A/N: Kochana Robaczkosy, przerwa. Tak wiem, widzę wasze minki ale jutro punkt 10.20 wylatuję na Malagę odpocząć. W końcu długo wyczekiwany i zasłużony urlop. Mam nadzieję, że odnajdę tam Wena i wraz z nim wrócimy z nowymi pomysłami. Nie będzie mnie całe dwa tygodnie ale wiem, że dacie radę bez rozdziałów i będziecie dzielne :)
Trzymajcie się ciepło i do napisania.
Ps. Zabieram Nico ze sobą :P Nie wiem czy dobrze robię ;)
**Chandni**
czwartek, 10 września 2015
czwartek, 11 czerwca 2015
Bębny
A/N: Tak, wiem nie chcecie one shotów ale cóż zrobić jak Wen chce takowe pisać? Widzi tylko fragment historii, każe pisać i tyle - idzie sobie. Dziecko nr 6 rozpoczęte a to krótkie coś powstało po tym jak na rynku usłyszałam pana grającego na bębnach. Mam nadzieję, że się spodoba :)
**Chandni**
Biegł przed siebie
ile sił w nogach. Rozpędzony niczym z procy zbiegał stromym zboczem, modląc się
w duchu by nie upaść; by starczyło mu sił aby dobiec do obozu i wezwać pomocy.
Jego serce waliło w piersi i miał wrażenie iż jego rytm zrównał się z szybkim dźwiękiem
wydawanym przez bębny. Ten dźwięk otaczał go i prześladował, jakby dyszał mu w
plecy dając do zrozumienia, że jest tuż za nim.
Wpadł na drzewo z impetem, kiedy silny grzmot rozerwał niebo i spadł
ciężko na ziemię. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, chociaż jego ciało się
tego domagało. Spojrzał na ramie, w miejsce gdzie miał rozerwana lnianą
koszulę, a gdzie dwadzieścia minut temu trafiła go strzała. Miał tylko
nadzieję, że w ranę nie wda się infekcja oraz, że grot strzały nie był zatruty.
Fakt kolejnej blizny do już pokaźnej kolekcji, nie zaprzątał mu głowy. Miał
inny problem. Oderwał się od drzewa i ponowił swój szaleńczy wyścig z czasem.
Plemienni wojownicy pracujący dla kolumbijskich gangsterów mieli zapędy
kanibalistyczne i byli strasznie wrogo nastawieni w stosunku do białych
tubylców. Miał tylko nadzieję, że Sloan będzie wystarczająco mądry i poprowadzi
ich tam gdzie chcą. Czy miał szansę uciec jednemu z wojowników, na którego
terenie się znajdywał? Wątpił by to mu się udało. Wiedział, że tam gdzieś czai
się wojownik plemienny uzbrojony z strzałki nasączone kurarą. Ten tubylec był
wyszkolonym myśliwym, który polował codziennie na dziką zwierzynę i codziennie
walczył z najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami. Zatem złapanie
amerykańskiego naukowca jest dla niego rozrywką. Myśl o sobie jako o zwierzynie
nie napawała go optymizmem. Już kilkakrotnie był w tych rejonach i jeszcze
nigdy nie czuł się tak jak teraz; przerażony ale nie o swoje życie. O nie
musiał walczyć ale po to by sprowadzić pomoc dla pozostałych.
Słony pot podrażniał
zadrapania na jego ciele. Czuł jak mokre ubranie oblepiło jego drżące z wysiłku
ciało, a przydługie blond mokre włosy włażą mu do błękitnych oczu. Ręką
odgarnął je z czoła i spojrzał w górę. Między gęstwiną liści drzew nie
dostrzegł niczego ale poczuł pierwsze krople monsunowego deszczu. Wiedział, że
to tylko jeszcze bardziej utrudni jego ucieczkę. Miał wrażenie, że Amazońska
dżungla chce go osaczyć i pochłonąć. Ale poddanie się nie wchodziło w grę. To
nie leżało w jego naturze. Dlatego jeszcze bardziej przyśpieszył, tyle ile
pozostało mu sił w nogach. Z impetem wbiegł w strumień rzeczny i poczuł jak
ktoś wpycha go pod wodę. Trzy kilometry. Tylko trzy kilometry dzieliły go od
obozowiska i pomocy. Zimna woda uderzyła w jego rozpalone gorączką ciało, na
chwilę paraliżując wszystkie jego zmysły. Nie trwało to jednak długo. Chęć
życia i fakt iż w jego rękach leży życie kilku osób dodała mu niesamowitego
kopa, jakby dostał zastrzyk adrenaliny. Zaatakował przeciwnika, który usilnie
starał się by nie wypłynął na powierzchnię wody. Czuł jak brakuje mu powietrza
i starał się odsunąć najdalej jak tylko się dało bolesne wspomnienia tego jak
był podtapiany podczas tortur. Przed jego oczami ukazał się obraz jego żony i
ich bliźniaków. Nie mógł ich teraz zostawić. Nie tak. Nie pozwoli by
zachłanność ludzka odebrała jego synom ojca.
Uderzył
napastnika tak iż mężczyzna poluźnił chwyt, dzięki czemu mógł się wyswobodzić.
Silnym kopnięciem nogi w klatkę piersiową odepchnął od siebie napastnika a sam
wypłynął na powierzchnię z ulgą zaczerpując upragnionego powietrza, niemalże
zachłystując się nim. Energicznie machając nogami i rękoma dopłynął do brzegu,
na który ledwie się wyczołgał, gdy nagle tuż obok jego głowy przeleciał
prymitywny lecz bardzo osty nóż i wbił się w ziemię, pomiędzy palcami jego
prawej dłoni. Kiedy się odwrócił zobaczył wojownika wybiegającego z wody.
Zerwał się na równe nogi, z dzikim okrzykiem, zgięty w pół, niczym zawodnik
rugby, natarł barkiem na rozpędzonego mężczyznę. Obaj wpadli do wody,
wymieniając silne ciosy, które nie zawsze dosięgały celu. Wykorzystał moment
gdy przeciwnik był nad nim i próbował go utopić. Wbił mu w jamę brzuszna stopę
i z całej siły przerzucił go nad sobą, wrzucając do rzeki. Sam zaś poderwał się
na równe nogi i zaczął dalej biec w stronę obozu. Spojrzał przez ramie i omal
nie zamarł w przerażeniu, gdy zobaczył jak tubylec biegnie za nim, ręką
przytykając sobie bambusową łodygę do ust. Wiedział, że w środku jest rzutka z
igła nasączoną trucizną. W tym samym czasie kiedy tubylec wydmuchnął rzutkę, do
jego uszu dotarł odgłos wystrzeliwanego naboju z broni palnej, a czyjeś silne
ramiona chwyciły go i odciągnęły z drogi lecącej rzutki z trucizną. Jak na
zwolnionym tępię zobaczył tubylca z rosnącą plamą krwi na piersi.
- Niech cię wszystkie diabli, Nico. Ciebie i
te twoje wykłady! – dotarł do niego wściekły głos przyjaciela.
Nathan
Carter pozwolił by uśmiech ulgi rozpromienił jego zmęczoną twarz. Wiedział, że
to nie koniec ale dalsze działania pozostawi w rękach specjalistów.
czwartek, 28 maja 2015
Dawno temu, w odległej galaktyce
A/N: W przerwie na reklamy :D Robaczkosy dostajecie coś na co wen miał wielka ochotę - jedyne i niepowtarzalne opowiadanie z Jasmine i bliźniakami. Mam nadzieje, że Wam się spodoba. One shot.
Miłego czytania.
**Chandni**
Dubaj
Stary hangar na obrzeżach Dubaju
był oświetlony tylko w jednym miejscu i tak odstawał drastycznie od reszty
miasta, że aż przerażało. Duży reflektor
stał w obskurnym miejscu na wprost dziury jaka była w podłodze dwa metry dalej.
W budynku było duszno i wilgotno a w powietrzu unosił się nieprzyjemny odór
potu, zwierzęcych odchodów i krwi. Na starych, skrzypiących krzesłach tuż przy
dziurze w podłodze, siedziała młoda, trzydziestoletnia kobieta i nieco od niej
starszy mężczyzna. Ich ręce były spięte opaskami za ich plecami a ich twarze
nosiły wyraźne ślady pobicia. Przed nimi
stało czterech rosłych facetów z miejscowej mafii. Ich szef, który jako jedyny
był ubrany w garnitur, był równocześnie poważnym politykiem, o którego czarnych
interesach wiedziano ale władze bały się zrobić cokolwiek. Ali Hadid opływał w
bogactwo, luksus, piękne kobiety, wpływowe znajomości. Miał co tylko chciał na
klaśnięcie dłoni. Posiadał prywatną kolekcję rzadkich dzieł sztuki, antyków oraz
artefaktów, o których istnieniu niektórzy naukowcy nawet nie wiedzieli. Cenne
cymelia a także białe kruki zajmowały większość regałów w jego prywatnym
gabinecie, który miał w wieżowcu należącym do emira Kahaba. Hadidowi było
jednak mało. Jak większości sytuowanych ludzi w tym kraju, zajmował się również
przestępczą działalnością i był na liście FBI i Interpolu od wielu lat.
– Federalne Biuro Śledcze w końcu się zainteresowało - prychnął z pogardą, kalecząc
angielski swoim okropnym akcentem.
- FBI już dawno miało cię na
celowniku – oznajmił ostro skrępowany mężczyzna.
- Nie wysilaj się, Travis –
prychnęła jego towarzyszka beznamiętnie patrząc na przeciwnika, jakby
rozważając coś. Jej czarne włosy były związane w koński ogon, który teraz był w
nieładzie i kilka kosmyków wyślizgnęło się spod gumki. Miała na sobie czarną
bokserkę damską, granatowe jeansy i czarne buty trekkingowe. Po jej śniadej
karnacji spływały kropelki potu.
- Mała ma rację, nigdy nic na mnie
nie będziecie mieli – Hadid prychnął z pogardą – Ale chętnie się dowiem co
wiecie.
- Jurinović co nieco nam powiedział
– oznajmił Josh, spoglądając na Hadida i oczekując jego reakcji.
- Jurinović nic nie wie. To płotka w
porównaniu z Jakimovićem i Danielovicem – zarechotał Hadid – Nawet jeśli coś
wiecie to i tak nic czego bym się bał.
- Bo wszystko jest w gabinecie
wieżowca należącym do Kahaba, prawda – stwierdziła kobieta.
- Bystrzacha – przyklasnął mężczyzna.
Na te słowa czekała tylko kobieta. Jak dobrze, że miała związane za plecami
ręce. Smukłymi palcami dosięgła tarczy zegarka z limitowanej edycji G-shock i
nacisnęła jeden przycisk, podczas gdy Hadid kontynuował – Ciekawe czy taka
bystra byłaś by dowiedzieć się, że twój tatuś jest płatnym zabójcą. Taki
szanowany agent federalny… - westchnął teatralnie i spojrzał na nią, a widząc
gniew i niedowierzanie w jej oczach, zaśmiał się – Nie wiedziałaś, biedniutka –
cmoknął, podszedł i pogłaskał ja po policzku – Skoro nic na mnie nie macie to
pozostawię was w rękach moich towarzyszy – z tymi słowami skierował się w
stronę wyjścia z hangaru.
- Jasmine, tak mi przykro… - zaczął
jej towarzysz i aż zdziwił się jej reakcją, bo nie takiej się spodziewał po
osobie, która właśnie dowiedziała się, że jej rodzic jest płatnym zabójcą.
Kobieta po prostu roześmiała się i spojrzała wyzywająco na zbliżającego się
napastnika, który dzierżył w dłoni wielki nóż. Zamachnęła się nogami, tak iż
jej krzesło stanęło tylko na tylnych nóżkach, po czym padła ciężko na nogi
prawą kopiąc napastnika w krocze. Poderwała się na nogi, obróciła i zdzieliła
klęczącego napastnika krzesłem, które mocno trzymała za swoimi plecami.
Obróciła krzesłem i Travis zaobserwował w zdziwieniu, że jego partnerka nie ma
opasek krępujących ręce – kiedy je rozcięła tego nie wiedział – ale teraz
kobieta z całej siły dzieliła kolejnego napastnika swoim krzesłem i doprawiła
silnym ciosem z ciężkiego buta, powalająca drugiego napastnika. Na trzecim
połamała całkiem krzesło, w drobny mak, ale i tak to jej nie przeszkadzało.
Wskoczyła rosłemu facetowi na barki i ścisnęła udami jego kark, po czym odgięła
się gwałtownie do tyłu i pociągnęła go za sobą. Stanęła na rękach i w porę
zrobiła gwiazdę bowiem masywny koleś runął na ziemię, po tym jak go przydusiła
i stracił równowagę. Jasmine chwyciła za nogę od rozbitego krzesła i zdzieliła
w twarz napastnika, który próbował się podnieść. Obróciła nóżkę w ręce i zaatakowała
mężczyznę, który podniósł się i wymierzył z broni w Travis’a, wybijając mu broń
z dłoni i wbijając mu w nią złamaną stronę drewnianej nogi.
- Że niby nie wiem czym mój tata się
zajmował, serio? – prychnęła z pogardą, ocierając kącik ust i podchodząc do
swojego partnera, który z przerażeniem na nią patrzył.
- Kim ty jesteś? – zapytał, kiedy
przecięła mu opaski i ruszyła w stronę wyjścia.
- Ich najgorszym koszmarem –
sarknęła – Chodź bo przegapimy imprezę – dodała uśmiechając się uroczo.
- Kto cię nauczył takiego tekstu? –
zdziwił się agent, krocząc wraz z nią w stronę SUV’a, którym zostali
przywiezieni przez swoich napastników.
- Mój tatuś – oznajmiła szczerze i z
czułością.
- Wiedziałaś? – zdziwił się jej
partner, zapinając pasy bezpieczeństwa. Już zdołał poznać jej styl szalonego
kierowcy i wolał nie zginać przez przypadek.
- Ściśle tajne przez poufne –
sarknęła, ruszając z piskiem opon, uśmiechając się przy tym zadziornie.
- Ostrzegano mnie przed tobą –
przytaknął Travis, który dłużej od kobiety pracował w specjalnej jednostce FBI
i musiał przyznać, że kobieta jak mało kto, robiła na wszystkich w zespole
wrażenie. A Jasmine, cóż… była po prostu córeczką swojego tatusia, agenta NCIS
Ianto Barrowmana.
- Mam nadzieję, że twoi znajomi… -
zaczął trzymając się kurczowo uchwytu bezpieczeństwa.
- Kuzyni – poprawiła go Jasmine,
przewracając oczyma. Nie musiała wdawać się w szczegóły typu, że bliźniacy nie
są jej kuzynami z krwi. Może kiedyś Josh się dowie, a może nie. Teraz liczyło
się zadanie do wykonania – I też mam nadzieję, że im się powiedzie. Agenci z
wydziału White Collar czekają w gotowości.
- Cudownie. Chcesz zadzwonić do
wicedyrektora Whiteninga? – zapytał rzucając jej przy tym wyzwanie. Mieli się
nie narażać i tylko zbadać teren. W planie nie było porwania i pobicia. Jasmine
ewidentnie nie wykonywała poleceń swoich przełożonych niejednokrotnie
prowokując i dążąc do akcji jakby była uzależniona od adrenaliny i działania.
Albo po prostu miała to we krwi. Mina kobiety powiedziała mu wszystko; uwielbia
wyzwania ale najwyraźniej kobieta nieco boi się ich dyrektora. Wyglądała teraz
jak dziewczynka, która niebawem zostanie skarcona przez surowego ojca. Jasmine
odchrząknęła, chwyciła za telefon i wybrała numer po czym włączyła
głośnomówiący.
- Jakimović i Danielović są brudni.
Jedziemy właśnie na spotkanie z bliźniakami Carter – przekazała pośpiesznie
jakby bojąc się dojść do słowa wicedyrektorowi.
- Wysyłam dwa zespoły interwencyjne
by zajęli się nimi. Porozmawiamy po waszym powrocie – odpowiedział jej
lodowatym, szorstkim głosem mężczyzna i ewidentnie było słychać jak jest zły na
swoich agentów za niesubordynację. Po tych słowach rozłączył się a Jasmine i
Travis jednocześnie głośno wypuścili powietrze, które wstrzymali na moment.
- Uff… mam nadzieję, że ochłonie do
naszego powrotu – rzucił Travis, zerkając do schowka w poszukiwaniu jakiejś
broni w razie gdyby im była potrzebna.
- Ochłonie ale i tak nam się oberwie
– oznajmiła uśmiechając się blado do partnera, po czym zgrzytnęła zębami; jej
oberwie się podwójnie jeśli nie potrójnie.
- Jesteśmy niestosownie ubrani jak
na gości wielkiego emira i jego przyjęcie – zakpił, zastanawiając się jak by
Jasmine wyglądała w sukni wieczorowej, przy okazji zmieniając nieco temat. Nie
ma co teraz się tym martwic, zwłaszcza że za dziesięć minut będą na miejscu.
- Cóż… my tylko jesteśmy od czarnej
roboty i powalająco wyglądam w sukni – oznajmiła posyłając mu zalotne
spojrzenie i gwałtownie biorąc ostry zakręt.
***
Wysoki blondyn ubrany w zieloną
koszulę lnianą i białe, również lniane, spodnie siedział przy stoliku niedaleko
basenu i na pewno nie podziwiał pięknych, skąpo ubranych kobiet pływających w
wodzie i chodzących dookoła basenu. Ciemne okulary przysłaniały jego jasno
błękitne oczy, złota obrączka błyszczała na palcu u lewej dłoni, a nieco wyżej,
na nadgarstku spoczywał zegarek z limitowanej serii G-shocka. Przed nim na
stoliku leżał najnowszej generacji laptop a w szklance wypełnionej do połowy lodem
było orzeźwiające Mojito. Mężczyzna nie miał nawet trzydziestki i wyglądał jak
syn amerykańskiego biznesmena, uwielbiającego dobre drinki i markowe gadżety. I
o to im chodziło. By wmieszać się w tłum i nie zwracać na siebie uwagi. Od
niechcenia spojrzał na zegarek a kiedy zobaczył mrugające czerwone światełko,
prawą dłonią dotknął ucha, gdzie miał włożoną mikrosłuchawkę bezprzewodową i
włączył przycisk nadawania.
- Czas na show, braciszku –
przekazał półszeptem. Usiadł wygodnie, upił łyk drinka i sięgnął po laptopa, by
po chwili jego palce tańczyły na klawiaturze z zawrotną szybkością wpisując
kody i komendy jemu tylko znane.
Tymczasem na sto dwudziestym
piętrze wieżowca jego brat ubrany w czarny smoking, rozglądał się po sali bankietowej,
pod ramie trzymając piękną kobietę. Po tym jak dostał od brata zielone światło,
wraz z towarzyszką zbliżył się do wybranego przez siebie obiektu, którym był
mężczyzna w średnim wieku, a który zajmował stanowisko Ministra Dziedzictwa i
Kultury Narodowej Dubaju.
- Następnym razem to Nicky zakłada
smoking – warknął do towarzyszki, dotykając dłonią muszki, która uwierała go w
kark.
- Przecież na co dzień chodzisz tak
ubrany – odszepnęła jego partnerka z nikłym uśmiechem na twarzy.
- Nie aż tak – westchnął i przybrał
najbardziej profesjonalny wyraz twarzy na jaki go było stać w tej chwili –
Panie Ministrze… - zaczął ale nie dane mu było skończyć.
- Gabriel Carter, miło mi w końcu
poznać. Wiele dobrego słyszałem na twój temat młodzieńcze – mężczyzna uścisnął
mu dłoń i mocno potrząsnął, uśmiechając się szeroko – To zaszczyt mieć na
przyjęciu syna doktora Nathana Cartera oraz wnuka profesora Richarda Cartera.
Ten młodzieniec – tu minister zwrócił się do pozostałych osób mu towarzyszących
– Odziedziczył jednak talent i urodę po matce – klepnął przyjacielsko Gabriela
w policzek – Wydział White Collar, bardzo dobry wybór mój drogi – przytaknął
mężczyzna i już otwierał usta by coś jeszcze dodać gdy włączył się alarm
zagłuszający wszystko.
- Co u licha się dzieje? – zapytał
Minister, pośpiesznie kroczącego emira Keheba, do którego podeszli ochroniarze.
- Ktoś włamał się do biura senatora
Hadida – przekazał półszeptem ochroniarz.
- FBI służy pomocą – zaoferował się
Gabriel i skinął na swoją partnerkę.
- Byłbym wdzięczny – zgodził się
niczego nie świadom emir i dał znać szefowi ochrony by zaprowadził dwoje
młodych agentów do gabinetu senatora.
***
Dwadzieścia minut później
Minister Dziedzictwa i Kultury Narodowej i emir Kehab dołączyli do agentów
federalnych, którzy weszli do biura senatora Hadida, a zaraz za nimi wszedł sam
senator Hadid.
- Co tu się dzieje? Jakim prawem?! –
denerwował się Hadid z przerażeniem obserwując jak agenci federalni zaczynają
przeszukiwać pomieszczenie.
- Te obrazy to falsyfikaty z lat pięćdziesiątych.
Bardzo dobre wykonanie, musze przyznać i gdyby nie jeden drobny szczegół, to
zapewniam, że żaden specjalista nie odgadł by iż to podróbka – Gabriel Carter
wskazał na obrazy, które zostały ściągnięte ze ściany – Tu natomiast mamy zbiór
białych kruków wartych co najmniej pół miliarda dolarów. Rzadkie cymelia,
rękopisy, faksymile pochodzące z czarnego rynku. Ten cenny rękopis przepadł w
1859 roku. W dwutysięcznym roku był ponoć w posiadaniu jednego rosyjskiego
mafiosa.
- Szefie, powinien pan zobaczyć to –
agentka, która partnerowała Gabrielowi, podała swojemu przełożonemu, który
wszedł tu wraz z pozostałymi agentami, pokaźny czarny notes.
- Nie macie prawa! – cały czerwony
ze złości Hadid rzucił się na agentów by tylko zostać obezwładnionym a jego
ręce zostały boleśnie skute kajdankami.
- Senatorze, jest pan aresztowany
pod zarzutem przestępczości gospodarczej, malwersacji finansowych, handlu
antykami pochodzącymi z czarnego rynku oraz kontakty ze światem przestępczym – agent
po pięćdziesiątce przedstawił zarzuty po czym odczytał jakie senatorowi
przysługują prawa.
- Mam immunitet – krzyknął Hadid na
co Minister podszedł do niego i warknął:
- Już ja się postaram byś go nie
miał.
Po tych słowach senator został wyprowadzony z pomieszczenia a agenci
zabezpieczali przedmioty jako dowody.
- Na nas już czas – Gabe pociągnął
partnerkę za rękę i oboje wyszli z gabinetu – Nicky zapewne już się niecierpliwi.
- Nie mogę pojąć jak Magda panuje
nad nim – zaśmiała się jego partnerka wchodząc za nim do szatni i szybko przebierając
wizytowy strój w jeansy i koszulkę.
- Dokładnie tak jak ty nade mną –
Gabe cmoknął kobietę w wargi i uśmiechnął się zadziornie.
***
Kiedy Jasmine wysiadła z samochodu Nick podszedł do niej ubrany w jeansy i
koszulkę w kolorze khaki.
- Taka impreza was ominęła – dłońmi zaznaczył
jak wielka impreza to była i wyszczerzył się w charakterystycznym uśmiechu –
Wyglądacie okropnie – skwitował i rzucił jej woreczek z lodem, który trzymał w
dłoni – Wujek nie będzie zadowolony.
Jasmine przewróciła tylko oczyma. Oczywiście, że jej tato nie będzie
zadowolony ale jakoś to przeżyje.
- Gdzie Gabe? Senator już odwieziony?
– dopytywała swojego kuzyna.
- Gabe i Alex już idą – Nick wskazał
na szybko zbliżającą się parę – A senator głośno beknie tak iż usłyszymy go w
Chile. A teraz zawijaj troki bo samolot nie będzie czekał – oznajmił nieco
bezczelnie, po czym skinął na partnera Jasmine, który tylko się wszystkiemu
przysłuchiwał, a następnie skierował się w stronę samochodu, którym agenci
przyjechali – Myślałem, że masz lepszy gust – sarknął, przez co tylko zarobił
silnego kuksańca w ramię.
- Zamknij się smarku i wsiadaj. Ja prowadzę
– odgryzła się Jasmine i poczekała na pozostałych, po czym zwróciła się do Travisa
– Podrzucić cię gdzieś?
- Nie, dzięki. Przypilnuję FBI – Travis
uśmiechnął się i pomachał. Wybrał bezpieczniejszą opcje bo przygód miał na dziś
wystarczająco dużo a domyślał się iż Jasmine i jej krewni szykują się na
kolejną szalona ekspedycję.
Chile – kilka godzin później
-
Taki widok nie powinien mnie dziwić i martwic ale nic na to nie poradzę –
Jasmine pozwalała by jej ojciec przemył jej zadrapania tak jak zawsze to robił
odkąd pamiętała. Nick kręcił się na krześle obrotowym i szczerzył w obłudnym
uśmiechu. Jasmine posłała mu mordercze spojrzenie. Miała dziką ochotę sprawić
by kuzyn wywrócił się na tym krześle. Tak jak to często robiła kiedy byli
dzieciakami i Nick za bardzo rozrabiał.
- Dzieci – Ianto Barrowman warknął
niebezpiecznie, hamując dziecinne zapędy Jasmine i Nick’a.
- Jesteśmy rodzicami i na to nic nie
poradzimy – Nathan Carter stał z założonymi ramionami na piersi i uśmiechał się
– Dziwisz się, że poszły w nasze ślady?
- Nie, ale dlaczego to takie
ciężkie? – odparł Ianto i spojrzał na Nico jakby mężczyzna miał gotową
odpowiedź na wszystko.
- Bo to nasze dzieci – Nico wzruszył
ramionami – I kiedy cierpią my też cierpimy.
- Oj tato… - jęknął Nick, który
przestał właśnie się kręcić.
- Pogadamy smarku, kiedy twoja córa
w końcu przyjdzie na świat – odgryzł się Carter Senior i klepnął syna w
policzek.
- Nie lubię cię – jęknął Nick mrużąc
oczy i dąsając się.
- Życie, młody, życie – jego ojciec
roześmiał się – A te miny na mnie nie działają. Sam je opatentowałem – dodał kierując
się w stronę wyjścia z tajnej siedziby Icarusa - A pamiętasz naszą konferencję
w El Dorado? – Nico zwrócił się do Shardiffa, który tylko się roześmiał,
krocząc wraz za nim. Jasmine i Nick poderwali się na równe nogi i przypadli do
swoich ojców.
- Co było w El Dorado? – dopytywali jednocześnie,
pełni podekscytowania. Zawsze lubili opowieści rodziców, które byłe pełne
przygód.
- Na bajki to już za duzi jesteście –
parsknął Shardiff.
- Oj, no, tatuś, nie bądź taki –
Jasmine posłała tacie spojrzenie kota ze Shrek’a, na co Nico odpowiedział:
- Dawno, dawno temu, w odległej
galaktyce…
niedziela, 6 kwietnia 2014
Hell Week - Nico
A/N: Nie no... Wen to wybredna bestia! Zamiast wziąć się w garść i pisać to co trzeba to on wymyśla ale co nie trzeba! Nie mogłam się oprzeć i musiałam pozwolić mu na napisanie tego. Mały spoiler zdradzający jedną osobę, która zginie w DV. A fik to przez książkę pt: "Najdłuższy tydzień" o hell weeku podczas szkolenia SEALs. Mam nadzieję, że się spodoba zainteresowanym :)
** Chandni **
** Chandni **
Nathan
siedział i beznamiętnie wpatrywał się zmęczonym wzrokiem w zniszczony
egzemplarz noweli Edgara Alana Poe. Nie był w stanie go czytać. Oczy piekły i
łzawiły niemiłosiernie. W ręku trzymał, na wpół już wypity, gorący kubek z
czekoladą. Siedział na krześle w jednej z dwóch kuchni przylegającej do dużej
stołówki w ich głównej bazie na jednej z Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Nazywali
tę kuchnię ‘Rezydencją Bo’, ponieważ mężczyzna – były członek SRU, który jest
kanadyjskim odpowiednikiem amerykańskiego S.W.A.T. – spędzał tam dużo czasu i
pomieszczenie było dla niego jak sanktuarium, w którym gotował dla wąskiego
grona osób.
W
tym momencie Nathan siedział sam, w za dużej na niego granatowej bluzie z logo SEAL
Team Six i napisem Jedyny łatwy dzień był
wczoraj, spodniach bojówkach i wygodnych adidasach. Wciąż mokre włosy
starczały jak u nastroszonego jeża, a tygodniowy zarost znaczył jego twarz. Powinien
iść spać, ale nie mógł usnąć.
Nie dziś.
Chociaż
był nieludzko zmęczony nie potrafił teraz zasnąć. Pierwszy raz odkąd oficjalnie
był w Icarusie dla naukowców/cywili – do których się zaliczał – został przygotowany
Hell Week na styl amerykańskich i brytyjskich szkoleń. Oczywiście był on
dostosowany do warunków panujących na wyspie i zostało odnotowane iż nie są
żołnierzami ale jednak. Był to wymóg odgórny by wszyscy cywile zostali
przeszkoleni na ewentualność pracy w terenie w ciężkich warunkach i pod ogromną
presją. Co dla Nate’a nie było niczym nowym. Zespół instruktorów, który składał
się z instruktorów różnych jednostek specjalnych z całego świata, dał im bardzo popalić w te cholernie długie
pięć dni. Dla Nate’a to nie było nic nadzwyczajnego; był do tego już w pewien
sposób przyzwyczajony. Miał inny próg zarówno bólu, jak i determinacji i
wytrzymałości. Ale to na niego swoją uwagę zwrócił instruktor Randal Smith –
były instruktor SEALs, który jeszcze przed rokiem należał do najbardziej
elitarnego zespołu w SEAL, do Team Six,
który przyczynił się do zabicia Osama Bin Ladena. Nathan nie mógł zrozumieć dlaczego koleś się
na niego aż tak uwziął. Przecież nic mu nie zrobił i wykonywał polecenia tak
jak wszyscy. Może Randalowi nie podobało się to, że Nate skończył dwie uczelnie
i miał kilka doktoratów? A może nie przepadał za chłopaczkami – jak to ich nazywali
instruktorzy – z okładek magazynów? Nico ciężko westchnął. Nic nie mógł poradzić
na swój wygląd. Gdy tylko ścinał na krótko włosy wszyscy podejrzliwie na niego
patrzyli i domagali się by je z powrotem zapuścił. Jedynie zarost im nie
przeszkadzał; byle nie był za długi.
Przejechał
drżącą z wysiłku dłonią po policzku.
Ten tydzień
był wymęczający. Ćwiczenia gimnastyczne polegające na brzuszkach, pompkach,
nożycach, podciąganiu czy taczkach. Biegi na długie dystanse i z przeszkodami,
zawody w paintball, dźwiganie ciężkich beli, nurkowanie, pływanie w lodowatej
wodzie, walka w ręcz i wiele podobnych. Jego ciało, chociaż przyzwyczajone do
wysiłku fizycznego, krzyczało w agonii. Czekał tylko na atak przeogromnego,
przeszywającego bólu, jaki zawsze się pojawiał przy silnym froncie atmosferycznym,
który dopełnił by jego cierpienie.
Nawet
nie zauważył jak do sanktuarium Bo weszli instruktorzy na czele z Randalem. Bo
udostępnił im swoja kuchnię. Nate widział jak mężczyźni od razu się ze sobą
dogadują. Powinien zatem wstać i opuścić pomieszczenie, ale nie był w stanie.
Przez cały tydzień nasłuchał się przytyków, żartów na swój temat, kąśliwych
docinków. Instruktorzy nie pozostawili na nich suchej nitki prowokując by
zadzwonili w dzwon. Tak, oni też mieli
dzwon taki jak w koszarach SEAL. Kiedy rekrut ma dość podczas hell weeku to
może odejść uderzając w dzwon. Nathan nie zadzwonił chociaż mało brakowało. Randal
robił wszystko by go do tego zmusić; dokuczał mu na każdym kroku zarówno
słownie jak i czynami. Ale Nico tego nie zrobił przez cztery dni wiec tym
bardziej, piątego dnia, tego nie uczynił. Zwłaszcza iż dziś były urodziny jego
najstarszego brata.
Dave by
tego nigdy nie zrobił, cały czas kołatało mu się po głowie, Zrobię to dla Deve’a i dam radę,
motywował się bez ustanku. I dał radę.
A
teraz siedział z wyświechtanym egzemplarzem ulubionych noweli brata i w jego
bluzie, którą mu Dave dał pięć lat temu podczas treningów w Watykanie.
Dopiero
głośne chrząkniecie wyrwało go z rozmyślań. Jego umysł już odpływał i wyłączał
się. W podobnym stanie był już kilkakrotnie. Niewątpliwie potrzebował snu, a w
tym stanie to musiał stracić przytomność i przespać cały weekend.
Nate
uniósł mgliste spojrzenie na Randala, który stał z ramionami założonymi na
ogromnej piersi. Był wysokim, postawnym facetem jak zresztą większość SEALSów.
Nosił regulaminowo przycięte włosy i ciemną hiszpańska bródkę. Jego czarne oczy
były utkwione w Nathanie, a kpiący uśmieszek wykrzywiał jego wąskie usta.
- Skurwiel miał rację – rzucił szorstkim,
ciężkich, ochrypłym głosem. Reszta stała tylko w milczeniu i obserwowała
sytuację.
Nathan
czuł się jak osaczony szczeniak, którego lada moment sfora rozszarpie.
- Dlaczego? – wychrypiał. Ten głos nie należał
do niego, ale nie dbał o to. Był zbyt zmęczony i ledwie myślał. W swoim pytaniu
próbował zawrzeć wszystko – dlaczego się na mnie uwziąłeś, dlaczego ja i kogo u
licha miałeś na myśli?
- Chcesz wiedzieć dlaczego się na ciebie
uwziąłem? – Randal zapytał poważnie a uśmiech zszedł mu z warg. Nathan skinął
tylko nieznacznie głową.
- Co dziś jest? – instruktor zadał pytanie,
lecz po chwili sprecyzował – Jaka data?
- Szósty kwietnia – odparł Nathan, marszcząc
brwi. Tę datę doskonale pamiętał; pamięta o każdych urodzinach bliskich mu
osób. Ale może coś się zmieniło gdy był na hell weeku? Może stracił rachubę
dni? Nie rozumiał do czego instruktor zmierzał i jaki to ma ze sobą związek.
Ale Randal wskazał tylko palcem na jego koszulkę.
- Tylko nieliczni mają te koszulki – oznajmił –
Masz ją od jednego z nas – tłumaczył wiedząc, że dzieciak jest zbyt zmęczony by
myśleć. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie i położył je na otwartej książce. Nathan
spojrzał na nie i przetarł zmęczone oczy, przyglądając się uważnie.
- Dave… - szepnął Nathan wpatrując się na fotografię
i pożółkłe strony, na których marginesach były notatki, jakie jego brat
pozostawił dla Nico. Do oczu Nathana napłynęły łzy. W stanie krytycznego
przemęczenia nie był w stanie panować nad swoimi emocjami. Wiedział, że
wystarczy iskra by eksplodował czy to wściekłością czy też płaczem.
- Dave – przytaknął Randal wyciągając z
kieszeni spodni komórkę – Musisz coś usłyszeć, ale najpierw… - Randal podszedł bliżej.
- Znaliście się – Nathan zaczynał powoli
rozumieć. Przecież Randal jest z Teamu Szóstego, do którego należał również
Dave, o czym Nathan doskonale wiedział. Tylko w tym wszystkim ten drobiazg,
jakże ważny jak się okazuje, mu umknął.
- Razem przeszliśmy szkolenie, a potem trafiliśmy
razem do jednego teamu – wytłumaczył Randal – Byliśmy braćmi, tak jak ty i Dave
– po tych słowach nacisnął guzik odtwarzający nagranie.
„Randal, muszę pogadać… kurwa, źli mają
naszego braciszka. Ten pieprzony gnojek jest zdolny do wszystkiego. Modlę się
by wyśpiewał im wszystko, ale ten skurwiel prędzej da się pokroić niż piśnie. Nie
mamy tropu gdzie szukać bo gówno jest zbyt głębokie…”
Zabrzmiało pierwsze nagranie. Ewidentnie
było słychać jak wzburzony, wściekły i zdenerwowany jest Dave. Nathan
gwałtownie zamrugał powiekami i cicho westchnął. Zobaczył jak Randal włącza
kolejne nagranie.
- Proszę, nie – spojrzał błagalnie na
mężczyznę. Nie da rady tego teraz słuchać. Był zbyt zmęczony, a poczucie winy i
tak krążyło w jego umyśle. Smith był jednak nieugięty.
„Kurwa,
Randi! Chryste, co oni mu zrobili?! Co oni zrobili mojemu małemu braciszkowi?!
Co ten skurwiel zrobił najlepszego z nami?!” głos Dave załamywał się, było
słychać w nim wiele emocji i cisnący się szloch. ”Kurwa, wiesz, że nie płaczę ale teraz… Randi, gdybyś go teraz
zobaczył… Chciałbym zabrać od niego ten ból i cierpienie. Leży tak całkiem
bezbronnie pod tą całą aparaturą. Lekarze nie wiedzą czy przeżyje do rana. Ale
ja wiem, że da radę. Jest silniejszy niż którykolwiek z nas. Chcę dorwać tych
sukinkotów i powyrywać im te czarne serca. Odezwę się później…”
Nathan
czuł jak zaczyna się dusić i dławic łzami, które spływały po jego policzkach.
- Byli silni gdy tego potrzebowałeś ale
płakali jak dzieci po kątach – oznajmił Randal, uważnie obserwując jak Carter
ociera rękawem bluzy łzy.
- Dlaczego to puszczasz? – zapytał Nathan
drżącym głosem. Czyżby Randal chciał go zniszczyć emocjonalnie? Zemścić się za
to, że Dave zginął przez Nathana?
Chciał wyjść,
uciec stąd, skulić się w kłębek i zawyć z bólu. Zawyć nad bliskimi osobami,
które wtedy zginęły. Zawyć z powodu niedawnej utraty Jake’a.
Randal
łagodnie się do niego uśmiechnął. Jego oczy rozchmurzyły się.
- Posłuchaj tego, to zrozumiesz – odparł tylko
i puścił ostatnie nagranie.
„Randal, ruszamy na misję by dokopać tym
potworom. Trzymaj kciuki by udało się. Ale mam prośbę… Jeśli nie wrócę… jeśli
coś mi się przytrafi a ty jakimś sposobem trafisz do Icarusa, proszę zaopiekuj
się moim małym braciszkiem. Skurwiel zalezie ci za skórę. Możesz przeczochrać
go na hell weeku, a on z uśmiechem na wargach stwierdzi, że to dla niego
pestka. Muszę już iść. Przysięgnij na nasz team, że będziesz go chronił nawet
przed nim samym.” Cisza jaka
nastała na chwilę oznaczała iż Dave czeka aż jego przyjaciel, który odsłuchuje w
danej chwili wiadomość, składa przysięgę o jaką go prosił. „ Hoo-ya, żołnierzu.” Z tymi słowami rozłączył się.
- Kiedy mnie tu przydzielono postanowiłem
odnaleźć brata, o którym Dave mówił – odezwał się po chwili Randal – Dave, ten
kutas, nie dał mi ani twojego rysopisu ani nazwiska. Ale wystarczyło mi jedno;
jak Syriusz, kiedy wyrażał zgodę na hell week, wspomniał bym na ciebie uważał.
Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałem. Postanowiłem sprawdzić czy
rzeczywiście jesteś taki jak cię opisywał. I miał kurewską rację – oznajmił.
Nathan
dopiero po chwili zobaczył, że mężczyzna przykucnął przy nim i wpatrywał się
łagodnie w niego.
- Już jest dobrze – powiedział przygarniając go
do siebie – Dave wiedział na co się pisze. I byłby cholernie dumny z ciebie. Ale
wściekłby się – westchnął i spojrzał na stojących instruktorów. Jeden z nich był lekarzem i
właśnie wyciągnął strzykawkę z środkiem nasennym.
- Hell week to rzeczywiście pestka – prychnął Nathan
– Cholernie wymęczająca pestka – dodał i podciągnął rękaw bluzy by lekarz
zrobił mu zastrzyk - Nic mi nie powiedział o telefonach… o tobie… - dodał z
lekkim zawodem w głosie.
- Twoi bracia nawet zza grobu będą się tobą
opiekować – zapewnił go Randal – A teraz śpij by duch Dave spoczywał w pokoju i
nas nie straszył – zażartował, delikatnie układając opadającą głowę Nathana na
swoim silnym ramieniu.
- Dave miał rację, jest najsilniejszym z nas
wszystkich – stwierdził jeden z instruktorów.
- Hell… week… zaliczony… - szepnął Nathan, nim
pozwolił by sen całkiem go pochłonął a instruktorzy odpowiedzieli chórem.
- Hell week zaliczony, hoo-ya!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Robaczkosy
Witajcie kochani po długiej przerwie :) Nie mam pojęcia czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda tak z przyzwyczajenia lub zwykłej ciekawości lub ...
-
A/N: Alexandretta, Sfora, Lovatic - WIELKIE dzięki za wsparcie :* Oddaję Wam przed finałem 9 sezonu upragniony rozdział 5 by osłodzić czekan...
-
A/N: Zgodnie z obietnicą daje Wam 3 rozdział. Jak widać jest dłuższy ;) Mam nadzieję, że się spodoba. **Chandni** Minęło pół roku. U...
-
a/N: Jak zwykle wielkie dzięki za ciepłe komentarze :* Ok Robaczkosy, zatem 2 rozdział wam daję ;) ** Chandni ** - Nie jest Zmienno...