środa, 17 kwietnia 2013

Tiva cz. 3

A/N: Mam nadzieję, że siedzicie. Respiratory będą potrzebne, ale jeszcze nie zabijajcie nikogo :P Wielkie dzięki dla mojej Yarrow za burzę mózgów i podesłanie kilka pomysłów. Było ciężko z ruszeniem ale oto jest. Tak, jestem wredna - ale cóż :D Uwielbiacie, gdy taka jestem :P Trzymajcie się mocno!

** Chandni **



Nieznane miejsce



Kiedy otworzyła oczy jej sytuacja nie zmieniła się. Tak bardzo łudziła się, że jednak gdy zamknie na chwilę powieki i mocno się skoncentruje to obudzi się z tego koszmaru. Niestety rzeczywistość nie była tak łaskawa. Dalej znajdowała się w dużym, opuszczonym hangarze, gdzieś zapewne na obrzeżach miasta. Siedziała na drewnianym, niewygodnym, starym i skrzypiącym krześle, do którego była przywiązana. Na policzku Zivy widniał czerwony ślad po uderzeniu. Miała również rozciętą wargę. Jej ubranie było brudne i gdzieniegdzie poszarpane.  Maluszek w jej brzuchu niespokojnie się wiercił czując jej podenerwowanie.


Jednak Ziva w tej całej chorej sytuacji nie była sama. Nie wiedziała czy ma się cieszyć czy płakać, bo tak na prawdę to ona wciągnęła Susan w tę kaszanę. Kobieta siedziała na wprost Zivy, również na starym krześle i również była do niego przywiązana. Z tą jedną mała różnicą - miała przyczepioną do ciała bombę, której licznik wskazywał pięć minut do eksplozji. Tylko pięć minut a one są tu już niespełna godzinę. A z ich lewej strony stała niczym zaczarowana kamera, która nadawała online obraz.
- Nasi faceci nie będą z nas dumni - zakpiła Susan, rozglądając się.
- Wybacz, że cię w to wciągnęłam - powiedziała Ziva przepraszająco.
- Obie siedzimy w tym po uszy, a poza tym to ja wyciągnęłam cie na ten głupi spacer - zażartowała nerwowo Susan - Nie sądziłam, że tak to wszystko się skończy - dodała smętnie. Jej ugięte w kolanach nogi nerwowo podskakiwały. Nie zwracała uwagi na sznury okalające jej kostki.
- Szlag! - wrzasnęła wnerwiona Ziva - Ja chce urodzić to dziecko! - krzyknęła i spojrzała prosto w stronę kamery - Proszę - szepnęła łamiącym się głosem, a po jej policzkach spływały łzy.
Kiedy przeniosła wzrok na Susan widziała, ze i ona ledwo się trzyma.
- Oni sobie nie poradzą bez nas - jęknęła, przygryzając wargi. W dłoni trzymała mocno ściśniętą obrączkę. Czuła, że i ją zaczynają emocje dławić.
- Są silni - Ziva próbowała przekonać koleżankę, a jednocześnie samą siebie. jednak wiedziała doskonale, że ich śmierć będzie druzgocząca dla obu mężczyzn. Bała się, że mogą tego nie przeżyć. Zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli Tony’ego ciało przeżyje to jego dusza będzie martwa. Ale wiedziała jednocześnie, że będzie wciąż żył, czego nie mogła być pewna przy mężu Susan. Po tym, co kobieta jej opowiedziała, co przeżyli razem, co Nathan przeżył... Ziva wątpiła by... z obu niewiele zostanie... Puste ciała.
Ta myśl ją przerażała.
Spojrzała na wyświetlacz. Niespełna dwie minuty.
Jako oficer Mossadu przyjęłaby twardo i chłodno taką sytuację. Ale nie jako agentka NCIS i na dodatek przyszła matka.
- Ziva - jęknęła przerażona Susan.
Gdyby tylko obie mogły się teraz przytulić. Jednocześnie obie spojrzały na kamerę i powiedziały do swoich mężczyzn:
- Kocham cię - po tych słowach zamknęły oczy, a chwilę później nastąpiła eksplozja.     



Siedziba NCIS, Navy Yard - 3 godzin wcześniej


Im głębiej wchodzili w tę sprawę, tym coraz mniej podobało im się to co odkrywali, a raczej czego nie odkrywali. Po bliższemu przyjrzeniu się ofiarom znaleźli w końcu upragniony mianownik. Wojskowe, tajne eksperymenty medyczne, podczas których chciano wyszkolić super żołnierzy do walki z terroryzmem. Ci ludzie poddawani byli jednym słowem praniu mózgu, który tak na prawdę służył stworzeniu elitarnych zabojców-maszyny, którzy nigdy nie mieli prawa podważyć decyzji przełożonych. Agenci znali doskonale takiego typu programy. Ianto sam był częścią podobnego eksperymentu, ale na szczęście teraz pracował dla nich. Jednak Ziva doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to właśnie Ianto powinien najlepiej rozumieć tego szaleńca.
- I rozumiem - powiedział Barrowman, gdy siedzieli i dyskutowali na temat sprawy - Dokładnie postąpiłbym tak samo. Chce rozgłosu i by jego oprawcy cierpieli to właśnie to otrzymuje.
- Tu chodzi o coś więcej - wtrącił Gibbs. Ziva wiedziała, że obaj z Carterem chłodno analizują każdą możliwość i ewentualność, ale nie było mowy o przypadku. Myśląc o sprawie nagle jej myśli wybiegły do czegoś innego. Charlisle Carter i Nathan Carter - czy tych dwóch łączyło pokrewieństwo czy tylko była to zbieżność nazwisk. Ziva potrząsnęła głową, nie czas na to. Teraz mieli szaleńca na wolności. Dogrzebali się do danych personelu, który brał udział w tym eksperymencie i wszystkie główne osoby już nie żyły. Zatem pozostawało pytanie czy nastąpią kolejne zamachy i na kogo? Trzech największych speców, czyli Tim, Abby i Ash, próbowało od kilku godzin odkodować wiadomość, którą dostał Sekretarz.
Nagle z zamyślenia ich wszystkich wyrwał telefon. Gibbs wyciągnął komórkę i odebrał.
- Gibbs, Gibbs, Gibbs - dotarł do nich wszystkich podekscytowany głos Abby - Udało się!
David ucieszyła się. Możliwe, że po trzech godzinach mieli w końcu przełom w śledztwie.
- Chyba jednak nie - zaalarmował ich Alex, wskazując na plazmę. Na wszystkich ekranach obraz zaczął mrugać, szwankować, jakieś dziwne cyfry i literki po monitorach zaczęły przemykać.
- Zawirusował cały system! - usłyszeli krzyk Abby. Tony szybko podszedł, wziął od Gibbsa komórkę i włączył na tryb głośno mówiący.
- Mów Abby! - polecił zdenerwowany Gibbs, a wszyscy w przestrzeni biurowej nastawili uszu.
- Zawirusował cały budynek. Odciął nas od wszystkiego. Trochę potrwa zanim usuniemy wirusa i postawimy od nowa system - tłumaczyła zdenerwowana Abby.
- Szlag by to - warknął Carter.
Ziva coraz mniej rozumiała. Dlaczego atakował budynek NCIS? Może tu chodziło o jakiegoś agenta, który prowadził przed laty tą sprawę?
- Kto prowadził sprawę Bombiarza? - odezwała się Ziva.
- Marcus Ferguson i Scott Damien - przeczytała Samantha - Jeden przeszedł na emeryturę i przeprowadził się na Alaskę, a drugi zostawił NCIS i teraz pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej.
- Musimy się jakoś z nimi skontaktować tylko jak, jak system padł? - zapytał Tony. Wcale, a wcale nie podobała mu się ta sprawa.
- Mam wydrukowany adres, gdzie pracuje Damien, można do niego pojechać - zaproponowała Samantha.
- Sam, bierz DiNozzo ze sobą i jedzcie. My idziemy na rozmowę z Dyrektorem i sekretarzem. Ianto, zapytaj czy twoi starzy znajomi nie mogą nam pomóc jakoś - Carter rozporządzał zadania.
- Ziva idź na lunch z Alexem - rozkazał Gibbs - Zakup też dla nas jedzenie i kawę - dodał, a widząc protestujący gest od Zivy, uciszył ja srogim spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu.


Wszyscy rozbiegli się w swoje wyznaczone strony. Ziva spojrzała na Alexa, który bezbronnie wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że nie będzie wyżywać się na nim, za to, ze została przydzielona do takiego zadania. Zivie nie podobało się to, że Gibbs oddelegował ją na lunch i zaopatrzenie ich w jedzenie. Ziva wzięła ponownie do ręki teczkę z wydrukowanymi informacjami. Przewróciła kilka kartek i znalazła listę żołnierzy, którzy brali udział w eksperymentach. Teraz tylko potrzebowała dostępu do Internetu i sprawdzić ilu z nich żyło i gdzie przebywało. Złożyła kartkę i włożyła do kieszeni płaszcza.
- Czas na lunch - rzuciła w stronę kolegi i oboje ruszyli w stronę windy.

***

Czterech. Tylu im pozostało, gdy sprawdzili wszystkich z listy. Większość z żołnierzy nie zyła lub była w kiepskim stanie przetrzymywana w zamkniętych zakładach czy to psychiatrycznych czy też karnych. Zatem pozostało im tylko czterech do sprawdzenia. Ziva odhaczała kolejnych, którzy według niej nie pasowali do schematu.
- Dawidson jest za stary. Miałby z siedemdziesiąt parę lat. A Crooproft ma Parkinsona daleko posuniętego - czytał informacje Alex. Oboje zabukowali się w kawiarence internetowej niedaleko ich ulubionej knajpki, gdzie wszyscy agenci z Navy Yardu się zaopatrywali w jedzenie.
- Czyli Patrixon i Sparkney - westchnęła Ziva.
- Patrixon uległ wypadkowi dziesięć lat temu i jest sparaliżowany - przeczytał Kallen - Mieszka cztery przecznice stąd.
- A Sparkney? - dopytywała zrezygnowana. Nagle jej komórka zasygnalizowała przybycie wiadomości.
“Jestem w Stanton Park, jeśli masz ochotę na kawę i pogawędkę. Susan”
Ziva uśmiechnęła się. Jej nowa znajoma była nadal w mieście i proponowała jej spotkanie. I to całkiem niedaleko mieszkania Patrixona.
- Sparkney wyjechał do Indii i wstąpił do zakonu buddystów - oznajmił Kallen.
- Jest mnichem? - zdziwiła sie Ziva. Przez chwile wpatrywała sie raz na adres Patrixona a raz na swoja komórkę.
- Słuchaj, koleżanka chce sie spotkać. Dobrze mi zrobi pogadanie z kimś w przerwie a jednocześnie możemy zahaczyć i sprawdzić Patrixona, bo mieszka niedaleko parku, gdzie mam sie z koleżanka spotkać - zaproponowała.
- Gibbs nie będzie... - zaczął lecz Ziva go uciszyła.
- To nasz jedyny ślad. Tylko pojedziemy porozmawiać, nic więcej - zaznaczyła ostro i stanowczo. Kiedy Alex skinął głową, wysłała wiadomość Susan, że się zgadza i będzie za godzinę.

***

Kiedy podjechali pod budynek, poczuła jak maluszek niesfornie kręci jej się w brzuchu, dlatego położyła na nim dłoń i pogładziła.
- Wszystko w porządku, brzdącu - zapewniła go - Upierdliwiec jak jego ojciec - sarknęła, uśmiechając się i kręcąc głowa. Kiedy wysiedli i podeszli do drzwi, nie zdążyli zapukać, gdy się otworzyły i w drzwiach stanął mężczyzna około czterdziestu lat.
- Martin? - zdziwił się Alex. Ziva również poznała Martina, jednego z ich analityków.
- Eh, tak... no... zaprosiłbym was do środka, ale właśnie mojemu ojczymowi pogorszyło się i czekamy na karetkę... e, no... - tłumaczył się nerwowo i zaglądał raz na drogę, a raz do środka jakby nasłuchując - Pewnie zaraz tu będą.
- Przyjdziemy innym razem - rzucił Alex i cofnęli się z Zivą.
Kiedy wsiedli do samochodu wymienili tylko znaczące spojrzenia.
- Nie wydawał ci się jakiś podejrzany? - zapytał nagle Alex.
- Podrzuć mnie do parku. Sam wracaj po resztę i przyjedźcie tu to sprawdzić, bo mam złe przeczucia. Martin jest pasierbem Patrixona? - Ziva próbowała ogarnąć sytuacje. Zachowanie Martina zdradzało, że coś było nie tak i nie chodziło tu o pogarszający się stan zdrowia ojczyma.
- Jesteśmy w kontakcie, tylko nie rób niczego głupiego - poprosił ja Alex, gdy zatrzymał wóz przy parku.
- Hej, idę tylko na spotkanie z koleżanką, co może się złego stać? - zapytała niewinnie Ziva. Nie miała zamiaru sama pchać się do domu podejrzanego. Wolała poczekać na resztę zespołu. A poza tym była umówiona. Zatem posłała łagodny uśmiech Alexowi i wyskoczyła z samochodu, bo już widziała zbliżającą się w ich kierunku Susan. Alex machnął dłonią i odjechał, podczas gdy Susan podbiegła do Zivy.
- Hej - przywitała się.
- Hej, biegasz w taka pogodę? - zapytała Ziva widząc sportowy ubiór, w jakim była kobieta.
- Gdybyś musiała siedzieć pięć godzin na nudnej konferencji to też byś potem poszła pobiegać - zaśmiała się Susan. Ziva dostrzegła mężczyznę czającego się w pięciometrowej odległości za Susan.
- Ochrona - uśmiechnęła się Susan, próbując złapać oddech - Świetnie, że dałaś się wyciągnąć na spacer do parku. Pewnie macie pełne ręce roboty.
- O, tak - westchnęła Ziva. Obie panie nie zauważyły Wana, który nagle pojawił sie na ulicy i zatrzymał tuz przed nimi.
- Susan! - krzyknął ostrzegawczo mężczyzna i wyciągnął broń. Drzwi Wana otworzyły się i dwóch zamaskowanych ludzi wciągnęło kobiety do środka, po czym z piskiem ruszyli nie zamknąwszy drzwi, z powodu kul wystrzeliwanych przez ochroniarza Susan.      

czwartek, 11 kwietnia 2013

Tiva cz. 2

A/N: Dziś zdecydowanie krócej, ale i tak jestem zaskoczona, że cokolwiek powstało jako, że mam zły dzień :( Lovatic - to połączenie NCIS i moich dwóch opowiadań - Shardiffa (o Ianto już czytałaś) i Dolce Vita. Jako, że jesteś jedyna niewtajemniczoną to powiem, że Nathan Carter to jeden z tych dobrych :) Ale oczywiście szykuję kilka emocjonujących rzeczy w tym opku :D Mam nadzieję, że sie spodoba. Pomysł podpowiedzieli mi chłopaki ze Strike Back z 2 sezonu :D Tak, to ich wina tym razem :D

** Chandni **



- Co robisz? – zapytał Tony, zaglądając Zivie przez ramię. Agentka siedziała za swoim biurkiem w ich przestrzeni biurowej. Ekran monitora miała wygaszony, bo nie chciała by ktoś wiedział czego w danej chwili jednocześnie poszukuje – a raczej kogo.
 - Piszę do koleżanki, bo prosiła bym podała jej płeć dziecka - odpowiedziała obojętnym, opanowanym tonem, tylko czekając na reakcję DiNozza.
 - Jestem ojcem, dlaczego ja nie wiem? - zapytał zaskoczony faktem, że Ziva nie powiedziała mu. Zapewne nie uczyniła tego dlatego, że wciąż była na niego zła za to, że rano z nią nie pojechał do lekarza. Na dodatek zapewne oberwie mu się od Gibbsa, ale na swoją obronę ma tylko to, że powinni mieć dziś wolne. Niespodziewanie dwie godziny temu zostali wezwani do pracy.
 - Miło, że przypomniałeś sobie o tym fakcie teraz - odparła zajadle i z perfidnym uśmieszkiem triumfu, wcisnęła przycisk ‘wyślij’ na ekranie komórki.
 - Zatem, kochanie, co będziemy mieć? – dopytywał nieustępliwie. Miał nadzieję, że jakoś uda mu się załagodzić sytuację. Nie miał zamiaru spać na kanapie. Wiedział, że czeka ich seria ważnych decyzji i rozmów i tak po prawdzie zastanawiał się dlaczego nie zrobili tego wcześniej, tylko zwlekali do ostatniej chwili.
 - Dziecko - droczyła się z nim, co sprawiało jej przyjemność. Nie dość, że tony miał kaca – wprawdzie już praktycznie wyleczonego – ale i tak, trzymanie go w niepewności było niewielką słodką zemstą.
 - To ja wiem - nalegał, niemal błagalnie. Ciekaw był ile tak będą się droczyć. Ale miał nadzieję, że nie długo. Wystarczyło, że niepokoił go fakt, że zostali wezwani nagle.
 - Chłopiec, panie DiNozzo. Możesz pękać z dumy – oznajmiła w końcu. W tym samym momencie dostała wiadomość sms.  
 - Mały DiZozzo - powiedział dumnie, uśmiechając się w szerokim uśmiechu.
 - Nie pozwolę byś nazwał go Anthonym III - zaprotestowała stanowczo Ziva, jednocześnie zerkając na komórkę i odczytując wiadomość. Tony spojrzał na wyświetlacz zaciekawiony i lekko zazdrosny, lecz szybko się opanował widząc napis: „Gratulujemy wraz z mężem. Cieszymy się wraz z wami. Susan”. Kiedy ta ciekawość została zaspokojona i uspokojona, zmarszczył brwi.
 - Nie Eli - ostrzegł Tony. Skoro Ziva nie chciała by mały miał po jego ojcu, to i po jej nie będzie miał. Lecz po chwili niepewnie pojrzał na Zivę z lekkim przerażeniem - Nie chcesz powiedzieć... Chyba nie Leroy!
 - Jak już coś to Jethro – odezwał się nagle Gibbs, który jak zwykle zmaterializował się z nikąd. Mężczyzna jak zwykle miał ze sobą kubek kawy, a w drugiej ręce folder wypchany papierami – McGee zaraz przyjdzie z MTAC’u – wyjaśnił zasiadając za biurkiem. Z głuchym tąpnięciem rzucił teczkę na blat biurka, najwyraźniej niezadowolony z tego, że zostali ściągnięci w wolny dzień i to na dodatek do starej, zimnej sprawy, która śmierdziała na kilometr każdemu kto się do niej zabierał.
 - Zapewne każde z was słyszało o sprawie Wojskowego Bombiarza – zaczął Gibbs, gdy McGee pojawił się w ich przestrzeni biurowej i od razu instalował coś na swoim komputerze.
 - Sprawa sprzed piętnastu lat – zaczął Tony, który stał na wprost głównej plazmy – Wysadził w powietrze ośmiu wojskowych, w różnych odstępach czasowych i różnych stanach. Nigdy nie zabijał w tym samym miesiącu ani w tym sam stanie. Zawsze inne, tak jak i wybierał wojskowych różnych jednostek i różnych rangą.
 - Na dodatek do wojskowych zawsze byli dołączani cywile – dodała Ziva, która natknęła się na tę sprawę już wcześniej.
 - Zawsze są dwie eksplozje – dołączył do nich Tim – Pierwsza testująca, a druga to ta właściwa. Podczas testującej zawsze zostawiał przy jednej z ofiar telefon. Mogli wykonać jeden telefon, ale na wybrany przez Bombiarza numer z ich listy numerów jakie każdy z nich posiadał w komórce. Gdyby udało im się wybrać właściwy, udało by im się rozbroić bombę, która była przymocowana do jednej z osób. Kiedy nie udało im się wybrać następowała eksplozja, która jednakże nie zabijała nikogo. Druga, ta właściwa, następowała dziesięć minut później.
 - Ale Bombiarz nie był aktywny od ponad dekady – zauważyła Ziva.
 - dokładnie – warknął Gibbs i skinął na Mcgee, który kliknął i na ich plazmie pojawiły się zdjęcia – W nocy doszło do eksplozji na przedmieściach miasta. Wojskowy plus dwoje cywili, a przynajmniej tak myśleliśmy – tłumaczył niezadowolony Gibbs.
 - Ofiarami był sierżant Gregory Davis, informatyk rządowy Chris Postman oraz nasza znajoma psycholog Samantha Ryan – oznajmił McGee.
 - Sekretarz dostał od Bombiarza informację w zaszyfrowanym pliku. Abby i Ash już się tym zajmują. Tim, pójdziesz im pomóc. Tony, Ziva – Gibbs przydzielał im zadania – My dołączymy do reszty zespołu Cartera – z tymi słowami spojrzał na górny mostek i zobaczył dyrektora z posępną miną stojącego i czekającego najwyraźniej na niego. Zatem ruszył pędem po schodach, na których spotkał Charlisle. McGee popędził łamać supermocny i tajny szyfr, a Tony i Ziva zbierali potrzebna rzeczy by przenieść się piętro niżej do przestrzeni biurowej zespołu Cartera. Oboje mieli złe przeczucia co do tej sprawy. Musieli sprawdzić pozostałych cywili, którzy zginęli. Czy byli przypadkowi? Czy mieli jakieś znaczenie? Dlaczego teraz wrócił? Gdzie się podziewał tyle lat? Czy przypadkiem nie mają do czynienia z naśladowcą? Kolejny szaleniec, pomyślała gorzko Ziva, jakbyśmy mieli ich za mało ostatnimi czasy!
Nerwowo włączyła monitor by wyłączyć komputer, gdy na stronie wyszukiwarki pojawił się wynik, którego szukała. Weszła na stronę i od razu zobaczyła zdjęcie młodego, promiennie uśmiechniętego mężczyzny. Wyglądał nieco inaczej niż na zdjęciu ślubnym, ale Ziva wiedziała, że to przez doświadczenia jakie życie na niego zesłało. Wiedziała jednak, że nie ma teraz na to czasu, dlatego zamknęła szybko stronę. Przecież po zakończeniu sprawy będzie mogła zapytać Ianto o jego znajomego, który ostatnio uratował zarówno jemu jak i jej życie. Co do tego nie miała wątpliwości, tylko nie wiedziała jeszcze w jaki konkretnie sposób, ponieważ jeśli miała być szczera, koleś nie wyglądał groźnie. Nawet wtedy, gdy widziała go idącego do windy w towarzystwie drugiego mężczyzny, wydawał się nie stanowić zagrożenia. Ale najwyraźniej pozory mogły mylić. Ale teraz musiała pozostawić wszelkie prywatne sprawy na bocznym torze, by zająć się tą sprawą. Miał a tylko nadzieję, że tym razem ten psychol nie obierze sobie żadnego z nich za swój nowy cel.           

niedziela, 7 kwietnia 2013

Tiva cz.1


A/N: Na Waszą prośbę bardziej Tivowy odcinek. Znaczy... połączenie wszystkich 3 wątków ale od strony Tivy. Ile tego będzie - nie wiem. Na razie wen dał pomysł na ten jeden rozdział. Mam nadzieję, że wam sie spodoba. tym razem to kobiety sobie rozmawiają na ważne sprawy :)

** Chandni **



Szła szybkim, nerwowym krokiem stukając obcasami o posadzkę. Była zła, bardzo zła na Tony’ego. Oczywiście od dobrych kilku tygodni gryźli się o każdy drobiazg. O to kto u kogo zamieszka. O kolor w pokoju dziecka. O to kto zostanie przeniesiony do innego działu, bo niestety ale takie były procedury. O to jak długo będzie na macierzyńskim. O to kiedy przestanie pracować w terenie, bo Gibbs wyraźnie zaznaczył, że nie pozwoli by narażała się w ostatnim miesiącu na niebezpieczeństwo. O to czy zamierzają wstąpić w związek małżeński i jeśli tak, to w jakim obrządku. I jakiej wiary będzie dziecko. A teraz na dodatek jeszcze Tony zapomniał, że mają dziś rano wizytę u lekarza. Zamiast jechać z nią, leczył kaca, bo oczywiście, że wczoraj wybrał się z Alexem i kilkoma innymi agentami na piwo. Jak to tłumaczyli – musieli odreagować fakt iż szaleniec chciał pozabijać kilku agentów i powrót z zaświatów Barrowmana. Ale na wszystkie niebiosa – to było dwa miesiące temu! Czy to jej już nerwy puszczały? Ciąża tak na nią działała? Przez pierwsze miesiące nawet objawów typowych nie miała. No oprócz kilku epizodów z wymiotowaniem, co tłumaczyła niezdrowym jedzeniem. Ale najwyraźniej im bliżej rozwiązania tym bardziej rozdrażniona i podenerwowana chodziła. Cholernie się bała jak sobie poradzą i czy sobie poradzą. Byli agentami federalnymi narażającymi co dnia swoje życia. A nie wyobrażała sobie siebie samej siedzącej w domu z pieluchami, gotowaniem, sprzątaniem, zaniedbanej. Co to, to nie!

Weszła do poczekalni przed gabinetem ginekologicznym. Na krześle siedziała młoda, ładna dziewczyna i w pewien sposób Ziva ucieszyła się, że nie ma z nią Tony’ego, który zapewne by zaczął ją podrywać.
 - Dzień dobry – przywitała ją dziewczyna.
 - Witam – odparła Ziva, siadając kilka krzeseł dalej – Też czekasz? – zapytała. Co prawda dziewczyna nie miała widocznego brzuszka, ale to mógł przecież być pierwszy trymestr.
 - Nie – odparła lekko speszona, łagodnie się uśmiechając – Czekam na koleżankę – odparła, odwracając szybko wzrok.
Ziva dostrzegła jak nerwowo bawi się obrączką.
 - On nie chce czy nie możecie? – zapytała sama się sobie dziwiąc, że nawiązuje z tą młodszą od siebie dziewczyną rozmowę.
Kiedy tak się przypatrywała jej widziała jak się waha, jak zastanawia, co odpowiedzieć.
 - Ziva David – przedstawiła się szybko – Wybacz jeśli to zbyt osobiste i krępujące. Chyba potrzebuje rozładować nerwy – wyrzuciła szybko z siebie.
 - Susan Carter – kobieta wyciągnęła rękę w stronę Zivy, która szybko przesiadła się bliżej i wymieniła uśmiech z drugą kobietą.
 - Staramy się z mężem ale to nie jest takie proste – odparła lekko się uśmiechając, jakby chcą ukryć smutek. Ziva zrozumiała, że musi bardzo pragnąć dziecka.
 - Wiec czym cię zdenerwował? – odezwała się Susan. Miała czarne długie, cieniowane włosy z lekką grzywką, z pod której spoglądała jasno zielonymi oczyma. Figurą bardzo przypominała Zivę, choć zapewne była nieco wyższa. Ubrana była w bordową dzianinową tunikę, legginsy i kozaki na płaskim obcasie. Bardzo odpowiednio na tę porę roku, pomyślała Ziva nim odpowiedziała jej na pytanie.  Po chwili jednak Ziva zaczęła jej opowiadać, co leży jej na sercu. Sama nie wiedziała dlaczego żaliła się Susan, która dopiero poznała, ale od dziewczyny było jakieś ciepło.
 - Widzę, że obie wybrałyśmy sobie partnerów trudnych do kochania – stwierdziła Susan.
 - Strasznie się boje. Nie chce rezygnować z pracy a z drugiej strony… - na głos dzieliła się z kimś tymi obawami. Nawet z Tony’m nie potrafiła o tym porozmawiać.
 - Czym się zajmujesz, jeśli mogę spytać? – zapytała Susan.
 - Jestem agentką federalna. Oboje z Tony’m pracujemy dla NCIS – wyjaśniła, a kiedy spojrzała na Susan dostrzegła malujące się na jej twarzy zrozumienie.
 - Mój mąż również pracuje dla rządu, więc doskonale cie rozumiem – zapewniła, ciepło się uśmiechając – Najlepiej jest nie kochać. Nie mieć uczuć. Bo kiedy kochasz… Wszystko jest trudniejsze a zarazem piękniejsze. Przeszliśmy z mężem piekło – opowiadała Susan – Przez długie pół roku codziennie bałam się, że go stracę. Przez pracę, przez jego chorobę, przez ludzi, którzy chcieli mu zaszkodzić. Dopiero teraz dochodzimy do siebie, chociaż minęły trzy lata, bo ciągle odczuwamy efekt tego wszystkiego. Efekt naszych decyzji. Musiałam długo go zapewniać, że chcę wyjść za niego za mąż, że właśnie jest odpowiednim mężczyzną dla mnie. To była naprawdę mozolna praca – zaśmiała się nerwowo – Teraz mamy wspólny cel. Pomagamy takim zagubionym parom, które uważają, że lepiej będzie jeśli się rozstaną.
 - I co im radzicie? – zapytała zaciekawiona. Nie sądziła, że Susan mogła przejść z mężem aż tyle ale jeśli pracował dla rządu to wszystko było możliwe.
 - Miłość wszystko przetrwa i szkoda gadania, że lepiej i bezpieczniej jeśli się rozstaniecie bo nigdy nie wiadomo ile człowiekowi jest pisane. Gdym wiedziała, co mnie spotka… pewnie bym uciekła ze strachu i przerażenia. Ale walczyłam, bo kiedy kochasz jesteś zdolna do takich wyrzeczeń i do zrobienia takich rzeczy, do których byś normalnie nie była. Przestajesz myśleć o sobie – tłumaczyła pewnym, ciepłym tonem. Z jej słów biło doświadczenie – Po tym, co przeszliśmy wiem, że nic już nie jest w sranie nas rozdzielić – zapewniła uśmiechając się.
 - Chciałabym mieć taka pewność i wiarę, że dobrze postępuję – przyznała Ziva.
 - Od przeznaczenia nigdy nie uciekniesz, ale to od ciebie zależy jak przyjmiesz to, co los i niebiosa, jeśli wierzysz, na ciebie zsyłają. Nam bardzo wiele pomogła właśnie wiara – wyjaśniła Susan – Może i na razie nie możemy mieć dzieci, ale wierzymy, ze któregoś pięknego dnia dane nam będzie bycie rodzicami.
 - To jeszcze gorsze niż praca w jednostkach specjalnych – zauważyła Ziva, uśmiechając się.
 - Oj, tak – zaśmiała się Susan – Zgadzam się w pełni. Jak sie poznaliście?
 - Oh… - Ziva uśmiechnęła się na wspomnienie – Długa historia – machnęła ręką, ale kontynuowała – Wcześniej pracowałam dla Mossadu. Do stanów przyjechałam z powodu brata przyrodniego, który… który nie miał czystych zamiarów, co do zespołu agentów, z którymi obecnie pracuję. Tony miał mnie obserwować, ale kiepsko mu to wychodziło – powiedziała kpiąco. Do tej pory wypominała Tony’emu, że jest kiepski w śledzeniu pięknych, niebezpiecznych kobiet.
 - Od razu zaiskrzyło? – dopytywała Susan.
 - Oj, nie – Ziva pokręciła głową i położyła dłoń na brzuchu, bo akurat maluszek zaczął się wiercić. Najwyraźniej spodobało mu się, że mówi o tacie – Docinaliśmy sobie przez dłuższy okres. Potem zaprzyjaźniliśmy się. Tony dał kilkakrotnie dowiódł tego, że mu zależy na mnie i że jest w stanie zrobić wiele dla mnie, chociaż ja wtedy tego tak nie odbierałam. Wiele trudnych sytuacji zbliżyło nas do siebie. Ale tak naprawdę to dopiero Sh… Ianto, nasz kolega z innego zespołu pchnął nas w swoje objęcia. Tony został ranny ochraniając mnie i… dotarło do mnie, że dość oszukiwania siebie – opowiadała – A jak było między wami?
 - Oh… - zaśmiała się Susan – Miłość uczelniana. Poznaliśmy się na Oxfordzie. Na początku wydawał mi się zdystansowany. Wiesz… miły, sympatyczny ale trzymający się na uboczu jeśli chodziło o dziewczyny. Przedkładał naukę nad romansowaniem. Ja też nie należała łam do tych, które co chwila mają partnera. Kolegowaliśmy się, ukrywając przed sobą nawzajem uczucia, aż do konferencji w Jerozolimie, a raczej tego co nastąpiło później. To nas pchnęło byśmy otwarcie wyznali sobie uczucia. Uświadomiło, że nie możemy żyć bez siebie. Kiedy w końcu wszystko w miarę się unormowało, przechodziliśmy podobnie jak ty, przez takie same dylematy. Wiesz, jestem angielką a Nate ma dwa obywatelstwa. Więc musieliśmy zdecydować się na kraj zamieszkania, a że mąż miał obowiązki wobec rządu… niektóre rzeczy były nam odgórnie narzucone – westchnęła. Poprawiła włosy i spojrzała na brzuch Zivy – Chcecie poznać płeć dziecka?
 - Tak chyba byłoby lepiej przygotować nam się – odparła Ziva, po chwili namysłu.
 - Kłótnie są dobre – powiedziała nagle Susan – kiedy się kłócisz to znaczy, że kogoś kochasz. Zależy ci na tej osobie i oczyszczacie przy tym atmosferę. Błędem jest tajenie pewnych spraw. Mogą się one odwrócić przeciwko wam i tylko zaszkodzić. A najgorzej jeśli ktoś ‘życzliwy’ doniesie – poradziła Susan.
 - Jak długo jesteście małżeństwem? – zapytała Ziva. Była ciekawa jak to przebiegło, jak była Susan ubrana.
 - Dwa lata – odparła kobieta dumnie i wyciągnęła komórkę. Po chwili pokazała Zivie zdjęcie. David wzięła komórkę i spojrzała na parę młodych z ukłuciem zazdrości. Wyglądali przepięknie. Na ich twarzach malowała się czysta radość. Biła od nich miłość. Ziva zazdrościła Susan tego z jakim uczuciem na tym zdjęciu jej mąż na nią patrzył. Ich miłość musiała naprawdę przejść wiele by zaowocować czymś tak niespotykanym. Przypatrując się młodemu mężczyźnie zdała sobie sprawę, że jest przystojny, lecz skromny. Biła od niego radość z życia, takie ciepło, energia, które przyciągały do siebie innych.
 - To prawdziwy urwis – zaśmiała się Susan.
 - Ciągnie nas do takich. Tony jest jak duże dziecko – zgodziła się Ziva, oddając Susan jej telefon.
W tym momencie drzwi otworzyły się i wyszła z gabinetu kobieta w zbliżonym do Zivy wieku. Susan wyciągnęła z torebki wizytówkę i podała David.
 - Gdybyś potrzebowała porozmawiać i ponarzekać, jestem do usług – uśmiechnęła się ciepło – Daj znać czy chłopiec czy dziewczynka i pamiętaj nimi trzeba umiejętnie pokierować – z tymi słowami pożegnała się.
 - Dzięki i powodzenia – uśmiechnęła się Ziva, do której dotarło właśnie, że już nie jest zła na Tony’ego. Teraz natomiast zastanawiała się skąd kojarzy męża Susan, bo wydał jej się jakoś dziwnie znajomy.
 - Pani David – zawołał lekarz, pojawiając się w drzwiach gabinetu. Wchodząc do pomieszczenia Ziva uzmysłowiła sobie, gdzie widziała męża Susan.                  

poniedziałek, 25 marca 2013

Shardiff&Nico - part 4

A/N: Długo to zajęło, ale... weny gdzieś sie podziały a potem wkręciły się w serial i no wiecie... Mam nadzieję, że się spodoba. Jak sie wezmę i kopnę to niebawem ruszę DV i Shardiffa :D Alexandretto - są dla Nico rzeczy niemożliwe... 
Miłego.

** Chandni **


 Ziva David siedziała za swoim biurkiem w przestrzeni biurowej, która zajmował ich zespół. Przed nią stał kubek z gorącą herbatą a w dłoni niepewnie trzymała kopertę, którą ktoś dziś rano dostarczył na jej biurko. Włączyła lampkę, która stała na biurku i pod światło próbowała zobaczyć, co może zawierać niepodpisana koperta. Wiedziała, że musiała zostać zaakceptowana przez ich ochronę, bo inaczej by nie przeszła. Chyba, że to ktoś inny jej osobiście dostarczył.
- Otwórz - usłyszała za sobą głos Carlisle Cartera - Ianto prosił... prosił bym ci to dał, gdyby coś mu się stało - powiedział szorstkim, zimnym tonem, który jednak zdradzał w pewien sposób emocje. Po tych słowach Carter oddalił się w stronę windy.

Ianto, czyli Shardiff...
Mężczyzna, który kolejny raz uratował jej życie, a teraz na dodatek i jej nienarodzonego dziecka. A jednocześnie mężczyzna, który przyprawiał ją o złowrogie dreszcze. Jednak jak zdołała zauważyć gdzieś zgubił tę zimność w oczach i morderczy głód adrenaliny. Dlatego  drżącymi dłońmi ostrożnie otworzyła kopertę, z której wypadły na jej blat dwa zdjęcia. Kiedy spojrzała na pierwsze, wstrzymała oddech. Czuła, że zbiera ją na wymioty. Chwyciła za kubek i wmusiła w siebie łyk herbaty. Wiedziała, że cała sie trzęsie i pewnie jest blada, ale w tej chwili to jej nie obchodziło. Nie mogła zrozumieć dlaczego to wspomnienie wciąż tak na nią wpływa? Może dlatego, że te dzieci miały zaledwie osiem lat?

Eli David, jej ojciec, wysłał ją wraz z jednostką Kidon na specjalną misję w południowej części Iranu. Zadanie jak zadanie, ale ją przerażało, że był z nimi Shardiff. Pamiętała doskonale ich sparing na sali gimnastycznej w siedzibie Mossadu i wcale nie uśmiechało się jej wtedy by  współpracować z nim w jakikolwiek sposób przy tej misji. Miała złe przeczucia i dobrze...
Pamięta, że weszli do jednego z domów, gdzie była kobieta z dziećmi. Rodzina mężczyzny, którego poszukiwali. Kobieta pogardzała nimi i nie chciała współpracować. Ziva widziała jak kurczowo trzyma syna, a córkę pozostawiła bez ochrony. Córki wiązały sie z problemem. To synowie byli najważniejsi i to właśnie wykorzystał Shardiff. Kazał Zivie wziąć dziewczynkę i przyłożyć jej broń do skroni. Kiedy z niesmakiem to uczyniła, matka nawet nie drgnęła. Wtedy Shardiff wyszarpał jej siłą syna. Kobieta zareagowała, błagając by nie robił mu krzywdy. Lecz nawet kiedy pytali o jej męża, milczała. Wtedy Shardiff zrobił cos, czego się nie spodziewała. Wziął oboje dzieci i zaczął je dotykać, tak jak nie powinien, mówiąc zimnym, podłym głosem jak znieważy ich honor i czystość dziecięca. Kobieta była bliska szału, ale nie ustępowała. Zapierała się, ze nie wie gdzie jest jej mąż i jego ludzie i że nie zna ich zamiarów. Shardiff zabrał oboje dzieci do niewielkiego pomieszczenia obok przykazując by Ziva nikogo nie wpuszczała. Po chwili z pokoju dochodziły do nich odgłosy smaganego skórzanego pasa, krzyki i płacz dzieci a potem jeszcze inne odgłosy.
Pamięta, że przebiegło jej przez myśli ‘on je gwałci!’. Chciała tam wejść i go powstrzymać, lecz stała tak jak ją uczono twardo i hardo, celując do płaczącej kobiety z broni.
Pamięta, ze to co stało się potem nastąpiło błyskawicznie. chłopiec z krzykiem wybiegł z pomieszczenia, a Shardiff wyłonił sie zza drzwi momentalnie i strzelił mu prosto w plecy. Następnie podszedł, chwycił go za rękę i jak kukłę broczącą swoją krwią ślad na posadzce, zaciągnął małego z powrotem do pomieszczenia. Ziva widziała jak rozlewa benzynę z karnistra, który musiał znaleźć, po czym wszystko podpala. Pamięta, że wyszarpnął ją za drzwi budynku, a niemalże oszalałą z rozpaczy kobietę pozostawiając przy życiu. Na jego dłoniach była krew i na jasnych bojówkach w kroku. Patrzyła na niego wtedy z obrzydzeniem, kiedy przycisnął ją do muru. W jego oczach widziała obłęd. Szyderczy uśmiech wypełzł mu na ustach, a po chwili brutalnie ją pocałował i ugryzł w wargę. Śmiejąc się ruszył do wozu, gdzie czekała na nich reszta Kidonu.


Dlaczego przysłał jej zdjęcie tych dzieci? Nie rozumiała. Dopiero po chwili zauważyła drugą fotografię i jęknęła. Na drugiej fotografii były te same dzieci tylko, że już w nastoletnim wieku. Odwróciła zdjęcie i spojrzała na napis.
“Nie jestem potworem. Oboje mają teraz lepsze życie”.
Dzieci, a raczej dziewiętnastolatkowie, na drugim zdjęciu były promiennie uśmiechnięte. Radosne. Dotarło do niej, że Shardiff nie skrzywdził wtedy tych dzieci. To wszystko było udawane, aranżowane i jakimś sposobem udało mu się wywieźć te dzieci z kraju. Ale jak u licha to uczynił? Czy miał to zaplanowane z góry? Przecież widział jak zabija tego chłopca? Chyba, że... Wielokrotnie już to robili i w Mossadzie i w NCIS - udawali postrzał.
Uśmiechnęła się do siebie i odetchnęła z ulgą. Shardiff jednak nie był aż takim potworem jakim siebie malował. Miał swój własny kodeks i najwyraźniej nie zabijał dzieci. Ale dlaczego teraz Carter dał jej to? Mijał właśnie czwarty dzień od śmierci Ianto. Przedwczoraj był pogrzeb... Może nie potrafił? Miał dużo na głowie. Ktoś zabił agenta NCIS i z tego co sie dowiedzieli to miało zginąć więcej agentów. Ona i Ianto mieli być pierwsi. Dyrektor jakoś powstrzymywał ich przed poszukiwaniem zamachowców tłumacząc, że sprawę przejęło FBI. Coś nie pasowało Zivie. Wiedziała, że Gibbsowi i Carterowi również, ale najwyraźniej nie mogli nic zrobić. W tym samym momencie drzwi windy otworzyły się i Gibbs wraz z Carterem wypadli z niej jakby poparzeni wrzątkiem i szybkim krokiem ruszyli w stronę schodów do dyrekcji.
- Macie się tu wszyscy zebrać, ASAP! - krzyknął do niej zdenerwowany Gibbs, wbiegając wraz z Carterem po schodach. Nie rozumiejąc Ziva wykonała jednak polecenie i wezwała wszystkich członków ich obu zespołów. Miała nadzieję, że dowiedzą się co jest grane i jak i czy w ogóle została rozwiązana sprawa zamachowców.

***

Gdyby mógł tylko zrobić zdjęcie… Miny obu agentów, gdy go zobaczyli były bezcenne. Po otrzęsieniu się z pierwszego szoku, Carlisle podszedł do niego, zdzielił w twarz a następnie chwycił w objęcia. Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy, jak Shardiff za nimi tęskni. Jak tęskni za byciem częścią większej rodziny.
 - Teraz rozumiecie dlaczego nie prowadziliście tej sprawy – powiedział dyrektor spoglądając na swoich agentów, po tym jak wprowadził ich w sprawę. W pomieszczeniu był jeszcze SecNav i Wicedyrektor FBI Syriusz Whitening.
 - Idźcie przekazać dobre wieści waszym ludziom a my tu dokończymy pewne sprawy – rozkazał SecNav.
Kiedy wyszli, poprosił Cartera by od razu nie mówił im o nim. By najpierw wprowadził w sprawę. Carter i Gibbs przytaknęli i poszli szybciej. Ianto spojrzał na osobę stojącą przed gabinetem dyrektora i rozmawiającą przez telefon.

** flashback **

 - Dlaczego aż tak bardzo zależy ci na tym bym wrócił do mojej rodziny? – kontynuował rozmowę, gdy wsiedli do samochodu.
 - Psychologicznie powiedzą ci, że mam deficyt ‘rodziny’ – odparł Nathan, całkiem skoncentrowany na jeździe – Obu nas życie tak skopało, że nie powinniśmy ponownie przystosować się do środowiska. Powinni nas zamknąć w wariatkowie – stwierdził z nutą goryczy – Ale właśnie rodzina to jest to co nas umacnia. Jeśli sądzisz, że nie boje się jej utracić, to się cholernie mylisz – uprzedził jego słowa – Trzy lata temu straciłem przyjaciela, omal nie straciłem Susan… Cały czas boję się kiedy chłopaki idą na akcję, ale… wiara mi pomaga zaakceptować ten fakt… Przyswoić śmierć bliskich i cierpienie. Ale wiem, że nie jestem sam. Że muszę walczyć dalej i wyzbyć się destruktywnego strachu, bo to jest nieuniknione. Nauczyłem się żyć i cieszyć chwilą obecną.
 - Gdybym tylko tak mógł… - westchnął i zwiesił głos.
 - Możesz… jesteś silnym facetem – zapewnił go Nathan.
 - Na wszystko masz odpowiedź? – zapytał nagle, spoglądając na towarzysza.
 - Po prostu dzielę się własnymi przeżyciami – Nathan wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął.
 - Tu nie tylko chodzi o mnie i Selenę ale również o Jasmine – zauważył Shardiff – Jak mam niby jej wytłumaczyć? Nie masz dzieci więc złotej rady mi nie… - Shardiff w porę zamilkł, gdy uświadomił sobie coś. Spojrzał na Nathana i na widok jego twarzy, aż mentalnie skopał się za swoje słowa i grubiaństwo – Nie możecie…? – zapytał.
Nathan zamachał prawą dłonią przed skronią, jakby odgarniając niesforne włosy. W jego oczach był smutek i zwątpienie. Nerwowo przygryzał dolna wargę.
 - Nie wiem… czekam na wyniki… - szepnął drżącym głosem – Susy nie zasługuje… oboje chcemy rodziny i może za bardzo tego chcemy… - zaśmiał się nerwowo. Nathan był wysokim, szczupłym mężczyzną, ale teraz wyglądał jak zraniony chłopiec, który potrzebuje opieki – Nie można mieć wszystkiego, co?
 - Wybacz… - powiedział, kładąc rękę na jego ramieniu.
 - Nie, masz racje… - przytaknął – Nie wiem sam, co bym powiedział swojemu dziecku… Mówimy o bezpieczeństwie… i tak dalej… może lepiej byś porozmawiał z Maykym, Samirem i chłopakami, którzy mają rodziny… wiesz… pełne. Albo z Carlisle – poradził mu i przypomniał jednocześnie, że jego szef ma dzieci.

** koniec flashback’u **

Zatrzymał się zaraz przy ścianie i wychylił się. Wszyscy byli zasłuchani w opowieść Gibbsa i Cartera. Dostrzegł cały swój zespół i zespół Gibbsa. Selena wraz z Jasmine również były i musi przyznać, że strasznie pragnął zbiec po schodach i chwycić je w ramiona.

** flashback **

 - Możemy żyć dalej – zapewnił go Nathan – Pytanie jest, czego TY chcesz? – wypowiadając te słowa dźgnął go palcem w pierś. Stali właśnie w podziemnym parkingu tajnego biura Icarusa.  

** koniec flashback’u **

Czy jest w stanie normalnie funkcjonować? Do tej pory mu się udawało. Wystraszyło go to, że ktoś chciał ich zabić – jego i Zivę. Ale przecież sam pchnął Zivę w objęcia Tony’ego. Dlaczego niby jemu i Selenie miało by się nie udać? Wziął głęboki oddech i ruszył w stronę schodów. Od razu usłyszał zdumione odgłosy i szlochy. Widział niedowierzanie malujące się na twarzach agentów, ale pierwsze co to podszedł do swoich kobiet i wziął je w ramiona. Kiedy zaciągnął się ich zapachem, poczuł, że jest w domu i zrozumiał jak za tym tęskni. Następnie przywitał sie z każdym członkiem obu zespołów, ocierając przy tym łzy Zivie, Abby, Samathcie i Ash. Potem wziął Jasmine na ręce i przytulił do siebie. Tak cudownie, dziecięco pachniała i rozkosznie uśmiechała się do niego.
 - Kim są ci ludzie? – zapytała Sam, a gdy spojrzał na górę, zobaczył jak Syriusz idzie wraz z Nico w stronę windy.
 - Kimś z kim nie chcesz zadzierać, a zarazem kimś kto uratuje ci życie – wyjaśnił tajemniczo i skinął głową.
 ‘Dzięki’ ruchem dłoni zamigał. Wiedział, że Nico będzie wiedział za co.
 - Za co dziękujesz? – zapytała zaciekawiona Abby, która odczytała bez problemu.
 - Za dobre rady i uratowanie życia – odparł, całując córkę w czoło i jednocześnie obserwując jak obaj mężczyźni znikają w windzie.
 - Podziękuj i od nas – powiedziała Selena.
 - Koniecznie – poparły ja Ziva i Abby.
 - Rodzina znowu w komplecie tak jak to powinno być – zauważyła radośnie Ash.
 - Dobra, dziś macie wolne – rozkazał Carlisle – Ale jutro widzę wszystkich bez wyjątku na swoich miejscach.
 - Tak jest – odpowiedzieli chórem.


The end.         

poniedziałek, 18 marca 2013

Shardiff&Nico - part 3


A/N: Miały być tylko 3 części ale chyba wyjdzie nam jeszcze jedna :P Cieszyta sie?! ;) Mam nadzieję, że dobrze wyszło? 

** Chandni **


Zmierzch powoli zaczynał spowijać miasto, kąpiąc go w zachodzących promieniach słońca i rozlewając blask pomarańczy, różu i czerwieni. Stali oparci o barierki i wpatrzeni w błękit oceanu. Za ich plecami wznosił się nowy gmach Biblioteki Aleksandryjskiej. Obaj ubrani byli w czarne bluzy z kapturami naciągniętymi na głowy. Robiło się już chłodno, chociaż w dzień było upalnie.
 - Pozwolili ci samemu ze mną tu przyjechać? Masz zamiar mnie zabić i pozbyć się zwłok w tym jakże przepięknym oceanie? – zaczął kpiącym tonem Shardiff. Nie lubił wypadów w nieznane, z osobą, którą dopiero poznał i na dodatek w niewiadomym dla niego celu. DiAngelo został zwiedzać siedzibę, chociaż był zawiedziony, że nie będzie mógł jeszcze raz przejechać się jego nową miłością jaką był Knight XV.
Nathan uniósł lekko brew do góry i uśmiechnął się tajemniczo.
 - Po pierwsze przyjechaliśmy opancerzonym pojazdem. Po drugie jestem tu z tobą – ostatnie słowo mocno zaakcentował. Rzucił przy tym przelotne spojrzenie Shardiffowi a potem nieznacznie dał znać głową – Na mojej ósmej i szesnastej są agencji Mossadu – dodał z pobłażliwym uśmiechem.
Shardiff skrzywił się. Nie przepadał za Mossadem, chociaż  sam był tam niegdyś szkolony.
 - Czego chcesz? – zapytał szorstko. Nie lubił czczych pogadanek i marnotrawienia czasu. Był lekko zmęczony i chciał wracać… no właśnie… gdzie? Przecież oficjalnie nie żył. Przymknął nerwowo oczy i zacisnął wargi w srogą, gniewną linię.
 - Rozmawiałeś o tym z kimś? – pytanie Cartera zaskoczyło go. Nie miał pojęcia o co ten dzieciak pytał i chyba zdradził się wyrazem twarzy, bo Carter kontynuował – Nie jesteś nimi – zapewnił jakby wiedział, co mówi. Tylko o kim do jasnej cholery?!
 - Kim? – burknął Shardiff, ostrzegawczo spoglądając na Cartera, by nie wchodził na zbyt głębokie wody, które mogą go pochłonąć i utopić. Ale najwyraźniej już było za późno. Nathan wydawał się mieć jakąś własną krucjatę.
 - Twoim ojcem i bratem – odparł spokojnie.
 - Co ty do… - zaczął lecz Nathan mu przerwał.
 - Nighma mi powiedział, że zastanawiałeś się nad odejściem. Nad normalnym życiem, rodziną…
 - To nie wypali nigdy – rzucił pewnym i grobowym tonem Shardiff – Lepiej jeśli będą myślały, że zginąłem ratując koleżankę, jak prawdziwy bohater.
 - Lepiej dla kogo? – zaskoczył go tym pytaniem. Nathan spojrzał na niego wyzywająco.
 - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co robiłem przez ponad dziesięć lat? Kim, do kurny nędzy, byłem?! To nie była niedzielna szkółka – uniósł się gniewnie Shardiff – Zabiłem Asima by przetrwać ten obłęd. Manu pozwolił by wymordowano całą moją rodzinę, rozumiesz?! A Mossad i inni tylko na to czekali. Co powiem mojej córce? – syknął wściekle.
 - Tyle ile będzie musiała wiedzieć, nawet całą prawdę – stwierdził łagodnie Carter.
 - Chyba całkiem postradałeś rozum – warknął kpiąco Shardiff, lecz nie spodziewał się odpowiedzi jaką uzyskał.
 - Nie powiedziałeś niczego nowego i wcale się z tym nie kryję – odparł z rozbrajającą szczerością. Wyprostował sie i spojrzał Shardiffowi prosto w oczy.
 - Chcesz mi wmówić, że byłeś w… - zaczął, bacznie obserwując twarz Cartera, jakby zaraz miał się roześmiać. Lecz mężczyzna stał z kamiennym wyrazem twarzy pełnym powagi sytuacji. 
 - Obaj przeszliśmy wiele w życiu. Ja obrałem swoją ścieżkę życiową a teraz kolej na ciebie – znów rzucił mu wyzwanie.
 - Nie rozumiesz, cholera, że nie mogę z nimi być?! To nie zda egzaminu, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mnie dorwać i zniszczyć. Drugi raz utraty rodziny nie zniosę! Ledwie przetrwałem tamten jeden raz – ryknął Shardiff uderzając gwałtownie o barierkę. Czy ten dzieciak zdawał sobie sprawę, co w tedy czuł? Nawet wyobrazić sobie nie może!, przeleciało mu przez myśli. Drugiego razu nie zniesie. Zrobi co w jego mocy by nic złego nie spotkało Seleny i Jasmine i jeśli ma to oznaczać, że jego przy nich nie będzie to jego decyzja i ten szczeniak jej nie zmieni. 
 - Więc wolisz ją dobrowolnie utracić. Jakież to szlachetne z twojej strony – rzucił sarkastycznie Nathan.
 - Widziałeś sam przy okazji tej sprawy! – przypomniał mu ostro Shardiff – I nie dotyczyła mojej przeszłości a pracy w agencji rządowej. Szlag by to jasny trafił – mówiąc to, wymierzył palcem prosto w pierś Cartera. Drżał z wściekłości. Czy ten dzieciak nie rozumie?!
 - Dobra – rzucił podenerwowany Nathan – Wyciągasz same negatywy powrotu do Seleny i Jasmine. Skoro tak, to polecimy ostro. Wyobraź sobie, że ty sobie ganiasz za bandytami i masz nowe zlecenie, a jakiś świr w Stanach morduje ci ukochaną i córkę, a ty jesteś zbyt daleko by zareagować. Bądź realistą! Nie sądzisz, że Selena wyjdzie za mąż i ułoży sobie życie?! Naiwny jesteś jak nic. To nie ten typ kobiety! - powiedział jakby co najmniej znał jego Selenę. Shardiff aż się zagotował. ale skoro wiedział wszystko o nim to zapewne i o Selenie. 
- Idźmy dalej – ciągnął Carter, unosząc gwałtownie palec i uciszając Shardiffa – Ja teraz mówię – zaznaczył srogo. Jego spokojne, niebieskie oczy teraz miały odcień wzburzonego morza. Spojrzenie Cartera wywołało nieprzyjemne, mrożące ciarki na ciele Shardiffa. Takich ciarek nigdy w życiu nie miał. Jego spojrzenie miało coś dziwnego w sobie, coś silnego.
 - Zatem – kontynuował Nathan – Kolejny przykład. Selena umiera, nikogo nie ma by zajął się Jasmine, która trafia do zastępczej rodziny. Narkotyki, alkohol, przestępstwa, gwałt. Bo jaką masz pewność, że trafi do dobrej rodziny? Na dodatek spotyka życzliwego, który burzy jej idealny obraz bohaterskiego tatusia mówiąc, że jej ojciec był mordercą…
 - Na zlecenie rządu – wtrącił gwałtownie Shardiff.
 - Upss… - rzucił teatralnie Nathan – Skoro ja celowo ten drobny szczegół pominąłem, to życzliwy na bank to uczyni.
 - Nie masz pewności… - zaczął Shardiff, potrząsając głową. Nathan miał racje, ale nie chciał o tym myśleć. Nathan podszedł do niego i położył dłonie na jego spiętych barkach.
 - A jeśli już przy tym jesteśmy… - zaczął, wziął ciężki oddech, blado się uśmiechnął i dodał – Przykład z życia wzięty. Moja mama zmarła, gdy miałem cztery lata. Ojciec nie potrafił się z tym pogodzić i mną zająć. Jestem jedynakiem… uwielbiającym być w centrum zainteresowania – uśmiechnął się zadziornie – Wszędzie mnie pełno. Jako, że ojciec po śmierci mamy nigdy nie poświęcał mi uwagi jakiej potrzebowałem, zacząłem pchać się w tarapaty. Zostałem hakerem w wieku czternastu lat. W wieku siedemnastu poznałem Syriusza i resztę zespołu… Mieli wtedy status ‘nie do uratowania’. Gdybym nie poznał Syriusza, gdybym im wtedy nie pomógł… - tu zawiesił na chwilę głos i spojrzał na ciemne wody oceanu. Poklepał Shardiffa po ramieniu i kontynuował ściszonym tonem – Możliwe, że nie… nie spotkałoby mnie to, co mnie spotkało… Może źli ludzie nie chcieliby… może to by się inaczej potoczyło…
 - Nathan, o czym ty mówisz? – zapytał Shardiff drżącym głosem. Jego serce waliło niespokojnie w jego piersi, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało. Nathan próbował się uśmiechnąć, ale uśmiech nie dotarł do jego niebieskich oczu.
 - Ja wybrałem… dalej walczę i nie pozwolę by ktoś mi odebrał moje szczęście. I tobie radzę zrobić to samo. Nie pozwól by przeszłość zniszczyła ci przyszłość. To TWÓJ wybór! – poradził, nerwowo spoglądając w stronę ich samochodu.
 - Nathan – w głosie Shardiffa zabrzmiała prośba. Shardiff musiał zrozumieć, co tak strasznego spotkało Cartera, że tak usilnie próbuje zmienić jego decyzję. I, co utwierdziło go w przekonaniu, że jednak warto. W świetle latarni, które teraz jasno oświecały ich sylwetki, nie mógł jednak dostrzec twarzy Cartera, przez cień, który rzucał kaptur na jego głowie. Zobaczył jak Carter podciąga długie rękawy bluzy a następnie sięga do kilku guzików, jakie miał przy bluzie. Kiedy je rozpiął i naciągnął dekolt, Shardiff z przerażeniem zrozumiał jego sekret.
 - Kto?! – warknął groźnie. Blizny świadczyły o szczególnym, perfidnym i wyrafinowanym okrucieństwie. Widział już podobne i znał ludzi, którzy potrafili takie zadać. On sam zadawał głębokie rany ale te… Zwłaszcza, że on zadawał ludziom, którzy na nie zasłużyli, a ten dzieciak? Nathan? Cóż zrobił by sobie zasłużyć na takie okrucieństwo? Nawet nie wiedząc kiedy, włączył mu się instynkt opiekuńczy, jak u przywódcy stada, jak u… ojca… Miał tylko nadzieję, że Syriusz i jego ludzie dopadli tego bydlaka, bo jeśli nie… to on go dopadnie.
 - Jugodin – wyrzucił z siebie to przeklęte imię Nathan.
 - Kurwa jego mać! – ryknął Shardiff. Słyszał i widział ofiary tego… nawet w słowniku Shardiffa nie było wystarczającego określenia na osobnika pokroju Jugodina. Na szczęście miał świadomość, że psychol gryzł już od kilku lat ziemię. Wziął kilka wdechów by się uspokoić i czegoś nie zdemolować. Pozwolił by instynkt opiekuńczy wziął nad nim górę i po prostu przytulił Cartera.
 - Zrób to dla mnie, co? – poprosił łagodnie, lecz z nutą perfidności w głosie Nathan - Ja uwierzyłem, że mogę z kimś być. Że Susan kocha mnie takiego jakim jestem. W moich słabościach jest ma siłą. Była przy mnie w najgorszych momentach i wiem, że nie pozwoliła by mi odejść. Zaufaj Selenie - poprosił. 
 - Uparciuch z ciebie – zaśmiał się Shardiff.
 - Po prostu lubię szczęśliwe zakończenia – Nathan wzruszył niewinnie ramionami.
 - Dyrektora Whiteninga też sobie tak owinąłeś wokół palca?
 - Nie tylko jego – Nathan zrobił minę niewiniątka.
 - Teraz tylko wyobraź sobie, jak Selena zareaguje jak mnie zobaczy – na samą myśl aż się skrzywił. Nathan włożył palec do buzi i zatrzepotał rzęsami.
 - Żartujesz? – Shardiff wytrzeszczył z niedowierzaniem oczy – Jesteś niemożliwy! – chwycił go i poczochrał mu blond włosy – Psotnik mały. A myślałem, że nikt nie przebije pod tym względem DiAngelo – zaśmiał się. Selena wiedziała, że żyje i pewnie czekała na niego. Obiecał jej kilka miesięcy temu nie podejmować decyzji bez niej i omal właśnie nie złamał tej obietnicy. Przerażała go władza Cartera i jego możliwości. Oraz to, że tak szybko zalazł mu pod skórę. Wiedział teraz, że jeśli tylko o coś poprosi nie odmówi mu.
 - Jak do ciebie się zwracają? Doktorze? Widmo? – zapytał, gdy szli w stronę samochodu.
 - Nico, po prostu Nico – zaśmiał się Nathan.

***

Luksusowy rządowy samolot. Jak miło takim podróżować. DiAngelo drzemał na kanapie, Nico czytał książkę, a on z Syriuszem siedzieli i sączyli dobrą szkocką.
 - Nie martw się, tu wszyscy mają rozdwojenie jaźni i nierówno pod sufitem – zapewnił go Whitening.
 - Pocieszające – zakpił, wypijając ostatni łyk goryczkowego trunku – Nighma zgodził się na współpracę? – zapytał zaciekawiony tym projektem.
 - Wstępnie. Resztę omówimy w Quantico – odparł Syriusz.
 - Potrafi zaleźć za skórę ostro – szepnął Shardiff.
 - Oj, tak. Już włączył ci się instynkt opiekuńczy przy nim? – przytaknął, po czym zapytał Syriusz.
 - Wiecie, że ON was słyszy głośno i wyraźnie – rzucił znad książki Nathan, wywołując uśmiechy na twarzach agentów.         

sobota, 16 marca 2013

Shardiff&Nico - part 2

A/N: Dać dziecku zabawkę :D Sądzę, że jeszcze jeden rozdział i będzie koniec. Trzeba wracać do przerwanych opowiadań. Mam nadzieję, że sie spodoba. 

** Chandni ** 




Kule świsnęły obok nich, gdy tylne drzwi wozu otworzyły sie automatycznie. Nie mieli zbyt wielkiego wyboru, jak tylko zaufać i wsiąść do samochodu. Nawet nie zdążyli dobrze zamknąć za sobą drzwi, gdy potężne auto ruszyło ostro przed siebie. Do Shardiffa i DiAngelo doleciały jeszcze metaliczne uderzenia o karoserię.
- Strzelają - wydyszał zdenerwowany DiAngelo.
- To niech strzelają - odparł opanowanym, kpiącym tonem kierowca.
Shardiff zobaczył jak się wystrzeża w szerokim i pewnym siebie uśmiechu.
- Chyba sie zakochałem - rzucił DiAngelo, rozglądając sie po samochodzie - Niech mnie... toż to Knight XV - jęknął podekscytowany, zapominając całkiem o bożym świecie.
Shardiff bacznie w tym czasie obserwował kierowcę. Kiedy zobaczył tak potężne auto wyobraził sobie, ze kierowca też musi być stosownych rozmiarów, a tu taka niespodzianka. Kierowcą był młodszy od nich o kilka lat mężczyzna wyglądający jak chłoptaś z wybiegu. Średniej długości blond włosy miał rozczochrane, idealnie ogolony na brodzie przez co dokładnie było widać jego ostre rysy twarzy i błękitne oczy, które wesoło się uśmiechały. Miał na sobie czarne spodnie bojówki i białą koszulkę z długim rękawem. Przy szyi, włożone w dekolt koszulki miał przeciwsłoneczne okulary, a na lewej dłoni obrączkę.
- Kim jesteś? - zażądał odpowiedzi Shardiff.
- Gdzie moje maniery. Nathan Carter, do usług - przedstawił sie mężczyzna, zerkając w lusterko wsteczne i posyłając im serdeczny uśmiech. najwyraźniej miał niezły ubaw prowadząc taki wóz i na dodatek uciekając przed groźnymi mafiosami - W barku jest woda mineralna. Obsłużcie się chłopaki - rzucił, wyciągając rękę do panelu kontrolnego.
- Kto cię przysłał? - dopytywał Shardiff, który cały czas był podejrzliwy, w przeciwieństwie do DiAngelo, który właśnie odkręcał butelkę z wodą.
- Wasz przełożony, Nighma, poprosił o przysługę - odparł naturalnie kierowca.
- Wiec pracujesz...? - zaczął DiAngelo siąpiąc wodę i celowo zawieszając pytanie, by ich kierowca odpowiedział.
- Jestem archeologiem - odparł z rozbrajającą szczerością - Byłem w pobliżu...
- Nie chrzań - warknął ostrzegawczo Shardiff. Nie podobało mu się zachowanie kolesia. Był szczery, a zarazem nie mówił całej prawdy - Myślisz, że jesteśmy głupi? Archeolog jeżdżący opancerzonym, kuloodpornym potworem jakim jest Knight XV? Komu innemu sprzedawaj tę bajeczkę.
Samochód gwałtownie skręcił, Carter włączył klakson i zaczął przebijać się przez korek. Po chwili jednak wyłączył klakson, bowiem wszyscy kierowcy zjeżdżali na bok widząc takie monstrum na drodze, które zazwyczaj było kojarzone z państwowymi lub wojskowymi pojazdami.
- Mówię prawdę i dobrze o tym wiesz - odparł łagodnie Carter - Właściwie, to jak sie do ciebie zwracać? Zdecydowałeś już? Shardiff czy Ianto? - zapytał nagle i to pytanie włączyło jeszcze większy alarm w głowie Shardiffa.
- Kim u licha jesteś? - wycedził pytanie Shardiff, tonem domagającym się odpowiedzi. Zawsze skutkowało, ale najwyraźniej nie robiło większego wrażenia na Carterze.
- Współpracuje z FBI, ok? Tyle na razie musi wam wystarczyć - odparł, spoglądając na Shardiffa przez ramie. Ich oczy na chwilę zetknęły się. Shardiff prychnął przytakując głową na znak zgody. Jednak prychniecie jego oznaczało jedno - rozpracowywał Cartera. Dzieciak swoim zachowaniem zdradzał się; niewerbalnie mówił, że ma doświadczenie w takich akcjach, że został nauczony radzić sobie w trudnych sytuacjach i z emocjami. A przede wszystkim miał doświadczenie w radzeniu sobie z takimi typami jak on.
- Ten wóz jest boski, ale co z moim maleństwem? - wtrącił się do rozmowy DiAngelo, masując sobie bolący bark.
- Zostało odwieziono do warsztatu - odparł Nathan - Wam też przydałby sie lifting. Mogę zadzwonić? - zapytał uprzejmie, obserwując reakcje Shardiffa i DiAngelo.
- Jasne - odpowiedzieli jednocześnie. Przy okazji będą mogli czegoś jeszcze się dowiedzieć.
- Czerwony Delta do Bezpiecznego Domu, odbiór - podał hasłem, czym tylko utwierdził Shardiffa w przekonaniu, że mężczyzna ma odpowiednie doświadczenie.
- Tu Bezpieczny Dom, jaki jest wasz status? - usłyszeli czyjś głos w mikrofonie.
- Przesyłka odebrana. Za dziesięć minut będziemy na miejscu - przekazał Carter - Status Zielonego Bravo? - zapytał.
- Dostaliśmy od nich potwierdzenie o pomyślnym zakończeniu misji - poinformował głos.
- Przyjąłem. Poinformujcie Nighmę, że mamy jego chłopców. Czerwony Delta bez odbioru - z tymi słowami rozłączył się.
- E... mamy problem. Uwzięli się na te bazuki - zwrócił uwagę na sytuację za nimi na drodze DiAngelo. Nathan zamiast przyśpieszyć, zwolnił i poczekał aż SUV, z którego celowano do nich wyprzedzi inne auta, tak by mieć tylko ich przed sobą. Kiedy tak się stało, Nathan wcisnął jeden maleńki przycisk przy tablicy rozdzielczej.
- Upppps... - wymsknęło mu się, jak dziecku, które narozrabiało. Z ich auta wylała się na asfalt ciemna ciecz, a po chwili w trójkę obserwowali jak rozpędzony SUV traci kontrolę. Nathan wygrzebał ze schowka zapalniczkę i rzucił ją DiAngelo ze słowami:
- Odegraj się za maleństwo
DiAngelo uchylił okno, wychylił się, zapalił zapalniczkę i rzucił na ziemię. Carter dodał momentalnie gazu i skręcił gwałtownie w boczną uliczkę. Po chwili usłyszeli potężną eksplozję eksplodującego auta.  
 - Jakie gadżety ma jeszcze to cudeńko? – zapytał z podnieceniem ale i przerażeniem DiAngelo.
 - Jest bogato wyposażone, inaczej nigdy w życiu nie puścili by mnie samego po was – odparł lekko, śmiejąc się przy tym Nathan, jakby właśnie sobie coś przypomniał zabawnego. Tym zdaniem również zdradził się Shardiffowi, który lekko się zaśmiał i pokręcił głową.
 - Co jest? – zapytał DiAngelo, który poczuł się odstawiony na boczny tor i lekko nie w temacie.
 - Nie tak wyobrażałem sobie ciebie, Widmo – powiedział Shardiff, pełen podziwu. Mężczyzna nie był typowym informatykiem, ale najwyraźniej nic u niego nie było typowego i charakterystycznego na sto procent.
 - Moje gratulacje – powinszował mu Nathan – Wiedziałem, że szybko rozwiążesz tę tajemnicę – mężczyzna lekko się uśmiechnął. Prowadził teraz auto spokojnie przez wąską uliczkę, w której auto tak potężnych kalibrów ledwo się mieściło.
 - Pierdzielisz? – wymsknęło się DiAngelo. Jednakże nie uzyskali dalszych odpowiedzi, bowiem właśnie wjechali do podziemnego parkingu.
 - Witam w tajnej siedzibie Icarusa – kiedy wysiedli powitał ich mężczyzna ze szramą na twarzy. Był wysoki, postawny. Emanowała od niego siła        i charakterność. Z wyglądu był lekko podobny do Shardiffa; ciemne włosy    i oczy, śniada karnacja. I ten sam niebezpieczny, drapieżny błysk             w oczach. Był ubrany tak jak Shardiff – na czarno.
Obok niego stał drugi mężczyzna, niższy i tęższy, o jasno brązowych włosach i był ubrany w brązowy, lniany garnitur.  
 - A wiec Icarus jednak istnieje – zagwizdał z aprobatą DiAngelo.
 - Agent Specjalny Arthur Digget. Jestem głównodowodzącym tym programem – przedstawił się mężczyzna w garniturze.
 - Syriusz Whitening, Wicedyrektor Działu Szkoleniowego FBI – przedstawił sie szorstkim tonem mężczyzna ze szramą – miałeś być grzeczny – zwrócił się następnie do Cartera, karcąc mężczyznę za rozróbę na ulicy.
 - Mieli bazukę – odparł mężczyzna niewinnie, na co Syriusz lekko się uśmiechnął. Następnie poprowadzili ich do środka.
 - Znaczy, sprawa zamknięta? – dopytywał DiAngelo, podtrzymując jedną rękę, drugą.
 - Liz się wami teraz zajmie. Ale tak, zamknięta. Nie lubimy jak ktoś zadziera z naszymi – odpowiedział Whitening. Shadiff nie mógł uwierzyć, że taki facet jak on jest dyrektorem działu szkoleniowego i jednocześnie współczuł tym młodym agentom, bo mężczyzna wyglądał na twardego i bezwzględnego w swoim fachu.
 - Przekazałeś już dyrekcji NCIS? – zapytał ciekawy Nathan.
 - Właśnie idę to uczynić, a ty… – jego palec groźnie wycelował w stronę piersi Cartera. Nie musiał dokańczać zdania, bo Nathan wiedział, o co mu chodzi.

***

DiAngelo nie mógł oprzeć się pokusie by nie zacząć flirtować z doktor Oharą i nie ważne, że kobieta była starsza. Dopiero ostudził go fakt iż kobieta jest żoną dyrektora Whiteninga. Na szczęście dla DiAngelo skończyło się na niegroźnym urazie barku i stłuczonych trzech żebrach. Doktor Ohara przemyła ich zadrapania i zalecił odpoczynek.   

piątek, 15 marca 2013

Shardiff&Nico

A/N: Stało się! Nie mogłam sie oprzeć by to napisać. Miał być one-shot ale... znacie mnie :D Chwilowo jakiś przestój mam w pisaniu ff do NCIS, Shardiffa i DV dlatego wzięłam się za tego crossa. Głównie będzie to Shardiff&Nico, z tłem NCIS, ponieważ rozpoczynam w momencie, w którym przerwałam crossa Shardiff&Ziva. Mam nadzieję, że się spodoba. 

** Chandni **





Pędzili samochodem przez zapełnione uliczki Alexandrii, gonieni przez trzy duże SUV’y. DiAngelo manewrował gwałtownie, tak iż Shardiff nie był w stanie trafnie wycelować w przeciwnika. Obaj przeklinali pod nosem wiedząc, że to i tak nic nie da. Jedynie mogli dać upust swoim nerwom. Sprawa od początku była gruba i śmierdząca. Cynk o zleceniu na Zivę David dostali od tajemniczego hakera Widmo. Początkowo sceptycznie się do tego odnosili, ale oficjalne źródło Nighmy potwierdziło, że Widmo jest po ich stronie. Dodatkowo później dostali informację, że i wyznaczono Ianto Barrowmana do likwidacji. Zastanawiał się komu oboje z Zivą nadepnęli na odcisk tak mocno by chciał ich zabić? Owszem oboje z osobna mieli wielu wrogów, ale razem? Przecież razem nie pracowali... no... może mieli kilkakrotnie styczność ze sobą. Ale jak Widmo później ich poinformował, tu nie chodziło konkretnie o nich, tylko o samych agentów NCIS. Po prostu jacyś psychole wyławiali sobie po jednym z agentów z każdej jednostki. Shardiff i Ziva mieli być pierwszymi.
Zatem, tak, upozorował własną śmierć. Wiedział, że będą chcieli dokończyć zadanie i zabić Zivę, ale dzięki temu, że będą uważać go za zmarłego, nie będą spodziewać się ataku od jego strony. Obiecał dyrektorowi dopaść tych, którzy dopuścili się zamachu na agencję i poprosił by nie wysyłał wraz z nimi wsparcia ze strony agencji. Nie chciał narażać swoich kolegów i współpracowników, zwłaszcza Zivy i Tony’ego z jednego prostego powodu – mieli zostać rodzicami. O dziwo nie musiał długo przekonywać. Będąc jeszcze na rozmowie u dyrektora, jego przełożony dostał tajemniczy telefon, zapewniający, że sprawa zostanie rozwiązana pomyślnie. Był to telefon z FBI, które takie sprawy zazwyczaj przejmowało, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo innej agencji. A przynajmniej taki był oficjalny komunikat. Zatem mogli spodziewać się wsparcia, tylko gdzie u licha to wsparcie było w chwili obecnej?!

Był wściekły, że nie powiedział Selenie, która myślała, ze zginął ratując koleżankę, ale wolał nie ryzykować życia ukochanej i ich córeczki, Jasmine. Rozważał nawet całkowite zniknięcie z ich życia, bo przeszłość Shardiffa była zbyt niebezpieczna. Co właśnie potwierdzało tylko to zadanie i nie ważne, że było ono związane z pracą w agencji rządowej.  Poprosił jedynie by Nighma miał na nie oko. Mieli to załatwić szybko, jednak sprawy zbyt z komplikowały się. Działali w niewielkim składzie, z powodu przecieku informacji jaki był. To była kolejna informacja od Widmo. Zastanawiał się skąd ten koleś bierze informacje? Słyszeli już wcześniej o Widmie, a potem słuch o nim zaginął. Z tego, co wiedzieli był w biznesie od prawie dziesięciu lat i posiadał znajomości o jakich niektórzy mogliby tylko pomarzyć. Zatem on i DiAngelo robili zadymę podczas, gdy dwóch wyznaczonych przez Nighmę ludzi rozpracowywało wtyczkę, którą mieli w agencji.

Ostry zakręt i bluzgi DiAngelo wyrwały go z myśli.
Jak znaleźli się w tym bagnie? Otóż fanatycy, którzy postanowili sobie zapolować na agentów NCIS wezwali na posiłki lokalnych bandziorów i mafiosów. Po jatce jaką urządzili w opuszczonym hangarze zaczął się ostry pościg. Lokalni chcieli zemsty za to, że ktoś tknął ich pobratymców. Jednym słowem mówiąc wsadzili kij w mrowisko.  
- Kurwa, żartują?! - krzyknął przerażony DiAngelo. Shardiff spojrzał przez lusterko i również przeklął, gdy zobaczył, że napastnik stał w otworze od szyberdachu z bazuką wymierzoną prosto w nich.  DiAngelo gwałtownie zahamował, tak iż wyrzuciło ich gwałtownie do przodu, a potem do tyłu. Następnie skręcił w momencie, gdy pocisk wystrzelił z broni. Siła eksplozji sprawiła, że z impetem ich przerzuciło. Auto koziołkowało kilkakrotnie po niewielkim zboczu w dół i zatrzymało się na skale od strony kierowcy. Shardiff szybko wygrzebał się z rozbitego auta, dziękując w duchu, że wzięli Subaru, w którym wstawiona była specjalna klatka. Chowając się za samochodem oddał kilka celnych strzałów w stronę pierwszego SUV’a, który się pojawił na górze. Po chwili obok niego, trzymając się za żebra i bark, pojawił się DiAngelo.
- Moje maleństwo! - zawył DiAngelo widząc zniszczenia. To był cały DiAngelo; mógł być ciężko ranny, ścigany przez psychopatycznych morderców ale zawsze na pierwszym miejscu było jego ukochane autko. Schylając się, chwycił DiAngelo i pchnął z linii ognia.
- Musimy stąd wiać - krzyknął, wskazując malującą się w dole zbocza dalszą część miasta. Dlaczego akurat tu musiała wyrosnąć tak dziwna architektura krajobrazu? Może dlatego, że byli już na peryferiach Alexandrii? Ruszyli pędem w wyznaczonym kierunku, co chwila sprawdzając status przeciwnika, którego dwa auta postanowiły objechać drogą zbocze i w ten sposób odciąć ich od możliwości ucieczki. Trzeci SUV zjeżdżał powoli za nimi zboczem.
- Nie mamy szans - warknął niezadowolony DiAngelo, krzywiąc się z bólu. Przebiegli przez ulicę, zdziwieni, że napastnicy ich nie dogonili z tamtej strony i ruszyli piaszczystą ścieżką w stronę targu jaki widniał na wprost nich. Shardiff kątem oka dostrzegł jak ścigającym ich samochodem zarzuca, tak iż strzelec musiał się schować. Dało im to trochę czasu. Wiedzieli, że będzie im trudno gonić ich w tłumie handlarzy. Byli spoceni, okurzeni, zmęczeni, ranni i zdeterminowani by uciec. Shardiff widział jak Di ledwie daję radę biec, dlatego chwycił go pod ramie i zaczął ciągnąć. Adrenalina pchała ich na przód, buzując gwałtownie w organizmach. Wiedzieli, że jeśli się zatrzymają na sekundę, to nie będą w stanie ruszyć dalej. Seria z karabinu, która przeleciała blisko nich, kosząc piasek i delikatną roślinność, tylko jeszcze bardziej ich ponagliła.
- Gdzie to cholerne wsparcie?! - pieklił się DiAngelo, gdy lawirowali już między pierwszymi kramami. Potknął się, lecz Shardiff chwycił go mocniej by nie upadł i pchnął dalej. SUV nieco wolniej jechał, ale wyzwiskami i trąbieniem oraz sporadycznymi wystrzałami z broni, torował sobie drogę w tłumie.  
- Amunicja mi się skończyła - warknął wściekły Shardiff. Nie miał też przy sobie swojego noża. Wiedział również, że Di nie ma broni. Byli ugotowani w starciu z uzbrojonymi po zęby mafiosami. Przebiegli przez połowę bazaru, którą od dalszej części oddzielała droga. Zatrzymali się na chwilę, by nie wpaść pod koła samochodu, gdy z piskiem przed nimi zatrzymało się potężne, pancerne, czarne auto.    

Robaczkosy

 Witajcie kochani po długiej przerwie :) Nie mam pojęcia czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda tak z przyzwyczajenia lub zwykłej ciekawości lub ...