czwartek, 18 kwietnia 2013

Tiva cz. 4

A/N: No jestem rewelacyjna i zbyt łaskawa bo już macie nowy rozdział :D A ja lubię tak trzymać was w napięciu :D Mi też bardzo tapetka się spodobała :D Lovatic - mam nadzieję,  że masz miękka podłogę :P Alexandertto - sama podjudzasz :P Miłego czytania ;) Chyba tylko rozdział lub dwa jeszcze przed nami :) Miłego czytania.

** Chandni **



Zostały wepchnięte do starego hangaru, gdzie już czekały na nie dwa krzesła. Ziva bacznie obserwowała otoczenie. Obie z Susan próbowały stawić opór, ale zakończyło się to tym, ze przystawiono broń Zivie do brzucha. Co to, to nie! Nie miała zamiaru narażać swojego dziecka. Chociaż i tak sytuacja wymknęła się spod kontroli i była dramatyczna. Związano im obu ręce i tak wyprowadzono z furgonu i wprowadzono do hangaru. Prowadziło je dwóch dresiarzy. Zapewne niezbyt inteligentki, ale za to ochoczy do przywalenia komuś i nadmiernego wymachiwania bronią. Kiedy zostały pchnięte na krzesła od razu zostały do nich przywiązane sznurami i jednocześnie przeszukane. Od razu został zabrany Zivie nóż. Susan nie miała przy sobie broni, tylko telefon komórkowy, który został zniszczony tak samo jak został zniszczony Zivy.

Z ich lewej strony, na statywie stała niewielka kamerka.
- Cudnie - westchnęła Ziva, przewracając oczyma i obserwując jak dresiarze oddalają się w stronę stolika, na którym stał laptop, który był przekaźnikiem.
- Witajcie w Bombowym Show - sarkazm i kpina - tak Susan broniła siebie przed popadnięciem w przerażenie.
Jeden z dresiarzy wziął komórkę i wykonał telefon, przekazując swojemu szefowi – zapewne Martinowi – że wykonali zadanie. Następnie krzyknęli do nich, że audycja pójdzie do ich szefa i do ‘Psów wojskowych’. Cudowna nazwa, zakpiła w myślach Ziva. Gdyby była tylko w stanie się uwolnić… Nagle jeden z dresiarzy wrócił się, uświadomiwszy sobie, że nie zostawili jednej rzeczy – bomby. Spojrzał na Zivę a potem na Susan i bez wahania przymontował drugiej kobiecie do ciała bombę i nastawił licznik.
 - Narka – uśmiechnął się wrednie i wybiegł z pomieszczenia, ryglując za sobą drzwi.
 - Szlag! – warknęła Ziva, próbując rozluźnić krępujące ją sznury. Widziała, że Susan robi to samo.
 - Nie puszczają. Trzeba to im przyznać – sarknęła Susan, rozglądając się po pomieszczeniu – Jak się czujesz?
 - Cudnie – zakpiła Ziva – tyle, że to ty masz na sobie bombę.
 - Ile czasu? – dopytywała Susan.
 - Pięćdziesiąt-osiem minut, szaleństwo – odparła Ziva.
 - Wiec… - zaczęła Susan. Ziva spojrzała na nią. Wiedziała, co zamierza Susan zrobić – zacząć rozmowę by rozproszyć je obie.
 - Sprawa dotyczy Wojskowego Bombiarza, który kiedyś był poddany praniu mózgu przez tajne laboratorium – skróciła historię Ziva. Nie mogła uwierzyć, że ponownie jakiś szaleniec próbował zniszczyć jej życie, tylko dlatego, że jego zostało zniszczone i to na dodatek nie z jej winy.
 - Jak ja ten motyw uwielbiam – syknęła cynicznie Susan – Tacy są najgorsi. Zaraz po szaleńcach-fanatykach, którzy chcą zawładnąć całym światem i podporządkować go sobie.
 - Oh, czyli masz doświadczenie w tym temacie – Ziva postanowiła pociągnąć koleżankę trochę za język skoro i tak maja zginąć. Miała kilka pytań przygotowanych i chciała je zadać na spacerze, ale skoro tu są to czemu nie.
 - Szaleńcy-fanatycy próbowali nam zniszczyć życie i prawie im się to udało – powiedziała Susan, lekko zmęczonym głosem.
 - Jako oficer Mossadu doświadczyłam wiele… od różnych złych osób – wyznała Ziva z goryczą w głosie.
 - Zdaję sobie z tego sprawę – zapewniła ja Susan – Nie było ci łatwo.
 - Będziemy wylewać teraz… - zaczęła z przekąsem Ziva, a Susan wpadła jej w słowo:
- Czemu by nie – wzruszyła ramionami – I tak nigdzie nie ruszymy się.
 - Nie lubię rozmawiać o sobie i swoich uczuciach – zaznaczyła stanowczo Ziva, chociaż od razu przypomniała sobie, że przecież zaledwie jeszcze dzisiejszego ranka niemal wyżalała się na ramieniu tej kobiety.
 - Mam już doświadczenie w rozmowach z takimi osobami jak ty, Zivo – zapewniła ją Susan.
 - Czym właściwie się zajmujesz? – zapytała zaciekawiona Ziva. Chciała poprzez to pytanie przejść do głównego odnośnie jej męża.
 - Jestem geologiem współpracującym z firmą UnitLine, która finansuje przedsięwzięcia naukowe na skale międzynarodową – wyjaśniła. Ziva zauważyła, że jak na geologa to całkiem jest opanowana w zaistniałej sytuacji.
 - Musiałam nauczyć się opanowania, zahartować się i umieć postawić na swoim – wyjaśniła, jakby rozszyfrowała myśli Zivy.
 - To było aż tak widoczne? – zdziwiła się agentka.
 - My kobiety mamy szósty zmysł, zapomniałaś? – zaśmiała się Susan, a Ziva wraz z nią. Musiała przyznać, że dziewczyna miała rację.
 - A twój mąż? – zapytała, a Susan szybko odpowiedziała:
 - Jest wykładowcą na Harvardzie – po tych słowach znacząco spojrzała na kamerę. Ziva zrozumiała, że więcej nie powie, ale przyjęła do wiadomości, że powinna zaufać. Miała nadzieję, że Susan ma jakiś plan, albo jej mąż. Przecież w parku został się jej ochroniarz. Dopiero teraz uświadomiła sobie Ziva, że Alex pewnie dotarł do pracy i wszystkich zawiadomił. Pewnie pojechali do Patrixona, a kiedy nie będą mogli się z nią skontaktować zaczną szukać. Chyba, że siedzą i oglądają przekaz, ale jak skoro system padł?
 - Mają hakera – szepnęła Ziva. Czyli była jeszcze jedna osoba.
 - Mięśniacy od brudnej roboty i dwa mózgi? – podążyła jej tokiem myślenia Susan. Ziva ucieszyła się, że obie tworzą tak zgrany duet.
 - Niezły z nas tandem – zażartowała na głos.
 - Gdyby nie okoliczności – westchnęła Susan – Macie już imię? – wypaliła nagle.
 - Jeszcze nie… widziałaś jaka byłam na niego zła – westchnęła Ziva i teraz zakpiła sama z siebie. Człowiek nigdy nie wie, co go może spotkać i nie powinien zostawiać pewnych spraw na później.
 - Syriusz zawsze powtarza, że było mu lepiej gdy nas nie znał – zaśmiała się na wspomnienie Susan.
 - Syriusz? – podłapała Ziva. Chciała wyciągnąć od dziewczyny jak najwięcej.
 - Przyjaciel Nathana. Znają się od dziesięciu lat – powiedziała na głos, a ruchami warg bezgłośnie powiedziała: FBI.
 - Kiedy pozwalasz komuś się zbliżyć to zawsze podwójnie boli – zauważyła Ziva.         
 - Zawsze boli, ale nie możemy przejść przez życie nie kochając, nie troszcząc się o innych bo taki nie jest sens naszego istnienia – stwierdziła Susan – Wszyscy, gdy nas widzą a nie znają naszej historii zazdroszczą nam tego szczęścia i miłości. Uważają, że jesteśmy parą, której nic nie może zaszkodzić i się mylą.
 - Dlaczego? – zdziwiła się Ziva.
 - Nate unika mnie od momentu, kiedy poszliśmy się przebadać. Kiedy ustatkowało się wszystko, po prostu nagle uderzył w nas instynkt rodzicielski. Po naszym spotkaniu dostałam telefon, że są wyniki. Oboje poszliśmy je odebrać… - Susan zwiesiła głos, a do jej oczu napłynęły łzy.
 - Nie możecie mieć dzieci – zrozumiała Ziva. Chciała pocieszyć Susan jakoś. Przecież są różne metody.
- Nate nie może i kiedy zobaczyłam jego wyraz twarzy, gdy lekarz nam to powiedział… - mówiła smutnym głosem. Ziva widziała ból rysujący się na jej twarzy – Nie chciał ze mną potem rozmawiać… Wiesz, Zivo… wszyscy myślą jaka to z nas cudna para, i że pewnie wszyscy się cieszyli z naszego małżeństwa, ale powiem ci, że prawda jest inna. Kiedy się pobieraliśmy to moi rodzice i ojciec Nathana odradzali nam to. Nathan sam nie był pewny… tu nie chodziło o jego uczucia, bo kocha mnie szaleńczo, ale o niego samego… o to jakie piętno pozostawiły w nim tamte wydarzenia. Wiem, że byłaś przetrzymywana w Somalii… - wyznała i spojrzała stanowczo na Zivę.
 -Bili mnie, poniżali, chcieli wyciągnąć informacje, głodzili… - wymieniała Ziva – Próbowali złamać poprzez podtapianie. Zmęczyć tym, ze przez kilka dni nikt do mnie nie przychodził a ja siedziałam z workiem założonym na głowie i nie wiedziałam, co dzieje się wokół mnie… Straciłam nadzieję na ratunek i tylko czekałam, aż Salim mnie zabije – wyznała szczerze. Nagle dotarło do niej to, co próbowała powiedzieć Susan. Jej męża torturowano!
 - Kto? – zażądała odpowiedzi Ziva, zaciskając nerwowo związane dłonie. Miała ochotę dorwać i boleśnie zabić tego szaleńca, który skrzywdził tych dwojga.
 - Jugodin… - szepnęła Susan, krzywiąc się na sam dźwięk tego nazwiska.
Ziva zamarła, zamrugała gwałtownie i wpatrywała się blada i przerażona w kobietę siedzącą naprzeciwko niej. Każdy szaleniec przeszedł jej przez myśli, ale nie ten najgorszy. Poczuła jak robi się jej nie dobrze i duszno. Różnych zwyrodnialców i szarlatanów napotkała na swojej drodze ale Jugodin był najbardziej perfidny, wyrafinowany i najbardziej zły z nich wszystkich.
 - Jak długo? – wycedziła starając się zapanować nad sobą i swoimi emocjami. Miała nadzieję, że maluszek się uspokoi bo i on się podenerwował.
 - Trzy dni – odparła smętnie Susan – A potem cała lawina następstw… Nawet nie wiesz jak długo zajęło mi przekonanie Nathana by po domu chodził bez koszulki, a już nie wspomnę o seksie… Cały czas wmawiałam mu, że kręcą mnie te blizny, a poza tym ma seksownie wyrzeźbione ciało – zaśmiała się przez łzy Susan.
 - Nie potrafię sobie tego wyobrazić… Musicie być niezwykle silni i wasze uczucie… - Ziva pokręciła głową z niedowierzaniem. To przez co przeszli po prostu nie mieściło się w głowie.
 - Nie mieliśmy czasu na odpoczynek… - kontynuowała Susan – Musieliśmy powstrzymać szaleńców-fanatyków przed zniszczeniem jakie chcieli wprowadzić… Kiedy musieliśmy sie rozdzielić… to najbardziej bolało. Ledwo go odzyskałam i bałam się jak cholera, że już go nie zobaczę… Uśmiech jaki mi ofiarował, gdy wróciliśmy i ponownie się spotkaliśmy… To jakby na nowo słońce zajaśniało. I ten taniec w ogrodzie Watykańskim w deszczu. Śmialiśmy się jak dzieciaki – Susan rozpromieniła się na to wspomnienie – A ty i Tony? – zapytała, sięgając ramieniem i ocierając spływającą po policzku łzę. Było jej niewygodnie to uczynić z powodu związanych rąk, ale chciała osuszyć policzki z łez.
 - Traktowałam go jak partnera. Na dodatek nieznośnego, który potrafił mnie zawsze zaskoczyć kiedy myślałam już, że go rozgryzłam – zaczęła Ziva z lekkim uśmiechem – zawsze troszczyliśmy się o siebie. Podświadomie byliśmy zazdrośni, gdy któreś miało kogoś. Kiedy Tony zabił mojego chłopaka w samoobronie byłam wściekła… na Tony’ego. Darzyłam Michaela uczuciem, ale jak się okazało zostałam wykorzystana tylko przez niego i mojego ojca. Ulokowałam niewłaściwie i uczucia i zaufanie – przyznała z goryczą zawodu w głosie – Po Somalii musieliśmy z Tony’m na nowo nauczyć się sobie ufać. Na nowo poznać. Mój kolejny wybór, Ray, okazał się kolejnym błędem i niepowodzeniem. Za to poczułam, że z Tonym zbliżamy się jeszcze bardziej. Nie mogłam uwierzyć, kiedy pojawił się dla mnie w Somalii… pozwolił by Salim go przesłuchiwał… Cały czas tylko dowodził jak bardzo mu na mnie zależy… Wtedy i później… kiedy mój ojciec został zamordowany… Ale to, co wy przeszliście… tego się słowami nie da opisać – zaznaczyła – Serio, wasza historia zmusza do myślenia.
 - Może jednak nie powinniście brać z nas przykładu… - westchnęła ciężko Susan. Ziva wyczuła w jej głosie lekkie zrezygnowanie.
 - O nie, moja droga! – rzuciła podniesionym głosem David – Jeśli wy się poddacie, to dla nas nie będzie przyszłości! – zaznaczyła stanowczo.
 - Zważywszy na naszą bombową sytuację teraz… - uśmiechnęła się krzywo Carter – To ile nam zostało? – zapytała.
 - Dwadzieścia minut – odpowiedziała po chwili Ziva. Chciało jej się wyć. Hormony strasznie ją rozregulowały. Była nadzwyczaj uczuciowa. Nie chciała jednak o tym teraz myśleć. Wiedziała, że jeśli zacznie żałować tego, co by było gdyby, to po prostu oszaleje teraz. Zatem wznowiła ich rozmowę – Jesteś upartą laską, zatem… jeśli byśmy przeżyły…
 - Dorwę męża i przypomnę mu, że przysięgał mi, że mnie nie opuści nie ważne co i na dodatek zrobił to przed Bogiem – zapowiedziała stanowczo Susan.
Zivie podobało się jej bojownicze nastawienie. Była silną, stanowcza kobietą po przejściach, której los nie oszczędzał.
Ziva nie myślała za bardzo o rodzinie i dzieciach. Nie tak ja wychował ojciec. Eli wychował ją na mordercę a nie na matkę. Dla niej ciąża to było zaskoczenie. Nie planowali tego z Tony’m. Co nie oznaczało iż nie cieszyła się. Dlatego współczuła z całego serca Susan, która bardzo pragnęła dziecka. I to pragnienie mogło nie zostać spełnione.

Kiedy otworzyła oczy jej sytuacja nie zmieniła się. Tak bardzo łudziła się, że jednak gdy zamknie na chwilę powieki i mocno się skoncentruje to obudzi się z tego koszmaru. Niestety rzeczywistość nie była tak łaskawa. Dalej znajdowała się w dużym, opuszczonym hangarze, gdzieś zapewne na obrzeżach miasta. Siedziała na drewnianym, niewygodnym, starym i skrzypiącym krześle, do którego była przywiązana. Na policzku Zivy widniał czerwony ślad po uderzeniu. Miała również rozciętą wargę. Jej ubranie było brudne i gdzieniegdzie poszarpane.  Maluszek w jej brzuchu niespokojnie się wiercił czując jej podenerwowanie.


Jednak Ziva w tej całej chorej sytuacji nie była sama. Nie wiedziała czy ma się cieszyć czy płakać, bo tak na prawdę to ona wciągnęła Susan w tę kaszanę. Kobieta siedziała na wprost Zivy, również na starym krześle i również była do niego przywiązana. Z tą jedną mała różnicą - miała przyczepioną do ciała bombę, której licznik wskazywał pięć minut do eksplozji. Tylko pięć minut a one są tu już niespełna godzinę. A z ich lewej strony stała niczym zaczarowana kamera, która nadawała online obraz.
- Nasi faceci nie będą z nas dumni - zakpiła Susan, rozglądając się.
- Wybacz, że cię w to wciągnęłam - powiedziała Ziva przepraszająco.
- Obie siedzimy w tym po uszy - zażartowała nerwowo Susan - Nie sądziłam, że tak to wszystko się skończy - dodała smętnie. Jej ugięte w kolanach nogi nerwowo podskakiwały. Nie zwracała uwagi na sznury okalające jej kostki.
- Szlag! - wrzasnęła wnerwiona Ziva - Ja chce urodzić to dziecko! - krzyknęła i spojrzała prosto w stronę kamery - Proszę - szepnęła łamiącym się głosem, a po jej policzkach spływały łzy.
Kiedy przeniosła wzrok na Susan widziała, ze i ona ledwo sie trzyma.
- Oni sobie nie poradzą bez nas - jęknęła, przygryzając wargi. W dłoni trzymała mocno ściśniętą obrączkę. Czuła, że i ją zaczynają emocje dławić.
- Są silni - Ziva próbowała przekonać koleżankę, a jednocześnie samą siebie. jednak wiedziała doskonale, że ich śmierć będzie druzgocząca dla obu mężczyzn. Bała się, że mogą tego nie przeżyć. Zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli Tony’ego ciało przeżyje to jego dusza będzie martwa. Ale wiedziała jednocześnie, że będzie wciąż żył, czego nie mogła być pewna przy mężu Susan. Po tym, co kobieta jej opowiedziała, co przeżyli razem, co Nathan przeżył... Ziva wątpiła by... z obu niewiele zostanie... Puste ciała.
Ta myśl ją przerażała.
Spojrzała na wyświetlacz. Niespełna dwie minuty.
Jako oficer Mossadu przyjęłaby twardo i chłodno taką sytuację. Ale nie jako agentka NCIS i na dodatek przyszła matka.
- Ziva - jęknęła przerażona Susan.
Gdyby tylko obie mogły sie teraz przytulić. Jednocześnie obie spojrzały na kamerę i powiedziały do swoich mężczyzn:
- Kocham cię - po tych słowach zamknęły oczy, a chwilę później nastąpiła eksplozja i z hukiem otworzyły się zaryglowane drzwi od hangaru.  

3 komentarze:

  1. Mam miękką, bo akurat pies leży ! Kurczę dziewczyny się rozgadały *.* Eksplozja i hangar się otwiera..i koniec na tym ?! Ty wiesz jak mnie w niepewności trzymać :D nie zasnę normalnie jak się nie dowiem co dalej z Zivą i Susan :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Chandni, normalnie, doprowadzisz mnie kiedyś do zawału!! Znowu zakończyłaś w takim momencie, że teraz mam pełną głowę domysłów. No i ta rozmowa... Jak widać Zivie potrzebna jest taka przyjaciółka... Czasami dobrze jest się komuś zwierzyć z tego co w nas siedzi co nas boli. Facet nie zawsze się do tego nadaje. Zwłaszcza własny facet. Kobiety mają w sobie jakiś taki instynkt i chronią tych swoich mężczyzn przed troskami. I nie zawsze wszystko im mówią, żeby ich nie martwić...
    Koniec filozofowania :D Czekam na kolejny odcinek z ogromną niecierpliwością. Jak zwykle zresztą :D

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...