poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt!



 A/N: Świąteczne życzenia a wraz z nimi malutki prezencik - melancholijna miniaturka TIVY :) Wesołych Świąt!


** Chandni **




Wszedł do ciemnego mieszkania, rzucił kluczyki na komodę, zawiesił płaszcz na wieszaku w korytarzu, zapalił światło;ale tylko jedno. Był w melancholijnym nastroju, przy którym więcej światła nie była wskazana. Odłożył broń do kasetki a następnie podszedł do szklanego, okrągłego akwarium gdzie dwie złote rybki pływały.

- Kate, Ziva, mam nadzieję, że miałyście udany dzień - powiedział nasypując im jedzenia, po czym poszedł do kuchni i nalał sobie dobrej whisky, z którą następnie wrócił do salonu. Nogą włączył przełącznik od gniazdka, a następnie zasiadł wygodnie w fotelu na wprost pięknej, migającej światełkami, choinki. Wzorkiem przejechał po ozdobach, światełkach i zatrzymał spojrzenie na dole. Pod grubymi gałęziami choinki spoczął zapakowany, niewielki prezent i biała koperta. Uśmiechnął się na wspomnienie uczucia satysfakcji z tego, że udało mu się napisać swoją listę. Ten rok był naprawdę intensywny, ciężki, szalony i emocjonalny pod każdym względem. Nie miał jednak ochoty by robić podsumowanie całego roku bo wieczora i nocy by mu nie starczyło. Wiedział jedno-te zdarzenia zmieniły go, a może tak po prawdzie doszedł do wniosku, że już nie musi ukrywać swojego prawdziwego ja. Nagle dźwięk dzwonka oznajmiający połączenie w laptopie wyrwał go z rozważań. Całkiem zapomniał, że go nie wyłączył. Szybko podszedł i odebrał rozmowę.

-Tony - na ekranie pojawiła się Ziva. Wyglądała nieco inaczej niż zwykle a może to się tylko jemu wydawało - Ja tylko na chwilę, chciałam życzyć ci wesołych świąt-rzuciła pospiesznie, lekko zawstydzona jakby faktem, że nagle po kilku miesiącach ciszy, odzywa się tylko po to by mu złożyć życzenia.

- Dziękuję, miło, że zadzwoniłaś i zanim uciekniesz wiedz, że tęsknimy za tobą i wciąż… - powiedział lecz Ziva weszła mu w słowo ewidentnie nie chcąc by wypowiedział słowo na ‘K’.

- Wiem, Tony - zaśmiała się, przypominającą Tony’emu między innymi, co się mu w niej podoba - jestem coraz bliżej - oznajmiła jakby z dumą.

- Wiesz gdzie mnie szukać. Nigdzie nie mam zamiaru się ruszać, chociaż po ostatnim incydencie to muszę rozważyć zmianę lokalizacji na mniej wystrzałową - zapewnił i zaśmiał się by zmienić nieco ton ich konwersacji.

-  Uważaj na siebie - powiedziała łagodnie i miękko. Nie musiała niczego więcej dodawać, bo wiedział, co chce powiedzieć. Opowiedział jej tylko spojrzeniem mówiącym więcej niż tysiące słów.

- Bywaj zdrowa, moja Zivo - szepnął i zakończył połączenie. Wiedział, że musi zrobić to pierwszy. Dawał jej do zrozumienia, że cały czas ja wspiera. Pragnął by wróciła ale kiedy wreszcie odnajdzie siebie. A on tu będzie na nią czekał, łudząc się w duchu, że może następne święta już spędzą razem jak niegdyś.

- Wesołych Świat, Zivo - dodał wznosząc toast ostatnim łykiem whisky.  


środa, 30 października 2013

Ważne 'łóżkowe' decyzje - corss Shardiff/Nico

A/N: Miałam nie wracać do tego crossa ale chłopcy tak bardzo prosili, ze nie mogłam sie oprzeć :D Oneshot, akcja dzieje się pomiędzy historiami z opowiadań: Shardiff/Nico a Tivą. Mam nadzieje, że się spodoba :) Tak na dobrą noc ;)

** Chandni ** 

ps. jeśli macie ochotę na wiecej crossów chłopaków dajcie znać i rzućcie motywem jaki ma być zawarty w oneshocie :) Więcej również na ćwierkaczu :)



Wrócił z pracy do domu bardzo późno; praktycznie dochodziła północ. Specjalnie został w robocie dłużej. Miał chaos w głowie czego bardzo nie lubił. Zegar tykał głośno w jego uszach, a on jeszcze nie podjął właściwej decyzji. Zaledwie kilka dni temu zakończyli akcję w Alexandrii  w Egipcie, a on dalej nie wiedział co robić. To było tak całkiem niepodobne do niego. Zanim poznał Selenę wszystko było proste, chociaż wtedy niczego nie pamiętał. Wszystko szlag trafił gdy odzyskał pamięć. Jego przeszłość nie czyniła z niego pierwszorzędnego kandydata na męża i ojca. Ale z drugiej strony nie był takim okrutnikiem by mógł zostawić Selenę i Jasmine.
Poszedł do sypialni. Selena spała z głową przy poduszce, na której on sypiał; najwyraźniej uspakajał ją jego zapach, który pozostawił na pościeli. Cichutko zakradł się do łóżeczka w którym spała słodko Jasmine. Ten widok był rozdzierający serce. Poprawił kocyk otulający jego maleństwo, po czym cichutko wymknął się z sypialni. Zszedł na werandę i chwyciwszy za komórkę, wybrał numer jedynej osoby, która mogłaby utwierdzić go w jego decyzji.
 - Haloo… - usłyszał zaspany, przeciągły głos.
 - Nie mogę spać przez ciebie – rzucił bezceremonialnie i z wyrzutem.
- Jest… - jego rozmówca przerwał na chwilę; ewidentnie sprawdzał godzinę – Dwunasta trzydzieści, Shardiff – ziewnął ostentacyjnie do słuchawki.
 - Nie mów, że jak grzeczny chłopiec poszedłeś wcześniej spać? – zdziwił się. Nie sądził by jego rozmówca był osobą wcześnie kładącą się spać. Odpowiedziało mu tylko westchnięcie, które miało mu odpowiedzieć na pytanie.
 - Nie moja wina, że nie mogę przestać myśleć – rzucił z wyrzutem. To była jego wina, że Shardiff nie przestawał natarczywie myśleć, nie potrafiąc dojść do jednoznacznego rozwiązania sytuacji, w której się znajdywał.
 - Przestaw się z myślenia na działanie – stwierdził lekko ochrypłym szeptem.
 - Szeptasz mi do ucha… wcale nie dwuznaczne – parsknął Shardiff, uzmysławiając sobie właśnie, że zadzwonił praktycznie w środku nocy, do praktycznie nieznanej mu osoby. No ale tak szczerze to Nico nie był obcą osobą, a winowajcą jego natrętnych myśli i nieumiejętności podjęcia decyzji. Nico jednocześnie był jego wyrzutami sumienia.
 - Zakładam, że Susan śpi obok – bezczelnie prychając, jednocześnie czując ukłucie zazdrości. Oczami wyobraźni widział Nico leżącego wygodnie na dużym łóżku, przecierającego zaspane oczy i ze słuchawka przy uchu, a jego żona spała smacznie gdzieś obok niego lub, całkiem prawdopodobnie, na nim.
 - Długo baraszkowaliście? – zapytał ostentacyjnie. Dopiero teraz zrozumiał wymowną ciszę, która wcześniej padła na początku ich rozmowy.
 - Nie twoja… - zaczął zmieszany Carter, lecz po chwili Shardiff usłyszał inny, zaspany głos – Baaardzo długo – zdanie było zakończone radosnym mruknięciem, które doskonale znał. Tak samo mruczała Selena, gdy była zadowolona z ich łóżkowych igraszek.
 - Daj mi go, kochanie – usłyszał już całkiem rozbudzony głos Susan – Agencie Bardzo Specjalny Barrowman, alias Shardiff – zwróciła się do niego stanowczym głosem. Oho… zaczynało się – Zapamiętaj raz na zawsze, ze nie jesteśmy z porcelany i nie stłuczemy się łatwo. Zakochana kobieta jest gorsza od plag Egipskich, a z biologii powinieneś wiedzieć jakie są samice, które mają młode… - specjalnie zawiesiła głos – Należysz do Seleny czy to ci się podoba czy też nie. A poza tym… - prychnęła złowieszczo – Macie takie zryte systemy, ze ktoś musi nad wami czuwać i trzymać w ryzach – stwierdziła jednoznacznie.
 -  Zabawne, ha haha ha! – odciął się jak mały chłopiec udając urażonego. Ale kobieta miała rację.
 - Wiesz, że mówię prawdę, i że wiem co mówię – zaczęła poważnym głosem – Byłam przy Nathanie w najgorszych chwilach, biegałam niczym szalona amazonka po dżungli ścigając się z czasem i przeciwnikiem by uchronić świat przed zagładą. Dokopałam tym, którzy skrzywdzili mojego ukochanego i wreszcie, kiedy wszystko się skończyło nie zamierzałam pozwolić Nathanowi odejść. Na dobre i na złe, w bogactwie i w biedzie, w chorobie i w zdrowiu… To właśnie przysięgaliśmy sobie – skwitowała i podsumowała w jednym zdaniu wszystko. Shardiff uśmiechnął się. Ich kobiety naprawdę były bardzo niebezpieczne i szalone.
 - A poza tym… - zaczęła niebezpiecznie zniżając ton głosu. Do uszu Shardiffa dotarł stłumiony jęk Nico.
 - Kobieto, co ty mu tam robisz? – zapytał niepewny tego czy na serio chce wiedzieć.
 - Lepiej pochowaj niebezpieczne przedmioty z jej pola widzenia i pilnuj lepiej kajdanek – stwierdziła lekko pruderyjnie.
 - Nie myśl tylko działaj – na chwilę słuchawkę odzyskał Nathan, lecz ewidentnym było, że nie będzie w stanie dłużej rozmawiać – Ok., nie pośpię teraz przez ciebie. Rozbudziłeś wulkan pożądania i … - jego słowa przerwał niespodziewany i niekontrolowany jęk rozkoszy – Daj znać a ja… spełnię obowiązki… małżeńskie… - Nathan mówił urywanym szeptem. Shardiff bez problemu usłyszał jego przyśpieszony oddech i uśmiechnął się rozbawiony.
 - Owocnego baraszkowania i dzięki – powiedział, lecz nie uzyskał odpowiedzi; ktoś ostentacyjnie i chamsko rozłączył ich.  
Shardiff wyciągnął to pudełeczko, które ciążyło mu cały dzień w kieszeni marynarki. Otworzył wieczko i spojrzał na mieniący się pierścionek w świetle księżyca.
 - Tak – usłyszał nagle i aż podskoczył obracając się na wiklinowym fotelu. Na werandzie, w zmysłowym szlafroczku odsłaniającym długie, zgrabne nogi, stała Selena.
 - Nie tak miało to wyglądać… - rzucił lekko zmieszany sytuacją i mierzwiąc włosy, skrzywił się. Selana uniosła nieco brew do góry, po czym ostentacyjnie usiadła mu na kolana i wyrwała pudełeczko z jego zawartością.
 - Wiesz co się  z tym wiąże? – zapytała chcąc się upewnić.
 - Nie po to przerywałem Carterom w ich baraszkowaniu by… - odparł lekko urażony.
 - Przerwałeś im?! – zapytała z niedowierzaniem i zachichotała zasłaniając sobie usta dłonią. Po chwili jednak cmoknęła Ianto w usta.
 - Zatem czyń honory i włóż mi go wreszcie na palec a potem… potem…      

piątek, 4 października 2013

Dzień jak co dzień.

A/N: wiem, dawno nie pisałam ale udało mi się taką malutką miniaturkę napisać. Natchnienie po ostatnim odcinku NCI. Wiadomo, wszyscy przeżywamy odejście z serialu Zivy :( Dlatego coś na osłodę dla spragnionych fanów Tivy oczami nowej agentki :) Mam nadzieję, że się spodoba :)

**chandni **



Dzień jak co dzień; jak każdy dzień w biurze.  Sprawa, wizja lokalna, sprawdzanie poszlak, rozmowy ze świadkami itp., itd. Abby przeprowadzała ostatnie analizy potwierdzające ich tezę, słuchając głośnej muzyki, niezauważenie zerkając od czasu do czasu na szklaną szybę, na której miała przyczepiony kalendarz, na którym odznaczała upływający czas od pewnego wydarzenia. Ducky z Palmerem zakończyli autopsję, zdali Gibbsowi swój raport i teraz sprzątali prosektorium, by następnie wypić gorącą herbatę. Gibbs siedział u Dyrektora w gabinecie omawiając bardzo ważną sprawę, która zaledwie kilka godzin temu wynikła, a która mogła znów wprowadzić mały chaos do ich życia. Tony postanowił zaopatrzyć ich w kolejną dawkę kofeiny zatem udał się do ich ulubionej kawiarni, starając się nie myśleć, że mija właśnie rok. Tim udał się do toalety; świadomość poznania rodziców Delilah niekorzystnie na niego wpływała, przez co kilkakrotnie zarobił reprymendę od Gibbsa. Pozostawiło to Bishop całkiem samą w ich przestrzeni biurowej. Kobieta po wyjściu z windy, zatrzymała się na chwilę przy dużym oknie. Taka chwila relaksu nim napisze swój raport dla Gibbsa i poszuka dodatkowych informacji. Cieszyła się  bo byli blisko zamknięcia tej sprawy, a jako młoda ambitna i czasem nadgorliwa agentka, chciała mieć wszystko perfekcyjnie dopięte na ostatni guzik, nim zaczną wolny weekend. Jej radość potęgował również fakt iż od pół roku należała do najlepszego zespołu i to kierowanego przez taką legendę jak Gibbs. Owszem, reszta dalej nie pałała do niej bezgraniczną miłością, ale najważniejsze było, ze zaakceptowali jej obecność i uznali za członka rodziny.

Bishop odwróciła się i ruszyła do swojego biurka by tylko po chwili zatrzymać się i zarejestrować fakt iż ktoś siedzi za jej biurkiem. Była to kobieta, niewiele starsza od niej, o oliwkowej karnacji i ciemnych, lekko kręconych włosach. Bawiła się nożem do papieru, wygodnie siedząc na fotelu.
 - Przepraszam? Czekasz na kogoś? – zapytała grzecznie, lecz nieco niepewnie i z podirytowaniem. Kobieta siedząca na jej miejscu tylko  zmierzyła ją, prychnęła i wróciła do bawienia się nożem, jakby z premedytacją to robiąc. Po chwili Bishop dostrzegła na jej bluzce plakietkę gościa.  Bishop stała za bardzo nie wiedząc, co robić i chyba kobieta wyczuła jej zmieszanie bo bez słowa wstała.
 - Trzeba było powiedzieć, a nie stać – rzuciła, biorąc z podłogi wojskową torbę i przesuwając ją pod biurko Tony’ego.
 - Zatem pracujesz tu od pół roku? – zapytała nieznajoma, gdy Bishop usiadła za swoje miejsce, celem pracy.
 - Tak – odparła krótko – Na kogoś czekasz? Bo wiesz, ja tu pracuję – powiedziała lekko zniecierpliwiona.
 - Właściwie to czekam – kobieta uśmiechnęła się niebezpiecznie odgarniając niesforny kosmyk włosów z twarzy. Bishop przyjrzała się jej. Kobieta była ubrana w brązowe bojówki i zwykłą czarna koszulkę. Nie wyglądała szczególnie atrakcyjnie, chociaż na twarzy wydawała się ładna. Jednak miała coś niebezpiecznego w spojrzeniu.
 - Dlaczego wizyty z przyszłymi teściami są takie stresujące? – doszło je marudzenie Tima, który wpadł do ich przestrzeni biurowej i zasiadł za swoim biurkiem – Gibbs znów mnie zje jeśli nie spra… - Tim nie dokończył. Bishop patrzyła zaskoczona jak na jego twarzy maluje się zaskoczenie i podrywa się z miejsca by rzucić się kobiecie w objęcia.
 - Ziva! – to nie był krzyk Tima, tylko pisk Abby, która właśnie pojawiła się w ich przestrzeni biurowej – Kiedy przyjechałaś? Dlaczego nie dałaś znać? Czemu się do mnie tyle nie odzywałaś?  - zasypała ją gradem pytań, rzucając się jej na szyję po tym jak Tim się od niej odkleił. Bishop obserwowała tę scenę nieco zmieszana i jakby nie na miejscu.
Gibbs, który pojawił się, wcale nie wydawał się być zaskoczonym. Najwyraźniej wiedział o tej sytuacji.

Do Bishop zaczynało powoli docierać. Ziva David, była agentka NCIS, której zajęła miejsce, pół roku temu. Ziva nie pracowała w NCIS od roku, ale nie znała dokładnego powodu jej odejścia, a właściwie mało ją to interesowało. Tyle, że zespół bardzo radośnie i emocjonalnie zareagował na powrót byłej partnerki, co wywołało u Bishop ukłucie dziwnej zazdrości. Nie wiedziała czym to było spowodowane, ale możliwe, że tym iż sama chciałaby być tak traktowana przez zespół Gibbsa, bo kiedy tak na nich patrzyła, to widziała rodzinę.
Wtem winda wydała z siebie standardowy sygnał i po chwili na ich piętrze pojawił się Tony z kubkami kawy, których omal nie wylał na widok byłej partnerki. Kiedy jednak ostawił kubki w bezpieczne miejsce, na blat biurka i podszedł do Zivy, Bishop zauważyła coś innego.
 - Nie zadzwoniłaś – rzucił z pretensjami Tony, a Bishop pierwszy raz zobaczyła jak targają nim uczucie, których wcześniej nie widziała u starszego agenta.
 - Przyjechałam odebrać moją własność – odparła Ziva spokojnym tonem i lekko się uśmiechnęła.
Tony sięgnął do szyi, pod kołnierzyk koszuli, i wyciągnął złoty wisiorek z gwiazdą; niewątpliwie to było własnością kobiety. Bishop obserwowała z zaciekawieniem sytuację. Wszyscy dookoła ostrzegali ją przed DiNozzo, mówiąc jakim to on niej jest flirciarzem, jednak kiedy przybyła do zespołu ani razu nie zwrócił na nią uwagi jak na kobietę; traktował ja jako agentkę i nieco jak wroga. Owszem poznała kilka osławionych zasad Gibbsa i jedna z nich był zakaz spotykania się z partnerem z zespołu, ale wątpiła by jego chłodny stosunek do niej wynikał właśnie z tego. Podejrzewała coś innego. Czyżby jednak Tony i Ziva złamali zasadę nr 12?
Widziała, że Tony nie jest zadowolony z przyjazdu David, ale nie rozumiała dlaczego. Może był zły, że nie zadzwoniła do niego?
W pomieszczeniu zapanowała cisza, podczas której wszyscy tylko z zaciekawieniem obserwowali rozwój wydarzeń. Nagle sprawa przestała mieć znaczenie; wszyscy chcieli wiedzieć jaki finał będzie mieć to spotkanie.
 - Pamiętasz jak tu się poznaliśmy? – zapytała nagle Ziva.  
 - Jakby to było zaledwie wczoraj – prychnął Tony, posyłając jej swój opatentowany uśmiech – Znalazłaś to czego szukałaś? – zapytał nagle, jednocześnie poważniejąc.
 - Tak, dlatego przyjechałam – odparła sięgając do kieszeni spodni i wyciągając z niej coś. Bishop zaciekawiona obserwowała sytuację. To coś nowego, bo nawet dyrektor Vance stał na balkonie i obserwował, nie poganiając by wrócili do roboty.
 - Zazwyczaj to mężczyzna robi… - zaczęła Ziva otwierając pudełeczko. Bishop aż leciutko gwizdnęła. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę na jej oczach.
 Tony tylko się uśmiechnął.
 - Czy ty… - zaczął speszony.
 - Daj mi to zrobić – skarciła go Ziva – Anthony DiNozzo, czy wyjdziesz za mnie? – zapytała.
 - Ożenię się z tobą – parsknął Tony biorąc od niej pudełeczko i przyklękając na jedno kolano, nie przejmując się, że teraz całe piętro skupiło się by obserwować scenę – Zivo David, czy wyjdziesz za mnie? – zapytał Tony z drżącym z emocji głosem i nie czekając na odpowiedź, włożył pierścionek na jej palec. Ziva wyciągnęła platynową obrączkę i nałożyła Tony’emu.
 -  A teraz pocałunek! – pisnęła Abby, na co Tony i Ziva spojrzeli na Gibbsa.
 - Na co czekacie?! – zapytał ponaglając ich.
 - A niech mnie diabli – szepnęła Bishop, gdy Tony i Ziva się pocałowali. To były najbardziej szalone i dziwne zaręczyny jakie w życiu widziała, ale zgadywała, że w związku tych dwojga nie było nigdy niczego normalnego.
 - A teraz do roboty! Przestępca sam się nie złapie – rozkazał Gibbs, przerywając nastrój i wyrywając wszystkich z zapatrzenia.

Tak, to był najbardziej normalny dzień w ich pracy. 

środa, 21 sierpnia 2013

Słowo od Chandni part 5

A/N: Wiem, wiem... wszyscy spodziewacie się i wyczekujecie nowych rozdziałów na tym blogu, na Dolce Vita i na Shardiffie. Niestety mam złą wiadomość - WEN przepadł. Szukam, reanimuję, błagam, straszę, motywuję - NIC :( Dlatego niestety na czas nieokreślony jestem zmuszona zawiesić wszystkie blogi.
Mam nadzieję, że Wen odnajdzie się i będę mogła wrócić by dokończyć zaczęte projekty i wrócę z czymś fajnym by zacząć jakiś projekt NCIS.  Dziękuję bardzo wszystkim za wsparcie i komentarze :* Na pocieszenie daję tapetkę. Trzymajcie kciuki, a jak spotkacie błąkającego się Wena to nakopcie do tyłka i odeślijcie do mnie. 


Chandni, peace, out! 




niedziela, 23 czerwca 2013

Rodzina part IV

A/N: No, udało mi się skończyć to opowiadanie :) Mam nadzieję, że Wen wróci do pisania DV i Shardiffa. Jako, że to opowiadanie bardziej dotyczy samych bohaterów, pominęłam sprawę. To teraz zapraszam do porozklejania się. No i zakończenie... to jest moje drugie takie zakończenie. Jakie, przekonacie się czytając :) Mam nadzieję, że się spodoba. Sama miałam szklanki w oczach. Ah i fotka na zakończenie ;)

** chandni **





W pomieszczeniu najpierw zapanowała przerażająca cisza a potem jak grom z jasnego nieba, ataki jeden po drugim ze strony agentów NCIS na młodego oficera Mossadu. Tylko sami zainteresowani – Hetty i Daniel – stali wpatrując się w siebie. Tarren zamilkła oczekując tego co się wydarzy. Obserwowała uważnie swoją matkę i Daniela. Hetty stała z posępnym wyrazem twarzy i niedowierzaniem. Najwyraźniej CIA perfidnie wykorzystało i ją. Kiedy Tarren spojrzała na Wallancea, widziała jak wszystkie emocje nim targają i jak w pewnej chwili dociera do niego prawda, że nie tylko on został wykorzystany i oszukany. Mężczyzna niemalże wybiegł z pomieszczenia na zewnątrz. Zatrzymał się dopiero na dworze, przed wejściem do tajnej siedziby. Hetty, Tarren i G podążyli za nim ale tylko Hetty wyszła i stanęła przy nim. Tarren i G zostali przy otwartych drzwiach, skąd również mogli doskonale słyszeć ich rozmowę.
 - Wykorzystali nas – powiedział drżącym, zranionym i niepewnym głosem. Zupełnie nie brzmiał jak wcześniej. Z jego całej osoby znikła nagle zimność, opanowanie, beztroska, nieczułość, pewność siebie, zdecydowanie. Teraz był rozbity na milion drobnych kawałków. Tarren zawsze starała się pomóc innym. Nienawidziła patrzeć jak ludzie cierpią. I teraz stała zastanawiając się tylko w jaki sposób może mu pomóc.
 - Zmusili mnie bym w samoobronie zabił człowieka… - wyznał, roztrzęsionym głosem. Tarren zobaczyła jak spogląda na swoje drżące dłonie. Nie rozumiała w czym problem, przecież był oficerem Mossadu. Musiał już wcześniej zabijać, prawda?
 - To był twój pierwszy raz, prawda – oznajmiła nagle Hetty, zaskakując zarówno Tarren jak i G.
 - Jestem analitykiem i hakerem – oznajmił gorzko – Aman… Aman dbał bym… bym nigdy nie musiał być postawiony w takiej sytuacji. Chciał by jakaś cząstka ludzkości jeszcze we mnie pozostała. Po tym jak mnie pozbierał wtedy… - Tarren ze swojego miejsca przy drzwiach widziała ich doskonale. Hetty stała przy siedzącym na ziemi Danielu. Kobieta położyła ostrożnie dłoń na jego ramieniu, a Tarren dostrzegła spływające łzy po jego policzkach.
 - Co tam się stało, Danielu? – Tarren usłyszała jak jej matka wypowiada te słowa pełne emocji i determinacji.
 - Byłem w innej części budynku, gdy doszło do bombardowania – zaczął opowiadać – Kiedy atak ustał, ruszyłem sprawdzić kto ocalał. Musiałem wezwać pomoc… Pomieszczenie, w którym ja byłem z tym, w którym znajdowali się pozostali łączył długi, wąski korytarz. Wszystko się waliło, kable i druty wisiały… ale udało mi się tam dotrzeć. Od eksplozji dudniło mi w głowie, nie słyszałem krzyków czy tego, że przyjechały samochody… Trzy osoby znalazłem żywe, zatem zawróciłem. Nie zniszczone pomieszczenie zawierało centralę. Miałem zamiar wezwać pomoc i wrócić do nich. Byłem prawie przy korytarzu, gdy zauważyłem światła od broni snajperskich i karabinów. Ktoś przyszedł dokończyć robotę… Zabili pierwszą z tych trzech żyjących osób… Strzelali do każdego napotkanego ciała, pewnie by być pewnym, że ta osoba nie żyje. W ostatniej chwili wbiegłem do korytarzu, słysząc i omijając kule. Ale nie wiem czy to był dobry pomysł, bo chwilę później wszystko się zawaliło na mnie… - Tarren, chociaż była na to przygotowana, cicho jęknęła i zasłoniła sobie dłonią usta. Daniel miał wtedy zaledwie osiemnaście lat i był młodym, przerażonym chłopakiem pozostawionym tam na pewną śmierć.

 - Kiedy świadomość do mnie ponownie wróciła… wszędzie było ciemno i cicho. W powietrzu unosił się kurz, tynk, odór krwi i śmierci. Coś leżało na mnie… coś ciężkiego… Nie wiem czy cześć sufitu, czy ściany… Próbowałem się poruszyć i zobaczyć w jakim jestem stanie. Wiesz… szok i te sprawy… od razu nie wiedziałem… Wtedy poczułem cholerny ból przy żebrach. Cały brzuch mnie bolał. Zastanawiałem się kto charczy, bo docierało do mnie w strzępach czyjeś charczenie, jak u umierającego starego człowieka, który albo był zagorzałym palaczem i umierał na raka płuc, albo nabawił się dżumy płucnej. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja wydaje te dziwne, przerażające odgłosy. W ustach miałem ten metaliczny smak krwi połączony z pyłem. Nie widziałem niczego i nie mogłem się poruszyć. Najgorsze… nie mogłem zawołać pomocy i kiedy dotarło do mnie, że umrę tam pogrzebany pod gruzami, długą, bolesną śmiercią… Zacząłem panikować, co nie było dobrym rozwiązaniem... Miałem wrażenie, że ściany zacieśniają się wokół mnie, jakby chcąc zmiażdżyć. Chciałem umrzeć, ale śmierć nie chciała być dla mnie aż tak łaskawa… Nie mam pojęcia jak długo tam leżałem. Rozmyślając o całym moim życiu, o planach jakie miałem. O tym jak się zawiodłem na tobie, na przybranych rodzicach… na wymiarze sprawiedliwości… Przemykały mi przed oczyma martwe twarze osób, z którymi zaledwie chwilę wcześniej rozmawiałem. Nie byłem na to przygotowany, Hetty… - Tarren zobaczyła jak oboje z Hetty ukradkiem ocierają łzy z policzków. Pierwszy raz w życiu widziała jak jej matka jawnie przy kimś płacze.
 - Nie mam… nie mam pojęcia skąd Aman tam się wziął… jak mnie znalazł? Po prostu, chyba kiedy straciłem kolejny raz przytomność, pojawił się z ekipą ratunkową. Najgorsze było oczekiwanie. Nie mogli od razu wszystkiego ze mnie ściągnąć. Musieli rozcinać gruzy. Najgorsze… najgorsze było… było gdy musieli podnieść tę cześć z prętem wbitym w moje ciało. Nie mogli go od razu wyciągnąć, bo bym się wykrwawił, zatem musieli trochę podnieść by uciąć pręt. Ten ból Hetty… - przy tych słowach zamilkł. Tarren zaciskała mocno wargi. Po policzkach płynęły jej łzy, a za dłoń ściskał ją G. Był jej wsparciem, którego teraz potrzebowała. Nie potrafiła sobie wyobrazić przez co przeszedł Daniel. To co opisywał, przerażało ją.
 - Chciałem umrzeć, ale Aman mi nie pozwalał – kontynuował Wallance – Trzymał mnie za rękę… I był, kiedy go potrzebowałem – szepnął lekko się uśmiechając – Wybrałaś najgorszego z możliwych do tego zadania, Hetty – zakpił.
 - Wiedziałem, że sobie poradzi – zapewniła go.
 - Sam był o włos od uduszenia mnie poduszką – przyznał – Musiał męczyć się z dzieciakiem ze zdiagnozowanym PTSD, atakami paniki i klaustrofobią, który na początku wymagał całodobowej opieki z powodu niestabilności psychicznej, a przede wszystkim z powodu niedomagań organizmu – wymienił – Nie mam najmniejszego pojęcia jak udało mu się postawić mnie na nogi – wyznał szczerze i sama Tarren również się dziwiła.
 - Bo obaj jesteście silni i uparci – przyznała Hetty – próbowałem się dowiedzieć, ale Aman odmówił kontaktów. Najwyraźniej wściekł się porządnie – dodała – CIA popełnia ciągle błędy i myślą, że są nietykalni. Bo w pewnej mierze są. I nie wszyscy tam są źli, chcę byś to wiedział. Ten projekt miał działać na zasadzie szkoleń. To miało się odbywać jednak za waszą zgodą. Nie chciałam byś skończył jak twoi biologiczni rodzice, lub tak jak to się skończyło. Chciałam byś wyszkolił się na dobrego człowieka i agenta. Zamierzałam się bardziej tobą zająć, ale zostało mi to uniemożliwione. Przepraszam cię, za to, co cię spotkało. Gdybym mogła…
 - Nie, Hetty – przerwał jej nagle – Tak musiało być i pogodziłem się już z tym. Teraz lepiej obmyślmy jak powstrzymać tych szaleńców.
 - Tu się z tobą zgodzę – uśmiechnęła się lekko i łagodnie Hetty – Sądzę, że z panem Beal i panną Jones uda wam się coś znaleźć w sieci. Natomiast moi agenci operacyjni są gotowi ruszyć w teren. I nie, nie pójdziesz z nimi – oznajmiła stanowczo, podając mu rękę i pomagając wstać z ziemi.

***

Nie zajęło im długo dotarcie do prowodyra całej sytuacji. CIA jak zwykle próbowało wszystko zamieść pod dywan i nie chciało się początkowo przyznać, lecz po ostrych perswazjach ze strony Sekretarza Stanu i Dyrektor Mossadu, ulegli i zajęli się uporządkowaniem burdelu, jaki powstał. Oczywiście agenci NCIS i Daniel nie wierzyli by agenci CIA ponieśli kary konsekwentne do swoich czynów, ale na to niestety nic już nie mogli poradzić.
 - Co teraz masz zamiar zrobić? – zapytała Tarren, gdy na chwilę zostali sami. Daniel spojrzał na nią. Wydawał się być jakiś inny, jakby ciężar został mu z barków zdjęty.
 - Wrócę do Mossadu, tam jest mój dom – oznajmił spokojnie i z uśmiechem.
 - Wpadniesz czasem?
 - Do Los Angeles, bardzo chętnie – uśmiechnął się. Tarren cieszyła się, że odnalazł spokój i dogadał się z Hetty. Wiedziała, że w pewien sposób zyskała młodszego brata.
 - Masz tam kogoś? Wiesz, nie mówię o Amanie – uśmiechnęła się znacząco.
 - Możliwe, ale zawsze bałem się jej powiedzieć o tym, co do niej czuję. Nie chciałem wciągać jej do burdelu, jaki panował w moim życiu – wyznał szczerze. Zdecydowanie wolała go właśnie takim, sympatycznym młodym facetem jakim niewątpliwie był. Teraz mógł spokojnie planować nowy etap w życiu.
 - A ty? Wiem, że z G to tylko koleżeństwo, ale chyba jest ktoś inny w twoim życiu? – zapytał, ostrożnie pąkując swoje rzeczy, które zostały przywiezione z jego pokoju hotelowego do siedziby OSP.
 - Chyba też jestem gotowa mu powiedzieć, co czuje – odparła uśmiechając się.
 - Gotowy? – zapytał G, przerywając im rozmowę.
 - Jasne – odparł Daniel, po czym dodał – Uważaj na nią
 - Jak najbardziej – skinął głową G.
 - Hej! – oburzyła się lekko Tarren.
 - Co ‘hej’? Nie będę znów ratował twojego tyłka, gdzieś na Dalekim Wschodzie – zaznaczył stanowczo Daniel.
 - Dla nas to Daleki Wschód, dla ciebie to będzie rzut beretem – Tarren wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu – Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na naszą pomoc – przypomniała mu.
 - I zawsze jesteś mile widziany w moim domu – Hetty wybrała ten moment by się dołączyć do nich.
 - Dzięki – odparł lekko speszony. Tarren odgadła, że nie był przyzwyczajony by aż tyle osób się o niego troszczyło. Nauczy się, pomyślała. Taki miała plan.
- Hetty… - Wallance zwrócił się do kobiety, ale nie wiedział, co powiedzieć. Zbyt wiele się wydarzyło złego i dobrego by to wszystko ująć w słowa. Ale teraz wychodzili na prostą. Przede wszystkim wyjaśnili sobie wszystko. Oboje byli ofiarami manipulacji CIA, ale wyszli z tego zwycięsko.
Lange dała palcem znak by Wallance przybliżył się i nachylił i nim się zorientował, Hetty nie bacząc na obserwujących ich agentów, przytuliła go.
 - Dzwoń, gdybyś czegokolwiek potrzebował – szepnęła mu do ucha.
 - Przecież mam dług u ciebie do odebrania – uśmiechnął się zadziornie – Miło było poznać – zwrócił się do reszty. Założył plecak na ramię i ruszył w stronę wyjścia odprowadzany przez G, Hetty i Tarren. G miało odwieźć go na lotnisko, zatem na chwilę jeszcze zatrzymali się przy samochodzie. Nie zauważali osoby wchodzącej przez bramę. Dopiero po chwili usłyszeli czyjś głos.
 - Hetty Lange! – Tarren, G i Daniel równocześnie się odwrócili. To stało się w przeciągu sekundy. Adam Hunt strzelił w stronę Hetty, zanim agenci zdołali zareagować i oddać strzały w jego kierunku, zabijając na miejscu. Oboje podbiegli do mężczyzny sprawdzić puls i przeszukać kieszenie, gdy nagle dotarł do nich zdenerwowany i przerażony głos Hetty.
 - Tarren, dzwoń po pogotowie!
Dopiero po chwili oboje z G zorientowali się w sytuacji. Kiedy oni wyciągnęli broń by zlikwidować intruza i napastnika, Daniel zasłonił Hetty własnym ciałem. Wallance leżał na ziemi w rosnącej kałuży krwi. Jego głowa spoczywała na kolanach Hetty.
 - Musiałeś grać bohatera?! – objechała go Tarren, podczas gdy Callen wzywał pomoc.
 - Lubisz… boh-haterów – zakpił. Kiedy Tarren spojrzała na niego, nie wyglądał zbyt dobrze. Dwie kule trafiły w brzuch i jedna w bark. Ale G oberwał gorzej, pocieszała się Tarren w myślach, Skoro G wyszedł z czegoś tak okropnego, to i Daniel da radę. Dopiero po chwili dotarło do niej, gdzie trafiła jedna z kul – nieszczęsne płuco, które już raz zawiodło.
 - Pomoc jest w drodze – oznajmił G i podszedł by pomóc tamować krwawienie.
 - Aman się wkurzy – syknął Daniel.
 - Więc lepiej nie dawaj mu powodów do wkurzenia – Tarren próbowała żartować i nie panikować, lecz sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Daniel tracił zbyt dużo i zbyt szybko krew. Nagle zakrztusił się krwią, chwycił Hetty za rękę. Z jego niebieskich oczu płynęły łzy.
 - Nie zapomnij… - zaczął i ponownie zakrztusił się. Krew spłynęła mu po policzku.
 - Nie zapomnę – obiecała Hetty, powstrzymując się przed płaczem.
Tarren usłyszała syrenę karetki, spojrzała w nadziei w stronę drzwi i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła sanitariuszy.
 - Już są – oznajmiła, odwracając się z lekkim uśmiechem ulgi, lecz spełzł on jej z twarzy, gdy zobaczyła puste, martwa oczy Daniela. Hetty roztrzęsioną ręką, zamknęła mu je.
Tarren wydała stłumiony jęk. Poczuła jak G odciąga ją od ciała Wallance’a. Z przerażeniem i niedowierzaniem patrzyła jeszcze przez chwilę jak lekarze i sanitariusze bezskutecznie walczą o przywrócenie czynności życiowych, by po dziesięciu minutach stwierdzić zgon.  
To wszystko nie mieściło się w jej głowie. Adam Hunt przyszedł zabić Hetty a w rezultacie zabił własnego syna. A może to była misja samobójcza? Pewnie niebawem się tego dowiedzą, ale w chwili obecnej nie obchodziło jej to. Straciła nowo poznanego brata i ta strata bolała ją. To było niesprawiedliwe. Daniel miał zacząć na nowo żyć.

***

Kiedy wyładowali wojskowym transporterowcem na lotnisku w Tel Aviv, wciąż nie mogła uwierzyć w niedawne wydarzenia. Teraz w trumnie obleczonej flagą Izraela leżał Daniel Wallace, który najpierw uratował jej życie a następnie – poświęcając własne – uratowała jej matkę. Przyjechali całą grypą by oddać honor zmarłemu. Jak się okazało później, nie tylko jemu. W tym samym dniu były odprawiane uroczystości pogrzebowe wieloletniego przyjaciela i mentora Daniela, Amana Cohena, który zginął podczas ostatniej misji ratowania zakładników. Ich śmierć dzieliła zaledwie dobę, ale Tarren czuła ulgę. Zdawała sobie sprawę jak bliscy ci dwaj mężczyźni mogli się sobie nawzajem stać. A teraz nie musieli cierpieć z powodu śmierci tego drugiego, bo obaj, jak wierzyła Tarren, byli po drugiej stronie.

Wiedziała jednak, że nigdy nie zapomni Daniela. Jego zdjęcie włożyła do portfela, zaraz przy starym zdjęciu Hetty. Na szyi natomiast miała łańcuszek srebrny z gwiazdą Dawida. Łańcuszek, który nosił Daniel, a jakimś sposobem znalazł się w jej ręce, gdy Callen odciągnął ją wtedy od martwego ciała Daniela.

A kiedy wróci do Stanów, nie będzie się dłużej ociągać i powie Martinowi, co czuje do niego.                        

KONIEC.

środa, 5 czerwca 2013

Rodzina part III.

A/N: No, uchylamy rąbka tajemnicy :) Alexandretto - ja wiem, że G jest zajęty, dlatego wyjaśniałam, ze nic ich nie łączy, tylko jest w typie Tarren :) Ledwo dałam radę, ale jest :) Mam nadzieję, że się spodoba.

** Chandni **


Tarren wpatrywała się w swoją matkę. Wiedziała, że kobieta próbuje pozbierać swoje emocje i uczucia, po tym jak została gwałtownie wytrącona z równowagi. Czym był ów projekt, że wywołał aż taką reakcję u niej?
- Skąd pewność? - zapytała Hetty zwracając się do Wallance’a, chcąc się upewnić, że nie ma mowy o błędzie lub pomyłce.
- Bo próbowano mnie zabić - odparł chłodno Daniel - Przyszedłem do O’Donnela, ponieważ nie sadziłem, że oddzwoni. Chciałem go ostrzec, ale jedynie co zastałem w domu to zwłoki na posadzce w kuchni. Wtedy zostałem zaatakowany przez agenta CIA - wyjaśnił rzeczowo.
- Więc zabiłeś go w samoobronie - zauważyła Tarren i wymownie spojrzała na Sama i G.  
- Nie wiedzieć czemu, zawsze biją po żebrach - zakpił Wallance i syknął ubierając czystą koszulkę, którą przyniosła mu Nell.
- Jest spore poruszenie w CIA z powodu pojawienia sie Daniela. Uznali go za zdrajcę Stanów ukrywającego się w szeregach Mossadu. Zdrajcę, który sprzedaje sekrety CIA  agencji innego państwa. Na dodatek jest niebezpiecznym hakerem. Wydali międzynarodowy nakaz schwytania ciebie - oznajmiła Nell ze współczuciem.
- A tak bardzo unikałem popularności - zakpił, po czym posłusznie wziął od lekarza środku przeciwbólowe i połknął.
- A może to ty nas wkręcasz i manipulujesz? - odezwała się Kensi. Tarren wiedziała, że wszyscy są bardziej wrogo nastawieni do Daniela, ponieważ nie pała on sympatią względem Hetty i zadarł z Samem. A poza tym był z Mossadu, a wszyscy wiedzieli, że Mossad lubi mieszać i koloryzować pod swoje dyktando.
Tarren musiała się przyznać przed samą sobą, ze jej również przeszła ta myśl przez głowę. Może chce wprowadzić zamęt, sprowokować Hetty? Może ma prywatna vendettę? Może Mossad wysłał go by zniszczył ich organizację? Albo Daniel był w coś zamieszany i próbował teraz zwalić winę na kogoś innego, ratując własną skórę?
Widziała po twarzach zebranych, że i oni myśleli podobnie. Tylko Hetty...

Daniel nic nie odezwał się i to zaskoczyło Tarren. Mężczyzna nie bronił sie przed zarzutami, nie wyśmiał ich, nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Miał tylko swe jasne spojrzenie utkwione w twarzy Hetty i Tarren zrozumiała, że to co mówi jest prawdą.
- Pan Wallance nie kłamie - stwierdziła po chwili Hetty. Chociaż pewnie wolałaby by nie miał racji, zgadywała Tarren.
- To z czym właściwie mamy do czynienia? Czym jest Projekt Utopia? - domagała się wyjaśnień Tarren. CIA działało gwałtownie i pochopnie zarazem. Co zrobili tak strasznego, że teraz nagle zaczynali panikować i eliminować świadków?
Daniel gwałtownie pokręcił przecząco głową.
- Lepiej dla was jak nie wiecie - oznajmił, na co wszyscy się oburzyli, oprócz Hetty.
- Mamy prawo wiedzieć - odezwał się Sam.
- Gówno macie, a nie prawo! - obruszył się Daniel, gwałtownie wstając. To był jego błąd, bo już po chwili opadł z powrotem na krzesło i trzymając za żebra, skulił się.
- To zbyt niebezpieczne byście poznali prawdę - wsparła go Hetty. Tarren rozumiała ich postępowanie bardzo dobrze. Hetty o wielu rzeczach jej nie mówiła dla jej dobra, ale zdarzyło się kilka razy, że źle się to skończyło dla Tarren, omal nie fatalnie. Dlatego wolała jednak by powiedzieli, o co chodzi.
- NCIS i tak się dowie. Dyrektor Vance już naciska na informacje w sprawie O’Donnela. Waszyngton już wie, że coś się święci - oznajmił Granger, naciskając na Hetty i Daniela do współpracy.
- Mossad pewnie też już wie... - westchnął ciężko Daniel, po czym spojrzał na zebranych - Macie zamiar wszyscy tak stać? Bo zapewniam, że to cholernie długa historia - zapewnił z rozbrajającą szczerością.


***


Przenieśli się do pomieszczenia, które Hetty zajmowała na co dzień jako swój gabinet. Wszyscy przynieśli sobie krzesła, by móc usiąść. Hetty zajęła swój fotel, natomiast Wallance usiadł na drugim fotelu, stojącym w rogu i praktycznie się w nim zatopił.
- Tylko nie uśnij - sarknął Sam. Tarren widziała, że chłopaki nie pałały sympatią do siebie. Na twarzy Hanny widniał ślad po zderzeniu z łokciem Wallance. Daniel posłał Samowi kpiący uśmieszek i zamknął na chwilę oczy, udając, że śpi.
- Ja mam zacząć czy ty zaczniesz? - zwrócił się Wallance do Lange. Kobieta splotła dłonie przed sobą i spojrzała na zebranych.
- Dwadzieścia dziewięć lat temu popełniłam błąd, przyzwalając na romans dwójki moich agentów operacyjnych, gdy jeszcze pracowałam dla CIA. Myślałam, że są rozsądni ale myliłam się, gdyż pewnego dnia przyszli oznajmić mi, że Laurel jest w ciąży. Oboje z Adamem nie chcieli dziecka - zaczęła łagodnie i spojrzała na Daniela. Tarren również to uczyniła. Chciała wiedzieć czy wspominanie, że rodzice go nie chcieli zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie. Ale nie uzyskała żadnej reakcji z jego strony. Jego wyraz twarzy był neutralny.
- Z szefostwem ustaliliśmy, że urodzi jednak to dziecko i oddamy je pod opiekę naszych ludzi na wychowanie a następnie, kiedy przyjdzie odpowiednia pora zwerbujemy go do agencji - kontynuowała Hetty, a następnie spojrzała wyczekująco na Wallance’a, dając mu do zrozumienia, że powinien przyłączyć się do rozmowy.
- Przez błogie siedemnaście lat żyłem w niewiedzy - zaczął spokojnie, ostrożnie poprawiając się w fotelu - Aż do czasu - sarknął i pokręcił głową - Byłem wychowywany przez surowego ojca-wojskowego. Matka również nie umiała okazać mi wsparcia i uczucia. Szkoła podstawowa, liceum... To wszystko było odgórnie zaplanowane. Co będę robił, czym się interesował, jakich miał znajomych. Sami mnie szkolili na informatyka, a od tego już niedaleki krok by pozostać hakerem. Miałem zostać zwerbowany w dniu osiemnastych urodzin. W Stanach się obchodzi szesnaście lat, ale przecież takiego gówniarza by nie zwerbowali. Czekali aż skończę liceum, co przyśpieszyłem o rok. Wszystko, cały ich idealny plan szlag trafił. Ich prywatny Truman odkrył fortel, jak w filmie. Tyle, że to było nieco inaczej... - tu Daniel przerwał swoja historię by wziąć kilka oddechów. Co prawda zapewne tabletki zaczęły już działać ale to nie oznaczało, że nie będzie miał problemów z oddychaniem, zwłaszcza, że w przeszłości miał już uszkodzone płuco oraz złamane żebra i to z tej samej strony, co wówczas. 

Kiedy znów zaczął mówić, Tarren domyślała się, że tu dopiero zaczyna się właściwa opowieść.
- Moi opiekunowie zginęli w wypadku samochodowym na dwa tygodnie przed moimi urodzinami - oznajmił, wracając do opowiadania - Po ich pogrzebie, kiedy zostałem sam, poszedłem do gabinetu ojca i zacząłem przeglądać jego komputer. Jako haker nie miałem problemu z pokonaniem zabezpieczeń. Tak dowiedziałem się, że jestem adoptowany. A od kłębka do nitki, dowiedziałem się o rodzicach biologicznych i o Hetty - kolejny raz przerwał. Tarren spojrzała na swoją matkę, która miała posępny wyraz twarzy. Zapewne żałowała podjętych decyzji i tego, co spotkało Daniela. Tyle, że Tarren miał przeczucie, że historia tu sie nie kończy.
- Postanowiliśmy przyśpieszyć rekrutacje - wtrąciła Hetty, z goryczą w głosie.
- Potrzebowali informatyka i analityka. Hetty przyszła do mnie i poprosiła o pomoc. Powiedziała, że ma to związek ze śmiercią moich rodziców. Miał to być jednorazowy mój udział - wyjaśnił i uśmiechnął się kpiąco - Jednorazowy - powtórzył ostro.
- CIA wysłało zespół do Arabii Saudyjskiej – dopełniała opowieść Hetty, co chwila rzucając pojedyncze spojrzenia na zebranych – Cały zespół składał się z rekrutów. Dostali zadanie by przeprowadzić przez teren wroga jednostkę w bezpieczne miejsce. Zapewnić łączność, transport, wsparcie. Pokierować w odpowiednią stronę do kolejnego punktu kontrolnego – tu Hetty zawiesiła głos i z żalem dodała - Niestety, zostali zbombardowani przez samolot rebeliantów.
 - Jakich rebeliantów? – zaśmiał się Daniel – To wy nas zbombardowaliście! – oburzył się Wallance, unosząc gwałtownie z fotela – Wydałaś zgodę na zrzucenie pocisków na naszą kryjówkę! Widziałem TWÓJ podpis! – niemalże krzyczał, ledwie panując nad sobą i oskarżycielsko ręką wskazując Hetty. Tarren z przerażeniem słuchała jego słów i nie tylko ona. A Daniel, który już przestał kontrolować swoje emocje, kontynuował  – Na kilka sekund przed atakiem! Włamałem się do systemu bo coś mi nie pasowało. Straciliśmy kontakt z Centralą i sygnał z satelity a kiedy wrócił… było już za późno. Dlatego, że odkryłem czym tak naprawdę jest projekt Utopia, wydałaś wyrok na nas wszystkich! Jak mogłaś Hetty?! – zapytał z wyrzutem i zawodem w głosie.         


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rodzina part II

A/N: Droga Alexandretto na Twe życzenie spuszczam Wena ze smyczy :D Za efekty nie odpowiadam. Mojej Yarrow dziękuję za pomoc i burzę mózgów :* Mam nadzieję, że się spodoba ;)
ps. chyba mam jakieś zboczenie względem bliznowatych :P

** Chandni **




Przez miesiąc Tarren nie udało się niczego wyciągnąć od Hetty. Nie chciała również perfidnie pytać i od razu wyszukiwać informacji. Wolała by sprawa nico przycichła. Poza tym, ona sama była na zwolnieniu przez dwa tygodnie. Siedzenie w domu nie było jej ulubionym zajęciem, ale na szczęście mogła liczyć na zespół Callena oraz uczynność kilku innych swoich kolegów z OSP. Przeważnie działała w pojedynkę, chociaż czasami zdarzało się jej współpracować z jakąś grupą. Uwielbiała prace w OSP, natomiast pracy w DC zupełnie nie mogłaby znieść. Agenci z DC zawsze wydawali jej się bardziej biurokratami niż funkcjonariuszami. Co więcej, w pobliżu znajdowały się siedziby JAG czy FBI - nieustannie ktoś patrzył komuś na ręce. Tu miała znacznie większą swobodę. Co prawda wojsko nauczyło ją dyscypliny i przestrzegania zasad, ale to było wojsko - zupełnie inna historia.  
To był pierwszy prawdziwy dzień Tarren w pracy. W prawdzie przychodziła do pracy już od kilku dni, ale wcześniej zajmowała się papierkową robotą, której szczerze nienawidziła. Dziś od razu została przydzielona do zespołu Callena, co było jej na rękę, gdyż znała tych ludzi, szanowała ich i dobrze się z nimi rozumiała, szczególnie w akcji. I nie, nie miała romansu z G, chociaż był w jej typie. Znała go jeszcze zanim wstąpiła do NCIS i bardziej traktowała jak brata bądź bliskiego kuzyna.
Zatem Tarren postanowiła porozmawiać z Ericem odnośnie sprawdzenia Daniela Wallance’a. Jeszcze na zwolnieniu rozmawiała na ten temat z G i oboje stwierdzili zgodnie, że muszą działać ostrożnie. Trafiła akurat na Erica kiedy wychodził by ich zawołać. Rozejrzała się. Upewniwszy, że nie ma nikogo kto by ich podsłuchał lub obserwował, wcisnęła do kieszeni spodenek informatyka złożoną kartkę.
- Tylko ostrożnie – szepnęła, a na głos dodała – To co mamy?
Eric skinął głową i zagwizdał na resztę. Po chwili wszyscy już stali w pomieszczeniu przy dużym ekranie, wokół stołu interaktywnego.
- Major Jerry O’Donnel został napadnięty przez nieznanych sprawców podczas porannego joggingu. Kamery zarejestrowały całe zdarzenie – powiedział Eric i odtworzył filmik z zajścia.
- Co wiemy o majorze? – zapytał G, stojąc ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami.
- Czterdzieści pięć lat, rozwiedziony, bezdzietny. Przeglądałem jego akta; same pochwały. Nie było z nim raczej problemów. Mam jego adres zamieszkania. Jedyne, co zwróciło moja uwagę to to, że niedawno ktoś zmieniał jego akta w komputerze. Ktoś usunął jeden z plików;  udało nam się z Nell ustalić tylko tyle, że był to ściśle tajny plik, nie mamy pojęcia co w nim było.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś całkowicie usunął ślad po pliku, do którego i tak nie miałbyś dostępu, bo nie masz takich uprawnień? – próbował zrozumieć Sam. Coś było nie tak z tą sprawą. Tarren zaczynała mieć złe przeczucia.
- Ostatnią osobą, która do niego dzwoniła był... - tu Eric zwiesił głos na chwilę i zmarszczył brwi. – Dwie osoby – poprawił się  i wyświetlił zdjęcia. Na jednym z nich widniał agent CIA, Darren Brynt, a na drugim, Daniel Wallance.
- Hetty? – powiedział G i wszyscy odwrócili się do kobiety. G i Tarren wiedzieli, że to wyraźnie zaalarmowało Hetty. Daniel pojawił się w USA po dziesięciu latach i jego przyjazd niewątpliwie wywołał całą zupełnie niezrozumiałą lawinę nieoczekiwanych następstw. Chyba, że to wszystko było w jakiś sposób powiązane z Mossadem, co wiele by wyjaśniało, ale nikt nie umiał wskazać rzeczonego powiązania.
- O której dzwonił pan Wallance? – zapytała rzeczowo Hetty, całkowicie ignorując pytające spojrzenia i werbalne prośby o wyjaśnienie.
- O’Donnel nie odebrał telefonu, więc Wallance nagrał się na sekreterę o czwartej trzydzieści, na pół godziny przed wyjściem majora na poranny jogging – odparła nieco niepewnie Nell.
- Puść nagranie – poleciła Hetty. Tarren i G bacznie obserwowali kobietę, rejestrując jej reakcje.


„Majorze O’Donnel, mówi oficer Daniel Wallance z Mossadu. Nie znamy się osobiście, ale łączy nas pewna stara sprawa. Musimy się spotkać. Jestem teraz w LA, zostanę kilka dni. Proszę o kontakt, to pilne.”


Usłyszeli nieco podenerwowany głos. Tarren zastanawiała się, co takiego mogło się stać, bo przecież kiedy go poznała robił wrażenie zimnego jak lód, opanowanego i pewnego siebie drania.
- Panie Hanna, panie Callen proszę pojechać do domu naszej ofiary i zobaczyć czy coś tam znajdziecie. Natomiast pan Deeks i pani Blye pojadą porozmawiać z agentem Bryntem – rozporządziła Hetty.
- A ja? – zapytała Tarren czując się pominięta.
Hetty zawahała się przez chwilę, lecz po namyśle dodała:
- Pojedziesz z panami do domu majora.
- Mam sprawdzić akta oficera Wallance? – zapytał Eric, zdziwiony, że Hetty o to nie poprosiła.
- Nie trzeba – odparła stanowczo i wyszła z pomieszczenia bez słowa.
- Co tu jest grane? – zapytał Deeks, przeczesując dłonią czuprynę.
- Cokolwiek to jest, nie podoba mi się to – odparła Kensi, a G zwrócił się do informatyków:
- Sprawdźcie tego Wallance’a i podeślijcie nam dane na komórki.
Po tych słowach wszyscy ruszyli do swoich przydzielonych czynności.


***

Kiedy podjechali pod dom majora, rozdzielili się. Tarren miała pójść od ogrodu, na tyłach domu, a Sam i G od frontu. Wtedy usłyszeli wystrzał z broni, więc rzucili się biegiem w stronę wejścia. Tarren miała nieco dłuższą drogę do pokonania i kiedy w końcu dotarła pod otwarte drzwi tarasowe, wyciągnęła broń i zaczęła się skradać. Usłyszała jeszcze jak G i Sam krzyczą ‘NCIS’, a po chwili, przez drzwi balkonowe, wybiegła postać, przewracając ją na stojące doniczki. Tarren rozpoznała Daniela bez problemu. Co on tu u licha robił?, pomyślała zrywając się na równe nogi. Sam i G wybiegli za nim i zaczęli go ścigać. Tarren pobiegła za nimi. Nie wybiegli za daleko, bo już przy furtce Sam rzucił się na Wallance’a tak iż obaj uderzyli z impetem o drewniane ogrodzenie. Daniel zamachnął się i uderzył Sama łokciem w twarz. G chciał interweniować, lecz Tarren zawołała go. Wallance wyglądał jak przerażone zwierzę schwytane w potrzask. Tak wyglądać mógł jedynie ktoś, kto obawiał się o swoje życie i był gotów o nie walczyć.
- Daniel? – zwróciła się do mężczyzny, powoli podchodząc z uniesionymi do góry dłońmi tak by je widział. Mężczyzna oddychał szybko i ciężko. Z rozciętej wargi płynęła krew. Białą koszulkę i drżące dłonie miał we krwi. Swe dzikie spojrzenie utkwił w niej, co Sam i G wykorzystali by go chwycić i zakuć w kajdanki. O dziwo nie szarpał się.
- Pójdziesz z nami – syknął złowrogo G.


***

Droga do siedziby OSP przebiegła w totalnej ciszy, przerywanej ciężkim oddechem Wallance. Tarren zmarszczyła brwi. Podczas drogi oddech powinien mu się unormować, ale z jakiegoś, nie znanego Tarren, powodu jego oddech wciąż nie normował się. Kiedy siedziała przy nim na tylnim siedzeniu, czuła jak napięcie z jego ciała emanuje. Widziała jak obserwuje każdy ich ruch – jej, jak i siedzących z przodu Sama i G – jakby czując się cały czas zagrożonym. Co tam u O’Donnela w domu się stało?, pomyślała.
Niestety, kiedy weszli do OSP G kazał jej iść do pokoju obserwacyjnego a sami zaprowadzili Wallance do pomieszczenia przesłuchań. W pokoju obserwacyjnym była już Hetty, Deeks, Kensi oraz Granger. Czyli sprawa poważna, pomyślała i skinęła na zebranych.  
- Nie zastaliśmy Brynta w jego domu, telefonu też nie odbierał – oznajmił Deeks, a jego mina zdradzała, że wiedzą, co się stało. Tylko ona nie była wtajemniczona, bo Sam i G jej nie powiedzieli. Domyślała się, że ktoś zginął w domu majora bo inaczej Sam i G nie uganiali się za Danielem.
- Z domu majora O’Donnela do naszego patologa przewieziono dwa ciała – oznajmił Granger – Agenta Brynta i Martina Lawrance.
- Eric i Nell szukają informacji na temat tego ostatniego – oznajmiła Kensi. Tarren czuła napięcie panujące w pomieszczeniu. Kensi i Deeks łypali spode łba raz na Grangera a raz na Hetty.
- Sądzicie, że to Wallance ich zabił? – zapytała na głos, pytanie, które ją samą nurtowało.
- A masz jakieś wątpliwości? – zapytał gniewnie Sam, który pojawił się wraz z G. Obaj agenci pozostawili ich podejrzanego w zamkniętym pomieszczeniu i przyłączyli się do nich. To była jedna z ich metod. Przytrzymać przeciwnika w niepewności i zmęczyć czekaniem na przesłuchanie. Tyle, że z jakiegoś powodu to nie podobało się Tarren. Nie mogła powiedzieć z jakiego. Spojrzała na ekran monitora. Daniel siedział za stołem, na krześle. Terren mogła bez problemu dostrzec, że ledwie utrzymuje na twarzy pusty wyraz i skupia się na oddychaniu. Widziała jak trzyma się za żebra.
Tarren oderwała wzrok od niego i spojrzała na Hetty, która również przypatrywała się ich podejrzanemu. I to, co udało jej się wyczytać z twarzy kobiety to, to, że była zaniepokojona i zmartwiona czymś.
- Zastaliśmy go z bronią wycelowaną w Brynta, który leżał martwy na podłodze w salonie, a w kuchni było ciało Lawrance. Bydle poderżnęło mu gardło - opowiedział Sam, przedstawiając fakty jakie zastali.
- Kiedy nas zobaczył, rzucił w nas bronią a następnie zaczął uciekać - dopełnił Callen zeznania Sama.
- Nie strzelił tylko rzucił? - Tarren zmarszczyła brwi nie rozumiejąc takiego postępowania.
- Może skończyła mu się amunicja? - zgadywał Deeks, wzruszając ramionami, lecz i on za bardzo nie chciał wierzyć w to, co mówi.
- Czy ktoś może mi powiedzieć co tu jest grane? – domagał się odpowiedzi Callan.
- Hetty, jeśli coś wiesz… - zaczął Hanna łagodnie.
- Mam swoje przypuszczenia – odparła spokojnie, lecz jakby ze zrezygnowaniem w głosie. Spojrzała na Grangera. Nawet on nie wiedział, co się dzieje.
- Herietto, byłbym wdzięczny gdybyś nam wyjaśniła – oznajmił stanowczo Granger. Tarren dostrzegła cień zrezygnowania u swojej matki. Jakby bolało ją opowiedzenie tego, co zaszło między nią a ich podejrzanym, Danielem Wallance.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdy usłyszeli głos Daniela, dochodzący z plazmy. Mężczyzna patrzył wprost do kamery a jego twarz, przepełniona bólem, którego już nie ukrywał, wyrażała smutek, desperację ale i determinację.
- Hetty, musimy porozmawiać – powiedział, pierwszy raz zwracając się do Hetty po imieniu, czym wszystkich zaskoczył.  
- W rzeczy samej, musimy – westchnęła kobieta, po czym zwróciła się do Tarren i G – Zaprowadźcie go do lekarza, niego go opatrzy. Tam się spotkamy.


***

Weszli razem z Callenem do pomieszczenia przesłuchań, lecz nie zamknęli drzwi za sobą.
- Przysyła swoich pupili a sama nie ma odwagi przyjść? - zakpił ostro.
- Wstawaj - rozkazał ostro Callen.
- Nasz lekarz cię opatrzy - łagodniej, lecz stanowczo powiedziała Tarren - Tam się spotkasz z Hetty - dodała. Daniel spojrzał na nią a potem na G i posłusznie, lecz z ociąganiem wstał. Gdy tylko to uczynił, musiał się chwycić blatu stołu by nie upaść. Cały pobladł na twarzy, a kropelki potu wystąpiły na jego twarz. Niespodziewany i niekontrolowany jęk bólu wydobył się z jego gardła. Tarren wiedziała jak wiele wysiłku go kosztuje by nie pokazywać słabości, ale dupek cierpiał i potrzebował teraz pomocy. Nie ważne, czy zabił agenta CIA i drugiego osobnika w domu O’Donnela, czy nie. Uratował jej życie i była jego dłużniczką. Zatem chciała mu pomóc i chwycić pod ramię ale jego stanowcze i srogie spojrzenie powstrzymało ją przed uczynieniem tego. Ona nie miała nic do gadania, gdy miesiąc temu po prostu przerzucił sobie ją przez ramie, ale on mógł odmówić.
- Jak chcesz - uniosła ręce gniewnie w geście poddańczym - Tylko nie padaj na pysk gdy będziemy szli, bo ciągnąć to ja ciebie nie mam zamiaru po całej siedzibie OSP - zaznaczyła.
Daniel wyprostował się, a na jego wargach zatańczył lekki, drwiący uśmieszek. Posłusznie, eskortowany przez dwójkę agentów, ruszył znanym im kierunku. Kiedy dotarli na miejsce, Daniel niemalże słaniał się na nogach.
- Chcesz mnie zmiękczyć przed rozmową? - rzucił pogardliwie w stronę Hetty, lecz usiadł na wskazane miejsce - I do tego zabezpieczasz się świadkami, czy to aby na pewno bezpieczne? - powiedział, między jednym ciężkim oddechem a kolejnym.  
- Pozwól lekarzowi się obadać najpierw - poprosiła Hetty, jakby nie zwracając uwagi na wcześniejsze jego docinki.
- Nagle się o mnie troszczysz? - zakpił, ściągając koszulkę.
- Trzy złamane żebra, pełno siniaków - oznajmił lekarz, badając swojego pacjenta.
Tarren w ciszy przyglądała się temu. Na brzuchu Daniela widniała paskudna blizna, tuż pod żebrami z prawej strony.
- Muszę wykonać prześwietlenie i radziłbym wizytę w szpitalu, bo tu dokładnie nie mogę stwierdzić czy nie doszło do uszkodzenia lub odbicia któregokolwiek z organów. Z tego co widzę miałeś problemy już z płucami, prawda? - zalecił lekarza i zwrócił się do Daniela.
- Uszkodzone płuco, które następnie oklapło a potem pojawiła się odma płucna. Wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną na siedem dni. Wybity bark, złamana ręka, wstrząs mózgu, pełno siniaków, zadrapań. Uszkodzona wątroba. Pręt przebił cało na wylot pod kątem czterdziestu pięciu stopni - wyjaśniła Hetty, czym zaskoczyła wszystkich, a najbardziej Daniela, który marszcząc brwi, spojrzał na nią podejrzliwie. Tarren jeszcze bardziej pragnęła poznać okoliczności poznania się Daniela z Hetty.
- Pan Cohen mi powiedział - odpowiedziała Lange.
- Wiedziałaś? Powiedział? - wykrztusił jakby nie dowierzając i czując się zdradzonym.
- Miał się tylko dowiedzieć czy wyjdziesz z tego - zapewniła go Hetty - Nie kazałam mu się tobą zajmować. Zrobił to sam, wymuszając bym przyrzekła, że nikomu nie powiem, że żyjesz i zostawię cię w spokoju.
- Cały Aman - zakpił, trzymając się kurczowo żeber - Nie mogę iść do szpitala - oznajmił, spoglądając na lekarza i Hetty.
- Dlaczego? - tym razem to Granger się odezwał, który bacznie obserwował i analizował sytuację.
- Hetty - Daniel drugi raz tego dnia zwrócił się do niej po imieniu - Oni likwidują wszystkich, którzy mieli jakikolwiek związek z Projektem Utopia.
Na te słowa Tarren miała wrażenie, że cała krew odpłynęła z twarzy Hetty.
- Mój Boże - szepnęła przerażona kobieta, zakrywając dłonią usta i kręcąc głową.        


 

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...