piątek, 1 czerwca 2012

Płacz


a/n: Nie, nie zapomniałam o Sforze Gibbsa ale nie chce byście zapomniały o mnie zatem daje Wam one-shota. Opowiadanie z tegorocznego 12 Fikatonu. Jak zwykle ukazane są relacje Tony/Gibbs :)


**Chandni**




Na dworze zaczynało już szarzeć. Powoli wstawał nowy dzień, budząc zaspane, jesienne DC do życia. Żółty Dodge Challenger Hemi z '71-go podjechał na podjazd jednego z domów. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn. Srebrnowłosy kierowca i jego towarzysz o brązowych włosach. Obaj już dawno przekroczyli pięćdziesiątkę, lecz ich postury wciąż były krzepkie i wyrażały pełną gotowość do ewentualnego działania. Agent Specjalny Leroy Jethro Gibbs rozejrzał się po pogrążonej we śnie okolicy i wyciągnął torbę z tylnego siedzenia. Jego kompan, były agent Mike Franks, właśnie szybko wypalał długo upragnionego papierosa. Znał zasady. Gibbs nie pozwalał mu palić w swoim domu. 


Gibbs tylko przewrócił oczyma. Był zmęczony, głodny i bez kawy, co w jego przypadku nie wróżyło niczego dobrego. Miał jednak nadzieję na odrobinę odpoczynku, nim stawi czoła swojemu zespołowi, który przez lata nauczył się wyrażać swoje opinie na temat jego niespodziewanych zniknięć - zwłaszcza jego SFA. Na kilka dni musiał zostawić swój zespół, by - jak zwykle - ratować tyłek Franksa w Los Angeles - w mieście, gdzie zginęła Jenny. Na szczęście mógł liczyć na pomoc Sama Hanny i G. Callena z OSP. Nie chciał mieszać w tę sytuację swojego zespołu. Zwłaszcza, że McGee niedawno wrócił do pracy po tym, jak złamał nogę podczas ścigania napastnika. A kilka godzin później DiNozzo i Ziva omal nie wylecieli w powietrze, gdy eksplodował dom podejrzanego, pozostawiając jego agentów oszołomionych i z problemami ze słuchem. 
Wszedł do ciemnego domu i już chciał zaświecić światło, gdy dotarł do niego szloch. Spojrzał na Mike'a, który wyciągnął swoją broń. Ostrożnie włączył światło i jego oczom ukazał się dziwny widok. Anthony DiNozzo, jego SFA, siedział na jego kanapie z głową schowaną między ramionami i z kolanami przyciągniętymi do piersi.


I SZLOCHAŁ!
Szlochał jak dziecko!
Gibbs przez chwilę stał zastanawiając się nad tym, co się dzieje. NIGDY nie widział DiNozzo płaczącego.
 - Hej - rzekł, starając się by jego głos brzmiał naturalnie jak na niego przystało, a kiedy nie dostał odpowiedzi nieco mocniej zawołał - DiNozzo! - jednak i to nie przyniosło rezultatu, jakby DiNozzo był w jakimś transie.
Gibbs westchnął ciężko, spojrzał na Franksa i podszedł bliżej swojego agenta. Po drodze z ręki wypadła mu na podłogę torba robiąc ciche 'bum'.
 - Hej, co jest? - zapytał. Dopiero teraz dostrzegł, iż DiNozzo drży, jakby w pomieszczeniu było przeraźliwie zimno lub jakby bał się, że go uderzy bądź skrzywdzi za samo przebywanie w domu Gibbsa, podczas jego nieobecności. 
 - Zadzwonię po Ducky'ego - zaproponował Mike sięgając po telefon.
 Gibbs usiadł obok Tony'ego i położył dłoń na jego ramieniu. Nie spodziewał się reakcji jaką otrzymał od DiNozzo. Agent najpierw podskoczył jak wystraszone zwierzątko, po czym rzucił się na jego kolana i szepcząc - niczym zbawienną mantrę - 'Przepraszam' -  wtulił się do jego ud. Gibbs zareagował odruchowo. Coś było nie tak z jego agentem i do czasu przyjazdu Ducky'ego musi go uspokoić. Położył zatem dłonie na jego barkach i jak małe dziecko podniósł i przytulił do piersi. Tony jeszcze mocniej zapłakał, nie potrafiąc złapać oddechu.
 - Ciii.... ciiii.... hej... już dobrze.... cicho.... hej... - starał się mówić łagodnie i ciepło. Tony wstrzymał oddech i skurczył się tak, iż Gibbs zastanawiał się czy aby na pewno mężczyzna postury DiNozzo jest w stanie aż tak się skulić. 
 - Ciii... oddychaj Tony, oddychaj - chociaż powiedział to spokojnym głosem, było w jego tonie czuć rozkaz. Przypomniał sobie, jak Kelly przychodziła do niego i wtulała się mniej więcej tak jak DiNozzo teraz. Lubił trzymać ją w ramionach i gładzić miękkie i tak słodko pachnące włoski. Nucił wtedy jej ulubioną kołysankę. Wziął głęboki oddech, spojrzał na swojego agenta, który tulił się do niego, jakby to właśnie w jego dłoniach leżało życie Tony'ego, i zaczął delikatnie gładzic go po włosach. Nie wiedział, kiedy zaczął nucić kołysankę Kelly.  


Niespełna dziesięć minut później w jego domu pojawił się Ducky.
 - Kochany chłopcze - westchnął doktor, podchodząc do siedzących na kanapie agentów.
 - Chyba drzemie - oznajmił Gibbs, a w jego głosie czuć było niepokój i gniew. Gniew na siebie samego, bo nie było go, kiedy jego ludzie go potrzebowali. 
 - Jesteś teraz, Jethro - przemówił łagodnie doktor biorąc nadgarstek Tony'ego i sprawdzając puls. Następnie wyciągnął ze swojej walizeczki latarkę przypominającą wyglądem długopis i ostrożnie poświecił DiNozzo w oczy.
 - Tak jak przypuszczałem - westchnął ciężko. - Nasz drogi chłopiec jest pod wpływem narkotyku.
 - To coś poważnego? - odezwał się z kuchni Mike.
 - Biedny kapitan Garcia zmarł z tego powodu - gdy doktor wypowiedział te słowa, Gibbs szybko spojrzał na niego i chciał coś powiedzieć, lecz starszy mężczyzna uciszył go gestem dłoni. - Ten narkotyk budzi w człowieku uśpione dziecko i jego lęki. Nie ma jeszcze nazwy, bo jest w fazie testów, a nie będę was zamęczał składem, chociaż bym bardzo chciał. - Ducky lekko się uśmiechnął. - Mniejsza z tym. Wszystkie negatywne wspomnienia z dzieciństwa i z ostatnich lat urosną do rangi katastrofy w oczach osoby pod jego wpływem.
 - Co mam robić, Duck?
 - To, co właśnie robisz. Bądź po prostu przy nim i okaż miłość i troskę.
 - Nie można mu czegoś podać? - zapytał Franks.
 - Na narkotyk nie ma złotego środka. Trzeba czekać, aż zostanie wydalony przez organizm. Mogę jedynie podać Anthony'emu płyny uzupełniające utratę minerałów i witamin, ale nie sądzę aby był to teraz to dobry pomysł - obwieścił doktor.
'Dżuma' bezgłośnie powiedział Gibbs a Ducky przytaknął.


**


Tony leżał na kolanach Gibbsa jak zbite zwierzę, jęcząc i błagając o litość i miłosierdzie. Jego umysł wracał do bolesnych wspomnień i przeżyć. Do alkoholizmu matki, do jej śmierci gdy miał zaledwie osiem lat. Wracał do chwil spędzonych z ojcem, który go musztrował i karał za każdy drobiazg. Wracał do lat, gdy ojciec wyrzekł się go. Senior zachowywał się jakby jego syn w ogóle nie istniał, jakby Tony zmarł wraz z matką. Następnie bolesne wspomnienia szkół z internatem, szkoły wojskowe, gdzie nikogo nie obchodziło, że potrzebował czułości i zrozumienia. Do lat walki o własne 'JA', oraz wypracowanie publicznego 'JA' - tego na pokaz. Do lat, gdy nikomu nie pozwalał się do siebie za bardzo zbliżyć, ukrywając prawdziwego siebie. Następnie do lat, kiedy został policjantem i wstąpił do NCIS. Wracał do momentów, gdzie otarł się o śmiertelne niebezpieczeństwo, o rany, o stratę osób, o które nauczył się troszczyć. Dżuma, śmierć Kate, śmierć Pauli, wypadek i odejście Gibbsa. Zastanawiał się, dlaczego właściwie wciąż był wśród żywych? Nie nadawał się do niczego, zawsze musiał coś spartaczyć i tak jak ojciec mu powtarzał - skończy w kanałach i nikt go nie będzie szukał.    


Jednak silne ramiona jego Szefa mówiły mu coś innego. Mówiły mu, że jednak jest ktoś, kto się o niego troszczy. A może to tylko halucynacja? Może Gibbsa tak na prawdę tu nie ma? 
Nikomu i tak nie zrobi różnicy fakt czy będzie żył czy umrze. A potwór w jego głowie mówił mu, że ból jest jedynym, na co zasługuje. Zasługuje, by być poniżonym, wyśmianym, zdeptanym, zmieszanym z błotem. Powinien być chłopcem do bicia Gibbsa. Kate zawsze była lepsza i mądrzejsza od niego. Ochraniała przecież samego Prezydenta. McGee był po najlepszej szkole informatycznej. Potrafił bez problemu włamać się do bazy FBI i nie zostać przyłapanym. Ziva była szkolona przez Mossad, znała osiem języków.
A co on, Tony DiNozzo, miał do zaoferowania?
Nic, zero, nul, nada!
Wiec dlaczego te silne ramiona kołyszą go i silny głos łagodnie śpiewa dziecięcą piosenkę?
Na moment usnął z ulgą, bo jego wewnętrzny potwór również poszedł spać. Na chwilę...


**


Tony obudził się, myśląc, że narkotyk w końcu przestał działać w jego organizmie. Było mu dobrze tak dryfować między jawą a snem. Jak długo tak dryfował nie wiedział i tak po prawdzie to w chwili obecnej go nie obchodziło. Lecz, gdy tylko wypłynął na pełną świadomość i otworzył oczy, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. W pokoju było ciemno i cicho. Zamknął szybko oczy i zacisnął pięści na kanapie, próbując odegnać te potworne myśli. 
 - To narkotyk, to narkotyk, to narkotyk - wmawiał sobie. Czuł jak olbrzymi potwór w jego ciele i umyśle kaze mu zadać sobie ból, wmawiając mu, że pragnie i zasługuje tylko na ból. 
 - Nie, nie... nie... - mamrotał jak w gorączce. Przycisnął pięści do zamkniętych oczu i skulił się na kanapie. Gibbs jest gdzieś w domu, zaraz przyjdzie i wszystko będzie dobrze. 
Nie, głupcze! Gibbs cię zostawił, tak jak wszyscy! Dlaczego miałby się troszczyć o taki roztrzęsiony kawał gówna jakim jesteś?! Zasługujesz tylko na ból! 
Powtarzał głos w jego umyśle. 
 - NIE! - zawył z bólu i rozpaczy. Chciał by ten potwór odszedł, zostawił go. Był już na krawędzi i wiedział, że lada chwila a...
Nie zdołał dokończyć myśli. Silne ramiona chwyciły go.
 - HEJ! - Gibbs potrząsnął nim jakby chciał zbudzić go z letargu, po czym przyciągnął do siebie i przytulił tak mocno, jakby chciał schować DiNozzo przed całym światem w swoich ojcowskich ramionach. 
 - Nie mogę, Gibbs... - szepnął drżącym głosem pełnym bólu i rozpaczy. - Muszę...
 - Co? - zapytał Gibbs.
 - Boli - jęknął DiNozzo, czując jak łzy zaczynają spływać po jego policzkach. 
 - Wiem - Gibbs westchnął ciężko. - Ale jesteś silny i dasz radę - zapewnił, gładząc Tony'ego po włosach. 
 - To jak na serum Salima, tyle, że tu chcesz zadać sobie ból... Gibbs... dłużej nie dam rady...
 - Chcesz bólu? - Gibbs upewnił się i nim Tony zdołał odpowiedzieć, silne pacnięcie w tył głowy spadło natychmiastowo. - To musi na razie wystarczyć.
Tony lekko się uśmiechnął przez łzy.
 - Sądzę, że jednak to nie wystarczy, Szefie - odparł. Był zmęczony walką, ale był świadom tego,  że Gibbs nie pozwoli by zrobił sobie krzywdę.  Może jak go sprowokuje... Kolejne pacniecie spadło równie szybko jak pierwsze.
 - Ani mi się waż - warknął ostrzegawczo Gibbs. - Zamknij oczy i skoncentruj się - rozkazał, a Tony posłusznie wykonał polecenie. Tony wiedział, na czym ma się koncentrować. Jego głowa spoczywała na piersi Gibbsa, zatem w ciszy było słychać jedynie mocne bicie serca starszego mężczyzny. 


**


Może na godzinę lub dwie pomogło. Tony nie był w stanie tego określić. Na dworze wciąż było ciemno. Delikatnie podniósł się i zobaczył śpiącego Gibbsa, ktorego w końcu dopadło zmęczenie. Potwór w umyśle DiNozzo znów ożył i mężczyzna postanowił wykorzystać nieuwagę szefa. Wstał zatem ostrożnie i ruszył w stronę łazienki, wiedząc, że znajdzie tam to, czego potrzebował. 
 - To, że Probie śpi, nie oznacza, że i ja - usłyszał na schodach. Z jego świadomości całkiem wyleciał fakt, iż Franks znajdował się w domu Gibbsa. 
Z nim będzie łatwiej, pomyślał Tony, nie będzie miał oporów. 
 - Wiem o czym myślisz - Mike rzucił ostrzegawczo i stanął za nim.
 - Mike - w głosie Tony'ego było słychać błaganie. Franks nie miał problemów ze zdzieleniem go bronia w tył głowy, wiec dlaczego teraz się opierał?
Nagle w ciało Tony'ego uderzył tak gwałtowny i przeszywający ból, iż agent nie potrafił zapanować nad nieludzkim krzykiem, który wydobył się z jego gardła. 
Świat poczerniał przed oczyma DiNozza, fale bólu wstrząsały jego ciałem równomiernie z falami mdłości. Agonia trwała zaledwie kilka minut, w ciągu których on pragnął tylko błogiego wybawienia. I kiedy to nastąpiło usłyszał nad sobą głos, lecz nie był to głos Boga.
 - Od kiedy to wolisz podłogę od kanapy, DiNozzo? - zażartował Gibbs, lekko uśmiechając się do niego. Tony niepewnie otworzył oczy i z ulgą spojrzał na swojego szefa. Następnie poczuł czyjąś rękę i ktoś zaświecił mu latarką w oczy.
 - Ducky... - Tony próbował odpędzić doktora od siebie. Czuł się jakby przejechał go czołg, a w głowie stado słoni tańczyło salsę. 
 - Już po wszystkim, ale... - oznajmił łagodnie doktor wyciągając szklaną fiolkę ze swojej torby - Pobiorę próbkę do analizy, dla pewności. 
Po chwili cała trójka pomogła Tony'emu spocząć na kanapie. Ducky skinął na nich głową i wyszedł, a za nim Mike tłumacząc, że musi zapalić. 
Po chwili milczenia Tony spojrzał zmieszany na swojego szefa. 
 - Dzięki, za... wiesz... wszystko - uśmiechnął się niezręcznie i niepewnie. Dopiero teraz przypomniał sobie o tajemniczym zniknięciu Gibbsa. - Ale jeśli jeszcze raz znikniesz bez słowa...
Gibbs tylko się uśmiechnął. Oj, tak... teraz jemu się oberwie za złamanie kilku zasad.
Jak dobrze, że wszystko powoli wracało do normy.  

4 komentarze:

  1. O wow. Nie mogę zaleźć słów. Fantastyczne opowiadanie. I te demony w głowie Tony'ego... Straszne... I Senior jaki niedobry. To było genialne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu...rozkleiłam się razem z Di..na prawdę to było coś..jego walka..dobrze, że Gibbs nie pozwolił mu się poddać..a co do Seniora..wydaje mi się, że zawsze wychodzi na tego " złego " :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że sie podobało :) Nic do Seniora nie mam ale lepiej sie pisze w opowiadaniach kiedy jest tym "złym" ojcem.

    OdpowiedzUsuń
  4. No to było coś wartego przeczytania! Chandni masz racje w większości opowiadań, które czytałam, a w których pojawia się Senior, jest on kreowany na tego "złego"... wynika to z tego, że gdyby Tony dogadywał się z ojcem to nie potrzebowałby takiej uwagi, wręcz ojcowskiej, od Gibbsa ;)...
    Generalnie one-shot bardzo fajny, miejscami smutny, ale na szczęście skończył się dobrze :D

    No i oczywiście czekam na Sforę Gibbsa. A teraz zakuwam dalej...

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...