poniedziałek, 13 maja 2013

Tiva cz. 10 cross

A/N: Początkowo miało być to tylko 3 rozdziałowe a jak się nam rozrosło :P I to jeszcze nie koniec ;) Alexandretto oczyma wyobraźni już widzę jak nasyłasz na mnie Olgę i Alex :D Mam nadzieję, że się spodoba :)

** Chandni **




Waszyngton DC


 „Już po wszystkim, udało się, wracamy.”           

Zivie niezmiernie ulżyło, gdy przeczytała tego sms’a i od razu podzieliła się radosną nowiną z Tony’m i Susan. Byli właśnie oglądać,  ostatni na dziś, dom. David widziała uśmiech i łzy radości u Susan.
 - Weźmy go – zaanonsował Tony, gdy stali w dużym salonie – Przyciąga dobre wieści – oznajmił. Ziva rozejrzała się. Miał wszystko to, czego oczekiwała od domu. Odpowiednia ilość pokoi, gabinet, dwie łazienki, strych i piwnicę, garaż na dwa samochody, piękny duży taras, ogród. Dom znajdował się też w dobrej dzielnicy i na dodatek był zaledwie pół godziny od Navy Yardu. W pobliżu było przedszkole, szkoła, szpital też nie daleko. Wszystko co potrzeba było pod ręką.
 - Jak szybko możemy załatwić formalności? – Ziva zwróciła się z zapytaniem do agentki nieruchomości, która z nimi była.

Po dwóch godzinach byli praktycznie po wszystkim. Po drodze wstąpili do sklepu po szampana by świętować zakup domu i powrót Ianto i Nathana. Ich radość jednak została przerwana wiadomością od McGee o treści:

Przyjedzcie szybko do N-Yardu.”  

***

 - Tim, co się dzieje? – zrzuciła zdenerwowana Ziva, gdy w czwórkę wyszli z windy. Ochroniarz Susan stanął przy dużym oknie, bacznie obserwując sytuację. Tim stał z posępnym wyrazem twarzy, zarezerwowanym jedynie na sytuacje typu wybuch w Navy Yardzie lub śmierć kogoś bliskiego.
 - McGee! Wykrztuś to zanim te dwie panie stracą całkiem cierpliwość – ponaglił kolegę Tony.
Tim niepewnie spoglądał na nich i nerwowo obracał w dłoniach pilot od plazmy, co bardzo nie podobało się Zivie.
Nie wróży to niczym dobrym, pomyślała David.
 - Nasz wojskowy samolot sześć godzin temu został zestrzelony zaraz po wzbiciu się w powietrze w bazie w Damaszku – zaczął Tim, pokazując nagranie jakie zostało puszczone we wszystkich stacjach telewizyjnych – Dostałem potwierdzenie, że nikt nie przeżył.
 - McGee – warknął na kolegę Tony, widząc jak Ziva i Susan bladną.
 - Po skontaktowaniu się z bazą dostałem potwierdzenie, że na pokładzie byli Ianto Barrowman i Nathan Carter – wyjaśnił McGee i ze współczuciem spojrzał na Susan – Bardzo mi przykro…


Damaszek – siedem godzin wcześniej   


- Oho, królewicz się budzi – rzucił sarkastycznie Shardiff, widząc jak Nathan przeciera oczy i lekko się krzywi – Witaj ponownie w świecie żywych, ale myślałem, że dłużej będziesz nieprzytomny.
 - Mhym… - padła zaspana odpowiedź – Gdzie…?
 - Samochód, droga na lotnisko wojskowe – wyjaśnił Shardiff – Jak się czujesz?
 - Czołówka z tirem, poprawione zderzeniem z czołgiem i zwalcowane walcem – odparł Nathan, poprawiając się na siedzeniu pasażerskim.
 - Sama przyjemność – sarknął Shardiff, podając mu butelkę z wodą.
 - Ciebie tez tir przejechał, jak widzę – zauważył Nathan, lekko marszcząc brwi.
 - Um… ile pamiętasz z tego wszystkiego? – Shardiff lekko się skrzywił. Nie pomyślał, że Nathan może nie pamiętać tego co robił i jak się zachowywał. W takim ataku furii, w jakim był…
 - Nie musisz się obchodzić ze mną jak z jajkiem – zapewnił go Carter – To ja ci przyłożyłem. Dałem upust wszystkim moim emocjom – przyznał po chwili.
 - Pomogło? – zapytał, bo chciał wiedzieć, czy jest lepiej.
 Nathan przez chwilę milczał. Siedział z zamkniętymi powiekami i koncentrował się na oddechu. Na jego wciąż bladej twarzy pojawiały się siniaki. Po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
 - Zdecydowanie lepiej – odparł otwierając oczy i spoglądając na Shardiffa. Ianto wiedział, że nie kłamie. Jego oczy były spokojniejsze.
 - Gdzie się tak nauczyłeś bić? – zapytał zaciekawiony.
 - Jeśli ci powiem to…
 - Będziesz zmuszony mnie zabić?
 - Nie, od tego mam ludzi – Nathan wyszczerzył się w uśmiechu – A tak serio, to chłopaki mnie szkolili. Darren jest świetny w różnych  stylach sztuk walk. Trening wzmacnia ciało ale i też hartuje ducha.
 - Tu się z tobą zgodzę w stu procentach – przytaknął Barrowman – Jeszcze raz odwalisz to, co teraz odwaliłeś, a dopadnę cię i… - rzucił srogo i karcąco.
 - I kto to mówi – odciął się Nathan.
 - To taki film – sarknął Ianto – Dobrze, bo nie podobało mi się twoje zachowanie wątpiącego w wierze.
 - No popatrz, mi też – rzucił cynicznie Nathan, przecierając zmęczone oczy.
 - Cholernie ci odbiło – zauważył Shardiff – Ale domyślam się, że leki, rozmowy z psychiatrą i tak dalej nie pomogły?
 - Nie, a jeszcze sprawa z DoD, IA oraz… oraz Jake – przytaknął Nathan i ściszył głos. Teraz powinien wrócić do żony i bliskich, przeprosić i uczestniczyć w pogrzebie przyjaciela.
 - Bolą? – zapytał nagle Shardiff. Pytał jednocześnie o blizny na ciele jak i na duszy. Te na duszy właśnie dały upust sobie, a te na ciele?
 - Kiedy idzie nagły i silny front atmosferyczny to rwą, ale nie wszystkie, tylko te zrobione hakiem i wiertłem dentystycznym oraz udo, ale ono częściej, bo tu Jugodin się nie szczypał i po prostu wbił cały sztylet – oznajmił Nathan i lekko się skrzywił na wspomnienie, lecz Shardiff zauważył, że nie sprawia już mu trudności wymówienie nazwiska swojego oprawcy.
 - Jak tam z przebaczeniem? – zapytał go nagle Nathan. Ianto nie spodziewał się, że będzie to pamiętał.      
 - Dochodzę do tego momentu powoli – oznajmił Shardiff, lekko się uśmiechając.
 - Będą porządnie wkurzone – oznajmił Nathan, ziewając i pozwalając by ociężałe powieki zamknęły się.
 - Oj, będą, będą – przytaknął Ianto i pacnął go lekko w policzek – Ej, pozwoliłem spać?
 - Zmęczony – wymamrotał Nathan, ostatkiem sił otwierając oczy.
 - Wiem, ale nie mam zamiaru wnosić cię na pokład samolotu jak worka kartofli – zaznaczył ostro – Już jesteśmy na miejscu – dodał wjeżdżając przez bramę.
 - Jedź do hangarów – polecił strażnik. Shardiff przytaknął. Coś mu jednak nie pasowało, nie wiedział tylko co.
 - W schowku jest dodatkowa broń – oznajmił – Dasz radę?
Nathan zmarszczył brwi, lecz instynktownie chwycił za broń i przeładował ją.
 - Już się obudziłem – odparł lekko ochrypniętym głosem. Ianto wiedział, że dzieciak już funkcjonował na końcówce z rezerwy energii jaką posiadał i lada chwila a po prostu padnie niczym odłączony z Matrixa. Kiedy podjechali pod hangar rozejrzeli się dookoła, ale nie mieli czasu na reakcję, bo uzbrojeni ludzie otoczyli ich wóz. Na czele stała agentka DoD Nastazja Bricker – pieszczotliwie zwana Terminatorem - z perfidnym uśmieszkiem na swojej piegowatej twarzy. Jej rude włosy były związane w kok, a na sobie miała idealnie skrojony grafitowy kostium.
 - Wysiadka, panowie – rzuciła pogardliwie – Ułatwiliście nam tylko zadanie by do was się dobrać z dala od całej ochrony wszystkich agencji – kpiący i pogardliwy uśmieszek nie schodził z jej twarzy. Shardiff rzucił szybkie spojrzenie Nathan’owi, którego twarz przybrała gniewne rysy, a oczy spochmurniały. Lecz jego kącik warg zadrgał lekko w dziwnym uśmieszku. Obaj zdawali sobie sprawę, że są na przegranej pozycji w otwartym starciu; dziesięciu na dwóch nie wróżyło dobrze, zwłaszcza, że byli już poobijani i mocno zmęczeni. Zatem posłusznie wysiedli z samochodu.
  - Oto idealne obiekty przyszłych moich eksperymentów - Bricker oznajmiła dumnie i triumfalnie - Brać ich – rozkazała władczo.
 Najwyraźniej cała sytuacja sprawiała jej satysfakcję. Kobieta podeszła do Nathana, którego za ramiona trzymało dwóch ludzi. Shardiffowi nie podobało się to, w jaki sposób na niego patrzyła. Bricker patrzyła na Cartera jak wygłodniały kot na kanarka; jak na swą drogocenną zdobycz. Podeszła, wyciągnęła dłoń i położyła ją przy skroni Cartera.
 - Nawet nie wiesz jak długo czekałam na tę chwilę by móc zajrzeć do twojego umysłu, a teraz nic mi nie stanie na przeszkodzie by tego dokonać – z tymi słowami przyciągnęła głowę Cartera do siebie i złożyła pocałunek na jego czole. Shardiff szarpnął się niebezpiecznie, lecz dwóch osiłków mocno trzymało go w ryzach.
 - Zabieraj szmato od niego swe brudne łapska – warknął gardłowo. Nastazja tylko pogardliwie prychnęła i dała znać swym ludziom by wprowadzili ich do hangaru.      

1 komentarz:

  1. no, no, no... Znowu coś kombinujesz, Chandni. Nie naślę ani Olgi, ani Alex... Jeszcze :D Ale tylko dlatego, że z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg przygód naszych bohaterskich agentów. Wiadomość o katastrofie samolotu musiała być niezłym szokiem dla wszystkich zainteresowanych... I jeszcze to wredne babsko... Historia gmatwa się coraz bardziej, a "wycieczka" zaczyna przeistaczać się w niezły bajzel. To lubię :D

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...