A/N: Zmieniamy teraz lekko tryb pisania. Zamiast zakładać nowego opowiadania postanowiłam to rozszerzyć o wyjazd chłopaków. Tiva będzie jak najbardziej w tej części w rozmowach chłopaków lub osobiście będziemy przenosić się do USA. Zatem należy czytać całość by wiedzieć co i jak :) Mam nadzieje, że już odratowałyście sie po zawale związanym z końcówka odcinka. Miłego czytania.
** Chandni **
Zegarek na jego przegubie piknął dając do
zrozumienia, że wybiła właśnie pełna godzina. Siedział w ciemnej sypialni, do
której wpadały nikle promienie światła z korytarza. Przy fotelu, na którym
siedział stał spakowany wojskowy plecak. Wstał i drżącą ręką położył kopertę
obok lampki nocnej. Podjęcie tej decyzji było cholernie trudne i bolesne dla
niego, ale wiedział, ze musi to zrobić. To wszystko, co ostatnio się działo… nagonka
IA i DoD, śmierć Jake’a, powracające objawy PTSD, porwanie Susan i Zivy oraz
to, że nie mogą mieć dziecka było zbyt wielkim ciężarem dla niego. Ostrożnie
nachylił się i pocałował de litanie żonę w policzek. Nie zastanawiając się dłużej,
chwycił plecak i wyszedł z sypialni. Gasząc za sobą światła zszedł do holu,
gdzie założył bejsbolówkę i naciągnął na nią kaptur bluzy. Wiedział doskonale,
że teraz agenci przed jego domem będą właśnie się zmieniać, zatem wykorzysta
ten moment by się wymknąć. Wyślizgnął się w ostatniej chwili i ruszył wolnym
krokiem przed siebie. Miał ustalony plan dotarcia na lotnisko, lecz uległ on
zmianie, gdy tylko skręcił w boczną uliczkę.
- Wsiadaj –
rozkazał surowo mężczyzna opierający się o maskę czarnego SUV’a.
- Co ty tu do cholery robisz? – odpowiedział gniewnie.
Shardiff chwycił go jak nieznośne dziecko i bez
zbędnych ceregieli pchnął w stronę drzwi od strony pasażera. Nathan wsiadł do
samochodu, wrzucił plecak na tylne siedzenie, zapiął pas i oparł głowę o szybę.
Nawet nie pofatygował się by zdjąć kaptur i czapkę. Shardiff zasiadł za
kierownicą i machinalnie dłonią zerwał mu kaptur i czapkę z głosy. Nathan
próbował go powstrzymać, lecz nie udało mu się. Jego refleks był nieco
wolniejszy.
- Kurwa, aż
tak źle? – rzucił niezadowolony z widoku jaki ujrzał Shardiff. Nathan miał
włosy zgolone na trójkę, podkrążone i zaczerwienione oczy od niewyspania i
przepracowania, kilkudniowy zarost i bladą cerę. Wydawał się również chudszy
niż Shardiff pamiętał. Jednym słowem wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Nie, jest
zajebiście – odparł wkurzony i podirytowany Nathan, że ktoś pokrzyżował mu plany
– Zadałem ci pytanie?
- A jak
myślisz? – odparł Shardiff, odpalając silnik i ruszając w drogę na lotnisko.
- Syriusz
kazał ci mnie niańczyć? – zakpił.
- ja bym to
nazwał wsparciem taktycznym – Shardiff wyszczerzył się w obłudnym uśmiechu.
- Nie
odwiedziesz mnie od tego – zapewnił ostro Carter, rzucając wyzywające
spojrzenie mężczyźnie.
- Nawet nie
mam takiego zamiaru – stwierdził Shardiff.
- Jak Ziva i
Tony? – zapytał Nathan, chcąc zmienić temat.
- Zapewne
pogodzili się, okazali uczucia i teraz wtuleni smacznie śpią – odparł Shardiff.
- Chociaż
oni – westchnął Nathan i zamachał palcami przed prawą skronią.
- Leki –
warknął Shardiff. Nie podobało mu się to wcale a wcale ale przecież nie zmusi
go siłą do zostania w domu i udawania, że nic się nie dzieje jak się działo.
- Nie martw
się, jakieś resztki poczytalności jeszcze pozostały tam – zakpił stukając się
knykciem w ogoloną głowę.
- Zabawne,
kurwa, ha ha – odparł Shardiff – Może lepiej skaczmy to dogryzanie sobie i
powiesz mi co jest grane? – miał nadzieję, że zmusi Cartera do rozmowy. Z tego,
co powiedział mu wicedyrektor Whitening, to Nathan nie był ostatnimi czasy zbyt
rozmowny i wylewny jeśli tyczyło się jego uczuć. A przecież jeszcze nie tak
dawno Nathan dawał mu w Alexandrii rady odnośnie…
- Gdzie ten mądrala,
który dawał mi niedawno rady odnośnie związków, wyborów i nie pozwolenia by przeszłość
zniszczyła mu teraźniejszość? – zapytał na głos Shardiff, rzucając wyzywające spojrzenie
Nathanowi.
- Ma kryzys –
odparł chłodno Nathan, krzyżując ramiona na piersi.
- Jesteś
pewien, że chcesz tam pojechać? – zapytał nagle Shardiff. Próbował podtrzymać
rozmowę, prowokować Nathana do gadania.
- A jak,
kurwa, myślisz? – rzucił gniewnie Nathan i nie musiał długo czekać na reakcję.
Shardiff z wrażenia aż gwałtownie zatrzymał samochód.
-
Przeklinasz – zwrócił mu z niedowierzaniem uwagę – Ulżyło? – zapytał.
- Jeszcze
gorzej się czuję – odparł Carter, a Shardiffowi ulżyło, że szczerze
odpowiedział.
- Myślisz,
ze uda im się? – zapytał nagle Nathan, przygryzając dolną wargę.
- Im, znaczy…?
- Ziva i
Tony
- Są silni tak
jak ty i Susan czy ja i Selena. Damy radę – zapewnił go Shardiff – ciekawe tylko
jakie imię wybiorą. Aż nie mogę się doczekać, kiedy znów zaczną się sprzeczać odnośnie
urządzania domu, kupowania ciuszków, pracy i imienia – uśmiechnął się Shardiff,
jednocześnie bacznie obserwując Nathana, który tym razem nie odpowiedział,
tylko przypatrywał się swojej obrączce, którą miał na palcu.
- Przyrzekałeś
przed samym Bogiem – przypomniał mu nagle Shardiff.
- Doskonale
pamiętam – syknął groźnie Nathan – Myślisz, że przychodzi mi to łatwo?
- Moim
zadaniem jest pilnowanie cię i sprowadzenie do domu – oznajmił oschle Shardiff,
parkując samochód na parkingu przed lotniskiem.
- Jak
małego, nieznośnego szczeniaka, po którym będzie trzeba posprzątać – zakpił Nathan,
odpinając pas.
- Skoro
jesteśmy przy zwierzakach – Sahrdiff gwałtownie obrócił się w jego stronę – To jesteś
naszym małym szczeniaczkiem, który jak ugryzie to później się to kurewsko
babrze i boli jak cholera. Szczeniakiem, którego stado ochrania nawet przed nim
samym – oznajmił ostro patrząc mu prosto w oczy – A teraz rusz swe zacne cztery
litery nim odprawę nam zamkną.
Kiedy obaj ruszyli w stronę wejścia, nad miastem
dopiero zaczynało szarzeć. Nathan odwrócił się i spojrzał w tamtą stronę.
- Ziva się
nią zaopiekuje – zapewnił go Shardiff – A kiedy wrócimy, nakopie ci do tyłka –
dodał pocieszająco.
***
Gdy tylko wylądowali na lotnisku i przeszli przez
odprawę, skierowali się w stronę taksówek. Lot był długi i spędzony w ciszy.
Nathan nie miał ochoty z nim gadać. Zbywał go milczeniem medytując, modląc się
bądź symulując, że śpi. Shardiff jednak wiedział lepiej. Wolał jednak by Nathan
zaczął rozmawiać, ale wiedział, że z tym będzie trudniej skoro nawet Syriuszowi
nie udało się nakłonić przyjaciela, który zawsze był dla niego jak młodszy
brat, do rozmowy. Wicedyrektor nie był na siłach by stawić jeszcze temu czoła
wiec poprosił jego o pomoc. Dla Syriusza Jake też był jak brat i znali się
dłużej niż z Nathanem. Na dodatek Ia i DoD nie ułatwiali zadania. Jeden fakt
tylko nie dawał spokoju Shardiffowi, mianowicie dlaczego pani Terminator nie
zgarnęła ich na lotnisku. Przecież mieli zakaz opuszczania kraju. Czyżby cos w
międzyczasie się wydarzyło?
- Watykan i
Homeladn Security interweniowały – przerwał nagle milczenie Nathan.
- Ktoś utarł
Terminatorowi nosa – uśmiechnął się triumfalnie Shardiff.
- Raczej nie
– westchnął – Ona i dwóch specjalnych agentów dołączy do Icarusa – oznajmił.
- Ale nie
ułatwisz jej zadania, co?
- Usilnie
chce poznać listę, ale z dniem, w którym postanowiła wejść buciorami w poczet
Icarusa automatycznie sama została wciągnięta na listę. Tak, mam na nią
wszystko – zapewnił go chłodno Carter.
Ianto uśmiechnął się na to i tylko wyciągnął
komórkę.
- Przekażę,
że dotarliśmy do celu by się nie martwiły – oznajmił, wyczekując aż Ziva
odbierze telefon.
- Już tęsknicie?
– rzucił kpiąco do słuchawki.
- Ianto? –
usłyszał niepewny i lekko wściekły głos Zivy. Ups… spojrzał złowieszczo na Nathana.
Bez bicia się nie obejdzie, pomyślał
rozbawiony lekko.
- Zapewne
jesteś u Susan – odgadnął bez problemu. Od razu dało się zauważyć, że
dziewczyny znalazły szybko wspólny język.
- Są u mnie –
usłyszał smutny głos Susan i aż sam chciał sprać Nathana za to, co robił.
- Whitening podejrzewał taką sytuację i prosił bym się tym zajął. Mam go
cały czas na oku – zapewnił i jednocześnie wyjaśnił by się nie martwili.
- Wie, że z nim jesteś? – zapytała Ziva.
- Jak najbardziej – powiedział sarkastycznie Ianto, a na jego twarzy
wykwitł diaboliczny uśmieszek – Powiedziałem, że gówno mnie obchodzi jego
zdanie, ale jest skazany na moje towarzystwo. Wie, że lepiej mnie nie
denerwować. A poza tym leci w moje rejony i będzie potrzebował wsparcia osoby
po przejściach. Kogoś kto będzie tunelem łączącym jego przeszłość z
teraźniejszością – wyjaśnił, a następnie dodał, zwracając się bezpośrednio do
żony Cartera – Susan, przywiozę ci go z powrotem, nie obiecuje w jakim stanie
jeśli zacznie stawiać opór… - Ianto próbował rozładować ciężką atmosferę, która
niewątpliwie panowała tam w Harvardzie, w domu Carterów. Miał nadzieję, że
Susan nieco odetchnie z ulgą wiedząc, że jej mąż nie jest sam i że zostanie
sprowadzony w jednym kawałku do domu.
- Uważajcie na siebie - poprosiła Susan, co było rozkazem dla
Shardiffa.
- O nic się nie martw, za kilka dni wrócimy – zapewnił i z tymi słowami
Ianto rozłączył się.
Chandni, kocham cię :D Już czuję, że to będzie zaje... fajny cross. Chłopaki pewnie będą się docierać, pewnie będzie iskrzyć i zapewne nie raz, nie dwa będą mieli ochotę dać sobie po pyskach. Ale wierzę, że się dogadają i pomogą sobie nawzajem. Bo coś tak czuję, że dla Shardiffa ta wyprawa to coś więcej niż tylko towarzyszenie Nate'owi, żeby nie zrobił głupstwa. Czekam na dalszy ciąg, więc pisz, pisz i szubciutko dawaj :D
OdpowiedzUsuń