czwartek, 28 czerwca 2012

Zdrada - Rozdział 2


A/N: No to z Shardiffem podkręcamy ostrość :D O dziwno (nie zapeszać) strasznie fajnie mi sie pisze :P Zatem oceńcie same ;) Wystarczająco ostre?

**Chandni**


Był zdezorientowany i może właśnie im o to chodziło? Po znęcaniu się nad nim psychicznie przyszła kolej na danie mu nadziei, by potem mu ja brutalnie odebrać. Bo jak inaczej wytłumaczyć te drobne gesty Starego Gringo? Dał mu wodę, jasne, nie chcieli by się odwodnił. Ale klepniecie go w podbródek? Tony usadowił się w miarę wygodnie na betonowej posadzce nagrzanej od promieni słonecznych, którym udało się przedrzeć do pomieszczenia przez małe okienka.

Sięgną pamięcią do tego, czego się dowiedzieli o Starym Gringo. Prawdopodobnie był komandosem amerykańskim, który podczas ostatniej nieudanej misji stracił głos. Następnie opuścił Stany i udał się do Meksyku, gdzie przyłączył się do Kojotów. Zatem będzie musiał podczas swojego pobytu tutaj wyczaić Gringo. A w chwili obecnej skoncentruje się na swoim pozostałych zmysłach. Człowiek zawsze polega na wzroku i dotyku. Gdy jednak wzrok straci... Staje się zależny od innych, staje się niczym nietoperz.
 - Gacki uszami widzą – szepnął, próbując skoncentrować się na tym, co słyszał. Wiedział już jakie kroki wydają buty Kojotów i podczas jakiego kroku. Znał już chód Gringo. W chwili obecnej mógł określić iż była noc. Było ciszej i mógł dosłyszeć szum wody. Czyli znajdował się blisko nabrzeża.

Nagle do jego uszu dotarły przeraźliwe krzyki. Nie był sam w bólu i cierpieniu ale z krzyku odczytał iż był to inny rodzaj cierpienia. Na nim znęcali się psychicznie, a tym ludziom zadawano ból fizyczny. Nie wiedział, co było gorsze.

***

Przyszli po niego około południa. Czuł przemożny głów i burczenie w brzuchu. Przeraził się tym, że tak szybko przywykł do odoru jaki panował w celi. Zdrzemną się może z trzy godziny. Bał się spać ale zmęczenie wzięło górę nad strachem i czujnością.  
Powtórzyli czynności poprzedniego dnia. Sprawdzili opaskę na jego oczach, węzy przy nadgarstkach i pociągnęli za łańcuch do tego samego pomieszczenia, w którym był wczoraj, gdzie zabili jego partnera.

Ponownie usłyszał rozmowy hiszpańskie i wyczuł obecność Starego Gringo w rogu pomieszczenia. Jak zwykle był obserwatorem.
 - Połóż na brzuch – padł rozkaz, wiec go wykonał. Ktoś położył obok niego łańcuch, który wciąż był przyczepiony do jego obroży. Chwilę później wprowadzono jeszcze jedna osobę do pomieszczenia i położono obok Tony’ego w ten sam sposób. Tym razem jednak DiNozzo nie czuł dotyku drugiego ciała, tak jak wczoraj czuł przy swoim ramieniu ramię Danny’ego. Oznaczało to tylko, że ich oprawcy pozostawili przestrzeń między nimi. Nie minęła sekunda jak Tony dowiedział się dlaczego, gdy długie, splecione rzemienie bicza chłosnęły dosłownie milimetr od jego lewego boku. Usłyszał syk powietrza unoszonego ponownie bicza i tym razem spadł on po prawej stronie jego ciała.

Tony czuł jak jego ciało reaguje instynktownie, jak napina się, kurczy. Na ciele wystąpiła mu gęsia skórka a po czole, które spoczywało na betonowej podłodze, spływały krople zimnego potu. Cichy, mimowolny jęk szoku wydobył się z jego gardła. Chłosty wzdłuż jego ciała zostały powtórzone dwukrotnie, a następnie cztery spadły prosto na plecy drugiej osoby. Mężczyzna, starszy meksykanin, zawył z bólu. Próbował się oswobodzić, krzyczał, błagał o litość. Tony nie musiał znać języka by wiedzieć. Sam próbował chociaż trochę zsunąć opaskę z oczu ale nie zdołał, gdy kolejne cztery serie spadły tuż przy jego ciele. Gdyby mógł, podskoczyłby w miejscu na leżąco. Oddychał ciężko przez rozchylone, spierzchłe wargi. Postanowił się mentalnie przygotować na kolejne razy, wykorzystując zmysł słuchu. Kolejne cztery razy spadły na meksykanina. I znów, Tony usłyszał świst powietrza, i po chwili znów cztery razy spadły.
Detektyw mógł przyzwyczaić się do swoich tortur ale ciężko było mu przywyknąć do tortur innych ludzi, zwłaszcza, że oni naprawdę cierpieli i psychicznie i fizycznie. Nie potrafił wyłączyć umysłu i skoncentrować się na czymś innym a powinien. Jeśli chce przeżyć, musi to zrobić. Musi odciąć się od bólu innych, ale nie potrafił. I to nawet nie było związane z empatią, solidarnością czy innymi wzniosłymi uczuciami. Raczej po prostu ze zwykłym człowieczeństwem, z którego z każdą chwilą, godziną, dniem był obdzierany.

Nagle wszystko ustało. Dotarł do niego śmiech Kojotów i szloch rannego mężczyzny. Kojoci dyskutowali miedzy sobą, zapewne nad kolejnymi torturami jakie mięli na dziś dzień w planach dla niego.
Dlaczego mnie nie zabiją? Przemknęło mu przez myśl, gdy silne ręce Gringo rozwiązały na chwilę więzy.
- Nad głowę – rozkazał młody Kojot spluwając obok niego i wiążąc nad głowa ręce meksykanina. Ręce DiNozzo związał nad głową Stary Gringo, a następnie wcisnął między sznury gruby hak.
 - Wstań – padło kolejne polecenie. Zdrętwiały wykonał je, by chwilę później zawisnąć pół metra nad podłogą. Ktoś wziął i zakręcił nim. Pewnie ten młody, bo nie sadził by Gringo miał tak dziecinne pomysły. Tony’emu zrobiło się słabo, jakby nabawił się choroby morskiej. A do tego doszło podźwiękiwanie łańcucha od jego obroży. Kiedy przestał się kręcić i zatrzymał w miejscu poczuł jak ktoś ściąga mu buty. Jęknął. Nie dość, że praktycznie dwa dni miał związane na plecach ramiona, to jeszcze teraz na nich wisiał.
Czy jego przełożony w ogóle go nie szuka? Czy nie zorientowali się, ze akcja poszła nie tak jak powinna? Czy nie znaleźli już zwłok Danny’ego?
Czuł się coraz bardziej obolały i zmęczony. I zaczynał tracić na ratunek w stylu ‘Zabójczej broni’. Nie podobało mu się, że dynda z bosymi stopami. To nie wróżyło niczym dobrym i nie pomylił się. Usłyszał znajomy aż nad to dźwięk wyładowań i od razu wiedział, co Kojoci szykują. Miał odsłonięte kostki i lekko zwilżone wodą. Skręcił głowę i ułożył ją na ramieniu, zagryzając zęby na koszulce. Po pomieszczeniu rozległ się stłumiony krzyk, gdy do jego kostek zostały przyłożone dwa pręty przewodzące prąd.

Trwało to sekundę, ale czuł jak jego ciałem wstrząsają drgawki, jak krew szybciej buzuje w jego organizmie, serce bije jak oszalałe a oddech jest szybki i płytki. Docierał do niego cichy jęk i wiedział, że to on wydaje ten odgłos. Po chwili dał się słyszeć przeraźliwy krzyk meksykanina. Tony nerwowo poruszył głową nasłuchując. Dłońmi mocno ściskał sznur, jakby dla wsparcia. Ktoś ponownie rozbujał go i kolejny raz poraził prądem, tym razem jednak nieco dłużej. Nie zdołał powstrzymać krzyku. Czuł jak po z oczu, prosto w opaskę spływają mu łzy, jak pot spływa po jego twarzy, karku i całym ciele.    
Jeszcze chwila i będzie błagał o litość. Nie da rady tak długo wytrzymać. Był głodny, wycieńczony i rozbity emocjonalnie.
Z myśli wyrwał go dźwięk butów i zamykanych drzwi. Zostawili ich, tak po prostu zostawili by tu wisieli w cierpieniu. Tony gwałtownie się poruszył.
- Hola? – szepnął ochrypłym głosem. Miał nadzieję, że jego współbrat niedoli jest jeszcze wśród żywych.
 - N-nic nie zrobić – przemówił ciężką angielszczyzną mężczyzna – Powiedzieć im nie.
 - Przykro mi – szepnął Tony. Kojoci terroryzowali mieszkańców małych mieścin i żądali współpracy, mienia, kobiet. Kto im się sprzeciwiał... kończył właśnie tak.

***

Nie wiedział jak długo tak wisieli w samotności wymieniając krótkie nieznaczne zdania między sobą. Gdyby Tony miał zgadywać wisieli to od kilku godzin, co boleśnie odczuwały jego ramiona. Ponownie do pomieszczenia weszło kilku mężczyzn. Gringo jak zwykle zajął miejsce w ciemnym kącie. Tony poczuł jak ktoś podciąga mu koszulkę do góry.
Czyżby chcieli mnie teraz ‘popieścić’ po brzuszku? Pomyślał a wizja elektrowstrząsów tym razem na brzuchu nie wywoływała u niego fali radości. Jednak ich oprawcy nie to mięli na myśli, a zupełnie cos innego. Dopiero po chwili dotarł do detektywa zapach nafty i siarki. Coś zostało zapalone i Tony zrozumiał, co tym razem dla nich naszykowali. Długo nie musiał czekać by jeden z Kojotów podszedł do niego z zapalona pochodnią i przystawił do lewego boku. Płomienie ledwo muskały jego skórę, więcej bólu zadawało idące od pochodni ciepło. Zacisnął dłonie na krępujących go sznurach a zęby ponownie zacisnął na rękawie koszulki. Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma, gdy Kojot przeniósł pochodnie na jego drugi bok, nim do Tony’ego dotarł lekki świąd palonej skóry i włosków na ciele. Po pięciu minutach był już bliski zemdlenia, kiedy usłyszał krzyk meksykanina. Wiedział, że jego pewnie przypalają przykładając bardziej ogień do ciała. Smród palonego ciała szybciej do niego dotarł. Chciał by to się wreszcie skończyło i dla niego i dla tego biednego nieszczęśnika.

 I jak na życzenie usłyszał po kilku minutach, które był dla niego niczym wieczność, znajomy dźwięk przeładowywanej broni a następnie padł strzał. Aż znieruchomiał instynktownie, oczekując bólu i powolnej śmierci.
Jednak to nie on doznał tej zbawiennej łaski uwolnienia lecz meksykanin, który sprzeciwił się ludziom kartelu. Po chwili został opuszczony na posadzkę. Nogi same ugięły się pod nim. Nikt go nie przytrzymał. Upadł na kolana ciężko oddychając. Koszulka opadła ocierając oparzone boki jego brzucha. Cały trząsł się z wycieńczenia i bólu. Każdy nerw w jego ciele krzyczał w agonii. Do tego doszedł ból głowy po wcześniejszym uderzeniu, którego wcześniej nie odczuwał. Jego łańcuch został ostro pociągnięty. Wstał, zmuszony by iść dalej.
I tak jak wcześniejszego wieczoru został wepchnięty do łaźni. Przywitał zimne strumienie niczym zbawienie na rozpalone ciało. I tak jak wczoraj został zmuszony do odbycia ‘toalety’ pod prysznicem. Lecz w chwil obecnej nic go nie obchodziło. Po prostu chciał wrócić do swojej celi, przytulić się do zimnej i mokrej ściany i usnąć.

Tak jak poprzedniego dnia Stary Gringo zaprowadził go do celi. Dopiero wtedy Tony zorientował się, że nie związali mu nadgarstków, za co był niezmiernie wdzięczny. Stary Gringo powtórzył czynności z piciem. Tym razem pozwolił mu wypić praktycznie cała wodę. I tak jak wtedy palcem klepnął go w policzek, jakby dając do zrozumienia by się nie poddawał. Coś było w tym geście i szorstkim dotyku, co kazało mu wykonać polecenie. DiNozzo nie był w stanie tego wytłumaczyć. Chwilę po tym jak Gringo wyszedł, detektyw oddał się w ramiona Morfeusza.     

6 komentarzy:

  1. Dałaś czadu, Chandni :D Naprawdę świetny rozdział. Widzę, Wen-Shardiff opanował Cię bez reszty :D Tylko nie myśl, że ja mam jakieś sadystyczne ciągoty :D Tylko :znęcanie się" nas bohaterami czyni opowieść ciekawszą :D Też tak robię :D Przeczytałam z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać każdego kolejnego zdania. Jeszcze raz powtórzę - jesteś genialna :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Alexandretta - dzięki (rumienie się). Ja też mam ciągoty do znęcania się ale mam słabość do happy endów po torturach ;) Oj, chłopak opanował mnie bezgranicznie :D Może łaskawie da potem dojść do głosu Wenow-Ianto ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mam taką nadzieję Chandni... Intryguje mnie Stary Gringo, nie umiem go rozgryźć! Jesteś genialna, wciągnęło mnie twoje opowiadanie na maksa... więc pisz dalej i to szybko i oby Inato doszedł też do głosu... a skoro Di nie ma związanych rąk to może ściągnąć opaskę, tylko czy się odważy? I o co Kojotom chodzi? Danego zabili, tego meksykańca też, a Toniaczka tylko torturują, jakby sprawdzali ile może wytrzymać... aaaa zwariuję przez ciebie!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedna ma zawał, druga wariuje... ej, bo więcej nie będę ostrych pisać :P Wytrzymajcie jeszcze trochę ;) Wszystko ma swoje znaczenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty mi się nie waż przerywać pisania!! Ja już jestem uzależniona od twoich opowiadań, a im ostrzejsze tym lepiej (ale bez przesady)!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się z Sforą też jestem uzależniona od Twoich opowiadań :D A ja mam tutaj zgon na miejscu ! Biedny Di :<

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...