sobota, 10 sierpnia 2019

Skończyć swoje życie cz6


Rozdział 6








‘By nie zwariować doszczętnie popadłem w rutynę. Pobudka rano, ćwiczenia, śniadanie, następna seria ćwiczeń, odpoczynek, obiad, chwila dla siebie. Przeglądanie zimnych spraw w biurze. Tak, to było najgorsze. Moja pierwsza po wypadku wizyta w agencji. Minęły trzy miesiące i dopiero uświadomiłem sobie, że ani razu nie zapytałem o sprawę Hobb’a. Czy rozwiązaliśmy sprawę? Złapaliśmy sprawcę a najważniejsze, dlaczego podłoga pode mną się zarwała? Tego to akurat mogłem się sam domyślić, bo przecież dom wyglądał jakby miał się zaraz zawalić. Jednak jak się okazało to Hobb pozostawił pułapkę w domu. Tyle, że to nie ja miałem tam wejść i spaść a oprawca Hobb’a, który mógłby się pojawić w domu w poszukiwaniu dysku. Tak, dysku, który zawierał bardzo ważne dane a był ukryty w tym pokoju dziecięcym, w pluszowym piesku stojącym na regale, którego sam widziałem.  Oczywiście dyrektor musiał oddalić nasz zespół od sprawy. Przez dwie doby walczyłem o życie a potem wciąż byłem w śpiączce, więc wiedział, że nasz zespół nie będzie w stanie dokończyć zadania, chociaż bardzo by chciał. Sprawę przejął zespół Balboy a pomagał mu Fornell z FBI jako, że agent federalny został ranny podczas służby. Ot, takie są u nas procedury. – opowiedziałem mu i uśmiechnąłem się blado na samo wspomnienie. Gdybyś mnie wtedy zobaczył, to byś mnie nie poznał. Przydługie rozczochrane włosy, nieogolony i z lekką niedowagą. Oj, tak, schudłem dobre piętnaście kilo w te trzy miesiące.



** flashback **



Drzwi otworzył mi Gibbs i pozwolił bym wjechał wózkiem. Pozostawał z tyłu. Jego jedna ręka spoczywała na rączce do prowadzenia wózka, zaś w drugiej standardowo trzymał kubek z kawą.
 - Hej Pete – rzuciłem przybierając na twarz swój firmowy uśmiech, którym często raczyłem ludzi, gdy chciałem zamaskować to, co działo się wewnątrz mnie.
 - Hej, Tony, miło cię widzieć w dobrej formie – rzucił uśmiechając się do nas ochroniarz – Świetnie, że wracasz do zdrowia i pracy.
 - Też się cieszę – odparłem przechodząc a raczej przejeżdżając wózkiem przez służbowe wejście. Obaj z Gibbsem wiedzieliśmy, że kłamię mówiąc, że się cieszę ale tego wszyscy nie muszą wiedzieć, prawda?  
Kiedy wyjechaliśmy z windy zatrzymałem się przed swoim starym biurkiem. Westchnąłem z goryczą wiedząc, że już nigdy nie będę należał do zespołu Gibbsa. Przytłaczała mnie świadomość, że ktoś może zająć moje miejsce. Wiedziałem, że McGee poradzi sobie jako starszy agent, jako prawa ręka Gibbsa ale i tak martwiłem się o zespół. 
 - Patrzcie, patrzcie któż to wrócił! – usłyszałem i zobaczyłem kilku innych agentów a zarazem kumpli idących w moją stronę – DiNozzo, miło, że raczyłeś ruszyć swój tyłek i wrócić bo ten twój szef jest nie do zniesienia – narzekali uśmiechając się.
 - Hej, mam bilety na mecz Wizards. Grają z Knicks’ami – zaproponował Larson. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić nigdzie z kimkolwiek, ale też nie miałem serca się wymigiwać.
 - Nie daj się prosić, DiNozzo – nalegali – Odwieziemy cię po meczyku grzecznie bo Gibbs by nas obdarł ze skóry – Larson mrugnął do mnie porozumiewawczo, rozglądając się czy aby Gibbs go nie usłyszał.
 - Skoro aż tak nalegacie – uśmiechnąłem się i szczerze, był to jeden ze szczerszych uśmiechów jaki ostatnimi czasy kogokolwiek obdarowałem. I powiem w zaufaniu, że poczułem ulgę, że nie zostałem odepchnięty od społeczności, że jednak ludzie chcą ze mną przebywać.
 - Jesteś niepełnosprawny, DiNozzo, nie obłąkany – usłyszałem za sobą głos Gibbsa, który zrobił miejsce za moim starym biurkiem i pomógł mi podjechać tam.



 ** koniec flashback’u **



‘Świetni ludzie cię otaczają’ Jackob napisał. 
‘Oj, tak ale nie poszedłem wtedy na mecz z chłopakami. Przeszarżowałem na rehabilitacji i wieczorem nie byłem w stanie się ruszyć, tak byłem obolały. Na szczęście chłopaki byli wyrozumiali i co najlepsze, wprosili się do domu Gibbsa z popcornem by razem obejrzeć mecz w telewizji.’ Odpisałem. To był dobry dzień. Chociaż byłem obolały i nie w nastroju na towarzystwo, to jednak dobrze się czułem po ich wizycie. ‘Musisz uwierzyć, że znajdą się twoi koledzy, którym naprawdę zależy na znajomości z tobą i nie ważne, co a będą przy tobie.’ Zapewniłem. Jackob musi w to uwierzyć. Jest świeżo po wypadku, zatem rozumiem przez, co przechodzi.  
 - Hej – usłyszałem i zobaczyłem Zivę uśmiechającą się – Tony, Tony – Ziva najpierw cmoknęła w policzek mojego ojca a następnie podeszła do mnie i również cmoknęła.
 - Tylko tyle – możesz wyczuć w moim głosie lekki zawód. Ziva ściągnęła płaszcz, odwiesiła a następnie usiadła obok mnie na kanapie, po czym położyła lekko zimne dłonie na moich policzkach i przyciągnęła do siebie by mocno i namiętnie pocałować.
 - Czy tak lepiej? – czy musiała pytać widząc mój uśmiech wart miliard dolarów w diamentach?                         

Skończyć swoje życie cz5


Rozdział 5








‘Co było dalej? Jak udało ci się z tego wyjść?’  zapytał Jackob.
Był już wczesny poranek Bożonarodzeniowy. Gibbs poszedł zrobić śniadanie a ja zastanawiałem się nad porannymi ćwiczeniami, które jednak dziś mógłbym sobie darować.
 - Nie ma mowy, DiNozzo -  Gibbs wszedł do mojego pokoju. Jak on to robi, że zawsze wie, co chodzi mi w danym momencie po głowie? Gibbs chyba posiadł szósty zmysł albo i nawet byłbym skłonny do stwierdzenia iż jest to ósmy stopień wtajemniczenia.
- Ale... - zacząłem, jednakże Gibbs uciszył mnie jednym spojrzeniem. Jak zawsze zresztą wystarczy mu jedno spojrzenie. Eh...
 - Jackob powinien zjeść śniadanie, a ciebie czeka poranna standardowa rundka przed śniadaniem - powiedział przesuwając mój wózek bliżej łóżka -  Prysznic, teraz! – rozkazał a ja wiedziałem, że nie mam szans na sprzeczanie się.
‘Jacob.... wiem, że potrzebujesz pogadać jednak myślę, że powinniśmy
zrobić chwilową przerwę’ zacząłem z wahaniem i bijącym sercem. Napisałem to bardzo szybko. Dzieciak potrzebował mnie teraz i było mi źle z faktem, iż na chwilę muszę go zostawić z tym wszystkim samego.
‘Wiem, rodzice już wołają mnie na śniadanie, ale wrócisz, prawda? Dokończysz?’ Jackob napisał, a ja wiedziałem, że muszę dotrzymać tej obietnicy i pomóc mu - w końcu jest to coś, co robię całe moje życie, najpierw jako policjant a obecnie jako agent federalny – pomagam innym.
Dzięki sprzętowi, który został zamontowany, od mojego pokoju aż do łazienki, mogłem samodzielnie się tam dostać i wziąć szybki prysznic. Jestem za to ojcu i Gibbsowi niezmiernie wdzięczny. Wdzięczny za to,  że rozumieją jak wiele znaczy dla mnie niezależność. Trochę mi to zajęło ale w końcu nauczyłem się od nowa samodzielności. 
Przy śniadaniu usiadłem ledwo przytomny z powodu braku snu, ale wiedziałem, że muszę wrócić do rozmowy z Jackob’em - on mnie teraz potrzebuje. Zatem szybko zjadłem pyszne śniadanie.
Spojrzałam na Gibbs’a, który właśnie przyniósł mój laptop, abym mógł usiąść na kanapie w salonie przy kominku i choince.
Tak!
Przy PRAWDZIWEJ choince!
Nie szturpaku imitującym choinkę, ale żywej choince prosto z lasu, pachnącej i ozdobionej ręcznie robionymi przeze mnie i Gibbs’a dekoracjami.  Dobrze przeczytałeś, robiłem ozdoby z Gibbs’em! To był nasz wspólny projekt podczas, gdy Jack przygotowywał potrawy świąteczne z Abby, a ojciec biegał między centrami handlowymi dokupując ciągle potrzebne rzeczy. Każdy miał przydzielone zadanie. Nawet przed domem zostały umieszczone dekoracje oraz  światełka a na drzwiach wisiał piękny wieniec.
Usadowiłem się wygodnie na kanapie i położyłem laptop na udach. Na ławie Jack pozostawił talerzyk z pysznymi pierniczkami. Gibbs udał się do agencji na moment a mój ojciec usiadł w fotelu i czyta gazetę. Zanim zeszedłem na śniadanie Gibbs zdążył powiedział jemu i Jack’owi o tym, co robię i widziałem radość oraz dumę w ich oczach. Popierali moją postawę całkowicie, co jest bardzo budujące. Wciąż mam swojej momenty, jeśli rozumiesz, co chcę powiedzieć, dlatego ich wsparcie duchowe dużo dla mnie znaczy przy rzeczach, które wykonywałem. 
 ‘Jak rodzice?’ zapytałem widząc, że Jackob jest ponownie dostępny na
czacie.
 ‘Jak to rodzice...’ zaczął ‘Ale już mnie tak nie wkurzają’ powiedział i wysłał do mnie ikonkę z mrugnięciem.
 ‘To dopiero początek, będzie coraz lepiej, zobaczysz’ zapewniłem go. W tym momencie Jack postawił przede mną filiżankę gorącej jabłkowo-cynamonowej herbaty. Tak, uwielbiam kawę, ale musiałem ją na jakiś czas odstawić.  Normalnie Gibbs, Ziva i Tim nie daliby mi spokoju, gdyby zobaczyli, że nie pije kawy tylko sporą ilość herbat ale nie teraz. Nie w święta ale potem będą mi wypominać. I szczerze to mi nie przeszkadza. Cieszę się, że traktują mnie normalnie.
‘Wiedzieli, że nie spałem całą noc i byli źli, że siedzę przy komputerze. Wiesz... myślą, że oddalam się od nich i uciekam w wirtualny świat’ powiedział po chwili.
‘Powiedziałeś im, że rozmawiasz ze mną?’
‘Nie... Nie muszą wiedzieć... na razie...’ po przeczytaniu tego wiedziałem, że jeszcze trochę mi zajmie całkowite przekonanie go, że jednak można żyć będąc na wózku inwalidzkim i na tym się życie, świat, przygoda i miłość nie kończą.
Z jednej strony wyczuwam, że chce podjąć walkę a z drugiej najchętniej to by uciekł najdalej jak się da. Wiem, że nie czuje się wystarczająco silny, aby stawić czoła światu, ale niestety od tego nie ma ucieczki. Trzeba podjąć ciężką i żmudną walkę.
‘Minie sporo czasu podczas, którego wylejesz wiadra łez ale zapewniam cię, że będzie lepiej.’ Zapewniłem i dodałem ‘Superbohaterowie też często są kalekami np. Daredevil. Albo Christopher Reeve? Był pierwszym Supermanem i chociaż po wypadku był przykuty do wózka, to nadal grał w filmach, jednocześnie pomagając innym!’
‘Być może...’
‘Nie żadne być może tylko na pewno!’ napisałem szybko.
‘A twoja praca? Co się z nią stało po twoim wypadku? Twój Dyro miał przyjść, co ci powiedział?’  Jackob zapytał nagle. Fakt, nie pisałem jeszcze nic o rozmowie z dyrektorem.





** flashback **



Dyrektor odwiedził mnie w szpitalu, w tak zwanym "moim lepszym dniu".
 - Przejdę od razu do rzeczy - Vance rozpoczął zaraz po tym jak usiadł na krześle obok mojego łóżka - Nigdy tego nie powiedziałem i prawdopodobnie nie powinienem mówić tego teraz w tych okolicznościach, ale chcę żebyś wiedział, że jesteś jednym z najlepszych agentów, jakiego agencja ma. Nie mówiąc, że na pewno jesteś najlepszym z młodych starszych agent. Wiesz, że możesz liczyć na naszą pomoc. Jak tylko lekarze się zgodzą, i oczywiście, jeśli ty będziesz tego chciał to na pewno znajdziemy odpowiednie stanowisko pracy dla ciebie. Wierz mi, jest wiele możliwości dla ciebie i twoich możliwości i byłbym głupcem, a nie jestem, gdybym nie zrobił wszystkiego byś został u nas. Twoja niepełnosprawność nie będzie przeszkodą w tym. – oznajmił i zapewnił mnie dyrektor. Wow... usłyszeć takie słowa o Vance to... WOW!
 - D-dziękuję, sir - wykrztusiłem, czując, że za chwilę się rozpadnę. Nie spodziewałem się tego. Pochwała od dyrektora oraz nazwanie mnie najlepszym młodym agentem znaczyło w tej chwili wiele dla mnie a jeszcze bardziej znaczyło zapewnienie, że znajdą dla mnie pracę... chociaż w tej chwili nie mogę sobie wyobrazić powrotu do życia, społeczności, a zwłaszcza nie chciałem myśleć o pracy. Byłem detektywem, następnie TERENOWYM agentem federalnym! Nie mogłem sobie wyobrazić siebie siedzącego przy biurku, ponieważ nienawidziłem formalności z całego serca. No ale kiedy już się zabierałem za zimne sprawy i papierkowość to zawsze sobie z tym radziłem i często rozwiązywałem sprawy, ponieważ ktoś nie zauważył czegoś dla mnie po prostu banalnego.
 - Odpocznij, Tony -  z moich rozmyślań wyrwał mnie głęboki głos i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że w pokoju pojawił się Gibbs. Dyrektor wstał i poklepał mnie w ramię, następnie skinął na Gibbs i wyszedł.



** koniec flashback’u **



‘Oh, to miło z jego strony’ Jackob napisał. Odczytawszy wiadomość odstawiłem kubek z herbatą na blat ławy i spojrzałem na ojca.
 - Potrzebujesz czegoś, Juniorze? - zapytał mnie spoglądając na mnie znad swojej gazety.
 - Nie, dzięki tato - odpowiedziałem mu uśmiechając się łagodnie. I tak już wiele dla mnie zrobili, teraz czas abym ja coś dla kogoś zrobił.

Skończyć swoje życie cz 4


Rozdział 4







‘Kiedy powiedziano mi, że nie będę w stanie już nigdy chodzić myślałem, że oni – znaczy lekarze - tylko żartują, że wkrótce zaczną się śmiać i powiedzą: "Mamy cię". Chciałem by to był głupi żart z ukrytej kamery, że chcą sprawdzić moją reakcję. Ale tak się nie stało. Lekarze nie są aż tak okrutni by robić sobie z poważnych rzeczy żarty. Chociaż z drugiej strony lekarz uznał za stosowne poinformować mnie o każdym, nawet najmniejszym urazie jakiego doznałem podczas upadku z trzeciego pietra. Tak więc, na mojej uroczej liście widniały: złamanie lewego stawu barkowego, który nadawał  się tylko na stół operacyjnym – a na marginesie to był ten sam bark, który wcześniej złamał mi oficer Mossadu i były chłopak Zivy. Do tego złamana kości w prawej ręce, skręcona kostka w lewej nodze, wstrząs mózgu, a także bardzo mocno stłuczone czoło, trzy połamane żebra i dwa pęknięte, obrzęk prawego płuca, śledziona pęknięta, dwa uszkodzone kręgi szyjne i złamany kręgosłup z uszkodzonym rdzeniem kręgowym - co równało się paraliż od pasa w dół. Nie wliczając w to wszystko licznych zadrapań, siniaków i krwiaków oraz dużej utraty krwi – nie, spokojnie, nie dopadł mnie Wampir z żadnego filmu, chociaż tu bym polemizował. Wszystkie te obrażenia doprowadziły mnie do śpiączki, w której znajdowałem się przez całe sześć dni. Przyznam się, że jeszcze za jednym zamachem nigdy w życiu nie miałem aż tylu obrażeń na raz. A znając moje ‘szczęście’ to wiedz, że już wiele mnie spotkało – po prostu przyciągam do siebie kłopoty i urazy.
Powiedzieli mi, że i tak byłem szczęściarzem bo było szkoło na betonie a gruby koc zablokował wbicie się go w moje ciało podczas upadku.
Wtedy nie wiedziałam, co czuję, czy w ogóle coś czułem a na pewno nie widziałem siebie jako szczęściarza w tamtym momencie. Raczej właśnie dopadnięty przez skumulowanego pecha. Teraz myślę, że czułem się pusty i naprawdę złamany zarówno fizycznie jak i emocjonalnie.’ napisałem po długim milczeniu. Wiedziałem, że Jackob czeka na ciąg dalszy mojej opowieści.



**flashback**



Siedziałem nieruchomo na swoim łóżku, wpatrując się w krople deszczu spływające po szarym oknie, czując jakbym się dusił od środka. Mój świat się rozpadł na drobne kawałeczki. Wraz z chodzeniem straciłem pracę, a przede wszystkim, straciłem zdolność do troszczenia się o siebie samego - po śmierci mamy zostałem z tym sam. Nie mogłem prosić nikogo o pomoc, a prawdę mówiąc wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie nikogo poprosić o pomoc. Po prostu ojciec mnie tego nie nauczył tylko wmawiał, że my DiNozzo radzimy sobie sami ze wszystkimi naszymi problemami i nie okazujemy ich obcym ludziom. A teraz chodziło o inny rodzaj pomocy, bo będąc niepełnosprawnym zdawałem sobie sprawę z tego, że będę potrzebował jej przez 24h/24h w każdych najdrobniejszych czynnościach.
Gibbs poszedł na kawę - dobra... Szczerze mówiąc, wyrzuciłem go z pokoju. Po prostu chciałem być sam. Sam na sam ze swoim bólem, cierpieniem i rozpaczą.
Nie mogłem po prostu umrzeć? Dlaczego muszę żyć i cierpieć jako inwalida? Kocham moją pracę, a teraz... Teraz... Nie mogę nawet myśleć o tej całej sytuacji. To wszystko po prostu mnie przerasta.
 - Przyniosłem kawę - Gibbs pojawił się w pokoju, jak gdyby nic się nie stało i umieścić kubek na szafce w zasięgu mojej ręki. - Właściwie, przyniosłem ci galaretkę zieloną - dodał lekko i wziął łyk swojej kawy.
 - Chcesz kolejną rundkę naszej rozmowy? - zapytał prowokacyjnie.
Gibbs...
Spojrzałem na niego, czując, że w każdej chwili wszystkie ściany i zamki moich wewnętrznych murów pękną. Wszystkie moje maski posypią się i pozostanę niczym nagie drzewo ze swoimi emocjami i uczuciami na zimnym, silnym sztormie. Będę się rozpadał i...
 - Złapię cię - zapewnił Gibbs, siadając na łóżku i delikatnie jak tylko Gibbs potrafił, przytulił mnie, uważając, aby nie naruszyć żadnego z moich szwów. I nawet nie wiem kiedy, zaczęłam płakać z bólu i bezradności.



** koniec flashback’u **



‘W mordę jego’ przeczytałem i uśmiechnąłem się. O rany... dokładnie tak. ‘Ale to nie był ostatni dzień mojego załamania, ale raczej jednym z wielu dni. Kiedy lekarz zdjął wszystkie szwy i opatrunki z mojego ciała zaczął się dla mnie bolesny okres rehabilitacji... To był dopiero początek tortur i depresji. Chciałem uciec... zapaść się pod ziemię, pogrążyć się w głębokim śnie i nigdy nie obudzić. Chciałem by wszyscy dali mi święty spokój i zostaw mnie (bardzo delikatnie mówiąc). Ale z tak zwariowaną rodziną jaką mam to mogłem zapomnieć o spokoju.
Mój ojciec prawdopodobnie zawarł dziwny pakt, jakieś porozumienie z Gibbsem. Wierz mi... mieć tych dwóch za ojców to nic zabawnego. Tak, są wspaniali na swój sposób, ale był okres kiedy nienawidziłem ich z całego serca. Oh... i Abby, Ziva, Ducky, Tim, Palmer. Oni również nie byli lepsi. Wspaniale jest mieć takich przyjaciół jak oni, tak opiekuńczych, a czasem bezpośrednich, ale... jakoś nie mogłem się przed nimi otworzyć. Nie byłem już tym silnym, śmiesznym, dowcipnym, flirtującym na każdym kroku żartownisiem Tonym. Przestałem rozpoznawać siebie samego... Nie wiedziałem już kim jestem... prawdopodobnie byłem w tym czasie wrakiem człowieka, który nie mógł zrobić najprostszych rzeczy samodzielnie’.



** flashback **



Kiedy Ell, moja pielęgniarka przywiozła mnie z rehabilitacji do mojego pokoju i pomogła mi położyć się na łóżku po prostu rozkleiłem się.
 - Tony? - oczywiście Gibbs przyszedł, jakby po prostu nie mógł zostawić mnie w spokoju.
 - Idź do diabła, Gibbs - rzuciłem nerwowo. Nie miałem energii, aby spierać się z nim. - Zostaw mnie w spokoju - mój głos drżał z nadmiaru emocji, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić.
 - Tak po prostu chcesz się poddać, DiNozzo? - zapytał, a ja wiedziałem, że to będzie jedna z cięższych naszych rozmów/kłótni (sam nie wiem czym były nasze spory), a znając Gibbsa to wiedziałem, że nie odpuści dopóki nie wezmę się w garść.
 - Ja... naprawdę nie mogę... Po prostu nie mogę już - powiedziałem chowając twarz w poduszkę. Wszystko, całe moje ciało (oprócz rzecz jasna nóg) bolało jak cholera. Chciałem móc przestać czuć cokolwiek.
 - Jasne, że możesz - odparł zbliżając się tak, bym mógł go widzieć, nawet z ukrytą twarzą. – Przestań użalać się nad sobą, DiNozzo, bo to nie jest w twoim stylu.
 - Może w takim razie mnie nie znasz! - podniosłam głowę i poczułam łzy wściekłości i bezradności spływające mi po policzkach.
Gibbs stał z tym półuśmiechem Mona Lisy, który chciałem zedrzeć z jego twarzy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że mój świat zawalił się, że nie widziałem już sensu w tym, co robiłem. Nie miałem sił by walczyć.
 - Och, ależ ja ciebie znam, problem w tym, że to TY nie znasz siebie! -  Gibbs powiedział opanowanym głosem siadając na krześle, wciąż z tym łagodnym uśmiechem. Gibbs i łagodny uśmiech... Nie jestem przyzwyczajony do Gibbsa, takiego jak ten. Gibbs krzyczący, wściekły Gibbs - tak, ale miły Gibbs, gdy krzyczę na niego? Cóż... to coś nowego! Coś co wyprowadzało mnie z równowagi i przerażało.
 - Gibbs... Nie mogę być pieprzonym agentem terenowym a wiesz jak ja nie cierpię papierków. Ja i papierki po prostu do siebie nie pasujemy! Ja... Po prostu... Ja nie... cholera, nie mogę prosić o pomoc – wyrzuciłem z siebie.
 - Dyrektor chce porozmawiać z tobą osobiście, ale dopiero, kiedy będziesz w lepszym nastroju – ot, cały Gibbs.  - Nie obchodzi mnie, czy chcesz, czy nie, DiNozzo, ale i tak pomożemy ci, nawet jeśli o to nie poprosisz to i tak uzyskasz pomoc i zarobisz jeszcze ode mnie w głowę!
 - Gibbs... nie bije się ludzi niepełnosprawnych - rzuciłem czując pewien rodzaj ulgi i wsparcia duchowego.
 - Widzisz tu jakieś osoby niepełnosprawne, bo ja widzę tylko agenta federalnego, który leży i użalania się nad sobą -  rzucił ostro pochylając się w moja stronę. – Dasz radę Anthony.
Anthony! Kiedy Gibbs wymawia całe moje imię to jak przechodzenie w bardziej intymną sferę naszej relacji, sferę ojca i syna, w sferę zaufania i przyjaźni.
 - Chcę w to wierzyć - powiedziałem i nagle poczułem lekkie pacniecie w tył głowy.
 - Więc uwierz – wyczułem rozkaz w głosie Gibbsa. Zamknąłem oczy powtarzając sobie w myślach niczym mantrę, że dam radę, że poradzę sobie. A silna dłoń na mojej pomagała mi w uwierzeniu w te słowa.



** koniec flashback’u **



Zaczęło szarzeć na zewnątrz. Gibbs spał obok mnie na łóżku. Nie jestem zły na niego, bo przeze mnie często wiele nocy zarwał. Cieszę się, że jest blisko i że mój ojciec i Jack śpią spokojnie w sąsiednich pokojach.
A poza tym, widok drzemiącego i chrapiącego Gibbs’a - bezcenne!

Skończyć swoje życie cz3


Rozdział 3





 - Tony... - Rety... wracamy do zabawy! Zaczynamy show z Ziv-ah! Ale muszę się przyznać, że mam lekki dreszczyk niepokoju. Co moja Mossadowska ninja mi powie? Niech mówi cokolwiek, ta ciemność i pustka przytłaczają mnie i coraz bardziej chcę stąd uciec.
 - Mój mały włochaty tyłeczku – zaczęła a ja miałem ochotę zawyć z upokorzenia. Tylko nie włochaty tyłeczku!
  - Daj spokój, Tony! Prześpisz całe swoje życie! Tęsknimy, wiesz o tym, prawda? Prawda. Tak samo dobrze wiesz, że skopię ci tyłek! Co ty sobie myślisz? Co?! Ja...To nie twoja wina... ale obudź się wreszcie.... Proszę, Tony, tylko proszę, wróć do nas. To nie to samo bez ciebie. McGee jest cichy i widziałam jak spogląda tym szczenięcym wzrokiem na twoje biurko. Siedzimy cały czas przy zimnych sprawach a wiesz jak ja nie lubię siedzieć za biurkiem
Z Ducky’m i Palmerem tylko tutaj się widujemy, kiedy zmieniamy się by posiedzieć przy tobie. Abby jest smutna i bardzo cicha a wiesz, że ona zawsze jest rozgadana. I Gibbs... Tony nigdy nie widziałam go w takim stanie. Najpierw jest wściekły i warczy na nas, a potem smutnieje i błądzi gdzieś myślami. On też wpatruje się dziwnie w twoje biurko. Ja... wiesz... nie jestem w tym ostatnio dobra ale tęsknię za tobą, za moim najlepszym przyjacielem. Na ciebie zawsze mogę liczyć, nie ważne co by się nie działo jesteś przy mnie. I za to jestem ogromnie wdzięczna, za to, że mnie wspierasz i za twoje często głupkowate teksty – śmiech Zivy był dla niego niczym melodia syren w ciemnych otchłaniach fal nicości. - Wiesz, że jesteś mi bardzo bliski, prawda? I przysięgam, nie myśl sobie, że tego nie zrobię! Ale jeśli szybko się nie obudzisz to przyjdę i nakopię ci do tyłka!


*****


Próbuję, naprawdę próbuję, ale cholernie trudno jest mi znaleźć wyjście z tej otchłani. Chcę się obudzić, ale nie mogę. Wiem, że jestem bardzo blisko. Już wydaje mi się, że zaraz się wydostanę, obudzę ale po chwili znów coś mnie ściąga. Tylko, co?
Strach...
Nie... to nie może być...
 - Tony -  ktoś wymawiał moje imię, które odbijało się w nicości echem. Znam ten głos.
Szefie?
Zacząłem biec w ciemności.
Szefie, pomóż mi, mów do mnie!
 - Śpiący królewiczu, co ty sobie myślisz? Uh?... Tony... Rany... To moja wina i przepraszam za to, Anthony – głos Gibbsa jest zmęczony i ciężki.
Nie, nie, nie! Szefie, to nie była twoja wina!
 - Musisz do nas wrócić, synu. Ja... ja...  - czuję, jak trudno mu jest.
 Jego głos trzęsie się z emocji i aż trudno mi uwierzyć, że to może być mój szef, który uznawany jest za największego drania w  agencji.                                     - Straciłem moje dziewczyny i nie mogę teraz stracić... syna... Zawsze będziesz moim dzieckiem. Odkąd ściągnąłem cię z Baltimore, wiedziałem, że nie będziesz tylko agentem. Zalazłeś mi porządnie za skórę. Nawet nie wiesz jak często byłem blisko tego by złoić ci tyłek, gdy zrobiłeś coś niebezpieczne lub głupiego. Ale musisz wiedzieć, że jesteś łatwy do kochania, lecz gorzej już z troszczeniem i opiekowaniem się tobą. Ducky ciągle mi powtarza, że jesteś w tym do mnie podobny. Jestem dumny z ciebie, osoby, którą się stałeś. Sprawiasz, że dzień staje się łatwiejszy do przyjęcia dzięki swoim głupkowatym żartom, a one nie tylko mnie pomagają...



** koniec flashback’u **



Spojrzałem na Gibbs, a potem wziąłem głęboki oddech. Musiałem mu powiedzieć coś, coś bardzo ważnego, ale nie wiedziałem jak zareaguje.
 - Szefie... - zacząłem niepewnie. Spojrzałem na nogi i poczułem jego wzrok na sobie. Czekał na mnie. Czekał, aż zbiorę się w sobie i to wykrztuszę.  - Szefie, kiedy byłem w śpiączce... kiedy rozmawiałeś ze mną ... Coś się stało... ja... Spotkałem kogoś...  - Spojrzałem na niego i zobaczyłem, jak zamknął oczy.
 - Więc... powiedz nam o tym - wyszeptał.
Skinąłem głową i zacząłem pisać.



** flashback **



Coś się stało. Widziałem białe światło a znając mnie, w mojej głowie zaczęły dzwonić słowa ze "Shrek’a" - "Nie umieraj, Shrek i jeśli zobaczysz jakiś tunel, nie idź do światła!"
Ale mnie coś w tym świetle przyciągało. A potem...
 - Musisz wrócić, Tony - usłyszałem i zobaczyłem małą, słodką dziewczynkę. Wiem, że widziałem ją gdzieś i wtedy mnie to uderzyło - to Kelly! Kelly Gibbs - córka Szefa!
 - Kelly...?
 - Tak, Tony. Tatuś cię kocha i musisz wrócić - powiedziała.
 - Kelly, ja... Nie wiem, czy jestem wystarczająco silny. – Proszę, przyznałem się. Podświadomie czułem, że coś jest nie tak z moim ciałem, ze mną. Inaczej cały mój zespół nie odważyłby się na tak czułe słowa.
 - Tatuś ci pomoże, tylko musisz mu pozwolić – zapewniała mnie - Wszystko będzie w porządku, Tony.
 - Dlaczego? - zapytałem. Dlaczego nie moja mama, Kate, Paula, mój najlepszy przyjaciel Jerry czy ktoś inny? Dlaczego akurat zobaczyłem Kelly?
 - Nie pytaj mnie -  odpowiedziała posyłając mi ten swój słodki i niewinny uśmiech.
 - Ale ja nie wiem jak wrócić? - powiedziałem jej. Ona tylko się uśmiechnęła.
 - Zadbaj o naszego Tatusia dla mnie - powiedziała i następną rzeczą jaką  wiedziałem był fakt iż otworzyłem oczy, a następnie smutne niebieskie oczy wpatrzone we mnie.
 - Szefie... - szepnąłem. Rety... to jest mój głos? Nieh... to kogoś, kto pali niezliczone ilości papierosów.
 - T-tony? -  cóż, zobaczyć szok, szczęście i miłości na twarzy Gibbs’a było naprawdę niesamowitym przeżyciem zaraz po obudzeniu się ze śpiączki. Człowiek od razu czuje się kochany.



** koniec flashback’u **



Przestałem pisać i spojrzałem niepewnie na Gibbs. I wow! Uśmiecha się a jedna łza właśnie spływała mu po policzku. Objął mnie ramieniem.
 - Dziękuję -  Nie trzeba więcej słów w naszej przyjaźni czy jak to nazwiesz relacji ojciec-syn. Skinąłem głową i posłałem mu uśmiech pełen ulgi.

Skończyć swoje życie w Święta cz 2


Rozdział 2








Następne, co pamiętam, to był niesamowity, ostry ból w całym moim ciele. Wiedziałem zbyt dobrze, jak to jest, kiedy ma się złamane kości, wiec  teraz doskonale wiedziałem, że połamałem się nieźle. Na bank mogłem się z kimś założyć, że miałem połamane żebra, złamana lewą rękę i... i...
Cholera!
Coś było nie tak z moimi nogami!
Zacząłem kaszleć sam nie wiem czy z powodu kurzu czy przez obite żebra, ale przez to ponownie straciłem przytomność.
Następnym razem, kiedy odzyskałem przytomność wiedziałem, że coś, gdzieś dzwoni. I pewnie właśnie to dzwonienie sprowadziło mnie na ten cholerny, bolesny padół, niechcianej w chwili obecnej, świadomości. Wiedziałem, że to melodia, nawet ją znałem. To mój telefon! Kochany telefonik nie rozbił się podczas upadku, szczęściarz ale nie na darmo kupiłem najnowszy model Noki, z którą możesz robić, co chcesz a ona dalej będzie działać – no chyba, że nie będzie zasięgu lub bateria zdechnie a nie będzie się miało ładowarki pod ręką.
 Ostrożnie zacząłem macać dłonią podłoże wokół siebie, szukając tego głupiego aczkolwiek zbawiennego telefonu. Wiedziałem, że był gdzieś blisko. Odrobina wysiłku była potrzebna by go znaleźć, ale kiedy wszystko boli jak cholera, to nawet podrapanie się po nosie to niesamowity kaskaderski wyczyn. Pył gryzł mnie w płucach. Czułem każdy mięsień mojego ciała, który krzyczał w czystej agonii. Spojrzałem w górę.
Cholera, musiałem spaść z jakieś trzy piętra w dół do piwnicy czy czegoś w tym stylu.
W końcu, po kilku bolesnych, ciężkich i nieudanych próbach, chwyciłem za telefon i odebrałem polaczenie.
 - DiNozzo, gdzie ty jesteś? Co się stało? Jadę z pogotowiem. - to był, rzecz jasna, Gibbs. Czułem, że jest zły, ale nie na mnie, ale na samego siebie za to, że pozwolił mi iść samemu bez kogoś ubezpieczającego mój tyłek. Rany... Szefie, tyle razy już sam chodziłem, więc to nie była jego wina. Ale skąd on, do jasnej ciasnej anielki, wiedział, że coś mi się stało? Anthony DiNozzo! Mówisz o swoim SZEFIE - GIBBSie! On wie wszystko! No, okej... prawie wszystko, ale zawsze może wyczuć kiedy coś ci się przytrafi.
 - Szefie... – szepnąłem a w tym samym momencie uderzył w moje ciało gwałtowny i przenikliwy ból.
 - Mów do mnie, Tony! Zostań ze mną, pomoc nadchodzi! - powiedział do mnie.
 - Jestem... – kaszel - w piwnicy, chyba... – kaszel - spadłem... nie wiem... wszystko boli, Szefie... – przyznanie się Gibbsowi, że jest się w bólu to jak wyznanie najgorszemu wrogowi całej prawdy bez tortur, ale w chwili obecnej to mnie najmniej martwiło, Gibbs musiał wiedzieć, co ze mną. A poza tym, po tylu latach nauczyłem się iż lepszą opcją będzie przyznanie się Gibbsowi jeśli tyczyło się to mojego stanu zdrowia. I nawet jeśli nie powiedziałbym mu, że piekielny ból mnie rozrywa, to Gibbs by wyczuł ponieważ kilkakrotnie jęk bólu wyrwał mi się z gardła, kaszlałem i miałem cholerne problemy z nabraniem tak upragnionego, czystego powietrza do płuc.
 - Wiem, Tony, wiem. Trzymaj się - powiedział.
Chciało mi się płakać. Moje ciało było połamane i wiedziałem, po prostu czułem to, że umieram. Moje płuca nie pracowały dobrze i czułem krew w ustach. Czy się bałem? Byłem cholernie przerażony.
 - DiNozzo! – chyba mi się z lekka odpłynęło, bo teraz słyszałem jak ewidentnie Gibbs wrzeszczał na mnie i domaga się odpowiedzi. Zamrugałem kilka razy. Moja wizja stawała się coraz bardziej niewyraźna i miałem coraz gorsze problemy z koncentracją.
 - Sz-sze-fie - mój głos łamał się i zacząłem szlochać. Tak, ja, Anthony DiNozzo rozkleiłem się. 
Właśnie wtedy poczułem czyjąś rękę na sobie.
 - Ciii... Jest dobrze, mam cię, Tony. Wszystko będzie dobrze - zapewnił mnie a ja mu ufałem, jak zawsze.


***


Reszta była całkowicie rozmazana dla mnie. Pamiętam jak przez mgłę jazdę do Bethesdy. Pamiętam, że Gibbs trzymał mnie za rękę i szeptał coś, jakieś słowa, aby mnie uspokoić. Pamiętam ból i krzyk Gibbs’a proszący, żebym z nim został.


***


Wtedy wszystko ustało. Zatrzymało się jak w filmach. Było po prostu ciemno i zimno. Zostałem sam. A potem, a potem była nicość.
Przestałem czuć, słyszeć, ból zniknął. A potem poczułem ostry ból, a następną rzeczą jaką wiem jest fakt, iż stoję przy moim martwym ciele. Widziałem jak lekarze robili wszystko, co było w ich mocy by mnie przywrócić do życia. Chyba leżałem na Ostrym dyżurze. Ogromny biały zegar wskazywał godzinę osiemnastą czterdzieści pięć. Czy to była godzina mojego zgonu? Spojrzałem niepewnie na okno od pomieszczenia i zobaczyłem Gibbs’a. Był blady jak prześcieradło, przerażony, smutny, załamany a jednocześnie zdeterminowany. Wtedy dostrzegłem jak łzy spływają z jego lodowo niebieskich oczu. Stał nieruchomo nawet ich nie wycierając, z oczyma nieruchomo utkwionymi w moje martwe ciało.
 - No dalej, synku -  usłyszałem jak szepnął, a potem coś mnie szarpnęło w piersi. Jeden raz, potem drugi, a potem wszystko znów zaczęło boleć. Wróciła do mnie bolesna świadomość życia.



** koniec flashback’u **



 „O cholera” - Jackob napisał. „Człowieku, to gorsze niż mój wypadek.”
 „No cóż... ale żyję tak jak i ty” odpowiedziałem. Może ta rozmowa pomoże nam obojgu. Nawet jeśli ja już sobie poradziłem z tym wszystkim i zaakceptowałem to jednak jak każdy miewałem słabsze chwile i zachwiania wiary w tym, co robię. Więc może to będzie jakiś rodzaj terapii dla nas obu, dla mnie i Jackob’a?
 „Co się stało jak się obudziłeś? Co z rodziną i przyjaciółmi? Jak zareagowałeś?” Chciał wiedzieć, jak sam przez to przeszedłem i zacząłem żyć na nowo. Spojrzałem na drzwi do mojego pokoju i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem zaspane oczy mojego Szefa.
 - Nie śpisz? - Ojej! Gibbs spojrzał na mnie podejrzliwie. – Jest za piętnaście trzecia, Tony.
 - Wiem, wiem, ale pracuję, dobrze... Obiecuję, że powiem ci później. – posłałem mu niewinne spojrzenie. Ale Gibbs nie byłby sobą, gdyby nie uzyskał natychmiastowej odpowiedzi. Przetarł zatem zaspane oczy i wdrapał się na łóżko obok mnie.
 - Ta... Musisz wiedzieć wszystko i teraz – przewróciłem oczyma i w skrócie opowiedziałem mu o Jackobie.
 - Chcesz filiżankę gorącej herbaty lub czekolady? - uśmiechnął się i wstał.
 - Czekoladę. I jeśli możesz, to przynieś te pyszne ciasteczka, które Jack upiekł – poprosiłem. Gibbs machnął ręką w drzwiach i zszedł na dół do kuchni.
 „Mój szef wstał” napisałem do Jackoba.
„Powiedz, że nie idziesz jeszcze spać? Proszę! Jeszcze nie... ja...” prosił, wręcz błagał mnie.
„Nie, nie, młody. Poszedł po czekoladę dla mnie. Pozwoli nam pogadać, bez obaw. Ale może byłoby lepiej, gdybyśmy obaj poszli spać i pogadali rano?” zapewniłem i zaproponowałem, chociaż znałem odpowiedź.
 „Ja... Nie mogę spać... Boję się, że... wiesz... się nie obudzę lub... wiesz...” odpisał.
 „W porządku, Jackob. Wszystko będzie dobrze.” Odpisałem i zapewniłem. Bo wiedziałem w jakim teraz momencie się znajdował.
 „Chcę wierzyć w to, ale nie sądzę, że dam radę. Jestem zbyt słaby...”
„Nie! Nie jesteś! Musisz tylko uwierzyć, że będzie lepiej i dopuścić do siebie i swoich uczuć rodzinę, nawet jeśli wywoła to ogromny konflikt między wami i nawet jeśli będziesz myślał, że ciebie znienawidzą. Możesz i przejdziesz przez to. Wiem, że to trudne, byłem tam, więc wiem co mówię.” Wtedy Gibbs pojawił się z tacą, dwoma filiżankami gorącej czekolady i ciasteczkami Jack’a.
 - Jak sobie radzisz? - Zapytał Gibbs siadając na łóżku. Od razu chwyciłem za jedno ciasteczko.
  - Wiesz, przed nim długa i wyboista droga, tak jak była dla mnie -  odpowiedziałem, zagryzając ciasteczko.
  - Yhym... - to była jego odpowiedź, gdy upijał łyk czekolady. Aż czułem się nieswojo. Gibbs i trunki inne niż kawa?! A jednak. - Wiec, na jakim etapie jesteście? -  zapytał poprawiając się na łóżku i poprawiając moje poduszki.
 - Jestem wciąż nieprzytomny.
 - Hymm... Chcesz mu powiedzieć, co my mówiliśmy do ciebie, gdy byłeś w śpiączce? - Gibbs uniósł brew a ja zrobiłem tę głupia minę w stylu wyciągniętego z wody karpia.
  - Skąd wiesz, że ja wiem? - palnąłem głupkowato.
  -Jackob czeka, DiNozzo - taak, jego klasyczna, krótka odpowiedź. Jak zawsze.
„Gdzie jesteśmy? Ah... wciąż jestem nieprzytomny”



** flashback **



Pip... pip... pip...

To była pierwsza rzecz, którą usłyszałem po strasznie długim okresie ciszy. Nie wiedziałem, gdzie jestem. Znajdywałem się chyba między stanem uśpienia a świadomości, jakbym balansował na linie zastanawiając się, w którą stronę się przechylić i spaść. Jest ciemno i jestem sam. Ale potem usłyszałem, że ktoś woła moje imię, potem następny raz i kolejny.
 - Junior, tu tata -  Jest! Słyszę go ale nie widzę. Dookoła tylko ciemności egipskie.
Gdzie jesteś, tato?
Tato?
 - Wszystko będzie dobrze, synu. Dbamy o Ciebie.
Wiem, tato, ale nie mogę znaleźć wyjścia!
 - Wiesz... po śmierci mamy... Nie wiem... Straciłem wszystko. Zawsze marzyłem o doskonałym życiu z żoną, synem, w zdrowiu i dostatku. Byłem.... Byłeś tak podobny do niej i to bolało mnie najbardziej. My, DiNozzo... wiesz, że nie mieliśmy dobrych relacji między nami. Jak ja i twój dziadek. To był mój błąd, że nie powiedziałem ci jak ważny jesteś dla mnie, że Cię kocham, synu.
Chciałem się obudził i powiedzieć mu, że mi przykro, że nie pomogłem mu i że też go kocham. Ale to zadanie było niezwykle trudne. Czułem, jakby coś trzymało mnie w ten głupiej otchłani.


***


 - Hej, Tony... um... to ja... Tim... twój Nowicjusz...- Serio?! Od razu rozpoznałem McPrzerażonego! Jeden mały szczegół, który musisz wiedzieć to to, że Tim już nie jest nowicjuszem. Pracuje jako agent osiem lat, ale dla mnie zawsze będzie moim małym Nowicjuszem.
 - Musisz się obudził, Tony. Jest smutno w pracy i... wiesz, że... Tęsknię za moim starszym bratem... proszę bardzo... Tak, myślę o tobie jak o  starszym bracie, którego nigdy nie miałem. My... wiesz... walczymy, droczymy się, robimy sobie żarty ale wiedz, że cieszę się, że zawsze w razie czego ubezpieczasz mój tyłek. Jesteś świetnym agentem i wiele się od ciebie nauczyłem. I stałem się silniejszy dzięki tobie, a kiedy tego potrzebowałem zawsze chroniłeś mnie przed gniewem Gibbs’a. Proszę... wrócić, Tony. Abby wciąż płacze, Ziva jest smutna, tak jak Ducky. Palmer... Myślę, że jest smutny i nieco zagubiony. Twój tata jest tutaj i wychodzi tylko kiedy któreś z nas jest z tobą. Gibbs... rany... Tony, jest gorzej niż w przypadku Ariego lub po śmierci Kate. Pracujemy tylko przy zimnych sprawach i się nudzimy... znasz mnie... Nawet Jack przyjechał do DC, kiedy Gibbs powiedział mu.


***


Nie wiem jak długo panowała cisza a ja wędrowałem w tej ciemności, ale kiedy już chciałem zrezygnować, usłyszałem Abby. Tak, płakała i krzyczała na mnie, bo złamałem przyrzeczoną jej obietnicę.
 - Hej, Tonyboy. Moje biedne maleństwo. Musisz się obudzić, kochanie. Tęsknimy bardzo. Potrzebuję mojego starszego braciszka, mojego najlepszego przyjaciela. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ja... – szloch. Czy to naprawdę jest Abby? Albo ktoś ją przełączył, bo nie mogła powiedzieć ani jednego słowa a przecież zawsze jest tak rozgadana.
Byłem cholernie zdesperowany, by znaleźć wyjście, ale długo jeszcze mi się nie udawało.


***


 - Anthony, mój drogi chłopcze. - Cóż... czas na Ducky’ego. Tak, jego imię jest genialne, ale jego prawdziwe imię to Donald - wszyscy jednak nazywają go Ducky. No okej, jego przyjaciele tak go nazywają. A ja dla niego zawsze będę Anthony.
 - Musisz być cierpliwym, mój drogi chłopcze. Wszystko będzie coraz lepiej z czasem. Musisz wiedzieć, że wszyscy za tobą tęsknimy i jesteśmy tutaj aby ci pomóc. Krok po kroku, będziemy z tobą, mój chłopcze, więc nie martw się o nic. Wystarczy, że skoncentrujesz się na tym by wydobrzeć. Cóż... Rozmawiałem z lekarzem i wiem, że robisz bardzo dobre postępy i to kwestia dni, kiedy się obudzić. Musisz wiedzieć, że jesteś jak wnuk dla mnie lub jak bratanek od o wiele młodszego brata, Anthony.



** koniec flashback’u **



„Kurcze... Czułem się dziwnie, słysząc jak do mnie mówili w ten sposób. Wiem, że normalnie nigdy, przenigdy by się nie odważyli powiedzieć mi te rzeczy. Byłem naprawdę w bardzo złym stanie i to wywołało w nich takie reakcje.” napisałem do Jackob’a.
„Nie jestem zaskoczony. Myślę, że czułbym się tak samo jak ty. Ale... tak... ale co twój Szef i Ziva powiedzieli ci?” odpisał.
Spojrzałem na Gibbs i uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem jego zaciekawiony wyraz twarzy.
 - Więc... co ja i Ziva powiedzieliśmy ci wtedy? - zapytał. Wziąłem ostatnie ciasteczko.
 - Może ty mu powiedziesz? – rzuciłem z pełnymi ustami.
 - To twoja historia, Tony, nie moja. -  Tak, to mój Szef. Albo się go kocha, albo nienawidzi.


Skończyć swoje życie w Święta cz1



Rozdział 1









** flashback **



Siedziałem sobie wygodnie przy moim biurku podziwiając wielką, wypaśną, obfitą w ornamenty choinkę, która wesoło mrygała białymi światełkami. Dochodziła dziewiąta rano, a my, biedni zaniedbani agenci nadal nie mieliśmy żadnej sprawy.
 Ale, hej!
Musisz wiedzieć, że będąc w zespole sławetnego Leroy’s Jethro Gibbsa, którego właściwym imieniem jest Drań, musisz się liczyć z tym iż możecie dostać sprawę w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy.
Muszę ci się przyznać, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz nie mieliśmy w czasie świąt Bożego Narodzenia sprawy.
 - Dobry – rzuciłem na przywitanie, gdy tylko z windy wyszli, zwani przeze mnie Nowicjuszami, moi koledzy z zespołu – superkomputerowiec Timothy McGee oraz Mossadowska ninja Ziva David.
 - Dobry, dobry Tony. Bardzo miły dzień - powiedziała Ziva, siadając za biurkiem.
 - No tak, rzeczywiście... – odparłem posyłając jej promienny, najlepszy z moich uśmiechów, którym mógłbym równie dobrze reklamować pastę do zębów.
 - Jesteś wcześnie, Tony - McGee zauważył, przyglądając się mi uważnie, jakby wyczekując, aż zrobię coś głupiego lub podejrzewając, że jest ze mną coś nie tak.
Rany...
Człowiek już nie może przyjść do pracy bez spóźnienia by nie zostać posądzonym o jakieś niecne czyny lub Armagedon.
Nie, ziemia się nie za trzęsła, nie nawiedziły mnie duchy. Wszystko w normie. Ale ty mój drogi musisz wiedzieć, że gdy zacząłem tutaj pracę to zawsze przyjeżdżałem bardzo wcześnie do pracy, bo chciałem się przypodobać i zaimponować nowemu szefowi, a i zdarzało się iż czasem wracałem do pracy w nocy. Ale ponieważ w chwili obecnej jestem starszym agentem i kiedy szefa nie ma – to ja jestem szefem w tym momencie to nie muszę przychodzić o czasie. Logiczne, nie? Lubię spać długo i nienawidzę wstawać o 5 lub 6 rano. Dla mnie te godziny są po prostu nieludzkie!
 - Ta... Tylko żałuję, że nie mamy jeszcze sprawy. Zrobiliśmy co trzeba i skończyli pracę jak przystało na normalnych ludzi. – westchnąłem ciężko.
 - Tak, Tony, ale dla twojej informacji jakbyś zapomniał to NIE JESTEŚMY normalnymi ludźmi, TONY - Ziva zaakcentowała odpowiednio słowa z ironicznym uśmiechem dając mi do zrozumienia, bym się nie łudził.
Cóż, prawdę powiedziawszy jesteśmy agentami rządowymi; nie mamy czasu na obfite życie towarzyskie, zwłaszcza, że w większości czasu jesteśmy pod telefonem (no... nie zawsze, ale więcej niż 300 dni w roku, a dla mojego bezpieczeństwa psychicznego nie będę tego przeliczał na minuty i sekundy. Tak na wszelki wypadek).
 - Ty masz plany - dodała patrząc na mnie z zaciekawieniem.
 - Rany... Ziva... to Boże Narodzenie i oczywiście, że mam wielkie, ogromniaste plany -  odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Po raz pierwszy od śmierci mojej mamy (a musisz wiedzieć, że miałem wówczas tylko osiem lat a teraz mam khem-em... czterdzieści dwa) będę spędzać Boże Narodzenie w moim rodzinnym Nowym Jorku z ojcem i resztą rodziny. Kupiłem ładne prezenty dla wszystkich i no, wiesz... Muszę się przyznać, że jestem podekscytowany i się lekko denerwuję.
Wiem, że cała nasza ekipa miała plany na ten okres. Ziva z przyjaciółmi jechała na narty w Alpy. McGee miał jechać do swoich rodziców, nasza specjalistka sądowa, Abby, miała iść do sióstr zakonnych; Gremlin Autopsyjny, Jimmy, jechał do rodziców, tak jak McGee. Wiem, że Gibbs miał zabrać ze sobą naszego patologa, Ducky’ego i pojechać do swojego ojca w Stillwater. A tak przy okazji - Wiesz... Smallville miało Clark’a Kenta a Stillwater miało Jethro Gibbs.
Tak, te święta zapowiadały się całkiem miło dla każdego z nas.
Ale oczywiście nasze szczęście nie trwało wiecznie, bo już pół godziny później dotarliśmy sprawę. A niech ich to...
Martwe ciało bosmana, Darren’a Hobb’a, znaleziono niedaleko pubu. Dzięki Niebiosom chociaż nie było zimno i śnieg przestał padać.
Nienawidzę zimy. Zawsze jest zimno, pada śnieg i masz problemy z odpaleniem samochodu. Cóż... Oczywiście, nie jest tak źle jak na Alasce, w Kanadzie lub w niektórych częściach Europy - tam naprawdę są mroźne zimy. Brrr!! Ale musisz wiedzieć, że przez to iż miałem tę cholerną dżumę płucną to teraz muszę uważać by nie załapać jakiegoś choróbska.
W każdym razie... Wracając do sprawy.
Pojechaliśmy zatem na miejsce zbrodni i zrobiliśmy to, co zawsze robimy – zebraliśmy i oznaczyliśmy dowody, porozmawialiśmy ze świadkami i po godzinie byliśmy z powrotem w naszej ciepłej przestrzeni biurowej i właśnie wtedy moje przeczucie zaczęło wariować. Cóż, czasami moje przeczucie jest po prostu do bani, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że coś złego niebawem się stanie, lecz nie potrafiłem bliżej sprecyzować tego uczucia. Wiedziałem tylko, że muszę uważać i mieć oczy dookoła głowy – jak zawsze zresztą.
Poszedłem zatem z dowodami do Abby, do jej laboratorium. Musisz wiedzieć, że w okresie świątecznym to miejsce przeistacza się w prawdziwe królestwo ozdób Bożonarodzeniowych.
Abby była w dobrym nastroju, aż do momentu jak mnie zobaczyła. Podbiegła do mnie i przytuliła się. Potem chwyciła mnie za mały palec.
 - Obiecaj, że będziesz ekstra, super-hiper ostrożny tym razem - zmusiła mnie bym obiecał jej, że wszystko będzie w porządku. Potem - na szczęście - musieliśmy zmienić nasz temat - PRACA!
 - Kiedy coś... - zacząłem, ale musisz pamiętać z kim rozmawiasz, a teraz rozmawiałem z szaloną Gotką, która patrzyła na mnie tymi swymi zielonymi oczyma umalowanymi czarną kredką jak kot, który chce zahipnotyzować swoją ofiarę. Bojąc się, co mogłoby jej wpaść do głowy tylko pocałowałem ją w policzek i udałem się zobaczyć czy Ducky coś już miał z autopsji naszego denata.



*** KONIEC flashback’u ***



„DŻUMA?!!??? Jak, jak.... :o” mogę wyczuć zdenerwowanie i przerażenie w tym jak pisze.
„Tak, młody. Wiem, ale wciąż tu jestem, prawda?”
„Masz naprawdę fajny zespół” przeczytałem na ekranie.
„Tak, najlepszy. Wiem, że zrobią wszystko dla mnie” odpowiedziałem.
„Jesteś szczęściarzem. Masz wspaniałą rodzinę i przyjaciół...”
„Teraz, tak... ale musisz wiedzieć, że nie zawsze tak było. Zacząłem rozmawiać z ojcem, rzeczywiście rozmawiać, po tym jak przestaliśmy, po tym jak moja mama zmarła, a było to dość niedawno. I nigdy nie słyszałem od niego, że jest dumny z osoby, którą się stałem, albo że zacząłem pracę w organizacjach rządowych. Nigdy nie wspierał mnie, nie było go kiedy potrzebowałem go najbardziej. A, co do moich przyjaciół... Długo musiałem czekać aż spotkałem ich na mojej drodze.” odpowiedziałem z uśmiechem na wspomnienia z tych czasów, kiedy spotkałem Gibbs’a, Abby i Ducky’ego po raz pierwszy.
„Ale zajęło mi trochę czasu całkowicie im zaufać i wpuścić ich do swojego życia by zobaczyli mnie takiego jakim jestem. Czasem, nawet nie wiedząc, co się ze mną dzieje, chcą mi zawsze na swój sposób pomóc.”
„Więc wiesz, co to mieć tego typu ojca” napisał.
„Tak, ale trzeba dać staruszkom szansę. Mój szef jest wojskowym tak jak twój ojciec i wiem jak ciężko jest z nim żyć, ale po prostu musisz pozwolić się mu zbliżyć” starałem się mu pomóc.
„Więc... co się stało?” poprosił i wiedziałem, że muszę mu powiedzieć bolesną prawdę.



**** Flashback ****



 - DiNozzo, pojedź do domu Hobb’a i sprawdzić, czy jest tam coś, co może nam pomóc. Ziva, jedź porozmawiać z kapitanem Roberts’em, przełożonym Hobb’a a ty, McGee, poszukaj tej tajemniczej dziewczyny. Ja idę do Dyrektora - rozkazał Gibbs, więc złapałem swój plecak i udałem się do windy, kiedy Gibbs krzyknął na mnie:
 - Bądź ostrożny, Tony! - Tak, to mój szef. Tylko on może krzyczeć na ciebie, zmieszać cię z błotem, zdzielić w głowę ale zawsze martwi się o ciebie.


****

Wziąłem nasz służbowy samochód, niezawodnego Chargera i pojechałem do domu w Hobb’a. Był to stary dom i stojąc przed nim od razu można stwierdzić, że Hobb nie spędzał tu dużo czasu. Przez chwilę myślałem, że  dom po prostu się zawali pod ciężarem i nadmiarem śniegu, który pokrywał dach. I wtedy moje przeczucie znów dało znać o sobie. Czułem, że coś złego się stanie, więc wziąłem moją broń i bardzo ostrożnie wszedłem głównym wejściem do domu.
Cisza i... kurz - nic więcej. No, nie wliczając wszystkiego, co było pokryte białymi prześcieradłami zabezpieczającymi od kurzu.
Poszedłem na górę, by sprawdzić resztę tego wielkiego domu - nic. Nic, co mogłoby nam pomóc w tej sprawie. Zaczęłam z chodzić z powrotem, kiedy usłyszałem coś. Jakby skrzypnięcie. Stałem właśnie w pokoju dziecięcym. Coś mi nie grało bo w aktach Hobb’a nie było żadnych informacji jakoby miał dzieci. Spojrzałem na zakurzony dywan. Podłoga pod nim jakby się poruszyła, znów coś trzasnęło i następną rzeczą jaką wiedziałem był fakt, że spadam w dół.


Skończyć swoje życie w Święta

A/N: Witajcie. Na prośbę Duśki wrzucam tutaj to stare opowiadanie, które zostało usunięte z poprzedniego bloga. Sama z chęcią je sobie przypomnę :)______________________________________________________
PROLOG



Siedziałem z laptopem na kolanach w swoim wygodnym łóżku. Poprawka, w łóżku które zajmowałem od roku. Dochodziła pierwsza w nocy i jeśli zapytacie się czy cierpię na bezsenność to odpowiedź brzmi nie – okej, okej... przyłapaliście mnie! Nie cierpię na bezsenność w chwili obecnej, lepiej? Teraz nie mam problemów ze snem, ale ponieważ są Święta, a ja nie muszę wstawać do pracy, zatem siedzę sobie i sprawdzam, co dzieje się w Necie. W pokoju panuje półmrok, spowodowany nikłym acz ciepłym światłem nocnej lampki, która stała na stoliku tuż obok wezgłowia. W zasadzie to w całym domu panuje senna cisza a w powietrzu wciąż możesz wyczuć ten przyjemny zapach pomarańczy, jabłka i cynamonu.Zalogowałem się na jakimś czacie społecznościowym, sprawdzić czy ktoś jest online w noc Bożego Narodzenia. Jeśli zapytasz po co to robię, to ci odpowiem, że nie mam najmniejszego pojęcia. Nie wiem, dlaczego i kiedy zacząłem to robić, ale czasami, kiedy nie mogę spać po prostu rozmawiam z ludźmi, których nie znam. I nie, nie na portalach randkowych tylko jak już wcześniej wspomniałem na portalach społecznościowych.Po pewnym czasie chciałem się wylogować, kiedy moją uwagę przykuł  nick, który brzmiał bardzo smutno i depresyjnie - "EndingLive".Nie wiem dlaczego, ale pod wpływem chwili po prostu napisałem do tej osoby.„Dlaczego chcesz zakończyć swoje życie?” zapytałem i bojąc się, że ta osoba nie odpowie na moje pytanie i zaraz się wyloguje.„Bo jest do bani” dotarła do mnie krótka, aczkolwiek dosadna i moim zdaniem szczera odpowiedź.„Powiedz mi coś, czego nie wiem” odparłem z wyzwaniem.„Ja...” w tej krótkiej treści od razu mogłeś wyczuć zdenerwowanie i niezdecydowanie po drugiej stronie Sieci.„Może zacznij od przedstawienia się?”„Jackob”„Bardzo miło mi cię poznać Jackob, jestem Tony” przedstawiłem się. „Co powiesz na to? Dobijemy ugody. Ty opowiesz mi dlaczego twoje życie jest do bani a ja opowiem ci swoją historię”.                                                             „W porządku”Potem zapadła cisza. Wiem, że Jackob myślał o swojej historii i o tym, czy jest gotów aby podzielić się nią z kimś obcym.                                                 „Są Święta dzieciaku, więc może mi powiesz dlaczego twoje życie stało się prawdziwym piekłem”. Starałem się zachęcić go aby zaczął mówić. Chwyciłem za filiżankę herbaty stojącą na nocnym stoliku i czekałem cierpliwie na jego odpowiedź.„Nie rozumiesz”Boom!Oj, chłopcze! Naprawdę?!„Spróbuj!” Dzieciak ewidentnie potrzebował z kimś pogadać i jeśli tą osobą miałbym być ja – to nie mógł trafić lepiej bo w chwili obecnej to byłem specem w myśleniu nad samobójstwem.                                                      „Miesiąc temu miałem wypadek samochodowy. Przed świętami wypisali mnie do domu...” zaczął a ja wiedziałem, że nie spodoba mi się to, co napisze za chwilę, ale teraz muszę być silny dla tego dzieciaka, a musisz wiedzieć, że moja praca wymaga bym niósł pomoc i sprawiedliwość ludziom, wiec po prostu napisałem za niego:„Jesteś sparaliżowany”„Tak” padła krótka odpowiedź, ale muszę wiedzieć więcej, zanim opowiem mu swoją historię.„I... wiesz, mam dwadzieścia lat. Miałem świetlaną karierę sportową przed sobą, dziewczynę, przyjaciół... po prostu wszystko, a teraz... Teraz straciłem wszystko!”„Nie wszystko” Zapewniłem go.„Co?!”„Nie straciłeś życia”„I to ma być niby pocieszające?! Jesteś czubkiem, człowieku! Co do cholery!? Nie mogę wykonywać najmniejszych, najprostszych czynności SAMODZIELNIE! A moi rodzice? Mój ojciec, wiesz, on jest tym pieprzonym wojskowym. Wiem, że jest rozczarowany, że ma kalekę za syna. Matka wciąż płacze i wiem, że kłócą się cały czas. Moja dziewczyna właśnie zerwała ze mną a moimi starzy kumple... Po prostu nie ma słów! Nie potrzebuję ich litości! Oni nie rozumieją, nikt nie może mnie zrozumieć...”Po około pięciu minutach napisał ponownie:„Więc powiedz mi... powiedz mi, dlaczego nie powinienem się zabić, aby oszczędzić... Ja... po prostu... pomóż mi...”I właśnie na te słowa czekałem, na te proste a zarazem bardzo trudne słowa – POMÓZ MI!                                                                                               
Wiedz, że osobom z depresją po wypadkach cholernie ciężko jest prosić o pomoc. Zwłaszcza, które przyzwyczaiły się do samodzielności i miały obrany cel zawodowy w życiu oraz ciężko przystosowywały się do zmiennych warunków.„Myślę, że nadszedł czas na moją historię. Mam nadzieję, że nie chcesz spać, bo to naprawdę długa historia. I mogę cię zapewnić, że doskonale wiem przez co przechodzisz”. Spojrzałem na swoje nogi okryte kocem i uśmiechnąłem się ponuro.„Nazywam się Anthony Dwaine DiNozzo i jestem agentem federalnym z NCIS dziesięć długich lat a moje życie zmieniło się rok temu” zacząłem moją historię...x
x

Robaczkosy

 Witajcie kochani po długiej przerwie :) Nie mam pojęcia czy ktoś z Was jeszcze tu zagląda tak z przyzwyczajenia lub zwykłej ciekawości lub ...