piątek, 31 maja 2013

Rodzina

A/N: Wen przymusił mnie na napisanie czegokolwiek i powstało coś takiego. Co z tego będzie - nie wiem. Ale odnosi sie do NCIS LA. Jednak głównie będzie kręcić sie to wokół Hetty i moich dwóch bohaterów - Tarren i Daniela. Czy napiszę coś jeszcze - nie wiem. Możliwe, że to one-shot. Po prostu dałam Wenowi wolna rękę do pisania. Mam nadzieję, że się spodoba :)

** Chandni ** 


Pomieszczenie było niewielkie, obskurne, duszne. Dwa niewielkie, okratowane okienka znajdujące się prawie przy suficie dawały jedyne światło, lecz były zbyt małe by ktokolwiek mógł się przez nie przecisnąć. Chyba, że dziecko lub zwierze. Z sufitu dyndał kabel a przy nim rozbita żarówka. Przy ścianie, pod oknami leżały brudne szmaty, a na nich skulona postać. W powietrzu unosił się odór moczu, potu, wymiocin i krwi. Po posadzce biegały karaluchy i pająki. Na wprost leżącej osoby znajdowały się masywne drzwi, zamknięte od wewnątrz bez możliwości otwarci ich od wewnątrz. Na ścianie po lewej od drzwi widniały rozbryzgane, zaschnięte ślady krwi. Natomiast po prawej były zawieszone łańcuchy wraz z okowami. Osoba na posłaniu, z jękiem poruszyła się. Była to kobieta, na oko około trzydziesto-cztero letnia. Miała na sobie wyplamione spodnie i porwaną bluzkę khaki. Jej stopy były gołe i od razu można było zauważyć, że jej lewa noga w kostce była opuchnięta i posiniaczona. Z resztą nie tylko noga; resztę ciała tez miała zbitą na kwaśne jabłko, od ciosów zadawanych pasem skórzanym, biczem, ręką czy kastetem. Jej kasztanowe, kręcone włosy kleiły się do jej obolałej twarzy i przysłaniały ją. Nie miała siły odgarnąć ich z twarzy. Poza tym, wolała nie ruszać ich. Jedno oko miała tak opuchnięte, że ledwo na nie widziała. Wargę też miała rozciętą. Westchnęła ciężko, próbując przypomnieć sobie jak tu trafiła i ile dni już tu przebywa. Coś poszło nie tak… Tylko co? Jakim sposobem ktoś przechwycił informacje? Czy w OSP był przeciek? Tarren próbowała sobie wszystko poukładać w głowie, chociaż wszystko ją bolało. Przyjechała do Sudanu zaledwie tydzień temu i nawet nie zdążyła się dobrze rozejrzeć jak została porwana. Miała się spotkać z informatorem, ale zamiast niego przybyli ci jakże sympatyczni ludzie zamaskowani i uzbrojeni aż po same zęby ciężkim sprzętem. Miała zrobić rozeznanie w sprawie zabitego żołnierza i jego powiązań z handlarzami bronią z tych rejonów. Informator mówił coś o spisku przez telefon, ale nic więcej nie zdołała się dowiedzieć. Jej oprawcy również nie byli zbyt gadatliwi, za to lubowali się z biciu. Wiedziała, ze najgorsze – gwałt – dopiero przed nią. Skąd miała pewność? Jeden z oprawców ślinił się i dobierał już kilkakrotnie do niej, lecz jego szef na razie go powstrzymywał. Na razie.
Hetty nie będzie zadowolona, westchnęła na samą myśl o kobiecie, która była jej matką, co prawda adopcyjną, ale jednak. Hetty adoptowała ja gdy miała cztery lata i wychowywała jakiś czas. Potem Tarren pozostawała pod opieką ciotki Lilian. Lecz Hetty, która często znikała na kilka miesięcy, zawsze była obecna w jej życiu. I to ona zwerbowała ją do NCIS sześć lat temu, po tym jak będąc w wojsku nie dostała się do wywiadu marynarki wojennej. Zatem nie mogła uwierzyć, że ona, była wojskowa, dała się złapać w pułapkę. Ktoś musiało prostu zdradzić, tylko kto? I dlaczego Hetty nie wysyła odsieczy?, przebiegło jej przez myśli, Czyżby mieli w OSP problemy? Wiedziała, że jeśli cos pójdzie nie tak to ma przesrane, ale liczyła na to, że pomoc szybko nadejdzie. Jeśli dobrze pamiętała to G Callen był w Jemenie wraz z Samem Hanną i prowadzili inne dochodzenie. Zatem mogli ją odszukać, prawda? Chyba, że już ich nie było w kraju, tylko wrócili do Stanów. I jeśli tak to miała pozamiatane, bo nie wierzy by sama mogła się stąd wydostać, a nie wie, czy Hetty ma tu w pobliżu kogoś, kto mógłby ewentualnie wyciągnąć ją z tego szamba.

Nagle jej rozmyślania przerwał dziwny odgłos. Z tężała momentalnie nasłuchując. Znała ten odgłos. Był to odgłos nadciągającej kawalerii. Pomoc w końcu przybyła. Teraz coraz wyraźniej słyszała odgłosy walki i strzałów. Krzyki w nieznanym jej języku i dwie eksplozje. Ostrożnie, ostatkiem sił podniosła się do pozycji siedzącej. Jej oczy były utkwione w drzwi, które nagle otworzyły się z łoskotem i upadły z hukiem, wyrwane z zawiasów, na podłogę. W drzwiach nie stał żaden z agentów OSP. Nie był to też osobnik, którego mogłaby znać. Był wysoki i postawny, a połowę twarzy miał zasłoniętą arafatką, tak iż nie mogła rozpoznać rysów. Mężczyzna stał nieruchomo z bronią gotową do strzału, obrócił się w bok i robiąc miejsce drugiemu mężczyźnie, który wbiegł do pomieszczenia, chwycił ją i poderwał na nogi. Gdy tylko zauważył, że nie da rady iść, po prostu przerzucił sobie ją przez ramię.
 - Hej? – wymsknęło jej się. Nie miała pojęcia kim są ci ludzie i dokąd ją zabierają.    
 - Później – warknął osobnik niosący ją. Był nieco niższy od swego towarzysza i szczuplejszy, jednak nie oznaczało, że słabszy, czy że nie da rady jej unieść.
Zatem pozwoliła się wynieść z ciągu baraków w których była przetrzymywana. Następnie została niemalże wrzucona na tylne siedzenie jeepa. Mężczyźni szybko do niego wsiedli. Tarren zauważyła, że trzech mężczyzn wsiada do drugiego jeepa i czeka na ich sygnał.
 - Pani Lange nas przysłała – oznajmił mężczyzna, który ją niósł. Jak dziwnie brzmiało pani Lange. Na dodatek sposób w jaki je wypowiedział ów mężczyzna sugerowało, że nie pała sympatią względem Hetty.
 - Komu zawdzięczam ocalenie? – zapytała, próbując dowiedzieć się jak najwięcej.
 - Mossad – odparł drugi z mężczyzn, który kierował samochodem.
 - Jak mnie odnaleźliście i co ze sprawą? – dopytywała. Chociaż była zmęczona, głodna i obolała to chciała wiedzieć.
 - Pani Lange wszystko ci wyjaśni – oznajmił zimno, ten który ją niósł. Musiała im nadać jakieś ksywki, skoro nie chcieli się przedstawić. Nagle przypomniała sobie, że pierwsze co rzuciło jej się szczególnego u tego kolesia to oczy. Miał jasnoniebieskie oczy w ciemnej oprawie brwi. Wiec nazwie ich ‘Niebieskookim’ i ‘Brązowookim’. Wracając do ‘Niebieskookiego’ to idealnie mówił po angielsku, jakby był to ojczysty jego język. Nie miał ciężkiego akcentu jak jego kompan.

Resztę drogi przemilczeli. Tarren czuła ciężką atmosferę, jakby obaj mężczyźni byli ze sobą skłóceni ponieważ musieli wziąć udział w misji ratującej jej skórę. Wymieniali tylko między sobą zimne, a niekiedy gniewne spojrzenia, jakby w ten sposób się ze sobą komunikując i kłócąc. Tarren jednak była zbyt zmęczona by dłużej zwracać na nich uwagę. Chwilowy zastrzyk adrenaliny jaki pojawił się, gdy usłyszała strzały, opuścił ją. Ułożyła się zatem najwygodniej jak mogła na siedzeniu i postanowiła zdrzemnąć.

***

Po tym jak na lotnisku wojskowym została przebadana i opatrzona przez lekarzy, dano jej chwilę na szybki prysznic, przebranie się i zjedzenie. Następnie wraz z ‘Niebieskookim’ wsiadła do samolotu.
 - Lecisz ze mną? – zdziwiła się. Chciała co nieco dowiedzieć się o tym mężczyźnie.
 - Dyrekcja prosiła mnie bym odebrał informacje o delikatnej treści, które ma dla nas pani Lange – oznajmił sucho, nawet na nią nie spoglądając. Wydawał jej się zimny, nieczuły i zdystansowany. Pewnie Mossad go wyprał ze wszystkich uczuć podczas swoich morderczych szkoleń.
 - Nawet nie znam twojego imienia – zauważyła. Nie czuła się przy nim komfortowo. Po bliższym przyjrzeniu mogła spokojnie stwierdzić, że nie miał typowych azjatyckich rysów. Zatem Europejczyk lub Amerykanin, zgadywała. Był ubrany w czarne bojówki i szarą, przyległą do ciała koszulkę z krótkim rękawem. Zatem wiedziała, że trenuje, bo zdradzała go sylwetka. I był młodszy od niej, zdecydowanie młodszy, co najmniej sześć lat.
 - Bo się nie przedstawiłem – odparł, najwyraźniej lekko rozbawiony i jakby zastanawiając się czy jej powiedzieć – Daniel Wallance – w końcu się przedstawił. Tarren próbowała przypomnieć sobie czy gdzieś już nie słyszała tego nazwiska, czy nie obiło jej się o uszy, ale w chwili obecnej nie była w stanie.
 - Musiała być strasznie przyciśnięta skoro porosiła mnie o pomoc – odezwał się nagle. Spojrzała na niego zaciekawiona.
 - A to dlaczego?
 - Bo wie, że nie wychodzę często w teren – oznajmił, a gdy uniosła brew nie rozumiejąc uśmiechnął się lekko – Jestem analitykiem i informatykiem.
Tarren jeszcze bardziej podejrzliwie spojrzała na niego.
 - Dlaczego tak jej nie lubisz? – zapytała wprost.
 - Twojej matki? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
 - Wiesz? – zapytała zaskoczona. Kim u licha ten koleś jest?, przemknęło przez jej myśli. Poczuła się nagle zagrożona. Niewiele osób wiedziało, że Hetty ją adoptowała. Kiedy na niego spojrzała, posłał jej kpiący i pogardliwy uśmieszek. Jest hakerem, olśniło ją nagle, ale dlaczego uwziął się na Hetty?
 - Pani Lange popełniła kilka błędów – oznajmił tajemniczo.
 - Nikt nie jest święty – odparła oschle. Nie podobało jej się, że oczernia jej matkę.
 - Nie jesteś jedyna, Tarren – oznajmił i spojrzał na nią zimno – Ale to ona powinna ci powiedzieć. Jednak znając ją to przemilczy sprawę – dodał. Był opanowany i chłodny, spokojnie rozmawiając. Ani razu nie podniósł głosu. Był za coś wściekły na Hetty ale nie okazywał jawnie tego. A przynajmniej nie w mowie ciała. Nawet głosem za bardzo się nie zdradzał.
 - Tak, wiem, że oprócz mnie uratowała wiele dzieci, które teraz pracują w agencjach rządowych – oznajmiła sucho. Nie chciała również się zdradzić ze swych emocji.
 - Ale i komuś zniszczyła życie – oznajmił, odwracając od niej wzrok.
Tarren nie bardzo chciała wierzyć w jego słowa. W jaki sposób Hetty mogłaby komuś zniszczyć życie? Może Daniel próbuje zamieszać jej w głowie? Może Mossad go nasłał na nią by odwróciła się od NCIS, albo nawet została podwójną agentką.
 - Chcesz zemsty? – zapytała nagle. Rozejrzała się a potem utkwiła spojrzenie w nim, bojąc się jakby niespodziewanego ataku. Jednak nie spodziewała się tego. Daniel po prostu roześmiał się, jakby powiedziała jakiś ekstra śmieszny żart.
 - Zemsty? – zachichotał, po czym spoważniał lekko – Jedynie czego chcę to by zostawiła mnie w spokoju i zapomniała, że w ogóle istnieję – oznajmił szczerze, a potem dodał ucinając dalszą rozmowę – Powinnaś się przespać, okropnie wyglądasz.

***

Dopiero kiedy wysiedli, zauważyła, że Daniel ma ze sobą czarną skórzaną kurtkę, którą włożył zaraz po przylocie. No tak, różnica temperatur. Tam przyzwyczaił się do upałów. Zdziwiła się jednak, gdy niespodziewanie podszedł i narzucił jej na ramiona drugą kurtkę, tyle że materiałową.
 - Dzięki – szepnęła i znów się zdziwiła, gdy wziął ja pod rękę i pomógł dojść do samochodu. Całkowicie zimnym draniem to on nie jest, pomyślała. Czekały na nich dwa samochody z agentami NCIS, których ona nie znała. Droga do tajnego biura przebiegła w totalnym milczeniu. Obserwowała jak Daniel wygląda przez szybę. Jego twarz nie zdradzała jednak emocji. Musiał się na prawdę dobrze maskować.
 - Mieszkałeś tu, prawda? – zapytała nagle, gdy zobaczyła jak zamyka dłoń w pięść. Co tu się wydarzyło? Co Hetty miała z tym wspólnego?, te pytania natrętnie przelatywały jej przez myśli. Wiedziała, że jak tylko wróci zapyta Hetty, a jeśli ona nie będzie chciała rozmawiać, to poprosi Eryka by wyszukał wszystkich informacji na temat Daniela Wallance.
Wiedziała też, że Hetty nie lubi się prosić o pomoc, zwłaszcza osób, którym zaszkodziła. Stosunki na linii NCIS-Mossad nie były zbyt przyjemne po śmierci dyrektora David, zatem to był kolejny powód dla, którego ciężej było pewnie Hetty prosić o przysługę i wymianę informacji.

Kiedy dotarli do siedziby OSP dało się wyczuć ciężką atmosferę. G i jego zespół przywitali ją ciepło, Hetty również okazała radość z jej powrotu, lecz po chwili zniknęła w swoim gabinecie wraz z Danielem. Tarren potrzebowała pretekstu by tam do nich wejść i chyba wyczuł ją Callen bo dał jej znać by tam po prostu weszli.
 - To informacje, o które prosili mnie twoi przełożeni – oznajmiła formalnie Hetty i przekazała mu spora teczkę oraz przedmiot wyglądający jak pendrive.
 - Musiało cię to sporo kosztować, co? Zadzwonienie do mnie i poproszenie o pomoc – rzucił, zdając sobie sprawę z tego, że nie są już z Hetty sami.
 - Wiedziałam, że pomimo wszystko pomożesz – oznajmiła otwarcie.
 - Skąd ta pewność? – rzucił jej wyzywająco. Siedział wygodnie w fotelu i wpatrywał się w Hetty zimnym i stanowczym spojrzeniem. Jednocześnie wydawał się być nonszalancki w swoim zachowaniu.
 - Bo chociaż w przeszłości cię skrzywdziliśmy, to jednak jesteś dobrym człowiekiem. Nie chcesz by tamto zniszczyło ci życie. Nie chcesz być do nich podobny – oznajmiła spokojnie Hetty.
Daniel uśmiechnął się lekko i uniósł lewą brew do góry. Dopiero teraz do Tarren dotarło, że jest przystojnym mężczyzną i nieco przypomina agenta CIA, Adama Hunta. Nagle Tarren olśniło. Hunt mógłby być jego ojcem! Czy o to właśnie chodziło? Czyżby Daniel nie dał się zwerbować?
Daniel wskazał dokumenty i wstał.
 - To odbieram jako współpracę między agencjami – zaczął, po czym przeszedł na hebrajski – Ale zgłoszę się do ciebie odebrać matczyny dług – z tymi słowami opuścił pomieszczenie.
 - Hetty? – zapytała osłupiała Tarren. Udało jej się zrozumieć jego słowa.
 - Czasami człowiek błądzi w swoim życiu – to były jedyne wyjaśnienia jakie uzyskali od Hetty, która również wyszła ze swojego gabinetu, pozostawiając zaskoczonych i zdezorientowanych agentów samych.

***


Kiedy Tarren w końcu ułożyła się spać, czuła się wymęczona i miała głowę pełna mętliku. Jednocześnie czuła się bezpiecznie bowiem na kanapie w salonie spał G. A przynajmniej miała nadzieję, że śpi na kanapie a nie na podłodze. Zamknęła oczy. Chciała przestać myśleć. Po kolejnej dawce leków przeciwbólowych wiedziała, że to niedługo nastąpi. Ale zanim pozwoliła by otchłań snów pochłonęła ją zupełnie, obiecała sobie, że dowie się, co spotkało Daniela Wallance i jaki to miało związek z Hetty.              

sobota, 25 maja 2013

Tiva cz. 12 i ostatnia

A/N: no, udało mi się w końcu napisać ostatni rozdział w tym opowiadaniu. Wen strasznie niedomaga :( Nie wiem, co mu się stało. Mam nadzieję, że się spodoba :) Znów będzie rodzinnie :) Chyba trzeba gdzieś po psocić, bo cukierkowo się zrobiło :P 

** Chandni **



Nie widziała jeszcze Tony’ego tak zapracowanego, jak w chwili obecnej.  Z samego rana pojechali do sklepu meblowego i o dziwo, od razu kupili gotowe meble do salonu i kuchni. Była tym zaskoczona, ponieważ będąc w ciąży stała się bardziej wybredna i wymagająca, a nie chciała wspominać, że bardziej niezdecydowana. Na dodatek Tony popierał jej wybory, dlatego łaskawie pozwoliła wybrać mu wygodny narożnik, fotele i zestaw stereo wraz z pięćdziesięciu dwu calowym telewizorem. Część mebli oczywiście przewieźli ze swoich mieszkań, ale to były pojedyncze rzeczy. Udało im się również dobrać farby do pokoju dziecięcego, ich sypialni i jadalni, ponieważ kuchnie i salon Tony już rano zdążył pomalować, czym zaskoczył Zivę bardzo.

 Późnym popołudniem mieli przyjść Carterowie, Barrowmanowie, Tim, Abby, Gibbs i Syriusz na małą parapetówkę. Goście obiecali przynieść jedzenie, wiedząc, że oni jadą po pierwsze meble. Chociaż jeden problem miała z głowy. Ziva usiadła i podziwiała jak Tony morduje się ze złożeniem regału na filmy DVD. Wolała mu nie przeszkadzać, a poza tym, ten widok był bezcenny.
 - Jak będziesz się tak bawił, to do jutra nie skończysz – powiedziała, uśmiechając się słodko. Tony spojrzał kwaśno na nią i już zamierzał coś odpowiedzieć stosownego, gdy nagle bez ceregieli tłum ludzi wpakował się do ich mieszkania.
 - Co jest grane, kochanie? – Tony spojrzał na gości, ledwo utrzymując regał.  
 - Wyglądasz żałośnie, DiNozzo – roześmiał się Gibbs, który wraz z Syriuszem trzymali coś okryte kocem.
 - Gdzie dziecięcy? – zapytał Syriusz. Zdezorientowana Ziva, zaprowadziła przybyłych do pokoju, który miał niebawem zostać pokojem dziecięcym.
 - Nie pomalowane, tak jak myśleliśmy – westchnął Gibbs i obaj z Syriuszem postawili na korytarzu tajemniczy przedmiot.
 - Zatem to zadanie dla nas – zza pleców usłyszeli Susan i Selenę – Damy znać jak skończymy – zapewniły i zamknęły się w pokoju.
Kiedy tylko Ziva wróciła na dół z Gibbsem i Syriuszem, panowie na dole właśnie testowali sprzęt stereo, który zamontowali. Regał stał już zapełniony płytami, narożnik i inne meble zostały ustawione. Dywan na swoim miejscu, żyrandole i lampy też. Abby i Tim rozpakowywali pudła z napisem ‘salon, książki’, ‘salon-dodatki’. Tony, Ianto, Nathan testowali sprzęt na przykładzie Jamesa Bonda.
 - A ci już się dorwali – westchnęła żartobliwe Ziva.
 - Jedzenie jest w kuchni. Wyrobiliśmy się i stwierdziliśmy, że pomożemy przy organizacji – oznajmiła radośnie Abby.
 - Skoro tak… - Ziva niebezpiecznie uśmiechnęła się i spojrzała jak łowca na swą zwierzynę na Nathana i Shardiffa.
 - No to mamy przechlapane – oznajmił Ianto, głośno przełykając ślinę – Miło było poznać – wymienił uścisk dłoni z Nathanem.
Obaj wyglądali jak po zderzeniu z walcem; posiniaczeni, zmęczeni ale uśmiechnięci.
 - Już oberwaliśmy od naszych kobiet, nie wystarczy? – zapytał niewinnie Nathan – Będziemy grzeczni – dodał, lecz za plecami skrzyżował palce.
 - Nie, jakoś wam nie wierzymy – dodała ostro Abby, która podeszła i objęła Nathana w pasie – ciebie to trzeba dożywić – stwierdziła stanowczo.
- Ciocia Abby się tobą zajmie – zakpił Tony, lecz szybko pożałował bo po chwili Gibbs go pacnął w tył głowy.
 - Dziękuję, Gibbs – powiedziała Abby, puszczając Nathana z objęć.
 - Dziewczyny zamknęły się na górze – zaczęła niepewnie Ziva, bojąc się tego, co zastanie jak wejdzie do dziecięcego pokoiku.
 - Spokojna głowa – zapewnił ją Ianto – Plastyczne zdolności to one mają.
Kiedy wszyscy usiedli wygodnie, zapadła dziwna cisza.
 - Jutro pogrzeb Alexa – zauważyła Ziva, która przez kilka dni nie miała czasu na myślenie o tym. Jednak teraz wróciły wyrzuty.
 - Nie mogłaś wiedzieć. Ryzyko zawodowe – uciął ten temat Ianto.
 - A poza tym, dopadliśmy drania dzięki wam – zaznaczył Gibbs – Chociaż złamałaś zakaz chodzenia w teren – przypomniał jej ostro.
 - Taki właśnie jest problem z dziećmi, nie słuchają – zauważył Syriusz, wymownie spoglądając na Nathana.
Nathan, Ianto i Tony siedzieli na dywanie ze zwieszonymi głowami jak chłopcy karceni przez surowych rodziców. Jednak na ich twarzach malowały się psotne uśmieszki, zamiast powagi.
 - Nie zostawia się żony bez uprzedzenia, na dodatek po takich przeżyciach jakie obie z Zivą i maleńkim DiNozzo miały – Ziva uśmiechnęła się słysząc jak Abby karci Nathana.
 - Wiem – westchnął Nate i przygryzł wargę – Gdyby była inna możliwość… ale nie było i musiałem to zrobić bez nadzoru – wyjaśnił spokojnie i utkwił swe jasne spojrzenie w Zivie, jakby chcąc jej coś przekazać.
 - Pomożesz mi w kuchni? Przyniesiemy jedzenie – zaproponowała Ziva i oboje z Naathanem oddalili z pokoju nim ktokolwiek zdołał się odezwać.
 - Pomogło – zauważyła Ziva, rozpakowując z reklamówki sałatkę. To było widać już wczoraj. Pomimo pozostałości po walce i zmęczeniu, Nathan wydawał się… inny. Chociaż Ziva nie mogła tego stwierdzić na sto procent bowiem nie znała wcześniej Cartera. Ale widziała te chochliki igrające w jego oczach i lekkość w poruszaniu się, jakby został uwolniony od ogromnego ciężaru.
 - Zawsze pozostanie w nas ta obawa przed ponownym złapaniem, poniżeniem, bólem, podporządkowaniem – oznajmił wykładając jedzenie na talerz – Ale nie możemy obracać się ciągle prze ramię.
 - To nas zniszczy i zniewoli – przyznała mu rację Ziva.
 - Życie stworzyło nas silniejszych i musimy to wykorzystać – stwierdził i podszedł do Zivy – Dziękuję, że byłaś przy Susan, gdy ja musiałem…
 - Walczyć o siebie – dokończyła Ziva, kładąc dłoń na jego barku – Nigdy więcej tego nie rób – poprosiła stanowczo – Wiedziałam jaką siłę ma rodzina, ta nie z krwi, ale teraz jeszcze mocniej odczuwam jej obecność.
 - Możemy mieć wiele twarzy, wiele tożsamości ale rodzina jest zawsze blisko nas i zna nasze prawdziwe oblicze. Przed nimi nie powinniśmy się ukrywać. Zwłaszcza przed sprawdzonymi osobami, które skoczą za nami w ogień – powiedział, wymownie wskazując głową salon.
 - Powinniśmy wracać, bo wyślą ekipę poszukiwawczą – zaśmiała się Ziva.
 - Oh, tak. Poszli do kuchni i przepadli. Jak w czarnej komedii – zaśmiał się Nathan.
 - Oj, Tony mógłby przytoczyć kilka filmów z tym motywem – stwierdziła rozbawiona Ziva. Dopiero teraz jej wzrok padł na odsłonięte przedramiona Cartera. Ziva delikatnie wzięła jego prawy nadgarstek.
 - Nie myślałeś…
 - By je usunąć? – odgadł bezbłędnie – Wielokrotnie. Tyle, że one zawsze pozostaną w mojej pamięci. Są wyryte tu – wskazał lewą dłonią na swoją głowę – oswoiłem się z nimi. Skoro Susan nie przeszkadzają… A poza tym, niektóre są zbyt głębokie na to by je usunąć laserowo, a szczerze, to już mam dość na jakiś czas szpitali – wzruszył ramionami.
 - Zaginęliście tu, czy jak? My już pokój wymalowały i głodne przyszłyśmy a wy nadal tutaj – do kuchni weszła Susan uśmiechając się – Gibbs i Syriusz ustawiają prezent.
Chwycili za półmiski i zanieśli do salonu. Nathan wrócił jeszcze po szklanki, podczas gdy Ziva wspięła się do pokoju na górze. Kiedy weszła, aż zakręciły jej się łzy. Trzy ściany miały bladoniebieski kolor, a jedna granatowy. Na niej były namalowane gwiazdy i księżyc. Na pozostałych ścianach namalowane były zwierzątka. A na środku pomieszczenia stało białe, ręcznie robione przez Gibbsa, łóżeczko dziecięce.
Ziva odwróciła się i wyściskała Selenę, Susan i Gibbsa. To był wspaniały prezent.

***
Kiedy już zjedli i uprzątnęli, ponownie zasiedli w salonie.
 - To co, macie imię? – zapytała Zivę i Tony’ego Selena.
 - Em… właściwie to… - zaczął Tony, spoglądając na Zivę i czochrając się po włosach.
 - Tony, jeśli nie masz nic przeciw, to chciałabym nazwać naszego syna po dwóch mężczyznach, którym zawdzięczamy życie – oznajmiła nagle Ziva, gładząc się delikatnie po brzuchu.
 - To miło z twojej strony, ale… - zaczął Ianto, lecz Nathan wszedł mu w słowo:
 - Samuel Asim DiNozzo.
 - Samuel? – zdziwili się zebrani.
 - No co? Syriusz, Susan nie żartujcie, że nie wiedzieliście, że na drugie mam Samuel – odparł zaskoczony Nathan.
 - Tak często go używasz, że wiesz… - wypomniał mu Syriusz, uśmiechając się ironicznie.
 - Samuel Asim DiNozzo, podoba mi się – stwierdził Tony – Samuel jak Samuel L. Jackson,  jak…
 - TONY!


Pół roku później.

Tony ułożył małego powrotem do łóżeczka, które zrobił im w prezencie Gibbs, po czym wrócił do łóżka. Ziva właśnie kończyła brać prysznic. Stanęła przed lustrem i spojrzała z duma na obrączkę, którą od niedawna nosiła na palcu u lewej ręki. Na całe szczęście jeszcze nie pozabijali się z Tonym. A niebawem Ziva zacznie nową pracę w wydziale szkoleniowym NCIS, głównie jako instruktor samoobrony. Ubrana w pidżamę wyszła z łazienki i spojrzała na swoich dwóch mężczyzn. Byli normalną, amerykańska rodziną. Żałowała, że jej ojciec i Tali nie doczekali tego. Ale cieszyła się, że mały Sam ma dużą, troskliwą rodzinę.
 - Carterowie wrócili już z tego rejsu? – zapytał nagle Tony. Za zgodą wicedyrektora Whiteninga, wysłali tych dwoje w rejs statkiem.
 - Przecież ci mówiłam – odparła Ziva, obracając oczyma i wzdychając – Miesiąc temu.
 - Bo dostałaś wiadomość od Susan i nie, nie wiem, co to za wiadomość – oznajmił od razu zaznaczając, że nie odczytywał jej prywatnych wiadomości. Zaciekawiona Ziva podeszła do stolika nocnego i chwyciła za komórkę.
 - Dobre wiadomości? – zapytał Tony, przysuwając się do niej, kiedy aż usiadła z wrażenia – Co, sprawili sobie prezent i wrócili we trójkę? – dopytywał.
 - W czwórkę – poprawiła go Ziva – Będą mieć bliźniaki – Ziva uśmiechnęła się, odpisała szybko i położyła się obok Tony’ego.
 - My mamy wiele roboty przy małym Sammym, a co dopiero oni będą mieć przy dwójce? – westchnął Tony, gładząc ją po głowie – „Bliźniacy” z Danny DeVito i Arnoldem Schwarzenegger’em. Jak myślisz, kochanie?
W odpowiedzi, po pokoju, rozległ się cichy chichot.  
      

             

czwartek, 16 maja 2013

Tiva cz. 11 cross


A/N: No... praktycznie dobiegliśmy do końca opowiadania. chcecie jakiś epilog Tivowy? Podsumowanie czy coś? Ah, jeszcze niecne plany Tivy względem Nico i Susan >:D Mam nadzieję, że się spodoba :) Czas wrócić do pozostałych fików :/ Wen?! WEN!

** Chandni **



Waszyngton DC


Ziva obserwowała Susan, nie rozumiejąc jej zachowania. Wcale nie opłakiwała śmierci ukochanego, nie załamała się. Wręcz przeciwnie, kobieta wybuchła śmiechem.
 - Susan? – zapytał zdziwiony reakcją Tony, który patrzył na nią z niepokojem.
 - Syriusz powiadomiłby mnie o ich śmierci osobiście, a poza tym pierwsze bym wiedziała czując pustkę tu – tłumacząc położyła dłoń na sercu.
Ziva, Tim i Tony wymienili spojrzenia ze sobą. Carter miała rację, wiec o co chodziło? Co było grane? Ziva nie cierpiała tego jak byli pozostawiani niewiedzy. Na dodatek McGee powiedział, że Gibbs jest z Dyrektorem i Charlisle Carterem w MTAC’ku, co świadczyło tylko o jednym: o jakiejś tajnej operacji i jeśli Ziva miała zgadywać to pewnie zamieszany w to był Icarus.
 - Dywersja? – zapytał Tim robiąc niemądrą minę.
 - To jedyne logiczne wyjaśnienie – westchnął Tony, biorąc Zivę za rękę. Oboje potrzebowali tego kontaktu i bliskości.
 - Ciekawe, co się tam dzieje? – mruknęła Ziva i wyciągnęła komórkę. Nie miała żadnych wiadomości od Ianto od dobrych ośmiu godzin.
 - Nie będziecie miłe i łagodne dla nich? – zapytał nieśmiało McGee.
 - Najpierw zasłużona zrypka a potem przytulimy do piersi – oznajmiła Susan.
 - Oh, tak. Tylko niech wrócą, bo inaczej… - zapowiedziała bojowo Ziva.
 - Kochanie? – Tony aż oddalił się na bezpieczną odległość.
 - No, co? Ianto też nie jest bez winy. Wiem, że chciał zostawić Selene i Jasmine – wyjaśniła David.
 - Nie pomyślałam – Susan zakryła dłonią usta.
 - Na pewno powiedzieli – zapewniła ją Ziva, która jako pierwsza zrozumiała o co jej chodzi – Wicedyrektor nie pozwoliłby na to by Selena nie wiedziała, gdzie i co robi jej ukochany i ojciec jej dziecka.
Ziva jedynie czego chciała teraz to powrotu marnotrawnych mężczyzn i by Nathan z Susan gdzieś wyjechali daleko stąd, gdzie nikt nie zakłuci im spokoju by w końcu mogli odetchnąć i zacząć tak w pełni żyć jako małżeństwo. Bo tak naprawdę ta dwójka nie maiła własnego życia. Ale taki właśnie był koszt tego czym się zajmowali, zarówno oni jak i agenci NCIS i innych agencji.
David usiadła za swoim biurkiem, które już nie długo nie będzie jej. Czuła się nieswojo z tą świadomością, ale wiedziała, że gdy tylko ich synek przyjdzie na świat to wszystko się zmieni.
 - Czy Nate mówi ci wszystko? – zapytała nagle Ziva, a widząc zaskoczona minę Tony’ego, uśmiechnęła się tylko.
 - Jak sama widziałaś to nie – odpowiedziała szczerze Susan – Ale prawie wszystko. Nie ukrywa faktu jeśli coś nam grozi. Wie lepiej by tego nie robić. Ale chyba nie wie, że wiem o propozycji jednego z jego braci – Susan lekko się uśmiechnęła.
 - Znaczy? – dopytywała.
 - Darren jest zakonnikiem… - szepnęła Carter i mrugnęła do Zivy.
 - Wybacz – wtrącił się do rozmowy DiNozzo – Ale jakoś nie umiem wyobrazić sobie twojego męża jako zakonnika.
 - W tym sęk, że ja tak – uśmiechnęła się tajemniczo Susan.
 - Darren to ten, który nauczył go sztuk walki – przypomniała Ziva i uśmiechnęła się.
 - Wojownik ninja w habicie – Tony zmarszczył brwi próbując wyobrazić sobie tę scenę – Nie… nie… Mistrz Shaolin? Hymn… Amerykańska Ninja lub Legendy Kung-fu. Dobre filmy, polecam – uśmiechnął się do nich.
 - Tony! – skarciła go Ziva, jak małe nieznośne dziecko. W co ona się wpakowała?! Pod jednym dachem z DiNozzo! Jeśli w pierwszym miesiącu nie pozabijają się to będzie dobrze. Ale nie żałowała swojej decyzji. Tony potrafił być upierdliwy i dziecinny ale za razem czuły, poważny i opiekuńczy. Kogoś właśnie takiego potrzebowała u swojego boku. Kogoś kto przede wszystkim jest jej przyjacielem i kochankiem. I przy kim może być sobą – zwykłą, zagubioną nieraz Zivą z całymi swoimi dziwactwami i słabościami.


Damaszek – siedem godzin wcześniej


Weszli do hangaru i od razu zostali otoczeni przez innych ludzi. Shardiff zauważył snajpera na wysokiej pozycji przy suficie oraz kilka czerwonych promieni laserowych wycelowanych w osoby, które ich przetrzymywały. Bricker obróciła się na pięcie w stronę jego i Nico. Ianto szybko wyswobodził się nokautując dwóch osiłków z zamiarem udzielenia pomocy Nathanowi. Jednak jak się okazało nie musiał bowiem jeden z napastników puścił Cartera i znokautował drugiego.
 - Co…? – dukneła Bricker, rozglądając się po pomieszczeniu i widząc oficerów Mossadu, FBI oraz CIA.
Nathan podszedł chwiejnie do niej kręcąc z dezaprobatą głowa. Zatrzymał się i lekko syknął.
 - Nastazjo, Nastazjo – westchnął, a na jego twarzy tańczył przebiegły uśmieszek wyższości – Naprawdę myślałaś, że uda ci się mnie przechytrzyć? – zapytał patrząc prosto w jej przerażone oczy – Podmienione wyniki badań, nieudana akcja w Sudanie, nagonka DoD i IA – ciągnął niebezpiecznym tonem głosu. Był od niej wyższy o dziesięć centymetrów, zatem lekko się nachylił i powiedział – Teraz już wiesz dlaczego nikt nie ma prawa poznać listy współpracowników – zakpił.

Shardiff był pełen podziwu. Nathan należał do cholernie przebiegłych ludzi, mających swoich ludzi i wpływy wszędzie. Bricker przeceniła swoje możliwości. Myślała, że wykorzysta chwilowy kryzys w życiu Cartera, który straci czujność. Ale popełniła błąd. Przede wszystkim nie miała pojęcia z kim zadarła.
 - Wiedzieliśmy o spisku od samego początku, ale trochę zajęło nam dotarcie do ciebie i kilku innych twoich znajomych – oznajmił Nathan i skinął głową na dwóch agentów – Zabierzcie ją – polecił i gdy tylko agenci oddalili się wraz z nią, zawołał na Shardiffa – Shar… - nie zdołał dokończyć, lecz na szczęście agent zareagował natychmiast i już po chwili chwycił w sile ramiona nieprzytomnego Cartera.
 - Co ja mówiłem o worku kartofli? – westchnął Barrowman.


Waszyngton DC – cztery godziny później


Czas wlókł się okropnie. Powinni rozjechać się do domu, ale nie potrafili. Poszli razem na obiad, lecz i on im nie wchodził. Czekanie na prywatny samolot, który miał niebawem wylądować było niemiłosierne.
 - Pozwolę ci go wyściskać, potem sama go wyściskam a potem przełożymy przez kolano – oznajmił Abby podskakując w miejscu nerwowo w przestrzeni biurowej agentów. Za oknem było już ciemno, ale nikt nie miał zamiaru ruszyć się. Susan uśmiechnęła się szczerze i przytuliła Abby.
 - Trzymam cie za słowo – powiedziała, chociaż dobrze wiedziała, że gdy Abby tylko ujrzy jej męża od razu będzie chciała go niańczyć. A nie chciała nawet myśleć jak by Gotka zareagowała na wieść kim tak naprawdę jest jej mąż. Tony i Ziva również tego nie wiedzieli i chyba tak było bezpieczniej dla nich. Selena z mała Jasmine również przyszła, tak iż teraz na piętrze panowała iście rodzinna atmosfera, jakby nastały święta.
 - Święta mamy? – zapytał Gibbsa dyrektor Vance. Gibbs tylko uśmiechnął się nieznacznie.
 - Rodzina nam się powiększyła – stwierdził krótko.
Nagle winda wydała z siebie typowy dźwięk i otworzyła drzwi wypuszczając ze swych wietrzy upragnione przez zebranych osoby. Ianto i Nathan szli w towarzystwie Syriusza i Carlisle.

Ziva chwyciła mocno Tony’ego za rękę obserwując Susan i Nathana, którzy padli sobie w objęcia.
 - Jak w romansie ze szczęśliwym zakończeniem – szepnął Tony, ściskając nieznacznie jej dłoń. Ziva wyciągnęła szybko chusteczkę i otarła łzy.
 - Nigdy więcej nie waż mi się tego robić – powiedziała stanowczo Susan. Nathan tylko mocniej ją przytulił.
 - Wróciłem kochanie, wróciłem – szeptał.
Rzeczywiście obaj mężczyźni nosili ślady walki, ale najwyraźniej walka tylko pomogła oczyścić im emocje. Ziva musiała przyznać, że Nathan wyglądał jak siedem nieszczęść i nim się dopadną do niego, to najpierw doprowadzą go do stanu ‘sprzed’.
Po chwili Nathan podszedł do Zivy i Tony’ego. Zivę ucałował w policzek i lekko przytulił, a z Tonym wymienili szybkie uściski.
 - Dziękuję wam oboje – powiedział. A kiedy tylko obrócił się lekko, został zaatakowany przez Abby, tak iż Tony i Ziva musieli ich przytrzymać.
 - Abby, miażdżysz go – zwrócił uwagę przyjaciółce Tony.
 - Ciocia Abby się zajmie maleństwem, co nie oznacza, że maleństwo nie oberwie za to, co zrobiło – oznajmiła stanowczo Abby puszczając go z objęć i dając lekkiego kuksańca w ramię.
 - Wszyscy ucieszeni? To zbierać się do domu – rozkazał Gibbs – Wy troje ze mną – oznajmił, wskazując na Susan, Syriusza i Nathana.
 - Yay! Tatko Gibbs się wami zajmie – klasnęła w dłonie podekscytowana Abby.
 - Jutro też dzień i można się spotkać – zauważył dobrze Carter. Nathan spojrzał na Ianto przytulającego Selenę i córkę. Nie tylko dla niego owocny okazał się ten wypad. Mężczyźni wymienili szybkie, porozumiewawcze spojrzenia.
 - Jeszcze tu jesteście?! – zagrzmiał srogi głos Gibbsa, a wszyscy tylko parsknęli śmiechem.

Rodzina, to nie tylko więzy krwi. Ziva powiedziałaby, że teraz dopiero poznała prawdziwe znaczenie słowa ‘rodzina’ przez duże ‘R’.       




       

poniedziałek, 13 maja 2013

Tiva cz. 10 cross

A/N: Początkowo miało być to tylko 3 rozdziałowe a jak się nam rozrosło :P I to jeszcze nie koniec ;) Alexandretto oczyma wyobraźni już widzę jak nasyłasz na mnie Olgę i Alex :D Mam nadzieję, że się spodoba :)

** Chandni **




Waszyngton DC


 „Już po wszystkim, udało się, wracamy.”           

Zivie niezmiernie ulżyło, gdy przeczytała tego sms’a i od razu podzieliła się radosną nowiną z Tony’m i Susan. Byli właśnie oglądać,  ostatni na dziś, dom. David widziała uśmiech i łzy radości u Susan.
 - Weźmy go – zaanonsował Tony, gdy stali w dużym salonie – Przyciąga dobre wieści – oznajmił. Ziva rozejrzała się. Miał wszystko to, czego oczekiwała od domu. Odpowiednia ilość pokoi, gabinet, dwie łazienki, strych i piwnicę, garaż na dwa samochody, piękny duży taras, ogród. Dom znajdował się też w dobrej dzielnicy i na dodatek był zaledwie pół godziny od Navy Yardu. W pobliżu było przedszkole, szkoła, szpital też nie daleko. Wszystko co potrzeba było pod ręką.
 - Jak szybko możemy załatwić formalności? – Ziva zwróciła się z zapytaniem do agentki nieruchomości, która z nimi była.

Po dwóch godzinach byli praktycznie po wszystkim. Po drodze wstąpili do sklepu po szampana by świętować zakup domu i powrót Ianto i Nathana. Ich radość jednak została przerwana wiadomością od McGee o treści:

Przyjedzcie szybko do N-Yardu.”  

***

 - Tim, co się dzieje? – zrzuciła zdenerwowana Ziva, gdy w czwórkę wyszli z windy. Ochroniarz Susan stanął przy dużym oknie, bacznie obserwując sytuację. Tim stał z posępnym wyrazem twarzy, zarezerwowanym jedynie na sytuacje typu wybuch w Navy Yardzie lub śmierć kogoś bliskiego.
 - McGee! Wykrztuś to zanim te dwie panie stracą całkiem cierpliwość – ponaglił kolegę Tony.
Tim niepewnie spoglądał na nich i nerwowo obracał w dłoniach pilot od plazmy, co bardzo nie podobało się Zivie.
Nie wróży to niczym dobrym, pomyślała David.
 - Nasz wojskowy samolot sześć godzin temu został zestrzelony zaraz po wzbiciu się w powietrze w bazie w Damaszku – zaczął Tim, pokazując nagranie jakie zostało puszczone we wszystkich stacjach telewizyjnych – Dostałem potwierdzenie, że nikt nie przeżył.
 - McGee – warknął na kolegę Tony, widząc jak Ziva i Susan bladną.
 - Po skontaktowaniu się z bazą dostałem potwierdzenie, że na pokładzie byli Ianto Barrowman i Nathan Carter – wyjaśnił McGee i ze współczuciem spojrzał na Susan – Bardzo mi przykro…


Damaszek – siedem godzin wcześniej   


- Oho, królewicz się budzi – rzucił sarkastycznie Shardiff, widząc jak Nathan przeciera oczy i lekko się krzywi – Witaj ponownie w świecie żywych, ale myślałem, że dłużej będziesz nieprzytomny.
 - Mhym… - padła zaspana odpowiedź – Gdzie…?
 - Samochód, droga na lotnisko wojskowe – wyjaśnił Shardiff – Jak się czujesz?
 - Czołówka z tirem, poprawione zderzeniem z czołgiem i zwalcowane walcem – odparł Nathan, poprawiając się na siedzeniu pasażerskim.
 - Sama przyjemność – sarknął Shardiff, podając mu butelkę z wodą.
 - Ciebie tez tir przejechał, jak widzę – zauważył Nathan, lekko marszcząc brwi.
 - Um… ile pamiętasz z tego wszystkiego? – Shardiff lekko się skrzywił. Nie pomyślał, że Nathan może nie pamiętać tego co robił i jak się zachowywał. W takim ataku furii, w jakim był…
 - Nie musisz się obchodzić ze mną jak z jajkiem – zapewnił go Carter – To ja ci przyłożyłem. Dałem upust wszystkim moim emocjom – przyznał po chwili.
 - Pomogło? – zapytał, bo chciał wiedzieć, czy jest lepiej.
 Nathan przez chwilę milczał. Siedział z zamkniętymi powiekami i koncentrował się na oddechu. Na jego wciąż bladej twarzy pojawiały się siniaki. Po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
 - Zdecydowanie lepiej – odparł otwierając oczy i spoglądając na Shardiffa. Ianto wiedział, że nie kłamie. Jego oczy były spokojniejsze.
 - Gdzie się tak nauczyłeś bić? – zapytał zaciekawiony.
 - Jeśli ci powiem to…
 - Będziesz zmuszony mnie zabić?
 - Nie, od tego mam ludzi – Nathan wyszczerzył się w uśmiechu – A tak serio, to chłopaki mnie szkolili. Darren jest świetny w różnych  stylach sztuk walk. Trening wzmacnia ciało ale i też hartuje ducha.
 - Tu się z tobą zgodzę w stu procentach – przytaknął Barrowman – Jeszcze raz odwalisz to, co teraz odwaliłeś, a dopadnę cię i… - rzucił srogo i karcąco.
 - I kto to mówi – odciął się Nathan.
 - To taki film – sarknął Ianto – Dobrze, bo nie podobało mi się twoje zachowanie wątpiącego w wierze.
 - No popatrz, mi też – rzucił cynicznie Nathan, przecierając zmęczone oczy.
 - Cholernie ci odbiło – zauważył Shardiff – Ale domyślam się, że leki, rozmowy z psychiatrą i tak dalej nie pomogły?
 - Nie, a jeszcze sprawa z DoD, IA oraz… oraz Jake – przytaknął Nathan i ściszył głos. Teraz powinien wrócić do żony i bliskich, przeprosić i uczestniczyć w pogrzebie przyjaciela.
 - Bolą? – zapytał nagle Shardiff. Pytał jednocześnie o blizny na ciele jak i na duszy. Te na duszy właśnie dały upust sobie, a te na ciele?
 - Kiedy idzie nagły i silny front atmosferyczny to rwą, ale nie wszystkie, tylko te zrobione hakiem i wiertłem dentystycznym oraz udo, ale ono częściej, bo tu Jugodin się nie szczypał i po prostu wbił cały sztylet – oznajmił Nathan i lekko się skrzywił na wspomnienie, lecz Shardiff zauważył, że nie sprawia już mu trudności wymówienie nazwiska swojego oprawcy.
 - Jak tam z przebaczeniem? – zapytał go nagle Nathan. Ianto nie spodziewał się, że będzie to pamiętał.      
 - Dochodzę do tego momentu powoli – oznajmił Shardiff, lekko się uśmiechając.
 - Będą porządnie wkurzone – oznajmił Nathan, ziewając i pozwalając by ociężałe powieki zamknęły się.
 - Oj, będą, będą – przytaknął Ianto i pacnął go lekko w policzek – Ej, pozwoliłem spać?
 - Zmęczony – wymamrotał Nathan, ostatkiem sił otwierając oczy.
 - Wiem, ale nie mam zamiaru wnosić cię na pokład samolotu jak worka kartofli – zaznaczył ostro – Już jesteśmy na miejscu – dodał wjeżdżając przez bramę.
 - Jedź do hangarów – polecił strażnik. Shardiff przytaknął. Coś mu jednak nie pasowało, nie wiedział tylko co.
 - W schowku jest dodatkowa broń – oznajmił – Dasz radę?
Nathan zmarszczył brwi, lecz instynktownie chwycił za broń i przeładował ją.
 - Już się obudziłem – odparł lekko ochrypniętym głosem. Ianto wiedział, że dzieciak już funkcjonował na końcówce z rezerwy energii jaką posiadał i lada chwila a po prostu padnie niczym odłączony z Matrixa. Kiedy podjechali pod hangar rozejrzeli się dookoła, ale nie mieli czasu na reakcję, bo uzbrojeni ludzie otoczyli ich wóz. Na czele stała agentka DoD Nastazja Bricker – pieszczotliwie zwana Terminatorem - z perfidnym uśmieszkiem na swojej piegowatej twarzy. Jej rude włosy były związane w kok, a na sobie miała idealnie skrojony grafitowy kostium.
 - Wysiadka, panowie – rzuciła pogardliwie – Ułatwiliście nam tylko zadanie by do was się dobrać z dala od całej ochrony wszystkich agencji – kpiący i pogardliwy uśmieszek nie schodził z jej twarzy. Shardiff rzucił szybkie spojrzenie Nathan’owi, którego twarz przybrała gniewne rysy, a oczy spochmurniały. Lecz jego kącik warg zadrgał lekko w dziwnym uśmieszku. Obaj zdawali sobie sprawę, że są na przegranej pozycji w otwartym starciu; dziesięciu na dwóch nie wróżyło dobrze, zwłaszcza, że byli już poobijani i mocno zmęczeni. Zatem posłusznie wysiedli z samochodu.
  - Oto idealne obiekty przyszłych moich eksperymentów - Bricker oznajmiła dumnie i triumfalnie - Brać ich – rozkazała władczo.
 Najwyraźniej cała sytuacja sprawiała jej satysfakcję. Kobieta podeszła do Nathana, którego za ramiona trzymało dwóch ludzi. Shardiffowi nie podobało się to, w jaki sposób na niego patrzyła. Bricker patrzyła na Cartera jak wygłodniały kot na kanarka; jak na swą drogocenną zdobycz. Podeszła, wyciągnęła dłoń i położyła ją przy skroni Cartera.
 - Nawet nie wiesz jak długo czekałam na tę chwilę by móc zajrzeć do twojego umysłu, a teraz nic mi nie stanie na przeszkodzie by tego dokonać – z tymi słowami przyciągnęła głowę Cartera do siebie i złożyła pocałunek na jego czole. Shardiff szarpnął się niebezpiecznie, lecz dwóch osiłków mocno trzymało go w ryzach.
 - Zabieraj szmato od niego swe brudne łapska – warknął gardłowo. Nastazja tylko pogardliwie prychnęła i dała znać swym ludziom by wprowadzili ich do hangaru.      

środa, 8 maja 2013

Tiva cz. 9 cross

A/N: No, udało sie napisać najbardziej emocjonujący dla chłopaków rozdział. Dla niektórych będzie przypomnienie tych niemiłych chwil, a dla innych to nowość - tak, bywam niemiła :P Jutro, znaczy dziś odcinek wiec tak sam wraz :) Wspomnienia Nico są kursorem w "" i inną czcionką. Mam nadzieję, że sie spodoba bo i długość dobra :)

** Chandni ** 



Waszyngton DC

Noc minęła spokojnie, chociaż Ziva, Tony a przede wszystkim Susan mało spali tej nocy. Ziva wtuliła się w Tony’ego, który pochrapywał, wiedząc iż w sypialni na końcu korytarza Susan leży w koszulce ukochanego i przytula się do poduszki, na której sypia jej mąż. Zdawała sobie sprawę, że Susy chce poczuć bliskość i zapach męża. Ziva znała ten stan, tylko, że co innego spać bez ukochanego, gdy wie się, że jest on w pracy czy w delegacji służbowej a co innego, kiedy ukochany walczy o odzyskanie siebie na drugim krańcu globu.
Nad ranem Ziva obudziła Tony’ego i obwieściła mu plan działania by mógł ja poprzeć. Zatem, gdy tylko zeszli na śniadanie do kuchni obwieścili.
 - Jedziemy do Waszyngtonu – powiedziała Ziva – Wszyscy troje – uprzedziła jakąkolwiek odpowiedź Susan.
 - Ale…? – protestowała dziewczyna.
 - Żadnych ‘ale’ – odezwał się Tony – Wiesz, przydałaby się nam osoba, która uratuje nas przed pozabijaniem się – zażartował.
 - A poza tym nie możesz cały czas tu sama siedzieć i wyczekiwać – obwieściła Ziva – Szukanie odpowiedniego domu… - Ziva zrobiła gest dłońmi i wymownie spojrzała na Tony’ego, który łapczywie połykał jedzenie.
 - Rozumiem doskonale – zaśmiała się Susy.
 - Nic im nie grozi, chyba… - przemówił z pełna buzią DiNozzo.
 - Gdy zwierz je to nie szczeka – upomniała go Ziva z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
 - Pies, kochanie, pies – poprawił ją Tony, posyłając jej niewinne spojrzenie.
 - Wy dwoje możecie się pozabijać i tamtych dwóch również – westchnęła ciężko Carter.
 - Ianto potrafi być upierdliwy – zauważył DiNozzo, lecz potem spojrzał niepewnie na Carter – Nie chodzi ci tylko o werbalne… Czy Nate umie się bić?
 - Tony, obaj mogą wrócić nieźle poobijani – odparła Susan, odstawiając talerze do zmywarki.
 - Gdzie się nauczył? – zapytała zaciekawiona Ziva.
 - Syriusz, Dave, Sam, Mayky, Jake i Darren go szkolili. Potrafił ich zna kłonić do tego by podszkolili go w tym, w czym sami byli najlepsi. Walki w ręcz, strzelanie z broni, medytacja delta, koncentracja snajperska – wyliczała Susy.
 - No – przytaknął z podziwem Tony a potem uśmiechnął się – Zapewne i ciebie podszkolili, więc będę grzeczny. Dwie silne i waleczne kobiety przeciw mnie biednemu jednemu – kolejny raz zrobił minę niewiniątka.
 - No właśnie Tony – Ziva uśmiechnęła się złowieszczo.
 - Dla ciebie wszystko, kochanie – zapewnił, przekomarzając się lekko – A teraz w drogę moje panie, bo nam wszystkie domy sprzątną sprzed nosa.
 - Już się o to nie martw – pokiwała mu palcem Ziva.
 - Susy – Tony zwrócił się do dziewczyny, która właśnie sięgała po swoja torebkę.
 - Tak?
 - Kiedy ostatnio byliście gdzieś na wakacjach? – zapytał, a Ziva spojrzała podejrzliwie na niego. Co on kombinuje?, pomyślała, lecz szybko pojęła o co chodzi.
 - Szczerze, to jeszcze nigdzie nie byliśmy na wakacjach – Susan przyznała z lekkim zawodem w głosie.
W tym momencie Tony wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Zivą, lecz nic więcej nie powiedzieli tylko wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę.


Damaszek

Ianto zatrzymał samochód przed zniszczoną bramą do posiadłości, która niegdyś należała do Santhaez i członków Zgromadzenia Czaszki.
 - Jesteś pewien? – zapytał Barrowman, spoglądając z troską na milczącego towarzysza.
 - Nie – odparł szeptem, lecz w jego oczach Ianto dostrzegł determinacje i zaciekłość.
Budynek stał opuszczony, od czasu do czasu z konieczności korzystali z niego agenci różnych agencji i wywiadów, lecz nikt nie potrafił wytrzymać tam dłużej niż doby. Wszyscy byli świadom tego jakie rzeczy wyprawiało się w pomieszczeniach na piętrze od zachodniej części budynku.
 - Wziąłeś leki? – zapytał nagle, gdy tylko zatrzymali się przed budynkiem.
 - Teraz mi nie pomogą – odparł Nathan, biorąc kilka głębokich oddechów.
 - Nie musisz…
 - Właśnie, że kurwa muszę! – przeklął Nathan, nerwowo uderzając ramieniem o drzwi samochodu.
 - Za dużo przeklinasz – zauważył Ianto, znów prowokując Cartera.
 - No co ty nie powiesz, Sherlock’u! – syknął gniewnie przez zaciśnięte zęby.
 - Wiem, że pałasz miłością do Mossadu tak jak i ja, ale nie musisz od razu demolować im wozu – sarknął Shardiff, uśmiechając się lekko. Nathan posłał mu gniewne spojrzenie i wysiadł z samochodu. Z zaciśniętymi nerwowo pięściami ruszył do budynku. Tak naprawdę to nie wiedział, gdzie dokładnie powinien iść. Kiedy tu go przywieziono był pod wpływem narkotyku. Pamięta tylko trzy pomieszczenia w jakich był potem przetrzymywany, bo kiedy był wywożony na wózku inwalidzkim z budynku, to był uwięziony we własnym umyśle.
 - Pomieszczenia tortur są na piętrze – odezwał się grobowym głosem Shardiff i poprowadził w danym kierunku. Wnętrzności agenta skręcały się, ale wiedział, że musi teraz dopuścić do głosu Shardiffa by być opanowanym i zimnym skurwielem. Kiedy weszli na długi korytarz, Nathan od razu skierował się do ostatniego pomieszczenia, które przez lata się nie zmieniło. Dalej z sufitu zwisał hak, a ściany były odrapane. Przy jednej ze ścian stał połamany klęcznik, a nieco dalej na podłodze leżał kolczasty łańcuch. W pomieszczeniu było okrutnie duszno i wciąż unosił się nieprzyjemny odór.

„Mam nadzieję, że przemyślałeś moją propozycję i tym razem
będziesz rozsądniejszy” zadzwonił mu w uszach złowrogi,
szyderczy głos Santhez’a, na którego wspomnienie przeszył go nieprzyjemny dreszcz. Na czoło Cartera wystąpiły kropelki potu, a jego twarz była nienaturalnie blada. Do tego podkrążone, czerwone oczy i można było uznać, że uciekł z zakładu dla obłąkanych.
 - Nate, co widzisz? – głos Shardiffa przebił się przez wspomnienia.
 - Tu… tu zaczęli – szepnął spierzchłymi wargami. Miał wrażenie, że zaczyna mu brakować powietrza, a w ustach zrobiło się strasznie sucho. Podszedł do klęcznika i spojrzał na łańcuch.
 - Przewiązali mi nim ręce, brzuch i kostki, kiedy klęczałem na tym klęczniku i… - opowiedział drżącym głosem. Wziął łapczywy oddech i dokończył – Po tym jak mnie Jugodin wychłostał i potraktował prądem… a następnie podał serum prawdy – głos Nathana załamywał się i ściszał, tak iż Shardiff miał wrażenie, że za moment a przestanie go słyszeć. Ianto aż zacisnął groźnie wargi w srogą linie i pięść by nie roznieść ścian.
 - Nie było tak źle – zaśmiał się nerwowo Nathan i spojrzał na Shardiffa - Próbowali zmęczyć mnie dźwiękiem, a potem podszywając się pod Syriusza wyciągnąć informacje – dodał i zamachał dłonią przy czole. Shardiffowi wcale się to nie podobało, ale milczał.
Nathan chwiejnie ruszył do wyjścia. Teraz dopiero zaczynało się najgorsze. Podszedł do drzwi, które oddzielały go od prawdziwego horroru i pchnął je, a kiedy się otworzyły zobaczył ponownie ten sam okropny widok wywołujący ciarki na ciele.

Pomieszczenie było chłodniejsze, w połowie wykafelkowane, na środku stał niezmiennie fotel dentystyczny ze skórzanymi pasami, a obok maszyna dentystyczna z wiertłami oraz stolik z narzędziami chirurgicznymi. Nathan aż cofnął się. Cały drżał i ciężko oddychał.
 - Z całych sił… - zaczął półszeptem i nieco nieobecnym już głosem – Nie myśleć o nich…
 - O kim?
 - O ojcu i naszej zagmatwanej relacji, o Syriuszu i reszcie moich braci i tego jak zmieniło się nasze życie, a przede wszystkim nie chciałem myśleć o Susan – wyznał – Nie mogłem o niej myśleć i żałować, że nie powiem jej jak bardzo ją kocham i że chciałbym spędzić z nią resztę życia.
Na podłodze, tuż przy stoliku, leżał hak. Nathan spojrzał na niego, a w jego umyśle pojawiło się wspomnienie.

„Jugodin chwycił za przedmiot, który był zakończony ostrym hakiem, jedną dłonią chwycił przerażonego Nathan’a za szczękę, a drugą trzymając instrument zamachnął i ciął precyzyjnie od mostka w stronę pachy. Po pomieszczeniu rozległ sie przeraźliwy krzyk. Nathan próbował sie szarpać, szukał ratunku, możliwości ucieczki. W jego umyśle strutym narkotykiem Jugodin jawił sie jako Kapitan Hak, tyle, że w wersji bardziej jak z horroru. Zacisnął mocno dłonie na poręczach fotela, resztę ciała głębiej wbijając boleśnie w fotel. Obraz był rozmyty, falujący. Słyszał kpiący, przeraźliwy śmiech. Chciał uciec, ale nie miał dokąd. Pasy boleśnie trzymały go w uwięzi. Dlaczego jest taki głupi? Dlaczego im nie powie tego, co chcą wiedzieć?

Nathan z jękiem upadł na podłogę, tak iż teraz klęczał przy fotelu. Jego ramiona spoczywały na fotelu, tuz przy poręczy ze skórzanym pasem. Shardiff przypadł do niego i przytulił ostrożnie. Wiedział, ze jest pomostem, ale nie może działać zbyt radykalnie.
 - Boże! – zawołał Nathan po hebrajsku – Dlaczego teraz? Dlaczego, Panie, znów na mnie to zsyłasz?
 - Co widzisz? – poprosił Shardiff na głos – Co oni ci robili? – z tymi słowami sięgnął do pierwszej rany na torsie – Przeorał tors, a potem? Potem ramię?
 - I bark… - odpowiedział Nathan, zanosząc się szlochem – Nie mogę, Shardiff… ja… - błagał rozpaczliwie. Wszystko wróciło: ból, strach, przerażenie, smutek, rozpacz, bezradność, poniżenie. Miał wrażenie, że wspomnienia rozsadzą mu zaraz głowę, a brak powietrze rozerwie mu płuca i serce.

„Chcesz zgrywać męczennika?, Jugodin zapytał kpiąco, przybliżając się do Nathana i przytykając gąbkę do jego spieczonych warg - Twój Mesjasz był tym pojony przed śmiercią - jego wargi wykrzywiły się w podłym uśmieszku. Ścisnął mocniej gąbkę tak iż płyn spłynął po brodzie na tors Nathana.”
Po raz kolejny Nathan miał wrażenie, że umiera, że odchodzi od zmysłów. Czyjeś ręce go trzymały i musi się uwolnić. Musi uciekać. Ale dokąd? Przecież nigdzie nie będzie bezpieczny. Wszędzie go znajdą. Przed nimi się nie ukryje. Ale nie podda się bez walki. Ostatkiem sił, ale będzie walczył.

Shardiff nie spodziewał się gwałtownego ataku ze strony Nathana, lecz po chwili oberwał z łokcia w twarz.
 - Nathan! – krzyknął, gdy wylądował na podłodze. Gdy Carter się odwrócił, wyglądał jak dzikie, przerażone zwierze schwytane w pułapkę, lecz wciąż walczące. Nathan wykorzystał jego nieuwagę i rzucił się na niego. Shardiff chwycił go i obaj zaczęli turlać się po wykafelkowanej podłodze. Shardiff nie spodziewał się takiej siły po szczupłym chłopaku. Nathan podkurczył nogę i wsadził miedzy nich, by po chwili z całej siły odepchnąć Shardiffa od siebie. Shardiff wylądował przy drzwiach. Wiedział, że musi uważać, dlatego też nie atakował tylko przyjął taktykę obronną.

„Tylko go nie zabij – Santhez zwrócił się do Jugodina ostrym i stanowczym głosem.
- Och, nie… - Jugodin zaśmiał się, a jego głos złowieszczo zawisł – Mam inne plany – doktor podszedł do Nathana, schylił się i chwycił jego wychudzoną twarz w imadło swych dłoni – Pozwól mi zajrzeć do jego mózgu, Enrique. Widziałeś reakcję stymulacji jego blizny. On miał wizje, mówię ci… – ciągnął pozwalając by jego ciężki, rosyjski akcent uwidoczniał się – Chcę otworzyć jego czaszkę – mówiąc to przeniósł jedną dłoń na głowę Nathana, a drugą ścisnął prawy przegub.”

Kolejna straszna wizja pojawiła się w umyśla Nathana. Złowrogo wyciągnięta dłoń Jugodina, tak realnie wyglądała i sięgała ku jego sercu, że aż mroziła go do szpiku kości. Zatem znów zaatakował, uderzając niemal na oślep. Jego ciało momentalnie zareagowało, gdy został pchnięty na zimną ścianę. Kolejny raz łokciem zaatakował, potem hak i kilka sparowanych ciosów.

Shardiff wiedział, że Nathan jest pogrążony w jakimś dziwnym transie. Walczył nie z nim, a z własnymi demonami. Był jednak pod wrażeniem, tego, że chociaż był chwilowo niepoczytalny dalej jednak walczył szaleńczo. I tu właśnie w dziwny sposób Nathan zaczynał przypominać Shardiffowi jego samego. Zaczynało docierać do Ianto, że tak na prawdę ta podróż będzie oczyszczająca dla nich obu. Będzie musiał podpytać kto tak dobrze wyszkolił go w sztukach walki, bo dzieciak wiedział doskonale jak zadać precyzyjny i bolesny cios. Dawno tak dobrego sparingu nie miał z nikim, chociaż już miał podbite oko i rozciętą wargę, to miał nadzieję, że się opłacało.
Odepchnął Nathana, który poleciał na fotel dentystyczny i znieruchomiał. Leżał na nim ciężko oddychając i mamrocząc jakieś niezrozumiałe dla Shardiffa słowa.

Nathan nie miał już sił walczyć. Pomieszczenie wściekle wirowało, pierś paliła, w głowie huczało a płuca paliły od tego, że nie mogły nadążyć z pompowaniem powietrza. Szeptał treść starej modlitwy, a po jego policzkach płynęły łzy. Błagał Boga, by go wysłuchał w jego strapieniu i uzdrowił go. Shardiff poznał od razu tekst modlitwy.
 - Szlag – warknął, gdy łza zakręciła się w jego oku. Nie modlił się do swojego Boga od lat. Tyle, że tak naprawdę to mieli jednego wspólnego Boga i po chwili Shardiff odmówił krótka modlitwę w ich intencji, by przezwyciężyli swe demony.

Przed jego oczyma Nico zaczynały stawać obrazy, tym razem inne.
Jego mama, na kilka dni przed swoja śmiercią nuciła mu ulubioną kołysankę.
Duma na twarzach jego starszych braci kiedy odebrał dyplom doktora.
Susan i jej uśmiech.
Jej uśmiech, który zawsze rozpędzał ciemne chmury z ciemnych zakamarków jego duszy.
Musi do niej wrócić.
Musi wybaczyć im i sobie.
 - Wybacz… im… - szepnął w końcu Nathan.
 - Nico? Komu mam wybaczać? – zapytał Shardiff, który cały czas był przy jego boku.
 - Swoim oprawcom – odparł i ostatkiem sił podniósł się by po chwili z całej siły przytulić Shardiffa. Ianto nie wiedział, co zrobić. Nigdy, drugiemu mężczyźnie nie pozwalał na takie gesty. Jedynie Selenie i Ash pozwolił się przytulać. Z Alex’em czy Charlisle to był zwykły uścisk. Ale nie o to teraz chodziło. Bo Nico coś jeszcze mu szeptał do ucha.
 - …sobie… wybacz… - Shardiff dostrzegł spokój, który rozjaśnił twarz Nico, którego powieki zamknęły się po chwili.
Shardiff ostrożnie wziął go w ramiona, wstał chwiejnie i ruszył do wyjścia. Nie chciał by przebywali to dłużej niż musieli. Kiedy wsiadł do samochodu, cały drżał. Spojrzał niepewnie na nieprzytomnego Cartera. Dzieciak miał przebrzydłą rację odnośnie przebaczenia. Chwycił za komórkę i napisał:
„Już po wszystkim, udało się, wracamy.”           
   

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...