środa, 8 maja 2013

Tiva cz. 9 cross

A/N: No, udało sie napisać najbardziej emocjonujący dla chłopaków rozdział. Dla niektórych będzie przypomnienie tych niemiłych chwil, a dla innych to nowość - tak, bywam niemiła :P Jutro, znaczy dziś odcinek wiec tak sam wraz :) Wspomnienia Nico są kursorem w "" i inną czcionką. Mam nadzieję, że sie spodoba bo i długość dobra :)

** Chandni ** 



Waszyngton DC

Noc minęła spokojnie, chociaż Ziva, Tony a przede wszystkim Susan mało spali tej nocy. Ziva wtuliła się w Tony’ego, który pochrapywał, wiedząc iż w sypialni na końcu korytarza Susan leży w koszulce ukochanego i przytula się do poduszki, na której sypia jej mąż. Zdawała sobie sprawę, że Susy chce poczuć bliskość i zapach męża. Ziva znała ten stan, tylko, że co innego spać bez ukochanego, gdy wie się, że jest on w pracy czy w delegacji służbowej a co innego, kiedy ukochany walczy o odzyskanie siebie na drugim krańcu globu.
Nad ranem Ziva obudziła Tony’ego i obwieściła mu plan działania by mógł ja poprzeć. Zatem, gdy tylko zeszli na śniadanie do kuchni obwieścili.
 - Jedziemy do Waszyngtonu – powiedziała Ziva – Wszyscy troje – uprzedziła jakąkolwiek odpowiedź Susan.
 - Ale…? – protestowała dziewczyna.
 - Żadnych ‘ale’ – odezwał się Tony – Wiesz, przydałaby się nam osoba, która uratuje nas przed pozabijaniem się – zażartował.
 - A poza tym nie możesz cały czas tu sama siedzieć i wyczekiwać – obwieściła Ziva – Szukanie odpowiedniego domu… - Ziva zrobiła gest dłońmi i wymownie spojrzała na Tony’ego, który łapczywie połykał jedzenie.
 - Rozumiem doskonale – zaśmiała się Susy.
 - Nic im nie grozi, chyba… - przemówił z pełna buzią DiNozzo.
 - Gdy zwierz je to nie szczeka – upomniała go Ziva z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
 - Pies, kochanie, pies – poprawił ją Tony, posyłając jej niewinne spojrzenie.
 - Wy dwoje możecie się pozabijać i tamtych dwóch również – westchnęła ciężko Carter.
 - Ianto potrafi być upierdliwy – zauważył DiNozzo, lecz potem spojrzał niepewnie na Carter – Nie chodzi ci tylko o werbalne… Czy Nate umie się bić?
 - Tony, obaj mogą wrócić nieźle poobijani – odparła Susan, odstawiając talerze do zmywarki.
 - Gdzie się nauczył? – zapytała zaciekawiona Ziva.
 - Syriusz, Dave, Sam, Mayky, Jake i Darren go szkolili. Potrafił ich zna kłonić do tego by podszkolili go w tym, w czym sami byli najlepsi. Walki w ręcz, strzelanie z broni, medytacja delta, koncentracja snajperska – wyliczała Susy.
 - No – przytaknął z podziwem Tony a potem uśmiechnął się – Zapewne i ciebie podszkolili, więc będę grzeczny. Dwie silne i waleczne kobiety przeciw mnie biednemu jednemu – kolejny raz zrobił minę niewiniątka.
 - No właśnie Tony – Ziva uśmiechnęła się złowieszczo.
 - Dla ciebie wszystko, kochanie – zapewnił, przekomarzając się lekko – A teraz w drogę moje panie, bo nam wszystkie domy sprzątną sprzed nosa.
 - Już się o to nie martw – pokiwała mu palcem Ziva.
 - Susy – Tony zwrócił się do dziewczyny, która właśnie sięgała po swoja torebkę.
 - Tak?
 - Kiedy ostatnio byliście gdzieś na wakacjach? – zapytał, a Ziva spojrzała podejrzliwie na niego. Co on kombinuje?, pomyślała, lecz szybko pojęła o co chodzi.
 - Szczerze, to jeszcze nigdzie nie byliśmy na wakacjach – Susan przyznała z lekkim zawodem w głosie.
W tym momencie Tony wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Zivą, lecz nic więcej nie powiedzieli tylko wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę.


Damaszek

Ianto zatrzymał samochód przed zniszczoną bramą do posiadłości, która niegdyś należała do Santhaez i członków Zgromadzenia Czaszki.
 - Jesteś pewien? – zapytał Barrowman, spoglądając z troską na milczącego towarzysza.
 - Nie – odparł szeptem, lecz w jego oczach Ianto dostrzegł determinacje i zaciekłość.
Budynek stał opuszczony, od czasu do czasu z konieczności korzystali z niego agenci różnych agencji i wywiadów, lecz nikt nie potrafił wytrzymać tam dłużej niż doby. Wszyscy byli świadom tego jakie rzeczy wyprawiało się w pomieszczeniach na piętrze od zachodniej części budynku.
 - Wziąłeś leki? – zapytał nagle, gdy tylko zatrzymali się przed budynkiem.
 - Teraz mi nie pomogą – odparł Nathan, biorąc kilka głębokich oddechów.
 - Nie musisz…
 - Właśnie, że kurwa muszę! – przeklął Nathan, nerwowo uderzając ramieniem o drzwi samochodu.
 - Za dużo przeklinasz – zauważył Ianto, znów prowokując Cartera.
 - No co ty nie powiesz, Sherlock’u! – syknął gniewnie przez zaciśnięte zęby.
 - Wiem, że pałasz miłością do Mossadu tak jak i ja, ale nie musisz od razu demolować im wozu – sarknął Shardiff, uśmiechając się lekko. Nathan posłał mu gniewne spojrzenie i wysiadł z samochodu. Z zaciśniętymi nerwowo pięściami ruszył do budynku. Tak naprawdę to nie wiedział, gdzie dokładnie powinien iść. Kiedy tu go przywieziono był pod wpływem narkotyku. Pamięta tylko trzy pomieszczenia w jakich był potem przetrzymywany, bo kiedy był wywożony na wózku inwalidzkim z budynku, to był uwięziony we własnym umyśle.
 - Pomieszczenia tortur są na piętrze – odezwał się grobowym głosem Shardiff i poprowadził w danym kierunku. Wnętrzności agenta skręcały się, ale wiedział, że musi teraz dopuścić do głosu Shardiffa by być opanowanym i zimnym skurwielem. Kiedy weszli na długi korytarz, Nathan od razu skierował się do ostatniego pomieszczenia, które przez lata się nie zmieniło. Dalej z sufitu zwisał hak, a ściany były odrapane. Przy jednej ze ścian stał połamany klęcznik, a nieco dalej na podłodze leżał kolczasty łańcuch. W pomieszczeniu było okrutnie duszno i wciąż unosił się nieprzyjemny odór.

„Mam nadzieję, że przemyślałeś moją propozycję i tym razem
będziesz rozsądniejszy” zadzwonił mu w uszach złowrogi,
szyderczy głos Santhez’a, na którego wspomnienie przeszył go nieprzyjemny dreszcz. Na czoło Cartera wystąpiły kropelki potu, a jego twarz była nienaturalnie blada. Do tego podkrążone, czerwone oczy i można było uznać, że uciekł z zakładu dla obłąkanych.
 - Nate, co widzisz? – głos Shardiffa przebił się przez wspomnienia.
 - Tu… tu zaczęli – szepnął spierzchłymi wargami. Miał wrażenie, że zaczyna mu brakować powietrza, a w ustach zrobiło się strasznie sucho. Podszedł do klęcznika i spojrzał na łańcuch.
 - Przewiązali mi nim ręce, brzuch i kostki, kiedy klęczałem na tym klęczniku i… - opowiedział drżącym głosem. Wziął łapczywy oddech i dokończył – Po tym jak mnie Jugodin wychłostał i potraktował prądem… a następnie podał serum prawdy – głos Nathana załamywał się i ściszał, tak iż Shardiff miał wrażenie, że za moment a przestanie go słyszeć. Ianto aż zacisnął groźnie wargi w srogą linie i pięść by nie roznieść ścian.
 - Nie było tak źle – zaśmiał się nerwowo Nathan i spojrzał na Shardiffa - Próbowali zmęczyć mnie dźwiękiem, a potem podszywając się pod Syriusza wyciągnąć informacje – dodał i zamachał dłonią przy czole. Shardiffowi wcale się to nie podobało, ale milczał.
Nathan chwiejnie ruszył do wyjścia. Teraz dopiero zaczynało się najgorsze. Podszedł do drzwi, które oddzielały go od prawdziwego horroru i pchnął je, a kiedy się otworzyły zobaczył ponownie ten sam okropny widok wywołujący ciarki na ciele.

Pomieszczenie było chłodniejsze, w połowie wykafelkowane, na środku stał niezmiennie fotel dentystyczny ze skórzanymi pasami, a obok maszyna dentystyczna z wiertłami oraz stolik z narzędziami chirurgicznymi. Nathan aż cofnął się. Cały drżał i ciężko oddychał.
 - Z całych sił… - zaczął półszeptem i nieco nieobecnym już głosem – Nie myśleć o nich…
 - O kim?
 - O ojcu i naszej zagmatwanej relacji, o Syriuszu i reszcie moich braci i tego jak zmieniło się nasze życie, a przede wszystkim nie chciałem myśleć o Susan – wyznał – Nie mogłem o niej myśleć i żałować, że nie powiem jej jak bardzo ją kocham i że chciałbym spędzić z nią resztę życia.
Na podłodze, tuż przy stoliku, leżał hak. Nathan spojrzał na niego, a w jego umyśle pojawiło się wspomnienie.

„Jugodin chwycił za przedmiot, który był zakończony ostrym hakiem, jedną dłonią chwycił przerażonego Nathan’a za szczękę, a drugą trzymając instrument zamachnął i ciął precyzyjnie od mostka w stronę pachy. Po pomieszczeniu rozległ sie przeraźliwy krzyk. Nathan próbował sie szarpać, szukał ratunku, możliwości ucieczki. W jego umyśle strutym narkotykiem Jugodin jawił sie jako Kapitan Hak, tyle, że w wersji bardziej jak z horroru. Zacisnął mocno dłonie na poręczach fotela, resztę ciała głębiej wbijając boleśnie w fotel. Obraz był rozmyty, falujący. Słyszał kpiący, przeraźliwy śmiech. Chciał uciec, ale nie miał dokąd. Pasy boleśnie trzymały go w uwięzi. Dlaczego jest taki głupi? Dlaczego im nie powie tego, co chcą wiedzieć?

Nathan z jękiem upadł na podłogę, tak iż teraz klęczał przy fotelu. Jego ramiona spoczywały na fotelu, tuz przy poręczy ze skórzanym pasem. Shardiff przypadł do niego i przytulił ostrożnie. Wiedział, ze jest pomostem, ale nie może działać zbyt radykalnie.
 - Boże! – zawołał Nathan po hebrajsku – Dlaczego teraz? Dlaczego, Panie, znów na mnie to zsyłasz?
 - Co widzisz? – poprosił Shardiff na głos – Co oni ci robili? – z tymi słowami sięgnął do pierwszej rany na torsie – Przeorał tors, a potem? Potem ramię?
 - I bark… - odpowiedział Nathan, zanosząc się szlochem – Nie mogę, Shardiff… ja… - błagał rozpaczliwie. Wszystko wróciło: ból, strach, przerażenie, smutek, rozpacz, bezradność, poniżenie. Miał wrażenie, że wspomnienia rozsadzą mu zaraz głowę, a brak powietrze rozerwie mu płuca i serce.

„Chcesz zgrywać męczennika?, Jugodin zapytał kpiąco, przybliżając się do Nathana i przytykając gąbkę do jego spieczonych warg - Twój Mesjasz był tym pojony przed śmiercią - jego wargi wykrzywiły się w podłym uśmieszku. Ścisnął mocniej gąbkę tak iż płyn spłynął po brodzie na tors Nathana.”
Po raz kolejny Nathan miał wrażenie, że umiera, że odchodzi od zmysłów. Czyjeś ręce go trzymały i musi się uwolnić. Musi uciekać. Ale dokąd? Przecież nigdzie nie będzie bezpieczny. Wszędzie go znajdą. Przed nimi się nie ukryje. Ale nie podda się bez walki. Ostatkiem sił, ale będzie walczył.

Shardiff nie spodziewał się gwałtownego ataku ze strony Nathana, lecz po chwili oberwał z łokcia w twarz.
 - Nathan! – krzyknął, gdy wylądował na podłodze. Gdy Carter się odwrócił, wyglądał jak dzikie, przerażone zwierze schwytane w pułapkę, lecz wciąż walczące. Nathan wykorzystał jego nieuwagę i rzucił się na niego. Shardiff chwycił go i obaj zaczęli turlać się po wykafelkowanej podłodze. Shardiff nie spodziewał się takiej siły po szczupłym chłopaku. Nathan podkurczył nogę i wsadził miedzy nich, by po chwili z całej siły odepchnąć Shardiffa od siebie. Shardiff wylądował przy drzwiach. Wiedział, że musi uważać, dlatego też nie atakował tylko przyjął taktykę obronną.

„Tylko go nie zabij – Santhez zwrócił się do Jugodina ostrym i stanowczym głosem.
- Och, nie… - Jugodin zaśmiał się, a jego głos złowieszczo zawisł – Mam inne plany – doktor podszedł do Nathana, schylił się i chwycił jego wychudzoną twarz w imadło swych dłoni – Pozwól mi zajrzeć do jego mózgu, Enrique. Widziałeś reakcję stymulacji jego blizny. On miał wizje, mówię ci… – ciągnął pozwalając by jego ciężki, rosyjski akcent uwidoczniał się – Chcę otworzyć jego czaszkę – mówiąc to przeniósł jedną dłoń na głowę Nathana, a drugą ścisnął prawy przegub.”

Kolejna straszna wizja pojawiła się w umyśla Nathana. Złowrogo wyciągnięta dłoń Jugodina, tak realnie wyglądała i sięgała ku jego sercu, że aż mroziła go do szpiku kości. Zatem znów zaatakował, uderzając niemal na oślep. Jego ciało momentalnie zareagowało, gdy został pchnięty na zimną ścianę. Kolejny raz łokciem zaatakował, potem hak i kilka sparowanych ciosów.

Shardiff wiedział, że Nathan jest pogrążony w jakimś dziwnym transie. Walczył nie z nim, a z własnymi demonami. Był jednak pod wrażeniem, tego, że chociaż był chwilowo niepoczytalny dalej jednak walczył szaleńczo. I tu właśnie w dziwny sposób Nathan zaczynał przypominać Shardiffowi jego samego. Zaczynało docierać do Ianto, że tak na prawdę ta podróż będzie oczyszczająca dla nich obu. Będzie musiał podpytać kto tak dobrze wyszkolił go w sztukach walki, bo dzieciak wiedział doskonale jak zadać precyzyjny i bolesny cios. Dawno tak dobrego sparingu nie miał z nikim, chociaż już miał podbite oko i rozciętą wargę, to miał nadzieję, że się opłacało.
Odepchnął Nathana, który poleciał na fotel dentystyczny i znieruchomiał. Leżał na nim ciężko oddychając i mamrocząc jakieś niezrozumiałe dla Shardiffa słowa.

Nathan nie miał już sił walczyć. Pomieszczenie wściekle wirowało, pierś paliła, w głowie huczało a płuca paliły od tego, że nie mogły nadążyć z pompowaniem powietrza. Szeptał treść starej modlitwy, a po jego policzkach płynęły łzy. Błagał Boga, by go wysłuchał w jego strapieniu i uzdrowił go. Shardiff poznał od razu tekst modlitwy.
 - Szlag – warknął, gdy łza zakręciła się w jego oku. Nie modlił się do swojego Boga od lat. Tyle, że tak naprawdę to mieli jednego wspólnego Boga i po chwili Shardiff odmówił krótka modlitwę w ich intencji, by przezwyciężyli swe demony.

Przed jego oczyma Nico zaczynały stawać obrazy, tym razem inne.
Jego mama, na kilka dni przed swoja śmiercią nuciła mu ulubioną kołysankę.
Duma na twarzach jego starszych braci kiedy odebrał dyplom doktora.
Susan i jej uśmiech.
Jej uśmiech, który zawsze rozpędzał ciemne chmury z ciemnych zakamarków jego duszy.
Musi do niej wrócić.
Musi wybaczyć im i sobie.
 - Wybacz… im… - szepnął w końcu Nathan.
 - Nico? Komu mam wybaczać? – zapytał Shardiff, który cały czas był przy jego boku.
 - Swoim oprawcom – odparł i ostatkiem sił podniósł się by po chwili z całej siły przytulić Shardiffa. Ianto nie wiedział, co zrobić. Nigdy, drugiemu mężczyźnie nie pozwalał na takie gesty. Jedynie Selenie i Ash pozwolił się przytulać. Z Alex’em czy Charlisle to był zwykły uścisk. Ale nie o to teraz chodziło. Bo Nico coś jeszcze mu szeptał do ucha.
 - …sobie… wybacz… - Shardiff dostrzegł spokój, który rozjaśnił twarz Nico, którego powieki zamknęły się po chwili.
Shardiff ostrożnie wziął go w ramiona, wstał chwiejnie i ruszył do wyjścia. Nie chciał by przebywali to dłużej niż musieli. Kiedy wsiadł do samochodu, cały drżał. Spojrzał niepewnie na nieprzytomnego Cartera. Dzieciak miał przebrzydłą rację odnośnie przebaczenia. Chwycił za komórkę i napisał:
„Już po wszystkim, udało się, wracamy.”           
   

1 komentarz:

  1. O matulu!! Co za odcinek! Straszny wręcz. Byłaś bardzo okrutna dla naszego biednego Nico. Te wspomnienia go wykańczały, nic dziwnego, że chciał znaleźć się w miejscu, gdzie to wszystko się zaczęło i stawić im czoła. I udało się. I jeszcze pomógł Shardiffowi. Dobry z niego chłopak. Czekam teraz na powrót naszych marnotrwanych chłopców i wielki finał :D

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...