czwartek, 10 września 2015

Słowo od Chandni part 7

A/N: Kochana Robaczkosy, przerwa. Tak wiem, widzę wasze minki ale jutro punkt 10.20 wylatuję na Malagę odpocząć. W końcu długo wyczekiwany i zasłużony urlop. Mam nadzieję, że odnajdę tam Wena i wraz z nim wrócimy z nowymi pomysłami. Nie będzie mnie całe dwa tygodnie ale wiem, że dacie radę bez rozdziałów i będziecie dzielne :)

Trzymajcie się ciepło i do napisania.






Ps. Zabieram Nico ze sobą :P Nie wiem czy dobrze robię ;)

**Chandni**

czwartek, 11 czerwca 2015

Bębny

A/N: Tak, wiem nie chcecie one shotów ale cóż zrobić jak Wen chce takowe pisać? Widzi tylko fragment historii, każe pisać i tyle - idzie sobie. Dziecko nr 6 rozpoczęte a to krótkie coś powstało po tym jak na rynku usłyszałam pana grającego na bębnach. Mam nadzieję, że się spodoba :)

**Chandni**


Biegł przed siebie ile sił w nogach. Rozpędzony niczym z procy zbiegał stromym zboczem, modląc się w duchu by nie upaść; by starczyło mu sił aby dobiec do obozu i wezwać pomocy. Jego serce waliło w piersi i miał wrażenie iż jego rytm zrównał się z szybkim dźwiękiem wydawanym przez bębny. Ten dźwięk otaczał go i prześladował, jakby dyszał mu w plecy dając do zrozumienia, że jest tuż za nim.  Wpadł na drzewo z impetem, kiedy silny grzmot rozerwał niebo i spadł ciężko na ziemię. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, chociaż jego ciało się tego domagało. Spojrzał na ramie, w miejsce gdzie miał rozerwana lnianą koszulę, a gdzie dwadzieścia minut temu trafiła go strzała. Miał tylko nadzieję, że w ranę nie wda się infekcja oraz, że grot strzały nie był zatruty. Fakt kolejnej blizny do już pokaźnej kolekcji, nie zaprzątał mu głowy. Miał inny problem. Oderwał się od drzewa i ponowił swój szaleńczy wyścig z czasem. Plemienni wojownicy pracujący dla kolumbijskich gangsterów mieli zapędy kanibalistyczne i byli strasznie wrogo nastawieni w stosunku do białych tubylców. Miał tylko nadzieję, że Sloan będzie wystarczająco mądry i poprowadzi ich tam gdzie chcą. Czy miał szansę uciec jednemu z wojowników, na którego terenie się znajdywał? Wątpił by to mu się udało. Wiedział, że tam gdzieś czai się wojownik plemienny uzbrojony z strzałki nasączone kurarą. Ten tubylec był wyszkolonym myśliwym, który polował codziennie na dziką zwierzynę i codziennie walczył z najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami. Zatem złapanie amerykańskiego naukowca jest dla niego rozrywką. Myśl o sobie jako o zwierzynie nie napawała go optymizmem. Już kilkakrotnie był w tych rejonach i jeszcze nigdy nie czuł się tak jak teraz; przerażony ale nie o swoje życie. O nie musiał walczyć ale po to by sprowadzić pomoc dla pozostałych. 

Słony pot podrażniał zadrapania na jego ciele. Czuł jak mokre ubranie oblepiło jego drżące z wysiłku ciało, a przydługie blond mokre włosy włażą mu do błękitnych oczu. Ręką odgarnął je z czoła i spojrzał w górę. Między gęstwiną liści drzew nie dostrzegł niczego ale poczuł pierwsze krople monsunowego deszczu. Wiedział, że to tylko jeszcze bardziej utrudni jego ucieczkę. Miał wrażenie, że Amazońska dżungla chce go osaczyć i pochłonąć. Ale poddanie się nie wchodziło w grę. To nie leżało w jego naturze. Dlatego jeszcze bardziej przyśpieszył, tyle ile pozostało mu sił w nogach. Z impetem wbiegł w strumień rzeczny i poczuł jak ktoś wpycha go pod wodę. Trzy kilometry. Tylko trzy kilometry dzieliły go od obozowiska i pomocy. Zimna woda uderzyła w jego rozpalone gorączką ciało, na chwilę paraliżując wszystkie jego zmysły. Nie trwało to jednak długo. Chęć życia i fakt iż w jego rękach leży życie kilku osób dodała mu niesamowitego kopa, jakby dostał zastrzyk adrenaliny. Zaatakował przeciwnika, który usilnie starał się by nie wypłynął na powierzchnię wody. Czuł jak brakuje mu powietrza i starał się odsunąć najdalej jak tylko się dało bolesne wspomnienia tego jak był podtapiany podczas tortur. Przed jego oczami ukazał się obraz jego żony i ich bliźniaków. Nie mógł ich teraz zostawić. Nie tak. Nie pozwoli by zachłanność ludzka odebrała jego synom ojca. 

Uderzył napastnika tak iż mężczyzna poluźnił chwyt, dzięki czemu mógł się wyswobodzić. Silnym kopnięciem nogi w klatkę piersiową odepchnął od siebie napastnika a sam wypłynął na powierzchnię z ulgą zaczerpując upragnionego powietrza, niemalże zachłystując się nim. Energicznie machając nogami i rękoma dopłynął do brzegu, na który ledwie się wyczołgał, gdy nagle tuż obok jego głowy przeleciał prymitywny lecz bardzo osty nóż i wbił się w ziemię, pomiędzy palcami jego prawej dłoni. Kiedy się odwrócił zobaczył wojownika wybiegającego z wody. Zerwał się na równe nogi, z dzikim okrzykiem, zgięty w pół, niczym zawodnik rugby, natarł barkiem na rozpędzonego mężczyznę. Obaj wpadli do wody, wymieniając silne ciosy, które nie zawsze dosięgały celu. Wykorzystał moment gdy przeciwnik był nad nim i próbował go utopić. Wbił mu w jamę brzuszna stopę i z całej siły przerzucił go nad sobą, wrzucając do rzeki. Sam zaś poderwał się na równe nogi i zaczął dalej biec w stronę obozu. Spojrzał przez ramie i omal nie zamarł w przerażeniu, gdy zobaczył jak tubylec biegnie za nim, ręką przytykając sobie bambusową łodygę do ust. Wiedział, że w środku jest rzutka z igła nasączoną trucizną. W tym samym czasie kiedy tubylec wydmuchnął rzutkę, do jego uszu dotarł odgłos wystrzeliwanego naboju z broni palnej, a czyjeś silne ramiona chwyciły go i odciągnęły z drogi lecącej rzutki z trucizną. Jak na zwolnionym tępię zobaczył tubylca z rosnącą plamą krwi na piersi. 
 - Niech cię wszystkie diabli, Nico. Ciebie i te twoje wykłady! – dotarł do niego wściekły głos przyjaciela. 

Nathan Carter pozwolił by uśmiech ulgi rozpromienił jego zmęczoną twarz. Wiedział, że to nie koniec ale dalsze działania pozostawi w rękach specjalistów.

czwartek, 28 maja 2015

Dawno temu, w odległej galaktyce



A/N: W przerwie na reklamy :D Robaczkosy dostajecie coś na co wen miał wielka ochotę - jedyne i niepowtarzalne opowiadanie z Jasmine i bliźniakami. Mam nadzieje, że Wam się spodoba. One shot.
 Miłego czytania.

**Chandni**


Dubaj

Stary hangar na obrzeżach Dubaju był oświetlony tylko w jednym miejscu i tak odstawał drastycznie od reszty miasta, że aż przerażało.  Duży reflektor stał w obskurnym miejscu na wprost dziury jaka była w podłodze dwa metry dalej. W budynku było duszno i wilgotno a w powietrzu unosił się nieprzyjemny odór potu, zwierzęcych odchodów i krwi. Na starych, skrzypiących krzesłach tuż przy dziurze w podłodze, siedziała młoda, trzydziestoletnia kobieta i nieco od niej starszy mężczyzna. Ich ręce były spięte opaskami za ich plecami a ich twarze nosiły wyraźne ślady pobicia.  Przed nimi stało czterech rosłych facetów z miejscowej mafii. Ich szef, który jako jedyny był ubrany w garnitur, był równocześnie poważnym politykiem, o którego czarnych interesach wiedziano ale władze bały się zrobić cokolwiek. Ali Hadid opływał w bogactwo, luksus, piękne kobiety, wpływowe znajomości. Miał co tylko chciał na klaśnięcie dłoni. Posiadał prywatną kolekcję rzadkich dzieł sztuki, antyków oraz artefaktów, o których istnieniu niektórzy naukowcy nawet nie wiedzieli. Cenne cymelia a także białe kruki zajmowały większość regałów w jego prywatnym gabinecie, który miał w wieżowcu należącym do emira Kahaba. Hadidowi było jednak mało. Jak większości sytuowanych ludzi w tym kraju, zajmował się również przestępczą działalnością i był na liście FBI i Interpolu od wielu lat.
– Federalne Biuro Śledcze w końcu się zainteresowało - prychnął z pogardą, kalecząc angielski swoim okropnym akcentem.
 - FBI już dawno miało cię na celowniku – oznajmił ostro skrępowany mężczyzna.
 - Nie wysilaj się, Travis – prychnęła jego towarzyszka beznamiętnie patrząc na przeciwnika, jakby rozważając coś. Jej czarne włosy były związane w koński ogon, który teraz był w nieładzie i kilka kosmyków wyślizgnęło się spod gumki. Miała na sobie czarną bokserkę damską, granatowe jeansy i czarne buty trekkingowe. Po jej śniadej karnacji spływały kropelki potu.
 - Mała ma rację, nigdy nic na mnie nie będziecie mieli – Hadid prychnął z pogardą – Ale chętnie się dowiem co wiecie.
 - Jurinović co nieco nam powiedział – oznajmił Josh, spoglądając na Hadida i oczekując jego reakcji.
 - Jurinović nic nie wie. To płotka w porównaniu z Jakimovićem i Danielovicem – zarechotał Hadid – Nawet jeśli coś wiecie to i tak nic czego bym się bał.
 - Bo wszystko jest w gabinecie wieżowca należącym do Kahaba, prawda – stwierdziła kobieta.
 - Bystrzacha – przyklasnął mężczyzna. Na te słowa czekała tylko kobieta. Jak dobrze, że miała związane za plecami ręce. Smukłymi palcami dosięgła tarczy zegarka z limitowanej edycji G-shock i nacisnęła jeden przycisk, podczas gdy Hadid kontynuował – Ciekawe czy taka bystra byłaś by dowiedzieć się, że twój tatuś jest płatnym zabójcą. Taki szanowany agent federalny… - westchnął teatralnie i spojrzał na nią, a widząc gniew i niedowierzanie w jej oczach, zaśmiał się – Nie wiedziałaś, biedniutka – cmoknął, podszedł i pogłaskał ja po policzku – Skoro nic na mnie nie macie to pozostawię was w rękach moich towarzyszy – z tymi słowami skierował się w stronę wyjścia z hangaru.
 - Jasmine, tak mi przykro… - zaczął jej towarzysz i aż zdziwił się jej reakcją, bo nie takiej się spodziewał po osobie, która właśnie dowiedziała się, że jej rodzic jest płatnym zabójcą. Kobieta po prostu roześmiała się i spojrzała wyzywająco na zbliżającego się napastnika, który dzierżył w dłoni wielki nóż. Zamachnęła się nogami, tak iż jej krzesło stanęło tylko na tylnych nóżkach, po czym padła ciężko na nogi prawą kopiąc napastnika w krocze. Poderwała się na nogi, obróciła i zdzieliła klęczącego napastnika krzesłem, które mocno trzymała za swoimi plecami. Obróciła krzesłem i Travis zaobserwował w zdziwieniu, że jego partnerka nie ma opasek krępujących ręce – kiedy je rozcięła tego nie wiedział – ale teraz kobieta z całej siły dzieliła kolejnego napastnika swoim krzesłem i doprawiła silnym ciosem z ciężkiego buta, powalająca drugiego napastnika. Na trzecim połamała całkiem krzesło, w drobny mak, ale i tak to jej nie przeszkadzało. Wskoczyła rosłemu facetowi na barki i ścisnęła udami jego kark, po czym odgięła się gwałtownie do tyłu i pociągnęła go za sobą. Stanęła na rękach i w porę zrobiła gwiazdę bowiem masywny koleś runął na ziemię, po tym jak go przydusiła i stracił równowagę. Jasmine chwyciła za nogę od rozbitego krzesła i zdzieliła w twarz napastnika, który próbował się podnieść. Obróciła nóżkę w ręce i zaatakowała mężczyznę, który podniósł się i wymierzył z broni w Travis’a, wybijając mu broń z dłoni i wbijając mu w nią złamaną stronę drewnianej nogi.
 - Że niby nie wiem czym mój tata się zajmował, serio? – prychnęła z pogardą, ocierając kącik ust i podchodząc do swojego partnera, który z przerażeniem na nią patrzył.
 - Kim ty jesteś? – zapytał, kiedy przecięła mu opaski i ruszyła w stronę wyjścia.
 - Ich najgorszym koszmarem – sarknęła – Chodź bo przegapimy imprezę – dodała uśmiechając się uroczo.
 - Kto cię nauczył takiego tekstu? – zdziwił się agent, krocząc wraz z nią w stronę SUV’a, którym zostali przywiezieni przez swoich napastników.
 - Mój tatuś – oznajmiła szczerze i z czułością.
 - Wiedziałaś? – zdziwił się jej partner, zapinając pasy bezpieczeństwa. Już zdołał poznać jej styl szalonego kierowcy i wolał nie zginać przez przypadek.
 - Ściśle tajne przez poufne – sarknęła, ruszając z piskiem opon, uśmiechając się przy tym zadziornie.
 - Ostrzegano mnie przed tobą – przytaknął Travis, który dłużej od kobiety pracował w specjalnej jednostce FBI i musiał przyznać, że kobieta jak mało kto, robiła na wszystkich w zespole wrażenie. A Jasmine, cóż… była po prostu córeczką swojego tatusia, agenta NCIS Ianto Barrowmana.
 - Mam nadzieję, że twoi znajomi… - zaczął trzymając się kurczowo uchwytu bezpieczeństwa.
 - Kuzyni – poprawiła go Jasmine, przewracając oczyma. Nie musiała wdawać się w szczegóły typu, że bliźniacy nie są jej kuzynami z krwi. Może kiedyś Josh się dowie, a może nie. Teraz liczyło się zadanie do wykonania – I też mam nadzieję, że im się powiedzie. Agenci z wydziału White Collar czekają w gotowości.
 - Cudownie. Chcesz zadzwonić do wicedyrektora Whiteninga? – zapytał rzucając jej przy tym wyzwanie. Mieli się nie narażać i tylko zbadać teren. W planie nie było porwania i pobicia. Jasmine ewidentnie nie wykonywała poleceń swoich przełożonych niejednokrotnie prowokując i dążąc do akcji jakby była uzależniona od adrenaliny i działania. Albo po prostu miała to we krwi. Mina kobiety powiedziała mu wszystko; uwielbia wyzwania ale najwyraźniej kobieta nieco boi się ich dyrektora. Wyglądała teraz jak dziewczynka, która niebawem zostanie skarcona przez surowego ojca. Jasmine odchrząknęła, chwyciła za telefon i wybrała numer po czym włączyła głośnomówiący.
 - Jakimović i Danielović są brudni. Jedziemy właśnie na spotkanie z bliźniakami Carter – przekazała pośpiesznie jakby bojąc się dojść do słowa wicedyrektorowi.
 - Wysyłam dwa zespoły interwencyjne by zajęli się nimi. Porozmawiamy po waszym powrocie – odpowiedział jej lodowatym, szorstkim głosem mężczyzna i ewidentnie było słychać jak jest zły na swoich agentów za niesubordynację. Po tych słowach rozłączył się a Jasmine i Travis jednocześnie głośno wypuścili powietrze, które wstrzymali na moment.
 - Uff… mam nadzieję, że ochłonie do naszego powrotu – rzucił Travis, zerkając do schowka w poszukiwaniu jakiejś broni w razie gdyby im była potrzebna.
 - Ochłonie ale i tak nam się oberwie – oznajmiła uśmiechając się blado do partnera, po czym zgrzytnęła zębami; jej oberwie się podwójnie jeśli nie potrójnie.
 - Jesteśmy niestosownie ubrani jak na gości wielkiego emira i jego przyjęcie – zakpił, zastanawiając się jak by Jasmine wyglądała w sukni wieczorowej, przy okazji zmieniając nieco temat. Nie ma co teraz się tym martwic, zwłaszcza że za dziesięć minut będą na miejscu.
 - Cóż… my tylko jesteśmy od czarnej roboty i powalająco wyglądam w sukni – oznajmiła posyłając mu zalotne spojrzenie i gwałtownie biorąc ostry zakręt. 

***

Wysoki blondyn ubrany w zieloną koszulę lnianą i białe, również lniane, spodnie siedział przy stoliku niedaleko basenu i na pewno nie podziwiał pięknych, skąpo ubranych kobiet pływających w wodzie i chodzących dookoła basenu. Ciemne okulary przysłaniały jego jasno błękitne oczy, złota obrączka błyszczała na palcu u lewej dłoni, a nieco wyżej, na nadgarstku spoczywał zegarek z limitowanej serii G-shocka. Przed nim na stoliku leżał najnowszej generacji laptop a w szklance wypełnionej do połowy lodem było orzeźwiające Mojito. Mężczyzna nie miał nawet trzydziestki i wyglądał jak syn amerykańskiego biznesmena, uwielbiającego dobre drinki i markowe gadżety. I o to im chodziło. By wmieszać się w tłum i nie zwracać na siebie uwagi. Od niechcenia spojrzał na zegarek a kiedy zobaczył mrugające czerwone światełko, prawą dłonią dotknął ucha, gdzie miał włożoną mikrosłuchawkę bezprzewodową i włączył przycisk nadawania.
 - Czas na show, braciszku – przekazał półszeptem. Usiadł wygodnie, upił łyk drinka i sięgnął po laptopa, by po chwili jego palce tańczyły na klawiaturze z zawrotną szybkością wpisując kody i komendy jemu tylko znane.
        Tymczasem na sto dwudziestym piętrze wieżowca jego brat ubrany w czarny smoking, rozglądał się po sali bankietowej, pod ramie trzymając piękną kobietę. Po tym jak dostał od brata zielone światło, wraz z towarzyszką zbliżył się do wybranego przez siebie obiektu, którym był mężczyzna w średnim wieku, a który zajmował stanowisko Ministra Dziedzictwa i Kultury Narodowej Dubaju.
 - Następnym razem to Nicky zakłada smoking – warknął do towarzyszki, dotykając dłonią muszki, która uwierała go w kark.
 - Przecież na co dzień chodzisz tak ubrany – odszepnęła jego partnerka z nikłym uśmiechem na twarzy.
 - Nie aż tak – westchnął i przybrał najbardziej profesjonalny wyraz twarzy na jaki go było stać w tej chwili – Panie Ministrze… - zaczął ale nie dane mu było skończyć.
 - Gabriel Carter, miło mi w końcu poznać. Wiele dobrego słyszałem na twój temat młodzieńcze – mężczyzna uścisnął mu dłoń i mocno potrząsnął, uśmiechając się szeroko – To zaszczyt mieć na przyjęciu syna doktora Nathana Cartera oraz wnuka profesora Richarda Cartera. Ten młodzieniec – tu minister zwrócił się do pozostałych osób mu towarzyszących – Odziedziczył jednak talent i urodę po matce – klepnął przyjacielsko Gabriela w policzek – Wydział White Collar, bardzo dobry wybór mój drogi – przytaknął mężczyzna i już otwierał usta by coś jeszcze dodać gdy włączył się alarm zagłuszający wszystko.
 - Co u licha się dzieje? – zapytał Minister, pośpiesznie kroczącego emira Keheba, do którego podeszli ochroniarze.
 - Ktoś włamał się do biura senatora Hadida – przekazał półszeptem ochroniarz.
 - FBI służy pomocą – zaoferował się Gabriel i skinął na swoją partnerkę.
 - Byłbym wdzięczny – zgodził się niczego nie świadom emir i dał znać szefowi ochrony by zaprowadził dwoje młodych agentów do gabinetu senatora.   

***

         Dwadzieścia minut później Minister Dziedzictwa i Kultury Narodowej i emir Kehab dołączyli do agentów federalnych, którzy weszli do biura senatora Hadida, a zaraz za nimi wszedł sam senator Hadid.
 - Co tu się dzieje? Jakim prawem?! – denerwował się Hadid z przerażeniem obserwując jak agenci federalni zaczynają przeszukiwać pomieszczenie.
 - Te obrazy to falsyfikaty z lat pięćdziesiątych. Bardzo dobre wykonanie, musze przyznać i gdyby nie jeden drobny szczegół, to zapewniam, że żaden specjalista nie odgadł by iż to podróbka – Gabriel Carter wskazał na obrazy, które zostały ściągnięte ze ściany – Tu natomiast mamy zbiór białych kruków wartych co najmniej pół miliarda dolarów. Rzadkie cymelia, rękopisy, faksymile pochodzące z czarnego rynku. Ten cenny rękopis przepadł w 1859 roku. W dwutysięcznym roku był ponoć w posiadaniu jednego rosyjskiego mafiosa.  
 - Szefie, powinien pan zobaczyć to – agentka, która partnerowała Gabrielowi, podała swojemu przełożonemu, który wszedł tu wraz z pozostałymi agentami, pokaźny czarny notes.
 - Nie macie prawa! – cały czerwony ze złości Hadid rzucił się na agentów by tylko zostać obezwładnionym a jego ręce zostały boleśnie skute kajdankami.
 - Senatorze, jest pan aresztowany pod zarzutem przestępczości gospodarczej, malwersacji finansowych, handlu antykami pochodzącymi z czarnego rynku oraz kontakty ze światem przestępczym – agent po pięćdziesiątce przedstawił zarzuty po czym odczytał jakie senatorowi przysługują prawa.
 - Mam immunitet – krzyknął Hadid na co Minister podszedł do niego i warknął:
 - Już ja się postaram byś go nie miał.
Po tych słowach senator został wyprowadzony z pomieszczenia a agenci zabezpieczali przedmioty jako dowody.
 - Na nas już czas – Gabe pociągnął partnerkę za rękę i oboje wyszli z gabinetu – Nicky zapewne już się niecierpliwi.
 - Nie mogę pojąć jak Magda panuje nad nim – zaśmiała się jego partnerka wchodząc za nim do szatni i szybko przebierając wizytowy strój w jeansy i koszulkę.
 - Dokładnie tak jak ty nade mną – Gabe cmoknął kobietę w wargi i uśmiechnął się zadziornie.

***

Kiedy Jasmine wysiadła z samochodu Nick podszedł do niej ubrany w jeansy i koszulkę w kolorze khaki.
 - Taka impreza was ominęła – dłońmi zaznaczył jak wielka impreza to była i wyszczerzył się w charakterystycznym uśmiechu – Wyglądacie okropnie – skwitował i rzucił jej woreczek z lodem, który trzymał w dłoni – Wujek nie będzie zadowolony.
Jasmine przewróciła tylko oczyma. Oczywiście, że jej tato nie będzie zadowolony ale jakoś to przeżyje.
 - Gdzie Gabe? Senator już odwieziony? – dopytywała swojego kuzyna.
 - Gabe i Alex już idą – Nick wskazał na szybko zbliżającą się parę – A senator głośno beknie tak iż usłyszymy go w Chile. A teraz zawijaj troki bo samolot nie będzie czekał – oznajmił nieco bezczelnie, po czym skinął na partnera Jasmine, który tylko się wszystkiemu przysłuchiwał, a następnie skierował się w stronę samochodu, którym agenci przyjechali – Myślałem, że masz lepszy gust – sarknął, przez co tylko zarobił silnego kuksańca w ramię.
 - Zamknij się smarku i wsiadaj. Ja prowadzę – odgryzła się Jasmine i poczekała na pozostałych, po czym zwróciła się do Travisa – Podrzucić cię gdzieś?
 - Nie, dzięki. Przypilnuję FBI – Travis uśmiechnął się i pomachał. Wybrał bezpieczniejszą opcje bo przygód miał na dziś wystarczająco dużo a domyślał się iż Jasmine i jej krewni szykują się na kolejną szalona ekspedycję.


Chile – kilka godzin później

         - Taki widok nie powinien mnie dziwić i martwic ale nic na to nie poradzę – Jasmine pozwalała by jej ojciec przemył jej zadrapania tak jak zawsze to robił odkąd pamiętała. Nick kręcił się na krześle obrotowym i szczerzył w obłudnym uśmiechu. Jasmine posłała mu mordercze spojrzenie. Miała dziką ochotę sprawić by kuzyn wywrócił się na tym krześle. Tak jak to często robiła kiedy byli dzieciakami i Nick za bardzo rozrabiał.
 - Dzieci – Ianto Barrowman warknął niebezpiecznie, hamując dziecinne zapędy Jasmine i Nick’a.  
 - Jesteśmy rodzicami i na to nic nie poradzimy – Nathan Carter stał z założonymi ramionami na piersi i uśmiechał się – Dziwisz się, że poszły w nasze ślady?
 - Nie, ale dlaczego to takie ciężkie? – odparł Ianto i spojrzał na Nico jakby mężczyzna miał gotową odpowiedź na wszystko.
 - Bo to nasze dzieci – Nico wzruszył ramionami – I kiedy cierpią my też cierpimy.
 - Oj tato… - jęknął Nick, który przestał właśnie się kręcić.
 - Pogadamy smarku, kiedy twoja córa w końcu przyjdzie na świat – odgryzł się Carter Senior i klepnął syna w policzek.
 - Nie lubię cię – jęknął Nick mrużąc oczy i dąsając się.  
 - Życie, młody, życie – jego ojciec roześmiał się – A te miny na mnie nie działają. Sam je opatentowałem – dodał kierując się w stronę wyjścia z tajnej siedziby Icarusa - A pamiętasz naszą konferencję w El Dorado? – Nico zwrócił się do Shardiffa, który tylko się roześmiał, krocząc wraz za nim. Jasmine i Nick poderwali się na równe nogi i przypadli do swoich ojców.
 - Co było w El Dorado? – dopytywali jednocześnie, pełni podekscytowania. Zawsze lubili opowieści rodziców, które byłe pełne przygód.
 - Na bajki to już za duzi jesteście – parsknął Shardiff.
 - Oj, no, tatuś, nie bądź taki – Jasmine posłała tacie spojrzenie kota ze Shrek’a, na co Nico odpowiedział:
 - Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...