środa, 29 stycznia 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part2



A/N: Udało się napisać 2 część przygód chłopaków. Zostawić ich samych tylko na chwilę :D Krainę lodu polecam - Olaf <3 
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Miłego czytania. Rozdział DV na dniach :)

** Chandni **


Waszyngton, DC – trzy dni wcześniej

Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę nim jego gość przybędzie. Rozejrzał się po dużym mieszkaniu a raczej apartamencie; dwa pokoje, salon, łazienka, kuchnia-wszystko czego trzeba trzyosobowej rodzinie. Duże i przestronne w dobrej lokalizacji Waszyngtonu pomiędzy tymi w których półtora roku temu każde z nich z osobna mieszkało. Znaczy ich dwójka bo Jasmine jeszcze niespełna rok temu była w brzuchu swojej mamy. A właśnie, Jasmine! Jego córka grzecznie bawiła się zabawkami w kojcu. Opieka nad nią była dla niego jednocześnie przyjemnością jak i sporym wyzwaniem. Dobrze, że w swojej pracy nauczył się cierpliwości i opanowania. Czasami miał wrażenie, że jego córka celowo chce go sprowokować i wyprowadzić z równowagi, przy okazji przyprawiając o zawał. A to był dopiero początek; przecież jeszcze nawet roku nie ma skończonego, a co dopiero gdy będzie nastolatką? Wolał, dla własnego bezpieczeństwa, nie myśleć o tym.
Z zamyślenia wyrwało go radosne gaworzenie a kiedy spojrzał w stronę kojca, mała próbowała wspiąć się po drabince po zabawki, które wyrzuciła na zewnątrz, lecz jedynie niezdarnie oklapywała na pupie. To jednak nie zniechęciło jej. Znów zaczęła się wspinać .
-I, że niby co ja z tobą mam? Mała Agu-agrr-babu - z tymi słowami podszedł i wyciągnął ją z kojca, gdy zadzwonił dzwonek - Przydałby się słownik – westchnął -  Zobaczymy jak wujek sobie poradzi - zaśmiał się pod nosem obłudnie. Niech się wujaszek wprawia, prychnął w myślach i gdy tylko otworzył drzwi, przesłodko i złowieszczo się uśmiechnął.
- Co zmalowaliście? - zapytał Nathan od razu na widok jego miny, niepewnie wchodząc i patrząc podejrzliwie na Ianto a potem na Jasmine.
- My? - zapytał niewinnie, po czym uśmiechnął się podstępnie.
- Tia… - westchnął Nathan przewracając tylko oczyma - Już ja cię znam.
- Widzę, że jeszcze w jednej całości jesteś - zauważył Ianto, z nutą kpiny w głosie – Coś do picia?
 - Sok – odparł jego gość uśmiechając się do gaworzącej Jasmine – Dlaczego nie miałbym być… - zaczął lecz Ianto tylko wymownie na niego spojrzał – No dobra – przyznał, drapiąc się po wciąż krótkich włosach – Codziennie rano po wizycie w toalecie  wyklina mnie.
 - Standard, zobaczysz przy porodzie – zaczął Ianto podając mu sok. Obaj mężczyźni udali się do salonu. Mała Jasmine usiadła na kolanach taty, lecz szybko wyciągnęła rączki w stronę nowego przybysza – Po drodze czeka cię wyklinanie narodu męskiego za opuchnięte nogi, duży brzuch, nabrzmiałe piersi, bóle w plecach i rozpychanie się dziecka po jej wnętrznościach – kontynuował słodkim tonem – Następnie, gdy dotrwacie w jednym kawałku do tego jakże upragnionego dnia, to będzie cię mordować w myślach i wskrzeszać przez cały poród, ale cię nie zabije bo przecież nie ma zamiaru męczyć się sama z twoim dzieckiem. Zmiesza cie z błotem i powie, że następnym razem to wypchaj się i sam rodź jak chcesz kolejne dziecko – zakończył z dziką satysfakcją obserwując reakcję towarzysza.
 - I mówisz mi to z uśmiechem kota Cheshire – Nathan spojrzał na niego jak osoba czekająca na wyrok; przerażona i wciąż niedowierzająca w to co się dzieje – Nie lubię cię – stwierdził, dąsając się. Mała Jasmine właśnie dobierała się do jego dekoltu, naciągając jego koszulkę i z zaciekawieniem przypatrując się i badając długą, wypukłą, różową bliznę.
 - A lubiłeś? – prychnął Ianto nie przestając się obłudnie uśmiechać.
 - Jeszcze przed chwilką – przyznał Nathan, z rozbawieniem obserwując poczynania małej, która go łaskotała.
 - A co? Oczekiwałeś może wsparcia? – zakpił Barrowman, upijając łyk, drugiej już kawy.
 - Solidarność plemników i te sprawy… wiesz, łudziłem się – odciął się Nathan, robiąc głupią minę i rozśmieszając Jasmine.
 - Nie potrzebujesz tego, bo sobie poradzisz – stwierdził pewnie Ianto – Jak po tamtym?
 - O dziwo lepiej – przyznał Nathan, zerkając na przyjaciela – Dopiero co odstawiłem leki, ale jest dobrze – uśmiech potwierdził jego słowa – Wciąż nie dociera do mnie, że będziemy mieć dziecko. Będę tatą – powiedział dumnie, spoglądając na Ianto. Barrowman uśmiechnął się. Nico, jak mało kto, zasługuje właśnie na takie szczęście. Wiedział, ze poradzi sobie i będzie świetnym ojcem, bo skoro on ze swoją przeszłością sobie radził to dlaczego nie Nico. Widział zdecydowaną poprawę u Nico; ale to już wcześniej zaobserwował – podczas wspólnych treningów.  Ianto wciąż nie mógł uwierzyć, że Nico świetnie daje sobie z nim radę podczas sparingów. To zawzięty, upierdliwy, niezmordowany szczeniak, pomyślał z rozbawieniem.
 - Oj, tak – przytaknął Ianto obserwując jak jego córka podskakuje na kolanach Cartera – To wspaniałe uczucie, takie całkiem nietypowe dla mnie – wyznał.
 - Serio? – zakpił Nico, posyłając mu szydercze spojrzenie.
 - Po utracie bliskich – zaczął ciężkim, głębokim tonem głosu – Nawet nie przyszło mi przez myśl założenie własnej rodziny. To nie wchodziło w grę przy moim byłym zawodzie.
 - Nie dziwię się i zarazem rozumiem – odparł Nathan, trzymając Jasmine pod pachami. Mała radośnie podskakiwała i gaworzyła – Słownik by się przydał, co? – zaśmiał się.
 - No panie mądraliński, znasz tyle języków, że nie mów, że masz problem – sarknął Ianto, krzyżując silne ramiona na piersi.
 - Ej, no wiesz… to wyższy poziom wtajemniczenia – odparł niewinnie Nathan, po czym dodał – Po tamtym półmroku też nie sądziłem, że założę rodzinę. Nie sądziłem, że będę normalnie funkcjonował – rzucił cynicznie i pokręcił głową – Ale gdybym zrezygnował z moich marzeń i planów to tylko bym pozwolił by moi oprawcy wygrali, a na to nie mogłem pozwolić.
 - Kto jak nie my, co? – zażartował Ianto.
 - Ale przymulamy – odparł Nathan i poderwał się z wygodnego fotela, na którym siedział. W radio zaczęła lecieć taneczna muzyka, wiec zaczął wywijać z Jasmine, która zanosiła się śmiechem.
 - Jak miło widzieć, że masz tyle niespożytej energii – uśmiechnął się chytrze Ianto.
 - Ustaw się w kolejce – odparł niewinnie Nico – Jestem tak rozchwytywany, że… - wzruszył ramionami, po czym zrobił samolocik z Jasmine.
 - A właśnie, ta konferencja w… - zaczął temat Ianto.
 - El Dorado – rzucił Nathan.
 - No właśnie – Ianto zmarszczył brwi i łypnął podejrzliwie na Nico.
 - Spokojnie, Złotego Miasta nie mam zamiaru szukać – uspokoił go – To tylko sympozjum naukowe.

El Dorado, Wenezuela – kilka godzin wcześniej

 - Sympozjum naukowe – prychnął Ianto, gdy zobaczył reakcję Nico na wieść, że mieszkańcy El Dorado są terroryzowani przez Horatio Oreiro; wielką szychę, który dorobił się na nielegalnych interesach, wyzyskiwaniu pracowników, praniu brudnych pieniędzy, handlu żywym towarem i bronią – czego oczywiście policja nie mogła mu udowodnić, bo miał ich w garści. Ponoć Oreiro prowadził, na swojej ogromnej posiadłości, niewielki burdel.
Nathan spojrzał na niego wymownie. To nie wróży niczego dobrego, westchnął ciężko, dlaczego zgłosiłem się na ochotnika jechać?, podrapał się po głowie, nie rozumiejąc. Chociaż odpowiedź była prosta jak drut.
 - Spróbuj mu powiedzieć ‘nie’ – westchnął załamując ręce i człapiąc za Carterem, zdając sobie sprawę z tego, że zaraz wpakują się w poważne kłopoty.

***
Nie pomylił się, kłopoty pojawiły się i to błyskawicznie, gdy wprosili się do rezydencji Oreiro. Facet, grubo po pięćdziesiątce tłuścioch z mania wielkości, od razu nie spodobał się Ianto. Nico zamiast udać się do łazienki, o której możliwość skorzystania poprosił, udał się na myszkowanie po rezydencji, co nie spodobało się właścicielowi. Ianto nie stawiał oporu – taki był plan Nico; jeśli to można było nazwać planem. Natomiast Nico odkrył w jaki sposób dziewczyny były zmuszane do podłości i ponizania – były upajane gazem rozweselającym, który wypaczał u nich lęk, strach i fakt iż były wykorzystywane. Wmawiano im, gdy były pod wpływem, że same tego chcą. Zostali przeszukani, pozbawieni wszystkich rzeczy osobistych, zaprowadzeni do niewielkiego baraku na krańcu posiadłości, po drodze mijając wspominany burdel, przywiązani do krzeseł i pozostawieni sam na sam.
Teraz Shardiff siedział i męczył się ze sznurami, słuchając opowieści Nico. Po chwili jednak dotarło, że Nico nie mówi ale…
 - …mam tę moc, mam tę moc, wyjdę i zatrzasnę drzwi! Mam tę moc, mam…
 - Nico? Czy ty właśnie śpiewasz – zapytał w momencie, gdy udało mu się rozerwać sznury. Obrócił się ostrożnie by zobaczyć w jakim stanie jest jego towarzysz.
 - Tak, a co? – zapytał niewinnie i z rozmarzonym westchnieniem; najwyraźniej gaz rozweselający do końca nie przestał działać. W chwili ciszy Shardiff dosłyszał strzały i krzyki. Upragniony dźwięk, którego wyczekiwał niecierpliwe. Na terenie prywatnej posiadłości Oreiro siłą był przetrzymywany doktor Nathan Carter, współpracownik FBI oraz agent NCIS, Ianto Barrowman. Interpol nie miał problemu z wkroczeniem na teren celem wyswobodzenia dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych, a dodatkowo miał pretekst do sprawdzenia całej posiadłości. Dowody teraz same się sypały jak asy z rękawa.  Plan był iście sprytny.
 - Czy wiesz, że odsiecz przybyła? – zadał kolejne pytanie, pomagając Nico rozwiązać ręce.
 - Tak, a co? – odparł przesłodkim głosem.
 - Nico, dobrze się czujesz? – zapytał z nutą zatroskania i stanął na wprost rozbawionego Cartera. Nico właśnie cytował Olafa z bajki Kraina Lodu, a wcześniej śpiewał refren piosenki z tejże bajki.
 - Tak, a co? – Nathan spojrzał na niego niewinnie i delikatnie się uśmiechnął.
 - To po co była ta akcja z nożem, skoro odsiecz tak szybko przybyła? – zapytał spoglądając na niego podstępnie.
 - Bo nie lubię mieć rąk skrępowanych sznurem? – zapytał lekko piskliwym głosem i wzruszył ramionami. Na jego wargach zatańczył rozbrajający uśmiech.
Jak oni się teraz wytłumaczą swoim żonom i przełożonym?
Shardiff westchnął zrezygnowany i przewrócił oczyma.
 - Jesteś jeszcze gorszy niż DiAngelo – stwierdził gorzko. W co on się właściwie wpakował zaprzyjaźniając się z Carterem?
 - Aha, ale za to mnie kochasz – odparł zarozumiale, wyszczerzając się w szelmowskim uśmiechu.        



sobota, 11 stycznia 2014

Męska rzecz - Shardiff/Nico part1

A/N:  Witam w Nowym Roku! Wen trochę kaprysi, więc dałam mu pisać co chce. Jako, że uwielbia tych dwóch to postanowiłam napisać kolejnego crossa Nico/Shardiff. Miało być krótko ale wyjdzie jak zwykle ;)

Wielkie podziękowania dla Sfory, która podesłała kilka pomysłów :* Będzie i akcja i pieluchy ;)

Miłego czytania, a kto chce miniaturkę Tivy lub do NCIS to niech pisze w komentarzach temat to może się pomyśli ;)


** Chandni **




El Dorado, Wenezuela



Pomieszczenie było niewielkie i obskurne. Tak po prawdzie był to zbity z dykt barak. W środku znajdowało się kilka starych urządzeń, chwiejąca się ława oraz akumulator z doczepionymi drutami. Na środku, na odwróconych do siebie plecami krzesłach, siedziało dwóch mężczyzn.  Jeden z nich był ubrany na czarno. Po jego śniadej karnacji spływał pot, podrażniając tylko zadrapania na ciele. Miał krótkie, kruczoczarne włosy i ciemny mocny zarost. Mrocznym spojrzeniem lustrował od swojej strony pomieszczenie, co chwila fukając słysząc chichranie od strony swojego towarzysza. Drugi mężczyzna był ubrany na jasno; w bawełniane brązowe spodnie oraz koszulę lnianą. Również miał krótkie włosy, tyle że blond. Obaj mężczyźni mieli skrępowane sznurem ręce za swoimi plecami, co było niewygodną pozycją, zważywszy iż za plecami jednego zaraz siedział drugi, tak iż stykami się dłońmi.
Shardiff westchnął ciężko i obrócił głowę by spojrzeć na młodszego towarzysza. Sytuacja, w której się znaleźli nie była zadowalająca, a jego kompan chichotał  w najlepsze.
- To bardzo poważna sytuacja – powiedział ostrym tonem głosu, pragnąc by jego towarzysz uspokoił się i spoważniał.
- Wiem – odparł śmiejąc się, jakby powiedział mu jakiś dobry kawał – Ale czuję się jak bohater telenoweli – zarechotał – Nierozważni i mało romantyczni, odcinek tysiąc czterysta ósmy.   
- Nico, co oni ci dali? – Shardiff w końcu zadał nurtujące go pytanie. Normalnie jego kompan by się tak nie zachowywał. Gdyby Shardiff miał rozwiązane ręce to, ze zrezygnowania i załamania jego zachowaniem, pacnął by się w policzek. Tymczasem pozostało mu jedynie wziąć jedynie głęboki, uspakajający oddech.
 - Nie wiem, ale jest zajebiste – wychichrał, opierając głowę o bark Shardiffa – Sufit pływa – stwierdził, a Shardiff tylko zaklął pod nosem.
 - Gaz rozweselający – Shardiff postawił diagnozę niczym lekarz specjalista.  
 - Masz fajny, wygodny bark – oznajmił nagle Nico, który nie mógł przestać się śmiać. Z jednej strony był wdzięczny za to, że ‘poczęstowali’ go gazem rozweselającym. Przynajmniej sytuacja nie przerastała go za bardzo. Nie lubi być związany i niezdolny do działania. Na szczęście gaz działał na niego pozytywnie; nie odczuwał lęku i było mu błogo i do śmiechu. Ale zdawał sobie, że ta przyjemność niebawem się skończy i zrobi się bardziej groteskowo. Zatem postanowił działać.
 - Że to niby ma być komplement? – zapytał go Shardiff, marszcząc gniewnie brwi. Próbował wyswobodzić ręce ale dobrze ich skrepowali i na ich nieszczęście przeszukali ich i zabrali Shardiffowi broń oraz nóż. Zabrali im nawet zegarki.  W pewnym sensie jednak cieszył się iż Nico był znieczulony gazem rozweselającym. Po przejściach jakie miał cztery miesiące temu, taka przygoda mogła odbić mu się czkawką.  A powtórki z Damaszku to Shardiff nie chciał mieć.
 - Przepraszam – zaczął temat. Wolał utrzymać rozmowę na jakikolwiek temat, by nie przytłoczyła ich sytuacja.
 - Za co? – kiedy Shardiff spojrzał na Nico, mężczyzna unosił pytająco jasne brwi, wciąż trzymając głowę na jego barku.
 - Obiecałem Susan, że będę pilnował cię przed kłopotami – przyznał Shardiff, zwieszając głowę.
 - W takim razie ja też przepraszam, bo obiecałem Selenie, że nie sprowadzę kłopotów na ciebie – powiedział nieco poważniejszym głosem Nico.
 - To im się nie spodoba – przyznał Shardiff i aż syknął na widok wściekłych ich partnerek.
 - Nie tylko im – westchnął ciężko Nico, podnosząc głowę z barku Shardiffa i całkiem poważniejąc.
 - Syriusz?
 - Syriusz – przytaknął, krzywiąc się przy tym. Już w uszach słyszał wściekły głos swojego przybranego brata – Uważa, że jestem magnesem, który przyciąga kłopoty – oznajmił.
 - Się nie dziwię – stwierdził z rozbawieniem Shardiff. Na serio, dzieciak przyciągał kłopoty jak mało kto.
 - Hej! – obruszył się Nico.
 - Co ‘hej’? To ty chciałeś grać bohatera – przypomniał mu Shardiff.
 - Ah, to u mnie normalne, że chcę ratować świat – stwierdził niewinnie Nico.
 - Ta, i wpakować nas przy okazji w piękne szambo – rzucił z wyrzutem Shardiff.
 - Ale przecież ty to lubisz – Nico zauważył trafnie i lekko zaśmiał się. Powoli środek przestawał działać.
 - Nie zwalaj na mnie i nie udawaj niewiniątka – zaatakował go nieco Shardiff – Syriusz powinien przełożyć cię przez kolano – dodał szorstko.
 - Ej, dzieci będą głupie – zaprotestował Nico, ale Shardiff miał racje. Jednak nawet spranie mu tyłka nie przyniosłoby rezultatów. Taki już był.
 - Wara od moich przybranych bratanków – naskoczył na niego Shardiff.
 - Bratanków – prychnął zadowolony Nico, szczerząc się w szerokim uśmiechu, na co Shardiff przewrócił tylko oczyma. Shardiff miał już pozamiatane. Dzieciak wchodził do krwiobiegu. Mężczyzna aż zaśmiał się pod nosem. Stracił biologiczną rodzinę ale teraz dostawał członków rodziny nie biologicznej aż z nawiązką. Zdziwił się jednak iż tak szybko dopuścił do siebie Nico. DiAngelo potrzebował więcej czasu by zdobyć sobie zaufanie Shardiffa, natomiast Nico zajęło to zaledwie jedno spotkanie.
Z własnych myśli został wyrwany przez dziwne odgłosy.
 - Uspokoisz się wresz… - zaczął lecz nie skończył, uderzony gwałtownym ruchem ze strony Cartera, który z całej siły wbijał się w jego plecy, a jego głowa wisiała praktycznie na jego barku. Z językiem wystawionym z boku warg i zmrużonymi oczyma wyglądał dość komicznie - Czy ty leżysz na moich plecach? – zapytał po chwili.
 - Aha, sięgam po nożyk – wysapał, nie przestając się wiercić i wydawać dziwnych odgłosów. Shardiff zmrużył oczy nie rozumiejąc za bardzo.
 - Jaki nożyk? – zapytał lekko zirytowany zachowaniem Cartera. Czyżby dzieciak miał halucynacje? O jakim nożyku on bredzi, skoro dokładnie ich przeszukali?
 - Ostrze – oznajmił jakby to była najbardziej oczywista rzecz, a następnie puścił oczko do niego - A teraz bądź tak łaskaw i odchyl się nieco bo dosięgnąć nie mogę – poprosił.
Shadriff, co prawda niechętnie, ale zrobił jak go proszono. Było mu niezmiernie gorąco w tych czarnych ciuchach. Dlaczego właściwie nie posłuchał Nico i nie ubrał lżejszych i jaśniejszych? Bo za bardzo przyzwyczaił się do ciemnych kolorów, które jeszcze bardziej podkreślały jego mroczność. Miał nadzieję, że w ten sposób odstraszy rabusi czy innych przestępców. Zapomniał jednak, że towarzyszy Nico, który przyciąga kłopoty jak magnez.
 - Ooo tak, właśnie, jeszcze troszkę – paplał Nico – Następnym razem zapisze się na jogę.
 - Przeszukali nas – Shardiff przypomniał tylko oczywistą rzecz. Było mu nieco niewygodnie i ciężko pod ciężarek Cartera; a raczej ciężarem Cartera i jego krzesła, które niemiłosiernie wpijało mu się w plecy.
 - Aha – rzucił jakby w powietrze – Modo pracował dla Piątki.
 - I co w związku z tym? – dopytywał, nie bardzo dostrzegając związek.
 - Rany – tym razem to Nico obruszył się na zachowanie Shardiffa – Upał zaszkodził ci na myślenie czy jak? – fuknął, lecz po chwili wytłumaczył – A to, że szpiedzy noszą w podeszwach swoich butów różne niespodzianki, jak nożyki lub nadajnik GPS. Powinieneś to wiedzieć.
 - Dla przypomnienia, to byłem płatnym zabójcą a nie szpiegiem – obruszył się Shardiff, jednak w głębi ducha sam siebie skarcił. Nico miał rację. Powinien gdzieś przeszmuglować nożyk lub coś innego przydatnego. Jednak jadąc z Nico na konferencję nie spodziewał się, że wpadną w tarapaty. Chociaż jego intuicja podpowiadała mu, że coś się święci.
 - A jednak – westchnął Nico. W ciągu pięciu lat pracy dla Icarusa nauczył się, że musi być przygotowany na każdą ewentualność. Nie zawsze będzie mógł liczyć na pomoc agentów, a poza tym lubi czuć tę satysfakcję, kiedy sam o siebie zadba.  
 - Więc, niczym James Bond, masz w bucie ostrze nożyka? – kontynuował rozmowę Shardiff. 
 - Aha, ale McGyver ze mnie żaden i nie wyczaruję ci z niczego bomby – oznajmił i zawołał radośnie - Mam!
 - To dlatego uparłeś się by ubrać te buty. Spryciarz – Shardiff zaśmiał się nieco.
Nico powoli poprawił swoja pozycję na krześle.
 - Ludzie kochani – sapnął, gdy zakręciło mu się w głowie. Zamknął oczy i wziął kilka oddechów. Cały był spocony, a ręce drżały mu niemiłosiernie, tak iż wystraszył się, że może upuścić nożyk – Po tym przyda mi się długi masaż – oznajmił jakby dla rozluźnienia atmosfery – Podam go tobie – powiedział.
 - Kej – odparł Shardiff – Kiedy ja będę męczył się ze sznurami, ty przypomnij mi jak my właściwie się tu znaleźliśmy – rozkazał, biorąc od Nico ostrze nożyka i zabierając się za swoje sznury. Wiedział, że adrenalina i gaz rozweselający wypompowały Nico, tak iż teraz nie będzie w stanie działać, ale musiał go czymś zająć. Miał tylko nadzieję, że Nico nie będzie miał jakichś nieprzewidzianych nawrotów PTSD. Dzieciak dopiero co odstawił leki.
 - Shardiff, jeszcze za wcześnie na bajkę na dobranoc – zaśmiał się Nico. Dobrze, że zamknęli ich w jasnym pomieszczeniu na dworze a nie w ciemnym w jakimś budynku, bo by zaczął panikować. Na duchu podnosiła go świadomość, że nie był w tej całej sytuacji sam, tylko był przy nim Shardiff, a i miał nadzieję, że kawaleria nadciągała.
 - Zrób mi tę przyjemność – poprosił łagodnie Shardiff, obracając się do towarzysza i perfidnie uśmiechając.     

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt!



 A/N: Świąteczne życzenia a wraz z nimi malutki prezencik - melancholijna miniaturka TIVY :) Wesołych Świąt!


** Chandni **




Wszedł do ciemnego mieszkania, rzucił kluczyki na komodę, zawiesił płaszcz na wieszaku w korytarzu, zapalił światło;ale tylko jedno. Był w melancholijnym nastroju, przy którym więcej światła nie była wskazana. Odłożył broń do kasetki a następnie podszedł do szklanego, okrągłego akwarium gdzie dwie złote rybki pływały.

- Kate, Ziva, mam nadzieję, że miałyście udany dzień - powiedział nasypując im jedzenia, po czym poszedł do kuchni i nalał sobie dobrej whisky, z którą następnie wrócił do salonu. Nogą włączył przełącznik od gniazdka, a następnie zasiadł wygodnie w fotelu na wprost pięknej, migającej światełkami, choinki. Wzorkiem przejechał po ozdobach, światełkach i zatrzymał spojrzenie na dole. Pod grubymi gałęziami choinki spoczął zapakowany, niewielki prezent i biała koperta. Uśmiechnął się na wspomnienie uczucia satysfakcji z tego, że udało mu się napisać swoją listę. Ten rok był naprawdę intensywny, ciężki, szalony i emocjonalny pod każdym względem. Nie miał jednak ochoty by robić podsumowanie całego roku bo wieczora i nocy by mu nie starczyło. Wiedział jedno-te zdarzenia zmieniły go, a może tak po prawdzie doszedł do wniosku, że już nie musi ukrywać swojego prawdziwego ja. Nagle dźwięk dzwonka oznajmiający połączenie w laptopie wyrwał go z rozważań. Całkiem zapomniał, że go nie wyłączył. Szybko podszedł i odebrał rozmowę.

-Tony - na ekranie pojawiła się Ziva. Wyglądała nieco inaczej niż zwykle a może to się tylko jemu wydawało - Ja tylko na chwilę, chciałam życzyć ci wesołych świąt-rzuciła pospiesznie, lekko zawstydzona jakby faktem, że nagle po kilku miesiącach ciszy, odzywa się tylko po to by mu złożyć życzenia.

- Dziękuję, miło, że zadzwoniłaś i zanim uciekniesz wiedz, że tęsknimy za tobą i wciąż… - powiedział lecz Ziva weszła mu w słowo ewidentnie nie chcąc by wypowiedział słowo na ‘K’.

- Wiem, Tony - zaśmiała się, przypominającą Tony’emu między innymi, co się mu w niej podoba - jestem coraz bliżej - oznajmiła jakby z dumą.

- Wiesz gdzie mnie szukać. Nigdzie nie mam zamiaru się ruszać, chociaż po ostatnim incydencie to muszę rozważyć zmianę lokalizacji na mniej wystrzałową - zapewnił i zaśmiał się by zmienić nieco ton ich konwersacji.

-  Uważaj na siebie - powiedziała łagodnie i miękko. Nie musiała niczego więcej dodawać, bo wiedział, co chce powiedzieć. Opowiedział jej tylko spojrzeniem mówiącym więcej niż tysiące słów.

- Bywaj zdrowa, moja Zivo - szepnął i zakończył połączenie. Wiedział, że musi zrobić to pierwszy. Dawał jej do zrozumienia, że cały czas ja wspiera. Pragnął by wróciła ale kiedy wreszcie odnajdzie siebie. A on tu będzie na nią czekał, łudząc się w duchu, że może następne święta już spędzą razem jak niegdyś.

- Wesołych Świat, Zivo - dodał wznosząc toast ostatnim łykiem whisky.  


środa, 30 października 2013

Ważne 'łóżkowe' decyzje - corss Shardiff/Nico

A/N: Miałam nie wracać do tego crossa ale chłopcy tak bardzo prosili, ze nie mogłam sie oprzeć :D Oneshot, akcja dzieje się pomiędzy historiami z opowiadań: Shardiff/Nico a Tivą. Mam nadzieje, że się spodoba :) Tak na dobrą noc ;)

** Chandni ** 

ps. jeśli macie ochotę na wiecej crossów chłopaków dajcie znać i rzućcie motywem jaki ma być zawarty w oneshocie :) Więcej również na ćwierkaczu :)



Wrócił z pracy do domu bardzo późno; praktycznie dochodziła północ. Specjalnie został w robocie dłużej. Miał chaos w głowie czego bardzo nie lubił. Zegar tykał głośno w jego uszach, a on jeszcze nie podjął właściwej decyzji. Zaledwie kilka dni temu zakończyli akcję w Alexandrii  w Egipcie, a on dalej nie wiedział co robić. To było tak całkiem niepodobne do niego. Zanim poznał Selenę wszystko było proste, chociaż wtedy niczego nie pamiętał. Wszystko szlag trafił gdy odzyskał pamięć. Jego przeszłość nie czyniła z niego pierwszorzędnego kandydata na męża i ojca. Ale z drugiej strony nie był takim okrutnikiem by mógł zostawić Selenę i Jasmine.
Poszedł do sypialni. Selena spała z głową przy poduszce, na której on sypiał; najwyraźniej uspakajał ją jego zapach, który pozostawił na pościeli. Cichutko zakradł się do łóżeczka w którym spała słodko Jasmine. Ten widok był rozdzierający serce. Poprawił kocyk otulający jego maleństwo, po czym cichutko wymknął się z sypialni. Zszedł na werandę i chwyciwszy za komórkę, wybrał numer jedynej osoby, która mogłaby utwierdzić go w jego decyzji.
 - Haloo… - usłyszał zaspany, przeciągły głos.
 - Nie mogę spać przez ciebie – rzucił bezceremonialnie i z wyrzutem.
- Jest… - jego rozmówca przerwał na chwilę; ewidentnie sprawdzał godzinę – Dwunasta trzydzieści, Shardiff – ziewnął ostentacyjnie do słuchawki.
 - Nie mów, że jak grzeczny chłopiec poszedłeś wcześniej spać? – zdziwił się. Nie sądził by jego rozmówca był osobą wcześnie kładącą się spać. Odpowiedziało mu tylko westchnięcie, które miało mu odpowiedzieć na pytanie.
 - Nie moja wina, że nie mogę przestać myśleć – rzucił z wyrzutem. To była jego wina, że Shardiff nie przestawał natarczywie myśleć, nie potrafiąc dojść do jednoznacznego rozwiązania sytuacji, w której się znajdywał.
 - Przestaw się z myślenia na działanie – stwierdził lekko ochrypłym szeptem.
 - Szeptasz mi do ucha… wcale nie dwuznaczne – parsknął Shardiff, uzmysławiając sobie właśnie, że zadzwonił praktycznie w środku nocy, do praktycznie nieznanej mu osoby. No ale tak szczerze to Nico nie był obcą osobą, a winowajcą jego natrętnych myśli i nieumiejętności podjęcia decyzji. Nico jednocześnie był jego wyrzutami sumienia.
 - Zakładam, że Susan śpi obok – bezczelnie prychając, jednocześnie czując ukłucie zazdrości. Oczami wyobraźni widział Nico leżącego wygodnie na dużym łóżku, przecierającego zaspane oczy i ze słuchawka przy uchu, a jego żona spała smacznie gdzieś obok niego lub, całkiem prawdopodobnie, na nim.
 - Długo baraszkowaliście? – zapytał ostentacyjnie. Dopiero teraz zrozumiał wymowną ciszę, która wcześniej padła na początku ich rozmowy.
 - Nie twoja… - zaczął zmieszany Carter, lecz po chwili Shardiff usłyszał inny, zaspany głos – Baaardzo długo – zdanie było zakończone radosnym mruknięciem, które doskonale znał. Tak samo mruczała Selena, gdy była zadowolona z ich łóżkowych igraszek.
 - Daj mi go, kochanie – usłyszał już całkiem rozbudzony głos Susan – Agencie Bardzo Specjalny Barrowman, alias Shardiff – zwróciła się do niego stanowczym głosem. Oho… zaczynało się – Zapamiętaj raz na zawsze, ze nie jesteśmy z porcelany i nie stłuczemy się łatwo. Zakochana kobieta jest gorsza od plag Egipskich, a z biologii powinieneś wiedzieć jakie są samice, które mają młode… - specjalnie zawiesiła głos – Należysz do Seleny czy to ci się podoba czy też nie. A poza tym… - prychnęła złowieszczo – Macie takie zryte systemy, ze ktoś musi nad wami czuwać i trzymać w ryzach – stwierdziła jednoznacznie.
 -  Zabawne, ha haha ha! – odciął się jak mały chłopiec udając urażonego. Ale kobieta miała rację.
 - Wiesz, że mówię prawdę, i że wiem co mówię – zaczęła poważnym głosem – Byłam przy Nathanie w najgorszych chwilach, biegałam niczym szalona amazonka po dżungli ścigając się z czasem i przeciwnikiem by uchronić świat przed zagładą. Dokopałam tym, którzy skrzywdzili mojego ukochanego i wreszcie, kiedy wszystko się skończyło nie zamierzałam pozwolić Nathanowi odejść. Na dobre i na złe, w bogactwie i w biedzie, w chorobie i w zdrowiu… To właśnie przysięgaliśmy sobie – skwitowała i podsumowała w jednym zdaniu wszystko. Shardiff uśmiechnął się. Ich kobiety naprawdę były bardzo niebezpieczne i szalone.
 - A poza tym… - zaczęła niebezpiecznie zniżając ton głosu. Do uszu Shardiffa dotarł stłumiony jęk Nico.
 - Kobieto, co ty mu tam robisz? – zapytał niepewny tego czy na serio chce wiedzieć.
 - Lepiej pochowaj niebezpieczne przedmioty z jej pola widzenia i pilnuj lepiej kajdanek – stwierdziła lekko pruderyjnie.
 - Nie myśl tylko działaj – na chwilę słuchawkę odzyskał Nathan, lecz ewidentnym było, że nie będzie w stanie dłużej rozmawiać – Ok., nie pośpię teraz przez ciebie. Rozbudziłeś wulkan pożądania i … - jego słowa przerwał niespodziewany i niekontrolowany jęk rozkoszy – Daj znać a ja… spełnię obowiązki… małżeńskie… - Nathan mówił urywanym szeptem. Shardiff bez problemu usłyszał jego przyśpieszony oddech i uśmiechnął się rozbawiony.
 - Owocnego baraszkowania i dzięki – powiedział, lecz nie uzyskał odpowiedzi; ktoś ostentacyjnie i chamsko rozłączył ich.  
Shardiff wyciągnął to pudełeczko, które ciążyło mu cały dzień w kieszeni marynarki. Otworzył wieczko i spojrzał na mieniący się pierścionek w świetle księżyca.
 - Tak – usłyszał nagle i aż podskoczył obracając się na wiklinowym fotelu. Na werandzie, w zmysłowym szlafroczku odsłaniającym długie, zgrabne nogi, stała Selena.
 - Nie tak miało to wyglądać… - rzucił lekko zmieszany sytuacją i mierzwiąc włosy, skrzywił się. Selana uniosła nieco brew do góry, po czym ostentacyjnie usiadła mu na kolana i wyrwała pudełeczko z jego zawartością.
 - Wiesz co się  z tym wiąże? – zapytała chcąc się upewnić.
 - Nie po to przerywałem Carterom w ich baraszkowaniu by… - odparł lekko urażony.
 - Przerwałeś im?! – zapytała z niedowierzaniem i zachichotała zasłaniając sobie usta dłonią. Po chwili jednak cmoknęła Ianto w usta.
 - Zatem czyń honory i włóż mi go wreszcie na palec a potem… potem…      

piątek, 4 października 2013

Dzień jak co dzień.

A/N: wiem, dawno nie pisałam ale udało mi się taką malutką miniaturkę napisać. Natchnienie po ostatnim odcinku NCI. Wiadomo, wszyscy przeżywamy odejście z serialu Zivy :( Dlatego coś na osłodę dla spragnionych fanów Tivy oczami nowej agentki :) Mam nadzieję, że się spodoba :)

**chandni **



Dzień jak co dzień; jak każdy dzień w biurze.  Sprawa, wizja lokalna, sprawdzanie poszlak, rozmowy ze świadkami itp., itd. Abby przeprowadzała ostatnie analizy potwierdzające ich tezę, słuchając głośnej muzyki, niezauważenie zerkając od czasu do czasu na szklaną szybę, na której miała przyczepiony kalendarz, na którym odznaczała upływający czas od pewnego wydarzenia. Ducky z Palmerem zakończyli autopsję, zdali Gibbsowi swój raport i teraz sprzątali prosektorium, by następnie wypić gorącą herbatę. Gibbs siedział u Dyrektora w gabinecie omawiając bardzo ważną sprawę, która zaledwie kilka godzin temu wynikła, a która mogła znów wprowadzić mały chaos do ich życia. Tony postanowił zaopatrzyć ich w kolejną dawkę kofeiny zatem udał się do ich ulubionej kawiarni, starając się nie myśleć, że mija właśnie rok. Tim udał się do toalety; świadomość poznania rodziców Delilah niekorzystnie na niego wpływała, przez co kilkakrotnie zarobił reprymendę od Gibbsa. Pozostawiło to Bishop całkiem samą w ich przestrzeni biurowej. Kobieta po wyjściu z windy, zatrzymała się na chwilę przy dużym oknie. Taka chwila relaksu nim napisze swój raport dla Gibbsa i poszuka dodatkowych informacji. Cieszyła się  bo byli blisko zamknięcia tej sprawy, a jako młoda ambitna i czasem nadgorliwa agentka, chciała mieć wszystko perfekcyjnie dopięte na ostatni guzik, nim zaczną wolny weekend. Jej radość potęgował również fakt iż od pół roku należała do najlepszego zespołu i to kierowanego przez taką legendę jak Gibbs. Owszem, reszta dalej nie pałała do niej bezgraniczną miłością, ale najważniejsze było, ze zaakceptowali jej obecność i uznali za członka rodziny.

Bishop odwróciła się i ruszyła do swojego biurka by tylko po chwili zatrzymać się i zarejestrować fakt iż ktoś siedzi za jej biurkiem. Była to kobieta, niewiele starsza od niej, o oliwkowej karnacji i ciemnych, lekko kręconych włosach. Bawiła się nożem do papieru, wygodnie siedząc na fotelu.
 - Przepraszam? Czekasz na kogoś? – zapytała grzecznie, lecz nieco niepewnie i z podirytowaniem. Kobieta siedząca na jej miejscu tylko  zmierzyła ją, prychnęła i wróciła do bawienia się nożem, jakby z premedytacją to robiąc. Po chwili Bishop dostrzegła na jej bluzce plakietkę gościa.  Bishop stała za bardzo nie wiedząc, co robić i chyba kobieta wyczuła jej zmieszanie bo bez słowa wstała.
 - Trzeba było powiedzieć, a nie stać – rzuciła, biorąc z podłogi wojskową torbę i przesuwając ją pod biurko Tony’ego.
 - Zatem pracujesz tu od pół roku? – zapytała nieznajoma, gdy Bishop usiadła za swoje miejsce, celem pracy.
 - Tak – odparła krótko – Na kogoś czekasz? Bo wiesz, ja tu pracuję – powiedziała lekko zniecierpliwiona.
 - Właściwie to czekam – kobieta uśmiechnęła się niebezpiecznie odgarniając niesforny kosmyk włosów z twarzy. Bishop przyjrzała się jej. Kobieta była ubrana w brązowe bojówki i zwykłą czarna koszulkę. Nie wyglądała szczególnie atrakcyjnie, chociaż na twarzy wydawała się ładna. Jednak miała coś niebezpiecznego w spojrzeniu.
 - Dlaczego wizyty z przyszłymi teściami są takie stresujące? – doszło je marudzenie Tima, który wpadł do ich przestrzeni biurowej i zasiadł za swoim biurkiem – Gibbs znów mnie zje jeśli nie spra… - Tim nie dokończył. Bishop patrzyła zaskoczona jak na jego twarzy maluje się zaskoczenie i podrywa się z miejsca by rzucić się kobiecie w objęcia.
 - Ziva! – to nie był krzyk Tima, tylko pisk Abby, która właśnie pojawiła się w ich przestrzeni biurowej – Kiedy przyjechałaś? Dlaczego nie dałaś znać? Czemu się do mnie tyle nie odzywałaś?  - zasypała ją gradem pytań, rzucając się jej na szyję po tym jak Tim się od niej odkleił. Bishop obserwowała tę scenę nieco zmieszana i jakby nie na miejscu.
Gibbs, który pojawił się, wcale nie wydawał się być zaskoczonym. Najwyraźniej wiedział o tej sytuacji.

Do Bishop zaczynało powoli docierać. Ziva David, była agentka NCIS, której zajęła miejsce, pół roku temu. Ziva nie pracowała w NCIS od roku, ale nie znała dokładnego powodu jej odejścia, a właściwie mało ją to interesowało. Tyle, że zespół bardzo radośnie i emocjonalnie zareagował na powrót byłej partnerki, co wywołało u Bishop ukłucie dziwnej zazdrości. Nie wiedziała czym to było spowodowane, ale możliwe, że tym iż sama chciałaby być tak traktowana przez zespół Gibbsa, bo kiedy tak na nich patrzyła, to widziała rodzinę.
Wtem winda wydała z siebie standardowy sygnał i po chwili na ich piętrze pojawił się Tony z kubkami kawy, których omal nie wylał na widok byłej partnerki. Kiedy jednak ostawił kubki w bezpieczne miejsce, na blat biurka i podszedł do Zivy, Bishop zauważyła coś innego.
 - Nie zadzwoniłaś – rzucił z pretensjami Tony, a Bishop pierwszy raz zobaczyła jak targają nim uczucie, których wcześniej nie widziała u starszego agenta.
 - Przyjechałam odebrać moją własność – odparła Ziva spokojnym tonem i lekko się uśmiechnęła.
Tony sięgnął do szyi, pod kołnierzyk koszuli, i wyciągnął złoty wisiorek z gwiazdą; niewątpliwie to było własnością kobiety. Bishop obserwowała z zaciekawieniem sytuację. Wszyscy dookoła ostrzegali ją przed DiNozzo, mówiąc jakim to on niej jest flirciarzem, jednak kiedy przybyła do zespołu ani razu nie zwrócił na nią uwagi jak na kobietę; traktował ja jako agentkę i nieco jak wroga. Owszem poznała kilka osławionych zasad Gibbsa i jedna z nich był zakaz spotykania się z partnerem z zespołu, ale wątpiła by jego chłodny stosunek do niej wynikał właśnie z tego. Podejrzewała coś innego. Czyżby jednak Tony i Ziva złamali zasadę nr 12?
Widziała, że Tony nie jest zadowolony z przyjazdu David, ale nie rozumiała dlaczego. Może był zły, że nie zadzwoniła do niego?
W pomieszczeniu zapanowała cisza, podczas której wszyscy tylko z zaciekawieniem obserwowali rozwój wydarzeń. Nagle sprawa przestała mieć znaczenie; wszyscy chcieli wiedzieć jaki finał będzie mieć to spotkanie.
 - Pamiętasz jak tu się poznaliśmy? – zapytała nagle Ziva.  
 - Jakby to było zaledwie wczoraj – prychnął Tony, posyłając jej swój opatentowany uśmiech – Znalazłaś to czego szukałaś? – zapytał nagle, jednocześnie poważniejąc.
 - Tak, dlatego przyjechałam – odparła sięgając do kieszeni spodni i wyciągając z niej coś. Bishop zaciekawiona obserwowała sytuację. To coś nowego, bo nawet dyrektor Vance stał na balkonie i obserwował, nie poganiając by wrócili do roboty.
 - Zazwyczaj to mężczyzna robi… - zaczęła Ziva otwierając pudełeczko. Bishop aż leciutko gwizdnęła. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę na jej oczach.
 Tony tylko się uśmiechnął.
 - Czy ty… - zaczął speszony.
 - Daj mi to zrobić – skarciła go Ziva – Anthony DiNozzo, czy wyjdziesz za mnie? – zapytała.
 - Ożenię się z tobą – parsknął Tony biorąc od niej pudełeczko i przyklękając na jedno kolano, nie przejmując się, że teraz całe piętro skupiło się by obserwować scenę – Zivo David, czy wyjdziesz za mnie? – zapytał Tony z drżącym z emocji głosem i nie czekając na odpowiedź, włożył pierścionek na jej palec. Ziva wyciągnęła platynową obrączkę i nałożyła Tony’emu.
 -  A teraz pocałunek! – pisnęła Abby, na co Tony i Ziva spojrzeli na Gibbsa.
 - Na co czekacie?! – zapytał ponaglając ich.
 - A niech mnie diabli – szepnęła Bishop, gdy Tony i Ziva się pocałowali. To były najbardziej szalone i dziwne zaręczyny jakie w życiu widziała, ale zgadywała, że w związku tych dwojga nie było nigdy niczego normalnego.
 - A teraz do roboty! Przestępca sam się nie złapie – rozkazał Gibbs, przerywając nastrój i wyrywając wszystkich z zapatrzenia.

Tak, to był najbardziej normalny dzień w ich pracy. 

środa, 21 sierpnia 2013

Słowo od Chandni part 5

A/N: Wiem, wiem... wszyscy spodziewacie się i wyczekujecie nowych rozdziałów na tym blogu, na Dolce Vita i na Shardiffie. Niestety mam złą wiadomość - WEN przepadł. Szukam, reanimuję, błagam, straszę, motywuję - NIC :( Dlatego niestety na czas nieokreślony jestem zmuszona zawiesić wszystkie blogi.
Mam nadzieję, że Wen odnajdzie się i będę mogła wrócić by dokończyć zaczęte projekty i wrócę z czymś fajnym by zacząć jakiś projekt NCIS.  Dziękuję bardzo wszystkim za wsparcie i komentarze :* Na pocieszenie daję tapetkę. Trzymajcie kciuki, a jak spotkacie błąkającego się Wena to nakopcie do tyłka i odeślijcie do mnie. 


Chandni, peace, out! 




Robaczkosy

 Witajcie kochani po długiej przerwie :) Nie mam pojęcia czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda tak z przyzwyczajenia lub zwykłej ciekawości lub ...