niedziela, 2 marca 2014

Decyzja

A/N: Nico/Syriusz. Wiem. Mam wrócić do pozostałych opowiadań i do NCIS ale w chwili obecnie mam zryty system przez Teen Wolf i potrzebuje się rozładować. Niestety psychodelka TW udzieliła się mojemu Wenowi. Musicie wybaczyć mu takie fiki jak ten. Bo obawiam się, że jeszcze jakiś może się pojawić. I grrr... Word mi się zawiesił i musiałam od nowa. KRWI! Shardiff się obudził!


** Chandni **


Wysiadł z samochodu i spojrzał na ponure mury budynku. Deszcz siąpił z ciemnych, masywnych chmur cały dzień, jakby jednocząc się z nimi w bólu i dopasowując się do ich nastroi. Obaj wiedzieli, że to jedyne rozsądne wyjście   z tej sytuacji. Byli tylko oni dwaj. Nie chciał by inni wiedzieli od razu bo tylko próbowaliby go odwieźć od tej decyzji; zapewniali, że nie ma potrzeby by to robił, że jest inne wyjście. Ale on wiedział, że tak trzeba; że tam będzie mu dobrze, będzie miał odpowiednią opiekę, leki a przede wszystkim spokój i bezpieczeństwo. Nawet Syriusz nie był przekonany do końca o słuszności tej decyzji ale Nico zapewniał go, że to tymczasowo dopóki nie wyzdrowieje; że właśnie tego potrzebuje - surowego, ascetycznego życia w ośrodku umieszczonym na uboczu, wśród przyrody na dodatek prowadzonym przez zakonników na obrzeżach Castel Gandolfo gdzie papieże odpoczywali podczas swych pontyfikatów. To była jego najbardziej świadoma decyzja, nie podjęta pochopnie lecz po długim namyśle jaki tylko miał zważywszy na swój stan psychiczny. Niestety cena jaką płacił za ocalenie miliardów istnień była za wysoka dla niego do uniesienia. Wiedział, że musi to zrobić, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że zrani wiele bliskich mu osób - ojca, Susan, swoich przybranych braci i pozostałe bliskie mu osoby czy to z uczelni, z Watykanu oraz innych poznanych niedawno poznanych ludzi, którzy pomagali im podczas tej misji. Ale wiedział, że jeśli zostanie to zrani ich jeszcze bardziej. Tu nie było miejsca na dyskusje. Z wariatem się nie dyskutuje, zakpił szorstko     w myślach. Ale tak właśnie było. Jego umysł nie wyzdrowiał; był w ciąż uwieziony pomiędzy dwoma światami. W jego głowie były uwiezione dwie osoby - on i średniowieczny Nathan. Nie potrafił zapanować nad naporem wspomnień, myśli i informacji. Czuł się jakby miał chaos medialny. Do tego dochodziły ataki paniki, leku, szalu i migreny, nie wspominając już o tym, że jego świeże blizny często niemiłosiernie rwały nieprzyjemnym, niemal agonalnym bólem. Był wyczerpany tą walką.

***

Szedł późnym popołudniem na sesje terapeutyczną. Za oknami wisiały ciemne, burzowe chmury. Korytarz był ponury i cichy. Nathan poprawił bluzę, która mu zsuwała sie z ramienia; była zdecydowanie za duża jak na niego. Ale obecnie nie dbał o to; z niewiadomego powodu zrobiło sie zimno a gdzieś na piętrze gwałtownie trzasnęło, otwarte przez wiatr, okno. Niemal grobową cisze  przerwał tym razem niespodziewany grzmot. Nathan aż stężał i zatrzymał się. W chwili obecnej doświadczał pewnego rodzaju deja vu, co przyprawiło go o gęsią skórkę. Może jednak zostanie tutaj nie było aż tak dobrym pomysłem? Przecież był odcięty od całego świata a przede wszystkim od swoich bliskich, którzy jednak w pewien sposób działali na niego pozytywnie. Odwrócił się nagle na dźwięk czyichś kroków za jego plecami i zamarł na widok przyjaciela, który stał w zakrwawionym ubraniu i patrzył oskarżycielsko na niego.
- André? - ledwie wykrztusił. Po korytarzu rozniosły się słowa, których nie zrozumiał, jakby były przez coś zagłuszane. Widział jak przyjaciel porusza ustami ale dźwięk do niego jakby nie docierał. Ruch z prawej sprawił, że obrócił się i zobaczył zakrwawioną Susan wyciągającą do niego rękę. Ona też coś do niego mówiła ale nie mógł zrozumieć słów. Próbował podbiec do niej, zapytać się co tu robi i co się stało ale nie był w stanie. Jego nogi nagle jakby wrosły w podłoże. Spojrzał w stronę Andre ale jego już nie było, a dopiero gdy i Susan zniknęła za drzwiami, mógł wykonać wreszcie jakikolwiek ruch. Pobiegł w stronę drzwi, przez które przeszła jego ukochana i chwycił za klamkę, jednak nie mógł ich otworzyć.
- Co, Nathanie, nie masz wystarczająco siły? - zakpił nagle Ian. Dlaczego właściwie jego mógł słyszeć? I skąd tu nagle wzięło się tyle drzwi? Ian również był zakrwawiony a z jego twarzy nie znikał kpiący uśmiech. W końcu jednak drzwi, z którymi się Nathan mocował, otworzyły się. Mężczyzna nie namyślając się wbiegł do pomieszczenia lecz Susan tam nie było. Były tylko kolejne drzwi; a raczej tuzin drzwi.
- Co jest grane? - jęknął, nerwowo czochrając obiema dłońmi włosy. Co tu się wyprawiało?!
To przestawało mieć jakikolwiek sens. Serce waliło mu okropnie, a omal nie wyskoczyło z piersi kiedy jedne z drzwi otworzyły się. Podszedł do nich i w ciemnym pomieszczeniu dostrzegł sylwetki leżące na podłodze w kałużach krwi. Schylił się by odwrócić pierwszą osobę, która niewątpliwie była kobieta leżąca plecami do niego a twarzą zwrócona do mężczyzny znajdującego się obok.
- Chryste! - krzyknął, wymawiając imię Mesjasza swojego, ale to po prostu było zbyt przerażające. Aż z wrażenia usiadł na podłodze zakrywając sobie ramieniem twarz. Na podłodze leżeli jego rodzice a ich ciała były zmasakrowane. Ledwie powstrzymał się przed zwymiotowaniem.
- Nathanael! Nathanael! - obiło się echem po budynku. Nathan zerwał się z podłogi i wybiegł z pomieszczenia rozglądając się dookoła. Rzucił się na pierwsze drzwi i szarpnął. O dziwo klamka przekręciła się a drzwi otworzyły. Wbiegł zatem i omal z impetem nie runął na schody prowadzące w dół. W ostatniej chwili chwycił się poręczy bo spadłby. Zbiegł po schodach i zobaczył uchylone drzwi jakby od lochów. Na dole było jeszcze chłodniej niż na górze a w powietrzu unosił się dziwny zapach. Dziwny chociaż dla Nathana znajomy. Był to zapach krwi i rozkładanego ciała. Zajrzał do pomieszczenia znajdującego się za drzwiami i z przerażeniem chwycił się framugi by nie upaść. Jego żołądek znów zbuntował się i tym razem zwymiotował na widok zmasakrowanych zwłok swoich przybranych braci. Nagle czyjaś ręka chwyciła go za bark. Gdy odwrócił się, stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem. Żylasta dłoń Jugodina ścisnęła go mocno i mężczyzna bez problemu pociągnął Nathana za sobą w głąb korytarza.
Nathn szarpał się i wyrywał aż w końcu udało mu się uwolnić, lecz nie na długo.
 - Musisz się uspokoić Nathanie – powiedziała lekarka, która go przyjęła do ośrodka. W jej dłoni złowrogo błysnęła szczypawka z igłą, która po chwili wbiła się w jego kark.

***

    Kiedy się obudził leżał na łóżku w niewielkiej Sali operacyjnej, a jego ciało oświetlała specjalna lampa jak do zabiegów. Miał na sobie tylko spodnie dresowe, a ręce, nogi i brzuch skrępowane miał skórzanymi pasami. To nie dzieje się naprawdę, próbował sobie wmówić. Jego horror znów się powtarzał. Czy to była specjalna terapia szokowa dla niego? Wątpił w to. Był to zbyt drastyczne i zbyt realne. Może był pod wpływem jakiegoś narkotyku? Szarpnął ciałem ale pasy ciasno trzymały go w uwięzi. Rozejrzał się by zobaczyć czy ktoś jest z nim w pomieszczeniu i jęknął na widok wszystkich bliskich mu osób. Jego rodzice, przybrani bracia, André, ojciec Rafael, Susan, agenci, którzy brali udział w misji, Modo, Daniel – oni wszyscy stali dookoła stołu, na którym leżał i wpatrywali się surowymi, chłodnymi spojrzeniami w niego.
 - Pomocy! – próbował krzyknąć ale jedynie wychrypiał, czym wywołał jedynie kpiące uśmiechy na twarzach zebranych. Do pomieszczenia wszedł Jugodin, zespół lekarzy z Elizabeth na czele oraz Santhez.
 - Mówiłem jak bardzo chcę zajrzeć ci do głowy i oto jest okazja – oznajmił lekko podekscytowanym głosem Jugodin – Ale najpierw zacznę od czegoś innego. Na wszystko teraz będzie czas – zapewnił z obłudnym uśmiechem.
 - Proszę, nie – wiedział, że błaganie tu na nic się nie zda. Nie rozumiał co się działo, przecież szedł na terapię a skończył ponownie jako obiekt tego szarlatana.
Jugodin podszedł do niego i pogładził po skroni.
 - Szszsz… mój mały. Wież, że to nieuniknione – oznajmił Jugodin, przypinając pasami jego głowę. Następnie Elizabeth podała mu ustnik i elektrody. Nathan doskonale wiedział co się szykuje.
 - Liz, błagam, nie rób tego – łzy przerażenia zaczynały spływać mu pa policzkach, gdy Jugodin umieszczał na jego głowie i klatce piersiowej elektrody. Nikt jednak nie zamierzał mu pomagać; wszyscy stali i czekali jakby na egzekucję. Nathan zaczął się szarpać i krzyczeć ale to nie miało sensu – nie miał szans by się wyswobodzić. Jego usta nagle zostały zatkane przez specjalny ustnik, który zawsze wkłada się podczas terapii elektrowstrząsowej. Krzyk przemienił się w przeszywający jęk. Nathan nie mógł uwierzyć, że bliskie mu osoby stały tu i nie ruszyły nawet palcem by mu pomóc. Zamknął oczy i błagał w myślach by to nie działo się naprawdę; by okazało się koszmarem sennym, z którego lada moment się wybudzi. Ale zamiast tego poczuł niemiłosierny ból rozsadzający mu czaszkę, gdy jego głowę przeszył prąd. Krzyk uwiązł mu  w gardle, serce wyrywało się z piersi a całe ciało drżało w agonii. Nie był  w stanie myśleć, ale również nie był w stanie odpłynąć w niebyt. Jugodin dopiero się rozgrzewał.

***

 - Nathan, Nathanie! – ktoś wołał go po imieniu i klepał delikatnie w policzek. Kiedy otworzył oczy zorientował się, że leży na zimnym korytarzu.
 - Cco? – wydukał.
 - Zemdlałeś – oznajmiła zatroskana lekarka – Nie stawiłeś się na zajęcia wiec się zaniepokoiłam i ruszyliśmy cie szukać. Jak się czujesz?
Marszcząc brwi, ostrożnie rozejrzał się. Niczego nie rozumiał. Zemdlał? Ale jak? Przecież przed chwilą Jugodin…
 - Nathan? – dopytywała się zatroskana lekarka.
 - Co? Nie wiem – szepnął, nie rozumiejąc. Wiec to jednak nie działo się naprawdę? Odetchnął z ulgą i pozwolił by pielęgniarz pomógł mu wstać   i pozwolił odprowadzić się do pokoju. Położył się na łóżku i usnął, zmęczony koszmarem jaki przeżył.

***

Obudziło go bardzo jasne światło. Osłaniając ramieniem twarz, uchylił powieki i zamrugał. Kiedy obraz przed oczyma wyostrzył się tak iż rozpoznał miejsce, w którym się znajdował, zerwał się na równe nogi. Właśnie przeżywał drugi koszmar. Znajdował się w zamkniętym, miękkim pokoju; pokoju, którego się bał i nienawidził. Który oznaczał jedynie, że z jego głową jest bardzo źle i nie ma z niego wyjścia. Bał się takiego zamknięcia. Podbiegł do drzwi, w których było niewielkie okienko i zaczął z całej siły walić pięściami.
- Ratunku! Halo! Jest tu ktoś?! – krzyczał – Wypuście mnie stąd! – domagał się, ale nikt nie przychodził. Nathan jeszcze kilkakrotnie uderzył w drzwi po czym oparł się o nie zrezygnowany. Bał się odwrócić. Zacisnął pięści  i przycisnął je do oczu. Czuł jak włoski na karku jeżą mu się, jak panika zaczyna wkradać się w jego ciało i umysł. Jak ściany zaczynają się poruszać. Był sam, czego zawsze się obawiał – opuszczony przez wszystkich. Ta świadomość sprawiła, że ze świstem nabrał powietrze do płuc i nie mógł go wypuścić. Zaczynał się dusić. Opadł na podłogę drżąc na ciele.


***


 - Nathan – znów ktoś go budził i ponownie leżał ale tym razem na łóżku w pokoju, który zajmował. Cały był spocony na ciele i drżał jak w febrze. Znów był rozkojarzony i nie wiedział, co jest prawdą a co sennym koszmarem. Pobyt w tym miejscu nie był dobrym pomysłem.
 - Masz gościa – usłyszał nagle głos lekarki. Kiedy kobieta wyszła, do jego pokoju wszedł Syriusz. Nathan rzucił się na niego i chwycił jak tonący deski ratunkowej.
 - Błagam, zabierz mnie stąd – wyjęczał rozhisteryzowany.
 - Zabrałbym cię… ale… – zaczął Syriusz. Nathan podniósł na niego spojrzenie. Jego brat wyglądał okropnie. Miał podkrążone z niewyspania, czerwone od łez, oczy. Był szary na twarzy i tak zarośnięty jak jeszcze Nathan go nigdy nie widział. I schudł – Oh, Nico… - łzy popłynęły z ciemnych oczu Syriusza – Dlaczego to zrobiłeś?
 - Co zrobiłem? – zapytał z przerażeniem. Co takiego zrobił, że jego brat nie chciał zabrać go do domu?
  - Dlaczego jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni? – zadał kolejne pytanie Syriusz, delikatnie dotykając jego policzka.
 - Jak to twojej wyobraźni? Syriuszu? – przeraził się, nie rozumiejąc. Syriusz odsunął się od niego i ruszył w stronę okna.
 - Syriuszu, co się stało? – domagał się odpowiedzi i jęknął gdy zobaczył jak ubrany jest jego brat – Nie… - dotarło do Nathana, że to nie on był w zakładzie tylko Syriusz. Ale co się stało? W jaki sposób? Dlaczego nie pamiętał niczego?
 - Bo nie chcę byś pamiętał – oznajmił oschle Syriusz, zamykając oczy.
 - Ale czuję – przyznał Nathan. Te uczucia których doświadczył podczas swoich koszmarów – strach, przerażenie, lęk utraty bliskich i samotności, panika, ból, smutek, rozpacz… Czuł to wszystko, ale nie pamiętał sytuacji. Nie rozumiał dlaczego Syriusz tu się znajdował. Co takiego się stało, że tu był? I jak długo… No właśnie, co?
 - Kiedy? – zapytał ze ściśniętym gardłem.
 - Od pół roku – szepnął Syriusz wpatrując się w szare niebo za oknem – Umarłeś pół roku temu, Nico. Przepraszam cię braciszku.
 - Za co? – łzy spłynęły po jego policzkach.
 - Zawiodłem wszystkich, zawiodłem ciebie – przyznał z goryczą w głosie – Zabiłem cię.

        

1 komentarz:

  1. Psychodeliczne... Nawet bardzo... Spełnienie najgorszych koszmarów wszystkich Twoich bohaterów.

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...