piątek, 26 kwietnia 2013

Tiva cz. 7 cross


A/N: Zmieniamy teraz lekko tryb pisania. Zamiast zakładać nowego opowiadania postanowiłam to rozszerzyć o wyjazd chłopaków. Tiva będzie jak najbardziej w tej części w rozmowach chłopaków lub osobiście będziemy przenosić się do USA. Zatem należy czytać całość by wiedzieć co i jak :) Mam nadzieje, że już odratowałyście sie po zawale związanym z końcówka odcinka. Miłego czytania.

** Chandni **



Zegarek na jego przegubie piknął dając do zrozumienia, że wybiła właśnie pełna godzina. Siedział w ciemnej sypialni, do której wpadały nikle promienie światła z korytarza. Przy fotelu, na którym siedział stał spakowany wojskowy plecak. Wstał i drżącą ręką położył kopertę obok lampki nocnej. Podjęcie tej decyzji było cholernie trudne i bolesne dla niego, ale wiedział, ze musi to zrobić. To wszystko, co ostatnio się działo… nagonka IA i DoD, śmierć Jake’a, powracające objawy PTSD, porwanie Susan i Zivy oraz to, że nie mogą mieć dziecka było zbyt wielkim ciężarem dla niego. Ostrożnie nachylił się i pocałował de litanie żonę w policzek. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił plecak i wyszedł z sypialni. Gasząc za sobą światła zszedł do holu, gdzie założył bejsbolówkę i naciągnął na nią kaptur bluzy. Wiedział doskonale, że teraz agenci przed jego domem będą właśnie się zmieniać, zatem wykorzysta ten moment by się wymknąć. Wyślizgnął się w ostatniej chwili i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Miał ustalony plan dotarcia na lotnisko, lecz uległ on zmianie, gdy tylko skręcił w boczną uliczkę.
 - Wsiadaj – rozkazał surowo mężczyzna opierający się o maskę czarnego SUV’a.
- Co ty tu do cholery robisz? – odpowiedział gniewnie.
Shardiff chwycił go jak nieznośne dziecko i bez zbędnych ceregieli pchnął w stronę drzwi od strony pasażera. Nathan wsiadł do samochodu, wrzucił plecak na tylne siedzenie, zapiął pas i oparł głowę o szybę. Nawet nie pofatygował się by zdjąć kaptur i czapkę. Shardiff zasiadł za kierownicą i machinalnie dłonią zerwał mu kaptur i czapkę z głosy. Nathan próbował go powstrzymać, lecz nie udało mu się. Jego refleks był nieco wolniejszy.
 - Kurwa, aż tak źle? – rzucił niezadowolony z widoku jaki ujrzał Shardiff. Nathan miał włosy zgolone na trójkę, podkrążone i zaczerwienione oczy od niewyspania i przepracowania, kilkudniowy zarost i bladą cerę. Wydawał się również chudszy niż Shardiff pamiętał. Jednym słowem wyglądał jak siedem nieszczęść.
 - Nie, jest zajebiście – odparł wkurzony i podirytowany Nathan, że ktoś pokrzyżował mu plany – Zadałem ci pytanie?
 - A jak myślisz? – odparł Shardiff, odpalając silnik i ruszając w drogę na lotnisko.
 - Syriusz kazał ci mnie niańczyć? – zakpił.
 - ja bym to nazwał wsparciem taktycznym – Shardiff wyszczerzył się w obłudnym uśmiechu.
 - Nie odwiedziesz mnie od tego – zapewnił ostro Carter, rzucając wyzywające spojrzenie mężczyźnie.
 - Nawet nie mam takiego zamiaru – stwierdził Shardiff.
 - Jak Ziva i Tony? – zapytał Nathan, chcąc zmienić temat.
 - Zapewne pogodzili się, okazali uczucia i teraz wtuleni smacznie śpią – odparł Shardiff.
 - Chociaż oni – westchnął Nathan i zamachał palcami przed prawą skronią.
 - Leki – warknął Shardiff. Nie podobało mu się to wcale a wcale ale przecież nie zmusi go siłą do zostania w domu i udawania, że nic się nie dzieje jak się działo.
 - Nie martw się, jakieś resztki poczytalności jeszcze pozostały tam – zakpił stukając się knykciem w ogoloną głowę.
 - Zabawne, kurwa, ha ha – odparł Shardiff – Może lepiej skaczmy to dogryzanie sobie i powiesz mi co jest grane? – miał nadzieję, że zmusi Cartera do rozmowy. Z tego, co powiedział mu wicedyrektor Whitening, to Nathan nie był ostatnimi czasy zbyt rozmowny i wylewny jeśli tyczyło się jego uczuć. A przecież jeszcze nie tak dawno Nathan dawał mu w Alexandrii rady odnośnie…
 - Gdzie ten mądrala, który dawał mi niedawno rady odnośnie związków, wyborów i nie pozwolenia by przeszłość zniszczyła mu teraźniejszość? – zapytał na głos Shardiff, rzucając wyzywające spojrzenie Nathanowi.
 - Ma kryzys – odparł chłodno Nathan, krzyżując ramiona na piersi.
 - Jesteś pewien, że chcesz tam pojechać? – zapytał nagle Shardiff. Próbował podtrzymać rozmowę, prowokować Nathana do gadania.
 - A jak, kurwa, myślisz? – rzucił gniewnie Nathan i nie musiał długo czekać na reakcję. Shardiff z wrażenia aż gwałtownie zatrzymał samochód.
 - Przeklinasz – zwrócił mu z niedowierzaniem uwagę – Ulżyło? – zapytał.
 - Jeszcze gorzej się czuję – odparł Carter, a Shardiffowi ulżyło, że szczerze odpowiedział.
 - Myślisz, ze uda im się? – zapytał nagle Nathan, przygryzając dolną wargę.
 - Im, znaczy…?
 - Ziva i Tony
 - Są silni tak jak ty i Susan czy ja i Selena. Damy radę – zapewnił go Shardiff – ciekawe tylko jakie imię wybiorą. Aż nie mogę się doczekać, kiedy znów zaczną się sprzeczać odnośnie urządzania domu, kupowania ciuszków, pracy i imienia – uśmiechnął się Shardiff, jednocześnie bacznie obserwując Nathana, który tym razem nie odpowiedział, tylko przypatrywał się swojej obrączce, którą miał na palcu.
 - Przyrzekałeś przed samym Bogiem – przypomniał mu nagle Shardiff.
 - Doskonale pamiętam – syknął groźnie Nathan – Myślisz, że przychodzi mi to łatwo?
 - Moim zadaniem jest pilnowanie cię i sprowadzenie do domu – oznajmił oschle Shardiff, parkując samochód na parkingu przed lotniskiem.
 - Jak małego, nieznośnego szczeniaka, po którym będzie trzeba posprzątać – zakpił Nathan, odpinając pas.
 - Skoro jesteśmy przy zwierzakach – Sahrdiff gwałtownie obrócił się w jego stronę – To jesteś naszym małym szczeniaczkiem, który jak ugryzie to później się to kurewsko babrze i boli jak cholera. Szczeniakiem, którego stado ochrania nawet przed nim samym – oznajmił ostro patrząc mu prosto w oczy – A teraz rusz swe zacne cztery litery nim odprawę nam zamkną.
Kiedy obaj ruszyli w stronę wejścia, nad miastem dopiero zaczynało szarzeć. Nathan odwrócił się i spojrzał w tamtą stronę.
 - Ziva się nią zaopiekuje – zapewnił go Shardiff – A kiedy wrócimy, nakopie ci do tyłka – dodał pocieszająco.

***

Gdy tylko wylądowali na lotnisku i przeszli przez odprawę, skierowali się w stronę taksówek. Lot był długi i spędzony w ciszy. Nathan nie miał ochoty z nim gadać. Zbywał go milczeniem medytując, modląc się bądź symulując, że śpi. Shardiff jednak wiedział lepiej. Wolał jednak by Nathan zaczął rozmawiać, ale wiedział, że z tym będzie trudniej skoro nawet Syriuszowi nie udało się nakłonić przyjaciela, który zawsze był dla niego jak młodszy brat, do rozmowy. Wicedyrektor nie był na siłach by stawić jeszcze temu czoła wiec poprosił jego o pomoc. Dla Syriusza Jake też był jak brat i znali się dłużej niż z Nathanem. Na dodatek Ia i DoD nie ułatwiali zadania. Jeden fakt tylko nie dawał spokoju Shardiffowi, mianowicie dlaczego pani Terminator nie zgarnęła ich na lotnisku. Przecież mieli zakaz opuszczania kraju. Czyżby cos w międzyczasie się wydarzyło?
 - Watykan i Homeladn Security interweniowały – przerwał nagle milczenie Nathan.
 - Ktoś utarł Terminatorowi nosa – uśmiechnął się triumfalnie Shardiff.
 - Raczej nie – westchnął – Ona i dwóch specjalnych agentów dołączy do Icarusa – oznajmił.
 - Ale nie ułatwisz jej zadania, co?
 - Usilnie chce poznać listę, ale z dniem, w którym postanowiła wejść buciorami w poczet Icarusa automatycznie sama została wciągnięta na listę. Tak, mam na nią wszystko – zapewnił go chłodno Carter.
Ianto uśmiechnął się na to i tylko wyciągnął komórkę.
 - Przekażę, że dotarliśmy do celu by się nie martwiły – oznajmił, wyczekując aż Ziva odbierze telefon.
 - Już tęsknicie? – rzucił kpiąco do słuchawki.
 - Ianto? – usłyszał niepewny i lekko wściekły głos Zivy. Ups… spojrzał złowieszczo na Nathana. Bez bicia się nie obejdzie, pomyślał rozbawiony lekko.
 - Zapewne jesteś u Susan – odgadnął bez problemu. Od razu dało się zauważyć, że dziewczyny znalazły szybko wspólny język.
 - Są u mnie – usłyszał smutny głos Susan i aż sam chciał sprać Nathana za to, co robił.
 - Whitening podejrzewał taką sytuację i prosił bym się tym zajął. Mam go cały czas na oku – zapewnił i jednocześnie wyjaśnił by się nie martwili.
- Wie, że z nim jesteś? – zapytała Ziva.
- Jak najbardziej – powiedział sarkastycznie Ianto, a na jego twarzy wykwitł diaboliczny uśmieszek – Powiedziałem, że gówno mnie obchodzi jego zdanie, ale jest skazany na moje towarzystwo. Wie, że lepiej mnie nie denerwować. A poza tym leci w moje rejony i będzie potrzebował wsparcia osoby po przejściach. Kogoś kto będzie tunelem łączącym jego przeszłość z teraźniejszością – wyjaśnił, a następnie dodał, zwracając się bezpośrednio do żony Cartera – Susan, przywiozę ci go z powrotem, nie obiecuje w jakim stanie jeśli zacznie stawiać opór… - Ianto próbował rozładować ciężką atmosferę, która niewątpliwie panowała tam w Harvardzie, w domu Carterów. Miał nadzieję, że Susan nieco odetchnie z ulgą wiedząc, że jej mąż nie jest sam i że zostanie sprowadzony w jednym kawałku do domu.  
- Uważajcie na siebie -  poprosiła Susan, co było rozkazem dla Shardiffa.
- O nic się nie martw, za kilka dni wrócimy – zapewnił i z tymi słowami Ianto rozłączył się.
                   

1 komentarz:

  1. Chandni, kocham cię :D Już czuję, że to będzie zaje... fajny cross. Chłopaki pewnie będą się docierać, pewnie będzie iskrzyć i zapewne nie raz, nie dwa będą mieli ochotę dać sobie po pyskach. Ale wierzę, że się dogadają i pomogą sobie nawzajem. Bo coś tak czuję, że dla Shardiffa ta wyprawa to coś więcej niż tylko towarzyszenie Nate'owi, żeby nie zrobił głupstwa. Czekam na dalszy ciąg, więc pisz, pisz i szubciutko dawaj :D

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...