** Chandni **
Waszyngton DC
„Już po wszystkim, udało się,
wracamy.”
Zivie niezmiernie ulżyło, gdy przeczytała tego sms’a i od
razu podzieliła się radosną nowiną z Tony’m i Susan. Byli właśnie oglądać, ostatni na dziś, dom. David widziała uśmiech i
łzy radości u Susan.
- Weźmy go –
zaanonsował Tony, gdy stali w dużym salonie – Przyciąga dobre wieści – oznajmił.
Ziva rozejrzała się. Miał wszystko to, czego oczekiwała od domu. Odpowiednia ilość
pokoi, gabinet, dwie łazienki, strych i piwnicę, garaż na dwa samochody, piękny
duży taras, ogród. Dom znajdował się też w dobrej dzielnicy i na dodatek był
zaledwie pół godziny od Navy Yardu. W pobliżu było przedszkole, szkoła, szpital
też nie daleko. Wszystko co potrzeba było pod ręką.
- Jak szybko możemy
załatwić formalności? – Ziva zwróciła się z zapytaniem do agentki
nieruchomości, która z nimi była.
Po dwóch godzinach byli praktycznie po wszystkim. Po
drodze wstąpili do sklepu po szampana by świętować zakup domu i powrót Ianto i
Nathana. Ich radość jednak została przerwana wiadomością od McGee o treści:
„Przyjedzcie szybko
do N-Yardu.”
***
- Tim, co się
dzieje? – zrzuciła zdenerwowana Ziva, gdy w czwórkę wyszli z windy. Ochroniarz
Susan stanął przy dużym oknie, bacznie obserwując sytuację. Tim stał z posępnym
wyrazem twarzy, zarezerwowanym jedynie na sytuacje typu wybuch w Navy Yardzie
lub śmierć kogoś bliskiego.
- McGee! Wykrztuś
to zanim te dwie panie stracą całkiem cierpliwość – ponaglił kolegę Tony.
Tim niepewnie spoglądał na nich i nerwowo obracał w
dłoniach pilot od plazmy, co bardzo nie podobało się Zivie.
Nie wróży to niczym dobrym, pomyślała David.
- Nasz wojskowy
samolot sześć godzin temu został zestrzelony zaraz po wzbiciu się w powietrze w
bazie w Damaszku – zaczął Tim, pokazując nagranie jakie zostało puszczone we
wszystkich stacjach telewizyjnych – Dostałem potwierdzenie, że nikt nie
przeżył.
- McGee – warknął na
kolegę Tony, widząc jak Ziva i Susan bladną.
- Po
skontaktowaniu się z bazą dostałem potwierdzenie, że na pokładzie byli Ianto
Barrowman i Nathan Carter – wyjaśnił McGee i ze współczuciem spojrzał na Susan –
Bardzo mi przykro…
Damaszek – siedem godzin wcześniej
- Oho, królewicz się budzi – rzucił sarkastycznie
Shardiff, widząc jak Nathan przeciera oczy i lekko się krzywi – Witaj ponownie
w świecie żywych, ale myślałem, że dłużej będziesz nieprzytomny.
- Mhym… - padła
zaspana odpowiedź – Gdzie…?
- Samochód, droga
na lotnisko wojskowe – wyjaśnił Shardiff – Jak się czujesz?
- Czołówka z
tirem, poprawione zderzeniem z czołgiem i zwalcowane walcem – odparł Nathan,
poprawiając się na siedzeniu pasażerskim.
- Sama przyjemność
– sarknął Shardiff, podając mu butelkę z wodą.
- Ciebie tez tir
przejechał, jak widzę – zauważył Nathan, lekko marszcząc brwi.
- Um… ile pamiętasz
z tego wszystkiego? – Shardiff lekko się skrzywił. Nie pomyślał, że Nathan może
nie pamiętać tego co robił i jak się zachowywał. W takim ataku furii, w jakim
był…
- Nie musisz się
obchodzić ze mną jak z jajkiem – zapewnił go Carter – To ja ci przyłożyłem.
Dałem upust wszystkim moim emocjom – przyznał po chwili.
- Pomogło? –
zapytał, bo chciał wiedzieć, czy jest lepiej.
Nathan przez
chwilę milczał. Siedział z zamkniętymi powiekami i koncentrował się na oddechu.
Na jego wciąż bladej twarzy pojawiały się siniaki. Po chwili jego twarz
rozjaśnił uśmiech.
- Zdecydowanie
lepiej – odparł otwierając oczy i spoglądając na Shardiffa. Ianto wiedział, że
nie kłamie. Jego oczy były spokojniejsze.
- Gdzie się tak
nauczyłeś bić? – zapytał zaciekawiony.
- Jeśli ci powiem
to…
- Będziesz zmuszony
mnie zabić?
- Nie, od tego mam
ludzi – Nathan wyszczerzył się w uśmiechu – A tak serio, to chłopaki mnie
szkolili. Darren jest świetny w różnych stylach
sztuk walk. Trening wzmacnia ciało ale i też hartuje ducha.
- Tu się z tobą
zgodzę w stu procentach – przytaknął Barrowman – Jeszcze raz odwalisz to, co
teraz odwaliłeś, a dopadnę cię i… - rzucił srogo i karcąco.
- I kto to mówi –
odciął się Nathan.
- To taki film –
sarknął Ianto – Dobrze, bo nie podobało mi się twoje zachowanie wątpiącego w
wierze.
- No popatrz, mi
też – rzucił cynicznie Nathan, przecierając zmęczone oczy.
- Cholernie ci
odbiło – zauważył Shardiff – Ale domyślam się, że leki, rozmowy z psychiatrą i
tak dalej nie pomogły?
- Nie, a jeszcze
sprawa z DoD, IA oraz… oraz Jake – przytaknął Nathan i ściszył głos. Teraz
powinien wrócić do żony i bliskich, przeprosić i uczestniczyć w pogrzebie
przyjaciela.
- Bolą? – zapytał nagle
Shardiff. Pytał jednocześnie o blizny na ciele jak i na duszy. Te na duszy
właśnie dały upust sobie, a te na ciele?
- Kiedy idzie
nagły i silny front atmosferyczny to rwą, ale nie wszystkie, tylko te zrobione
hakiem i wiertłem dentystycznym oraz udo, ale ono częściej, bo tu Jugodin się nie
szczypał i po prostu wbił cały sztylet – oznajmił Nathan i lekko się skrzywił na
wspomnienie, lecz Shardiff zauważył, że nie sprawia już mu trudności wymówienie
nazwiska swojego oprawcy.
- Jak tam z
przebaczeniem? – zapytał go nagle Nathan. Ianto nie spodziewał się, że będzie
to pamiętał.
- Dochodzę do tego
momentu powoli – oznajmił Shardiff, lekko się uśmiechając.
- Będą porządnie
wkurzone – oznajmił Nathan, ziewając i pozwalając by ociężałe powieki zamknęły
się.
- Oj, będą, będą –
przytaknął Ianto i pacnął go lekko w policzek – Ej, pozwoliłem spać?
- Zmęczony –
wymamrotał Nathan, ostatkiem sił otwierając oczy.
- Wiem, ale nie
mam zamiaru wnosić cię na pokład samolotu jak worka kartofli – zaznaczył ostro –
Już jesteśmy na miejscu – dodał wjeżdżając przez bramę.
- Jedź do hangarów
– polecił strażnik. Shardiff przytaknął. Coś mu jednak nie pasowało, nie
wiedział tylko co.
- W schowku jest
dodatkowa broń – oznajmił – Dasz radę?
Nathan zmarszczył brwi, lecz instynktownie chwycił za
broń i przeładował ją.
- Już się
obudziłem – odparł lekko ochrypniętym głosem. Ianto wiedział, że dzieciak już funkcjonował
na końcówce z rezerwy energii jaką posiadał i lada chwila a po prostu padnie
niczym odłączony z Matrixa. Kiedy podjechali pod hangar rozejrzeli się dookoła,
ale nie mieli czasu na reakcję, bo uzbrojeni ludzie otoczyli ich wóz. Na czele
stała agentka DoD Nastazja Bricker – pieszczotliwie zwana Terminatorem - z
perfidnym uśmieszkiem na swojej piegowatej twarzy. Jej rude włosy były związane
w kok, a na sobie miała idealnie skrojony grafitowy kostium.
- Wysiadka,
panowie – rzuciła pogardliwie – Ułatwiliście nam tylko zadanie by do was się dobrać
z dala od całej ochrony wszystkich agencji – kpiący i pogardliwy uśmieszek nie
schodził z jej twarzy. Shardiff rzucił szybkie spojrzenie Nathan’owi, którego
twarz przybrała gniewne rysy, a oczy spochmurniały. Lecz jego kącik warg
zadrgał lekko w dziwnym uśmieszku. Obaj zdawali sobie sprawę, że są na
przegranej pozycji w otwartym starciu; dziesięciu na dwóch nie wróżyło dobrze,
zwłaszcza, że byli już poobijani i mocno zmęczeni. Zatem posłusznie wysiedli z
samochodu.
- Oto idealne obiekty przyszłych moich eksperymentów - Bricker oznajmiła dumnie i triumfalnie - Brać ich –
rozkazała władczo.
Najwyraźniej cała sytuacja sprawiała jej satysfakcję. Kobieta podeszła do Nathana, którego za ramiona trzymało dwóch ludzi. Shardiffowi nie podobało się to, w jaki sposób na niego patrzyła. Bricker patrzyła na Cartera jak wygłodniały kot na kanarka; jak na swą drogocenną zdobycz. Podeszła, wyciągnęła dłoń i położyła ją przy skroni Cartera.
Najwyraźniej cała sytuacja sprawiała jej satysfakcję. Kobieta podeszła do Nathana, którego za ramiona trzymało dwóch ludzi. Shardiffowi nie podobało się to, w jaki sposób na niego patrzyła. Bricker patrzyła na Cartera jak wygłodniały kot na kanarka; jak na swą drogocenną zdobycz. Podeszła, wyciągnęła dłoń i położyła ją przy skroni Cartera.
- Nawet nie wiesz
jak długo czekałam na tę chwilę by móc zajrzeć do twojego umysłu, a teraz nic
mi nie stanie na przeszkodzie by tego dokonać – z tymi słowami przyciągnęła
głowę Cartera do siebie i złożyła pocałunek na jego czole. Shardiff szarpnął
się niebezpiecznie, lecz dwóch osiłków mocno trzymało go w ryzach.
- Zabieraj szmato od
niego swe brudne łapska – warknął gardłowo. Nastazja tylko pogardliwie
prychnęła i dała znać swym ludziom by wprowadzili ich do hangaru.
no, no, no... Znowu coś kombinujesz, Chandni. Nie naślę ani Olgi, ani Alex... Jeszcze :D Ale tylko dlatego, że z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg przygód naszych bohaterskich agentów. Wiadomość o katastrofie samolotu musiała być niezłym szokiem dla wszystkich zainteresowanych... I jeszcze to wredne babsko... Historia gmatwa się coraz bardziej, a "wycieczka" zaczyna przeistaczać się w niezły bajzel. To lubię :D
OdpowiedzUsuń