A/N: Czekając na korekty od Alexandertty Wen się odezwał :P Ten pomysł chodził za mną od dłuższego czasu. Urodziny Chaosa i Zniszczenia :) Dajcie znać czy się podobało :P
**Chandni**
Gdyby
mieszkali w Stanach Zjednoczonych właśnie szykowaliby się do hucznej
uroczystości w gronie najbliższych. Gdyby byli normalnymi nastolatkami
urządziliby jakąś ekstra imprezę w najlepszym klubie z popularnym DJ’em,
dobrymi i drogimi alkoholami. Pewnie zamówiliby drink bar i pokazy barmańskie.
Pewnie urządziliby jakieś dzikie rodeo lub wyścigi samochodowe niczym z serii Szybcy i Wściekli. Gdyby byli normalnymi
nastolatkami poprosiliby rodziców o podróż dookoła świata i super bryki.
Ale
nie byli jak większość rówieśników – zawsze wyróżniali się. Nie byli też w stu
procentach Amerykanami i to, że obchodzą szesnaste urodziny wynikało tylko i
wyłącznie z zakładu w jaki weszli z wujkiem RJ. I z tychże właśnie powodów nie
poprosili o ‘typowe’ prezenty.
Dlatego teraz jego drżące z wysiłku ramiona w
końcu nie wytrzymały i poddały się. Opadł ciężko w mokre błoto, przez które się
właśnie czołgał. Obok niego leżał jego brat. Obaj byli cali w błocie, tak iż
zastanawiali się czy nie powłaziło im nawet w majtki. Białe koszulki i wojskowe
spodnie khaki obklejały ich niczym kokony. Mokre przydługie włosy prawie
właziły im do oczu. Drżeli z zimna, wyczerpania i głodu. Czuł każdy mięsień,
nawet ten, o którego istnieniu zapomniał. Oddech miał szybki i urywany. Coraz
gorzej przychodziło mu regulowanie oddechu jak uczyli ich wujkowie.
Co
ich podkusiło by poprosić na szesnaste urodziny o coś takiego? Zaledwie kilka
dni temu obaj z Gabe obchodzili szesnastkę i jako obywatele ameryki powinni
obchodzić je hucznie. Chociaż tak w zasadzie to byli obywatelami całego świata.
Urodzili się i pierwsze cztery lata swojego życia spędzili w Harvardzie, gdzie
ich ojciec wykładał na uczelni. Następnie przeprowadzili się do Watykanu na dwa
nudne lata, gdzie urodziła się ich siostra – Danno. Potem wyprowadzili się do
Oxfordu, gdzie ich mama otworzyła kolejna filię ich rodzinnej firmy Unitline
Exploring Nature, a tata dusił się na uczelni, gdzie dokuczali mu koledzy. Anglia
była fajna ale nie pasowała im pogoda. Każda wymówka była dobra by się
przeprowadzić. Zwłaszcza gdy ma się taką świrniętą rodzinę jaką mieli oni. Aż w końcu trafili do Malagi; rajskiego
miasta hiszpańskiego, które zawierało wszystko to co kochali. Ciepło,
śródziemnomorską kuchnię, góry, morze i przede wszystkim bogate dziedzictwo
kultury narodowej. Kiedy tylko przyjechali do Malagi od razu zakochali się w
Andaluzji. Nikogo zatem nie dziwiło, że
biegle mówili w kilku językach, zwłaszcza iż ten dar odziedziczyli po ojcu. I
nie tylko ten. Rodzina nazywała ich Chaos i Zniszczenie a na tatę wołano
Apokalipsa. W wieku siedmiu lat zaczęli oglądać stare odcinki MacGyvera i nie
byliby sobą gdyby nie zaczęli eksperymentować. Przecież musieli wiedzieć czy
wyczyny ich ulubionego bohatera są możliwe do wykonania. Każdy odcinek i
eksperyment analizowali i notowali skrzętnie w swoich notatnikach. Jako
dziewięciolatkowie wzięli udział w obozie w Bramley Camp – taka mini szkoła
przetrwania dla dzieciaków. Nikt się nie spodziewał, że to jest to, co im się
spodoba. Co nieco okiełzna ich charaktery. Chociaż wujek RJ już wtedy
przewidywał, że zrobią to co właśnie robili teraz – przechodzili hell week.
Prawdziwe szkolenie jakie przechodzą rekruci Navy SEAL. Byli najmłodszymi
uczestnikami kursu. Wszyscy, którzy wraz z nimi brali udział w kursie, mieli
już ukończone co najmniej osiemnaście lat.
I
jeśli miałby być z sobą szczery to reakcja rodziny, że chcą przejść hell week,
nawet go nie zaskoczyła. Tak samo jak nikogo nie zaskoczyło, że chcą odbyć to
szkolenie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to była tylko kwestia czasu.
Teraz
właśnie czołgali się w błocie po tym jak uprzednio leżeli przez kilka godzin w
lodowatej wodzie. A wcześniej wykonywali różnego rodzaju testy sprawnościowe –
podciąganie na drążku, biegi, przysiady, noszenie belki, strzelanie, pływanie
na różne dystanse, uwalnianie skrępowanych kończyn w basenie i wiele, wiele
innych wyczerpujących fizycznie i psychicznie zadań.
Zamrugał
powiekami, na które spadły ciężkie krople deszczu. Przygryzł wargę. Robiło się
coraz ciekawiej. Im trudniej tym lepiej. To też mieli po ojcu. Uwielbiali podejmować
wyzwania.
I
oczy.
Obaj
posiadali ten niespotykany lazurowy kolor oczu przez które – mówiono - zagląda
się do niebios. Byli jak skóra zdjęta z ojca, z tą drobną różnicą, że Gabe miał
brązowe włosy. I nieco charakter matki, który łagodził charakter ojca i
powstrzymywał zapędy Nick’a.
- Panienki się zatrzymały. Czy ślicznotki mają
dość? – surowy, kpiący głos sierżanta Balco zabrzmiał niczym grom z nieba tuż
nad nimi. Mina Gabriela, który odwrócił się do niego mówiła wszystko – już dawno
przywykli do tego określenia. Ale wygląd był ich atutem i bronią. Bo przecież
nikt nie będzie podejrzewał lalusia z reklamy Blanda-Med o nadzwyczajne
zdolności. Gabriel błysnął w szelmowskim uśmiechu, na co Nick tylko przewrócił
oczami.
- Nie, sierżancie! – odpowiedział bojowo i
posłał mu ostre spojrzenie. Deszcz coraz mocniej padał opłukując ich śniade
ciała nico z brudu. Błyskawica, która przecięła właśnie niebo, odbiła się od
twarzy nastolatka i spotęgowała jeszcze bardziej intensywność jego spojrzenia.
Spojrzał na brata, skinął głową jakby dając znak i zaczął dalej się czołgać.
- Noc dopiero się zaczęła i obiecuję, że
będzie kurewsko ciężka – głos sierżanta znowu zagrzmiał ostro nad ich głowami –
Sprawię, że będziecie płakać jak panienki i sikać w majtki jak niemowlaki –
wygrażał się im – Dzisiejszej nocy wielu z was jeszcze zadzwoni w dzwon.
Panienki Carter, liczę na was – zakpił bezczelnie bezpośrednio już odnosząc się
do Nick’a i Gabriela.
- W marzeniach, sierżancie - odszczeknął Nick, wyszczerzając się w obłudnym
uśmiechu. To było coś na co czekali latami. Nie byli zwykłymi chłopaczkami.
Nick wiedział, że w oddali w stroju instruktora stoi wujek Randal i czuwa nad
ich bezpieczeństwem. Ale to właśnie była ich przewaga nad innymi – znali ludzi
z różnych jednostek wojskowych, policyjnych, wywiadowczych. Trenowali u
najlepszych. Sztuk walki uczyli się u takich płatnych zabójców jak Shardiff i
Akira, a uzupełniali nauki u Darrena, zakonnika Pugnus Dei. A poza tym
uwielbiali od małego trenować z tatą. I czytać. Pochłaniali książkami tonami
niczym typowe mole książkowe. Podczas gdy on z dziecięcą łatwością potrafił zhakować
najlepsze zabezpieczenia Fort Knox, tak Gabriel potrafił sfałszować Rembrandta
tak iż celnicy na granicy i specjaliści od fałszerstw nie byli w stanie dojść,
który obraz jest oryginałem a który podróbką. Żadne zabezpieczania nie
stanowiły dla nich problemu.
Błyskawica
przecięła niebo tuż nad nimi a zaraz za nią rozległ się potężny huk. Nick
zamarł na ułamek sekundy kiedy wspomnienie burzy w Kambodży niespełna rok temu
wdarło się niespodziewanie do jego umysłu. Ale jak szybko się pojawiło tak
szybko je odepchnął. Po to właśnie tu byli. By wzmocnić jeszcze bardziej hart
ducha. By być tak silni jak tata.
Obaj
wstali z błota i pobiegli do kolejnego stanowiska, gdzie czekały kolejne
katusze.
***
O bogowie Olimpu!, jakby to powiedział wujek Modo. Czuł
się jak Dawid walczący z Goliatem. Walka w ręcz w środku nocy w budynku
szkoleniowym, który przypominał ruderę z Afganistanu, z cienkim jak papier
dachem, rusztowaniem i różnymi pułapkami takimi jak miny pod schodami czy
nastolatek z pasem Szachida. Nick cicho zagwizdał i rozejrzał się za swoimi
opcjami. Jak mawiał MacGyver „Im większy
plan tym większe prawdopodobieństwo wpadki”. Zatem kroczek po kroczku
będzie improwizował. Tak jak zawsze zresztą. Na szczęście nie był w tym sam. Na
jego sygnał czekał Gabe ze scyzorykiem w ręku. Tylko i aż tyle im dali. Chyba
nie spodziewali się, że oni sobie z tym zadaniem poradzą śpiewająco. Nick
postanowił odwrócić uwagę mięśniaka i odciągnąć go od dziesięciolatka. Dzięki
temu Gabe mógł działać i ostrożnie podejść do chłopca. Oczywiście obaj
wiedzieli, że chłopiec może w każdej chwili zdetonować ładunek. Ale A – malec nie
wyglądał jak dziecko ekstremistów. No chyba, że wyprali mózg brytyjskiemu
dziecku. Skąd pewność, że brytyjskie? I tu przechodzimy do punktu B - po
pierwsze był rudy, po drugie zdradzał go akcent, a po trzecie nie wyglądał jak opętany
fanatyk religijny, który chce – dla chwały Allaha – zgładzić niewiernych tylko
jak przerażone dziecko.
Dlatego Gabe metodycznie, powoli, przygarbiony
zaczął się skradać w stronę chłopca jednocześnie mówiąc do niego spokojnie. Jak
dobrze, że ciocia Olga pokazywała mu kilkakrotnie jak obchodzić się z takimi
pasami. Wiedział, że to test, ale najmniejszy jego błąd i koniec zabawy. Na
dodatek w słabo…
Gabe
nie dokończył wątku. Mocny błysk rozświetlił pomieszczenia a sekundę później huk
ogłuszył wszystko. Piorun musiał uderzyć w pobliski budynek. Światła zamrugały
a następnie zgasły. Dookoła zapanowała niemalże egipska ciemność.
- Zostać na swoich pozycjach! – padł rozkaz
sierżanta Balco, zatem posłusznie pozostali na swoich miejscach. Po dziesięciu
minutach mężczyzna zdenerwowany, oświetlając sobie latarką drogę, wrócił do
nich.
- Macie szczęście panienki. Generator padł i w
całych koszarach nie ma prądu. Niech to diabli z tą burzą – oznajmił.
- Tylko niech sierżant nie mówi „i diabli
trzasną” bo może pan wywołać wilka z lasu – Nick pozwolił sobie na odrobinę
żartu.
- Raczej Thora – mruknął Gabriel podchodząc do
brata i wymieniając zawiedzione spojrzenia. Muszą na razie zawiesić swoje
zadanie. Posłusznie podążyli za sierżantem.
- I co z generatorem? – zapytał Balco
technika.
- Nie ruszy – rzucił bezradnie żołnierz.
Nick
spojrzał na brata a potem jego spojrzenie przykuły światła.
-
Za pozwoleniem, sir – odezwał się i nim Balco zareagował, potruchtał w stronę
karetki pogotowia. Po kilku minutach wrócił - i nie jak oczekiwał Balko z kubkiem
wymarzonej gorącej czekolady – a z zestawem reanimacyjnym. Postawił go na
wolnej półce przy generatorze.
- MacGyver wersja z 2017 roku. Odcinek
osiemnasty, crossover z Hawai 5-O – zaczął Nick, gdy wyciągnął potrzebne
sprzęty i zabrał się do pracy. Na całe szczęście przestało padać bo miałby
problem. Chociaż generator znajdował się pod zadaszeniem to gdyby zacinał
deszcz, miałby spory problem z drutami, jakie przygotował i podprowadził do
generatora.
- Wiesz co robisz? – zapytał Balco
sceptycznie, lecz pozwolił mu działać.
- W przetwornicy generatora jest magnez, tak? –
zapytał Nick, nie odrywając się od pracy – A co trzeba zrobić gdy magnez traci
swoje własności? Trzeba go ponownie namagnesować by mógł ponownie generować – z
tymi słowami przycisnął guzik do wykonania elektrowstrząsu – Załaduj –
urządzenie wydało charakterystyczny dźwięk i posłało wstrząs do generatora,
który po chwili uruchomił się i światła oświetliły kampus szkoleniowy - Właśnie
dokonaliśmy reanimacji generatora. Czy teraz możemy dokończyć zadanie? –
zapytał nieco zarozumiale, nikle uśmiechając się.
***
Wschód
słońca był piękny. Może nie tak piękny jak w Maladze ale kiedy przez pięć
długich dni i nocy dostajesz wycisk to nawet wschód słońca pod mostem w
najgorszej dzielnicy Chicago lub Moskwy mógł wydawać się rajskim. Na ich
zmęczonych twarzach malował się szelmowski uśmiech zwycięstwa. Stali w szeregu,
wciąż ubrani w te same stroje co zeszłego dnia. Marzyli o trzech rzeczach: prysznicu,
jedzeniu i spaniu. Byli wyczerpani, a nogi uginały się pod nimi niczym z
pianki. Oj, wiele by dał teraz za taką czekoladę z piankami. Ale to za chwilę.
Teraz czekali na placu obok dzwonu, w który nie uderzyli. Zazwyczaj kurs kończy
się przy strefie przyboju, lecz tym razem go zmieniono. Ręce mieli założone na
plecach, nogi lekko rozstawione; typowa, wygodna pozycja wojskowa. Ich
opalenizna błyszczała w świetle wschodzącego słońca. Promienie odbijały się też
od ich nadgarstków na których widniały znamiona. Na prawych nadgarstkach lśniły
cieniutkie, połyskujące srebrzyście znamiona takie same jakie było na ręce ich
taty. Byli dumni z tego znamienia chociaż wiedzieli co ono oznacza i jaką
odpowiedzialność niesie za sobą.
Sierżant Balco wraz z Randalem i kilkoma innymi
starszymi stopniem pojawili się i stanęli przed nimi.
- Gratulacje panienki, przetrwaliście.
Oficjalnie ogłaszam hell week za zakończony – oznajmił Balco, lekko się uśmiechając
– Miałeś rację. Są jak ich ojciec – sierżant zwrócił się do Randala a następnie
odmaszerował wraz z innymi.
- Prysznic, jedzenie, łóżko! – zakomenderował
Randal chwytając obu chłopców, którzy już ledwie stali na nogach – A potem
dalsza część prezentów.
- A będę mógł zhakować Modo? – zapytał Nick kiedy poczuł znajomy zapach. Kiedy tata
znalazł się tuż obok, tego nie wiedział, ale teraz nic się nie liczyło tylko
ciepłe ramiona taty.
- Jak odpoczniesz – Nathan ucałował obu
chłopców w czoło.
Tak,
ich rodzina była bardzo specyficzna i szalona.