poniedziałek, 18 marca 2013

Shardiff&Nico - part 3


A/N: Miały być tylko 3 części ale chyba wyjdzie nam jeszcze jedna :P Cieszyta sie?! ;) Mam nadzieję, że dobrze wyszło? 

** Chandni **


Zmierzch powoli zaczynał spowijać miasto, kąpiąc go w zachodzących promieniach słońca i rozlewając blask pomarańczy, różu i czerwieni. Stali oparci o barierki i wpatrzeni w błękit oceanu. Za ich plecami wznosił się nowy gmach Biblioteki Aleksandryjskiej. Obaj ubrani byli w czarne bluzy z kapturami naciągniętymi na głowy. Robiło się już chłodno, chociaż w dzień było upalnie.
 - Pozwolili ci samemu ze mną tu przyjechać? Masz zamiar mnie zabić i pozbyć się zwłok w tym jakże przepięknym oceanie? – zaczął kpiącym tonem Shardiff. Nie lubił wypadów w nieznane, z osobą, którą dopiero poznał i na dodatek w niewiadomym dla niego celu. DiAngelo został zwiedzać siedzibę, chociaż był zawiedziony, że nie będzie mógł jeszcze raz przejechać się jego nową miłością jaką był Knight XV.
Nathan uniósł lekko brew do góry i uśmiechnął się tajemniczo.
 - Po pierwsze przyjechaliśmy opancerzonym pojazdem. Po drugie jestem tu z tobą – ostatnie słowo mocno zaakcentował. Rzucił przy tym przelotne spojrzenie Shardiffowi a potem nieznacznie dał znać głową – Na mojej ósmej i szesnastej są agencji Mossadu – dodał z pobłażliwym uśmiechem.
Shardiff skrzywił się. Nie przepadał za Mossadem, chociaż  sam był tam niegdyś szkolony.
 - Czego chcesz? – zapytał szorstko. Nie lubił czczych pogadanek i marnotrawienia czasu. Był lekko zmęczony i chciał wracać… no właśnie… gdzie? Przecież oficjalnie nie żył. Przymknął nerwowo oczy i zacisnął wargi w srogą, gniewną linię.
 - Rozmawiałeś o tym z kimś? – pytanie Cartera zaskoczyło go. Nie miał pojęcia o co ten dzieciak pytał i chyba zdradził się wyrazem twarzy, bo Carter kontynuował – Nie jesteś nimi – zapewnił jakby wiedział, co mówi. Tylko o kim do jasnej cholery?!
 - Kim? – burknął Shardiff, ostrzegawczo spoglądając na Cartera, by nie wchodził na zbyt głębokie wody, które mogą go pochłonąć i utopić. Ale najwyraźniej już było za późno. Nathan wydawał się mieć jakąś własną krucjatę.
 - Twoim ojcem i bratem – odparł spokojnie.
 - Co ty do… - zaczął lecz Nathan mu przerwał.
 - Nighma mi powiedział, że zastanawiałeś się nad odejściem. Nad normalnym życiem, rodziną…
 - To nie wypali nigdy – rzucił pewnym i grobowym tonem Shardiff – Lepiej jeśli będą myślały, że zginąłem ratując koleżankę, jak prawdziwy bohater.
 - Lepiej dla kogo? – zaskoczył go tym pytaniem. Nathan spojrzał na niego wyzywająco.
 - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co robiłem przez ponad dziesięć lat? Kim, do kurny nędzy, byłem?! To nie była niedzielna szkółka – uniósł się gniewnie Shardiff – Zabiłem Asima by przetrwać ten obłęd. Manu pozwolił by wymordowano całą moją rodzinę, rozumiesz?! A Mossad i inni tylko na to czekali. Co powiem mojej córce? – syknął wściekle.
 - Tyle ile będzie musiała wiedzieć, nawet całą prawdę – stwierdził łagodnie Carter.
 - Chyba całkiem postradałeś rozum – warknął kpiąco Shardiff, lecz nie spodziewał się odpowiedzi jaką uzyskał.
 - Nie powiedziałeś niczego nowego i wcale się z tym nie kryję – odparł z rozbrajającą szczerością. Wyprostował sie i spojrzał Shardiffowi prosto w oczy.
 - Chcesz mi wmówić, że byłeś w… - zaczął, bacznie obserwując twarz Cartera, jakby zaraz miał się roześmiać. Lecz mężczyzna stał z kamiennym wyrazem twarzy pełnym powagi sytuacji. 
 - Obaj przeszliśmy wiele w życiu. Ja obrałem swoją ścieżkę życiową a teraz kolej na ciebie – znów rzucił mu wyzwanie.
 - Nie rozumiesz, cholera, że nie mogę z nimi być?! To nie zda egzaminu, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mnie dorwać i zniszczyć. Drugi raz utraty rodziny nie zniosę! Ledwie przetrwałem tamten jeden raz – ryknął Shardiff uderzając gwałtownie o barierkę. Czy ten dzieciak zdawał sobie sprawę, co w tedy czuł? Nawet wyobrazić sobie nie może!, przeleciało mu przez myśli. Drugiego razu nie zniesie. Zrobi co w jego mocy by nic złego nie spotkało Seleny i Jasmine i jeśli ma to oznaczać, że jego przy nich nie będzie to jego decyzja i ten szczeniak jej nie zmieni. 
 - Więc wolisz ją dobrowolnie utracić. Jakież to szlachetne z twojej strony – rzucił sarkastycznie Nathan.
 - Widziałeś sam przy okazji tej sprawy! – przypomniał mu ostro Shardiff – I nie dotyczyła mojej przeszłości a pracy w agencji rządowej. Szlag by to jasny trafił – mówiąc to, wymierzył palcem prosto w pierś Cartera. Drżał z wściekłości. Czy ten dzieciak nie rozumie?!
 - Dobra – rzucił podenerwowany Nathan – Wyciągasz same negatywy powrotu do Seleny i Jasmine. Skoro tak, to polecimy ostro. Wyobraź sobie, że ty sobie ganiasz za bandytami i masz nowe zlecenie, a jakiś świr w Stanach morduje ci ukochaną i córkę, a ty jesteś zbyt daleko by zareagować. Bądź realistą! Nie sądzisz, że Selena wyjdzie za mąż i ułoży sobie życie?! Naiwny jesteś jak nic. To nie ten typ kobiety! - powiedział jakby co najmniej znał jego Selenę. Shardiff aż się zagotował. ale skoro wiedział wszystko o nim to zapewne i o Selenie. 
- Idźmy dalej – ciągnął Carter, unosząc gwałtownie palec i uciszając Shardiffa – Ja teraz mówię – zaznaczył srogo. Jego spokojne, niebieskie oczy teraz miały odcień wzburzonego morza. Spojrzenie Cartera wywołało nieprzyjemne, mrożące ciarki na ciele Shardiffa. Takich ciarek nigdy w życiu nie miał. Jego spojrzenie miało coś dziwnego w sobie, coś silnego.
 - Zatem – kontynuował Nathan – Kolejny przykład. Selena umiera, nikogo nie ma by zajął się Jasmine, która trafia do zastępczej rodziny. Narkotyki, alkohol, przestępstwa, gwałt. Bo jaką masz pewność, że trafi do dobrej rodziny? Na dodatek spotyka życzliwego, który burzy jej idealny obraz bohaterskiego tatusia mówiąc, że jej ojciec był mordercą…
 - Na zlecenie rządu – wtrącił gwałtownie Shardiff.
 - Upss… - rzucił teatralnie Nathan – Skoro ja celowo ten drobny szczegół pominąłem, to życzliwy na bank to uczyni.
 - Nie masz pewności… - zaczął Shardiff, potrząsając głową. Nathan miał racje, ale nie chciał o tym myśleć. Nathan podszedł do niego i położył dłonie na jego spiętych barkach.
 - A jeśli już przy tym jesteśmy… - zaczął, wziął ciężki oddech, blado się uśmiechnął i dodał – Przykład z życia wzięty. Moja mama zmarła, gdy miałem cztery lata. Ojciec nie potrafił się z tym pogodzić i mną zająć. Jestem jedynakiem… uwielbiającym być w centrum zainteresowania – uśmiechnął się zadziornie – Wszędzie mnie pełno. Jako, że ojciec po śmierci mamy nigdy nie poświęcał mi uwagi jakiej potrzebowałem, zacząłem pchać się w tarapaty. Zostałem hakerem w wieku czternastu lat. W wieku siedemnastu poznałem Syriusza i resztę zespołu… Mieli wtedy status ‘nie do uratowania’. Gdybym nie poznał Syriusza, gdybym im wtedy nie pomógł… - tu zawiesił na chwilę głos i spojrzał na ciemne wody oceanu. Poklepał Shardiffa po ramieniu i kontynuował ściszonym tonem – Możliwe, że nie… nie spotkałoby mnie to, co mnie spotkało… Może źli ludzie nie chcieliby… może to by się inaczej potoczyło…
 - Nathan, o czym ty mówisz? – zapytał Shardiff drżącym głosem. Jego serce waliło niespokojnie w jego piersi, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało. Nathan próbował się uśmiechnąć, ale uśmiech nie dotarł do jego niebieskich oczu.
 - Ja wybrałem… dalej walczę i nie pozwolę by ktoś mi odebrał moje szczęście. I tobie radzę zrobić to samo. Nie pozwól by przeszłość zniszczyła ci przyszłość. To TWÓJ wybór! – poradził, nerwowo spoglądając w stronę ich samochodu.
 - Nathan – w głosie Shardiffa zabrzmiała prośba. Shardiff musiał zrozumieć, co tak strasznego spotkało Cartera, że tak usilnie próbuje zmienić jego decyzję. I, co utwierdziło go w przekonaniu, że jednak warto. W świetle latarni, które teraz jasno oświecały ich sylwetki, nie mógł jednak dostrzec twarzy Cartera, przez cień, który rzucał kaptur na jego głowie. Zobaczył jak Carter podciąga długie rękawy bluzy a następnie sięga do kilku guzików, jakie miał przy bluzie. Kiedy je rozpiął i naciągnął dekolt, Shardiff z przerażeniem zrozumiał jego sekret.
 - Kto?! – warknął groźnie. Blizny świadczyły o szczególnym, perfidnym i wyrafinowanym okrucieństwie. Widział już podobne i znał ludzi, którzy potrafili takie zadać. On sam zadawał głębokie rany ale te… Zwłaszcza, że on zadawał ludziom, którzy na nie zasłużyli, a ten dzieciak? Nathan? Cóż zrobił by sobie zasłużyć na takie okrucieństwo? Nawet nie wiedząc kiedy, włączył mu się instynkt opiekuńczy, jak u przywódcy stada, jak u… ojca… Miał tylko nadzieję, że Syriusz i jego ludzie dopadli tego bydlaka, bo jeśli nie… to on go dopadnie.
 - Jugodin – wyrzucił z siebie to przeklęte imię Nathan.
 - Kurwa jego mać! – ryknął Shardiff. Słyszał i widział ofiary tego… nawet w słowniku Shardiffa nie było wystarczającego określenia na osobnika pokroju Jugodina. Na szczęście miał świadomość, że psychol gryzł już od kilku lat ziemię. Wziął kilka wdechów by się uspokoić i czegoś nie zdemolować. Pozwolił by instynkt opiekuńczy wziął nad nim górę i po prostu przytulił Cartera.
 - Zrób to dla mnie, co? – poprosił łagodnie, lecz z nutą perfidności w głosie Nathan - Ja uwierzyłem, że mogę z kimś być. Że Susan kocha mnie takiego jakim jestem. W moich słabościach jest ma siłą. Była przy mnie w najgorszych momentach i wiem, że nie pozwoliła by mi odejść. Zaufaj Selenie - poprosił. 
 - Uparciuch z ciebie – zaśmiał się Shardiff.
 - Po prostu lubię szczęśliwe zakończenia – Nathan wzruszył niewinnie ramionami.
 - Dyrektora Whiteninga też sobie tak owinąłeś wokół palca?
 - Nie tylko jego – Nathan zrobił minę niewiniątka.
 - Teraz tylko wyobraź sobie, jak Selena zareaguje jak mnie zobaczy – na samą myśl aż się skrzywił. Nathan włożył palec do buzi i zatrzepotał rzęsami.
 - Żartujesz? – Shardiff wytrzeszczył z niedowierzaniem oczy – Jesteś niemożliwy! – chwycił go i poczochrał mu blond włosy – Psotnik mały. A myślałem, że nikt nie przebije pod tym względem DiAngelo – zaśmiał się. Selena wiedziała, że żyje i pewnie czekała na niego. Obiecał jej kilka miesięcy temu nie podejmować decyzji bez niej i omal właśnie nie złamał tej obietnicy. Przerażała go władza Cartera i jego możliwości. Oraz to, że tak szybko zalazł mu pod skórę. Wiedział teraz, że jeśli tylko o coś poprosi nie odmówi mu.
 - Jak do ciebie się zwracają? Doktorze? Widmo? – zapytał, gdy szli w stronę samochodu.
 - Nico, po prostu Nico – zaśmiał się Nathan.

***

Luksusowy rządowy samolot. Jak miło takim podróżować. DiAngelo drzemał na kanapie, Nico czytał książkę, a on z Syriuszem siedzieli i sączyli dobrą szkocką.
 - Nie martw się, tu wszyscy mają rozdwojenie jaźni i nierówno pod sufitem – zapewnił go Whitening.
 - Pocieszające – zakpił, wypijając ostatni łyk goryczkowego trunku – Nighma zgodził się na współpracę? – zapytał zaciekawiony tym projektem.
 - Wstępnie. Resztę omówimy w Quantico – odparł Syriusz.
 - Potrafi zaleźć za skórę ostro – szepnął Shardiff.
 - Oj, tak. Już włączył ci się instynkt opiekuńczy przy nim? – przytaknął, po czym zapytał Syriusz.
 - Wiecie, że ON was słyszy głośno i wyraźnie – rzucił znad książki Nathan, wywołując uśmiechy na twarzach agentów.         

2 komentarze:

  1. Dzięki, dzięki, wielkie dzięki ci za to cuuuudo!!

    Rozmowa Shardiffa z Nico wyszła miodnie, a ostatnia scena to mnie normalnie rozwaliła... "Wiecie, że ON was słyszy..." przez cały czas miałam banana na twarzy, a jak to przeczytałam to parsknęłam śmiechem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaje... fajne!! Po prostu brak mi słów. Rozmowa Nico i Shardiffa bardzo emocjonująca i niezwykle... pouczająca. Ja też się trochę boje możliwości Nico. Jak widać, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Końcówka świetna, uśmiech nie schodzi mi z twarzy :D
    Bardzo się cieszę, że będzie jeszcze jedna część :D Może pojawi się w niej Ziva?

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...