sobota, 1 grudnia 2012

Słowo od... part 4

A/N: Z cyklu ogłoszeń - tak odbiło mi :D Stworzyłam konto na twitterze! Z myślą o Was moje drogie bym mogła na bieżąco informować Was o postępach lub ich braku w pisaniu opowiadań, w wymianie pomysłów i ogólnie... no to tyle. Zapraszam na link poniżej :) 



sobota, 24 listopada 2012

Dawaj mi go tu, kotku!

A/N: Coś starego, coś przerobionego, coś z czarnym humorem - bo Shardiff opierdziela się przy pisaniu DV. Zaciął się... on i zacinanie sie... kto da kopa?
Mam nadzieję, że sie spodoba bo to coś dla miłośników TIVY ;)

** Chandni **



To, że Anthony DiNozzo uwielbiał seks nie było nowością, tak samo jak to, że praktycznie codziennie miał nową laskę - przecież był zdrowo, po bożemu, hetero, prawda? 
Uwodzenie miał we krwi - zapewne wyssane z mlekiem matki. Ponoć już jako niemowlę uwodził pielęgniarki. Ale cóż tu się dziwić, skoro wyrósł na dobrze zbudowanego, wysportowanego mężczyznę o włoskich korzeniach, co oznaczało śniadą karnację i nietypowe zielone oczy.
Żadna kobieta nie potrafiła mu się oprzeć, zwłaszcza kiedy sypał komplementami i żartami jak z rękawa, a całował lepiej niż niejeden amant filmowy.

W piątkowy wieczór przebrał się szybko w czarne  obcisłe spodnie i jasną koszulkę. Włosy zmierzwił dłonią, chwycił perfumy przeznaczone jedynie na weekendowe imprezy i ostatni raz spojrzał na swoje odbicie w lustrze na korytarzu.
Jak miło, że w weekend nie musi być pod telefonem. Kochał swoja pracę ale... co za dużo to nie zdrowo.

W klubie usiadł wygodnie przy barze i zamówił pierwszego drinka - coś na rozgrzewkę, powoli, stopniowo - bar przecież jest najlepszym miejscem by obserwować ludzi i wyhaczać najbardziej gorące towary. Tony miał swoja zasadę odnośnie randek - nigdy nie był z jedna
osobą na więcej niż trzech.  A o miłości nie było mowy - o nie!
Zbyt wiele razy widział zranione osoby - przede wszystkim jego matka najwięcej wycierpiała przez jego ojca.
Miłość zdarza się jedynie w filmach - tanich, tandetnych romansidłach, ckliwych
melodramatach i pseudo zabawnych komediach.
Wypił swojego drinka i ruszył na parkiet w celu wyrwania jakiejś laski. Wszystko byłoby okej, już jedną taką z długimi nogami miał na oku, gdy poczuł na swym pośladku silną, dużą dłoń. Gdy się odwrócił, omal nie zamarł, widząc mężczyznę o budowie typowego amerykańskiego futbolisty i wzroku pitbulla.
Miał ochotę przywalić gościowi - co on do cholery sobie myśli! 
Wtem stało się coś dziwnego, coś graniczące z marą - Tony nawet pokusiłby się o nazwanie tego halucynacją.
Zaraz przy nim pojawiła się jego nowa partnerka – brązowłosa, seksowna a zarazem
cholernie niebezpieczna ninja z Mossadu, Ziva David.

Tony musiał przyznać, że wyglądała seksownie… wróć! To za mało powiedziane! ZABUJCZO seksownie w czarnej, koronkowej sukience do połowy uda. 
Ziva chwycił kolesia za dłoń, odpychając ją z pośladka Tony’ego i boleśnie
wykręcając.
- Zabieraj łapska od tego, co nie twoje – wysyczała groźnie. Następnie chwyciła oszołomionego DiNozzo pod ramię i wyprowadziła z klubu.
- Koniec tego, DiNozzo - rzuciła, wpychając oszołomionego Tony’ego do samochodu.
Co Ziva miał przez to na myśli? Przede wszystkim, co robiła w takim klubie - bo przecież z tego co zdążył się w przeciągu ośmiu miesięcy dowiedzieć, Ziva nie odwiedza takich miejsc. A jednak dziś tu była i właśnie prowadziła samochód,jak zwykle w zawrotnym tempie.

Z mętlikiem w głowie pozwolił się wprowadzić do mieszkania Zivy i dopiero zreflektował się, że coś jest nie tak, gdy został posadzony na miękkim łóżku.
Był w SYPIALNI ZIVY!!
To chyba jakieś żarty?!
- Ziva? - zapytał niepewnie, marszcząc brwi i spoglądając na swoją partnerkę zmieszanym
wzrokiem.
Nie spodziewał się odpowiedzi, jaką otrzymał.
David po prostu chwyciła jego twarz w obie dłonie i wpiła łapczywie swe wargi w wargi zszokowanego DiNozzo. W Tony’ego uderzył zapach drzewa sandałowego i migdałów. rozgorączkowanych policzkach. Głębokie, brązowe oczy przenikały przez wszelkie Delikatne, a zarazem mocne dłonie tak dziwnie, a zarazem dobrze leżały na jego mury jakie zbudował i tak całkiem bez problemu zaglądały w głąb jego duszy, z łatwością czytając go jak otwartą księgę.

Ziva powtórzyła pocałunek, tym razem domagając się dostępu do wnętrza ust DiNozzo, który posłusznie rozchylił wargi.
W tym pocałunku było tyle ciepła, pasji, namiętności i obietnicy na więcej, że Tony omalże nie zapomniał jak się oddycha.
Ale do cholery! Przecież on jest mężczyzną! Uwielbia kontrolę, ale chyba może zrobić wyjątek, chociaż to go przerażało. Czuł, jak serce wali mu w piersi. Ziva od pierwszego dnia wpadła mu w oko. Była zupełnie inna niż kobiety, z którymi się zazwyczaj umawia. I na dodatek zasada numer 12!
- Ziva - jęknął, kiedy przerwali pocałunek - Ja... zasada…

Nagle do pokoju weszła Abby trzymając pejcz w dłoni. Była ubrana w lateksowy strój, a na szyi miała grubą, kolczastą obrożę.
 - Dawaj mi go tu, kotku! – rzuciła, podchodząc do Zivy i całując namiętnie drugą kobietę.
 - Ziva? Abby? – spojrzał niedowierzając i nie
rozumiejąc. Co tu się u licha wyprawiało?

- Przecież wiemy, co kryje się w twym brudnym rozumku  - szepnął mu do ucha rozbawionym głosem Ziva, wyciągając jakieś dziwne przedmioty z szuflady nocnej lampki.
Tony spojrzał na obie kobiety z przerażeniem. Przedmioty wyglądały jak do zadawania tortur a nie przyjemności.
 - Szefie, RATUNKU! – wydarł się Tony, nim został zakneblowany.

***

Tony zerwał się jak oparzony i krzykiem, który uwiązł mu w gardle. Rozejrzał się, przełykając głośno ślinę.
Była dwunasta w nocy, a on przysnął pisząc zaległy raport. Był w pracy, siedział za swoim biurkiem. Abby z Zivą poszły na pierwszy wspólny wypad na miasto, po tym jak Abby przekonała się w końcu do oficer David. Tim pewnie obczajał nowa grę, a Gibbs siedział w piwnicy ze swoją łodzią.
 - To tylko sen, DiNozzo – odetchnął z ulgą, wyłączając komputer i sięgając po swój plecak. Nagle wypadł mu z niego knebel jak z jego koszmaru.
 - ABIGAIL!  



piątek, 16 listopada 2012

Dla jego dobra

A/N: Tak, wiem... niby to blog z fikami o NCIS ale... Wen ma to gdzieś :P Musiałam uwolnić pisanie i dać mu napisać to co chce, bo przechodzimy kryzys :/ Zatem... jako, że nie lubię tekstów rodziców 'dla jego dobra' kiedy tyczy sie to dzieci, oto moje opowiadanie z tym wątkiem. Krótka miniaturka osadzona w serialu 'Strażnik Pierścienia'. Ja zdecydowanie wolę nazwę Lasko, ale... :) No to miłego :)

** chandni **








Siedział wygodnie w dużym fotelu, przy stoliku z alkoholem. Okna były zaciągnięte grubymi, masywnymi kotarami. Pokój oświetlała nocna lampka zapalona na stoliku przy łóżku. Nawet nie wiedział jak długo siedział w tym pokoju hotelowym, ale tak naprawdę to nie miało już sensu. Był wysokim, postawnym mężczyzną po pięćdziesiątce. Jego kruczoczarne włosy przyprószone były siwizną, a wokół oczu malowały się delikatne zmarszczki. Nie wyglądał na swoje lata; dzięki pracy jaką się zajmował ciągle musiał być w kondycji. W ręce trzymał szklaneczkę ze szkocką z lodem. Przyjechał do tego kraju po Angela, swojego syna. Jak rodzice mogę się mylić? Kpiący uśmiech wypełzł na jego twarzy. Czego on się spodziewał? Że Angel padnie mu w ramiona? Że zapomni o wszystkim i posłusznie z nim wróci do ojczyzny i zacznie pracować dla niego?

Faktycznie, tak myślał. Tak zawsze myślał odkąd Angel się urodził. Tak też było, gdy musiał upozorować własna śmierć osiem lat temu, pozostawiając siedemnastoletniego Angela pod opieką babci. Nie przewidział tego iż jego matka umrze trzy lata później, zabierając do grobu wszystkie sekrety. Marie była jedyną osobą, która wiedziała, że żyje. Wiedziała tak naprawdę czym się zajmuje, i że wróci po syna, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Upozorował własną śmierć bo musiał; tego wymagało jego zadanie, a przy okazji chciał chronić syna.


Dla jego dobra, zawsze sobie tak to tłumaczył, dorośnie to zrozumie.  
Wszystko już miał zaplanowane. Zapisał już syna na szkolenia w ich akademii. Załatwił mu internat. Czas był odpowiedni. Angel miał skończyć studia, on miał się pojawić i zabrać syna. Owszem, Angel skończył studia, ale przed czasem. Zrobił to zaledwie dwa lata po śmierci babci i wyjechał. Wszystkim sprzedał bajeczkę o wycieczce wakacyjnej. Tyle, że te wakacje trwały już trzy lata, a ślad po Angelu zaginął we Włoszech. Nie mógł uwierzyć, że jego ludzie zgubili jego syna! I przez tak długi okres nie wiedzieli, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Dopiero niedawno wpadli na jego ślad tu, w Niemczech. I jakież było jego zdziwienie kiedy okazało się, że Angel wstąpił do zakonu. On sam nigdy nie był religijny dlatego chciał jak najszybciej zabrać stamtąd syna, bo nie chciał by się dzieciak marnował na klepaniu jakiś bezsensownych modlitw. Jego syn nie będzie żadnym klechą, tylko wyszkolonym agentem.  Wtedy też okazało się, że Pedrez, z którym zadarł odnalazł jego syna i chciał się nim posłużyć bo dotrzeć do niego. Nie mógł na to pozwolić. Właśnie dlatego między innymi upozorował własną śmierć – by chronić siebie i syna. Dzięki temu mógł całkowicie skoncentrować się na swojej misji wiedząc, że jego syn jest pod opieką jego matki.


Znalazł ich w opuszczonym domu, a widok jaki zastał zaskoczył i przeraził go. Jego syn nie leżał pobity i związany. Nie był bezbronny i nie wzywał pomocy. Ledwo poznał swojego syna. Angel stał w brązowym habicie przepasanym w biodrach skórzanym pasem. Miał krótkie włosy i kilkudniowy zarost. I wcale nie stał w pozie obronnej, tylko bojowej. Jego syn walczył niczym wojownik ninja w habicie. Jego ruchy były szybkie, silne i precyzyjne. Z przerażeniem patrzył jak jego syn rzuca w przeciwnikiem nożem, który zabrał od innego i zabija tamtego mężczyznę. Ale Angel nie był sam. Wraz z nim był drugi zakonnik tak samo ubrany, tylko miał blond włosy. Kiedy skończyli walczyć, stał nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa.
- Agent Donovan – usłyszał za sobą znajomy głos. Kiedy się odwrócił zobaczył Clarissę de Angelo, policjantkę z Watykanu, która była mu dobrze znana. Nie mógł uwierzyć, że kobieta następnie podeszła do obu zakonników i wycałowała ich.
- Angelo, Laskinio – jej głos był melodyjny, a na twarzy malowała się radość – Wyjechałam tylko na tydzień – dodała, jakby ich karciła za rozrabianie podczas jej krótkiej nieobecności. Po chwili jednak wszystko szlag trafił, a raczej silna pięść jego syna odnalazła drogę do jego szczęki. Nie dziwił się jego reakcji. Ale zdziwił się, gdy jego syn wybuchnął śmiechem kiedy mu oznajmił, że go zabiera z klasztoru. Siedzieli wtedy w jakiejś niewielkiej kawiarence, gdzie wszyscy znali jego syna, panią policjant oraz brata Lasko. Angel wysłuchał go, po czym łagodnie kazał mu - dla jego własnego dobra - odwalić się.  Jego syn użył dokładnie tego samego argumentu, co on.
Dla jego dobra.
Jak się wtedy dowiedział jego syn złożył już śluby i w pełni należał do Pugnus Dei – walczącego zakonu, którego zadaniem jest służenie i ochrona ubogich i potrzebujących pielgrzymów. Zakonu z 300-letnią tradycją.
Angel dyplomatycznie podziękował mu za wychowanie i za tamte lata, ale tamto to już dla niego przeszłość. Teraz był inną osobą. Dorósł. I jeśli chciałby siłą go zmusić do powrotu, musiałby się liczyć z tym, że wszyscy jego współbracia na czele z Opatem przyjdą mu z odsieczą.
Czuł ukłucie zazdrości. Angel był w agencji, ale kościelnej. I przede wszystkim patrzył na Lasko tak jak niegdyś patrzył na niego. Bart Lasko był jego nowym mentorem i idolem. Jego partnerem i przyjacielem.
Jego syn już go nie potrzebował. Dla Angela zmarł osiem lat temu i musi ten fakt, tę gorzką pigułkę przełknąć i zaakceptować.


Dla własnego dobra.         

niedziela, 30 września 2012

Słowo od Chandni 3

A/N: To sie zaczyna robić jak jakiś film typu Rambo, Szklana Pułapka, M:I :D
Mi i moim Wenom (wy lepiej bądźcie cicho!) powtarzać 2 razy nie trzeba :) Od razu dostaniecie 2 blogi z tym, że:

  • jako, że pracuje i wracam na studia to nie wiem jak będzie z częstotliwością postów
  • dlatego chciałabym na zmianę raz w tygodniu dawać wam 1 rozdział (raz Shardiff, raz Dolce Vita)
Zatem jako, że Shardiff ma krótszy Prolog w tygodniu dostaniecie 1 rozdział właśnie Shardiffa. Mam nadzieję, że oba uda mi się systematycznie pisać i umieszczać, a przede wszystkim, że spodobają Wam się opowiadania. 

UWAGA! 

Tak musiałam to napisać, bowiem te opowiadania są dużo rozdziałowa, a Dolce Vita ma na dodatek długie rozdziały. Gdyby nie Yarrow bez problemu dałabym wam w całości DV, ale po dyskusjach z nią, zmieniam kilka wątków w tym opowiadaniu, wiec trochę to potrwa zwłaszcza, że nie jest tak łatwo pisać awartuniczo-przygodowa powieść na dodatek z takim geniuszem jakim jest Nico i to wymaga większego kombinowania i szperania. 

uf... matko i córko! Mam nadzieje, że nie posnęłyście mi tu :D  

Kończę mój wywód i zapraszam na blogi :) 

Peace,Chandni, out



sobota, 29 września 2012

Słowo od Chandni 2

A/N: Ja stanowczo ostatnio za dużo A/N do Was pisze :P Niestety nie mam dobrych wieści odnośnie fików NCIS - wen jak się zablokował, tak się odblokować nie może :/

Natomiast zwracam się do osób, które czytały 'Kamienie Archaniołów' i tych, które nie czytały :P Siedząc w sobotę w pracy i zapisując studentów do biblioteki, w międzyczasie zastanawiam się...
Łapki do góry czy chciałybyście aby powstał blog z:

a) Dolce Vita, czyli przygody Nico i Syriusza;
b) Shardiff, czyli dlaczego Ziva go się tak bała i czym się zajmował zanim pojawił się w  NCIS.

Jeśli nie chcecie też napiszcie ;)

Gorące całusy,

Chandni

ps. siedzę i się nudzę, bo co chwila tylko poprawiam pod katem edytorskim ten tekst - praca w soboty to ZUO!

wtorek, 18 września 2012

Słowo od Chandni

A/N: Jako, że nie lubię kiedy świetny autor opowiadań mi znika bez uprzedzenia i jakichkolwiek info, zatem chciałabym sama oznajmić (jak to już wspominałam dziewczętom czytającym Kamienie Archaniołów) iż chwilowo przepadła mi gdzieś Wena NCISowska :( Moje kochane Robaczkosy jak tylko Wena wróci to na pewno z Wami się podzielę nowymi fikami. Chwilowo zbliża się powrót na studia, praca, codzienność. A ja pod wpływem uniesień przy pracy nad Kamieniami Archaniołów, postanowiłam wrócić i dopieścić moje pierworodne dziecko, pierwsze opowiadanie jakie napisałam, jeszcze przed poznaniem co to są fan fiction i z czym to sie je :D

Zatem Chandni życzy Wam dobrego Wena i prosi byście trzymały kciukasy by Wen dopisał i bym mogła skończyć 'dziecko' i wrócić do ff NCIS.

Buziaki :*


Chandni, peace, out!

środa, 1 sierpnia 2012

Laboratorium i łamanie zasady nr 12.

A/N: Zastanawiajac sie, co Wam przygotować za suprise w 'KHNH' naszedł mnie Wen na coś takiego. Lovatic specjalnie dla Ciebie :) Mam nadzieję, że się spodoba. Co prawda nie G/TIVA ale... >:D 
Miłego czytania.


**Chandni**


Agent Specjalny Timothy McGee zakończył rozmowę telefoniczną, a raczej to jego rozmówca ją zakończył, po przekazaniu rozkazu. McGee właśnie zjeżdżał windą w dół do laboratorium Abby Sciuto. W ręce trzymał kubek z jej ulubionym napojem Caf!Pow. Miał nadzieję, że razem z Abby znajdą coś, co pomoże im w śledztwie zanim w laboratorium znajdzie się ich szef, Agent Specjalny Leroy Jethro Gibbs. Tim nie miał ochoty jeszcze bardziej rozgniewać Szefa, który i tak już był zły. Z uradowaniem przyjął brzdęknięcie windy obwieszczające, że właśnie dotarł na wyznaczone piętro. Stalowe drzwi rozstąpiły się i Tim mógł wysiąść. Zaledwie pięć kroków dzieliło go od wejścia do laboratorium. Na korytarzy było przyjemnie chłodno i cicho, aż do momentu gdy zbliżył się do uchylonych drzwi. Abby nie zostawiała uchylonych drzwi; zazwyczaj były one albo otwarte, albo zamknięte.
- Mocniej Zivo! - nagle Tim usłyszał jęk swojego partnera, Anthony’ego DiNozzo - Twoje ręce są cudowne! - Tim aż podskoczył w miejscu, a kubek z napojem kofeinowym omal nie wyleciał mu z dłoni. Zamknął oczy i potrząsnął dłonią.
- Nie wierć się Tony bo nie mogę trafić! - skarciła go oficer Ziva David. Ziva była w ich zespole oficerem łącznikowym Mossadu z NCIS i zajmowała to stanowisko od ponad pół roku.
- Zi-vo! - Och, tak... och... właśnie tu! - jęczał jego przyjaciel w rozkoszy jaką niewątpliwie zadawała mu David.
- Szzzz... - próbowała go najwyraźniej uciszyć Ziva.
- Przecież lubisz, gdy jestem wokalny - powiedział Tony zdyszanym i lekko zachrypniętym głosem.
- Jesteśmy w pracy, Tony - upomniała go Ziva.
- Wiem i to mnie jeszcze bardziej... aaaauuuu...ah... podnieca... mrrau... - odparł.
Tim stał ciężko oddychając.
To nie działo się na prawdę.
Tony i Ziva...
Oni nie...
Nie robili tego o czym myśli, a boi się tego na głos powiedzieć, i to na dodatek w LABORATORIUM ABBY!
A co jeśli Abby jest z nimi tam?!
Co jeśli siedzi i się przygląda?
Wiedział, że Abby nie miała by nic przeciw popatrzeniu sobie jak Ziva i Tony... Jak oni...
McGee przełknął boleśnie ślinę czując jak kołnierzyk szarej koszuli zaczyna go niemiłosiernie uwierać w kark.
- Znalazłaś! - krzyknął na całe gardło Tony - Au... och... tak, Zivo, tak... nie przestawaj! Właśnie tak! Właśnie w tym miejscu! Och... Zivo! - jęczał i krzyczał Tony, przyprawiając Tim’a o skręt żołądka, bladość twarzy i przyśpieszony, nerwowy oddech.
Jak długo tu stał?
Za ile Gibbs się tu pojawi?
Szlag!
Gibbs!
Jeśli przyjdzie i ich zastanie...      
Nagle widna wydała z siebie znajomy dźwięk oznajmiający przybycie kogoś na to piętro i nim McGee zdołał zareagować, omal nie zderzył się z Gibbsem.
- McGee, co tak sterczysz? - warknął Gibbs i po prostu wmaszerował do laboratorium.
- Szefie... - zawołał za nim przerażony McGee. Tim ciężko westchnął bojąc sie tego, co zaraz nastąpi, lecz niepewnie wszedł zaraz za nim do pomieszczenia. Jego oczom ukazał sie bardzo dwuznaczny widok. Tony leżał na brzuchu na podłodze z gołym torsem. Na nim okrakiem siedziała całkiem ubrana Ziva. Jej ręce spoczywały na jego barkach. Na podłodze zaś obok nich leżała jakaś maść. Ziva wykonała szybki ruch unosząc tors Tony’ego lekko do góry, po czym po pomieszczeniu rozległo się lekkie chrupniecie.
- O wow, taaaak! - wrzasnął Tony. Ziva chwyciła za chusteczkę, wytarła dłonie i niczym nigdy nic wstała i spojrzała na zebranych. Tony również wstał z podłogi z widocznym wyrazem ulgi wymalowanym na twarzy. Tim patrzył na to lekko oszołomiony, zwłaszcza, że na swoim obracanym krześle siedziała Abby z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Przeszło? - odezwał się nagle Gibbs przypatrując się swoim agentom z kamiennym wyrazem twarzy.
- Ziva ma cudowne, lecznicze dłonie - pochwalił Tony swojapartnerkę, zakładając przy tym leniwie koszulę.
- To dobrze, a teraz do roboty - rozkazał Gibbs, a McGee dał sobie mentalnego slapa. Zapomniał, że Tony cały dzień uskarżał się na ból pleców. Jak mógł pomyśleć, że Tony i Ziva mogliby złamać Gibbs’a zasadę numer 12 i to na dodatek w miejscu, gdzie mogli by zostać przyłapani?!

sobota, 28 lipca 2012

Corporal Punishment

A/N: Jak wspominałam na tym blogu będzie lekki przestój w postach. W chwili obecnej daje Wam stary fik napisany na ff.net oczywiście w wersji angielskiej. Nie chciało mi sie przekładać go na polski - sorry ;) Z serii 'Ćwiczymy angielski" :P Ostrzeżenia - jak zwykle Gibbs/Tony. Relacje Ojciec/Syn. W tym wypadku Tony przeskrobał coś i zostanie ukarany. Jako, że w tym okresie kiedy pisałam wiele fików właśnie dotyczyło kar cielesnych (i nie tylko). W jaki sposób pozwoliłam Gibbs'owi ukarać Tony'ego - same sie przekonajcie. To tyle ode mnie. Za błędy przepraszam :)


**Chandni**



What the hell have you been thinking, DiNozzo? Get yourself caught by bad guys, get beaten and put in wet, cold and smelly room with shabby walls and no windows - only you can do that!
But child's life was on stake - small, six year old Jesse was kidnapped by his own father!
Benjamin Fin, ex-marine with long criminal record, wanted to get revenge on his ex-wife by taking away their son. He wanted money from her new husband. Kid was here for nearly two days so they needed to take a chance.

Well... Gibbs didn't... but that was another thing... He lied to Gibbs - to his Boss.
He knew that Gibbs didn't agree with his plan. But since Vivian Blackadder was on their team he - Anthony DiNozzo - needed to prove that he's qualified for this job, that he isn't on the team just because he smiled. He knew well that Gibbs will be mad like hell with him for this, but right now that didn't matter.

When his eyes accustomed to the dark he saw the boy sleeping on a mattress.
"Jess" he whispered coming closer. Kid curled up and pressed to the wall.
"Hey, Jesse" he tried to speak with calm and warm voice. "I'm Tony. Your mom send me." As he said this words kid opened his eyes and looked at him.
"Mommy?" Jesse asked in small, trembling voice.
"Yes, Jesse" duh... he sighed slightly. He has to convince this little boy to himself. Tony sat carefully on the mattress.
"You see Jess, I work for navy police and your mommy come to us and asked for help to get you back home."
"But..." started boy rubbing his tired eyes. "But if you work for police... uhm... how... how do you want to get us out of here?" the boy asked.
"Uh... you see... Well... " For Christ sake! He's only six, DiNozzo! Well maybe... MAYBE! "Jess, did you watch James Bond movies?" he asked with small hope.
"Yep... I like them and I liked 'Die Another Day' best. But why are you asking?" Jesse brightened for a moment.
"Well... it's easy" said Tony showing kid his arm. "You have to know that we have some gadget, just like James Bond."
"No way!" Jesse squeaked joyfully.
"Yep" Tony nodded and suddenly he heard in his subconscious Gibbs' voice ‘DiNozzo, ask about his health!’
"I'll tell you, but first you need to tell me how are you feeling?" he asked carefully looking at the boy.
"Um... I thing... cold..." he answered, his teeth chattering slightly.
"Listen... I'll sit right next to you, okay? You can cuddle up with me. Together we'll be warmer" he suggested. Jesse consented hesitantly. Tony wasn't surprised. Kid's father kidnapped him and kept in this terrible place, rather than hug him and have fun with his son. When Jesse carefully cuddled to him, Tony began to rub kid's back and arms.
"So... First I have to tell you about my family" he started without interrupting with warming up the kid.
"Mommy and daddy?" asked boy.
"Well... no... my another family. You see... my mommy died when I was kid and my daddy... well... he worked a lot and traveled very often so..."
"So he didn't have time for you" Jesse finished.
"Yeah...but I found another family, where I'm loved and cared for" he assured. "And in this crazy family I have a sister... well... she's real big sis and she works in the Lab. As I said before, they have gadget like James Bond. They have very small GPS tracker and my sis Abby injected it under my skin. So they know where we are." Gibbs just don't make me a liar, he through and noted that kid no longer trembled. Kid felt safe with him and it was nice.
"So... your new family is cool, right?" Jesse asked, holding tighter, which resulted in Tony's cracked ribs reminding about themselves. Tony hissed in pain.
"To-ny?" Jesse moved away from him and looked scared that he did something wrong.
"M'key" DiNozzo whispered, taking a few deep breaths. "It's fine now" he added when the pain eased.
The boy came back to his place very carefully.
"So... so... you had to met my new... my daddy?" Jesse asked uncertainly.
"He's good and very nice guy and he cares about you" Tony replied firmly. Dude looked like a decent man, supporting his wife and concerned about his stepson. He was ready to pay ransom for the boy, so…
"Uhmm..." Jess yawned, cuddled on Tony and fell asleep.
Gibbs!, Tony urged his boss in his thoughts, Did it get hot or is it just me? He reached his hand up to his forehead. Oh... this isn't good!

ncis

He was awakened by the severe pain in his chest.
Something small, nestled on him, trembled slightly.
"Jesse?" Tony asked with hoarse voice. What happened to my voice? He though just as in the same moment he heard the sound of gunfire coming from outside.
"Shhh...it's okay" he patted the boy on the head.
What the hell is going on?, He cursed, Gib...
Tony didn't finished when the door opened with a bang and Benjamin Fin entered the room. Tony reacted automatically when he saw the weapon. He raised up and covered Jesse with his own body. He looked angrily at the man, ready attack him if he must. The man took a step toward them and suddenly there was a BAAMM!

Tony felt boy hug to him and quiet sobs immediately came to him. DiNozzo saw Fin fall to the ground and behind him, stand furious Gibbs with his Sig in his hand.
Tony turned and grabbed Jesse in his arms.
"It's okay...shhh... it's over now...shhh... Jesse... you're very brave kid, you know" he kissed boy on the forehead. "Come on, we need to get up and get out of here. Your parents are certainly waiting for you. And I'm sure you can have a large portion of ice cream with fruit sauce" he assured, raising the boy without regard to the sore muscles.

ncis

He stood in the shower letting the hot water wash away dirt and fatigue, not only from the last twelve hours but the last few months. Since Viv come to their team Tony always had something to prove - he need to prove to Gibbs, Viv and rest of the agency that he was fit for this job. That he's good at that what he's doing. But at the same time, remaining playboy and the joker.

He was on the verge of exhaustion. Tony couldn't remember the last time he slept more than two hours, in his own bed because now his couch was blanket in Abby's laboratory and farting hippo - Bert.
And when he last ate something other than energy bars and pizza?
And he almost, but not quite - and almost makes a big difference - equaled Gibbs in the daily dose of caffeine.
Exactly - Gibbs!
His Boss never said a word to him after closing that case. Just brought him to his house.
Oh... he was angry... no...no... wrong word...he was furious like hell! And Tony knew exactly why and it's time for his first real punishment - that's why he’s here. But Tony will take it like a real man and he'll do anything in his power to not cry. 'DiNozzo's men don't cry' sounded in his mind harsh and ruthless words of his father, when he was beating him with the thick belt buckle. He has some small and thin scars after that.

Slowly, however, his mind began to drift. He felt washed from the all of his emotions, empty inside, confused. Today he wasn't able to fight. Tony just stood in the shower and propped with his shaking hands so as not to fall. His whole body hurt. Bruises, scratches, cracked ribs, hunger and light cold that he had caught - all these were intensified now.
Gibbs just stood in the doorway and watched his agent in case that he need his support. He needed time to deal with Tony.
He was Gibbs and he knew that something was wrong with Tony.
Something has changed since Vivian joined the team. Of course, with Ducky and Abby help, they discovered that Tony wanted to prove to everyone that he belonged to the team because he performed his work well.
Gibbs carefully considered how to punish Tony for his recklessness and lies and doing something without his approval.
But for now he needed to take his reckless kid out of his shower and put him to bed.
"DiNozzo" he said stepping closer. "Tony, get out of this damn shower" he barked sharply. When he not received any response or reaction from the man, Gibbs grabbed a towel and got into the cabin.
Tony just managed to register strong arms pulling him from the shower, wrapping him in a towel and helping him with pajamas. His exhausted mind sailed out into the world of peaceful dreams when Gibbs put him in the bed.

ncis

"Get up," stern order woke Tony. He had no idea what time it was, but it must have been still very early, because sun didn't shine in through the windows to the bedroom. He forced his heavy body into the effort and rose up.
"Dress and get ready. In ten minutes I want to see you in the kitchen" Gibbs commanded sharply.
Well, here it starts...

He went to the bathroom and paused for a moment before the mirror, looking at his reflection. Although his mind was still numb it's slowly touched him what he did. He knew that this was not the first nor the last time. Thanks to his father he was accustomed to the belt, paddle, horsewhips, the cable from the iron or spanking. But this was GIBBS! Where the second "b" stand for the bastard. And yet he was the first person he allowed to punish him. Because, cause... Gibbs was this kind of father that Tony always wanted. DiNozzo sighed deeply, quickly washed his face and teeth and got dressed.
He went down to the kitchen and stood at the entrance.
"Sit down and eat," Gibbs threw dryly, without looking at him from the newspaper. On the table was a plate of scrambled eggs and bacon and delicious crispy toast - as Tony loved.
When he sat down, Gibbs said again:
"Unless I say otherwise, you stay silent. We're leaving in half an hour. Your backpack is already packed and oh... yes... better remember about yours meds."
Duh... This doesn't bode nothing good.
Tony ate quickly and grabbed his backpack.
"Where we..." he began but he stopped seeing evil smile on Gibbs face.
"I know you want to prove to everyone that you belong to my team, because you do a damn good job," Gibbs began quietly.
Tony lowered his eyes and sighed with slight discomfort.
"Tony, you don't have to" Gibbs assured him, "You are great agent, brilliant for undercover jobs. You perfectly mask your true emotions and feelings. But I am your Boss and you belong to me. Crap! You just like my own kid! But what the hell were you thinking, letting yourself get caught?" Gibbs was angry, but not as much as yesterday. Now he was controlling his emotions.
"GPS tracker? And what if we lost signal and didn't find you in time? Did you think about it?" Gibbs waited, while closely watching Tony.

DiNozzo stood chewing Gibbs words.
"This boy, Boss... Parents shouldn't hurt their children," he began in trembling, emotional voice. "I had to do it ... Even knowing that you will be mad and ready to punish me for it... Even if you were unable to find us. Helping Jesse I felt like I was helping myself... I don't know if you understand what I'm talking about... I just knew you will find us and I have to take that chance," he sighed heavily and looked at Gibbs eyes searching for redemption.
Jethro put his hand on Tony's shoulders and looked him straight in the eye.
"I know," he replied, "But you have to understand that there is someone who's worried about you and cares. Tony, you're not alone. But of course, it's the rebel in you," Gibbs said, with a hint of reproach in his voice.
"You didn't make it any better" Tony said reproachfully. "Only recently you were giving me hell, demanding more than from others... And with you I never know where or if I belong. I'm lost. I still got in trouble... why are you still working with me? I'm still goofing around, telling jokes, teasing everyone. Why..."
"You really want me to answered?" Gibbs asked, looking in DiNozzo's deep green eyes.
Tony bit his lower lip and looked away.
He admired Gibbs just as he were - at job and in their private life. Although in private Gibbs scared him more. He scared him with his caring and feelings, tough he never said that words.
Gibbs simply took him in his arms and hugged.
"The fact that I don't say the right words, doesn't mean I don't care and respect you, kiddo," he said.
"Yes... I..." Tony's speech was interrupted by coughing.
"Okay... Come on, you need yours medication." Gibbs led them to the kitchen, poured water into a glass and gave it to Tony along with his pills. When Tony took it, he looked uncertainly at Jethro.
"So... my punishment..." Tony began slowly. Gibbs smiled mysteriously.
"This weekend is for relax. Ducky would give me good lecture right away if I told you to do what I have planned for you, Tony. And then... next weekend." this devil smile again danced at Gibbs face.
"How long will be my punishment?" Tony groaned, scared.
"No leaving the house, no television, no parting - for how long? As long as it will take us to repair wooden house that belong to good friend of mine," Gibbs smiled devilishly.


środa, 18 lipca 2012

Nowy blog

Tak, tak wróciłam! Wiem - cieszycie sie ;) Tylko, że Wen napadł mnie w innej formie... znaczy się... prosto z mostu... kazał mi pisać opowiadanie całkiem nie związanie z serialami (jakbym mało takich pisała, ale on twierdzi inaczej....). Wena jednak trzeba sie słuchać zatem daje Wam do oceny i byście napisały czy mam kontynuować.

Kal Ho Naa Ho

Niech tytuł Was nie zmyli. Owszem to z hindi ale opowiadanie NIE z zabarwieniem bollywoodzkim. Oczym będzie to musicie sie przekonać sami. ;)

Pozdrawiam,

Chandni

wtorek, 10 lipca 2012

Shardiff


A/N: Miałam nie pisać ale to juz ostatnie :) Po prostu samo nacisnęło się... zatem, po prostu miłego czytania!

**Chandni**

Deszcz siąpił nieprzerwanie już czwarty dzień. Ciemne chmury jakby złowieszczo specjalnie wisiały nad Waszyngtonem. Stała ubrana cało na czarno, wzięta pod rękę przez mężczyznę z parasolem. W dłoni trzymała białą różę z czerwonymi końcówkami płatków. Spojrzała się po twarzach zebranych ludzi. Wszyscy byli ubrani jednakowo, elegancko na czarno. niektórzy trzymali parasole, inni pozwalali by deszcz moczył ich ubrania i ciała, jakby miał zmyć cierpienie z ich dusz. Dostrzegła zespół Cartera. Sam chlipiącą na ramieniu męża, Ash uczepioną ramienia Alex’a. Przypominała jej Abby i wiedziała, że obie laborantki spotkają się by wspólnie opłakać śmierć Ash przyjaciela. Tylko Carlisle stał niczym kamienny posąg a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Spojrzała sie na Gibbsa i blado uśmiechnęła. Obaj mężczyźni mieli wiele wspólnego. Obaj byli wojskowymi, obaj świetnie wyszkoleni, surowi, sprawiedliwi a zarazem troskliwi. I nigdy nie pokazywali po sobie uczuć, no prawie nigdy. Spojrzała na swój już widoczny brzuszek i znów uśmiechnęła sie blado. Chwyciła sie mocniej mężczyzny stojącego obok niej, który schylił głowę i złożył delikatny pocałunek na jej czole. Słyszała słowa księdza, widziała zebranych agentów, dyrektorów różnych agencji i Sekretarza Jarvis’a. Westchnęła ciężko i wróciła wspomnieniami do tego feralnego dnia.

**Flashback**


Poszła do szpitala zaraz po pracy by upewnić się. W swoim zawodzie została tak nauczona, że trzeba mieć stuprocentową pewność. Wizyta zajęła jej niespełna pół godziny. W szoku, na miękkich kolanach wychodziła ze szpitala. Nie mogła uwierzyć, w to, co przed chwilą potwierdziła lekarka. Minęło zaledwie pół roku od misji w Rio i od dnia, w którym wyznali sobie uczucia. Nie mogła wprost uwierzyć, że wcześniej nie wiedziała, że nie ma typowych objawów. Lekarka tłumaczyła, że ma silny organizm, bardzo odporny i dobrze znosi to wszystko. Była już niemalże przy drzwiach, minęła strażnika i wyciągnęła z kieszeni kurtki zdjęcie, które dała jej lekarka. Gdyby wcześniej kobieta jej nie wytłumaczyła jak się na nie patrzeć, nic by nigdy jej to zdjęcie nie powiedziało.
 - Ho, ho... mały DiNozzo w drodze – usłyszała za sobą szorstki, znajomy głos i mimowolnie zesztywniała. Obróciła się gwałtownie. Dopiero teraz dostrzegła, że zatrzymała się i stała przed rozsuwanymi drzwiami – Wzięłaś naszą radę sobie do serca, gratuluję – stał uśmiechając się do niej, po czym nachylił się i pocałował ją w czoło.
 - Co to robisz? – zapytała gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku.
 - Pracuje – mrugnął do niej.
 - Shardiff... – zaczęła nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć.
 - Tak, wiemy, dziękujecie – zaśmiał się i zaczął schodzić po schodach. Schowała zdjęcie z powrotem do kieszeni i również wyszła ze szpitala. Na zewnątrz było przyjemnie chłodno i ciemno. Ruszył powoli w stronę samochodu zaparkowanego na parkingu, lekko się uśmiechając. Bała się reakcji Tony’ego ale wiedziała, że oboje są już gotowi od dawna, i że poradzą sobie. Maja wiele osób im bliskich do pomocy. Szła zamyślona i nie zauważyła jadącego samochodu. SUV przyśpieszył i zaczął prosto na nią jechać. Poczuła silne pchniecie i upadła miedzy samochody na podłogę, kątem oka dostrzegając jak Shardiff koziołkuje przez dach auta i spada na ziemie. Oszołomiona i przerażona podniosła się. Zobaczyła jak Shardiff próbuje podnieść się, trzymając w drżącej dłoni broń. Jakim sposobem znalazł się przy mnie?, przemknęło jej przez myśli. Usłyszała pisk opon i zobaczyła jak czarny SUV zatrzymuje się, a z otwartego okna wychyla się mężczyzna i celuje w nią.

 - S-owaj się – warknął Shardiff klęcząc na ziemi i nim zdołała zareagować posłał kilka celnych strzałów w stronę samochodu. Kierowca zginał na miejscu, a facet, który do niej mierzył przeskoczył na tylne siedzenie i chowając się za auto, przyczaił czekając na odpowiedni moment. Z daleka słyszała syreny policji. Nagle jakby spod ziemni wyłoniło się drugie auto. Wiedziała, że nie jest dostatecznie zasłonięta przez samochody. Rozejrzała się za opcją ucieczki ale była zbyt roztrzęsiona wszystkimi emocjami by racjonalnie myśleć. A poza tym za samochodami był jedynie metrowy mur. Kolejny strzelec wychylił się z nowo przybyłego auta i zaczął strzelać w jej kierunku. Schyliła głowę, przyciskając się bliżej aut i zasłaniając ramionami głowę i brzuch by osłonić przed tłuczonym szkłem. Żałowała, że  nie ma przy sobie broni. Czuła się jak zwierzyna schwytana w pułapkę. Spod ramienia dostrzegła Shardiffa, który się rzucił w jej stronę. Mężczyzna strzelał w stronę przeciwników ale nie miał szans. Ziva musiała jeszcze mocniej schylić głowę, bo kule świsnęły tuz obok niej i gdy po chwili uniosła ją ponownie do góry z przerażeniem zauważyła opierającego się o samochód Shardiffa.
 - Jes-teś ccała? – wydukał spoglądając na nią. Krew zaczynała szybko pojawiać się na jasnym betonie. Przypadła do niego i pomogła usiąść na ziemi. Następnie zaczęła sprawdzać obrażenia, gdy złapał ja za dłoń. Ich oczy zetknęły się ze sobą i do Zivy dotarło jak bardzo jest źle.
 - Nie – szepnęła kręcąc przecząco głową – Trzymaj się – rzuciła gniewnie. Po chwili policja i lekarze do nich przybiegli.
 - B-bądź silna – jego głos zaczynał sie łamać, a skurcz bólu nie schodził z jego twarzy. Zakrwawioną dłonią dotknął jej policzka.
 - Zabieramy go – usłyszała głos lekarza, a w tym momencie jego sina dłoń opadła bezwładnie na podłogę – Pośpieszmy się, tracimy go! – krzyczał lekarz.

**koniec flashback’u**

Jak przez mgłę pamięta, co dalej się działo. Pytania lekarzy, sprawdzali czy z nią wszystko w porządku, następnie pytania policji. Oficjalnie w szpitalu znajdował się Ianto Barrowman, bo przecież pod takim nazwiskiem tu przebywał i na dodatek był agentem federalnym. Nie wie jak długo siedziała zanim wyszli do niej. Miała wrażenie deja vu. Pamięta, że osunęła się w ramiona Tony’ego, który przyjechał zaraz po tym jak do niego zadzwoniła.

A teraz stała tu ze wszystkimi żegnając osobę, która ocaliła ją dwukrotnie, osobę, która pchnęła ją do podjęcia decyzji o zaczęciu związku z DiNozzo. Bała się go i nienawidziła a teraz... teraz, gdy odszedł stał się częścią jej rodziny. Kiedy dziecko dorośnie na pewno opowie mu o człowieku, dzięki któremu żyje, bo jak się okazało próbował ja zabić człowiek, któremu zniszczyła życie jeszcze będąc oficerem Mossadu.
Westchnęła i spojrzała Siena niebo. Deszcz przestał padać i słońce zaczynało się przebijać przez chmury. Oboje z Tony’m podeszli do trumny i położyli biało-czerwone róże. Gdy się odwróciła dostrzegła znajome sportowe, czarne auto stojące na drodze za ogrodzeniem cmentarza. O maskę Subaru opierał się młody mężczyzna w przeciwsłonecznych okularach i wcale nie był ubrany na czarno, lecz zwyczajnie, tak jak go widziała ostatnio w Rio. Ledwie widocznie skinął na nią głową, wskoczył do samochodu i z piskiem opon ruszył znikając jej z pola widzenia.
Była ciekawa, co teraz pocznie bez swojego partnera, ale była jednego pewna. Nikt z tych obecnych tutaj nigdy nie zapomni ani o Shardiffie ani o Ianto Barrowmanie.

sobota, 7 lipca 2012

DiAngelo

A/N: Miałam więcej nie łączyć NCIS z moim opowiadaniem ale... jak zwykle samo cisnęło się do pisania :) Znowu Ziva ale tym razem pozna kogoś z otoczenia Shardiffa. No skończyłam, bo ilekroć zabierałam sie do pisania nadciągała burza :P Mam nadzieję, że sie spodoba. Oczywiście jest to one-shot.


**Chandni** 



Rio de Janeiro - miasto w południowo-wschodniej części Brazylii nad Atlantykiem, miasto kontrastów, bo z jednej strony można zaliczać je do najnowocześniejszych metropolii świata, a z drugiej strony znajdują się w nim dzielnice biedy (favelas), w których występują problemy przestępczości narkotykowej, walki gangów i wysoki wskaźnik zabójstw. I właśnie w jednej z takich dzielnic w chwili obecnej znajdywała się ona, Ziva David, agentka NCIS.
Zaopatrzona jedynie w jedną broń, swojego Sing Sauer’a P229 o kalibrze 9 mm z jednym magazynkiem oraz w nóż wojskowy, przemierzała ciemna ulicę w celu wykonania zadania. Cel miała jasno określony - znaleźć i zlikwidować Gabriela Morrisa.

Mięli go aresztować, ale po tym jak postrzelił w brzuch Tony’ego... Na samo wspomnienie aż ciarki przeszły ja po plecach. Przyjechali tutaj we dwójkę. Na miejscu spotkali jej przyjaciółkę i mentorkę - Monique Lisson. Dostali też wsparcie BOPE - elitarnej jednostki policyjnej należącej do żandarmerii.
Wszystko szło jak po maśle aż do ostatniej chwili, gdy Tony pchnął ją a sam został ranny. W szpitalu została uspokojona dopiero po rozmowie z Tony’m, który starał się ja rozluźnić swoimi nieudanymi żartami. By nie wzbudzić podejrzeń uśmiechała sie ale w głębi serca pragnęła jedynie zemsty. Chociaż z drugiej strony mogłaby podziękować Morrisowi. Podziękować za to, że w końcu przyznała sie przed sama sobą co tak na prawdę czuła do swojego partnera. I w chwili obecnej nie zastanawiała się nad zasadą numer 12.
Porozmawiam z Gibbsem, może zrozumie, łudziła sie w myślach.

Wtedy dostała od Dyrektora zielone światło. Wink, wink jakby to określił DiNozzo.
Wtedy też wymknęła sie sama ze szpitala. Wiedziała, że Tony będzie próbował ją powstrzymać, tak samo Monique. A gdyby wszystko zawiodło, to miała świadomość, że Lisson podąży za nią. Nie chciała tego. Po części dlatego, że to była jej misja, to jej partnera/ukochanego raniono. Zrobił to by uchronić ją. Cały Dinozzo, pomyślała gorzko. Poza tym nie chciała nikogo narażać. Dostała lokalizacje od Dyrektora, którą przekazali mu ja lokalni informatorzy i ruszyła.

Była wściekła i zdeterminowana ale im dłużej przebywała w tej dzielnicy tym dziwniej się czuła. Sama jednak nie dałaby sobie rady, gdyby nagle ją zaskoczono. Chociaż była wyszkolona przez Mossad to jednak były na nią sposoby, co udowodnił Salim w Somalii. Skręciła w lewo, przebiegła przez pustą ulicę i weszła w zaułek, na którego końcu stał opustoszałe ruiny jednopiętrowego budynku, które juz dawno powinny były zostać rozburzone. Ale nie tu. Tu panowały inne zasady. Ziva wiedziała, że nawet w dzień nie chciałaby nigdy przejść się jedną z tych ulic. Ale dziś była pchana emocjami. Zatem przeładowała swoją broń i najciszej jak sie dało podeszła do czegoś, co niegdyś przypominało okno. Zerknęła i znieruchomiała. Na podłodze leżały zwłoki Morrisa.
- Szlag - zaklęła pod nosem. Najwyraźniej ktoś ja ubiegł. Nagle usłyszała huk wystrzałów. Najwyraźniej gangsterzy wracali z lub jechali na rozbój. Schyliła się i biegnąc przy krzakach wróciła na główną ulicę. Przycupnęła przy ostatnim krzaku, gdy zobaczyła, że gangsterzy wjeżdżają właśnie w zaułek, z którego dopiero co wybiegła. Po chwili doszedł do niej krzyk i przekleństwa po włosku, hiszpańsku, portugalsku z domieszką slangu. Najwyraźniej nie spodobało im się to, co znaleźli.
- Tam jest! - usłyszała złowieszczo. Jak dobrze, że jednak zna osiem języków. Ta umiejętność w zawodzie agenta bardzo się przydaje. Przebiegła przez ulicę i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu miejsca ucieczki lub kryjówki. Wiedziała, że gdzie by sie nie ukryła i tak ja znajdą. To były ich tereny. Mięli tu swoich ludzi a ona była sama jedna.

Z rozmyślań wyrwał ja pisk opon i świst kul. Przyśpieszyła bieg, czując jak wszystkie mięśnie zaczynają protestować, a płuca nie nabierają wystarczającej ilości powietrza. Zdyszana wbiegła w inną ulicę i zatrzymała się niemalże w miejscu, gdy usłyszała specyficzny warkot silnika. Czarne sportowe auto wyłoniło się jakby spod ziemi, gwałtownie zatrzymało obok niej. Drzwi od strony pasażera otworzyły się.
- Hola, podrzucić? - usłyszała, a gdy wskoczyła do samochodu i wymierzyła broń w skroń kierowcy, mężczyzna gwałtownie ruszył.
- Zapnij pasy, moja zabójcza damo - mężczyzna uśmiechał sie od ucha do ucha. Na głowie miał granatową bejsbolówkę odwróconą daszkiem do tyłu. Poszarpane jasne jeansy i jasna koszulka, tak był ubrany. Na lewym przegubie zegarek sportowy Casio w gustownym rażąco-pomarańczowym kolorze, a na palcu widniał srebrny sygnet.
- Kim? - wydyszała Ziva próbując unormować oddech i robiąc jak kazał, zapinając pasy. Uznała, że tak będzie lepiej, bo najwyraźniej ów osobnik był takim samym kierowcą jak ona czy Gibbs.
- Pozdrowienia od Shardiffa - odparł lekko mężczyzna. Na to nazwisko Zivę zmroziło. Zamrugała kilkakrotnie i rozejrzała się.
- Skąd? - duknęła zamroczona tym, że Shardiff wysłał po nią swojego człowieka.
- Byliśmy w okolicy. Wściekł sie kiedy dowiedział sie o tym agencie i domyślił się, że będziesz chciała się zająć sprawa - tłumaczył, a w Zivie rosło przekonanie iż facet lubił nadawać jak radioodbiornik - Zajął się Morrisem a mi kazał zająć sie dowiezieniem ciebie w bezpieczne miejsce.
Agentka patrzyła z niedowierzaniem na mężczyznę. Miał ciemniejszą karnacje ale nie zbyt ciemna. Gdyby miała zgadywać powiedziałaby, że jest Włochem.
- Gdzież moje maniery - roześmiał sie po czym trzymając kierownicę tylko jedną dłonią, drugą wyciągnął ku Zivie - DiAngleo - przedstawił się, co tylko potwierdziło przypuszczenia David. Mógł mieć zaledwie trzydzieści parę lat, chociaż agentka dałaby mu jeszcze mniej. Zachowywał sie niczym Tony, a wóz prowadził jak oszalały.
- Kurka - warknął zirytowany spoglądając w boczne lusterko - Nie ze mną te numery.
Ziva wychyliła sie przez okno i strzeliła kilkakrotnie.
- Jeśli zarysują moje maleństwo to ich zamorduję - dotarły do niej gniewne słowa.
- Maleństwo? - zapytała zaskoczona i lekko rozbawiona.
- Subaru, kochana, Subaru Impreza WRX STI z 2007 roku - wyjaśnił dumnie - tylko niech nie strzelają w silnik bo mi NOS wysadzą.
- NOS?
- Słyszałaś o dopalaczach do samochodów? Nie? To zaraz zobaczysz, co to maleństwo potrafi - uśmiechnął sie szelmowsko i włączył czerwony guziczek przy kierownicy - Trzymaj sie maleńka.
Zivą szarpnęło i na chwilę zaparło dech w piersi. Pędzili przez ulicę z zawrotną prędkością, daleko w tyle pozostawiając gangsterów. Gdy ujechali dostatecznie daleko, DiAngelo zwolnił i spojrzał się na nią.
- Za dwadzieścia minut będziemy na miejscu. Twojego partnera przewieziono do prywatnego szpitala. BOPE zajmie sie resztą gangu Morrisa - tłumaczył uśmiechając się jakby nigdy nic.
- Dlaczego z nim pracujesz? - zapytała nagle Ziva. Była ciekawa, dlaczego ludzie zgadzają się dobrowolnie współpracować z takim potworem jakim był Shardiff.
- Jak widzisz, Zivo, ryzyko to moje drugie imię - odparł wzruszając ramionami.
- Wiesz, co to za człowiek? - ponownie zapytała. Nie mogła wciąż uwierzyć w to, że DiAngelo tak swobodnie o nim mówił.
- Tak - odparł spoglądając na nią - Jest wyzwaniem, niebezpieczeństwem ale właśnie dlatego z nim współpracuję. Jestem jego kurierem - odparł szczerze.
- Jak długo? - zadała kolejne pytanie.
- Wiem, że miałaś z nim nieprzyjemne doświadczenia w Mossadzie, ale Zivo, ten człowiek to kameleon. Bezwzględny zabójca Shardiff o złożonej osobowości, ale musisz poznać też tego drugiego by dobrze go ocenić -odparł lekko wymijająco.
- A ty dobrze go poznałeś? - zapytała z nutą ironii. Wtedy machnął jej sygnetem przed oczami. Ziva widywała podobne sygnety u szpiegów i tajnych agentów. I wcale nie należały do grupy sygnetów małżeńskich.
- Jesteśmy jak stare zgryźliwe małżeństwo po przejściach - zaśmiał się - W przeciągu siedmiu lat aż za dobrze - odparł spoglądając na nią zielonymi oczyma. W tej chwili był poważny, jakby chciał by jego zachowanie potwierdziło jego słowa - Nie czekaj.
Ziva spojrzała sie na niego zaskoczona.
- Obaj z Shardiffem uważamy, że nie powinnaś czekać i mu powiedzieć to co czujesz. Życie jest zbyt krótkie. Chwytaj szczęście jeśli możesz - tym razem nie patrzył na nią a w lusterka. Gdy nie odpowiedziała pojawił się na jego twarzy łobuzerski uśmiech.
- No chyba, ze masz ochotę na romans ze mną - rzucił, wywołując lekki uśmiech na twarzy Zivy.
- Ostry seks bez trzymanki - rzuciła Ziva z przekąsem. Dopiero teraz zorientowała się, że wjechali na teren prywatny. Kilka metrów dalej zatrzymali sie na podjeździe.
- Prywatna klinika doktora Watsona, nawet nie pytaj - powiedział wysiadając z samochodu. Ziva uczyniła to samo i znieruchomiała, gdy po schodach prowadzących do budynku schodził nonszalancko Shardiff, jak zwykle ubrany na czarno i z charakterystycznymi okularami przysłaniającymi połowę jego twarzy. Nie wyglądał tak jak ostatnim razem go widziała w siedzibie NCIS. Teraz miał krótsze włosy i kilkudniowy zarost. Na przegubie spoczywał podobny zegarek do takiego jaki nosił DiAngelo, tyle że czarny. Mężczyzna trzymał w ręce róże o białych płatkach, których końcówki były czerwone. Rzucił kwiat w stronę Zivy, a gdy agentka go złapała powiedział z nikłym uśmiechem na twarzy.
- Nie ma za co Zivo - po czym klepnął dłonią w dach samochodu - Ruszamy - rzucił wsiadając i pozostawiając lekko oszołomioną Zivę.
- Shalom - krzyknęła za nimi po chwili, gdy samochód ruszył z piskiem opon. Gdy zniknął jej za bramą weszła do budynku a następnie do pokoju, w którym spał Tony. Zdecydowana w pełni tego, co zamierza zrobić, podeszła i po prostu wślizgnęła się na łóżko obok DiNozzo.
 - A zasa... – mruknął Tony, lecz uciszyła go pocałunkiem, tak iż mruknął tylko. Chyba jednak będą mieli dług wdzięczności u Shardiffa i DiAngelo.
   

czwartek, 5 lipca 2012

Zdrada - epilog

A/N: no, kończymy :P Mam nadzieje, że to co miała być ostre było wystarczająco ostre dla Was :) Teraz idziemy z Shardiffem napisać dla Was Zivowy fik :) Zatem miłego czytania :)


**Chandni**

Anthony DiNozzo nie spodziewał się tego. Najpierw omal nie został uduszony – chociaż bardzo się starała – przez szaloną laborantkę-gotkę, z dwoma wesoło skaczącymi kucykami, tatuażami i czarnymi paznokciami.
Kiedy tylko przekroczył próg laboratorium z rozbawieniem patrzył jak Gotka grozi palcem Gibbs’owi.
 - Jak ty się nim zajmujesz, Gibbs? Prosiłam, tak pięknie prosiłam byś się zaopiekował naszym dzieckiem – jej kocie oczy były przymrużone gniewnie a palec niebezpiecznie celował prosto w agenta.
 - Abby – westchnął bezradnie Gibbs, co zaskoczyło detektywa. Nie spodziewał się by ktoś mógł się tak odnosić do tego gruboskórnego mężczyzny i wyjść z tego bez szwanku.
 - Moje biedniątko, Abby teraz się tobą zajmie i będzie dobrze – powiedziawszy to podeszła do niego i starając się jak najdelikatniej, przytuliła go – Zaopiekujemy się teraz tobą – szepnęła mu stanowczo do ucha, po czym wypuściła z uścisku.
 - A ty się masz nim zająć należycie. Zaprowadziłeś go na górę? – dalej celowała palcem w Gibbsa.
 - Abs jeszcze nie... – zaczął lecz wpadła mu w słowo.
 - GIBBS! – krzyknęła Gotka przytupując butem na platformie. Tony tylko stał z głupia miną i się zastanawiał jak ona może się poprószać w takich butach.
 - Idziemy – westchnął Gibbs wiedząc, że Abby potrzebuje czasu. Była na niego zła, oj, była. Abby jeszcze raz przytuliła DiNozz’a.
 - Tata Gibbs się zaopiekuje tobą – szepnęła mu do ucha po czym klepnęła w tyłek – Mrrrrau!

Zaraz jak opuścili laboratorium wsiedli do windy. Tony miał napisać swoje zeznania.
 - Będą wystarczające by wsadzić Fuertez’a? – zapytał.
 - A masz jakieś wątpliwości, bo ja nie – odparł Gibbs po czym wcisnął przycisk stopu. Niebieskie światła się zaświeciły a widna zatrzymała się – Co zamierzasz? – zapytał nagle. Stanął na wprost detektywa i spojrzał mu prosto w oczy.
 - Z czym? – zapytał nie rozumiejąc.
 - Praca – odparł lekko Gibbs.
Tony przygryzł nerwowo wargę. Danny go zdradził, ale to nie oznaczało, że reszta wydziału...
Jednak minęły standardowe dwa lata i chyba przydałoby się zmienić otoczenie. Po wszystkich przejściach to byłaby dobra opcja.
 - Nie myślałam nad tym – Tony wzruszył zdrowym ramieniem. Był szczery z Gibbs’em. Wtedy winda powoli znów ruszyła, a kiedy się zatrzymała i wysiedli, Gibbs zaczął ich gdzieś prowadzić. Tony’emu jednak zdołał się rzucić w oczy ten rażący kolor pomarańczy na jaki zabarwione były ściany.
 - Ten pomarańcz jest beznadziejny – rzucił do Gibbsa, lekko się uśmiechając.
 - Daje ci dwa miesiące – zapowiedział Gibbs.
 - Na, co?
 - Na pozbieranie się. Będziesz mieszkał pod moim dachem. Po części jestem winien tego, przez co musiałeś przejść i pomogę ci się z tym uporać – tłumaczył dalej. DiNozzo zmarszczył brwi, a wtem Gibbs pacnął go w tył głowy. Obaj momentalnie się zatrzymali.

 - Czy ty właśnie mnie nie... – zaczął Tony, lecz Gibbs mu przeszkodził.
 - Zasada numer pięć: „Nie marnuj tego co dobre”, a ty jesteś dobry.
Detektyw podrapał się po głowie. Wtedy Gibbs powtórzył ten sam gest, który czynił kilkakrotnie gdy Tony był przetrzymywany, i poklepał go w podbródek a potem wskazał drzwi z detektywem. DiNozzo obrócił się i ujrzał drzwi z napisem: „Dział kadr”.
 - Skąd pewność, że zechcę z tobą pracować? – zapytał Tony. Nie chciał litości tego człowieka. Poradzi sobie sam, jak zawsze zresztą. Posłał gniewne spojrzenie w stronę Gibbs’a i miał cos powiedzieć, gdy agent – jak zwykle – wyprzedził go.
 - Lubisz wyzwania, wiec udowodnij jak dobry jesteś – Gibbs posłał mu swój półuśmiech Mona Lisy i zaczął kierować się w stronę części biurowej – Jak skończysz czekam na ciebie w przestrzeni biurowej.
 - Jesteś przebiegły, co Gibbs? – krzyknął za nim z lekkim uśmieszkiem. Mężczyzna tylko machnął ręką. Tony wziął głęboki oddech.

 Dostał nową szansę by zacząć wszystko od nowa. I wykorzysta tę szansę w każdym calu. Chociaż miał wiele obaw, to jednak postanowił dać szansę Gibbs'owi i Abby, którą już zdołał polubić. A poza tym zawsze można potem odejść, chociaż wątpił by Gibbs mu na to pozwolił łatwo. 
Cóż... przekona się.
Ale już mógł usłyszeć tytuł: Agent Specjalny Anthony DiNozzo.
Całkiem, całkiem, pomyślał i z uśmiechem, godnym reklamowania pasty do zębów, na twarzy wszedł do pomieszczenia.  

wtorek, 3 lipca 2012

Zdrada - rozdział 5

A/N: Przez te burze to ciężko było ale... w końcu jest :) Proszę nie mordować Gibbsa - zaraz zostanie wytłumaczony :) No i chyba zostanie nam teraz tylko jeden rozdział do napisania. Ufffa... ;)
Miłego czytania.


**Chandni**



Spędził dwa kolejne dni w szpitalu. Na szczęście kulę, a raczej jej odłamek, udało się wyciągnąć bez zbędnym komplikacji ku jego i lekarzy euforii. Chociaż nie życzył sobie wizyt agenta Gibbsa, o czym poinformował personel szpitalny, to i tak wiedział, że mężczyzna waruje niczym buldog pod jego drzwiami. A rankami budził się i wyczuwał w pokoju lekki zapach kawy, świadczący o tym iż niedawno odwiedził go Gibbs, chociaż detektyw sobie tego nie życzył. 

Trzeciego dnia został wreszcie wypisany ze szpitala. Dostał plik papierów zawierających dokumentację szpitalną, recepty i listę przykazów i nakazów, co mu wolno było a czego nie. Był zaskoczony, gdy pielęgniarka przyniosła mu ubrania. Jego stare zostały wyrzucone i zastanawiał się jak wydostanie się ze szpitala. Nie było nikogo, kto mógłby przywieźć mu rzeczy. Nie dość, że dostał ciuchy to jeszcze przybory toaletowe, by mógł się ogarnąć przed udaniem się na lotnisko. Nie chciał zbyt długo zostawać w tym miejscu. Jak się okazało samolot był już dawno zabukowany. Tony podpisał się pod ostatnimi papierami. Najwyraźniej ktoś o wszystko zadbał z doskonała precyzją. I DiNozzo przypuszczał iż wie kto za tym wszystkim stał, ponieważ w tej chwili dzierżył w zdrowej ręce granatowy plecak z naszywką NCIS.

Zatem nie zdziwił go wcale widok mężczyzny stojącego na podjeździe dla karetek i opierającego się o wypożyczonego czarnego SUV’a.
 - Jesteś upierdliwy – rzucił Tony wsiadając do samochodu.
 - Nie nowość – odarł Gibbs ruszając przed siebie.
Tony postanowił nie ułatwiać agentowi zadania. Pozwolił się podwieźć na lotnisko. Czego się nie spodziewał to tego, że agent również wsiadł do samolotu i zajął miejsce obok niego.
 - To samolot do Waszyngtonu – zauważył Tony odczytując z biletu jego miejsce docelowe.
 - Musisz złożyć zeznanie – odparł mimochodem Gibbs usadawiając się wygodnie i zamykając oczy, jakby szedł spać. Tony miał już mu coś warknąć, ale stwierdził, że nie ma sensu. Kiedy będą w DC rozprawi się z tym draniem, obiecał siebie.

***

Z lotniska odebrał ich agent FBI Tobias Fornell i pojechali prosto do domu Gibbs’a, co było kolejnym zaskoczeniem dla detektywa. Gdy tylko weszli do domu Tony miał wrażenie, że w tych pomieszczeniach czas się zatrzymał. Od razu mógł odgadnąć, że nic się tu od lat nie zmieniło. Gibbs wskazał im dłonią kanapę, podczas gdy on rozmawiał z kimś bardzo nadpobudliwym przez telefon.
 - Dałeś mu dojść do słowa? – zapytał nagle Fornell.
 - Ja? Przez cztery pieprzone dni nie kiwnęliście palcem – Tony starał się nie podnosić głosu. Lekarze kazali mu się nie denerwować ale jak on mógł pozostać spokojny w takich warunkach.
 - Robiliśmy co w naszej mocy i, nim mi przerwiesz, wiedz, że Fuertez długo był nietykalny przez miejscowy rząd – zaczął wyjaśniać agent FBI.
 - Znaczy, że przekupił policję i sądy w Meksyku? – zgadł DiNozzo opierając ciężko głowę o rękę.

 - Niestety. Wiedzieliśmy, że musimy wysłać kogoś pod przykrywką by dorwać Fuerteza i Kojotów a potem odzyskać sierżanta Wilsona. W trakcie akcji dowiedzieliśmy się, że narkotykowi z Baltimore też chcą dorwać Fuerteza. Mogliśmy was powstrzymać ale...
 - Gibbs wiedział, że Danny jest brudny – dokończył tony, czując się jeszcze gorzej – Gdybyście nas powstrzymali Danny dałby im znać, że macie kogoś w środku.  
Rzeczywiście sytuacja niekorzystna i patowa.
 - Gibbs dokładnie przestudiował twoje akta i doszedł do wniosku, że cokolwiek się stanie jesteś wystarczająco silny – w głosie Fornella wyczuł nutę dezaprobaty.
 - Wydedukował to z moich akt? – zdziwił się tony.
 - Jak go poznasz bliżej to zrozumiesz. Dla mnie czasami również jest enigmą – westchnął agent.
 - Co z sierżantem? – zapytał nagle.
 - Kojoci skupili cała swoja uwagę na tobie. Pobili go ale nic więcej – odparł Fornell – Wiedz, że dzięki tobie mała dziewczynka nie została całkiem sierotą.
 - Dzięki mnie?
 - Nie do wiary, co? – zaśmiał się Fornell – Ale jednak. I jeszcze jedno – agent wstał z fotela i skrzyżował ramiona na piersi – Mieliśmy czekać kilka dni zanim ruszylibyśmy z akcją, ale Jethro po twoim załamaniu kazał nam ją przyśpieszyć – Fornell odczekał chwilę aż wiadomość dotrze do detektywa po czym dodał -   Dobra, na mnie już czas. Uważaj na siebie i na niego – agent wstał i poklepał detektywa po zdrowym ramieniu.

Tony oklapł na oparcie kanapy uważając na ranny bark. Miał mętlik w głowie. Gibbs był skurwielem, draniem nad draniami ale musiał działać szybko. Wybrał mniejsze zło.
 Przyśpieszył akcje z mojego powodu! Przebiegło mu przez myśl. I cały czas jednak swoja obecnością i tym ledwie widocznym gestem klepnięcie w podbródek dawał mi do zrozumienia bym walczył.
 - Ile ma lat? – zapytał nie otwierając oczu. Po tych kilku dniach w niewoli nauczył się wyczuwać obecność Gibbsa.
 - Siedem – odparł Gibbs, po czym dodał – To był cholernie długi dzień.
 - Rzeczywiście – Tony przytaknął. W rzeczywistości był głodny i zmęczony – Oferujesz gościnę?
 - A jak myślisz? – rzucił Gibbs niosąc dwa talerze z jedzeniem.
 - Skąd? – Tony uniósł brew. Dopiero co przyjechali, wiec jakim sposobem Gibbs zdążył przygotować jedzenie? Chyba, że było ono na wynos.
 - Jutro pojedziemy do NCIS, Abby domaga się spotkania z tobą – przedstawił plan działania na następny dzień.
 - Abby? – detektyw spojrzał na agenta wyczekująco ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.  

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...