A/N: Tak, wiem nie chcecie one shotów ale cóż zrobić jak Wen chce takowe pisać? Widzi tylko fragment historii, każe pisać i tyle - idzie sobie. Dziecko nr 6 rozpoczęte a to krótkie coś powstało po tym jak na rynku usłyszałam pana grającego na bębnach. Mam nadzieję, że się spodoba :)
**Chandni**
Biegł przed siebie
ile sił w nogach. Rozpędzony niczym z procy zbiegał stromym zboczem, modląc się
w duchu by nie upaść; by starczyło mu sił aby dobiec do obozu i wezwać pomocy.
Jego serce waliło w piersi i miał wrażenie iż jego rytm zrównał się z szybkim dźwiękiem
wydawanym przez bębny. Ten dźwięk otaczał go i prześladował, jakby dyszał mu w
plecy dając do zrozumienia, że jest tuż za nim.
Wpadł na drzewo z impetem, kiedy silny grzmot rozerwał niebo i spadł
ciężko na ziemię. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, chociaż jego ciało się
tego domagało. Spojrzał na ramie, w miejsce gdzie miał rozerwana lnianą
koszulę, a gdzie dwadzieścia minut temu trafiła go strzała. Miał tylko
nadzieję, że w ranę nie wda się infekcja oraz, że grot strzały nie był zatruty.
Fakt kolejnej blizny do już pokaźnej kolekcji, nie zaprzątał mu głowy. Miał
inny problem. Oderwał się od drzewa i ponowił swój szaleńczy wyścig z czasem.
Plemienni wojownicy pracujący dla kolumbijskich gangsterów mieli zapędy
kanibalistyczne i byli strasznie wrogo nastawieni w stosunku do białych
tubylców. Miał tylko nadzieję, że Sloan będzie wystarczająco mądry i poprowadzi
ich tam gdzie chcą. Czy miał szansę uciec jednemu z wojowników, na którego
terenie się znajdywał? Wątpił by to mu się udało. Wiedział, że tam gdzieś czai
się wojownik plemienny uzbrojony z strzałki nasączone kurarą. Ten tubylec był
wyszkolonym myśliwym, który polował codziennie na dziką zwierzynę i codziennie
walczył z najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami. Zatem złapanie
amerykańskiego naukowca jest dla niego rozrywką. Myśl o sobie jako o zwierzynie
nie napawała go optymizmem. Już kilkakrotnie był w tych rejonach i jeszcze
nigdy nie czuł się tak jak teraz; przerażony ale nie o swoje życie. O nie
musiał walczyć ale po to by sprowadzić pomoc dla pozostałych.
Słony pot podrażniał
zadrapania na jego ciele. Czuł jak mokre ubranie oblepiło jego drżące z wysiłku
ciało, a przydługie blond mokre włosy włażą mu do błękitnych oczu. Ręką
odgarnął je z czoła i spojrzał w górę. Między gęstwiną liści drzew nie
dostrzegł niczego ale poczuł pierwsze krople monsunowego deszczu. Wiedział, że
to tylko jeszcze bardziej utrudni jego ucieczkę. Miał wrażenie, że Amazońska
dżungla chce go osaczyć i pochłonąć. Ale poddanie się nie wchodziło w grę. To
nie leżało w jego naturze. Dlatego jeszcze bardziej przyśpieszył, tyle ile
pozostało mu sił w nogach. Z impetem wbiegł w strumień rzeczny i poczuł jak
ktoś wpycha go pod wodę. Trzy kilometry. Tylko trzy kilometry dzieliły go od
obozowiska i pomocy. Zimna woda uderzyła w jego rozpalone gorączką ciało, na
chwilę paraliżując wszystkie jego zmysły. Nie trwało to jednak długo. Chęć
życia i fakt iż w jego rękach leży życie kilku osób dodała mu niesamowitego
kopa, jakby dostał zastrzyk adrenaliny. Zaatakował przeciwnika, który usilnie
starał się by nie wypłynął na powierzchnię wody. Czuł jak brakuje mu powietrza
i starał się odsunąć najdalej jak tylko się dało bolesne wspomnienia tego jak
był podtapiany podczas tortur. Przed jego oczami ukazał się obraz jego żony i
ich bliźniaków. Nie mógł ich teraz zostawić. Nie tak. Nie pozwoli by
zachłanność ludzka odebrała jego synom ojca.
Uderzył
napastnika tak iż mężczyzna poluźnił chwyt, dzięki czemu mógł się wyswobodzić.
Silnym kopnięciem nogi w klatkę piersiową odepchnął od siebie napastnika a sam
wypłynął na powierzchnię z ulgą zaczerpując upragnionego powietrza, niemalże
zachłystując się nim. Energicznie machając nogami i rękoma dopłynął do brzegu,
na który ledwie się wyczołgał, gdy nagle tuż obok jego głowy przeleciał
prymitywny lecz bardzo osty nóż i wbił się w ziemię, pomiędzy palcami jego
prawej dłoni. Kiedy się odwrócił zobaczył wojownika wybiegającego z wody.
Zerwał się na równe nogi, z dzikim okrzykiem, zgięty w pół, niczym zawodnik
rugby, natarł barkiem na rozpędzonego mężczyznę. Obaj wpadli do wody,
wymieniając silne ciosy, które nie zawsze dosięgały celu. Wykorzystał moment
gdy przeciwnik był nad nim i próbował go utopić. Wbił mu w jamę brzuszna stopę
i z całej siły przerzucił go nad sobą, wrzucając do rzeki. Sam zaś poderwał się
na równe nogi i zaczął dalej biec w stronę obozu. Spojrzał przez ramie i omal
nie zamarł w przerażeniu, gdy zobaczył jak tubylec biegnie za nim, ręką
przytykając sobie bambusową łodygę do ust. Wiedział, że w środku jest rzutka z
igła nasączoną trucizną. W tym samym czasie kiedy tubylec wydmuchnął rzutkę, do
jego uszu dotarł odgłos wystrzeliwanego naboju z broni palnej, a czyjeś silne
ramiona chwyciły go i odciągnęły z drogi lecącej rzutki z trucizną. Jak na
zwolnionym tępię zobaczył tubylca z rosnącą plamą krwi na piersi.
- Niech cię wszystkie diabli, Nico. Ciebie i
te twoje wykłady! – dotarł do niego wściekły głos przyjaciela.
Osz shit! To jest super!! Prosze prosze two-shot tego xD :* prosze prosze
OdpowiedzUsuńMasz rację nie lubimy one-shotów! Ale pomysł wyśmienity i zasługujący na rozwinięcie, bo to moja droga to wygląda na wprowadzenie do zajefajnego dłuższego opowiadania... Teraz dopiero wodzę na pokuszenie twego Wena :D Wenie bądź z Chandni niech pisze i pisze :D
OdpowiedzUsuńA gość, który uratował Nicosia (i tak objechał go i jego wykłady) to był Shardiff, prawda? Bo to mi pasuje do Barrowmana lub ewentualnie wkurzonego i zmartwionego Syriusza ;)