sobota, 10 sierpnia 2019

Skończyć swoje życie cz6


Rozdział 6








‘By nie zwariować doszczętnie popadłem w rutynę. Pobudka rano, ćwiczenia, śniadanie, następna seria ćwiczeń, odpoczynek, obiad, chwila dla siebie. Przeglądanie zimnych spraw w biurze. Tak, to było najgorsze. Moja pierwsza po wypadku wizyta w agencji. Minęły trzy miesiące i dopiero uświadomiłem sobie, że ani razu nie zapytałem o sprawę Hobb’a. Czy rozwiązaliśmy sprawę? Złapaliśmy sprawcę a najważniejsze, dlaczego podłoga pode mną się zarwała? Tego to akurat mogłem się sam domyślić, bo przecież dom wyglądał jakby miał się zaraz zawalić. Jednak jak się okazało to Hobb pozostawił pułapkę w domu. Tyle, że to nie ja miałem tam wejść i spaść a oprawca Hobb’a, który mógłby się pojawić w domu w poszukiwaniu dysku. Tak, dysku, który zawierał bardzo ważne dane a był ukryty w tym pokoju dziecięcym, w pluszowym piesku stojącym na regale, którego sam widziałem.  Oczywiście dyrektor musiał oddalić nasz zespół od sprawy. Przez dwie doby walczyłem o życie a potem wciąż byłem w śpiączce, więc wiedział, że nasz zespół nie będzie w stanie dokończyć zadania, chociaż bardzo by chciał. Sprawę przejął zespół Balboy a pomagał mu Fornell z FBI jako, że agent federalny został ranny podczas służby. Ot, takie są u nas procedury. – opowiedziałem mu i uśmiechnąłem się blado na samo wspomnienie. Gdybyś mnie wtedy zobaczył, to byś mnie nie poznał. Przydługie rozczochrane włosy, nieogolony i z lekką niedowagą. Oj, tak, schudłem dobre piętnaście kilo w te trzy miesiące.



** flashback **



Drzwi otworzył mi Gibbs i pozwolił bym wjechał wózkiem. Pozostawał z tyłu. Jego jedna ręka spoczywała na rączce do prowadzenia wózka, zaś w drugiej standardowo trzymał kubek z kawą.
 - Hej Pete – rzuciłem przybierając na twarz swój firmowy uśmiech, którym często raczyłem ludzi, gdy chciałem zamaskować to, co działo się wewnątrz mnie.
 - Hej, Tony, miło cię widzieć w dobrej formie – rzucił uśmiechając się do nas ochroniarz – Świetnie, że wracasz do zdrowia i pracy.
 - Też się cieszę – odparłem przechodząc a raczej przejeżdżając wózkiem przez służbowe wejście. Obaj z Gibbsem wiedzieliśmy, że kłamię mówiąc, że się cieszę ale tego wszyscy nie muszą wiedzieć, prawda?  
Kiedy wyjechaliśmy z windy zatrzymałem się przed swoim starym biurkiem. Westchnąłem z goryczą wiedząc, że już nigdy nie będę należał do zespołu Gibbsa. Przytłaczała mnie świadomość, że ktoś może zająć moje miejsce. Wiedziałem, że McGee poradzi sobie jako starszy agent, jako prawa ręka Gibbsa ale i tak martwiłem się o zespół. 
 - Patrzcie, patrzcie któż to wrócił! – usłyszałem i zobaczyłem kilku innych agentów a zarazem kumpli idących w moją stronę – DiNozzo, miło, że raczyłeś ruszyć swój tyłek i wrócić bo ten twój szef jest nie do zniesienia – narzekali uśmiechając się.
 - Hej, mam bilety na mecz Wizards. Grają z Knicks’ami – zaproponował Larson. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić nigdzie z kimkolwiek, ale też nie miałem serca się wymigiwać.
 - Nie daj się prosić, DiNozzo – nalegali – Odwieziemy cię po meczyku grzecznie bo Gibbs by nas obdarł ze skóry – Larson mrugnął do mnie porozumiewawczo, rozglądając się czy aby Gibbs go nie usłyszał.
 - Skoro aż tak nalegacie – uśmiechnąłem się i szczerze, był to jeden ze szczerszych uśmiechów jaki ostatnimi czasy kogokolwiek obdarowałem. I powiem w zaufaniu, że poczułem ulgę, że nie zostałem odepchnięty od społeczności, że jednak ludzie chcą ze mną przebywać.
 - Jesteś niepełnosprawny, DiNozzo, nie obłąkany – usłyszałem za sobą głos Gibbsa, który zrobił miejsce za moim starym biurkiem i pomógł mi podjechać tam.



 ** koniec flashback’u **



‘Świetni ludzie cię otaczają’ Jackob napisał. 
‘Oj, tak ale nie poszedłem wtedy na mecz z chłopakami. Przeszarżowałem na rehabilitacji i wieczorem nie byłem w stanie się ruszyć, tak byłem obolały. Na szczęście chłopaki byli wyrozumiali i co najlepsze, wprosili się do domu Gibbsa z popcornem by razem obejrzeć mecz w telewizji.’ Odpisałem. To był dobry dzień. Chociaż byłem obolały i nie w nastroju na towarzystwo, to jednak dobrze się czułem po ich wizycie. ‘Musisz uwierzyć, że znajdą się twoi koledzy, którym naprawdę zależy na znajomości z tobą i nie ważne, co a będą przy tobie.’ Zapewniłem. Jackob musi w to uwierzyć. Jest świeżo po wypadku, zatem rozumiem przez, co przechodzi.  
 - Hej – usłyszałem i zobaczyłem Zivę uśmiechającą się – Tony, Tony – Ziva najpierw cmoknęła w policzek mojego ojca a następnie podeszła do mnie i również cmoknęła.
 - Tylko tyle – możesz wyczuć w moim głosie lekki zawód. Ziva ściągnęła płaszcz, odwiesiła a następnie usiadła obok mnie na kanapie, po czym położyła lekko zimne dłonie na moich policzkach i przyciągnęła do siebie by mocno i namiętnie pocałować.
 - Czy tak lepiej? – czy musiała pytać widząc mój uśmiech wart miliard dolarów w diamentach?                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...