niedziela, 18 grudnia 2011

Grzybobranie



A/N: Opowiadanie napisane jakieś 2 lata temu, gdy byłam z rodziną w lesie na grzybobraniu i nie kleszcz mnie zaatakował a WEN J
_____________________________


Grzybobranie






Gdzieś

    Nie miał pojęcia jak długo już idą, ani jak daleko są. Czuł jedynie rosnący ciężar swojego towarzysza, któremu pomagał iść. Miał tylko nadzieję, że obaj nie odnieśli poważniejszych obrażeń, gdy byli w "gościnie" u tego jakże sympatycznego i czarującego człowieka, żądnego krwi. Jeśli dobrze obliczył mogli być przetrzymywani niespełna 52 godzin - pi przez drzwi. Spojrzał przed siebie i na boki. Ten krajobraz zaczynał go już nużyć. Tylko drzewa, gałęzie, mech, runo leśne, grzyby, szyszki i jakieś inne osobniki, o których wolałby nie wiedzieć. Spojrzał na swojego  ledwie przytomnego towarzysza, który powłóczył lewą nogą. Jego kolano nie jest w najlepszej kondycji a nie wspomnę... potrząsnął głową. Nie chciał wyliczać...
Trzask!
Zamarł nawet nie zdając sobie sprawy iż wstrzymał nawet oddech. Rozejrzał się.
 - To tylko sarna - odezwał się jego towarzysz. - Oddychaj.
  Wypuścił powietrze i na jego twarzy zagościł natychmiast grymas bólu - zapomniał o złamanych żebrach. Zacisnął zęby i blado się uśmiechnął widząc czujne spojrzenie srebrnowłosego mężczyzny. Czemu on wszystko musi utrudniać? Mógłby się tak nie wpatrywać i wmówić sobie, że nic im nie jest i że właśnie są w trakcie grzybobrania, a on nawet nie potrafił przytoczyć odpowiedniego przyrównania do filmu. Może to ze zmęczenia, rozdrażnienia, bólu, stra... Ugryzł się w język. Przecież nie może się bać.
 - Hej! - dotarł do niego niemalże krzyk srebrnowłosego. Spojrzał w te niebieskie, mroźne oczy, które przewiercały go i skanowały aż zrobiło mu się zimno.
 - Daleko tak nie zajdziemy - powiedział srebrnowłosy.
 - Nie! - sprzeciwił się szybko odgadując co chce powiedzieć towarzysz.
 - Jeśli będzie taka konieczność zostawisz mnie i sam się stąd wydostaniesz - rozkazał srebrnowłosy ostro i stanowczo. Nie sprzeciwiaj się! To wszystko przez niego. Wplątał w tarapaty swojego agenta, ale i także członka ich szalonej i dziwnej rodzinki.
 - Kurt chce mnie i tylko mnie - rzucił ostro. - Zasada numer....
 - Ja też mam swoje zasady! - wtrącił mu się w zdanie. - I jedną z nich jest, że nie zostawiam ludzi na pastwę losu. Albo obaj zginiemy albo obaj z tego wyjdziemy.
Przewrócił oczyma. Sam tego chciałeś, sam go zwerbowałeś z Baltimore i pokazałeś praktycznie wszystko. Uczył się od ciebie, wiec wiń siebie. Determinacja i nieustępliwość, jaką zobaczył w jego oczach, kazała mu na razie odpuścić - ale tylko chwilowo. Jeśli zajdzie taka potrzeba...
Spojrzał w stronę poplamionego krwią kołnierzyka swojego towarzysza. Jeszcze niedawno śnieżnobiała koszula dziś była szaro-czerwono-zielona. Nie była zapięta na trzy ostatnie guziki, ponieważ w tym miejscu została rozerwana i mógł dostrzec fragment świeżej blizny jaka widniała teraz na piersi DiNozza.

*********************************************
   Siedzieli w szarym, wilgotnym pomieszczeniu, czekając na powrót Kurta i jego towarzysza. Miał już coś powiedzieć , gdy stare, drewniane drzwi otworzyły się ciężko i  zamajaczyła w nich postać.

 - Twój agent znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie ale skoro tu jest... - zaczął podchodząc do Tony'ego. - Zobaczymy jak bardzo zaboli.
Chciał już się  rzucić
 na Kurta, gdy w pomieszczeniu pojawił się drugi mężczyzna. W jednej dłoni trzymał broń i celował prosto w niego, a w drugiej miał pogrzebacz z rozpaloną do czerwoności końcówką, tyle że ta końcówka wyglądała inaczej. Był na niej napis, a raczej nazwisko. Kurt chwycił mocno szarpiącego się DiNozzo i rozerwał mu koszulę. Wziął od kumpla pogrzebacz i z całej siły przyłożył rozgrzaną końcówkę do piersi DiNozza. Po pomieszczeniu rozległ się stłumiony krzyk.
 - To twoja wina Gibbs. On cierpi za ciebie - powiedział uśmiechając się i popychając ledwie przytomnego mężczyznę na wilgotną ścianę. Tony opadł na podłogę ciężko oddychając. Nie zamierzał podnosić się z zimnej posadzki, która chłodziła ból. Mężczyźni wyszli, pozostawiając ich samych.
 - Przepraszam - szepnął, czując jak wściekłość buzuje mu w żyłach.


***********************************************

  - Będzie mi się szef teraz w pierś wpatrywał? - dotarł do niego głos DiNozza. - W innych okolicznościach może i schlebiałby mi szef ale teraz.. - na jego twarzy zatańczył uśmiech połączony z grymasem bólu. Nie cierpiał tego uczucia ciężkości w klatce piersiowej, jakby stał na niej słoń i za nic w świecie nie chciał zleźć. Zatrzymał się i przysłaniając wolna dłonią twarz zakaszlał mocno, co przywróciło ból żeber. Przymknął oczy i poczekał aż kaszel ustąpi. Na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Wziął kilka nierównych oddechów, uważając na żebra i otworzył oczy. Nie musiał spoglądać nawet w stronę towarzysza by wiedzieć, iż Gibbs go bacznie obserwuje.
 - Nic mi nie jest - rzucił zdawkowo blado się uśmiechając.
Daleko tak nie zajdziemy, pomyślał. Dwa dni w zimnym i wilgotnym pomieszczeniu zrobiły swoje jego słabym płucom, zwłaszcza, że teraz była jesień i zdradliwy wiatr. Zapewne go przewiało. Ruszyli dalej i od razu zauważył, że Gibbs stara się jak może go odciążyć. Ale to przecież Gibbs był w gorszym stanie, to jego Kurt mocniej stłukł.
 - Jak myśli szef? Ile McGeekowi zajmie znalezienie nas? - przerwał dziwne milczenie jakie zapanowało. Ucieszył się, że nie zostało przerwane nowym atakiem kaszlu. - Teraz przypomniał mi się "Robin Hood, książę złodziei". Oglądał szef?
 - Nie - padła szybka odpowiedź. Gibbs uśmiechnął się lekko. Starał się pomóc DiNozzo wiedząc, że jeśli agent złapał jakieś przeziębienie to tylko pogorszy sprawę. Bolało go całe ciało, ale najważniejsze, że żyją. Wyjdą z tego. Musi w to wierzyć, bo jeśli przestanie obaj zginą.
- Jak się czujesz? - zapytał spoglądając na Tony'ego.
 - Fantastycznie - rzucił ironicznie - Zawsze marzyłem by spędzić cały dzień błądząc po lesie z jakimś świrem na karku!
 - Tony - ostrzegawczy ton głosu Gibbsa sprawił, że zadrżał, a może to przez gorączkę, która wdzierała się w jego ciało?
 - On za nami idzie, prawda? - szepnął.
 - Zabiliśmy jego wspólnika - zauważył Gibbs.


*************************************************


Siedział w milczeniu, patrząc jak Gibbs drzemie na jego ramieniu. Kilka minut wcześniej Kurt nieźle pobił Gibbsa i i jemu się oberwało przy okazji kilka mocnych kopnięć w żebra.
 - Nic mi nie jest DiNozzo, nie musisz patrzeć się na mnie
 cały czas. Nie wyparuję przez dziurkę od klucza - wychrypiał Gibbs podnosząc się z ramienia Tony'ego i opierając głowę o ścianę.  Otworzył już usta by coś powiedzieć gdy usłyszeli głośną rozmowę, niemalże krzyki.
 - Będę ich tu trzymał tak długo jak zachcę! - od razu rozpoznali głos Kurta.
 - Gliny ich znajdą. To federalniaki! A na dodatek jeszcze tu siedzisz cały czas. Wpadną jak nic na twój trop! - warknął jego towarzysz.
 - Zatem pilnuj ich - usłyszeli. - Ja idę pokazać się na mieście.
Na tę wiadomość Gibbs i Tony wymienili tylko spojrzenia. Wiedzieli, że to ich jedyna szansa.
 - Hej! - krzyknął patrząc, jak jego agent leży na zimnej podłodze, a jego ciałem wstrząsają silne drgawki - On ma atak! Hej!
Drzwi otworzyły się ciężko, a w nich ukazał się wspólnik Kurta. Jego twarz była poszarzała, Ja pod zarostem kryły się bruzdy. Już od progu czuć było od niego silną woń dymy tytoniowego i alkohol.  W ręce trzymał duży nóż myśliwski.
 - Do kąta - warknął na Gibbsa, który ostrożnie wykonał polecenie. Wtedy mężczyzna pochylił się nad ciałem, którym raz po raz poruszały konwulsje.  Tony otworzył błyskawicznie oczy i chwycił go za ręce. Mężczyzna szarpnął się, ale z tyłu zaatakował go Gibbs. Silne uderzenie w plecy zwaliło go z nóg na ziemię. Tony w ostatniej chwili odturlał się i zobaczył jak ostrze noża wbija się w ciało mężczyzny.
 - Pięknie Szefie - wychrypiał DiNozzo wstając. Po chwili wyszli z piwnicy na górę. Nie rozglądali się wiedząc, iż lada chwila Kurt może wrócić. Wyszli na zewnątrz.
 - Zabrał samochód, nic innego nie ma - westchnął ciężko Gibbs walcząc z rosnącym zmęczeniem i bólem. Kiedy stanął na chorym kolanie zachwiał się i upadłby gdyby nie szybka pomoc DiNozza. Spojrzał przed siebie na leśną
 drogę.


*****************************************************************


Waszyngton DC

 
   Mike Franks przyjechał dwadzieścia godzin temu po odebraniu telefonu od dyrektora Leona Vance'a. Sączył piwo nad brzegiem morza w Meksyku, kiedy dostał wiadomość i od razu wiedział, że chodzi o Probiego. Minęło tyle lat a on wciąż go tak nazywał. Wiedział, że Gibbs sobie poradzi, ale tym razem ktoś postanowił wmieszać w sprawę DiNozza. Dzieciak nie był z cukru, ale wiedział jak opiekuńczy w stosunku do swoich ludzi jest Gibbs. Wsiadł w najbliższy samolot do DC, nie zastanawiając się i przybył z pomocą Zivie i McGee'emu. Na wstępie musiał jednak zapewnić i złożyć Abby "pinky promise", iż sprowadzi jej "chłopców" całych i zdrowych do domu. 
Wiedzieli już kto i po co,nie wiedzieli tylko gdzie.
 
Josef Kurt, komendant policji z Elizabethtown, był zamieszany w sprawę korupcyjna powiązaną z marynarką USA poprzez komandora Leslie Nerringtona. Sprawę prowadził Gibbs rok po tym jak Franks przeszedł na emeryturę. Podczas obławy zginął brat Kurta, a jego żona rozwiodła się z nim. Najwyraźniej teraz postanowił się zemścić. Ale właściwie dlaczego teraz? To pytanie plątało się po umyśle Franksa, gdy po kryjomu palił papierosa pod schodami.
 - A jeśli ten drań ich wywiózł do...
 - Mike - usłyszał za sobą ostry głos Abby, która mierzyła go mrocznym spojrzeniem. Zgasił papierosa i łagodnie się do niej uśmiechnął.
 - Sprawdziłam rodzinę Kurta, byłą żonę - na szczęście tylko jedna - wyskoczyła ostentacyjnie Abby - jego konto, bilingi, a McGee sprawdza brata, który wtedy zginął. Ziva przesłuchała już tylu świadków, że... przecież nie mogli wyparować - zauważyła. - Owszem, Gibbs.. Gibbs to Gibbs, jest panem mocy, rozumiesz co mam na myśli? On wszystko wie, zjawia się jak w oparach mglanych jak tylko czegoś się dowiem. Ale nawet on... - widział jak się denerwuje i martwi. - A Tony? - zawiesiła głos - Przecież niedawno mieliśmy tę koszmarną sytuacje z Zivą i jej pobytem w Somalii. Och... gdybyś widział Tony'ego.... nie jest z cukru, bo jego ciało to same mięśnie... no prawie - krążyła posyłając mroczne spojrzenia i gestykulując nerwowo. - Są jak Batman i Robin, jak
 Sherlock Holmes i doktor Watson, jak... jechali... o matko! Zaplanował to! Cała sprawa to jego dzieło - klasnęła w dłonie i zatrzymała się, z przerażeniem patrząc na Franksa.
 - Nie z takich opresji wychodzili prawda, Abby - chwycił ja za ramiona. - Pomyśl, gdzie...
 - Domek w lesie należący do brata, Sama Kurta niedaleko Eddyville - wpadł zdyszany McGee z uśmiechem na twarzy. - Winda się zablokowała - odpowiedział widząc ich zdziwione miny.
 - Łapcie rzeczy - rozkazał Mike udając się do gabinetu Dyrektora.


****************************************************

Gdzieś w lesie 

Po wysokości słońca rozpoznał, iż maja jeszcze jakieś dwie godziny nim zacznie się ściemniać, co nie wróżyło dobrze. W lesie, bez broni, w stanie w jakim obaj się znajdywali, o tej porze roku mogło się jedynie skończyć w jeden sposób, zwłaszcza iż od jakiegoś czasu DiNozzo zaczął mieć problemy z oddychaniem i coraz mocniej kaszlał. Na dodatek i on coraz dotkliwiej odczuwał obrażenia jakie otrzymał na skutek pobicia.
Poczuł jak Tony ostrożnie pomaga mu usiąść na pniu drzewa.
 - Tony... - zaczął próbując unormować oddech i stłumić fale nudności.
 - Tim mógłby się pośpieszyć z tym swoim McRescue - westchnął ciężko i zakaszlał.
 - DiNozzo...
 - Ducky nie będzie z nas zadowolony. Wykałaczka pewnie też - wiedział, co Gibbs chce powiedzieć, dlatego starał mu się przerywać. Przetarł dłonią spoconą twarz normując oddech. - Powie mi Szef  ile jest łącznie zasad i co teraz zamierza budować w piwnicy?
 - Naprawdę chcesz wiedzieć? - uśmiechnął się lekko i spojrzał na niego. Tony szybko skinął głową.
 - Zasady powstały dzięki Shannon, mojej pierwszej żonie i jest ich około pięćdziesiąt, a piwnica... - zaczął lecz silny ból uderzył tak gwałtownie, iż zemdlał.
 - Szefie... Gibbs... Szefie! - dochodził do niego spanikowany głos DiNozza. - Wrócił Szef do mnie?
 - Ta - wykrztusił otwierając oczy. Od dwóch dni nie mieli nic w ustach i Gibbs zaczynał się zastanawiać jak długo jeszcze dadzą radę. Zdziwił się, że Tony nie uskarża się na głód, bowiem jego agent zawsze miał wilczy apetyt. Uważnie przyjrzał się mężczyźnie. Po bladej twarzy spływały kropelki potu, kilkudniowy zarost postarzył i wysmuklił jego oblicze, a pod oczami widniały ciemne wory.
 - Dalej nie dam rady - oznajmił poddając się. Wiedział, że to jak wyrok śmierci dla nich, ale nie widział innego wyjścia z tej sytuacji - chyba, że zostaną odnalezieni przez Zivę i McGee.
Tony usiadł na trawie obok a plecy oparł do pień drzewa.
 - No to poczekamy sobie na jakiś środek lokomocji - stwierdził, starając się zachować resztki pogody ducha, chociaż był wyczerpany, głodny jak nigdy w życiu i obolały. I na dodatek ten przeklęty kaszel oraz słonisko na jego piersi, które teraz się na niej rozsiadło wygodnie.
 - Dlaczego wstąpiłeś do policji? - usłyszał pytanie. 
 - Uch... początkowo dla lasek i broni - zaśmiał się lekko. - Ale potem...potem to się zmieniło. Chciałem udowodnić ojcu, że się myli. Poczułem się potrzebny i mogłem się wykazać. - Kaszel przerwał jego wypowiedź. 
 - Tony? Hej, DiNozzo! - poczuł dłoń na swoim czole. Nawet nie zorientował się gdy regulując oddech zamknął oczy i na chwile odpłynął.  Spojrzał rozgorączkowanym wzrokiem na szefa. 
 - Nie sądziłem, że tak skończymy - przemówił czując Saharę w ustach - No, ja i owszem, ale Szef... - Lekkie pacniecie w tył głowy wywołało na jego twarzy uśmiech. 
 - Nie jest ci zimno? - odczuł spadek temperatury Gibbs widząc jak robi mu się na rekach gęsia skórka. 
 - Na razie jestem napalony... znaczy rozpalony - odpowiedział, bo rzeczywiście było mu bardzo ciepło.

***********************************************

    Kiedy weszli do pustego domku Sama Kurta nie potrafili wyzbyć się dziwnego przeczucia. W kominku znaleźli dziwny pogrzebacz.
 - Mike - Ziva podała go starszemu mężczyźnie. 
 - Niech mnie, Probie... - westchnął, czując jak złość coraz mocniej w niego wzbiera. Spojrzał na litery układające się w napis "GIBBS".
 - Ktoś tu był - McGee wskazał na zakrwawiona posadzkę prowadzącą do tylnego wyjścia. - I to całkiem niedawno. 
Idąc za śladami krwi, którą ktoś próbował nieudolnie zatrzeć, dotarli do piwnicy. 
 - Tu ich przetrzymywał - oznajmiła Ziva przyklękając przy dużej plamie krwi - Tu ktoś upadł - podeszła w lewo. - Tu są mniejsze ślady krwi, zapewne od innej osoby. 
 - Franks - w piwnicy ukazał się Fornell z pochmurna miną. - Moi ludzie znaleźli zwłoki Jesse Kurta, kuzyna. 
 - Rozdzielamy się i idziemy w las - rozkazał Mike. - Mamy niewiele czasu. Za godzinę będzie ciemno i ich nie znajdziemy. Jeśli tam są to nie wiemy w jakim stanie. Trzeba działać szybko - po tych słowach wybiegł z domku i wskoczył do samochodu a zaraz za nim Ziva i McGee.
 - Gdzie was posiało, Probie? - mruknął z piskiem opon wjeżdżając na ścieżkę prowadzącą bardziej w głąb lasu. 

    Pół godziny jechali zatrzymując się i rozglądając. To nie miało najmniejszego sensu. Było coraz zimniej i ciemniej. Dojechali już do skrzyżowania drogi gdy McGee siedzący na tylnym siedzeniu krzyknął:
 - Tam! - wyskoczył z samochodu a razem z nim Ziva i Mike. Trzydzieści metrów dalej, między drzewami przedzierało się dwóch mężczyzn. Na ich widok znieruchomieli, jakby zamarli oczekując najgorszego. 
 - Gibbs! DiNozzo! - krzyknął Franks podbiegając do nich, w momencie gdy kolana pod ciężarem drugiej osoby ugięły się pod Tonym. McGee z Franksem od razu wzięli od DiNozza na wpół przytomnego Gibbsa a Ziva chwyciła Tony'ego i pomogła mu iść do samochodu. Po chwili dołączył do nich McGee, który zostawił swojego szefa pod opieką Franksa. 
 - Same trujaki tu mają - szepnął Tony zanosząc się mocnym kaszlem. Ziva i Tim lekko się uśmiechnęli.  


**************************************************

    NIE ZADZIERAJ Z LABORANTKĄ!!
Ale najwyraźniej ktoś o tym nie wiedział! 
Zdenerwowana wyskoczyła z samochodu, otworzyła swój stylowy, czarny parasol i nawet nie czekając na doktora pobiegła w stronę głównego wejścia do szpitala, w którym byli jej mężczyźni. Wściekła na Franksa, który przez telefon nic jej nie powiedział, zatrzymała się przed recepcja i ułożyła na ladzie parasolkę.
 - Abby Sciuto, NCIS - powiedziała tak szybko iż pielęgniarka ledwie ja zrozumiała - Są tu moi chłopcy. Agent Gibbs i DiNozzo - dodała nieco wolniej, nawet nie trudząc się w szukaniu legitymacji - I lepiej od razu mnie do nich prowadź! - rzuciła mrużąc swe oczy podkreślone czarna kredką. Ledwo była w stanie zrobić makijaż, ale wiedziała, że musi jakoś wyglądać, by nie denerwować Tony'ego i Gibbsa. Nie powinni się martwic, że ona się martwi.
  Pielęgniarka krzywo się na nią patrzyła do momentu, gdy obok Abby nie pojawił się doktor Mallard.
 - Doktor Donald Mallard - przedstawił się - Czy byłaby pani tak miła i wpuściła nas do naszych przyjaciół? - uśmiechnął się dobrotliwie, na co pielęgniarka bez problemu wpuściła ich na ICU.
 - Ducky, oni są na ICU! - jej głos zadrżał gdy chwyciła doktora pod ramię.
 - Zapewne chcą ich lepiej poobserwować. Bądź dobrej myśli moja droga Abigail - starał się ją uspokoić Ducky. Na korytarzu czekał na nich Mike.
 - Nic ich życiu nie zagraża, skarbie - rzucił szybko, widząc sroga minę Abby.
 - Nic nie zagraża??!! To, co do cholery robią na ICU?! - krzyknęła mierząc do niego parasolką.
 - Lekarz zaraz sam wam wyjaśni wszystko - oznajmił i w tej samej chwili ukazał się doktor. 
 - Doktor Wesley Pipps - przedstawił się i wymienił uścisk dłoni z Duckym.
 - Doktor Mallard. Co może nam pan powiedzieć o stanie Anthony'ego i Jethro? 
 - Zacznę od Agenta Gibbsa - doktor spojrzał w pierwszą z kartotek - Został bardzo mocno pobity. Najwięcej ciosów spadło na jego tors. Ma trzy złamane i dwa pęknięte w dwóch miejscach zebra. Liczne siniaki, krwiaki, zadrapania. Obrzęk organów wewnętrznych, który doprowadził do niewielkiego krwotoku wewnętrznego, który już opanowaliśmy. Do operowania pozostało jego lewe kolano, które zostało mocno uszkodzone. Jest wyczerpany i odwodniony. Nie jedli przed dwa dni. Złapał niegroźna infekcję, z którą też już sobie radzimy. Odpoczywa na dwójce - oznajmił i spojrzał do drugiej karty. - Natomiast Agent DiNozzo ma złamane dwa żebra i pęknięte jedno.  Siniaki i krwiaki, jak Agent Gibbs, na całym ciele. Odwodniony i wycieńczony. Złapał infekcję i zapalenie oskrzeli. Na lewej jego piersi wypalono nazwisko agenta Gibbsa - kiedy to powiedział Abby jęknęła i zasłoniła sobie ręka usta. - Zastosowaliśmy silne antybiotyki i zobaczymy jak jego organizm poradzi sobie w ciągu najbliższej doby. Podajemy im tlen, by pomóc w oddychaniu i odciążyć płuca. Agent DiNozzo jest pod piątka. A teraz proszę wybaczyć, ale muszę wracać do pacjentów - dodał i oddalił się do swoich obowiązków.
 - Skoro tu jesteście to ja mogę dołączyć do Zivy i McGee'ego - przerwał cisze Mike. - Mamy przestępcę do złapania - dodał oddalając się. 

    Las ciągnął się po obu stronach drogi, lecz na szczęście już nie musieli do niego wchodzić. Pozostało do zrobienia tylko jedno. W samochodzie panowała cisza. Ziva siedziała obok niego z przodu, trzymając na kolanach bron gotową do użycia. Z tyłu z włączonym laptopem siedział McGee. 
 - FBI ustawiła blokady. Nie prześlizgnie się nawet najmniejsza mysz - oznajmił znad sprzętu McGee. - Widziano ciemnozielonego, starego pick-upa na drodze numer 147 kierującego się w stronę Smipson - przekazał. Mike przyśpieszył gwałtownie. Na szczęście to nie miasto i o tej porze nie było już praktycznie nikogo na drodze. 
 - Za skrzyżowaniem trzysta metrów... - nie dokończył. Mike ostro skręcił i gdyby nie pasy McGee wylądowałby po drugiej stronie przyklejony do szyby. 
 - Jest - dojrzał jadącego pick-upa przed sobą. Ziva otworzyła szybę.
 - Tylko w opony moja droga - upomniał ją. Wiedział, że byłą oficer Mossadu może trochę ponieść wiec wolał jej przypomnieć. Chociaż z drugiej strony... Nie dokończył bo Kurt pierwszy otworzył ogień. Franks przyspieszył robiąc na jezdni szlaczki. 
 - Koniec zabawy - warknęła Ziva wychylając się przez okno i oddając cztery strzały. Chybiła, bo w tym samym momencie Mike musiał uchylić ich pojazd od zderzenia z kulami, a na dodatek z przeciwnej strony nadjechał tir. Franks jedna ręką chwycił Zivę za kurtkę by nie spadła a drugą kręcił kierownicą. Ziva zaklęła po hebrajsku i przeładowała broń. Rozejrzała się i jeszcze raz wycelowała. Tym razem jej kule trafiły do celu. Usłyszeli pisk opon i zobaczyli jak samochód przed nimi gwałtownie skręca w lewo i zatrzymuje się na pobliskim drzewie.
 - McGee wezwij pomoc - rozkazał Franks zatrzymując samochód i razem z Zivą podbiegając do pick-upa.
 - Nie będzie potrzebna - gorzko stwierdziła Ziva spoglądając na martwego Kurta. 


Waszyngton, DC - trzy tygodnie później.

Stali w windzie w kompletnej ciszy. Ziva z Timem wymieniali uśmiechy. Gibbs stał na przodzie, wsparty o kulę. Lekarze zoperowali mu uszkodzone kolano zaledwie dwa tygodnie temu i zalecili odpoczynek. Ale przecież on nie może siedzieć spokojnie w domu. Obok niego stał Tony z podejrzanie dziwnym uśmiechem. 
 - Powinniśmy powtórzyć to grzybobranie - stwierdził ni to w powietrze, ni to do nich. Pacnięcie w tył głowy spadło jeszcze szybciej. - No, co? - spojrzał się na nich z niewinna miną - Chciałbym wypróbować ten przepis od siostry Caroline, wiecie tej z długimi zgrabnymi nogami. 
 - Ta... - rzucił Gibbs uśmiechając się. Za nim McGee i Ziva śmiali się radośnie. 
Kolejny dzień w pracy.



1 komentarz:

  1. To już kiedyś czytałam, chyba na fanfiction.net, ale fajnie było przeczytać to jeszcze raz!
    Trzeba przyznać fajne to grzybobranie...

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...