sobota, 28 października 2017

A/N od Chandni - naste z kolei :)

Kochani, Właśnie zakończyłyśmy z Alexanderttą nasze 8 i ostatnie Dziecko. Z tej okazji chciałabym wszystkim - którzy od trzech lat - czytali, komentowali nasze opowiadania. Dzięki, że wytrzymaliście tak długo :) Każdy komentarz umacniał i dawał kopa by pisać coraz lepsze rozdziały i coraz lepsze części naszych Dzieci. A więc Sfora, Zuzanna Jędrusik, Ania Emma, NSO231200 WIELKIE DZIĘKI dla WAS!!! 

Najbardziej jednak chciałabym podziękować Alexandrettcie za To, ze 3 lata temu zgodziła się na współpracę przy 'zbrodni' ze mną :) Na użyczenie swoich postaci i połączenie ich w jedno uniwersum wraz z moimi bohaterami. To była rewelacyjna przygoda i BARDZO Ci Alexandretto dziękuję za to :) To była czysta przyjemność tworzyć z Tobą i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się coś razem stworzyć - kiedy nasze weny wrócą w końcu z tych Wysp Dziewiczych :D

Trzymajcie się ciepło i powodzenia w tym co robicie. I nie zapominajcie o Nico, Oldze i ich szalonej rodzince :)


Peace, Chandni, out


czwartek, 7 września 2017

Prezent urodzinowy

A/N: Czekając na korekty od Alexandertty Wen się odezwał :P Ten pomysł chodził za mną od dłuższego czasu. Urodziny Chaosa i Zniszczenia :) Dajcie znać czy się podobało :P 

**Chandni**


Gdyby mieszkali w Stanach Zjednoczonych właśnie szykowaliby się do hucznej uroczystości w gronie najbliższych. Gdyby byli normalnymi nastolatkami urządziliby jakąś ekstra imprezę w najlepszym klubie z popularnym DJ’em, dobrymi i drogimi alkoholami. Pewnie zamówiliby drink bar i pokazy barmańskie. Pewnie urządziliby jakieś dzikie rodeo lub wyścigi samochodowe niczym z serii Szybcy i Wściekli. Gdyby byli normalnymi nastolatkami poprosiliby rodziców o podróż dookoła świata i super bryki.
Ale nie byli jak większość rówieśników – zawsze wyróżniali się. Nie byli też w stu procentach Amerykanami i to, że obchodzą szesnaste urodziny wynikało tylko i wyłącznie z zakładu w jaki weszli z wujkiem RJ. I z tychże właśnie powodów nie poprosili o ‘typowe’ prezenty.
 Dlatego teraz jego drżące z wysiłku ramiona w końcu nie wytrzymały i poddały się. Opadł ciężko w mokre błoto, przez które się właśnie czołgał. Obok niego leżał jego brat. Obaj byli cali w błocie, tak iż zastanawiali się czy nie powłaziło im nawet w majtki. Białe koszulki i wojskowe spodnie khaki obklejały ich niczym kokony. Mokre przydługie włosy prawie właziły im do oczu. Drżeli z zimna, wyczerpania i głodu. Czuł każdy mięsień, nawet ten, o którego istnieniu zapomniał. Oddech miał szybki i urywany. Coraz gorzej przychodziło mu regulowanie oddechu jak uczyli ich wujkowie.
Co ich podkusiło by poprosić na szesnaste urodziny o coś takiego? Zaledwie kilka dni temu obaj z Gabe obchodzili szesnastkę i jako obywatele ameryki powinni obchodzić je hucznie. Chociaż tak w zasadzie to byli obywatelami całego świata. Urodzili się i pierwsze cztery lata swojego życia spędzili w Harvardzie, gdzie ich ojciec wykładał na uczelni. Następnie przeprowadzili się do Watykanu na dwa nudne lata, gdzie urodziła się ich siostra – Danno. Potem wyprowadzili się do Oxfordu, gdzie ich mama otworzyła kolejna filię ich rodzinnej firmy Unitline Exploring Nature, a tata dusił się na uczelni, gdzie dokuczali mu koledzy. Anglia była fajna ale nie pasowała im pogoda. Każda wymówka była dobra by się przeprowadzić. Zwłaszcza gdy ma się taką świrniętą rodzinę jaką mieli oni.  Aż w końcu trafili do Malagi; rajskiego miasta hiszpańskiego, które zawierało wszystko to co kochali. Ciepło, śródziemnomorską kuchnię, góry, morze i przede wszystkim bogate dziedzictwo kultury narodowej. Kiedy tylko przyjechali do Malagi od razu zakochali się w Andaluzji.  Nikogo zatem nie dziwiło, że biegle mówili w kilku językach, zwłaszcza iż ten dar odziedziczyli po ojcu. I nie tylko ten. Rodzina nazywała ich Chaos i Zniszczenie a na tatę wołano Apokalipsa. W wieku siedmiu lat zaczęli oglądać stare odcinki MacGyvera i nie byliby sobą gdyby nie zaczęli eksperymentować. Przecież musieli wiedzieć czy wyczyny ich ulubionego bohatera są możliwe do wykonania. Każdy odcinek i eksperyment analizowali i notowali skrzętnie w swoich notatnikach. Jako dziewięciolatkowie wzięli udział w obozie w Bramley Camp – taka mini szkoła przetrwania dla dzieciaków. Nikt się nie spodziewał, że to jest to, co im się spodoba. Co nieco okiełzna ich charaktery. Chociaż wujek RJ już wtedy przewidywał, że zrobią to co właśnie robili teraz – przechodzili hell week. Prawdziwe szkolenie jakie przechodzą rekruci Navy SEAL. Byli najmłodszymi uczestnikami kursu. Wszyscy, którzy wraz z nimi brali udział w kursie, mieli już ukończone co najmniej osiemnaście lat.
I jeśli miałby być z sobą szczery to reakcja rodziny, że chcą przejść hell week, nawet go nie zaskoczyła. Tak samo jak nikogo nie zaskoczyło, że chcą odbyć to szkolenie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to była tylko kwestia czasu.
Teraz właśnie czołgali się w błocie po tym jak uprzednio leżeli przez kilka godzin w lodowatej wodzie. A wcześniej wykonywali różnego rodzaju testy sprawnościowe – podciąganie na drążku, biegi, przysiady, noszenie belki, strzelanie, pływanie na różne dystanse, uwalnianie skrępowanych kończyn w basenie i wiele, wiele innych wyczerpujących fizycznie i psychicznie zadań.
Zamrugał powiekami, na które spadły ciężkie krople deszczu. Przygryzł wargę. Robiło się coraz ciekawiej. Im trudniej tym lepiej. To też mieli po ojcu. Uwielbiali podejmować wyzwania.
I oczy.
Obaj posiadali ten niespotykany lazurowy kolor oczu przez które – mówiono - zagląda się do niebios. Byli jak skóra zdjęta z ojca, z tą drobną różnicą, że Gabe miał brązowe włosy. I nieco charakter matki, który łagodził charakter ojca i powstrzymywał zapędy Nick’a.
 - Panienki się zatrzymały. Czy ślicznotki mają dość? – surowy, kpiący głos sierżanta Balco zabrzmiał niczym grom z nieba tuż nad nimi. Mina Gabriela, który odwrócił się do niego mówiła wszystko – już dawno przywykli do tego określenia. Ale wygląd był ich atutem i bronią. Bo przecież nikt nie będzie podejrzewał lalusia z reklamy Blanda-Med o nadzwyczajne zdolności. Gabriel błysnął w szelmowskim uśmiechu, na co Nick tylko przewrócił oczami.
 - Nie, sierżancie! – odpowiedział bojowo i posłał mu ostre spojrzenie. Deszcz coraz mocniej padał opłukując ich śniade ciała nico z brudu. Błyskawica, która przecięła właśnie niebo, odbiła się od twarzy nastolatka i spotęgowała jeszcze bardziej intensywność jego spojrzenia. Spojrzał na brata, skinął głową jakby dając znak i zaczął dalej się czołgać.
 - Noc dopiero się zaczęła i obiecuję, że będzie kurewsko ciężka – głos sierżanta znowu zagrzmiał ostro nad ich głowami – Sprawię, że będziecie płakać jak panienki i sikać w majtki jak niemowlaki – wygrażał się im – Dzisiejszej nocy wielu z was jeszcze zadzwoni w dzwon. Panienki Carter, liczę na was – zakpił bezczelnie bezpośrednio już odnosząc się do Nick’a i Gabriela.
 - W marzeniach, sierżancie -  odszczeknął Nick, wyszczerzając się w obłudnym uśmiechu. To było coś na co czekali latami. Nie byli zwykłymi chłopaczkami. Nick wiedział, że w oddali w stroju instruktora stoi wujek Randal i czuwa nad ich bezpieczeństwem. Ale to właśnie była ich przewaga nad innymi – znali ludzi z różnych jednostek wojskowych, policyjnych, wywiadowczych. Trenowali u najlepszych. Sztuk walki uczyli się u takich płatnych zabójców jak Shardiff i Akira, a uzupełniali nauki u Darrena, zakonnika Pugnus Dei. A poza tym uwielbiali od małego trenować z tatą. I czytać. Pochłaniali książkami tonami niczym typowe mole książkowe. Podczas gdy on z dziecięcą łatwością potrafił zhakować najlepsze zabezpieczenia Fort Knox, tak Gabriel potrafił sfałszować Rembrandta tak iż celnicy na granicy i specjaliści od fałszerstw nie byli w stanie dojść, który obraz jest oryginałem a który podróbką. Żadne zabezpieczania nie stanowiły dla nich problemu.
Błyskawica przecięła niebo tuż nad nimi a zaraz za nią rozległ się potężny huk. Nick zamarł na ułamek sekundy kiedy wspomnienie burzy w Kambodży niespełna rok temu wdarło się niespodziewanie do jego umysłu. Ale jak szybko się pojawiło tak szybko je odepchnął. Po to właśnie tu byli. By wzmocnić jeszcze bardziej hart ducha. By być tak silni jak tata.
Obaj wstali z błota i pobiegli do kolejnego stanowiska, gdzie czekały kolejne katusze.

***

O bogowie Olimpu!, jakby to powiedział wujek Modo. Czuł się jak Dawid walczący z Goliatem. Walka w ręcz w środku nocy w budynku szkoleniowym, który przypominał ruderę z Afganistanu, z cienkim jak papier dachem, rusztowaniem i różnymi pułapkami takimi jak miny pod schodami czy nastolatek z pasem Szachida. Nick cicho zagwizdał i rozejrzał się za swoimi opcjami. Jak mawiał MacGyver „Im większy plan tym większe prawdopodobieństwo wpadki”. Zatem kroczek po kroczku będzie improwizował. Tak jak zawsze zresztą. Na szczęście nie był w tym sam. Na jego sygnał czekał Gabe ze scyzorykiem w ręku. Tylko i aż tyle im dali. Chyba nie spodziewali się, że oni sobie z tym zadaniem poradzą śpiewająco. Nick postanowił odwrócić uwagę mięśniaka i odciągnąć go od dziesięciolatka. Dzięki temu Gabe mógł działać i ostrożnie podejść do chłopca. Oczywiście obaj wiedzieli, że chłopiec może w każdej chwili zdetonować ładunek. Ale A – malec nie wyglądał jak dziecko ekstremistów. No chyba, że wyprali mózg brytyjskiemu dziecku. Skąd pewność, że brytyjskie? I tu przechodzimy do punktu B - po pierwsze był rudy, po drugie zdradzał go akcent, a po trzecie nie wyglądał jak opętany fanatyk religijny, który chce – dla chwały Allaha – zgładzić niewiernych tylko jak przerażone dziecko.
 Dlatego Gabe metodycznie, powoli, przygarbiony zaczął się skradać w stronę chłopca jednocześnie mówiąc do niego spokojnie. Jak dobrze, że ciocia Olga pokazywała mu kilkakrotnie jak obchodzić się z takimi pasami. Wiedział, że to test, ale najmniejszy jego błąd i koniec zabawy. Na dodatek w słabo…
Gabe nie dokończył wątku. Mocny błysk rozświetlił pomieszczenia a sekundę później huk ogłuszył wszystko. Piorun musiał uderzyć w pobliski budynek. Światła zamrugały a następnie zgasły. Dookoła zapanowała niemalże egipska ciemność.
 - Zostać na swoich pozycjach! – padł rozkaz sierżanta Balco, zatem posłusznie pozostali na swoich miejscach. Po dziesięciu minutach mężczyzna zdenerwowany, oświetlając sobie latarką drogę, wrócił do nich.
 - Macie szczęście panienki. Generator padł i w całych koszarach nie ma prądu. Niech to diabli z tą burzą – oznajmił.
 - Tylko niech sierżant nie mówi „i diabli trzasną” bo może pan wywołać wilka z lasu – Nick pozwolił sobie na odrobinę żartu.
 - Raczej Thora – mruknął Gabriel podchodząc do brata i wymieniając zawiedzione spojrzenia. Muszą na razie zawiesić swoje zadanie. Posłusznie podążyli za sierżantem.
 - I co z generatorem? – zapytał Balco technika.
 - Nie ruszy – rzucił bezradnie żołnierz.
Nick spojrzał na brata a potem jego spojrzenie przykuły światła.
- Za pozwoleniem, sir – odezwał się i nim Balco zareagował, potruchtał w stronę karetki pogotowia. Po kilku minutach wrócił - i nie jak oczekiwał Balko z kubkiem wymarzonej gorącej czekolady – a z zestawem reanimacyjnym. Postawił go na wolnej półce przy generatorze.
 - MacGyver wersja z 2017 roku. Odcinek osiemnasty, crossover z Hawai 5-O – zaczął Nick, gdy wyciągnął potrzebne sprzęty i zabrał się do pracy. Na całe szczęście przestało padać bo miałby problem. Chociaż generator znajdował się pod zadaszeniem to gdyby zacinał deszcz, miałby spory problem z drutami, jakie przygotował i podprowadził do generatora.  
 - Wiesz co robisz? – zapytał Balco sceptycznie, lecz pozwolił mu działać.
 - W przetwornicy generatora jest magnez, tak? – zapytał Nick, nie odrywając się od pracy – A co trzeba zrobić gdy magnez traci swoje własności? Trzeba go ponownie namagnesować by mógł ponownie generować – z tymi słowami przycisnął guzik do wykonania elektrowstrząsu – Załaduj – urządzenie wydało charakterystyczny dźwięk i posłało wstrząs do generatora, który po chwili uruchomił się i światła oświetliły kampus szkoleniowy - Właśnie dokonaliśmy reanimacji generatora. Czy teraz możemy dokończyć zadanie? – zapytał nieco zarozumiale, nikle uśmiechając się.

***

Wschód słońca był piękny. Może nie tak piękny jak w Maladze ale kiedy przez pięć długich dni i nocy dostajesz wycisk to nawet wschód słońca pod mostem w najgorszej dzielnicy Chicago lub Moskwy mógł wydawać się rajskim. Na ich zmęczonych twarzach malował się szelmowski uśmiech zwycięstwa. Stali w szeregu, wciąż ubrani w te same stroje co zeszłego dnia. Marzyli o trzech rzeczach: prysznicu, jedzeniu i spaniu. Byli wyczerpani, a nogi uginały się pod nimi niczym z pianki. Oj, wiele by dał teraz za taką czekoladę z piankami. Ale to za chwilę. Teraz czekali na placu obok dzwonu, w który nie uderzyli. Zazwyczaj kurs kończy się przy strefie przyboju, lecz tym razem go zmieniono. Ręce mieli założone na plecach, nogi lekko rozstawione; typowa, wygodna pozycja wojskowa. Ich opalenizna błyszczała w świetle wschodzącego słońca. Promienie odbijały się też od ich nadgarstków na których widniały znamiona. Na prawych nadgarstkach lśniły cieniutkie, połyskujące srebrzyście znamiona takie same jakie było na ręce ich taty. Byli dumni z tego znamienia chociaż wiedzieli co ono oznacza i jaką odpowiedzialność niesie za sobą.  
 Sierżant Balco wraz z Randalem i kilkoma innymi starszymi stopniem pojawili się i stanęli przed nimi.
 - Gratulacje panienki, przetrwaliście. Oficjalnie ogłaszam hell week za zakończony – oznajmił Balco, lekko się uśmiechając – Miałeś rację. Są jak ich ojciec – sierżant zwrócił się do Randala a następnie odmaszerował wraz z innymi.
 - Prysznic, jedzenie, łóżko! – zakomenderował Randal chwytając obu chłopców, którzy już ledwie stali na nogach – A potem dalsza część prezentów.
 - A będę mógł zhakować Modo? – zapytał Nick  kiedy poczuł znajomy zapach. Kiedy tata znalazł się tuż obok, tego nie wiedział, ale teraz nic się nie liczyło tylko ciepłe ramiona taty.
 - Jak odpoczniesz – Nathan ucałował obu chłopców w czoło.
Tak, ich rodzina była bardzo specyficzna i szalona.       


Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...