sobota, 10 sierpnia 2019

Skończyć swoje życie cz 4


Rozdział 4







‘Kiedy powiedziano mi, że nie będę w stanie już nigdy chodzić myślałem, że oni – znaczy lekarze - tylko żartują, że wkrótce zaczną się śmiać i powiedzą: "Mamy cię". Chciałem by to był głupi żart z ukrytej kamery, że chcą sprawdzić moją reakcję. Ale tak się nie stało. Lekarze nie są aż tak okrutni by robić sobie z poważnych rzeczy żarty. Chociaż z drugiej strony lekarz uznał za stosowne poinformować mnie o każdym, nawet najmniejszym urazie jakiego doznałem podczas upadku z trzeciego pietra. Tak więc, na mojej uroczej liście widniały: złamanie lewego stawu barkowego, który nadawał  się tylko na stół operacyjnym – a na marginesie to był ten sam bark, który wcześniej złamał mi oficer Mossadu i były chłopak Zivy. Do tego złamana kości w prawej ręce, skręcona kostka w lewej nodze, wstrząs mózgu, a także bardzo mocno stłuczone czoło, trzy połamane żebra i dwa pęknięte, obrzęk prawego płuca, śledziona pęknięta, dwa uszkodzone kręgi szyjne i złamany kręgosłup z uszkodzonym rdzeniem kręgowym - co równało się paraliż od pasa w dół. Nie wliczając w to wszystko licznych zadrapań, siniaków i krwiaków oraz dużej utraty krwi – nie, spokojnie, nie dopadł mnie Wampir z żadnego filmu, chociaż tu bym polemizował. Wszystkie te obrażenia doprowadziły mnie do śpiączki, w której znajdowałem się przez całe sześć dni. Przyznam się, że jeszcze za jednym zamachem nigdy w życiu nie miałem aż tylu obrażeń na raz. A znając moje ‘szczęście’ to wiedz, że już wiele mnie spotkało – po prostu przyciągam do siebie kłopoty i urazy.
Powiedzieli mi, że i tak byłem szczęściarzem bo było szkoło na betonie a gruby koc zablokował wbicie się go w moje ciało podczas upadku.
Wtedy nie wiedziałam, co czuję, czy w ogóle coś czułem a na pewno nie widziałem siebie jako szczęściarza w tamtym momencie. Raczej właśnie dopadnięty przez skumulowanego pecha. Teraz myślę, że czułem się pusty i naprawdę złamany zarówno fizycznie jak i emocjonalnie.’ napisałem po długim milczeniu. Wiedziałem, że Jackob czeka na ciąg dalszy mojej opowieści.



**flashback**



Siedziałem nieruchomo na swoim łóżku, wpatrując się w krople deszczu spływające po szarym oknie, czując jakbym się dusił od środka. Mój świat się rozpadł na drobne kawałeczki. Wraz z chodzeniem straciłem pracę, a przede wszystkim, straciłem zdolność do troszczenia się o siebie samego - po śmierci mamy zostałem z tym sam. Nie mogłem prosić nikogo o pomoc, a prawdę mówiąc wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie nikogo poprosić o pomoc. Po prostu ojciec mnie tego nie nauczył tylko wmawiał, że my DiNozzo radzimy sobie sami ze wszystkimi naszymi problemami i nie okazujemy ich obcym ludziom. A teraz chodziło o inny rodzaj pomocy, bo będąc niepełnosprawnym zdawałem sobie sprawę z tego, że będę potrzebował jej przez 24h/24h w każdych najdrobniejszych czynnościach.
Gibbs poszedł na kawę - dobra... Szczerze mówiąc, wyrzuciłem go z pokoju. Po prostu chciałem być sam. Sam na sam ze swoim bólem, cierpieniem i rozpaczą.
Nie mogłem po prostu umrzeć? Dlaczego muszę żyć i cierpieć jako inwalida? Kocham moją pracę, a teraz... Teraz... Nie mogę nawet myśleć o tej całej sytuacji. To wszystko po prostu mnie przerasta.
 - Przyniosłem kawę - Gibbs pojawił się w pokoju, jak gdyby nic się nie stało i umieścić kubek na szafce w zasięgu mojej ręki. - Właściwie, przyniosłem ci galaretkę zieloną - dodał lekko i wziął łyk swojej kawy.
 - Chcesz kolejną rundkę naszej rozmowy? - zapytał prowokacyjnie.
Gibbs...
Spojrzałem na niego, czując, że w każdej chwili wszystkie ściany i zamki moich wewnętrznych murów pękną. Wszystkie moje maski posypią się i pozostanę niczym nagie drzewo ze swoimi emocjami i uczuciami na zimnym, silnym sztormie. Będę się rozpadał i...
 - Złapię cię - zapewnił Gibbs, siadając na łóżku i delikatnie jak tylko Gibbs potrafił, przytulił mnie, uważając, aby nie naruszyć żadnego z moich szwów. I nawet nie wiem kiedy, zaczęłam płakać z bólu i bezradności.



** koniec flashback’u **



‘W mordę jego’ przeczytałem i uśmiechnąłem się. O rany... dokładnie tak. ‘Ale to nie był ostatni dzień mojego załamania, ale raczej jednym z wielu dni. Kiedy lekarz zdjął wszystkie szwy i opatrunki z mojego ciała zaczął się dla mnie bolesny okres rehabilitacji... To był dopiero początek tortur i depresji. Chciałem uciec... zapaść się pod ziemię, pogrążyć się w głębokim śnie i nigdy nie obudzić. Chciałem by wszyscy dali mi święty spokój i zostaw mnie (bardzo delikatnie mówiąc). Ale z tak zwariowaną rodziną jaką mam to mogłem zapomnieć o spokoju.
Mój ojciec prawdopodobnie zawarł dziwny pakt, jakieś porozumienie z Gibbsem. Wierz mi... mieć tych dwóch za ojców to nic zabawnego. Tak, są wspaniali na swój sposób, ale był okres kiedy nienawidziłem ich z całego serca. Oh... i Abby, Ziva, Ducky, Tim, Palmer. Oni również nie byli lepsi. Wspaniale jest mieć takich przyjaciół jak oni, tak opiekuńczych, a czasem bezpośrednich, ale... jakoś nie mogłem się przed nimi otworzyć. Nie byłem już tym silnym, śmiesznym, dowcipnym, flirtującym na każdym kroku żartownisiem Tonym. Przestałem rozpoznawać siebie samego... Nie wiedziałem już kim jestem... prawdopodobnie byłem w tym czasie wrakiem człowieka, który nie mógł zrobić najprostszych rzeczy samodzielnie’.



** flashback **



Kiedy Ell, moja pielęgniarka przywiozła mnie z rehabilitacji do mojego pokoju i pomogła mi położyć się na łóżku po prostu rozkleiłem się.
 - Tony? - oczywiście Gibbs przyszedł, jakby po prostu nie mógł zostawić mnie w spokoju.
 - Idź do diabła, Gibbs - rzuciłem nerwowo. Nie miałem energii, aby spierać się z nim. - Zostaw mnie w spokoju - mój głos drżał z nadmiaru emocji, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić.
 - Tak po prostu chcesz się poddać, DiNozzo? - zapytał, a ja wiedziałem, że to będzie jedna z cięższych naszych rozmów/kłótni (sam nie wiem czym były nasze spory), a znając Gibbsa to wiedziałem, że nie odpuści dopóki nie wezmę się w garść.
 - Ja... naprawdę nie mogę... Po prostu nie mogę już - powiedziałem chowając twarz w poduszkę. Wszystko, całe moje ciało (oprócz rzecz jasna nóg) bolało jak cholera. Chciałem móc przestać czuć cokolwiek.
 - Jasne, że możesz - odparł zbliżając się tak, bym mógł go widzieć, nawet z ukrytą twarzą. – Przestań użalać się nad sobą, DiNozzo, bo to nie jest w twoim stylu.
 - Może w takim razie mnie nie znasz! - podniosłam głowę i poczułam łzy wściekłości i bezradności spływające mi po policzkach.
Gibbs stał z tym półuśmiechem Mona Lisy, który chciałem zedrzeć z jego twarzy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że mój świat zawalił się, że nie widziałem już sensu w tym, co robiłem. Nie miałem sił by walczyć.
 - Och, ależ ja ciebie znam, problem w tym, że to TY nie znasz siebie! -  Gibbs powiedział opanowanym głosem siadając na krześle, wciąż z tym łagodnym uśmiechem. Gibbs i łagodny uśmiech... Nie jestem przyzwyczajony do Gibbsa, takiego jak ten. Gibbs krzyczący, wściekły Gibbs - tak, ale miły Gibbs, gdy krzyczę na niego? Cóż... to coś nowego! Coś co wyprowadzało mnie z równowagi i przerażało.
 - Gibbs... Nie mogę być pieprzonym agentem terenowym a wiesz jak ja nie cierpię papierków. Ja i papierki po prostu do siebie nie pasujemy! Ja... Po prostu... Ja nie... cholera, nie mogę prosić o pomoc – wyrzuciłem z siebie.
 - Dyrektor chce porozmawiać z tobą osobiście, ale dopiero, kiedy będziesz w lepszym nastroju – ot, cały Gibbs.  - Nie obchodzi mnie, czy chcesz, czy nie, DiNozzo, ale i tak pomożemy ci, nawet jeśli o to nie poprosisz to i tak uzyskasz pomoc i zarobisz jeszcze ode mnie w głowę!
 - Gibbs... nie bije się ludzi niepełnosprawnych - rzuciłem czując pewien rodzaj ulgi i wsparcia duchowego.
 - Widzisz tu jakieś osoby niepełnosprawne, bo ja widzę tylko agenta federalnego, który leży i użalania się nad sobą -  rzucił ostro pochylając się w moja stronę. – Dasz radę Anthony.
Anthony! Kiedy Gibbs wymawia całe moje imię to jak przechodzenie w bardziej intymną sferę naszej relacji, sferę ojca i syna, w sferę zaufania i przyjaźni.
 - Chcę w to wierzyć - powiedziałem i nagle poczułem lekkie pacniecie w tył głowy.
 - Więc uwierz – wyczułem rozkaz w głosie Gibbsa. Zamknąłem oczy powtarzając sobie w myślach niczym mantrę, że dam radę, że poradzę sobie. A silna dłoń na mojej pomagała mi w uwierzeniu w te słowa.



** koniec flashback’u **



Zaczęło szarzeć na zewnątrz. Gibbs spał obok mnie na łóżku. Nie jestem zły na niego, bo przeze mnie często wiele nocy zarwał. Cieszę się, że jest blisko i że mój ojciec i Jack śpią spokojnie w sąsiednich pokojach.
A poza tym, widok drzemiącego i chrapiącego Gibbs’a - bezcenne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...