czwartek, 22 sierpnia 2019

Skończyć cz12

** flashback **

Wracając do domu Ziva była cała w skowronkach natomiast ja zaczynałem powątpiewać w słuszność mojej decyzji. Przecież jestem sparaliżowany. Nie mogę marnować życia Zivie. Kiedy tylko weszliśmy do domu przywitał nas Gibbs z całą resztą mojego starego i nowego zespołu.  Wszyscy nam gratulowali, Abby omal nas nie zadusiła i zacałowała ze szczęścia. A wszystko przez Palmera, który się wygadał. Gibbs pochylił się nade mną.
 - Jestem z ciebie dumny, Anthony – szepnął mi do ucha, kładąc jednocześnie dłoń na moim karku. Uśmiechnąłem się, bo skoro Gibbs mówi, że jest ze mnie dumny, i że podjąłem słuszna decyzję to musi być prawda. 

** koniec flashback’u **

‘Obaj powinniśmy odpocząć. Masz za sobą ciężki dzień.’ Napisałem do Jackoba.
‘Masz rację... do napisania... ah... tak pomyślałem, że możemy przenieść naszą rozmowę na komunikator MSN?’
Przytaknąłem i podałam mu mój numer po czym się rozłączyłem.  

***

‘Miłego dnia :)’ napisałem z komórki jako, że miałem połączony komunikator z telefonem i ruszyłem do pracy. 
Około południa Jackob zaczął wysyłać mi wiadomości.
‘Mam już dość! Nie mogę! To ponad moje siły! ’
‘Powinienem to zakończyć!”
‘Jeszcze raz usłyszę taki tekst to się naprawdę do ciebie przejadę i tak zarobisz w łeb, że twoje wnuki długo jeszcze będą odczuwały tego skutki!’ odpisałem ostro. Wiedziałem, że musze być wobec niego twardy. Tu nie ma miejsca na rozczulanie się nad sobą. 
‘Wiem, sorry... ale na serio jest mi źle!’ odczytałem.
‘Hej! Pozbieraj się, masz 4 miesiące bo w kwietniu widzę cię na moim ślubie!’ napisałem.
‘Tony, nie wiem...’
‘A maźnąć cię! Agenta federalnego i na dodatek BARDZO Specjalnego się nie denerwuje! Tim ma już twój adres a Ziva wypisała zaproszenia więc nie marudź! :D’ 
‘Jesteś szalony!’
‘No doprawdy?! Ameryki to ty nie odkryłeś Szerloku ;)’ 
‘Dzięki Tony’
‘Później podziękujesz a teraz zbieram się, ba mam ważne spotkanie. Narka.’

***

Nie cierpiałem tych chodów w kancelarii Smitha&Volfa ale cóż miałem poradzić, musiałem się do nich wybrać w sprawie zmarłego kaprala Deeksona, która była zamknięta od przeszło sześciu lat. Moja przeczucie nie dawało mi spokoju i zacząłem węszyć i jak zawsze miałem rację. 
Kancelaria przed wejściem miała wysokie schody bez ułatwień dla osób niepełnosprawnych, dlatego pojechał ze mną Alex. Najpierw wniósł mój wózek a potem mnie. Nie skomentował niczego, bo wiedział jak niezręcznie się czułem. Zaczęliśmy iść w stronę wejścia, gdy nagle nastąpiła silna eksplozja. Poczułem gwałtowne uderzenie, podmuch gorącego powietrza, spaleniznę, szkło wbijające się w ciało. Poczułem jak razem z wózkiem spadam ze schodów a potem silne uderzenie w plecy. Do mojego zamroczonego umysłu dotarły strzępy odgłosów, jakby syreny, krzyki. Świat wirował jakbym był na karuzeli przyprawiając mnie o mdłości a płuca nie mogły nabrać wystarczającej ilości powietrza, do momentu aż zbawienna ciemność pochłonęła mnie.

****

Ocknąłem się w karetce. Ktoś coś do mnie mówił, dotykał mnie. Wszystko było za mgłą a odgłosy zniekształcone, tak iż nie potrafiłem zrozumieć co do mnie mówi. Próbowałem sobie przypomnieć, co się stało, dlaczego jestem w palącym bólu. Wtedy przypomniałem sobie.
 - Alex! – wychrypiałem próbując gwałtownie się podnieść ale na szczęście lekarz czuwał nad sytuacją, ponieważ silna i zdecydowana dłoń na mojej piersi przytrzymała mnie.
 - W drugiej karetce. Nic mu nie będzie, jest pod dobrą opieką, - zapewnił mnie, - Agencie DiNozzo...
 - Tony. – przerwałem mu. Wolę jak zwracają się do mnie po imieniu.
 - Tony, powiedz mi gdzie najbardziej boli – poprosił.
Spojrzałem na niego. Obraz powoli się robił wyraźniejszy. Cała twarz mnie piekła tak jak skóra na całym ciele, prawdopodobnie efekt od podmuchu gorąca. Ale gdzie najbardziej bolało?
Plecy!
Nie zdarzyłem odpowiedzieć, gdy chwycił mnie potworny ból w plecach i po chwili znów pogrążyłem się w ciemności.

***

 Doszedłem do siebie dopiero po kilku godzinach. Leżałem na szpitalnym łóżku czekając na pojawienie się Gibbs’a i Pettersona, który badali sprawę tej eksplozji. Nie wiadomo jeszcze było czy był to przypadkowy wybuch czy celowa eksplozja. Leżałem całkiem na płasko z kołnierzem ortopedycznym na szyi przywiązany sztywno pasami. Podczas upadku uszkodziłem mięśnie szkieletowe przy kręgosłupie, która co chwila wpadały w dziwnego rodzaju skurcze i spazmy. Nie wspominając o odłamkach szkła które powbijały mi się w ramiona i kilka w twarz, o siniakach, zadrapaniach spowodowanych upadkiem ze schodów. Jednak najbardziej lekarze obawiali się o mój kręgosłup, jednak nie mówili mi niczego. 
 - Hej, - usłyszałem. Nade mną pojawiła się zatroskana twarz Zivy.
 - To tak chcesz się wymigać od ślubu? – zakpiła. 
 - Laski lecą na blizny, - odparłem z przekąsem.
 - Miałeś na siebie uważać. – powiedziała ostro spoglądając na mnie swym morderczym wzrokiem.
 - Nie moja wina... – zacząłem ale nie dała mi dokończyć bo zamknęła mi usta pocałunkiem.    
- Mam twoja komórkę, Jackob chyba słyszał o wybuchu. – powiedziała pokazując mi wyświetlacz. Wiedziała, że z pozycji w jakiej się znajdywałem nie dam rady samodzielnie odczytać wiadomości. 
 - Możesz odczytać na głos? - poprosiłem lekko się uśmiechając i syknąłem gdy poczułem ukłucie na szwie na ranie na policzku.
 - Pisze, cytuję: Rany, Tony, nie mów, że brałeś udział w tej eksplozji! Mówią o dwóch rannych agentach NCIS. Następna wiadomość: Cholera! Widziałem przewrócony wózek czarno-niebieski! Tony, odpisz, BŁAGAM! – przeczytała.
 - Możesz? – zapytałem czując jak zasycha mi w ustach. Ziva uśmiechnęła się, podała mi kostkę lodu do ust a następnie zaczęła pisać. 
 - Napisz, że żyję, że niebawem się odezwę a do tego czasu obowiązuje zasada nr 1. – powiedziałem. Ziva tylko się uśmiechnęła. Czy mówiłem jak pięknie na jej palcu wygląda ten pierścionek? 
Sorka, ale jestem na tylu lekach, że mam genialną fazę. 
 - Odpisałem, zostawię telefon w szufladzie na ściszeniu. Niebawem Gibbs do ciebie przyjdzie. Twój ociec też jest w drodze, – powiedziała czule kładąc dłoń na moim czole, - Odpoczywaj. Musze wracać do pracy. Wpadnę później. – dodała. Pocałowała mnie w czoło i wyszła.

***

 Jeszcze zanim Gibbs i mój ociec pojawili się, lekarze zabrali mnie na dodatkowe badania. Czułem, że coś jest nie tak. Ale byłem na zbyt dobrych lekach by się tym przejmować. Po kolejnej dawce, mój umysł tylko zarejestrował fakt iż Gibbs i tato pojawili się, mówili coś. Ja byłem w innym świecie, błogim świecie leków. 

***

Rankiem następnego dnia znów zabrano mnie na badania, których powoli miałem serdecznie dosyć. Na szczęście spazmy i skurcze na tyle ustąpiły, że mogli mnie - że się tak wyrażę – odwiązać. Wciąż jednak leżałem całkiem na płasko, co doprowadzało mnie powoli do szału. Zwłaszcza, gdy ktoś wpadał w odwiedziny. Do południa zatem była Abby, Tim, Ziva, mój tato, Ducky z Palmerem, nawet Dyrektor. Petterson wpadł na chwile poinformować mnie, że Alex jutro wychodzi ze szpitala. 
‘Już kce do domu. Męczą mnie tu.’ Napisałem do Jackoba.  
‘Dasz radę, ale obiecaj, że więcej nie będziesz mnie tak straszył!’ przeczytałem, ‘Moi rodzice nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Powiedziałem im o naszej znajomości. Chcą cię poznać.’  Dodał a ja na chwilę zamyśliłem się. Niepokoiło mnie zachowanie lekarzy i to, ze wciąż leżę płasko. Co jeśli coś gorszego działo się z moimi plecami? Owszem chciałem poznać Jackoba i jego rodzinę ale... 
W tym momencie do mojego pokoju wszedł lekarz i przerwał moje wszelakie rozważania.
 - Tony. – skinął głową.
 - Doktorze Smith, co tam? – uśmiechnąłem się niepewnie.
 - Musimy porozmawiać, Tony, o twoim kręgosłupie... – zaczął a ja wstrzymałem oddech.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...