni wiedzieli od razu bo tylko próbowaliby go odwieźć od tej decyzji; zapewniali, że nie ma potrzeby by to robił, że jest inne wyjście. Ale on wiedział, że tak trzeba; że tam będzie mu dobrze, będzie miał odpowiednią opiekę, leki a przede wszystkim spokój i bezpieczeństwo. Nawet Syriusz nie był przekonany do końca o słuszności tej decyzji ale Nico zapewniał go, że to tymczasowo dopóki nie wyzdrowieje; że właśnie tego potrzebuje - surowego, ascetycznego życia w ośrodku umieszczonym na uboczu, wśród przyrody na dodatek prowadzonym przez zakonników na obrzeżach Castel Gandolfo gdzie papieże odpoczywali podczas swych pontyfikatów. To była jego najbardziej świadoma decyzja, nie podjęta pochopnie lecz po długim namyśle jaki tylko miał zważywszy na swój stan psychiczny. Niestety cena jaką płacił za ocalenie miliardów istnień była za wysoka dla niego do uniesienia. Wiedział, że musi to zrobić, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że zrani wiele bliskich mu osób - ojca, Susan, swoich przybranych braci i pozostałe bliskie mu osoby czy to z uczelni, z Watykanu oraz innych poznanych niedawno poznanych ludzi, którzy pomagali im podczas tej misji. Ale wiedział, że jeśli zostanie to zrani ich jeszcze bardziej. Tu nie było miejsca na dyskusje. Z wariatem się nie dyskutuje, zakpił szorstko     w myślach. Ale tak właśnie było. Jego umysł nie wyzdrowiał; był w ciąż uwieziony pomiędzy dwoma światami. W jego głowie były uwiezione dwie osoby - on i średniowieczny Nathan. Nie potrafił zapanować nad naporem wspomnień, myśli i informacji. Czuł się jakby miał chaos medialny. Do tego dochodziły ataki paniki, leku, szalu i migreny, nie wspominając już o tym, że jego świeże blizny często niemiłosiernie rwały nieprzyjemnym, niemal agonalnym bólem. Był wyczerpany tą walką.

***

Szedł późnym popołudniem na sesje terapeutyczną. Za oknami wisiały ciemne, burzowe chmury. Korytarz był ponury i cichy. Nathan poprawił bluzę, która mu zsuwała sie z ramienia; była zdecydowanie za duża jak na niego. Ale obecnie nie dbał o to; z niewiadomego powodu zrobiło sie zimno a gdzieś na piętrze gwałtownie trzasnęło, otwarte przez wiatr, okno. Niemal grobową cisze  przerwał tym razem niespodziewany grzmot. Nathan aż stężał i zatrzymał się. W chwili obecnej doświadczał pewnego rodzaju deja vu, co przyprawiło go o gęsią skórkę. Może jednak zostanie tutaj nie było aż tak dobrym pomysłem? Przecież był odcięty od całego świata a przede wszystkim od swoich bliskich, którzy jednak w pewien sposób działali na niego pozytywnie. Odwrócił się nagle na dźwięk czyichś kroków za jego plecami i zamarł na widok przyjaciela, który stał w zakrwawionym ubraniu i patrzył oskarżycielsko na niego.
- André? - ledwie wykrztusił. Po korytarzu rozniosły się słowa, których nie zrozumiał, jakby były przez coś zagłuszane. Widział jak przyjaciel porusza ustami ale dźwięk do niego jakby nie docierał. Ruch z prawej sprawił, że obrócił się i zobaczył zakrwawioną Susan wyciągającą do niego rękę. Ona też coś do niego mówiła ale nie mógł zrozumieć słów. Próbował podbiec do niej, zapytać się co tu robi i co się stało ale nie był w stanie. Jego nogi nagle jakby wrosły w podłoże. Spojrzał w stronę Andre ale jego już nie było, a dopiero gdy i Susan zniknęła za drzwiami, mógł wykonać wreszcie jakikolwiek ruch. Pobiegł w stronę drzwi, przez które przeszła jego ukochana i chwycił za klamkę, jednak nie mógł ich otworzyć.
- Co, Nathanie, nie masz wystarczająco siły? - zakpił nagle Ian. Dlaczego właściwie jego mógł słyszeć? I skąd tu nagle wzięło się tyle drzwi? Ian również był zakrwawiony a z jego twarzy nie znikał kpiący uśmiech. W końcu jednak drzwi, z którymi się Nathan mocował, otworzyły się. Mężczyzna nie namyślając się wbiegł do pomieszczenia lecz Susan tam nie było. Były tylko kolejne drzwi; a raczej tuzin drzwi.
- Co jest grane? - jęknął, nerwowo czochrając obiema dłońmi włosy. Co tu się wyprawiało?!
To przestawało mieć jakikolwiek sens. Serce waliło mu okropnie, a omal nie wyskoczyło z piersi kiedy jedne z drzwi otworzyły się. Podszedł do nich i w ciemnym pomieszczeniu dostrzegł sylwetki leżące na podłodze w kałużach krwi. Schylił się by odwrócić pierwszą osobę, która niewątpliwie była kobieta leżąca plecami do niego a twarzą zwrócona do mężczyzny znajdującego się obok.
- Chryste! - krzyknął, wymawiając imię Mesjasza swojego, ale to po prostu było zbyt przerażające. Aż z wrażenia usiadł na podłodze zakrywając sobie ramieniem twarz. Na podłodze leżeli jego rodzice a ich ciała były zmasakrowane. Ledwie powstrzymał się przed zwymiotowaniem.
- Nathanael! Nathanael! - obiło się echem po budynku. Nathan zerwał się z podłogi i wybiegł z pomieszczenia rozglądając się dookoła. Rzucił się na pierwsze drzwi i szarpnął. O dziwo klamka przekręciła się a drzwi otworzyły. Wbiegł zatem i omal z impetem nie runął na schody prowadzące w dół. W ostatniej chwili chwycił się poręczy bo spadłby. Zbiegł po schodach i zobaczył uchylone drzwi jakby od lochów. Na dole było jeszcze chłodniej niż na górze a w powietrzu unosił się dziwny zapach. Dziwny chociaż dla Nathana znajomy. Był to zapach krwi i rozkładanego ciała. Zajrzał do pomieszczenia znajdującego się za drzwiami i z przerażeniem chwycił się framugi by nie upaść. Jego żołądek znów zbuntował się i tym razem zwymiotował na widok zmasakrowanych zwłok swoich przybranych braci. Nagle czyjaś ręka chwyciła go za bark. Gdy odwrócił się, stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem. Żylasta dłoń Jugodina ścisnęła go mocno i mężczyzna bez problemu pociągnął Nathana za sobą w głąb korytarza.
Nathn szarpał się i wyrywał aż w końcu udało mu się uwolnić, lecz nie na długo.
 - Musisz się uspokoić Nathanie – powiedziała lekarka, która go przyjęła do ośrodka. W jej dłoni złowrogo błysnęła szczypawka z igłą, która po chwili wbiła się w jego kark.

***

    Kiedy się obudził leżał na łóżku w niewielkiej Sali operacyjnej, a jego ciało oświetlała specjalna lampa jak do zabiegów. Miał na sobie tylko spodnie dresowe, a ręce, nogi i brzuch skrępowane miał skórzanymi pasami. To nie dzieje się naprawdę, próbował sobie wmówić. Jego horror znów się powtarzał. Czy to była specjalna terapia szokowa dla niego? Wątpił w to. Był to zbyt drastyczne i zbyt realne. Może był pod wpływem jakiegoś narkotyku? Szarpnął ciałem ale pasy ciasno trzymały go w uwięzi. Rozejrzał się by zobaczyć czy ktoś jest z nim w pomieszczeniu i jęknął na widok wszystkich bliskich mu osób. Jego rodzice, przybrani bracia, André, ojciec Rafael, Susan, agenci, którzy brali udział w misji, Modo, Daniel – oni wszyscy stali dookoła stołu, na którym leżał i wpatrywali się surowymi, chłodnymi spojrzeniami w niego.
 - Pomocy! – próbował krzyknąć ale jedynie wychrypiał, czym wywołał jedynie kpiące uśmiechy na twarzach zebranych. Do pomieszczenia wszedł Jugodin, zespół lekarzy z Elizabeth na czele oraz Santhez.
 - Mówiłem jak bardzo chcę zajrzeć ci do głowy i oto jest okazja – oznajmił lekko podekscytowanym głosem Jugodin – Ale najpierw zacznę od czegoś innego. Na wszystko teraz będzie czas – zapewnił z obłudnym uśmiechem.
 - Proszę, nie – wiedział, że błaganie tu na nic się nie zda. Nie rozumiał co się działo, przecież szedł na terapię a skończył ponownie jako obiekt tego szarlatana.
Jugodin podszedł do niego i pogładził po skroni.
 - Szszsz… mój mały. Wież, że to nieuniknione – oznajmił Jugodin, przypinając pasami jego głowę. Następnie Elizabeth podała mu ustnik i elektrody. Nathan doskonale wiedział co się szykuje.
 - Liz, błagam, nie rób tego – łzy przerażenia zaczynały spływać mu pa policzkach, gdy Jugodin umieszczał na jego głowie i klatce piersiowej elektrody. Nikt jednak nie zamierzał mu pomagać; wszyscy stali i czekali jakby na egzekucję. Nathan zaczął się szarpać i krzyczeć ale to nie miało sensu – nie miał szans by się wyswobodzić. Jego usta nagle zostały zatkane przez specjalny ustnik, który zawsze wkłada się podczas terapii elektrowstrząsowej. Krzyk przemienił się w przeszywający jęk. Nathan nie mógł uwierzyć, że bliskie mu osoby stały tu i nie ruszyły nawet palcem by mu pomóc. Zamknął oczy i błagał w myślach by to nie działo się naprawdę; by okazało się koszmarem sennym, z którego lada moment się wybudzi. Ale zamiast tego poczuł niemiłosierny ból rozsadzający mu czaszkę, gdy jego głowę przeszył prąd. Krzyk uwiązł mu  w gardle, serce wyrywało się z piersi a całe ciało drżało w agonii. Nie był  w stanie myśleć, ale również nie był w stanie odpłynąć w niebyt. Jugodin dopiero się rozgrzewał.

***

 - Nathan, Nathanie! – ktoś wołał go po imieniu i klepał delikatnie w policzek. Kiedy otworzył oczy zorientował się, że leży na zimnym korytarzu.
 - Cco? – wydukał.
 - Zemdlałeś – oznajmiła zatroskana lekarka – Nie stawiłeś się na zajęcia wiec się zaniepokoiłam i ruszyliśmy cie szukać. Jak się czujesz?
Marszcząc brwi, ostrożnie rozejrzał się. Niczego nie rozumiał. Zemdlał? Ale jak? Przecież przed chwilą Jugodin…
 - Nathan? – dopytywała się zatroskana lekarka.
 - Co? Nie wiem – szepnął, nie rozumiejąc. Wiec to jednak nie działo się naprawdę? Odetchnął z ulgą i pozwolił by pielęgniarz pomógł mu wstać   i pozwolił odprowadzić się do pokoju. Położył się na łóżku i usnął, zmęczony koszmarem jaki przeżył.

***

Obudziło go bardzo jasne światło. Osłaniając ramieniem twarz, uchylił powieki i zamrugał. Kiedy obraz przed oczyma wyostrzył się tak iż rozpoznał miejsce, w którym się znajdował, zerwał się na równe nogi. Właśnie przeżywał drugi koszmar. Znajdował się w zamkniętym, miękkim pokoju; pokoju, którego się bał i nienawidził. Który oznaczał jedynie, że z jego głową jest bardzo źle i nie ma z niego wyjścia. Bał się takiego zamknięcia. Podbiegł do drzwi, w których było niewielkie okienko i zaczął z całej siły walić pięściami.
- Ratunku! Halo! Jest tu ktoś?! – krzyczał – Wypuście mnie stąd! – domagał się, ale nikt nie przychodził. Nathan jeszcze kilkakrotnie uderzył w drzwi po czym oparł się o nie zrezygnowany. Bał się odwrócić. Zacisnął pięści  i przycisnął je do oczu. Czuł jak włoski na karku jeżą mu się, jak panika zaczyna wkradać się w jego ciało i umysł. Jak ściany zaczynają się poruszać. Był sam, czego zawsze się obawiał – opuszczony przez wszystkich. Ta świadomość sprawiła, że ze świstem nabrał powietrze do płuc i nie mógł go wypuścić. Zaczynał się dusić. Opadł na podłogę drżąc na ciele.


***


 - Nathan – znów ktoś go budził i ponownie leżał ale tym razem na łóżku w pokoju, który zajmował. Cały był spocony na ciele i drżał jak w febrze. Znów był rozkojarzony i nie wiedział, co jest prawdą a co sennym koszmarem. Pobyt w tym miejscu nie był dobrym pomysłem.
 - Masz gościa – usłyszał nagle głos lekarki. Kiedy kobieta wyszła, do jego pokoju wszedł Syriusz. Nathan rzucił się na niego i chwycił jak tonący deski ratunkowej.
 - Błagam, zabierz mnie stąd – wyjęczał rozhisteryzowany.
 - Zabrałbym cię… ale… – zaczął Syriusz. Nathan podniósł na niego spojrzenie. Jego brat wyglądał okropnie. Miał podkrążone z niewyspania, czerwone od łez, oczy. Był szary na twarzy i tak zarośnięty jak jeszcze Nathan go nigdy nie widział. I schudł – Oh, Nico… - łzy popłynęły z ciemnych oczu Syriusza – Dlaczego to zrobiłeś?
 - Co zrobiłem? – zapytał z przerażeniem. Co takiego zrobił, że jego brat nie chciał zabrać go do domu?
  - Dlaczego jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni? – zadał kolejne pytanie Syriusz, delikatnie dotykając jego policzka.
 - Jak to twojej wyobraźni? Syriuszu? – przeraził się, nie rozumiejąc. Syriusz odsunął się od niego i ruszył w stronę okna.
 - Syriuszu, co się stało? – domagał się odpowiedzi i jęknął gdy zobaczył jak ubrany jest jego brat – Nie… - dotarło do Nathana, że to nie on był w zakładzie tylko Syriusz. Ale co się stało? W jaki sposób? Dlaczego nie pamiętał niczego?
 - Bo nie chcę byś pamiętał – oznajmił oschle Syriusz, zamykając oczy.
 - Ale czuję – przyznał Nathan. Te uczucia których doświadczył podczas swoich koszmarów – strach, przerażenie, lęk utraty bliskich i samotności, panika, ból, smutek, rozpacz… Czuł to wszystko, ale nie pamiętał sytuacji. Nie rozumiał dlaczego Syriusz tu się znajdował. Co takiego się stało, że tu był? I jak długo… No właśnie, co?
 - Kiedy? – zapytał ze ściśniętym gardłem.
 - Od pół roku – szepnął Syriusz wpatrując się w szare niebo za oknem – Umarłeś pół roku temu, Nico. Przepraszam cię braciszku.
 - Za co? – łzy spłynęły po jego policzkach.
 - Zawiodłem wszystkich, zawiodłem ciebie – przyznał z goryczą w głosie – Zabiłem cię.

        

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...