czwartek, 16 maja 2013

Tiva cz. 11 cross


A/N: No... praktycznie dobiegliśmy do końca opowiadania. chcecie jakiś epilog Tivowy? Podsumowanie czy coś? Ah, jeszcze niecne plany Tivy względem Nico i Susan >:D Mam nadzieję, że się spodoba :) Czas wrócić do pozostałych fików :/ Wen?! WEN!

** Chandni **



Waszyngton DC


Ziva obserwowała Susan, nie rozumiejąc jej zachowania. Wcale nie opłakiwała śmierci ukochanego, nie załamała się. Wręcz przeciwnie, kobieta wybuchła śmiechem.
 - Susan? – zapytał zdziwiony reakcją Tony, który patrzył na nią z niepokojem.
 - Syriusz powiadomiłby mnie o ich śmierci osobiście, a poza tym pierwsze bym wiedziała czując pustkę tu – tłumacząc położyła dłoń na sercu.
Ziva, Tim i Tony wymienili spojrzenia ze sobą. Carter miała rację, wiec o co chodziło? Co było grane? Ziva nie cierpiała tego jak byli pozostawiani niewiedzy. Na dodatek McGee powiedział, że Gibbs jest z Dyrektorem i Charlisle Carterem w MTAC’ku, co świadczyło tylko o jednym: o jakiejś tajnej operacji i jeśli Ziva miała zgadywać to pewnie zamieszany w to był Icarus.
 - Dywersja? – zapytał Tim robiąc niemądrą minę.
 - To jedyne logiczne wyjaśnienie – westchnął Tony, biorąc Zivę za rękę. Oboje potrzebowali tego kontaktu i bliskości.
 - Ciekawe, co się tam dzieje? – mruknęła Ziva i wyciągnęła komórkę. Nie miała żadnych wiadomości od Ianto od dobrych ośmiu godzin.
 - Nie będziecie miłe i łagodne dla nich? – zapytał nieśmiało McGee.
 - Najpierw zasłużona zrypka a potem przytulimy do piersi – oznajmiła Susan.
 - Oh, tak. Tylko niech wrócą, bo inaczej… - zapowiedziała bojowo Ziva.
 - Kochanie? – Tony aż oddalił się na bezpieczną odległość.
 - No, co? Ianto też nie jest bez winy. Wiem, że chciał zostawić Selene i Jasmine – wyjaśniła David.
 - Nie pomyślałam – Susan zakryła dłonią usta.
 - Na pewno powiedzieli – zapewniła ją Ziva, która jako pierwsza zrozumiała o co jej chodzi – Wicedyrektor nie pozwoliłby na to by Selena nie wiedziała, gdzie i co robi jej ukochany i ojciec jej dziecka.
Ziva jedynie czego chciała teraz to powrotu marnotrawnych mężczyzn i by Nathan z Susan gdzieś wyjechali daleko stąd, gdzie nikt nie zakłuci im spokoju by w końcu mogli odetchnąć i zacząć tak w pełni żyć jako małżeństwo. Bo tak naprawdę ta dwójka nie maiła własnego życia. Ale taki właśnie był koszt tego czym się zajmowali, zarówno oni jak i agenci NCIS i innych agencji.
David usiadła za swoim biurkiem, które już nie długo nie będzie jej. Czuła się nieswojo z tą świadomością, ale wiedziała, że gdy tylko ich synek przyjdzie na świat to wszystko się zmieni.
 - Czy Nate mówi ci wszystko? – zapytała nagle Ziva, a widząc zaskoczona minę Tony’ego, uśmiechnęła się tylko.
 - Jak sama widziałaś to nie – odpowiedziała szczerze Susan – Ale prawie wszystko. Nie ukrywa faktu jeśli coś nam grozi. Wie lepiej by tego nie robić. Ale chyba nie wie, że wiem o propozycji jednego z jego braci – Susan lekko się uśmiechnęła.
 - Znaczy? – dopytywała.
 - Darren jest zakonnikiem… - szepnęła Carter i mrugnęła do Zivy.
 - Wybacz – wtrącił się do rozmowy DiNozzo – Ale jakoś nie umiem wyobrazić sobie twojego męża jako zakonnika.
 - W tym sęk, że ja tak – uśmiechnęła się tajemniczo Susan.
 - Darren to ten, który nauczył go sztuk walki – przypomniała Ziva i uśmiechnęła się.
 - Wojownik ninja w habicie – Tony zmarszczył brwi próbując wyobrazić sobie tę scenę – Nie… nie… Mistrz Shaolin? Hymn… Amerykańska Ninja lub Legendy Kung-fu. Dobre filmy, polecam – uśmiechnął się do nich.
 - Tony! – skarciła go Ziva, jak małe nieznośne dziecko. W co ona się wpakowała?! Pod jednym dachem z DiNozzo! Jeśli w pierwszym miesiącu nie pozabijają się to będzie dobrze. Ale nie żałowała swojej decyzji. Tony potrafił być upierdliwy i dziecinny ale za razem czuły, poważny i opiekuńczy. Kogoś właśnie takiego potrzebowała u swojego boku. Kogoś kto przede wszystkim jest jej przyjacielem i kochankiem. I przy kim może być sobą – zwykłą, zagubioną nieraz Zivą z całymi swoimi dziwactwami i słabościami.


Damaszek – siedem godzin wcześniej


Weszli do hangaru i od razu zostali otoczeni przez innych ludzi. Shardiff zauważył snajpera na wysokiej pozycji przy suficie oraz kilka czerwonych promieni laserowych wycelowanych w osoby, które ich przetrzymywały. Bricker obróciła się na pięcie w stronę jego i Nico. Ianto szybko wyswobodził się nokautując dwóch osiłków z zamiarem udzielenia pomocy Nathanowi. Jednak jak się okazało nie musiał bowiem jeden z napastników puścił Cartera i znokautował drugiego.
 - Co…? – dukneła Bricker, rozglądając się po pomieszczeniu i widząc oficerów Mossadu, FBI oraz CIA.
Nathan podszedł chwiejnie do niej kręcąc z dezaprobatą głowa. Zatrzymał się i lekko syknął.
 - Nastazjo, Nastazjo – westchnął, a na jego twarzy tańczył przebiegły uśmieszek wyższości – Naprawdę myślałaś, że uda ci się mnie przechytrzyć? – zapytał patrząc prosto w jej przerażone oczy – Podmienione wyniki badań, nieudana akcja w Sudanie, nagonka DoD i IA – ciągnął niebezpiecznym tonem głosu. Był od niej wyższy o dziesięć centymetrów, zatem lekko się nachylił i powiedział – Teraz już wiesz dlaczego nikt nie ma prawa poznać listy współpracowników – zakpił.

Shardiff był pełen podziwu. Nathan należał do cholernie przebiegłych ludzi, mających swoich ludzi i wpływy wszędzie. Bricker przeceniła swoje możliwości. Myślała, że wykorzysta chwilowy kryzys w życiu Cartera, który straci czujność. Ale popełniła błąd. Przede wszystkim nie miała pojęcia z kim zadarła.
 - Wiedzieliśmy o spisku od samego początku, ale trochę zajęło nam dotarcie do ciebie i kilku innych twoich znajomych – oznajmił Nathan i skinął głową na dwóch agentów – Zabierzcie ją – polecił i gdy tylko agenci oddalili się wraz z nią, zawołał na Shardiffa – Shar… - nie zdołał dokończyć, lecz na szczęście agent zareagował natychmiast i już po chwili chwycił w sile ramiona nieprzytomnego Cartera.
 - Co ja mówiłem o worku kartofli? – westchnął Barrowman.


Waszyngton DC – cztery godziny później


Czas wlókł się okropnie. Powinni rozjechać się do domu, ale nie potrafili. Poszli razem na obiad, lecz i on im nie wchodził. Czekanie na prywatny samolot, który miał niebawem wylądować było niemiłosierne.
 - Pozwolę ci go wyściskać, potem sama go wyściskam a potem przełożymy przez kolano – oznajmił Abby podskakując w miejscu nerwowo w przestrzeni biurowej agentów. Za oknem było już ciemno, ale nikt nie miał zamiaru ruszyć się. Susan uśmiechnęła się szczerze i przytuliła Abby.
 - Trzymam cie za słowo – powiedziała, chociaż dobrze wiedziała, że gdy Abby tylko ujrzy jej męża od razu będzie chciała go niańczyć. A nie chciała nawet myśleć jak by Gotka zareagowała na wieść kim tak naprawdę jest jej mąż. Tony i Ziva również tego nie wiedzieli i chyba tak było bezpieczniej dla nich. Selena z mała Jasmine również przyszła, tak iż teraz na piętrze panowała iście rodzinna atmosfera, jakby nastały święta.
 - Święta mamy? – zapytał Gibbsa dyrektor Vance. Gibbs tylko uśmiechnął się nieznacznie.
 - Rodzina nam się powiększyła – stwierdził krótko.
Nagle winda wydała z siebie typowy dźwięk i otworzyła drzwi wypuszczając ze swych wietrzy upragnione przez zebranych osoby. Ianto i Nathan szli w towarzystwie Syriusza i Carlisle.

Ziva chwyciła mocno Tony’ego za rękę obserwując Susan i Nathana, którzy padli sobie w objęcia.
 - Jak w romansie ze szczęśliwym zakończeniem – szepnął Tony, ściskając nieznacznie jej dłoń. Ziva wyciągnęła szybko chusteczkę i otarła łzy.
 - Nigdy więcej nie waż mi się tego robić – powiedziała stanowczo Susan. Nathan tylko mocniej ją przytulił.
 - Wróciłem kochanie, wróciłem – szeptał.
Rzeczywiście obaj mężczyźni nosili ślady walki, ale najwyraźniej walka tylko pomogła oczyścić im emocje. Ziva musiała przyznać, że Nathan wyglądał jak siedem nieszczęść i nim się dopadną do niego, to najpierw doprowadzą go do stanu ‘sprzed’.
Po chwili Nathan podszedł do Zivy i Tony’ego. Zivę ucałował w policzek i lekko przytulił, a z Tonym wymienili szybkie uściski.
 - Dziękuję wam oboje – powiedział. A kiedy tylko obrócił się lekko, został zaatakowany przez Abby, tak iż Tony i Ziva musieli ich przytrzymać.
 - Abby, miażdżysz go – zwrócił uwagę przyjaciółce Tony.
 - Ciocia Abby się zajmie maleństwem, co nie oznacza, że maleństwo nie oberwie za to, co zrobiło – oznajmiła stanowczo Abby puszczając go z objęć i dając lekkiego kuksańca w ramię.
 - Wszyscy ucieszeni? To zbierać się do domu – rozkazał Gibbs – Wy troje ze mną – oznajmił, wskazując na Susan, Syriusza i Nathana.
 - Yay! Tatko Gibbs się wami zajmie – klasnęła w dłonie podekscytowana Abby.
 - Jutro też dzień i można się spotkać – zauważył dobrze Carter. Nathan spojrzał na Ianto przytulającego Selenę i córkę. Nie tylko dla niego owocny okazał się ten wypad. Mężczyźni wymienili szybkie, porozumiewawcze spojrzenia.
 - Jeszcze tu jesteście?! – zagrzmiał srogi głos Gibbsa, a wszyscy tylko parsknęli śmiechem.

Rodzina, to nie tylko więzy krwi. Ziva powiedziałaby, że teraz dopiero poznała prawdziwe znaczenie słowa ‘rodzina’ przez duże ‘R’.       




       

1 komentarz:

  1. Znowu rodzinnie zrobiło się :D Najbardziej podobała mi się Abby i jej teksty o maleństwie :D Ciocia Abby zabrzmiało super :D I jeszcze takie drobne gesty pomiędzy Zivą i Tony'm... Piękne to. I chcę epilog oczywiście :D Może tak coś z potomkiem Tivy?

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...