A/N: Kochani!
Witam i pozdrawiam 😊 Mam nadzieję, że wszystko ok u Was 😁 Odzywam się chociaż nie mam dla Was nowego opowiadania...
Czyżby?
Serio? 😈😆😉
Czy ktoś tu - tak jak ja i Alexandretta - stęsknił się za naszymi Dziećmi????
Przyznam się bez bicia, że jakiś czas temu wpadłam na pomysł herezji!
Tak, herezji, a mianowicie nad zmianami Dziecka nr 1 czyli Po co walczyć i się starać?
Wiem, że wszyscy przyzwyczajeni są do takiej wersji ale postanowiłam zrobić wersję - a Alexandretta mi w tym pomaga - wersję gdzie są sami bohaterowie stworzeni przez nas. Czyli - aż się boję powiedzieć - agenci NCIS to nowe postacie nie związane z serialem.
I teraz do Was moi mili pytanie - czy chciałybyście coś takiego przeczytać??
Dajcie znać 😊
A na zdjęciu Darren, który pomaga naszym wenom w znalezieniu ZEN by móc pisać i rozbudowywać nasze Dziecko 😊😈
Ściskam
Wasza Chandni
wtorek, 11 września 2018
sobota, 28 października 2017
A/N od Chandni - naste z kolei :)
Kochani, Właśnie zakończyłyśmy z Alexanderttą nasze 8 i ostatnie Dziecko. Z tej okazji chciałabym wszystkim - którzy od trzech lat - czytali, komentowali nasze opowiadania. Dzięki, że wytrzymaliście tak długo :) Każdy komentarz umacniał i dawał kopa by pisać coraz lepsze rozdziały i coraz lepsze części naszych Dzieci. A więc Sfora, Zuzanna Jędrusik, Ania Emma, NSO231200 WIELKIE DZIĘKI dla WAS!!!
Najbardziej jednak chciałabym podziękować Alexandrettcie za To, ze 3 lata temu zgodziła się na współpracę przy 'zbrodni' ze mną :) Na użyczenie swoich postaci i połączenie ich w jedno uniwersum wraz z moimi bohaterami. To była rewelacyjna przygoda i BARDZO Ci Alexandretto dziękuję za to :) To była czysta przyjemność tworzyć z Tobą i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się coś razem stworzyć - kiedy nasze weny wrócą w końcu z tych Wysp Dziewiczych :D
Trzymajcie się ciepło i powodzenia w tym co robicie. I nie zapominajcie o Nico, Oldze i ich szalonej rodzince :)
Najbardziej jednak chciałabym podziękować Alexandrettcie za To, ze 3 lata temu zgodziła się na współpracę przy 'zbrodni' ze mną :) Na użyczenie swoich postaci i połączenie ich w jedno uniwersum wraz z moimi bohaterami. To była rewelacyjna przygoda i BARDZO Ci Alexandretto dziękuję za to :) To była czysta przyjemność tworzyć z Tobą i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się coś razem stworzyć - kiedy nasze weny wrócą w końcu z tych Wysp Dziewiczych :D
Trzymajcie się ciepło i powodzenia w tym co robicie. I nie zapominajcie o Nico, Oldze i ich szalonej rodzince :)
Peace, Chandni, out
czwartek, 7 września 2017
Prezent urodzinowy
A/N: Czekając na korekty od Alexandertty Wen się odezwał :P Ten pomysł chodził za mną od dłuższego czasu. Urodziny Chaosa i Zniszczenia :) Dajcie znać czy się podobało :P
**Chandni**
Gdyby
mieszkali w Stanach Zjednoczonych właśnie szykowaliby się do hucznej
uroczystości w gronie najbliższych. Gdyby byli normalnymi nastolatkami
urządziliby jakąś ekstra imprezę w najlepszym klubie z popularnym DJ’em,
dobrymi i drogimi alkoholami. Pewnie zamówiliby drink bar i pokazy barmańskie.
Pewnie urządziliby jakieś dzikie rodeo lub wyścigi samochodowe niczym z serii Szybcy i Wściekli. Gdyby byli normalnymi
nastolatkami poprosiliby rodziców o podróż dookoła świata i super bryki.
Ale
nie byli jak większość rówieśników – zawsze wyróżniali się. Nie byli też w stu
procentach Amerykanami i to, że obchodzą szesnaste urodziny wynikało tylko i
wyłącznie z zakładu w jaki weszli z wujkiem RJ. I z tychże właśnie powodów nie
poprosili o ‘typowe’ prezenty.
Dlatego teraz jego drżące z wysiłku ramiona w
końcu nie wytrzymały i poddały się. Opadł ciężko w mokre błoto, przez które się
właśnie czołgał. Obok niego leżał jego brat. Obaj byli cali w błocie, tak iż
zastanawiali się czy nie powłaziło im nawet w majtki. Białe koszulki i wojskowe
spodnie khaki obklejały ich niczym kokony. Mokre przydługie włosy prawie
właziły im do oczu. Drżeli z zimna, wyczerpania i głodu. Czuł każdy mięsień,
nawet ten, o którego istnieniu zapomniał. Oddech miał szybki i urywany. Coraz
gorzej przychodziło mu regulowanie oddechu jak uczyli ich wujkowie.
Co
ich podkusiło by poprosić na szesnaste urodziny o coś takiego? Zaledwie kilka
dni temu obaj z Gabe obchodzili szesnastkę i jako obywatele ameryki powinni
obchodzić je hucznie. Chociaż tak w zasadzie to byli obywatelami całego świata.
Urodzili się i pierwsze cztery lata swojego życia spędzili w Harvardzie, gdzie
ich ojciec wykładał na uczelni. Następnie przeprowadzili się do Watykanu na dwa
nudne lata, gdzie urodziła się ich siostra – Danno. Potem wyprowadzili się do
Oxfordu, gdzie ich mama otworzyła kolejna filię ich rodzinnej firmy Unitline
Exploring Nature, a tata dusił się na uczelni, gdzie dokuczali mu koledzy. Anglia
była fajna ale nie pasowała im pogoda. Każda wymówka była dobra by się
przeprowadzić. Zwłaszcza gdy ma się taką świrniętą rodzinę jaką mieli oni. Aż w końcu trafili do Malagi; rajskiego
miasta hiszpańskiego, które zawierało wszystko to co kochali. Ciepło,
śródziemnomorską kuchnię, góry, morze i przede wszystkim bogate dziedzictwo
kultury narodowej. Kiedy tylko przyjechali do Malagi od razu zakochali się w
Andaluzji. Nikogo zatem nie dziwiło, że
biegle mówili w kilku językach, zwłaszcza iż ten dar odziedziczyli po ojcu. I
nie tylko ten. Rodzina nazywała ich Chaos i Zniszczenie a na tatę wołano
Apokalipsa. W wieku siedmiu lat zaczęli oglądać stare odcinki MacGyvera i nie
byliby sobą gdyby nie zaczęli eksperymentować. Przecież musieli wiedzieć czy
wyczyny ich ulubionego bohatera są możliwe do wykonania. Każdy odcinek i
eksperyment analizowali i notowali skrzętnie w swoich notatnikach. Jako
dziewięciolatkowie wzięli udział w obozie w Bramley Camp – taka mini szkoła
przetrwania dla dzieciaków. Nikt się nie spodziewał, że to jest to, co im się
spodoba. Co nieco okiełzna ich charaktery. Chociaż wujek RJ już wtedy
przewidywał, że zrobią to co właśnie robili teraz – przechodzili hell week.
Prawdziwe szkolenie jakie przechodzą rekruci Navy SEAL. Byli najmłodszymi
uczestnikami kursu. Wszyscy, którzy wraz z nimi brali udział w kursie, mieli
już ukończone co najmniej osiemnaście lat.
I
jeśli miałby być z sobą szczery to reakcja rodziny, że chcą przejść hell week,
nawet go nie zaskoczyła. Tak samo jak nikogo nie zaskoczyło, że chcą odbyć to
szkolenie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to była tylko kwestia czasu.
Teraz
właśnie czołgali się w błocie po tym jak uprzednio leżeli przez kilka godzin w
lodowatej wodzie. A wcześniej wykonywali różnego rodzaju testy sprawnościowe –
podciąganie na drążku, biegi, przysiady, noszenie belki, strzelanie, pływanie
na różne dystanse, uwalnianie skrępowanych kończyn w basenie i wiele, wiele
innych wyczerpujących fizycznie i psychicznie zadań.
Zamrugał
powiekami, na które spadły ciężkie krople deszczu. Przygryzł wargę. Robiło się
coraz ciekawiej. Im trudniej tym lepiej. To też mieli po ojcu. Uwielbiali podejmować
wyzwania.
I
oczy.
Obaj
posiadali ten niespotykany lazurowy kolor oczu przez które – mówiono - zagląda
się do niebios. Byli jak skóra zdjęta z ojca, z tą drobną różnicą, że Gabe miał
brązowe włosy. I nieco charakter matki, który łagodził charakter ojca i
powstrzymywał zapędy Nick’a.
- Panienki się zatrzymały. Czy ślicznotki mają
dość? – surowy, kpiący głos sierżanta Balco zabrzmiał niczym grom z nieba tuż
nad nimi. Mina Gabriela, który odwrócił się do niego mówiła wszystko – już dawno
przywykli do tego określenia. Ale wygląd był ich atutem i bronią. Bo przecież
nikt nie będzie podejrzewał lalusia z reklamy Blanda-Med o nadzwyczajne
zdolności. Gabriel błysnął w szelmowskim uśmiechu, na co Nick tylko przewrócił
oczami.
- Nie, sierżancie! – odpowiedział bojowo i
posłał mu ostre spojrzenie. Deszcz coraz mocniej padał opłukując ich śniade
ciała nico z brudu. Błyskawica, która przecięła właśnie niebo, odbiła się od
twarzy nastolatka i spotęgowała jeszcze bardziej intensywność jego spojrzenia.
Spojrzał na brata, skinął głową jakby dając znak i zaczął dalej się czołgać.
- Noc dopiero się zaczęła i obiecuję, że
będzie kurewsko ciężka – głos sierżanta znowu zagrzmiał ostro nad ich głowami –
Sprawię, że będziecie płakać jak panienki i sikać w majtki jak niemowlaki –
wygrażał się im – Dzisiejszej nocy wielu z was jeszcze zadzwoni w dzwon.
Panienki Carter, liczę na was – zakpił bezczelnie bezpośrednio już odnosząc się
do Nick’a i Gabriela.
- W marzeniach, sierżancie - odszczeknął Nick, wyszczerzając się w obłudnym
uśmiechu. To było coś na co czekali latami. Nie byli zwykłymi chłopaczkami.
Nick wiedział, że w oddali w stroju instruktora stoi wujek Randal i czuwa nad
ich bezpieczeństwem. Ale to właśnie była ich przewaga nad innymi – znali ludzi
z różnych jednostek wojskowych, policyjnych, wywiadowczych. Trenowali u
najlepszych. Sztuk walki uczyli się u takich płatnych zabójców jak Shardiff i
Akira, a uzupełniali nauki u Darrena, zakonnika Pugnus Dei. A poza tym
uwielbiali od małego trenować z tatą. I czytać. Pochłaniali książkami tonami
niczym typowe mole książkowe. Podczas gdy on z dziecięcą łatwością potrafił zhakować
najlepsze zabezpieczenia Fort Knox, tak Gabriel potrafił sfałszować Rembrandta
tak iż celnicy na granicy i specjaliści od fałszerstw nie byli w stanie dojść,
który obraz jest oryginałem a który podróbką. Żadne zabezpieczania nie
stanowiły dla nich problemu.
Błyskawica
przecięła niebo tuż nad nimi a zaraz za nią rozległ się potężny huk. Nick
zamarł na ułamek sekundy kiedy wspomnienie burzy w Kambodży niespełna rok temu
wdarło się niespodziewanie do jego umysłu. Ale jak szybko się pojawiło tak
szybko je odepchnął. Po to właśnie tu byli. By wzmocnić jeszcze bardziej hart
ducha. By być tak silni jak tata.
Obaj
wstali z błota i pobiegli do kolejnego stanowiska, gdzie czekały kolejne
katusze.
***
O bogowie Olimpu!, jakby to powiedział wujek Modo. Czuł
się jak Dawid walczący z Goliatem. Walka w ręcz w środku nocy w budynku
szkoleniowym, który przypominał ruderę z Afganistanu, z cienkim jak papier
dachem, rusztowaniem i różnymi pułapkami takimi jak miny pod schodami czy
nastolatek z pasem Szachida. Nick cicho zagwizdał i rozejrzał się za swoimi
opcjami. Jak mawiał MacGyver „Im większy
plan tym większe prawdopodobieństwo wpadki”. Zatem kroczek po kroczku
będzie improwizował. Tak jak zawsze zresztą. Na szczęście nie był w tym sam. Na
jego sygnał czekał Gabe ze scyzorykiem w ręku. Tylko i aż tyle im dali. Chyba
nie spodziewali się, że oni sobie z tym zadaniem poradzą śpiewająco. Nick
postanowił odwrócić uwagę mięśniaka i odciągnąć go od dziesięciolatka. Dzięki
temu Gabe mógł działać i ostrożnie podejść do chłopca. Oczywiście obaj
wiedzieli, że chłopiec może w każdej chwili zdetonować ładunek. Ale A – malec nie
wyglądał jak dziecko ekstremistów. No chyba, że wyprali mózg brytyjskiemu
dziecku. Skąd pewność, że brytyjskie? I tu przechodzimy do punktu B - po
pierwsze był rudy, po drugie zdradzał go akcent, a po trzecie nie wyglądał jak opętany
fanatyk religijny, który chce – dla chwały Allaha – zgładzić niewiernych tylko
jak przerażone dziecko.
Dlatego Gabe metodycznie, powoli, przygarbiony
zaczął się skradać w stronę chłopca jednocześnie mówiąc do niego spokojnie. Jak
dobrze, że ciocia Olga pokazywała mu kilkakrotnie jak obchodzić się z takimi
pasami. Wiedział, że to test, ale najmniejszy jego błąd i koniec zabawy. Na
dodatek w słabo…
Gabe
nie dokończył wątku. Mocny błysk rozświetlił pomieszczenia a sekundę później huk
ogłuszył wszystko. Piorun musiał uderzyć w pobliski budynek. Światła zamrugały
a następnie zgasły. Dookoła zapanowała niemalże egipska ciemność.
- Zostać na swoich pozycjach! – padł rozkaz
sierżanta Balco, zatem posłusznie pozostali na swoich miejscach. Po dziesięciu
minutach mężczyzna zdenerwowany, oświetlając sobie latarką drogę, wrócił do
nich.
- Macie szczęście panienki. Generator padł i w
całych koszarach nie ma prądu. Niech to diabli z tą burzą – oznajmił.
- Tylko niech sierżant nie mówi „i diabli
trzasną” bo może pan wywołać wilka z lasu – Nick pozwolił sobie na odrobinę
żartu.
- Raczej Thora – mruknął Gabriel podchodząc do
brata i wymieniając zawiedzione spojrzenia. Muszą na razie zawiesić swoje
zadanie. Posłusznie podążyli za sierżantem.
- I co z generatorem? – zapytał Balco
technika.
- Nie ruszy – rzucił bezradnie żołnierz.
Nick
spojrzał na brata a potem jego spojrzenie przykuły światła.
-
Za pozwoleniem, sir – odezwał się i nim Balco zareagował, potruchtał w stronę
karetki pogotowia. Po kilku minutach wrócił - i nie jak oczekiwał Balko z kubkiem
wymarzonej gorącej czekolady – a z zestawem reanimacyjnym. Postawił go na
wolnej półce przy generatorze.
- MacGyver wersja z 2017 roku. Odcinek
osiemnasty, crossover z Hawai 5-O – zaczął Nick, gdy wyciągnął potrzebne
sprzęty i zabrał się do pracy. Na całe szczęście przestało padać bo miałby
problem. Chociaż generator znajdował się pod zadaszeniem to gdyby zacinał
deszcz, miałby spory problem z drutami, jakie przygotował i podprowadził do
generatora.
- Wiesz co robisz? – zapytał Balco
sceptycznie, lecz pozwolił mu działać.
- W przetwornicy generatora jest magnez, tak? –
zapytał Nick, nie odrywając się od pracy – A co trzeba zrobić gdy magnez traci
swoje własności? Trzeba go ponownie namagnesować by mógł ponownie generować – z
tymi słowami przycisnął guzik do wykonania elektrowstrząsu – Załaduj –
urządzenie wydało charakterystyczny dźwięk i posłało wstrząs do generatora,
który po chwili uruchomił się i światła oświetliły kampus szkoleniowy - Właśnie
dokonaliśmy reanimacji generatora. Czy teraz możemy dokończyć zadanie? –
zapytał nieco zarozumiale, nikle uśmiechając się.
***
Wschód
słońca był piękny. Może nie tak piękny jak w Maladze ale kiedy przez pięć
długich dni i nocy dostajesz wycisk to nawet wschód słońca pod mostem w
najgorszej dzielnicy Chicago lub Moskwy mógł wydawać się rajskim. Na ich
zmęczonych twarzach malował się szelmowski uśmiech zwycięstwa. Stali w szeregu,
wciąż ubrani w te same stroje co zeszłego dnia. Marzyli o trzech rzeczach: prysznicu,
jedzeniu i spaniu. Byli wyczerpani, a nogi uginały się pod nimi niczym z
pianki. Oj, wiele by dał teraz za taką czekoladę z piankami. Ale to za chwilę.
Teraz czekali na placu obok dzwonu, w który nie uderzyli. Zazwyczaj kurs kończy
się przy strefie przyboju, lecz tym razem go zmieniono. Ręce mieli założone na
plecach, nogi lekko rozstawione; typowa, wygodna pozycja wojskowa. Ich
opalenizna błyszczała w świetle wschodzącego słońca. Promienie odbijały się też
od ich nadgarstków na których widniały znamiona. Na prawych nadgarstkach lśniły
cieniutkie, połyskujące srebrzyście znamiona takie same jakie było na ręce ich
taty. Byli dumni z tego znamienia chociaż wiedzieli co ono oznacza i jaką
odpowiedzialność niesie za sobą.
Sierżant Balco wraz z Randalem i kilkoma innymi
starszymi stopniem pojawili się i stanęli przed nimi.
- Gratulacje panienki, przetrwaliście.
Oficjalnie ogłaszam hell week za zakończony – oznajmił Balco, lekko się uśmiechając
– Miałeś rację. Są jak ich ojciec – sierżant zwrócił się do Randala a następnie
odmaszerował wraz z innymi.
- Prysznic, jedzenie, łóżko! – zakomenderował
Randal chwytając obu chłopców, którzy już ledwie stali na nogach – A potem
dalsza część prezentów.
- A będę mógł zhakować Modo? – zapytał Nick kiedy poczuł znajomy zapach. Kiedy tata
znalazł się tuż obok, tego nie wiedział, ale teraz nic się nie liczyło tylko
ciepłe ramiona taty.
- Jak odpoczniesz – Nathan ucałował obu
chłopców w czoło.
Tak,
ich rodzina była bardzo specyficzna i szalona.
czwartek, 10 września 2015
Słowo od Chandni part 7
A/N: Kochana Robaczkosy, przerwa. Tak wiem, widzę wasze minki ale jutro punkt 10.20 wylatuję na Malagę odpocząć. W końcu długo wyczekiwany i zasłużony urlop. Mam nadzieję, że odnajdę tam Wena i wraz z nim wrócimy z nowymi pomysłami. Nie będzie mnie całe dwa tygodnie ale wiem, że dacie radę bez rozdziałów i będziecie dzielne :)
Trzymajcie się ciepło i do napisania.
Ps. Zabieram Nico ze sobą :P Nie wiem czy dobrze robię ;)
**Chandni**
Trzymajcie się ciepło i do napisania.
Ps. Zabieram Nico ze sobą :P Nie wiem czy dobrze robię ;)
**Chandni**
czwartek, 11 czerwca 2015
Bębny
A/N: Tak, wiem nie chcecie one shotów ale cóż zrobić jak Wen chce takowe pisać? Widzi tylko fragment historii, każe pisać i tyle - idzie sobie. Dziecko nr 6 rozpoczęte a to krótkie coś powstało po tym jak na rynku usłyszałam pana grającego na bębnach. Mam nadzieję, że się spodoba :)
**Chandni**
Biegł przed siebie
ile sił w nogach. Rozpędzony niczym z procy zbiegał stromym zboczem, modląc się
w duchu by nie upaść; by starczyło mu sił aby dobiec do obozu i wezwać pomocy.
Jego serce waliło w piersi i miał wrażenie iż jego rytm zrównał się z szybkim dźwiękiem
wydawanym przez bębny. Ten dźwięk otaczał go i prześladował, jakby dyszał mu w
plecy dając do zrozumienia, że jest tuż za nim.
Wpadł na drzewo z impetem, kiedy silny grzmot rozerwał niebo i spadł
ciężko na ziemię. Nie miał jednak czasu na odpoczynek, chociaż jego ciało się
tego domagało. Spojrzał na ramie, w miejsce gdzie miał rozerwana lnianą
koszulę, a gdzie dwadzieścia minut temu trafiła go strzała. Miał tylko
nadzieję, że w ranę nie wda się infekcja oraz, że grot strzały nie był zatruty.
Fakt kolejnej blizny do już pokaźnej kolekcji, nie zaprzątał mu głowy. Miał
inny problem. Oderwał się od drzewa i ponowił swój szaleńczy wyścig z czasem.
Plemienni wojownicy pracujący dla kolumbijskich gangsterów mieli zapędy
kanibalistyczne i byli strasznie wrogo nastawieni w stosunku do białych
tubylców. Miał tylko nadzieję, że Sloan będzie wystarczająco mądry i poprowadzi
ich tam gdzie chcą. Czy miał szansę uciec jednemu z wojowników, na którego
terenie się znajdywał? Wątpił by to mu się udało. Wiedział, że tam gdzieś czai
się wojownik plemienny uzbrojony z strzałki nasączone kurarą. Ten tubylec był
wyszkolonym myśliwym, który polował codziennie na dziką zwierzynę i codziennie
walczył z najbardziej niebezpiecznymi drapieżnikami. Zatem złapanie
amerykańskiego naukowca jest dla niego rozrywką. Myśl o sobie jako o zwierzynie
nie napawała go optymizmem. Już kilkakrotnie był w tych rejonach i jeszcze
nigdy nie czuł się tak jak teraz; przerażony ale nie o swoje życie. O nie
musiał walczyć ale po to by sprowadzić pomoc dla pozostałych.
Słony pot podrażniał
zadrapania na jego ciele. Czuł jak mokre ubranie oblepiło jego drżące z wysiłku
ciało, a przydługie blond mokre włosy włażą mu do błękitnych oczu. Ręką
odgarnął je z czoła i spojrzał w górę. Między gęstwiną liści drzew nie
dostrzegł niczego ale poczuł pierwsze krople monsunowego deszczu. Wiedział, że
to tylko jeszcze bardziej utrudni jego ucieczkę. Miał wrażenie, że Amazońska
dżungla chce go osaczyć i pochłonąć. Ale poddanie się nie wchodziło w grę. To
nie leżało w jego naturze. Dlatego jeszcze bardziej przyśpieszył, tyle ile
pozostało mu sił w nogach. Z impetem wbiegł w strumień rzeczny i poczuł jak
ktoś wpycha go pod wodę. Trzy kilometry. Tylko trzy kilometry dzieliły go od
obozowiska i pomocy. Zimna woda uderzyła w jego rozpalone gorączką ciało, na
chwilę paraliżując wszystkie jego zmysły. Nie trwało to jednak długo. Chęć
życia i fakt iż w jego rękach leży życie kilku osób dodała mu niesamowitego
kopa, jakby dostał zastrzyk adrenaliny. Zaatakował przeciwnika, który usilnie
starał się by nie wypłynął na powierzchnię wody. Czuł jak brakuje mu powietrza
i starał się odsunąć najdalej jak tylko się dało bolesne wspomnienia tego jak
był podtapiany podczas tortur. Przed jego oczami ukazał się obraz jego żony i
ich bliźniaków. Nie mógł ich teraz zostawić. Nie tak. Nie pozwoli by
zachłanność ludzka odebrała jego synom ojca.
Uderzył
napastnika tak iż mężczyzna poluźnił chwyt, dzięki czemu mógł się wyswobodzić.
Silnym kopnięciem nogi w klatkę piersiową odepchnął od siebie napastnika a sam
wypłynął na powierzchnię z ulgą zaczerpując upragnionego powietrza, niemalże
zachłystując się nim. Energicznie machając nogami i rękoma dopłynął do brzegu,
na który ledwie się wyczołgał, gdy nagle tuż obok jego głowy przeleciał
prymitywny lecz bardzo osty nóż i wbił się w ziemię, pomiędzy palcami jego
prawej dłoni. Kiedy się odwrócił zobaczył wojownika wybiegającego z wody.
Zerwał się na równe nogi, z dzikim okrzykiem, zgięty w pół, niczym zawodnik
rugby, natarł barkiem na rozpędzonego mężczyznę. Obaj wpadli do wody,
wymieniając silne ciosy, które nie zawsze dosięgały celu. Wykorzystał moment
gdy przeciwnik był nad nim i próbował go utopić. Wbił mu w jamę brzuszna stopę
i z całej siły przerzucił go nad sobą, wrzucając do rzeki. Sam zaś poderwał się
na równe nogi i zaczął dalej biec w stronę obozu. Spojrzał przez ramie i omal
nie zamarł w przerażeniu, gdy zobaczył jak tubylec biegnie za nim, ręką
przytykając sobie bambusową łodygę do ust. Wiedział, że w środku jest rzutka z
igła nasączoną trucizną. W tym samym czasie kiedy tubylec wydmuchnął rzutkę, do
jego uszu dotarł odgłos wystrzeliwanego naboju z broni palnej, a czyjeś silne
ramiona chwyciły go i odciągnęły z drogi lecącej rzutki z trucizną. Jak na
zwolnionym tępię zobaczył tubylca z rosnącą plamą krwi na piersi.
- Niech cię wszystkie diabli, Nico. Ciebie i
te twoje wykłady! – dotarł do niego wściekły głos przyjaciela.
Nathan
Carter pozwolił by uśmiech ulgi rozpromienił jego zmęczoną twarz. Wiedział, że
to nie koniec ale dalsze działania pozostawi w rękach specjalistów.
czwartek, 28 maja 2015
Dawno temu, w odległej galaktyce
A/N: W przerwie na reklamy :D Robaczkosy dostajecie coś na co wen miał wielka ochotę - jedyne i niepowtarzalne opowiadanie z Jasmine i bliźniakami. Mam nadzieje, że Wam się spodoba. One shot.
Miłego czytania.
**Chandni**
Dubaj
Stary hangar na obrzeżach Dubaju
był oświetlony tylko w jednym miejscu i tak odstawał drastycznie od reszty
miasta, że aż przerażało. Duży reflektor
stał w obskurnym miejscu na wprost dziury jaka była w podłodze dwa metry dalej.
W budynku było duszno i wilgotno a w powietrzu unosił się nieprzyjemny odór
potu, zwierzęcych odchodów i krwi. Na starych, skrzypiących krzesłach tuż przy
dziurze w podłodze, siedziała młoda, trzydziestoletnia kobieta i nieco od niej
starszy mężczyzna. Ich ręce były spięte opaskami za ich plecami a ich twarze
nosiły wyraźne ślady pobicia. Przed nimi
stało czterech rosłych facetów z miejscowej mafii. Ich szef, który jako jedyny
był ubrany w garnitur, był równocześnie poważnym politykiem, o którego czarnych
interesach wiedziano ale władze bały się zrobić cokolwiek. Ali Hadid opływał w
bogactwo, luksus, piękne kobiety, wpływowe znajomości. Miał co tylko chciał na
klaśnięcie dłoni. Posiadał prywatną kolekcję rzadkich dzieł sztuki, antyków oraz
artefaktów, o których istnieniu niektórzy naukowcy nawet nie wiedzieli. Cenne
cymelia a także białe kruki zajmowały większość regałów w jego prywatnym
gabinecie, który miał w wieżowcu należącym do emira Kahaba. Hadidowi było
jednak mało. Jak większości sytuowanych ludzi w tym kraju, zajmował się również
przestępczą działalnością i był na liście FBI i Interpolu od wielu lat.
– Federalne Biuro Śledcze w końcu się zainteresowało - prychnął z pogardą, kalecząc
angielski swoim okropnym akcentem.
- FBI już dawno miało cię na
celowniku – oznajmił ostro skrępowany mężczyzna.
- Nie wysilaj się, Travis –
prychnęła jego towarzyszka beznamiętnie patrząc na przeciwnika, jakby
rozważając coś. Jej czarne włosy były związane w koński ogon, który teraz był w
nieładzie i kilka kosmyków wyślizgnęło się spod gumki. Miała na sobie czarną
bokserkę damską, granatowe jeansy i czarne buty trekkingowe. Po jej śniadej
karnacji spływały kropelki potu.
- Mała ma rację, nigdy nic na mnie
nie będziecie mieli – Hadid prychnął z pogardą – Ale chętnie się dowiem co
wiecie.
- Jurinović co nieco nam powiedział
– oznajmił Josh, spoglądając na Hadida i oczekując jego reakcji.
- Jurinović nic nie wie. To płotka w
porównaniu z Jakimovićem i Danielovicem – zarechotał Hadid – Nawet jeśli coś
wiecie to i tak nic czego bym się bał.
- Bo wszystko jest w gabinecie
wieżowca należącym do Kahaba, prawda – stwierdziła kobieta.
- Bystrzacha – przyklasnął mężczyzna.
Na te słowa czekała tylko kobieta. Jak dobrze, że miała związane za plecami
ręce. Smukłymi palcami dosięgła tarczy zegarka z limitowanej edycji G-shock i
nacisnęła jeden przycisk, podczas gdy Hadid kontynuował – Ciekawe czy taka
bystra byłaś by dowiedzieć się, że twój tatuś jest płatnym zabójcą. Taki
szanowany agent federalny… - westchnął teatralnie i spojrzał na nią, a widząc
gniew i niedowierzanie w jej oczach, zaśmiał się – Nie wiedziałaś, biedniutka –
cmoknął, podszedł i pogłaskał ja po policzku – Skoro nic na mnie nie macie to
pozostawię was w rękach moich towarzyszy – z tymi słowami skierował się w
stronę wyjścia z hangaru.
- Jasmine, tak mi przykro… - zaczął
jej towarzysz i aż zdziwił się jej reakcją, bo nie takiej się spodziewał po
osobie, która właśnie dowiedziała się, że jej rodzic jest płatnym zabójcą.
Kobieta po prostu roześmiała się i spojrzała wyzywająco na zbliżającego się
napastnika, który dzierżył w dłoni wielki nóż. Zamachnęła się nogami, tak iż
jej krzesło stanęło tylko na tylnych nóżkach, po czym padła ciężko na nogi
prawą kopiąc napastnika w krocze. Poderwała się na nogi, obróciła i zdzieliła
klęczącego napastnika krzesłem, które mocno trzymała za swoimi plecami.
Obróciła krzesłem i Travis zaobserwował w zdziwieniu, że jego partnerka nie ma
opasek krępujących ręce – kiedy je rozcięła tego nie wiedział – ale teraz
kobieta z całej siły dzieliła kolejnego napastnika swoim krzesłem i doprawiła
silnym ciosem z ciężkiego buta, powalająca drugiego napastnika. Na trzecim
połamała całkiem krzesło, w drobny mak, ale i tak to jej nie przeszkadzało.
Wskoczyła rosłemu facetowi na barki i ścisnęła udami jego kark, po czym odgięła
się gwałtownie do tyłu i pociągnęła go za sobą. Stanęła na rękach i w porę
zrobiła gwiazdę bowiem masywny koleś runął na ziemię, po tym jak go przydusiła
i stracił równowagę. Jasmine chwyciła za nogę od rozbitego krzesła i zdzieliła
w twarz napastnika, który próbował się podnieść. Obróciła nóżkę w ręce i zaatakowała
mężczyznę, który podniósł się i wymierzył z broni w Travis’a, wybijając mu broń
z dłoni i wbijając mu w nią złamaną stronę drewnianej nogi.
- Że niby nie wiem czym mój tata się
zajmował, serio? – prychnęła z pogardą, ocierając kącik ust i podchodząc do
swojego partnera, który z przerażeniem na nią patrzył.
- Kim ty jesteś? – zapytał, kiedy
przecięła mu opaski i ruszyła w stronę wyjścia.
- Ich najgorszym koszmarem –
sarknęła – Chodź bo przegapimy imprezę – dodała uśmiechając się uroczo.
- Kto cię nauczył takiego tekstu? –
zdziwił się agent, krocząc wraz z nią w stronę SUV’a, którym zostali
przywiezieni przez swoich napastników.
- Mój tatuś – oznajmiła szczerze i z
czułością.
- Wiedziałaś? – zdziwił się jej
partner, zapinając pasy bezpieczeństwa. Już zdołał poznać jej styl szalonego
kierowcy i wolał nie zginać przez przypadek.
- Ściśle tajne przez poufne –
sarknęła, ruszając z piskiem opon, uśmiechając się przy tym zadziornie.
- Ostrzegano mnie przed tobą –
przytaknął Travis, który dłużej od kobiety pracował w specjalnej jednostce FBI
i musiał przyznać, że kobieta jak mało kto, robiła na wszystkich w zespole
wrażenie. A Jasmine, cóż… była po prostu córeczką swojego tatusia, agenta NCIS
Ianto Barrowmana.
- Mam nadzieję, że twoi znajomi… -
zaczął trzymając się kurczowo uchwytu bezpieczeństwa.
- Kuzyni – poprawiła go Jasmine,
przewracając oczyma. Nie musiała wdawać się w szczegóły typu, że bliźniacy nie
są jej kuzynami z krwi. Może kiedyś Josh się dowie, a może nie. Teraz liczyło
się zadanie do wykonania – I też mam nadzieję, że im się powiedzie. Agenci z
wydziału White Collar czekają w gotowości.
- Cudownie. Chcesz zadzwonić do
wicedyrektora Whiteninga? – zapytał rzucając jej przy tym wyzwanie. Mieli się
nie narażać i tylko zbadać teren. W planie nie było porwania i pobicia. Jasmine
ewidentnie nie wykonywała poleceń swoich przełożonych niejednokrotnie
prowokując i dążąc do akcji jakby była uzależniona od adrenaliny i działania.
Albo po prostu miała to we krwi. Mina kobiety powiedziała mu wszystko; uwielbia
wyzwania ale najwyraźniej kobieta nieco boi się ich dyrektora. Wyglądała teraz
jak dziewczynka, która niebawem zostanie skarcona przez surowego ojca. Jasmine
odchrząknęła, chwyciła za telefon i wybrała numer po czym włączyła
głośnomówiący.
- Jakimović i Danielović są brudni.
Jedziemy właśnie na spotkanie z bliźniakami Carter – przekazała pośpiesznie
jakby bojąc się dojść do słowa wicedyrektorowi.
- Wysyłam dwa zespoły interwencyjne
by zajęli się nimi. Porozmawiamy po waszym powrocie – odpowiedział jej
lodowatym, szorstkim głosem mężczyzna i ewidentnie było słychać jak jest zły na
swoich agentów za niesubordynację. Po tych słowach rozłączył się a Jasmine i
Travis jednocześnie głośno wypuścili powietrze, które wstrzymali na moment.
- Uff… mam nadzieję, że ochłonie do
naszego powrotu – rzucił Travis, zerkając do schowka w poszukiwaniu jakiejś
broni w razie gdyby im była potrzebna.
- Ochłonie ale i tak nam się oberwie
– oznajmiła uśmiechając się blado do partnera, po czym zgrzytnęła zębami; jej
oberwie się podwójnie jeśli nie potrójnie.
- Jesteśmy niestosownie ubrani jak
na gości wielkiego emira i jego przyjęcie – zakpił, zastanawiając się jak by
Jasmine wyglądała w sukni wieczorowej, przy okazji zmieniając nieco temat. Nie
ma co teraz się tym martwic, zwłaszcza że za dziesięć minut będą na miejscu.
- Cóż… my tylko jesteśmy od czarnej
roboty i powalająco wyglądam w sukni – oznajmiła posyłając mu zalotne
spojrzenie i gwałtownie biorąc ostry zakręt.
***
Wysoki blondyn ubrany w zieloną
koszulę lnianą i białe, również lniane, spodnie siedział przy stoliku niedaleko
basenu i na pewno nie podziwiał pięknych, skąpo ubranych kobiet pływających w
wodzie i chodzących dookoła basenu. Ciemne okulary przysłaniały jego jasno
błękitne oczy, złota obrączka błyszczała na palcu u lewej dłoni, a nieco wyżej,
na nadgarstku spoczywał zegarek z limitowanej serii G-shocka. Przed nim na
stoliku leżał najnowszej generacji laptop a w szklance wypełnionej do połowy lodem
było orzeźwiające Mojito. Mężczyzna nie miał nawet trzydziestki i wyglądał jak
syn amerykańskiego biznesmena, uwielbiającego dobre drinki i markowe gadżety. I
o to im chodziło. By wmieszać się w tłum i nie zwracać na siebie uwagi. Od
niechcenia spojrzał na zegarek a kiedy zobaczył mrugające czerwone światełko,
prawą dłonią dotknął ucha, gdzie miał włożoną mikrosłuchawkę bezprzewodową i
włączył przycisk nadawania.
- Czas na show, braciszku –
przekazał półszeptem. Usiadł wygodnie, upił łyk drinka i sięgnął po laptopa, by
po chwili jego palce tańczyły na klawiaturze z zawrotną szybkością wpisując
kody i komendy jemu tylko znane.
Tymczasem na sto dwudziestym
piętrze wieżowca jego brat ubrany w czarny smoking, rozglądał się po sali bankietowej,
pod ramie trzymając piękną kobietę. Po tym jak dostał od brata zielone światło,
wraz z towarzyszką zbliżył się do wybranego przez siebie obiektu, którym był
mężczyzna w średnim wieku, a który zajmował stanowisko Ministra Dziedzictwa i
Kultury Narodowej Dubaju.
- Następnym razem to Nicky zakłada
smoking – warknął do towarzyszki, dotykając dłonią muszki, która uwierała go w
kark.
- Przecież na co dzień chodzisz tak
ubrany – odszepnęła jego partnerka z nikłym uśmiechem na twarzy.
- Nie aż tak – westchnął i przybrał
najbardziej profesjonalny wyraz twarzy na jaki go było stać w tej chwili –
Panie Ministrze… - zaczął ale nie dane mu było skończyć.
- Gabriel Carter, miło mi w końcu
poznać. Wiele dobrego słyszałem na twój temat młodzieńcze – mężczyzna uścisnął
mu dłoń i mocno potrząsnął, uśmiechając się szeroko – To zaszczyt mieć na
przyjęciu syna doktora Nathana Cartera oraz wnuka profesora Richarda Cartera.
Ten młodzieniec – tu minister zwrócił się do pozostałych osób mu towarzyszących
– Odziedziczył jednak talent i urodę po matce – klepnął przyjacielsko Gabriela
w policzek – Wydział White Collar, bardzo dobry wybór mój drogi – przytaknął
mężczyzna i już otwierał usta by coś jeszcze dodać gdy włączył się alarm
zagłuszający wszystko.
- Co u licha się dzieje? – zapytał
Minister, pośpiesznie kroczącego emira Keheba, do którego podeszli ochroniarze.
- Ktoś włamał się do biura senatora
Hadida – przekazał półszeptem ochroniarz.
- FBI służy pomocą – zaoferował się
Gabriel i skinął na swoją partnerkę.
- Byłbym wdzięczny – zgodził się
niczego nie świadom emir i dał znać szefowi ochrony by zaprowadził dwoje
młodych agentów do gabinetu senatora.
***
Dwadzieścia minut później
Minister Dziedzictwa i Kultury Narodowej i emir Kehab dołączyli do agentów
federalnych, którzy weszli do biura senatora Hadida, a zaraz za nimi wszedł sam
senator Hadid.
- Co tu się dzieje? Jakim prawem?! –
denerwował się Hadid z przerażeniem obserwując jak agenci federalni zaczynają
przeszukiwać pomieszczenie.
- Te obrazy to falsyfikaty z lat pięćdziesiątych.
Bardzo dobre wykonanie, musze przyznać i gdyby nie jeden drobny szczegół, to
zapewniam, że żaden specjalista nie odgadł by iż to podróbka – Gabriel Carter
wskazał na obrazy, które zostały ściągnięte ze ściany – Tu natomiast mamy zbiór
białych kruków wartych co najmniej pół miliarda dolarów. Rzadkie cymelia,
rękopisy, faksymile pochodzące z czarnego rynku. Ten cenny rękopis przepadł w
1859 roku. W dwutysięcznym roku był ponoć w posiadaniu jednego rosyjskiego
mafiosa.
- Szefie, powinien pan zobaczyć to –
agentka, która partnerowała Gabrielowi, podała swojemu przełożonemu, który
wszedł tu wraz z pozostałymi agentami, pokaźny czarny notes.
- Nie macie prawa! – cały czerwony
ze złości Hadid rzucił się na agentów by tylko zostać obezwładnionym a jego
ręce zostały boleśnie skute kajdankami.
- Senatorze, jest pan aresztowany
pod zarzutem przestępczości gospodarczej, malwersacji finansowych, handlu
antykami pochodzącymi z czarnego rynku oraz kontakty ze światem przestępczym – agent
po pięćdziesiątce przedstawił zarzuty po czym odczytał jakie senatorowi
przysługują prawa.
- Mam immunitet – krzyknął Hadid na
co Minister podszedł do niego i warknął:
- Już ja się postaram byś go nie
miał.
Po tych słowach senator został wyprowadzony z pomieszczenia a agenci
zabezpieczali przedmioty jako dowody.
- Na nas już czas – Gabe pociągnął
partnerkę za rękę i oboje wyszli z gabinetu – Nicky zapewne już się niecierpliwi.
- Nie mogę pojąć jak Magda panuje
nad nim – zaśmiała się jego partnerka wchodząc za nim do szatni i szybko przebierając
wizytowy strój w jeansy i koszulkę.
- Dokładnie tak jak ty nade mną –
Gabe cmoknął kobietę w wargi i uśmiechnął się zadziornie.
***
Kiedy Jasmine wysiadła z samochodu Nick podszedł do niej ubrany w jeansy i
koszulkę w kolorze khaki.
- Taka impreza was ominęła – dłońmi zaznaczył
jak wielka impreza to była i wyszczerzył się w charakterystycznym uśmiechu –
Wyglądacie okropnie – skwitował i rzucił jej woreczek z lodem, który trzymał w
dłoni – Wujek nie będzie zadowolony.
Jasmine przewróciła tylko oczyma. Oczywiście, że jej tato nie będzie
zadowolony ale jakoś to przeżyje.
- Gdzie Gabe? Senator już odwieziony?
– dopytywała swojego kuzyna.
- Gabe i Alex już idą – Nick wskazał
na szybko zbliżającą się parę – A senator głośno beknie tak iż usłyszymy go w
Chile. A teraz zawijaj troki bo samolot nie będzie czekał – oznajmił nieco
bezczelnie, po czym skinął na partnera Jasmine, który tylko się wszystkiemu
przysłuchiwał, a następnie skierował się w stronę samochodu, którym agenci
przyjechali – Myślałem, że masz lepszy gust – sarknął, przez co tylko zarobił
silnego kuksańca w ramię.
- Zamknij się smarku i wsiadaj. Ja prowadzę
– odgryzła się Jasmine i poczekała na pozostałych, po czym zwróciła się do Travisa
– Podrzucić cię gdzieś?
- Nie, dzięki. Przypilnuję FBI – Travis
uśmiechnął się i pomachał. Wybrał bezpieczniejszą opcje bo przygód miał na dziś
wystarczająco dużo a domyślał się iż Jasmine i jej krewni szykują się na
kolejną szalona ekspedycję.
Chile – kilka godzin później
-
Taki widok nie powinien mnie dziwić i martwic ale nic na to nie poradzę –
Jasmine pozwalała by jej ojciec przemył jej zadrapania tak jak zawsze to robił
odkąd pamiętała. Nick kręcił się na krześle obrotowym i szczerzył w obłudnym
uśmiechu. Jasmine posłała mu mordercze spojrzenie. Miała dziką ochotę sprawić
by kuzyn wywrócił się na tym krześle. Tak jak to często robiła kiedy byli
dzieciakami i Nick za bardzo rozrabiał.
- Dzieci – Ianto Barrowman warknął
niebezpiecznie, hamując dziecinne zapędy Jasmine i Nick’a.
- Jesteśmy rodzicami i na to nic nie
poradzimy – Nathan Carter stał z założonymi ramionami na piersi i uśmiechał się
– Dziwisz się, że poszły w nasze ślady?
- Nie, ale dlaczego to takie
ciężkie? – odparł Ianto i spojrzał na Nico jakby mężczyzna miał gotową
odpowiedź na wszystko.
- Bo to nasze dzieci – Nico wzruszył
ramionami – I kiedy cierpią my też cierpimy.
- Oj tato… - jęknął Nick, który
przestał właśnie się kręcić.
- Pogadamy smarku, kiedy twoja córa
w końcu przyjdzie na świat – odgryzł się Carter Senior i klepnął syna w
policzek.
- Nie lubię cię – jęknął Nick mrużąc
oczy i dąsając się.
- Życie, młody, życie – jego ojciec
roześmiał się – A te miny na mnie nie działają. Sam je opatentowałem – dodał kierując
się w stronę wyjścia z tajnej siedziby Icarusa - A pamiętasz naszą konferencję
w El Dorado? – Nico zwrócił się do Shardiffa, który tylko się roześmiał,
krocząc wraz za nim. Jasmine i Nick poderwali się na równe nogi i przypadli do
swoich ojców.
- Co było w El Dorado? – dopytywali jednocześnie,
pełni podekscytowania. Zawsze lubili opowieści rodziców, które byłe pełne
przygód.
- Na bajki to już za duzi jesteście –
parsknął Shardiff.
- Oj, no, tatuś, nie bądź taki –
Jasmine posłała tacie spojrzenie kota ze Shrek’a, na co Nico odpowiedział:
- Dawno, dawno temu, w odległej
galaktyce…
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Robaczkosy
Witajcie kochani po długiej przerwie :) Nie mam pojęcia czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda tak z przyzwyczajenia lub zwykłej ciekawości lub ...
-
A/N: Alexandretta, Sfora, Lovatic - WIELKIE dzięki za wsparcie :* Oddaję Wam przed finałem 9 sezonu upragniony rozdział 5 by osłodzić czekan...
-
A/N: Zgodnie z obietnicą daje Wam 3 rozdział. Jak widać jest dłuższy ;) Mam nadzieję, że się spodoba. **Chandni** Minęło pół roku. U...
-
a/N: Jak zwykle wielkie dzięki za ciepłe komentarze :* Ok Robaczkosy, zatem 2 rozdział wam daję ;) ** Chandni ** - Nie jest Zmienno...