** Chandni **
Nieznane miejsce
Kiedy otworzyła oczy jej sytuacja nie zmieniła się.
Tak bardzo łudziła się, że jednak gdy zamknie na chwilę powieki i mocno się
skoncentruje to obudzi się z tego koszmaru. Niestety rzeczywistość nie była tak
łaskawa. Dalej znajdowała się w dużym, opuszczonym hangarze, gdzieś zapewne na
obrzeżach miasta. Siedziała na drewnianym, niewygodnym, starym i skrzypiącym
krześle, do którego była przywiązana. Na policzku Zivy widniał czerwony ślad po
uderzeniu. Miała również rozciętą wargę. Jej ubranie było brudne i gdzieniegdzie
poszarpane. Maluszek w jej brzuchu niespokojnie się wiercił czując jej podenerwowanie.
Jednak Ziva w tej całej chorej sytuacji nie była sama.
Nie wiedziała czy ma się cieszyć czy płakać, bo tak na prawdę to ona wciągnęła
Susan w tę kaszanę. Kobieta siedziała na wprost Zivy, również na starym krześle
i również była do niego przywiązana. Z tą jedną mała różnicą - miała
przyczepioną do ciała bombę, której licznik wskazywał pięć minut do eksplozji.
Tylko pięć minut a one są tu już niespełna godzinę. A z ich lewej strony stała
niczym zaczarowana kamera, która nadawała online obraz.
- Nasi faceci nie będą z nas dumni - zakpiła Susan, rozglądając
się.
- Wybacz, że cię w to wciągnęłam - powiedziała Ziva przepraszająco.
- Obie siedzimy w tym po uszy, a poza tym to ja wyciągnęłam
cie na ten głupi spacer - zażartowała nerwowo Susan - Nie sądziłam, że tak to
wszystko się skończy - dodała smętnie. Jej ugięte w kolanach nogi nerwowo
podskakiwały. Nie zwracała uwagi na sznury okalające jej kostki.
- Szlag! - wrzasnęła wnerwiona Ziva - Ja chce urodzić
to dziecko! - krzyknęła i spojrzała prosto w stronę kamery - Proszę - szepnęła
łamiącym się głosem, a po jej policzkach spływały łzy.
Kiedy przeniosła wzrok na Susan widziała, ze i ona
ledwo się trzyma.
- Oni sobie nie poradzą bez nas - jęknęła,
przygryzając wargi. W dłoni trzymała mocno ściśniętą obrączkę. Czuła, że i ją
zaczynają emocje dławić.
- Są silni - Ziva próbowała przekonać koleżankę, a
jednocześnie samą siebie. jednak wiedziała doskonale, że ich śmierć będzie druzgocząca
dla obu mężczyzn. Bała się, że mogą tego nie przeżyć. Zdawała sobie sprawę, że
nawet jeśli Tony’ego ciało przeżyje to jego dusza będzie martwa. Ale wiedziała
jednocześnie, że będzie wciąż żył, czego nie mogła być pewna przy mężu Susan.
Po tym, co kobieta jej opowiedziała, co przeżyli razem, co Nathan przeżył...
Ziva wątpiła by... z obu niewiele zostanie... Puste ciała.
Ta myśl ją przerażała.
Spojrzała na wyświetlacz. Niespełna dwie minuty.
Jako oficer Mossadu przyjęłaby twardo i chłodno taką
sytuację. Ale nie jako agentka NCIS i na dodatek przyszła matka.
- Ziva - jęknęła przerażona Susan.
Gdyby tylko obie mogły się teraz przytulić.
Jednocześnie obie spojrzały na kamerę i powiedziały do swoich mężczyzn:
- Kocham cię - po tych słowach zamknęły oczy, a chwilę
później nastąpiła eksplozja.
Siedziba NCIS, Navy Yard - 3 godzin wcześniej
Im głębiej wchodzili w tę sprawę, tym coraz mniej podobało
im się to co odkrywali, a raczej czego nie odkrywali. Po bliższemu przyjrzeniu się ofiarom znaleźli w końcu upragniony mianownik. Wojskowe, tajne eksperymenty
medyczne, podczas których chciano wyszkolić super żołnierzy do walki z
terroryzmem. Ci ludzie poddawani byli jednym słowem praniu mózgu, który tak na prawdę
służył stworzeniu elitarnych zabojców-maszyny, którzy nigdy nie mieli prawa podważyć
decyzji przełożonych. Agenci znali doskonale takiego typu programy. Ianto sam
był częścią podobnego eksperymentu, ale na szczęście teraz pracował dla nich.
Jednak Ziva doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to właśnie Ianto powinien
najlepiej rozumieć tego szaleńca.
- I rozumiem - powiedział Barrowman, gdy siedzieli i
dyskutowali na temat sprawy - Dokładnie postąpiłbym tak samo. Chce rozgłosu i
by jego oprawcy cierpieli to właśnie to otrzymuje.
- Tu chodzi o coś więcej - wtrącił Gibbs. Ziva
wiedziała, że obaj z Carterem chłodno analizują każdą możliwość i ewentualność,
ale nie było mowy o przypadku. Myśląc o sprawie nagle jej myśli wybiegły do
czegoś innego. Charlisle Carter i Nathan Carter - czy tych dwóch łączyło
pokrewieństwo czy tylko była to zbieżność nazwisk. Ziva potrząsnęła głową, nie
czas na to. Teraz mieli szaleńca na wolności. Dogrzebali się do danych
personelu, który brał udział w tym eksperymencie i wszystkie główne osoby już nie żyły. Zatem pozostawało pytanie czy nastąpią kolejne zamachy i na kogo?
Trzech największych speców, czyli Tim, Abby i Ash, próbowało od kilku godzin
odkodować wiadomość, którą dostał Sekretarz.
Nagle z zamyślenia ich wszystkich wyrwał telefon.
Gibbs wyciągnął komórkę i odebrał.
- Gibbs, Gibbs, Gibbs - dotarł do nich wszystkich
podekscytowany głos Abby - Udało się!
David ucieszyła się. Możliwe, że po trzech godzinach
mieli w końcu przełom w śledztwie.
- Chyba jednak nie - zaalarmował ich Alex, wskazując
na plazmę. Na wszystkich ekranach obraz zaczął mrugać, szwankować, jakieś
dziwne cyfry i literki po monitorach zaczęły przemykać.
- Zawirusował cały system! - usłyszeli krzyk Abby.
Tony szybko podszedł, wziął od Gibbsa komórkę i włączył na tryb głośno mówiący.
- Mów Abby! - polecił zdenerwowany Gibbs, a wszyscy w przestrzeni
biurowej nastawili uszu.
- Zawirusował cały budynek. Odciął nas od wszystkiego.
Trochę potrwa zanim usuniemy wirusa i postawimy od nowa system - tłumaczyła
zdenerwowana Abby.
- Szlag by to - warknął Carter.
Ziva coraz mniej rozumiała. Dlaczego atakował budynek
NCIS? Może tu chodziło o jakiegoś agenta, który prowadził przed laty tą sprawę?
- Kto prowadził sprawę Bombiarza? - odezwała się Ziva.
- Marcus Ferguson i Scott Damien - przeczytała
Samantha - Jeden przeszedł na emeryturę i przeprowadził się na Alaskę, a drugi
zostawił NCIS i teraz pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej.
- Musimy się jakoś z nimi skontaktować tylko jak, jak
system padł? - zapytał Tony. Wcale, a wcale nie podobała mu się ta sprawa.
- Mam wydrukowany adres, gdzie pracuje Damien, można
do niego pojechać - zaproponowała Samantha.
- Sam, bierz DiNozzo ze sobą i jedzcie. My idziemy na
rozmowę z Dyrektorem i sekretarzem. Ianto, zapytaj czy twoi starzy znajomi nie
mogą nam pomóc jakoś - Carter rozporządzał zadania.
- Ziva idź na lunch z Alexem - rozkazał Gibbs - Zakup
też dla nas jedzenie i kawę - dodał, a widząc protestujący gest od Zivy,
uciszył ja srogim spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu.
Wszyscy rozbiegli się w swoje wyznaczone strony. Ziva
spojrzała na Alexa, który bezbronnie wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że nie
będzie wyżywać się na nim, za to, ze została przydzielona do takiego zadania.
Zivie nie podobało się to, że Gibbs oddelegował ją na lunch i zaopatrzenie ich
w jedzenie. Ziva wzięła ponownie do ręki teczkę z wydrukowanymi informacjami.
Przewróciła kilka kartek i znalazła listę żołnierzy, którzy brali udział w
eksperymentach. Teraz tylko potrzebowała dostępu do Internetu i sprawdzić ilu z
nich żyło i gdzie przebywało. Złożyła kartkę i włożyła do kieszeni płaszcza.
- Czas na lunch - rzuciła w stronę kolegi i oboje
ruszyli w stronę windy.
***
Czterech. Tylu im pozostało, gdy sprawdzili wszystkich
z listy. Większość z żołnierzy nie zyła lub była w kiepskim stanie
przetrzymywana w zamkniętych zakładach czy to psychiatrycznych czy też karnych.
Zatem pozostało im tylko czterech do sprawdzenia. Ziva odhaczała kolejnych,
którzy według niej nie pasowali do schematu.
- Dawidson jest za stary. Miałby z siedemdziesiąt parę
lat. A Crooproft ma Parkinsona daleko posuniętego - czytał informacje Alex.
Oboje zabukowali się w kawiarence internetowej niedaleko ich ulubionej knajpki,
gdzie wszyscy agenci z Navy Yardu się zaopatrywali w jedzenie.
- Czyli Patrixon i Sparkney - westchnęła Ziva.
- Patrixon uległ wypadkowi dziesięć lat temu i jest
sparaliżowany - przeczytał Kallen - Mieszka cztery przecznice stąd.
- A Sparkney? - dopytywała zrezygnowana. Nagle jej
komórka zasygnalizowała przybycie wiadomości.
“Jestem w Stanton Park, jeśli masz ochotę na kawę i
pogawędkę. Susan”
Ziva uśmiechnęła się. Jej nowa znajoma była nadal w
mieście i proponowała jej spotkanie. I to całkiem niedaleko mieszkania
Patrixona.
- Sparkney wyjechał do Indii i wstąpił do zakonu
buddystów - oznajmił Kallen.
- Jest mnichem? - zdziwiła sie Ziva. Przez chwile
wpatrywała sie raz na adres Patrixona a raz na swoja komórkę.
- Słuchaj, koleżanka chce sie spotkać. Dobrze mi zrobi
pogadanie z kimś w przerwie a jednocześnie możemy zahaczyć i sprawdzić
Patrixona, bo mieszka niedaleko parku, gdzie mam sie z koleżanka spotkać -
zaproponowała.
- Gibbs nie będzie... - zaczął lecz Ziva go uciszyła.
- To nasz jedyny ślad. Tylko pojedziemy porozmawiać,
nic więcej - zaznaczyła ostro i stanowczo. Kiedy Alex skinął głową, wysłała
wiadomość Susan, że się zgadza i będzie za godzinę.
***
Kiedy podjechali pod budynek, poczuła jak maluszek
niesfornie kręci jej się w brzuchu, dlatego położyła na nim dłoń i pogładziła.
- Wszystko w porządku, brzdącu - zapewniła go -
Upierdliwiec jak jego ojciec - sarknęła, uśmiechając się i kręcąc głowa. Kiedy
wysiedli i podeszli do drzwi, nie zdążyli zapukać, gdy się otworzyły i w
drzwiach stanął mężczyzna około czterdziestu lat.
- Martin? - zdziwił się Alex. Ziva również poznała
Martina, jednego z ich analityków.
- Eh, tak... no... zaprosiłbym was do środka, ale
właśnie mojemu ojczymowi pogorszyło się i czekamy na karetkę... e, no... -
tłumaczył się nerwowo i zaglądał raz na drogę, a raz do środka jakby nasłuchując
- Pewnie zaraz tu będą.
- Przyjdziemy innym razem - rzucił Alex i cofnęli się
z Zivą.
Kiedy wsiedli do samochodu wymienili tylko znaczące spojrzenia.
- Nie wydawał ci się jakiś podejrzany? - zapytał nagle
Alex.
- Podrzuć mnie do parku. Sam wracaj po resztę i
przyjedźcie tu to sprawdzić, bo mam złe przeczucia. Martin jest pasierbem
Patrixona? - Ziva próbowała ogarnąć sytuacje. Zachowanie Martina zdradzało, że
coś było nie tak i nie chodziło tu o pogarszający się stan zdrowia ojczyma.
- Jesteśmy w kontakcie, tylko nie rób niczego głupiego
- poprosił ja Alex, gdy zatrzymał wóz przy parku.
- Hej, idę tylko na spotkanie z koleżanką, co może się
złego stać? - zapytała niewinnie Ziva. Nie miała zamiaru sama pchać się do domu
podejrzanego. Wolała poczekać na resztę zespołu. A poza tym była umówiona.
Zatem posłała łagodny uśmiech Alexowi i wyskoczyła z samochodu, bo już widziała
zbliżającą się w ich kierunku Susan. Alex machnął dłonią i odjechał, podczas
gdy Susan podbiegła do Zivy.
- Hej - przywitała się.
- Hej, biegasz w taka pogodę? - zapytała Ziva widząc
sportowy ubiór, w jakim była kobieta.
- Gdybyś musiała siedzieć pięć godzin na nudnej
konferencji to też byś potem poszła pobiegać - zaśmiała się Susan. Ziva
dostrzegła mężczyznę czającego się w pięciometrowej odległości za Susan.
- Ochrona - uśmiechnęła się Susan, próbując złapać
oddech - Świetnie, że dałaś się wyciągnąć na spacer do parku. Pewnie macie
pełne ręce roboty.
- O, tak - westchnęła Ziva. Obie panie nie zauważyły Wana,
który nagle pojawił sie na ulicy i zatrzymał tuz przed nimi.
- Susan! - krzyknął ostrzegawczo mężczyzna i wyciągnął
broń. Drzwi Wana otworzyły się i dwóch zamaskowanych ludzi wciągnęło kobiety do
środka, po czym z piskiem ruszyli nie zamknąwszy drzwi, z powodu kul
wystrzeliwanych przez ochroniarza Susan.
Chandni ja uwielbiam, gdy jesteś ZUA KOBIETA i w dodatku wredna. Ale nie zabijaj mi tutaj Zivy! I to w takim momencie! I jeszcze Susan. Chcesz, żeby reszta zespołu zeszła na zawał?? Zwłaszcza Gibbs. A co ma teraz zrobić biedny Tony?? No co?? Przecież on bez Zivy nie da sobie rady... Niedobra Ty. Pisz dalej, szybciutko... Teraz już nie masz wyjścia, musisz wszystko wyjaśnić.
OdpowiedzUsuńAha, zapomniałam dodać. Świetny wygląd bloga, samych przystojniaków dałaś... Mniam. :D
OdpowiedzUsuńnie no nikogo nie zabijesz...tylko mi Zivę i jej maluszka, vel Tony malutki, diabełek taki jak jego tata..no weź, nie rób mnie tego bo się z dywanu rzucę na podłogę i mogę nie przeżyć :< :D
OdpowiedzUsuńCzekam co dalej, wkręciłam się na maksa !
A w dodatku te zdjęcie na samej górze nowe *.*