** Chandni **
Nathan
siedział i beznamiętnie wpatrywał się zmęczonym wzrokiem w zniszczony
egzemplarz noweli Edgara Alana Poe. Nie był w stanie go czytać. Oczy piekły i
łzawiły niemiłosiernie. W ręku trzymał, na wpół już wypity, gorący kubek z
czekoladą. Siedział na krześle w jednej z dwóch kuchni przylegającej do dużej
stołówki w ich głównej bazie na jednej z Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Nazywali
tę kuchnię ‘Rezydencją Bo’, ponieważ mężczyzna – były członek SRU, który jest
kanadyjskim odpowiednikiem amerykańskiego S.W.A.T. – spędzał tam dużo czasu i
pomieszczenie było dla niego jak sanktuarium, w którym gotował dla wąskiego
grona osób.
W
tym momencie Nathan siedział sam, w za dużej na niego granatowej bluzie z logo SEAL
Team Six i napisem Jedyny łatwy dzień był
wczoraj, spodniach bojówkach i wygodnych adidasach. Wciąż mokre włosy
starczały jak u nastroszonego jeża, a tygodniowy zarost znaczył jego twarz. Powinien
iść spać, ale nie mógł usnąć.
Nie dziś.
Chociaż
był nieludzko zmęczony nie potrafił teraz zasnąć. Pierwszy raz odkąd oficjalnie
był w Icarusie dla naukowców/cywili – do których się zaliczał – został przygotowany
Hell Week na styl amerykańskich i brytyjskich szkoleń. Oczywiście był on
dostosowany do warunków panujących na wyspie i zostało odnotowane iż nie są
żołnierzami ale jednak. Był to wymóg odgórny by wszyscy cywile zostali
przeszkoleni na ewentualność pracy w terenie w ciężkich warunkach i pod ogromną
presją. Co dla Nate’a nie było niczym nowym. Zespół instruktorów, który składał
się z instruktorów różnych jednostek specjalnych z całego świata, dał im bardzo popalić w te cholernie długie
pięć dni. Dla Nate’a to nie było nic nadzwyczajnego; był do tego już w pewien
sposób przyzwyczajony. Miał inny próg zarówno bólu, jak i determinacji i
wytrzymałości. Ale to na niego swoją uwagę zwrócił instruktor Randal Smith –
były instruktor SEALs, który jeszcze przed rokiem należał do najbardziej
elitarnego zespołu w SEAL, do Team Six,
który przyczynił się do zabicia Osama Bin Ladena. Nathan nie mógł zrozumieć dlaczego koleś się
na niego aż tak uwziął. Przecież nic mu nie zrobił i wykonywał polecenia tak
jak wszyscy. Może Randalowi nie podobało się to, że Nate skończył dwie uczelnie
i miał kilka doktoratów? A może nie przepadał za chłopaczkami – jak to ich nazywali
instruktorzy – z okładek magazynów? Nico ciężko westchnął. Nic nie mógł poradzić
na swój wygląd. Gdy tylko ścinał na krótko włosy wszyscy podejrzliwie na niego
patrzyli i domagali się by je z powrotem zapuścił. Jedynie zarost im nie
przeszkadzał; byle nie był za długi.
Przejechał
drżącą z wysiłku dłonią po policzku.
Ten tydzień
był wymęczający. Ćwiczenia gimnastyczne polegające na brzuszkach, pompkach,
nożycach, podciąganiu czy taczkach. Biegi na długie dystanse i z przeszkodami,
zawody w paintball, dźwiganie ciężkich beli, nurkowanie, pływanie w lodowatej
wodzie, walka w ręcz i wiele podobnych. Jego ciało, chociaż przyzwyczajone do
wysiłku fizycznego, krzyczało w agonii. Czekał tylko na atak przeogromnego,
przeszywającego bólu, jaki zawsze się pojawiał przy silnym froncie atmosferycznym,
który dopełnił by jego cierpienie.
Nawet
nie zauważył jak do sanktuarium Bo weszli instruktorzy na czele z Randalem. Bo
udostępnił im swoja kuchnię. Nate widział jak mężczyźni od razu się ze sobą
dogadują. Powinien zatem wstać i opuścić pomieszczenie, ale nie był w stanie.
Przez cały tydzień nasłuchał się przytyków, żartów na swój temat, kąśliwych
docinków. Instruktorzy nie pozostawili na nich suchej nitki prowokując by
zadzwonili w dzwon. Tak, oni też mieli
dzwon taki jak w koszarach SEAL. Kiedy rekrut ma dość podczas hell weeku to
może odejść uderzając w dzwon. Nathan nie zadzwonił chociaż mało brakowało. Randal
robił wszystko by go do tego zmusić; dokuczał mu na każdym kroku zarówno
słownie jak i czynami. Ale Nico tego nie zrobił przez cztery dni wiec tym
bardziej, piątego dnia, tego nie uczynił. Zwłaszcza iż dziś były urodziny jego
najstarszego brata.
Dave by
tego nigdy nie zrobił, cały czas kołatało mu się po głowie, Zrobię to dla Deve’a i dam radę,
motywował się bez ustanku. I dał radę.
A
teraz siedział z wyświechtanym egzemplarzem ulubionych noweli brata i w jego
bluzie, którą mu Dave dał pięć lat temu podczas treningów w Watykanie.
Dopiero
głośne chrząkniecie wyrwało go z rozmyślań. Jego umysł już odpływał i wyłączał
się. W podobnym stanie był już kilkakrotnie. Niewątpliwie potrzebował snu, a w
tym stanie to musiał stracić przytomność i przespać cały weekend.
Nate
uniósł mgliste spojrzenie na Randala, który stał z ramionami założonymi na
ogromnej piersi. Był wysokim, postawnym facetem jak zresztą większość SEALSów.
Nosił regulaminowo przycięte włosy i ciemną hiszpańska bródkę. Jego czarne oczy
były utkwione w Nathanie, a kpiący uśmieszek wykrzywiał jego wąskie usta.
- Skurwiel miał rację – rzucił szorstkim,
ciężkich, ochrypłym głosem. Reszta stała tylko w milczeniu i obserwowała
sytuację.
Nathan
czuł się jak osaczony szczeniak, którego lada moment sfora rozszarpie.
- Dlaczego? – wychrypiał. Ten głos nie należał
do niego, ale nie dbał o to. Był zbyt zmęczony i ledwie myślał. W swoim pytaniu
próbował zawrzeć wszystko – dlaczego się na mnie uwziąłeś, dlaczego ja i kogo u
licha miałeś na myśli?
- Chcesz wiedzieć dlaczego się na ciebie
uwziąłem? – Randal zapytał poważnie a uśmiech zszedł mu z warg. Nathan skinął
tylko nieznacznie głową.
- Co dziś jest? – instruktor zadał pytanie,
lecz po chwili sprecyzował – Jaka data?
- Szósty kwietnia – odparł Nathan, marszcząc
brwi. Tę datę doskonale pamiętał; pamięta o każdych urodzinach bliskich mu
osób. Ale może coś się zmieniło gdy był na hell weeku? Może stracił rachubę
dni? Nie rozumiał do czego instruktor zmierzał i jaki to ma ze sobą związek.
Ale Randal wskazał tylko palcem na jego koszulkę.
- Tylko nieliczni mają te koszulki – oznajmił –
Masz ją od jednego z nas – tłumaczył wiedząc, że dzieciak jest zbyt zmęczony by
myśleć. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie i położył je na otwartej książce. Nathan
spojrzał na nie i przetarł zmęczone oczy, przyglądając się uważnie.
- Dave… - szepnął Nathan wpatrując się na fotografię
i pożółkłe strony, na których marginesach były notatki, jakie jego brat
pozostawił dla Nico. Do oczu Nathana napłynęły łzy. W stanie krytycznego
przemęczenia nie był w stanie panować nad swoimi emocjami. Wiedział, że
wystarczy iskra by eksplodował czy to wściekłością czy też płaczem.
- Dave – przytaknął Randal wyciągając z
kieszeni spodni komórkę – Musisz coś usłyszeć, ale najpierw… - Randal podszedł bliżej.
- Znaliście się – Nathan zaczynał powoli
rozumieć. Przecież Randal jest z Teamu Szóstego, do którego należał również
Dave, o czym Nathan doskonale wiedział. Tylko w tym wszystkim ten drobiazg,
jakże ważny jak się okazuje, mu umknął.
- Razem przeszliśmy szkolenie, a potem trafiliśmy
razem do jednego teamu – wytłumaczył Randal – Byliśmy braćmi, tak jak ty i Dave
– po tych słowach nacisnął guzik odtwarzający nagranie.
„Randal, muszę pogadać… kurwa, źli mają
naszego braciszka. Ten pieprzony gnojek jest zdolny do wszystkiego. Modlę się
by wyśpiewał im wszystko, ale ten skurwiel prędzej da się pokroić niż piśnie. Nie
mamy tropu gdzie szukać bo gówno jest zbyt głębokie…”
Zabrzmiało pierwsze nagranie. Ewidentnie
było słychać jak wzburzony, wściekły i zdenerwowany jest Dave. Nathan
gwałtownie zamrugał powiekami i cicho westchnął. Zobaczył jak Randal włącza
kolejne nagranie.
- Proszę, nie – spojrzał błagalnie na
mężczyznę. Nie da rady tego teraz słuchać. Był zbyt zmęczony, a poczucie winy i
tak krążyło w jego umyśle. Smith był jednak nieugięty.
„Kurwa,
Randi! Chryste, co oni mu zrobili?! Co oni zrobili mojemu małemu braciszkowi?!
Co ten skurwiel zrobił najlepszego z nami?!” głos Dave załamywał się, było
słychać w nim wiele emocji i cisnący się szloch. ”Kurwa, wiesz, że nie płaczę ale teraz… Randi, gdybyś go teraz
zobaczył… Chciałbym zabrać od niego ten ból i cierpienie. Leży tak całkiem
bezbronnie pod tą całą aparaturą. Lekarze nie wiedzą czy przeżyje do rana. Ale
ja wiem, że da radę. Jest silniejszy niż którykolwiek z nas. Chcę dorwać tych
sukinkotów i powyrywać im te czarne serca. Odezwę się później…”
Nathan
czuł jak zaczyna się dusić i dławic łzami, które spływały po jego policzkach.
- Byli silni gdy tego potrzebowałeś ale
płakali jak dzieci po kątach – oznajmił Randal, uważnie obserwując jak Carter
ociera rękawem bluzy łzy.
- Dlaczego to puszczasz? – zapytał Nathan
drżącym głosem. Czyżby Randal chciał go zniszczyć emocjonalnie? Zemścić się za
to, że Dave zginął przez Nathana?
Chciał wyjść,
uciec stąd, skulić się w kłębek i zawyć z bólu. Zawyć nad bliskimi osobami,
które wtedy zginęły. Zawyć z powodu niedawnej utraty Jake’a.
Randal
łagodnie się do niego uśmiechnął. Jego oczy rozchmurzyły się.
- Posłuchaj tego, to zrozumiesz – odparł tylko
i puścił ostatnie nagranie.
„Randal, ruszamy na misję by dokopać tym
potworom. Trzymaj kciuki by udało się. Ale mam prośbę… Jeśli nie wrócę… jeśli
coś mi się przytrafi a ty jakimś sposobem trafisz do Icarusa, proszę zaopiekuj
się moim małym braciszkiem. Skurwiel zalezie ci za skórę. Możesz przeczochrać
go na hell weeku, a on z uśmiechem na wargach stwierdzi, że to dla niego
pestka. Muszę już iść. Przysięgnij na nasz team, że będziesz go chronił nawet
przed nim samym.” Cisza jaka
nastała na chwilę oznaczała iż Dave czeka aż jego przyjaciel, który odsłuchuje w
danej chwili wiadomość, składa przysięgę o jaką go prosił. „ Hoo-ya, żołnierzu.” Z tymi słowami rozłączył się.
- Kiedy mnie tu przydzielono postanowiłem
odnaleźć brata, o którym Dave mówił – odezwał się po chwili Randal – Dave, ten
kutas, nie dał mi ani twojego rysopisu ani nazwiska. Ale wystarczyło mi jedno;
jak Syriusz, kiedy wyrażał zgodę na hell week, wspomniał bym na ciebie uważał.
Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałem. Postanowiłem sprawdzić czy
rzeczywiście jesteś taki jak cię opisywał. I miał kurewską rację – oznajmił.
Nathan
dopiero po chwili zobaczył, że mężczyzna przykucnął przy nim i wpatrywał się
łagodnie w niego.
- Już jest dobrze – powiedział przygarniając go
do siebie – Dave wiedział na co się pisze. I byłby cholernie dumny z ciebie. Ale
wściekłby się – westchnął i spojrzał na stojących instruktorów. Jeden z nich był lekarzem i
właśnie wyciągnął strzykawkę z środkiem nasennym.
- Hell week to rzeczywiście pestka – prychnął Nathan
– Cholernie wymęczająca pestka – dodał i podciągnął rękaw bluzy by lekarz
zrobił mu zastrzyk - Nic mi nie powiedział o telefonach… o tobie… - dodał z
lekkim zawodem w głosie.
- Twoi bracia nawet zza grobu będą się tobą
opiekować – zapewnił go Randal – A teraz śpij by duch Dave spoczywał w pokoju i
nas nie straszył – zażartował, delikatnie układając opadającą głowę Nathana na
swoim silnym ramieniu.
- Dave miał rację, jest najsilniejszym z nas
wszystkich – stwierdził jeden z instruktorów.
- Hell… week… zaliczony… - szepnął Nathan, nim
pozwolił by sen całkiem go pochłonął a instruktorzy odpowiedzieli chórem.
- Hell week zaliczony, hoo-ya!