sobota, 10 sierpnia 2019

Skończyć swoje życie w Święta cz 2


Rozdział 2








Następne, co pamiętam, to był niesamowity, ostry ból w całym moim ciele. Wiedziałem zbyt dobrze, jak to jest, kiedy ma się złamane kości, wiec  teraz doskonale wiedziałem, że połamałem się nieźle. Na bank mogłem się z kimś założyć, że miałem połamane żebra, złamana lewą rękę i... i...
Cholera!
Coś było nie tak z moimi nogami!
Zacząłem kaszleć sam nie wiem czy z powodu kurzu czy przez obite żebra, ale przez to ponownie straciłem przytomność.
Następnym razem, kiedy odzyskałem przytomność wiedziałem, że coś, gdzieś dzwoni. I pewnie właśnie to dzwonienie sprowadziło mnie na ten cholerny, bolesny padół, niechcianej w chwili obecnej, świadomości. Wiedziałem, że to melodia, nawet ją znałem. To mój telefon! Kochany telefonik nie rozbił się podczas upadku, szczęściarz ale nie na darmo kupiłem najnowszy model Noki, z którą możesz robić, co chcesz a ona dalej będzie działać – no chyba, że nie będzie zasięgu lub bateria zdechnie a nie będzie się miało ładowarki pod ręką.
 Ostrożnie zacząłem macać dłonią podłoże wokół siebie, szukając tego głupiego aczkolwiek zbawiennego telefonu. Wiedziałem, że był gdzieś blisko. Odrobina wysiłku była potrzebna by go znaleźć, ale kiedy wszystko boli jak cholera, to nawet podrapanie się po nosie to niesamowity kaskaderski wyczyn. Pył gryzł mnie w płucach. Czułem każdy mięsień mojego ciała, który krzyczał w czystej agonii. Spojrzałem w górę.
Cholera, musiałem spaść z jakieś trzy piętra w dół do piwnicy czy czegoś w tym stylu.
W końcu, po kilku bolesnych, ciężkich i nieudanych próbach, chwyciłem za telefon i odebrałem polaczenie.
 - DiNozzo, gdzie ty jesteś? Co się stało? Jadę z pogotowiem. - to był, rzecz jasna, Gibbs. Czułem, że jest zły, ale nie na mnie, ale na samego siebie za to, że pozwolił mi iść samemu bez kogoś ubezpieczającego mój tyłek. Rany... Szefie, tyle razy już sam chodziłem, więc to nie była jego wina. Ale skąd on, do jasnej ciasnej anielki, wiedział, że coś mi się stało? Anthony DiNozzo! Mówisz o swoim SZEFIE - GIBBSie! On wie wszystko! No, okej... prawie wszystko, ale zawsze może wyczuć kiedy coś ci się przytrafi.
 - Szefie... – szepnąłem a w tym samym momencie uderzył w moje ciało gwałtowny i przenikliwy ból.
 - Mów do mnie, Tony! Zostań ze mną, pomoc nadchodzi! - powiedział do mnie.
 - Jestem... – kaszel - w piwnicy, chyba... – kaszel - spadłem... nie wiem... wszystko boli, Szefie... – przyznanie się Gibbsowi, że jest się w bólu to jak wyznanie najgorszemu wrogowi całej prawdy bez tortur, ale w chwili obecnej to mnie najmniej martwiło, Gibbs musiał wiedzieć, co ze mną. A poza tym, po tylu latach nauczyłem się iż lepszą opcją będzie przyznanie się Gibbsowi jeśli tyczyło się to mojego stanu zdrowia. I nawet jeśli nie powiedziałbym mu, że piekielny ból mnie rozrywa, to Gibbs by wyczuł ponieważ kilkakrotnie jęk bólu wyrwał mi się z gardła, kaszlałem i miałem cholerne problemy z nabraniem tak upragnionego, czystego powietrza do płuc.
 - Wiem, Tony, wiem. Trzymaj się - powiedział.
Chciało mi się płakać. Moje ciało było połamane i wiedziałem, po prostu czułem to, że umieram. Moje płuca nie pracowały dobrze i czułem krew w ustach. Czy się bałem? Byłem cholernie przerażony.
 - DiNozzo! – chyba mi się z lekka odpłynęło, bo teraz słyszałem jak ewidentnie Gibbs wrzeszczał na mnie i domaga się odpowiedzi. Zamrugałem kilka razy. Moja wizja stawała się coraz bardziej niewyraźna i miałem coraz gorsze problemy z koncentracją.
 - Sz-sze-fie - mój głos łamał się i zacząłem szlochać. Tak, ja, Anthony DiNozzo rozkleiłem się. 
Właśnie wtedy poczułem czyjąś rękę na sobie.
 - Ciii... Jest dobrze, mam cię, Tony. Wszystko będzie dobrze - zapewnił mnie a ja mu ufałem, jak zawsze.


***


Reszta była całkowicie rozmazana dla mnie. Pamiętam jak przez mgłę jazdę do Bethesdy. Pamiętam, że Gibbs trzymał mnie za rękę i szeptał coś, jakieś słowa, aby mnie uspokoić. Pamiętam ból i krzyk Gibbs’a proszący, żebym z nim został.


***


Wtedy wszystko ustało. Zatrzymało się jak w filmach. Było po prostu ciemno i zimno. Zostałem sam. A potem, a potem była nicość.
Przestałem czuć, słyszeć, ból zniknął. A potem poczułem ostry ból, a następną rzeczą jaką wiem jest fakt, iż stoję przy moim martwym ciele. Widziałem jak lekarze robili wszystko, co było w ich mocy by mnie przywrócić do życia. Chyba leżałem na Ostrym dyżurze. Ogromny biały zegar wskazywał godzinę osiemnastą czterdzieści pięć. Czy to była godzina mojego zgonu? Spojrzałem niepewnie na okno od pomieszczenia i zobaczyłem Gibbs’a. Był blady jak prześcieradło, przerażony, smutny, załamany a jednocześnie zdeterminowany. Wtedy dostrzegłem jak łzy spływają z jego lodowo niebieskich oczu. Stał nieruchomo nawet ich nie wycierając, z oczyma nieruchomo utkwionymi w moje martwe ciało.
 - No dalej, synku -  usłyszałem jak szepnął, a potem coś mnie szarpnęło w piersi. Jeden raz, potem drugi, a potem wszystko znów zaczęło boleć. Wróciła do mnie bolesna świadomość życia.



** koniec flashback’u **



 „O cholera” - Jackob napisał. „Człowieku, to gorsze niż mój wypadek.”
 „No cóż... ale żyję tak jak i ty” odpowiedziałem. Może ta rozmowa pomoże nam obojgu. Nawet jeśli ja już sobie poradziłem z tym wszystkim i zaakceptowałem to jednak jak każdy miewałem słabsze chwile i zachwiania wiary w tym, co robię. Więc może to będzie jakiś rodzaj terapii dla nas obu, dla mnie i Jackob’a?
 „Co się stało jak się obudziłeś? Co z rodziną i przyjaciółmi? Jak zareagowałeś?” Chciał wiedzieć, jak sam przez to przeszedłem i zacząłem żyć na nowo. Spojrzałem na drzwi do mojego pokoju i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem zaspane oczy mojego Szefa.
 - Nie śpisz? - Ojej! Gibbs spojrzał na mnie podejrzliwie. – Jest za piętnaście trzecia, Tony.
 - Wiem, wiem, ale pracuję, dobrze... Obiecuję, że powiem ci później. – posłałem mu niewinne spojrzenie. Ale Gibbs nie byłby sobą, gdyby nie uzyskał natychmiastowej odpowiedzi. Przetarł zatem zaspane oczy i wdrapał się na łóżko obok mnie.
 - Ta... Musisz wiedzieć wszystko i teraz – przewróciłem oczyma i w skrócie opowiedziałem mu o Jackobie.
 - Chcesz filiżankę gorącej herbaty lub czekolady? - uśmiechnął się i wstał.
 - Czekoladę. I jeśli możesz, to przynieś te pyszne ciasteczka, które Jack upiekł – poprosiłem. Gibbs machnął ręką w drzwiach i zszedł na dół do kuchni.
 „Mój szef wstał” napisałem do Jackoba.
„Powiedz, że nie idziesz jeszcze spać? Proszę! Jeszcze nie... ja...” prosił, wręcz błagał mnie.
„Nie, nie, młody. Poszedł po czekoladę dla mnie. Pozwoli nam pogadać, bez obaw. Ale może byłoby lepiej, gdybyśmy obaj poszli spać i pogadali rano?” zapewniłem i zaproponowałem, chociaż znałem odpowiedź.
 „Ja... Nie mogę spać... Boję się, że... wiesz... się nie obudzę lub... wiesz...” odpisał.
 „W porządku, Jackob. Wszystko będzie dobrze.” Odpisałem i zapewniłem. Bo wiedziałem w jakim teraz momencie się znajdował.
 „Chcę wierzyć w to, ale nie sądzę, że dam radę. Jestem zbyt słaby...”
„Nie! Nie jesteś! Musisz tylko uwierzyć, że będzie lepiej i dopuścić do siebie i swoich uczuć rodzinę, nawet jeśli wywoła to ogromny konflikt między wami i nawet jeśli będziesz myślał, że ciebie znienawidzą. Możesz i przejdziesz przez to. Wiem, że to trudne, byłem tam, więc wiem co mówię.” Wtedy Gibbs pojawił się z tacą, dwoma filiżankami gorącej czekolady i ciasteczkami Jack’a.
 - Jak sobie radzisz? - Zapytał Gibbs siadając na łóżku. Od razu chwyciłem za jedno ciasteczko.
  - Wiesz, przed nim długa i wyboista droga, tak jak była dla mnie -  odpowiedziałem, zagryzając ciasteczko.
  - Yhym... - to była jego odpowiedź, gdy upijał łyk czekolady. Aż czułem się nieswojo. Gibbs i trunki inne niż kawa?! A jednak. - Wiec, na jakim etapie jesteście? -  zapytał poprawiając się na łóżku i poprawiając moje poduszki.
 - Jestem wciąż nieprzytomny.
 - Hymm... Chcesz mu powiedzieć, co my mówiliśmy do ciebie, gdy byłeś w śpiączce? - Gibbs uniósł brew a ja zrobiłem tę głupia minę w stylu wyciągniętego z wody karpia.
  - Skąd wiesz, że ja wiem? - palnąłem głupkowato.
  -Jackob czeka, DiNozzo - taak, jego klasyczna, krótka odpowiedź. Jak zawsze.
„Gdzie jesteśmy? Ah... wciąż jestem nieprzytomny”



** flashback **



Pip... pip... pip...

To była pierwsza rzecz, którą usłyszałem po strasznie długim okresie ciszy. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Znajdywałem się chyba między stanem uśpienia a świadomości, jakbym balansował na linie zastanawiając się, w którą stronę się przechylić i spaść. Jest ciemno i jestem sam. Ale potem usłyszałem, że ktoś woła moje imię, potem następny raz i kolejny.
 - Junior, tu tata -  Jest! Słyszę go ale nie widzę. Dookoła tylko ciemności egipskie.
Gdzie jesteś, tato?
Tato?
 - Wszystko będzie dobrze, synu. Dbamy o Ciebie.
Wiem, tato, ale nie mogę znaleźć wyjścia!
 - Wiesz... po śmierci mamy... Nie wiem... Straciłem wszystko. Zawsze marzyłem o doskonałym życiu z żoną, synem, w zdrowiu i dostatku. Byłem.... Byłeś tak podobny do niej i to bolało mnie najbardziej. My, DiNozzo... wiesz, że nie mieliśmy dobrych relacji między nami. Jak ja i twój dziadek. To był mój błąd, że nie powiedziałem ci jak ważny jesteś dla mnie, że Cię kocham, synu.
Chciałem się obudził i powiedzieć mu, że mi przykro, że nie pomogłem mu i że też go kocham. Ale to zadanie było niezwykle trudne. Czułem, jakby coś trzymało mnie w ten głupiej otchłani.


***


 - Hej, Tony... um... to ja... Tim... twój Nowicjusz...- Serio?! Od razu rozpoznałem McPrzerażonego! Jeden mały szczegół, który musisz wiedzieć to to, że Tim już nie jest nowicjuszem. Pracuje jako agent osiem lat, ale dla mnie zawsze będzie moim małym Nowicjuszem.
 - Musisz się obudził, Tony. Jest smutno w pracy i... wiesz, że... Tęsknię za moim starszym bratem... proszę bardzo... Tak, myślę o tobie jak o  starszym bracie, którego nigdy nie miałem. My... wiesz... walczymy, droczymy się, robimy sobie żarty ale wiedz, że cieszę się, że zawsze w razie czego ubezpieczasz mój tyłek. Jesteś świetnym agentem i wiele się od ciebie nauczyłem. I stałem się silniejszy dzięki tobie, a kiedy tego potrzebowałem zawsze chroniłeś mnie przed gniewem Gibbs’a. Proszę... wrócić, Tony. Abby wciąż płacze, Ziva jest smutna, tak jak Ducky. Palmer... Myślę, że jest smutny i nieco zagubiony. Twój tata jest tutaj i wychodzi tylko kiedy któreś z nas jest z tobą. Gibbs... rany... Tony, jest gorzej niż w przypadku Ariego lub po śmierci Kate. Pracujemy tylko przy zimnych sprawach i się nudzimy... znasz mnie... Nawet Jack przyjechał do DC, kiedy Gibbs powiedział mu.


***


Nie wiem jak długo panowała cisza a ja wędrowałem w tej ciemności, ale kiedy już chciałem zrezygnować, usłyszałem Abby. Tak, płakała i krzyczała na mnie, bo złamałem przyrzeczoną jej obietnicę.
 - Hej, Tonyboy. Moje biedne maleństwo. Musisz się obudzić, kochanie. Tęsknimy bardzo. Potrzebuję mojego starszego braciszka, mojego najlepszego przyjaciela. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ja... – szloch. Czy to naprawdę jest Abby? Albo ktoś ją przełączył, bo nie mogła powiedzieć ani jednego słowa a przecież zawsze jest tak rozgadana.
Byłem cholernie zdesperowany, by znaleźć wyjście, ale długo jeszcze mi się nie udawało.


***


 - Anthony, mój drogi chłopcze. - Cóż... czas na Ducky’ego. Tak, jego imię jest genialne, ale jego prawdziwe imię to Donald - wszyscy jednak nazywają go Ducky. No okej, jego przyjaciele tak go nazywają. A ja dla niego zawsze będę Anthony.
 - Musisz być cierpliwym, mój drogi chłopcze. Wszystko będzie coraz lepiej z czasem. Musisz wiedzieć, że wszyscy za tobą tęsknimy i jesteśmy tutaj aby ci pomóc. Krok po kroku, będziemy z tobą, mój chłopcze, więc nie martw się o nic. Wystarczy, że skoncentrujesz się na tym by wydobrzeć. Cóż... Rozmawiałem z lekarzem i wiem, że robisz bardzo dobre postępy i to kwestia dni, kiedy się obudzić. Musisz wiedzieć, że jesteś jak wnuk dla mnie lub jak bratanek od o wiele młodszego brata, Anthony.



** koniec flashback’u **



„Kurcze... Czułem się dziwnie, słysząc jak do mnie mówili w ten sposób. Wiem, że normalnie nigdy, przenigdy by się nie odważyli powiedzieć mi te rzeczy. Byłem naprawdę w bardzo złym stanie i to wywołało w nich takie reakcje.” napisałem do Jackob’a.
„Nie jestem zaskoczony. Myślę, że czułbym się tak samo jak ty. Ale... tak... ale co twój Szef i Ziva powiedzieli ci?” odpisał.
Spojrzałem na Gibbs i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem jego zaciekawiony wyraz twarzy.
 - Więc... co ja i Ziva powiedzieliśmy ci wtedy? - zapytał. Wziąłem ostatnie ciasteczko.
 - Może ty mu powiedziesz? – rzuciłem z pełnymi ustami.
 - To twoja historia, Tony, nie moja. -  Tak, to mój Szef. Albo się go kocha, albo nienawidzi.


Skończyć swoje życie w Święta cz1



Rozdział 1









** flashback **



Siedziałem sobie wygodnie przy moim biurku podziwiając wielką, wypaśną, obfitą w ornamenty choinkę, która wesoło mrygała białymi światełkami. Dochodziła dziewiąta rano, a my, biedni zaniedbani agenci nadal nie mieliśmy żadnej sprawy.
 Ale, hej!
Musisz wiedzieć, że będąc w zespole sławetnego Leroy’s Jethro Gibbsa, którego właściwym imieniem jest Drań, musisz się liczyć z tym iż możecie dostać sprawę w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy.
Muszę ci się przyznać, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz nie mieliśmy w czasie świąt Bożego Narodzenia sprawy.
 - Dobry – rzuciłem na przywitanie, gdy tylko z windy wyszli, zwani przeze mnie Nowicjuszami, moi koledzy z zespołu – superkomputerowiec Timothy McGee oraz Mossadowska ninja Ziva David.
 - Dobry, dobry Tony. Bardzo miły dzień - powiedziała Ziva, siadając za biurkiem.
 - No tak, rzeczywiście... – odparłem posyłając jej promienny, najlepszy z moich uśmiechów, którym mógłbym równie dobrze reklamować pastę do zębów.
 - Jesteś wcześnie, Tony - McGee zauważył, przyglądając się mi uważnie, jakby wyczekując, aż zrobię coś głupiego lub podejrzewając, że jest ze mną coś nie tak.
Rany...
Człowiek już nie może przyjść do pracy bez spóźnienia by nie zostać posądzonym o jakieś niecne czyny lub Armagedon.
Nie, ziemia się nie za trzęsła, nie nawiedziły mnie duchy. Wszystko w normie. Ale ty mój drogi musisz wiedzieć, że gdy zacząłem tutaj pracę to zawsze przyjeżdżałem bardzo wcześnie do pracy, bo chciałem się przypodobać i zaimponować nowemu szefowi, a i zdarzało się iż czasem wracałem do pracy w nocy. Ale ponieważ w chwili obecnej jestem starszym agentem i kiedy szefa nie ma – to ja jestem szefem w tym momencie to nie muszę przychodzić o czasie. Logiczne, nie? Lubię spać długo i nienawidzę wstawać o 5 lub 6 rano. Dla mnie te godziny są po prostu nieludzkie!
 - Ta... Tylko żałuję, że nie mamy jeszcze sprawy. Zrobiliśmy co trzeba i skończyli pracę jak przystało na normalnych ludzi. – westchnąłem ciężko.
 - Tak, Tony, ale dla twojej informacji jakbyś zapomniał to NIE JESTEŚMY normalnymi ludźmi, TONY - Ziva zaakcentowała odpowiednio słowa z ironicznym uśmiechem dając mi do zrozumienia, bym się nie łudził.
Cóż, prawdę powiedziawszy jesteśmy agentami rządowymi; nie mamy czasu na obfite życie towarzyskie, zwłaszcza, że w większości czasu jesteśmy pod telefonem (no... nie zawsze, ale więcej niż 300 dni w roku, a dla mojego bezpieczeństwa psychicznego nie będę tego przeliczał na minuty i sekundy. Tak na wszelki wypadek).
 - Ty masz plany - dodała patrząc na mnie z zaciekawieniem.
 - Rany... Ziva... to Boże Narodzenie i oczywiście, że mam wielkie, ogromniaste plany -  odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Po raz pierwszy od śmierci mojej mamy (a musisz wiedzieć, że miałem wówczas tylko osiem lat a teraz mam khem-em... czterdzieści dwa) będę spędzać Boże Narodzenie w moim rodzinnym Nowym Jorku z ojcem i resztą rodziny. Kupiłem ładne prezenty dla wszystkich i no, wiesz... Muszę się przyznać, że jestem podekscytowany i się lekko denerwuję.
Wiem, że cała nasza ekipa miała plany na ten okres. Ziva z przyjaciółmi jechała na narty w Alpy. McGee miał jechać do swoich rodziców, nasza specjalistka sądowa, Abby, miała iść do sióstr zakonnych; Gremlin Autopsyjny, Jimmy, jechał do rodziców, tak jak McGee. Wiem, że Gibbs miał zabrać ze sobą naszego patologa, Ducky’ego i pojechać do swojego ojca w Stillwater. A tak przy okazji - Wiesz... Smallville miało Clark’a Kenta a Stillwater miało Jethro Gibbs.
Tak, te święta zapowiadały się całkiem miło dla każdego z nas.
Ale oczywiście nasze szczęście nie trwało wiecznie, bo już pół godziny później dotarliśmy sprawę. A niech ich to...
Martwe ciało bosmana, Darren’a Hobb’a, znaleziono niedaleko pubu. Dzięki Niebiosom chociaż nie było zimno i śnieg przestał padać.
Nienawidzę zimy. Zawsze jest zimno, pada śnieg i masz problemy z odpaleniem samochodu. Cóż... Oczywiście, nie jest tak źle jak na Alasce, w Kanadzie lub w niektórych częściach Europy - tam naprawdę są mroźne zimy. Brrr!! Ale musisz wiedzieć, że przez to iż miałem tę cholerną dżumę płucną to teraz muszę uważać by nie załapać jakiegoś choróbska.
W każdym razie... Wracając do sprawy.
Pojechaliśmy zatem na miejsce zbrodni i zrobiliśmy to, co zawsze robimy – zebraliśmy i oznaczyliśmy dowody, porozmawialiśmy ze świadkami i po godzinie byliśmy z powrotem w naszej ciepłej przestrzeni biurowej i właśnie wtedy moje przeczucie zaczęło wariować. Cóż, czasami moje przeczucie jest po prostu do bani, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że coś złego niebawem się stanie, lecz nie potrafiłem bliżej sprecyzować tego uczucia. Wiedziałem tylko, że muszę uważać i mieć oczy dookoła głowy – jak zawsze zresztą.
Poszedłem zatem z dowodami do Abby, do jej laboratorium. Musisz wiedzieć, że w okresie świątecznym to miejsce przeistacza się w prawdziwe królestwo ozdób Bożonarodzeniowych.
Abby była w dobrym nastroju, aż do momentu jak mnie zobaczyła. Podbiegła do mnie i przytuliła się. Potem chwyciła mnie za mały palec.
 - Obiecaj, że będziesz ekstra, super-hiper ostrożny tym razem - zmusiła mnie bym obiecał jej, że wszystko będzie w porządku. Potem - na szczęście - musieliśmy zmienić nasz temat - PRACA!
 - Kiedy coś... - zacząłem, ale musisz pamiętać z kim rozmawiasz, a teraz rozmawiałem z szaloną Gotką, która patrzyła na mnie tymi swymi zielonymi oczyma umalowanymi czarną kredką jak kot, który chce zahipnotyzować swoją ofiarę. Bojąc się, co mogłoby jej wpaść do głowy tylko pocałowałem ją w policzek i udałem się zobaczyć czy Ducky coś już miał z autopsji naszego denata.



*** KONIEC flashback’u ***



„DŻUMA?!!??? Jak, jak.... :o” mogę wyczuć zdenerwowanie i przerażenie w tym jak pisze.
„Tak, młody. Wiem, ale wciąż tu jestem, prawda?”
„Masz naprawdę fajny zespół” przeczytałem na ekranie.
„Tak, najlepszy. Wiem, że zrobią wszystko dla mnie” odpowiedziałem.
„Jesteś szczęściarzem. Masz wspaniałą rodzinę i przyjaciół...”
„Teraz, tak... ale musisz wiedzieć, że nie zawsze tak było. Zacząłem rozmawiać z ojcem, rzeczywiście rozmawiać, po tym jak przestaliśmy, po tym jak moja mama zmarła, a było to dość niedawno. I nigdy nie słyszałem od niego, że jest dumny z osoby, którą się stałem, albo że zacząłem pracę w organizacjach rządowych. Nigdy nie wspierał mnie, nie było go kiedy potrzebowałem go najbardziej. A, co do moich przyjaciół... Długo musiałem czekać aż spotkałem ich na mojej drodze.” odpowiedziałem z uśmiechem na wspomnienia z tych czasów, kiedy spotkałem Gibbs’a, Abby i Ducky’ego po raz pierwszy.
„Ale zajęło mi trochę czasu całkowicie im zaufać i wpuścić ich do swojego życia by zobaczyli mnie takiego jakim jestem. Czasem, nawet nie wiedząc, co się ze mną dzieje, chcą mi zawsze na swój sposób pomóc.”
„Więc wiesz, co to mieć tego typu ojca” napisał.
„Tak, ale trzeba dać staruszkom szansę. Mój szef jest wojskowym tak jak twój ojciec i wiem jak ciężko jest z nim żyć, ale po prostu musisz pozwolić się mu zbliżyć” starałem się mu pomóc.
„Więc... co się stało?” poprosił i wiedziałem, że muszę mu powiedzieć bolesną prawdę.



**** Flashback ****



 - DiNozzo, pojedź do domu Hobb’a i sprawdzić, czy jest tam coś, co może nam pomóc. Ziva, jedź porozmawiać z kapitanem Roberts’em, przełożonym Hobb’a a ty, McGee, poszukaj tej tajemniczej dziewczyny. Ja idę do Dyrektora - rozkazał Gibbs, więc złapałem swój plecak i udałem się do windy, kiedy Gibbs krzyknął na mnie:
 - Bądź ostrożny, Tony! - Tak, to mój szef. Tylko on może krzyczeć na ciebie, zmieszać cię z błotem, zdzielić w głowę ale zawsze martwi się o ciebie.


****

Wziąłem nasz służbowy samochód, niezawodnego Chargera i pojechałem do domu w Hobb’a. Był to stary dom i stojąc przed nim od razu można stwierdzić, że Hobb nie spędzał tu dużo czasu. Przez chwilę myślałem, że  dom po prostu się zawali pod ciężarem i nadmiarem śniegu, który pokrywał dach. I wtedy moje przeczucie znów dało znać o sobie. Czułem, że coś złego się stanie, więc wziąłem moją broń i bardzo ostrożnie wszedłem głównym wejściem do domu.
Cisza i... kurz - nic więcej. No, nie wliczając wszystkiego, co było pokryte białymi prześcieradłami zabezpieczającymi od kurzu.
Poszedłem na górę, by sprawdzić resztę tego wielkiego domu - nic. Nic, co mogłoby nam pomóc w tej sprawie. Zaczęłam z chodzić z powrotem, kiedy usłyszałem coś. Jakby skrzypnięcie. Stałem właśnie w pokoju dziecięcym. Coś mi nie grało bo w aktach Hobb’a nie było żadnych informacji jakoby miał dzieci. Spojrzałem na zakurzony dywan. Podłoga pod nim jakby się poruszyła, znów coś trzasnęło i następną rzeczą jaką wiedziałem był fakt, że spadam w dół.


Skończyć swoje życie w Święta

A/N: Witajcie. Na prośbę Duśki wrzucam tutaj to stare opowiadanie, które zostało usunięte z poprzedniego bloga. Sama z chęcią je sobie przypomnę :)______________________________________________________
PROLOG



Siedziałem z laptopem na kolanach w swoim wygodnym łóżku. Poprawka, w łóżku które zajmowałem od roku. Dochodziła pierwsza w nocy i jeśli zapytacie się czy cierpię na bezsenność to odpowiedź brzmi nie – okej, okej... przyłapaliście mnie! Nie cierpię na bezsenność w chwili obecnej, lepiej? Teraz nie mam problemów ze snem, ale ponieważ są Święta, a ja nie muszę wstawać do pracy, zatem siedzę sobie i sprawdzam, co dzieje się w Necie. W pokoju panuje półmrok, spowodowany nikłym acz ciepłym światłem nocnej lampki, która stała na stoliku tuż obok wezgłowia. W zasadzie to w całym domu panuje senna cisza a w powietrzu wciąż możesz wyczuć ten przyjemny zapach pomarańczy, jabłka i cynamonu.Zalogowałem się na jakimś czacie społecznościowym, sprawdzić czy ktoś jest online w noc Bożego Narodzenia. Jeśli zapytasz po co to robię, to ci odpowiem, że nie mam najmniejszego pojęcia. Nie wiem, dlaczego i kiedy zacząłem to robić, ale czasami, kiedy nie mogę spać po prostu rozmawiam z ludźmi, których nie znam. I nie, nie na portalach randkowych tylko jak już wcześniej wspomniałem na portalach społecznościowych.Po pewnym czasie chciałem się wylogować, kiedy moją uwagę przykuł  nick, który brzmiał bardzo smutno i depresyjnie - "EndingLive".Nie wiem dlaczego, ale pod wpływem chwili po prostu napisałem do tej osoby.„Dlaczego chcesz zakończyć swoje życie?” zapytałem i bojąc się, że ta osoba nie odpowie na moje pytanie i zaraz się wyloguje.„Bo jest do bani” dotarła do mnie krótka, aczkolwiek dosadna i moim zdaniem szczera odpowiedź.„Powiedz mi coś, czego nie wiem” odparłem z wyzwaniem.„Ja...” w tej krótkiej treści od razu mogłeś wyczuć zdenerwowanie i niezdecydowanie po drugiej stronie Sieci.„Może zacznij od przedstawienia się?”„Jackob”„Bardzo miło mi cię poznać Jackob, jestem Tony” przedstawiłem się. „Co powiesz na to? Dobijemy ugody. Ty opowiesz mi dlaczego twoje życie jest do bani a ja opowiem ci swoją historię”.                                                             „W porządku”Potem zapadła cisza. Wiem, że Jackob myślał o swojej historii i o tym, czy jest gotów aby podzielić się nią z kimś obcym.                                                 „Są Święta dzieciaku, więc może mi powiesz dlaczego twoje życie stało się prawdziwym piekłem”. Starałem się zachęcić go aby zaczął mówić. Chwyciłem za filiżankę herbaty stojącą na nocnym stoliku i czekałem cierpliwie na jego odpowiedź.„Nie rozumiesz”Boom!Oj, chłopcze! Naprawdę?!„Spróbuj!” Dzieciak ewidentnie potrzebował z kimś pogadać i jeśli tą osobą miałbym być ja – to nie mógł trafić lepiej bo w chwili obecnej to byłem specem w myśleniu nad samobójstwem.                                                      „Miesiąc temu miałem wypadek samochodowy. Przed świętami wypisali mnie do domu...” zaczął a ja wiedziałem, że nie spodoba mi się to, co napisze za chwilę, ale teraz muszę być silny dla tego dzieciaka, a musisz wiedzieć, że moja praca wymaga bym niósł pomoc i sprawiedliwość ludziom, wiec po prostu napisałem za niego:„Jesteś sparaliżowany”„Tak” padła krótka odpowiedź, ale muszę wiedzieć więcej, zanim opowiem mu swoją historię.„I... wiesz, mam dwadzieścia lat. Miałem świetlaną karierę sportową przed sobą, dziewczynę, przyjaciół... po prostu wszystko, a teraz... Teraz straciłem wszystko!”„Nie wszystko” Zapewniłem go.„Co?!”„Nie straciłeś życia”„I to ma być niby pocieszające?! Jesteś czubkiem, człowieku! Co do cholery!? Nie mogę wykonywać najmniejszych, najprostszych czynności SAMODZIELNIE! A moi rodzice? Mój ojciec, wiesz, on jest tym pieprzonym wojskowym. Wiem, że jest rozczarowany, że ma kalekę za syna. Matka wciąż płacze i wiem, że kłócą się cały czas. Moja dziewczyna właśnie zerwała ze mną a moimi starzy kumple... Po prostu nie ma słów! Nie potrzebuję ich litości! Oni nie rozumieją, nikt nie może mnie zrozumieć...”Po około pięciu minutach napisał ponownie:„Więc powiedz mi... powiedz mi, dlaczego nie powinienem się zabić, aby oszczędzić... Ja... po prostu... pomóż mi...”I właśnie na te słowa czekałem, na te proste a zarazem bardzo trudne słowa – POMÓZ MI!                                                                                               
Wiedz, że osobom z depresją po wypadkach cholernie ciężko jest prosić o pomoc. Zwłaszcza, które przyzwyczaiły się do samodzielności i miały obrany cel zawodowy w życiu oraz ciężko przystosowywały się do zmiennych warunków.„Myślę, że nadszedł czas na moją historię. Mam nadzieję, że nie chcesz spać, bo to naprawdę długa historia. I mogę cię zapewnić, że doskonale wiem przez co przechodzisz”. Spojrzałem na swoje nogi okryte kocem i uśmiechnąłem się ponuro.„Nazywam się Anthony Dwaine DiNozzo i jestem agentem federalnym z NCIS dziesięć długich lat a moje życie zmieniło się rok temu” zacząłem moją historię...x
x

środa, 19 grudnia 2018

Wesołych Świąt

Co byś chciał dostać pod choinkę?


Na to pytanie uśmiechnął się do praktykanta, który od pół roku był w ich zespole dochodzeniowym. Wtedy nie odpowiedział nic; nie mieli czasu na to. Trzy dni przed świętami dostali ciężką sprawę i wydawało się, że nie będą w stanie jej zamknąć w święta. Ale udało się w ostatniej chwili by zdążyli na uroczystości wrócić do swoich domów.


Teraz siedział w wygodnym wysłużonym fotelu na wprost elektrycznego kominka. Po lewej stronie stała prawie dwu metrową choinka oświetlona blado żółtymi światełkami, które były jedynym źródłem światła w salonie.  W powietrzu unosił się zapach gorącej czekolady z cynamonem i piankami oraz grzanego wina. Jego kieliszek spoczywał na stoliku.  Na komodzie stał Menora - świecznik żydowski. W tym domu zawsze obchodzone były święta zarówno chrześcijańskie jak i żydowskie. Chociaż nie uważał się za religijnego człowieka to jednak doświadczył w swoim życiu kilku paranormalnych sytuacji, których za nic nikt nie był w stanie wytłumaczyć. Coś lub ktoś zawsze czuwał i kierował jego życiem. I chociaż nie było ono usłane różami - no chyba, że tymi zakrwawionymi - to i tak uważał się za wielkiego szczęściarza.  Już dostał najpiękniejsze prezenty. Przede wszystkim żył i zdrowie mu dopisywało - chociaż z tym też różnie bywało. Głównie ze względu na wykonywany zawód agenta federalnego  NCIS ale i z powodu jego współpracy z inną tajną organizacją zwaną Icarusem.  Z jednej strony miał wiele szczęścia bo przeżył podczas gdy cała jego rodzina została wymordowana gdy miał zaledwie dwadzieścia lat. To wydarzenie spowodowało, że wstąpił w szeregi wywiadu izraelskiego zwanego Mossadem. Dzięki temu przeżył. Dzięki temu pomścił śmierć bliskich. Ale w pewien sposób przez to był martwy wewnątrz. Dopiero amnezja dała mu szansę na nowy start. Nowe życie i miłość.


W domu rodzinnym jego rodziców również  obchodzone były podwójne święta. Zapach sufganiji czyli pączków z marmoladą i pudrem, pieczonej gęsi, placków ziemniaczanych  i sera unosił się w całym domu. Na zawsze zapamiętał ten zapach i smak. Na szczęście na jego drodze stanęła cudowna istota - jego żona  Selena. Nie potrzebuje żadnego prezentu świątecznego bo dostał dwa najpiękniejsze w życiu prezenty - żonę i wspaniałą córkę Jasmine. To właśnie one dbały by idealnie połączyć tradycje obu religii zarówno jeśli chodziło o potrawy jak i dekoracje świąteczne.  To one malowały jego świat bogatą paletą barw. Nadawały sens jego życiu. Niczego więcej nie potrzebował. I chociaż dwadzieścia pięć lat temu stracił swoją rodzinę tak teraz z nawiązką dostał bliskich, co prawda nie łączyła ich więź krwi ale byli mu równie bliscy. Spojrzał na komode. Obok świecznika stały zdjęcia ich szalonej rodzinki. Sięgnął po kieliszek i upił łyk grzanego wina. Jego spojrzenie padło na kartkę świąteczną jaką otrzymał od młodszego brata. Jak przystało na tradycjanoliste Nico od lat wysyłał do nich kartki świąteczne. I udało mu się tym zarazić innych. To była ich tradycja; jedna z wielu oczywiście. Kolejną tradycją było spotkanie się w drugi dzień świąt. Wymieniali się, co roku spotykali się u kogoś innego.  W tym roku takie spotkanie przypadało u niego w domu zatem delektował się tą chwilą ciszy i spokoju nim wparuje do domu około trzydziestu osób. Ale nie wyobrażał sobie innych świąt niż te gwarne, ciasne, roześmiane, pełne kolęd, pysznych smakołyków.  A w przerwie od jedzenia udadzą się  do parku na bitwę śnieżną.  Od kilku dni mocno sypało śniegiem, ku uciesze  Jasmine. Jej uśmiech mówił sam za siebie.


On, agent specjalny NCIS Ianto Barrowman, były płatny zabójca Mossadu niczego więcej nie potrzebował bo już dostał najpiękniejsze prezenty. Jego szalona rodzina była jego największym prezentem.

wtorek, 11 września 2018

A/N: Stęsknione

A/N: Kochani!

Witam i pozdrawiam 😊 Mam nadzieję, że wszystko ok u Was 😁 Odzywam się chociaż nie mam dla Was nowego opowiadania...
Czyżby?
Serio? 😈😆😉

Czy ktoś tu - tak jak ja i Alexandretta - stęsknił się za naszymi Dziećmi????
Przyznam się bez bicia, że jakiś czas temu wpadłam na pomysł herezji!
Tak, herezji, a mianowicie nad zmianami Dziecka nr 1 czyli Po co walczyć i się starać?
Wiem, że wszyscy przyzwyczajeni są do takiej wersji ale postanowiłam zrobić wersję - a Alexandretta mi w tym pomaga - wersję gdzie są sami bohaterowie stworzeni przez nas. Czyli - aż się boję powiedzieć - agenci NCIS to nowe postacie nie związane z serialem.

I teraz do Was moi mili pytanie - czy chciałybyście coś takiego przeczytać??

Dajcie znać 😊

A na zdjęciu Darren, który pomaga naszym wenom w znalezieniu ZEN by móc pisać i rozbudowywać nasze Dziecko 😊😈

Ściskam

Wasza Chandni

sobota, 28 października 2017

A/N od Chandni - naste z kolei :)

Kochani, Właśnie zakończyłyśmy z Alexanderttą nasze 8 i ostatnie Dziecko. Z tej okazji chciałabym wszystkim - którzy od trzech lat - czytali, komentowali nasze opowiadania. Dzięki, że wytrzymaliście tak długo :) Każdy komentarz umacniał i dawał kopa by pisać coraz lepsze rozdziały i coraz lepsze części naszych Dzieci. A więc Sfora, Zuzanna Jędrusik, Ania Emma, NSO231200 WIELKIE DZIĘKI dla WAS!!! 

Najbardziej jednak chciałabym podziękować Alexandrettcie za To, ze 3 lata temu zgodziła się na współpracę przy 'zbrodni' ze mną :) Na użyczenie swoich postaci i połączenie ich w jedno uniwersum wraz z moimi bohaterami. To była rewelacyjna przygoda i BARDZO Ci Alexandretto dziękuję za to :) To była czysta przyjemność tworzyć z Tobą i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się coś razem stworzyć - kiedy nasze weny wrócą w końcu z tych Wysp Dziewiczych :D

Trzymajcie się ciepło i powodzenia w tym co robicie. I nie zapominajcie o Nico, Oldze i ich szalonej rodzince :)


Peace, Chandni, out


czwartek, 7 września 2017

Prezent urodzinowy

A/N: Czekając na korekty od Alexandertty Wen się odezwał :P Ten pomysł chodził za mną od dłuższego czasu. Urodziny Chaosa i Zniszczenia :) Dajcie znać czy się podobało :P 

**Chandni**


Gdyby mieszkali w Stanach Zjednoczonych właśnie szykowaliby się do hucznej uroczystości w gronie najbliższych. Gdyby byli normalnymi nastolatkami urządziliby jakąś ekstra imprezę w najlepszym klubie z popularnym DJ’em, dobrymi i drogimi alkoholami. Pewnie zamówiliby drink bar i pokazy barmańskie. Pewnie urządziliby jakieś dzikie rodeo lub wyścigi samochodowe niczym z serii Szybcy i Wściekli. Gdyby byli normalnymi nastolatkami poprosiliby rodziców o podróż dookoła świata i super bryki.
Ale nie byli jak większość rówieśników – zawsze wyróżniali się. Nie byli też w stu procentach Amerykanami i to, że obchodzą szesnaste urodziny wynikało tylko i wyłącznie z zakładu w jaki weszli z wujkiem RJ. I z tychże właśnie powodów nie poprosili o ‘typowe’ prezenty.
 Dlatego teraz jego drżące z wysiłku ramiona w końcu nie wytrzymały i poddały się. Opadł ciężko w mokre błoto, przez które się właśnie czołgał. Obok niego leżał jego brat. Obaj byli cali w błocie, tak iż zastanawiali się czy nie powłaziło im nawet w majtki. Białe koszulki i wojskowe spodnie khaki obklejały ich niczym kokony. Mokre przydługie włosy prawie właziły im do oczu. Drżeli z zimna, wyczerpania i głodu. Czuł każdy mięsień, nawet ten, o którego istnieniu zapomniał. Oddech miał szybki i urywany. Coraz gorzej przychodziło mu regulowanie oddechu jak uczyli ich wujkowie.
Co ich podkusiło by poprosić na szesnaste urodziny o coś takiego? Zaledwie kilka dni temu obaj z Gabe obchodzili szesnastkę i jako obywatele ameryki powinni obchodzić je hucznie. Chociaż tak w zasadzie to byli obywatelami całego świata. Urodzili się i pierwsze cztery lata swojego życia spędzili w Harvardzie, gdzie ich ojciec wykładał na uczelni. Następnie przeprowadzili się do Watykanu na dwa nudne lata, gdzie urodziła się ich siostra – Danno. Potem wyprowadzili się do Oxfordu, gdzie ich mama otworzyła kolejna filię ich rodzinnej firmy Unitline Exploring Nature, a tata dusił się na uczelni, gdzie dokuczali mu koledzy. Anglia była fajna ale nie pasowała im pogoda. Każda wymówka była dobra by się przeprowadzić. Zwłaszcza gdy ma się taką świrniętą rodzinę jaką mieli oni.  Aż w końcu trafili do Malagi; rajskiego miasta hiszpańskiego, które zawierało wszystko to co kochali. Ciepło, śródziemnomorską kuchnię, góry, morze i przede wszystkim bogate dziedzictwo kultury narodowej. Kiedy tylko przyjechali do Malagi od razu zakochali się w Andaluzji.  Nikogo zatem nie dziwiło, że biegle mówili w kilku językach, zwłaszcza iż ten dar odziedziczyli po ojcu. I nie tylko ten. Rodzina nazywała ich Chaos i Zniszczenie a na tatę wołano Apokalipsa. W wieku siedmiu lat zaczęli oglądać stare odcinki MacGyvera i nie byliby sobą gdyby nie zaczęli eksperymentować. Przecież musieli wiedzieć czy wyczyny ich ulubionego bohatera są możliwe do wykonania. Każdy odcinek i eksperyment analizowali i notowali skrzętnie w swoich notatnikach. Jako dziewięciolatkowie wzięli udział w obozie w Bramley Camp – taka mini szkoła przetrwania dla dzieciaków. Nikt się nie spodziewał, że to jest to, co im się spodoba. Co nieco okiełzna ich charaktery. Chociaż wujek RJ już wtedy przewidywał, że zrobią to co właśnie robili teraz – przechodzili hell week. Prawdziwe szkolenie jakie przechodzą rekruci Navy SEAL. Byli najmłodszymi uczestnikami kursu. Wszyscy, którzy wraz z nimi brali udział w kursie, mieli już ukończone co najmniej osiemnaście lat.
I jeśli miałby być z sobą szczery to reakcja rodziny, że chcą przejść hell week, nawet go nie zaskoczyła. Tak samo jak nikogo nie zaskoczyło, że chcą odbyć to szkolenie. Wszyscy zgodnie twierdzili, że to była tylko kwestia czasu.
Teraz właśnie czołgali się w błocie po tym jak uprzednio leżeli przez kilka godzin w lodowatej wodzie. A wcześniej wykonywali różnego rodzaju testy sprawnościowe – podciąganie na drążku, biegi, przysiady, noszenie belki, strzelanie, pływanie na różne dystanse, uwalnianie skrępowanych kończyn w basenie i wiele, wiele innych wyczerpujących fizycznie i psychicznie zadań.
Zamrugał powiekami, na które spadły ciężkie krople deszczu. Przygryzł wargę. Robiło się coraz ciekawiej. Im trudniej tym lepiej. To też mieli po ojcu. Uwielbiali podejmować wyzwania.
I oczy.
Obaj posiadali ten niespotykany lazurowy kolor oczu przez które – mówiono - zagląda się do niebios. Byli jak skóra zdjęta z ojca, z tą drobną różnicą, że Gabe miał brązowe włosy. I nieco charakter matki, który łagodził charakter ojca i powstrzymywał zapędy Nick’a.
 - Panienki się zatrzymały. Czy ślicznotki mają dość? – surowy, kpiący głos sierżanta Balco zabrzmiał niczym grom z nieba tuż nad nimi. Mina Gabriela, który odwrócił się do niego mówiła wszystko – już dawno przywykli do tego określenia. Ale wygląd był ich atutem i bronią. Bo przecież nikt nie będzie podejrzewał lalusia z reklamy Blanda-Med o nadzwyczajne zdolności. Gabriel błysnął w szelmowskim uśmiechu, na co Nick tylko przewrócił oczami.
 - Nie, sierżancie! – odpowiedział bojowo i posłał mu ostre spojrzenie. Deszcz coraz mocniej padał opłukując ich śniade ciała nico z brudu. Błyskawica, która przecięła właśnie niebo, odbiła się od twarzy nastolatka i spotęgowała jeszcze bardziej intensywność jego spojrzenia. Spojrzał na brata, skinął głową jakby dając znak i zaczął dalej się czołgać.
 - Noc dopiero się zaczęła i obiecuję, że będzie kurewsko ciężka – głos sierżanta znowu zagrzmiał ostro nad ich głowami – Sprawię, że będziecie płakać jak panienki i sikać w majtki jak niemowlaki – wygrażał się im – Dzisiejszej nocy wielu z was jeszcze zadzwoni w dzwon. Panienki Carter, liczę na was – zakpił bezczelnie bezpośrednio już odnosząc się do Nick’a i Gabriela.
 - W marzeniach, sierżancie -  odszczeknął Nick, wyszczerzając się w obłudnym uśmiechu. To było coś na co czekali latami. Nie byli zwykłymi chłopaczkami. Nick wiedział, że w oddali w stroju instruktora stoi wujek Randal i czuwa nad ich bezpieczeństwem. Ale to właśnie była ich przewaga nad innymi – znali ludzi z różnych jednostek wojskowych, policyjnych, wywiadowczych. Trenowali u najlepszych. Sztuk walki uczyli się u takich płatnych zabójców jak Shardiff i Akira, a uzupełniali nauki u Darrena, zakonnika Pugnus Dei. A poza tym uwielbiali od małego trenować z tatą. I czytać. Pochłaniali książkami tonami niczym typowe mole książkowe. Podczas gdy on z dziecięcą łatwością potrafił zhakować najlepsze zabezpieczenia Fort Knox, tak Gabriel potrafił sfałszować Rembrandta tak iż celnicy na granicy i specjaliści od fałszerstw nie byli w stanie dojść, który obraz jest oryginałem a który podróbką. Żadne zabezpieczania nie stanowiły dla nich problemu.
Błyskawica przecięła niebo tuż nad nimi a zaraz za nią rozległ się potężny huk. Nick zamarł na ułamek sekundy kiedy wspomnienie burzy w Kambodży niespełna rok temu wdarło się niespodziewanie do jego umysłu. Ale jak szybko się pojawiło tak szybko je odepchnął. Po to właśnie tu byli. By wzmocnić jeszcze bardziej hart ducha. By być tak silni jak tata.
Obaj wstali z błota i pobiegli do kolejnego stanowiska, gdzie czekały kolejne katusze.

***

O bogowie Olimpu!, jakby to powiedział wujek Modo. Czuł się jak Dawid walczący z Goliatem. Walka w ręcz w środku nocy w budynku szkoleniowym, który przypominał ruderę z Afganistanu, z cienkim jak papier dachem, rusztowaniem i różnymi pułapkami takimi jak miny pod schodami czy nastolatek z pasem Szachida. Nick cicho zagwizdał i rozejrzał się za swoimi opcjami. Jak mawiał MacGyver „Im większy plan tym większe prawdopodobieństwo wpadki”. Zatem kroczek po kroczku będzie improwizował. Tak jak zawsze zresztą. Na szczęście nie był w tym sam. Na jego sygnał czekał Gabe ze scyzorykiem w ręku. Tylko i aż tyle im dali. Chyba nie spodziewali się, że oni sobie z tym zadaniem poradzą śpiewająco. Nick postanowił odwrócić uwagę mięśniaka i odciągnąć go od dziesięciolatka. Dzięki temu Gabe mógł działać i ostrożnie podejść do chłopca. Oczywiście obaj wiedzieli, że chłopiec może w każdej chwili zdetonować ładunek. Ale A – malec nie wyglądał jak dziecko ekstremistów. No chyba, że wyprali mózg brytyjskiemu dziecku. Skąd pewność, że brytyjskie? I tu przechodzimy do punktu B - po pierwsze był rudy, po drugie zdradzał go akcent, a po trzecie nie wyglądał jak opętany fanatyk religijny, który chce – dla chwały Allaha – zgładzić niewiernych tylko jak przerażone dziecko.
 Dlatego Gabe metodycznie, powoli, przygarbiony zaczął się skradać w stronę chłopca jednocześnie mówiąc do niego spokojnie. Jak dobrze, że ciocia Olga pokazywała mu kilkakrotnie jak obchodzić się z takimi pasami. Wiedział, że to test, ale najmniejszy jego błąd i koniec zabawy. Na dodatek w słabo…
Gabe nie dokończył wątku. Mocny błysk rozświetlił pomieszczenia a sekundę później huk ogłuszył wszystko. Piorun musiał uderzyć w pobliski budynek. Światła zamrugały a następnie zgasły. Dookoła zapanowała niemalże egipska ciemność.
 - Zostać na swoich pozycjach! – padł rozkaz sierżanta Balco, zatem posłusznie pozostali na swoich miejscach. Po dziesięciu minutach mężczyzna zdenerwowany, oświetlając sobie latarką drogę, wrócił do nich.
 - Macie szczęście panienki. Generator padł i w całych koszarach nie ma prądu. Niech to diabli z tą burzą – oznajmił.
 - Tylko niech sierżant nie mówi „i diabli trzasną” bo może pan wywołać wilka z lasu – Nick pozwolił sobie na odrobinę żartu.
 - Raczej Thora – mruknął Gabriel podchodząc do brata i wymieniając zawiedzione spojrzenia. Muszą na razie zawiesić swoje zadanie. Posłusznie podążyli za sierżantem.
 - I co z generatorem? – zapytał Balco technika.
 - Nie ruszy – rzucił bezradnie żołnierz.
Nick spojrzał na brata a potem jego spojrzenie przykuły światła.
- Za pozwoleniem, sir – odezwał się i nim Balco zareagował, potruchtał w stronę karetki pogotowia. Po kilku minutach wrócił - i nie jak oczekiwał Balko z kubkiem wymarzonej gorącej czekolady – a z zestawem reanimacyjnym. Postawił go na wolnej półce przy generatorze.
 - MacGyver wersja z 2017 roku. Odcinek osiemnasty, crossover z Hawai 5-O – zaczął Nick, gdy wyciągnął potrzebne sprzęty i zabrał się do pracy. Na całe szczęście przestało padać bo miałby problem. Chociaż generator znajdował się pod zadaszeniem to gdyby zacinał deszcz, miałby spory problem z drutami, jakie przygotował i podprowadził do generatora.  
 - Wiesz co robisz? – zapytał Balco sceptycznie, lecz pozwolił mu działać.
 - W przetwornicy generatora jest magnez, tak? – zapytał Nick, nie odrywając się od pracy – A co trzeba zrobić gdy magnez traci swoje własności? Trzeba go ponownie namagnesować by mógł ponownie generować – z tymi słowami przycisnął guzik do wykonania elektrowstrząsu – Załaduj – urządzenie wydało charakterystyczny dźwięk i posłało wstrząs do generatora, który po chwili uruchomił się i światła oświetliły kampus szkoleniowy - Właśnie dokonaliśmy reanimacji generatora. Czy teraz możemy dokończyć zadanie? – zapytał nieco zarozumiale, nikle uśmiechając się.

***

Wschód słońca był piękny. Może nie tak piękny jak w Maladze ale kiedy przez pięć długich dni i nocy dostajesz wycisk to nawet wschód słońca pod mostem w najgorszej dzielnicy Chicago lub Moskwy mógł wydawać się rajskim. Na ich zmęczonych twarzach malował się szelmowski uśmiech zwycięstwa. Stali w szeregu, wciąż ubrani w te same stroje co zeszłego dnia. Marzyli o trzech rzeczach: prysznicu, jedzeniu i spaniu. Byli wyczerpani, a nogi uginały się pod nimi niczym z pianki. Oj, wiele by dał teraz za taką czekoladę z piankami. Ale to za chwilę. Teraz czekali na placu obok dzwonu, w który nie uderzyli. Zazwyczaj kurs kończy się przy strefie przyboju, lecz tym razem go zmieniono. Ręce mieli założone na plecach, nogi lekko rozstawione; typowa, wygodna pozycja wojskowa. Ich opalenizna błyszczała w świetle wschodzącego słońca. Promienie odbijały się też od ich nadgarstków na których widniały znamiona. Na prawych nadgarstkach lśniły cieniutkie, połyskujące srebrzyście znamiona takie same jakie było na ręce ich taty. Byli dumni z tego znamienia chociaż wiedzieli co ono oznacza i jaką odpowiedzialność niesie za sobą.  
 Sierżant Balco wraz z Randalem i kilkoma innymi starszymi stopniem pojawili się i stanęli przed nimi.
 - Gratulacje panienki, przetrwaliście. Oficjalnie ogłaszam hell week za zakończony – oznajmił Balco, lekko się uśmiechając – Miałeś rację. Są jak ich ojciec – sierżant zwrócił się do Randala a następnie odmaszerował wraz z innymi.
 - Prysznic, jedzenie, łóżko! – zakomenderował Randal chwytając obu chłopców, którzy już ledwie stali na nogach – A potem dalsza część prezentów.
 - A będę mógł zhakować Modo? – zapytał Nick  kiedy poczuł znajomy zapach. Kiedy tata znalazł się tuż obok, tego nie wiedział, ale teraz nic się nie liczyło tylko ciepłe ramiona taty.
 - Jak odpoczniesz – Nathan ucałował obu chłopców w czoło.
Tak, ich rodzina była bardzo specyficzna i szalona.       


Robaczkosy

 Witajcie kochani po długiej przerwie :) Nie mam pojęcia czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda tak z przyzwyczajenia lub zwykłej ciekawości lub ...