sobota, 10 sierpnia 2019

Skończyć swoje życie w Święta cz 2


Rozdział 2








Następne, co pamiętam, to był niesamowity, ostry ból w całym moim ciele. Wiedziałem zbyt dobrze, jak to jest, kiedy ma się złamane kości, wiec  teraz doskonale wiedziałem, że połamałem się nieźle. Na bank mogłem się z kimś założyć, że miałem połamane żebra, złamana lewą rękę i... i...
Cholera!
Coś było nie tak z moimi nogami!
Zacząłem kaszleć sam nie wiem czy z powodu kurzu czy przez obite żebra, ale przez to ponownie straciłem przytomność.
Następnym razem, kiedy odzyskałem przytomność wiedziałem, że coś, gdzieś dzwoni. I pewnie właśnie to dzwonienie sprowadziło mnie na ten cholerny, bolesny padół, niechcianej w chwili obecnej, świadomości. Wiedziałem, że to melodia, nawet ją znałem. To mój telefon! Kochany telefonik nie rozbił się podczas upadku, szczęściarz ale nie na darmo kupiłem najnowszy model Noki, z którą możesz robić, co chcesz a ona dalej będzie działać – no chyba, że nie będzie zasięgu lub bateria zdechnie a nie będzie się miało ładowarki pod ręką.
 Ostrożnie zacząłem macać dłonią podłoże wokół siebie, szukając tego głupiego aczkolwiek zbawiennego telefonu. Wiedziałem, że był gdzieś blisko. Odrobina wysiłku była potrzebna by go znaleźć, ale kiedy wszystko boli jak cholera, to nawet podrapanie się po nosie to niesamowity kaskaderski wyczyn. Pył gryzł mnie w płucach. Czułem każdy mięsień mojego ciała, który krzyczał w czystej agonii. Spojrzałem w górę.
Cholera, musiałem spaść z jakieś trzy piętra w dół do piwnicy czy czegoś w tym stylu.
W końcu, po kilku bolesnych, ciężkich i nieudanych próbach, chwyciłem za telefon i odebrałem polaczenie.
 - DiNozzo, gdzie ty jesteś? Co się stało? Jadę z pogotowiem. - to był, rzecz jasna, Gibbs. Czułem, że jest zły, ale nie na mnie, ale na samego siebie za to, że pozwolił mi iść samemu bez kogoś ubezpieczającego mój tyłek. Rany... Szefie, tyle razy już sam chodziłem, więc to nie była jego wina. Ale skąd on, do jasnej ciasnej anielki, wiedział, że coś mi się stało? Anthony DiNozzo! Mówisz o swoim SZEFIE - GIBBSie! On wie wszystko! No, okej... prawie wszystko, ale zawsze może wyczuć kiedy coś ci się przytrafi.
 - Szefie... – szepnąłem a w tym samym momencie uderzył w moje ciało gwałtowny i przenikliwy ból.
 - Mów do mnie, Tony! Zostań ze mną, pomoc nadchodzi! - powiedział do mnie.
 - Jestem... – kaszel - w piwnicy, chyba... – kaszel - spadłem... nie wiem... wszystko boli, Szefie... – przyznanie się Gibbsowi, że jest się w bólu to jak wyznanie najgorszemu wrogowi całej prawdy bez tortur, ale w chwili obecnej to mnie najmniej martwiło, Gibbs musiał wiedzieć, co ze mną. A poza tym, po tylu latach nauczyłem się iż lepszą opcją będzie przyznanie się Gibbsowi jeśli tyczyło się to mojego stanu zdrowia. I nawet jeśli nie powiedziałbym mu, że piekielny ból mnie rozrywa, to Gibbs by wyczuł ponieważ kilkakrotnie jęk bólu wyrwał mi się z gardła, kaszlałem i miałem cholerne problemy z nabraniem tak upragnionego, czystego powietrza do płuc.
 - Wiem, Tony, wiem. Trzymaj się - powiedział.
Chciało mi się płakać. Moje ciało było połamane i wiedziałem, po prostu czułem to, że umieram. Moje płuca nie pracowały dobrze i czułem krew w ustach. Czy się bałem? Byłem cholernie przerażony.
 - DiNozzo! – chyba mi się z lekka odpłynęło, bo teraz słyszałem jak ewidentnie Gibbs wrzeszczał na mnie i domaga się odpowiedzi. Zamrugałem kilka razy. Moja wizja stawała się coraz bardziej niewyraźna i miałem coraz gorsze problemy z koncentracją.
 - Sz-sze-fie - mój głos łamał się i zacząłem szlochać. Tak, ja, Anthony DiNozzo rozkleiłem się. 
Właśnie wtedy poczułem czyjąś rękę na sobie.
 - Ciii... Jest dobrze, mam cię, Tony. Wszystko będzie dobrze - zapewnił mnie a ja mu ufałem, jak zawsze.


***


Reszta była całkowicie rozmazana dla mnie. Pamiętam jak przez mgłę jazdę do Bethesdy. Pamiętam, że Gibbs trzymał mnie za rękę i szeptał coś, jakieś słowa, aby mnie uspokoić. Pamiętam ból i krzyk Gibbs’a proszący, żebym z nim został.


***


Wtedy wszystko ustało. Zatrzymało się jak w filmach. Było po prostu ciemno i zimno. Zostałem sam. A potem, a potem była nicość.
Przestałem czuć, słyszeć, ból zniknął. A potem poczułem ostry ból, a następną rzeczą jaką wiem jest fakt, iż stoję przy moim martwym ciele. Widziałem jak lekarze robili wszystko, co było w ich mocy by mnie przywrócić do życia. Chyba leżałem na Ostrym dyżurze. Ogromny biały zegar wskazywał godzinę osiemnastą czterdzieści pięć. Czy to była godzina mojego zgonu? Spojrzałem niepewnie na okno od pomieszczenia i zobaczyłem Gibbs’a. Był blady jak prześcieradło, przerażony, smutny, załamany a jednocześnie zdeterminowany. Wtedy dostrzegłem jak łzy spływają z jego lodowo niebieskich oczu. Stał nieruchomo nawet ich nie wycierając, z oczyma nieruchomo utkwionymi w moje martwe ciało.
 - No dalej, synku -  usłyszałem jak szepnął, a potem coś mnie szarpnęło w piersi. Jeden raz, potem drugi, a potem wszystko znów zaczęło boleć. Wróciła do mnie bolesna świadomość życia.



** koniec flashback’u **



 „O cholera” - Jackob napisał. „Człowieku, to gorsze niż mój wypadek.”
 „No cóż... ale żyję tak jak i ty” odpowiedziałem. Może ta rozmowa pomoże nam obojgu. Nawet jeśli ja już sobie poradziłem z tym wszystkim i zaakceptowałem to jednak jak każdy miewałem słabsze chwile i zachwiania wiary w tym, co robię. Więc może to będzie jakiś rodzaj terapii dla nas obu, dla mnie i Jackob’a?
 „Co się stało jak się obudziłeś? Co z rodziną i przyjaciółmi? Jak zareagowałeś?” Chciał wiedzieć, jak sam przez to przeszedłem i zacząłem żyć na nowo. Spojrzałem na drzwi do mojego pokoju i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem zaspane oczy mojego Szefa.
 - Nie śpisz? - Ojej! Gibbs spojrzał na mnie podejrzliwie. – Jest za piętnaście trzecia, Tony.
 - Wiem, wiem, ale pracuję, dobrze... Obiecuję, że powiem ci później. – posłałem mu niewinne spojrzenie. Ale Gibbs nie byłby sobą, gdyby nie uzyskał natychmiastowej odpowiedzi. Przetarł zatem zaspane oczy i wdrapał się na łóżko obok mnie.
 - Ta... Musisz wiedzieć wszystko i teraz – przewróciłem oczyma i w skrócie opowiedziałem mu o Jackobie.
 - Chcesz filiżankę gorącej herbaty lub czekolady? - uśmiechnął się i wstał.
 - Czekoladę. I jeśli możesz, to przynieś te pyszne ciasteczka, które Jack upiekł – poprosiłem. Gibbs machnął ręką w drzwiach i zszedł na dół do kuchni.
 „Mój szef wstał” napisałem do Jackoba.
„Powiedz, że nie idziesz jeszcze spać? Proszę! Jeszcze nie... ja...” prosił, wręcz błagał mnie.
„Nie, nie, młody. Poszedł po czekoladę dla mnie. Pozwoli nam pogadać, bez obaw. Ale może byłoby lepiej, gdybyśmy obaj poszli spać i pogadali rano?” zapewniłem i zaproponowałem, chociaż znałem odpowiedź.
 „Ja... Nie mogę spać... Boję się, że... wiesz... się nie obudzę lub... wiesz...” odpisał.
 „W porządku, Jackob. Wszystko będzie dobrze.” Odpisałem i zapewniłem. Bo wiedziałem w jakim teraz momencie się znajdował.
 „Chcę wierzyć w to, ale nie sądzę, że dam radę. Jestem zbyt słaby...”
„Nie! Nie jesteś! Musisz tylko uwierzyć, że będzie lepiej i dopuścić do siebie i swoich uczuć rodzinę, nawet jeśli wywoła to ogromny konflikt między wami i nawet jeśli będziesz myślał, że ciebie znienawidzą. Możesz i przejdziesz przez to. Wiem, że to trudne, byłem tam, więc wiem co mówię.” Wtedy Gibbs pojawił się z tacą, dwoma filiżankami gorącej czekolady i ciasteczkami Jack’a.
 - Jak sobie radzisz? - Zapytał Gibbs siadając na łóżku. Od razu chwyciłem za jedno ciasteczko.
  - Wiesz, przed nim długa i wyboista droga, tak jak była dla mnie -  odpowiedziałem, zagryzając ciasteczko.
  - Yhym... - to była jego odpowiedź, gdy upijał łyk czekolady. Aż czułem się nieswojo. Gibbs i trunki inne niż kawa?! A jednak. - Wiec, na jakim etapie jesteście? -  zapytał poprawiając się na łóżku i poprawiając moje poduszki.
 - Jestem wciąż nieprzytomny.
 - Hymm... Chcesz mu powiedzieć, co my mówiliśmy do ciebie, gdy byłeś w śpiączce? - Gibbs uniósł brew a ja zrobiłem tę głupia minę w stylu wyciągniętego z wody karpia.
  - Skąd wiesz, że ja wiem? - palnąłem głupkowato.
  -Jackob czeka, DiNozzo - taak, jego klasyczna, krótka odpowiedź. Jak zawsze.
„Gdzie jesteśmy? Ah... wciąż jestem nieprzytomny”



** flashback **



Pip... pip... pip...

To była pierwsza rzecz, którą usłyszałem po strasznie długim okresie ciszy. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Znajdywałem się chyba między stanem uśpienia a świadomości, jakbym balansował na linie zastanawiając się, w którą stronę się przechylić i spaść. Jest ciemno i jestem sam. Ale potem usłyszałem, że ktoś woła moje imię, potem następny raz i kolejny.
 - Junior, tu tata -  Jest! Słyszę go ale nie widzę. Dookoła tylko ciemności egipskie.
Gdzie jesteś, tato?
Tato?
 - Wszystko będzie dobrze, synu. Dbamy o Ciebie.
Wiem, tato, ale nie mogę znaleźć wyjścia!
 - Wiesz... po śmierci mamy... Nie wiem... Straciłem wszystko. Zawsze marzyłem o doskonałym życiu z żoną, synem, w zdrowiu i dostatku. Byłem.... Byłeś tak podobny do niej i to bolało mnie najbardziej. My, DiNozzo... wiesz, że nie mieliśmy dobrych relacji między nami. Jak ja i twój dziadek. To był mój błąd, że nie powiedziałem ci jak ważny jesteś dla mnie, że Cię kocham, synu.
Chciałem się obudził i powiedzieć mu, że mi przykro, że nie pomogłem mu i że też go kocham. Ale to zadanie było niezwykle trudne. Czułem, jakby coś trzymało mnie w ten głupiej otchłani.


***


 - Hej, Tony... um... to ja... Tim... twój Nowicjusz...- Serio?! Od razu rozpoznałem McPrzerażonego! Jeden mały szczegół, który musisz wiedzieć to to, że Tim już nie jest nowicjuszem. Pracuje jako agent osiem lat, ale dla mnie zawsze będzie moim małym Nowicjuszem.
 - Musisz się obudził, Tony. Jest smutno w pracy i... wiesz, że... Tęsknię za moim starszym bratem... proszę bardzo... Tak, myślę o tobie jak o  starszym bracie, którego nigdy nie miałem. My... wiesz... walczymy, droczymy się, robimy sobie żarty ale wiedz, że cieszę się, że zawsze w razie czego ubezpieczasz mój tyłek. Jesteś świetnym agentem i wiele się od ciebie nauczyłem. I stałem się silniejszy dzięki tobie, a kiedy tego potrzebowałem zawsze chroniłeś mnie przed gniewem Gibbs’a. Proszę... wrócić, Tony. Abby wciąż płacze, Ziva jest smutna, tak jak Ducky. Palmer... Myślę, że jest smutny i nieco zagubiony. Twój tata jest tutaj i wychodzi tylko kiedy któreś z nas jest z tobą. Gibbs... rany... Tony, jest gorzej niż w przypadku Ariego lub po śmierci Kate. Pracujemy tylko przy zimnych sprawach i się nudzimy... znasz mnie... Nawet Jack przyjechał do DC, kiedy Gibbs powiedział mu.


***


Nie wiem jak długo panowała cisza a ja wędrowałem w tej ciemności, ale kiedy już chciałem zrezygnować, usłyszałem Abby. Tak, płakała i krzyczała na mnie, bo złamałem przyrzeczoną jej obietnicę.
 - Hej, Tonyboy. Moje biedne maleństwo. Musisz się obudzić, kochanie. Tęsknimy bardzo. Potrzebuję mojego starszego braciszka, mojego najlepszego przyjaciela. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ja... – szloch. Czy to naprawdę jest Abby? Albo ktoś ją przełączył, bo nie mogła powiedzieć ani jednego słowa a przecież zawsze jest tak rozgadana.
Byłem cholernie zdesperowany, by znaleźć wyjście, ale długo jeszcze mi się nie udawało.


***


 - Anthony, mój drogi chłopcze. - Cóż... czas na Ducky’ego. Tak, jego imię jest genialne, ale jego prawdziwe imię to Donald - wszyscy jednak nazywają go Ducky. No okej, jego przyjaciele tak go nazywają. A ja dla niego zawsze będę Anthony.
 - Musisz być cierpliwym, mój drogi chłopcze. Wszystko będzie coraz lepiej z czasem. Musisz wiedzieć, że wszyscy za tobą tęsknimy i jesteśmy tutaj aby ci pomóc. Krok po kroku, będziemy z tobą, mój chłopcze, więc nie martw się o nic. Wystarczy, że skoncentrujesz się na tym by wydobrzeć. Cóż... Rozmawiałem z lekarzem i wiem, że robisz bardzo dobre postępy i to kwestia dni, kiedy się obudzić. Musisz wiedzieć, że jesteś jak wnuk dla mnie lub jak bratanek od o wiele młodszego brata, Anthony.



** koniec flashback’u **



„Kurcze... Czułem się dziwnie, słysząc jak do mnie mówili w ten sposób. Wiem, że normalnie nigdy, przenigdy by się nie odważyli powiedzieć mi te rzeczy. Byłem naprawdę w bardzo złym stanie i to wywołało w nich takie reakcje.” napisałem do Jackob’a.
„Nie jestem zaskoczony. Myślę, że czułbym się tak samo jak ty. Ale... tak... ale co twój Szef i Ziva powiedzieli ci?” odpisał.
Spojrzałem na Gibbs i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem jego zaciekawiony wyraz twarzy.
 - Więc... co ja i Ziva powiedzieliśmy ci wtedy? - zapytał. Wziąłem ostatnie ciasteczko.
 - Może ty mu powiedziesz? – rzuciłem z pełnymi ustami.
 - To twoja historia, Tony, nie moja. -  Tak, to mój Szef. Albo się go kocha, albo nienawidzi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...