poniedziałek, 19 grudnia 2011

NCIS'N'LA UNDERCOVER

a/n: Bardzo dziękuję Sforze za miłe komentarze do moich wcześniejszych fików :) Kolejny fik, który ukazał sie wcześniej na  ff.net. Tym razem jest to crossover NCISxNCIS:Los Angeles. Akcja dzieje się po odbiciu Zivy w Somalii. Mike wciąż żyje i się pojawia w tym fiku ;) 
Opis: Tony i G zostają wysłani do tej samej tajnej operacji nie wiedząc o sobie nawzajem. 







 

    Weszli do starego hangaru na obrzeżach miasta. Słońce powoli zachodziło za horyzont, wlewając swe pomarańczowo-purpurowe promienie do pomieszczenia przez powybijane, szare okna.

  W hangarze stała gotowa do odlotu awionetka. Sześciu uzbrojonych mężczyzn, ubranych na czarno rozejrzało się po pomieszczeniu. Drzwi z drugiego końca otworzyły się i wkroczyło trzech kolejnych. Jeden w białym stylowym smokingu, palił kubańskie cygaro, a za nim szedł mężczyzna z walizeczką przypiętą kajdankami do jego przegubu. Nowo przybyli podeszli wystarczająco blisko by móc im się dobrze przyjrzeć.

 - Miło robić z Panem interesy - rzekł po francusku mężczyzna ubrany na biało, poprawiając swój kapelusz przysłaniający jego oczy.
 - Mam nadzieje, że nie ostatni raz- odparł również po francusku, lecz z włoskim akcentem uśmiechając się. Przez lewą cześć jego twarzy przechodziła szpecąca blizna, która nadawała mężczyźnie jeszcze groźniejszego wyglądu.

    Stał z tyłu, obserwując bacznie sytuację. Znał dobrze ludzi "swojego" szefa - Dante Morteza, ale niewiele zdołał dowiedzieć się na temat ludzi wspólnika, z którym właśnie dobijali interesu. Coś mu nie pasowało w wyglądzie drugiego z mężczyzn, stojącego niedaleko tego z walizeczką. 
Jego przeczucie podpowiadało mu to, dlatego też jeszcze czujniej obserwował go. Zmierzył dobrze zbudowanego Amerykanina. Mógł mieć trzydzieści pięć-osiem lat. Właśnie - Amerykanin! Pozostali dwaj to Francuzi. Ale było jeszcze coś w tym człowieku, coś bardzo znajomego.

 - Tak - zaczął powoli i trochę leniwie Francuz - Chciałbym dobić z Panem targu za miesiąc, jeśli to możliwe - dodał wypuszczając dym z ust i rzucając na ziemię niedopalone cygaro. Półuśmiech zatańczył na wąskich ustach Morteza.

 - W awionetce jest ładunek - rzucił spoglądając na złotego Rolexa. Zanim jego wspólnik zdążył odpowiedzieć, przez okno do hangaru wleciał granat dymny, a przez główne drzwi wdarli się zamaskowani ludzie z bronią.
 - NCIS, rzućcie broń! - padł rozkaz.

Zobaczył, jak wszyscy sięgają po broń i otwierają ogień. Zasłaniając sobie lewym rękawem marynarki usta i nos, sięgnął po swoją i szybko zgiął się w pół, kiedy kula świsnęła mu obok głowy. Tylne drzwi wejściowe, którymi niedawno wchodził Francuz, były otwarte. Zobaczył jak "jego" szef szybko biegnie w ich kierunku. 
Ostrożnie, unikając kul pobiegł za nim, nie podejrzewając, iż Amerykanin robi dokładnie to samo. Biegnąc, poczuł nagle palący ból w prawym boku, lecz nie zwolnił biegu. Rozejrzał się ostrożnie starając się jak najmniej wdychać piekącego dymu, który przedzierał się poprzez jego rękaw.  Niech tutejsi NCISi robią swoje - on ma własne zadanie. Wybiegli na zewnątrz, gdzie panował półmrok.

 - Antonio, gdzie samochód?! - krzyknął "jego" szef - Sprowadź tu Stefanio!
Spojrzał na niego z drwiącym uśmiechem.
 - Stefanio nie przyjedzie - odparł spokojnie celując w "szefa" ze swojego SIG'a.
 - Antonio odłóż broń, co ty wyprawiasz?! - krzyknął a w jego głosie dało się słyszeć zaskoczenie z nutą oburzenia. Miał już odpowiedzieć, gdy kule świsnęły i obaj rzucili się do dalszej ucieczki. Czuł jak krew coraz szybciej buzuje mu w żyłach, jak jej strużki spływają z jego boku na udo i coraz niżej. 

"To tylko draśniecie" wmawiał sobie przyśpieszając. Dopadł uciekającego mężczyznę i zaczęli się szamotać przez chwilę.  Zamachnął się i z całej siły, która w nim pozostała zdzielił "szefa" SIG'iem. Mężczyzna upadł na ziemię, a on jeszcze raz wymierzył swoja broń.

"Jeśli się tylko nadarzy sposobność - zdejmij go" - to był jego rozkaz.  Dante Mortez nie był już im potrzebny, a doskonale wiedzieli, że prawnicy szybko wyciągną go z powrotem. Nie ważne jak mocne mieliby dowody. Przeładował SIG'a w momencie, gdy Dante chwycił za ukrytą w płaszczu broń.
Padły trzy szybkie i celne strzały.

 - Powiedz "Hello" Antonio - ktoś pchnął go tak, że upadł niemal na ciało Morteza. To był ten Amerykanin. Chciał się obrócić, ale noga Amerykanina położona na jego krwawiącym boku powstrzymała go. Syknął z bólu, próbując ostatkiem sił uwolnić się  - Dobranoc - usłyszał tuż przed tym, jak Amerykanin zdzielił go kolbą broni w tył głowy.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Powoli do siebie dochodził. Pierwsze, co do niego dotarło, to ból głowy i boku. Jedynym pocieszeniem było, że prawdopodobnie już nie krwawił. Czyżby ktoś go opatrzył? Bał się otworzyć oczy. Wiedział, że jeśli zrobi to za szybko - zwymiotuje.  Ostrożnie się poruszył. Siedział na niewygodnym krześle, a ręce miał boleśnie skute z tyłu kajdankami. Powoli otworzył oczy. Gdy zakręciło mu się w głowie natychmiast je zamknął. Opatrzyli - tak, ale nie dali nic przeciwbólowego. Jak wiele by teraz dał za dwie tabletki aspiryny i szklaneczkę szkockiej.

 - Witaj Antonio - ktoś otworzył drzwi do tego przyjemnego wilgotnego pomieszczenia. Amerykanin, przemknęło mu przez obolały umysł.
 - Widzę, że ktoś się cieszy z mojej obecności - zaśmiał się, spoglądając na mężczyznę - Gdzie jestem? - zapytał, chcąc wiedzieć z kim ma do czynienia. Musi wiedzieć jaką gadkę sobie przygotować i jak rozegrać sprawę.
 - NCIS Los Angeles, jak wiesz - odparł uśmiechając się triumfalnie.
 - Zrobiłem coś tobie lub twoim bliskim? - zapytał. Nie wiedział, czemu agent tak się go uczepił.

 - Nie ułatwię ci tego zadania, Antonio.
 - Tylko nie Antonio - jęknął zamykając oczy, by powstrzymać rosnące nudności. Czuł jak kropelki potu spływają po jego twarzy, chociaż w pomieszczeniu było chłodno - Tony - dodał, a po chwili do jego otępiałego umysłu dotarło. Poczuł jak adrenalina znów uderza w jego ciało a gniew zaczyna wzrastać.

 - Zabiłeś swojego szefa - doszedł do niego głos agenta. Otworzył oczy.
 - To ciebie też wysłał na akcję? - zapytał nagle - Vance maczał w tym palce - bardziej stwierdził niż zapytał. Callen spojrzał na niego. Koleś jest dobrze poinformowany, pomyślał, siadając na krześle naprzeciwko.
 - Nadarzyła się sposobność i po kilku miesiącach postanowiłeś zająć miejsce szefa - powiedział, uważnie obserwując jego reakcję.

 - Wysłał dwóch tajniaków, którzy w ogóle nie wiedzieli... co za skurwiel! - powiedział Tony, nie reagując na wcześniejsze słowa tajniaka - Callen prawda? - spojrzał na mężczyznę. Czytał akta osób z OSP, ale dopiero teraz połączył dane z dokumentów z twarzą tego Amerykanina.
Callen był pod coraz większym wrażeniem. Antonio nieźle gra. Ale co miał na myśli mówiąc: Wysłał dwóch tajniaków? Spojrzał na niego podejrzliwie. Wiedział doskonale, iż Antonio doskonale kłamie i manipuluje ludźmi. Gra na zwłokę, ale zadarł z niewłaściwą osobą.

 - Jesteś dobry - zaśmiał się ironicznie - I tak nie ujdzie ci płazem. Zabiłeś Franka i Sida - dwóch naszych ludzi. Pracowałeś dla Dante przez cztery miesiące, a wcześniej? - wyrzucił starając się panować nad sobą. Gdyby tylko mógł, zabiłby drania - Kto był twoim szefem?!

 - Przecież wszystko o mnie wiesz - burknął Tony. Ta rozmowa coraz bardziej go męczyła.
 - Wszystko jest w twoich aktach - odparł Callen spoglądając na teczkę leżącą na stole w zasięgu jego ręki - Ale nie znamy wszystkich twoich wspólników i kontrahentów.
Tony uśmiechnął się szyderczo. Och, jak on uwielbiał tę zabawę w kotka i myszkę. Oni tu sobie pogawędkę urządzają a jego szef...

 - Muszę cie rozczarować, Callen - zaczął powoli z przyklejonym półuśmiechem - Niczego ci nie powiem, bo to wszystko ściema. Jeśli się uprzesz to za szklaneczkę chardonye
 wymyślę dla ciebie coś stosownego. 
Tego było już za wiele. Callen rzucił gniewne spojrzenie w kierunku weneckiego lustra, za którym stał Hanna oraz Getz. Ten koleś robił sobie z nich kpiny. Wstał z krzesła, zbliżył się do Tony'ego i nachyliwszy chwycił go za włosy odchylając jego głowę do tyłu.

 - Gadaj albo pożałujesz, że nie zginąłeś od jednej z kul podczas wczorajszej strzelaniny w hangarze - syknął patrząc Tony'emu prosto w zielone oczy. 

 
- W gorącej wodzie jesteś kąpany, Callen, a powiadają, żeś taki opanowany i z łatwością w tajnych misjach utrzymujesz zimną krew- zakpił Tony delikatnie oblizując dolną wargę - Nie zastraszysz mnie. Już w Somalii tego próbowali, ale im nie wyszło. 

Callen zamrugał oczami pytająco spoglądając na Antonio. Somalii nie było w jego aktach, ale z tą nazwą spotkał się kilka miesięcy temu. Słyszał o akcji przeprowadzanej przez grupę z DC. Puścił Antonio i wrócił na swoje miejsce.
 - Pytam jeszcze raz - zaczął powoli z mistrzowskim opanowaniem jakie się pojawiło nagle w jego głosie - Kto jest twoim obecnym szefem
?
Tony westchnął lekko, ostrożnie poruszając się przy tym na krześle. Dobrze, że pomieszczenie już tak bardzo nie wiruje. Może to zasługa adrenaliny, która znów buzowała w jego ciele? Spojrzał znudzonym i zniecierpliwionym wzrokiem na Callena, a potem w stronę weneckiego lustra. 

 - Jedynym moim szefem jest Leroy Jethro Gibbs - wycedził Tony wściekły na Dyrektora, że wpakował go w coś takiego. Akcja miała być czysta i bez problemów. Ale teraz w jego sercu - kiedy wypowiedział na głos nazwisko osoby, której ufał całym swoim życiem - zasiało się ziarno niepewności. Czy i jego szef wiedział o wszystkim? - Jestem agentem federalnym! NCIS Waszyngton DC! - krzyknął czując, jak pomieszczenie zaczyna wirować przed jego oczyma - Kończmy te gierki, Callen. Obaj byliśmy pionkami Vance w tej grze. Zrobiliśmy swoje...

 - Nie nabierzesz mnie - powiedział wstając i podchodząc do weneckiego lustra - Sprawdziliśmy Antonio Santheza, innych możesz nabrać, ale nie mnie.
 - Powtarzam raz jeszcze - mówił machinalnie Tony czując z każdym wypowiedzianym słowem rosnącą irytację, złość i zmęczenie - Nazywam się Anthony DiNozzo i od pieprzonych dziewięciu lat jestem starszym agentem Kryminalnego Biura Śledczego Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, a moim szefem jest srebrnowłosy pirat Leroy Jethro Gibbs
, którego nawet srebrna kula zabić nie może! Zapytajcie Wykałaczki! - krzyknął, co przywróciło drapanie w gardle spowodowane jeszcze wczorajszą inhalacja dymu.

Wtem drzwi do pomieszczenia otworzyły się i weszło dwóch mężczyzn. Jeden czarnoskóry, zapewne Hanna? Chyba tak miał w aktach. A ten drugi? Tony spojrzał na mężczyznę, czekając aż obraz przed jego oczyma wyostrzy się.
  - Mike, jak miło, że wpadłeś - wychrypiał.  Cudownie! Były szef jego szefa. Mike Franks we własnej, piekielnej osobie.  Ale przynajmniej może potwierdzić jego tożsamość.

 - DiNozzo? - zdziwił się starszy mężczyzna - Słychać cie na korytarzu - zaśmiał się, lecz po chwili, widząc w jakim stanie jest młody agent, spoważniał - W co cię znowu wpakował Leon?
 - Znacie się? - zapytał Hanna, spoglądając raz na jednego a raz na drugiego mężczyznę.
 - Czy my się znamy? - zapytał z oburzeniem Mike - Musimy skontaktować się z Vance'm. Zapewne czeka na twój raport, DiNozzo.
Callen nie był zadowolony z tego, że musi rozkuć Tony'ego. Dał się nabrać. Ten cały DiNozzo był dobry. Ale jak Dyrektor Vance mógł wysłać dwóch agentów do jednej misji i nie powiedzieć? Przecież mogli się nawzajem pozabijać!

Zeszli do centrum dowodzenia, gdzie wszyscy pracowali nad sprawą.
 - Eric, połącz nas - rozkazał Hanna. Po chwili na ogromnym ekranie ukazał się Dyrektor Vance.
 - DiNozzo, Callen, Franks, Hanna - przywitał ich - Czekam na raporty.
 - To sobie czekaj - Tony już nad sobą nie panował. Stał na miękkich, chwiejnych nogach czując jak rana na boku znów zaczyna mu krwawić. Przecież to tylko zadrapanie - Wysłałeś dwóch tajniaków do jednej misji. Z twojej winy dopuściłem do tego, że zginęło dwóch tajniaków i Callen omal nie obdarł mnie ze skóry, bo w systemie dalej moje odciski palców są synchronizowane z Antonio Santhezem!

 - Wiedzieliście tyle, ile musieliście wiedzieć - odparł Dyrektor - Złamałeś kilka zasad DiNozzo i o tym porozmawiamy jak dotrzesz do DC. Masz samolot za dwie godziny - z tymi słowami rozłączył się.
 - Cmoknij mnie...
 - Gdzie DiNozzo? - usłyszeli nagle głos Gibbsa, który stał za ich plecami, a którego pojawienia nikt nie zauważył.
 - O, hej Szefie... - z tymi słowami Tony osunął się na podłogę. Przed upadkiem ochronił go Gibbs i Franks.
 - Medycy czekają już na zewnątrz - powiedział Gibbs, gdy razem z Mike'm wynosili nieprzytomnego DiNozzo. Za nimi podążyli Hanna i Callen.

:::::::::::::::::::::

    W szpitalu Gibbs nerwowo przemierzał korytarz. Nie cierpiał czekać, chciał od razu wiedzieć, ale nie... Tu musiał uzbroić się w cierpliwość i zlekceważyć wciąż wibrujący w jego kieszeni telefon. Wiedział, że to jego zespół i zapewne dyrektor. Ale teraz jego myśli zaprzątał ktoś inny.

 - Dziewięć lat twoim agentem? - zapytał z niedowierzaniem Callen siedząc na krześle ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Kto o zdrowym rozumie wytrzymałby tak długo? Znał i szanował Gibbsa, który ocalił mu kilkakrotnie życie ale pracować po nim... Gibbs był legendą i osobą, którą wszyscy unikali szerokim łukiem gdy kazano nawiązać bezpośredni kontakt i zmusić sie do współpracy. Ale jeśli DiNozzo tyle wytrzymał po pierwsze musi być szalony, po drugie cholernie dobrym agentem a po trzecie Gibbs musi go szanować.

 - Dziewięć lat - przytaknął. Dziewięć lat jeden człowiek niezmiennie ubezpieczał jego tyły. Czy będzie w stanie komukolwiek tak zaufać jak Tony'emu i powierzyć w czyjeś ręce własne życie?
 - Świetnie go wyszkoliłeś. Nabraliśmy się jak nic - powiedział Hanna, spoglądając raz na Gibbsa raz na Franksa.
 - Ja go nie szkoliłem - zatrzymał się w miejscu i spojrzał na towarzyszy. Był wściekły na Vance, że do końca nie wprowadził go w szczegóły misji. 

Westchnął ciężko - DiNozzo wcześniej był detektywem. Skopię mu tyłek jeśli odejdzie - powiedział na głos to, czego skrycie się obawiał po tym wszystkim.
 - Co masz na myśli? - zapytał Mike spoglądając na Gibbsa. Dzieciak nie widzi świata poza Gibbsem i na pewno nie zostawi reszty zespołu. Chociaż Gibbs odszedł... ale tu były inne okoliczności.
 - Sprawa Grenouille - odparł Gibbs siadając obok Callena - To już drugi Dyrektor, który wykorzystał DiNozzo do swoich celów. Pierwsza była Jenny. DiNozzo zakochał się w córce Żaby. Vance nie jest lepszy - wyjaśnił.

 - Jest dumny i uparty. Przypomina mi ciebie - stwierdził Franks. Bo taka była prawda.Gibbs uśmiechnął się lekko. To już nie pierwsza osoba, która zauważyła to podobieństwo. Za długo razem pracujemy, pomyślał Gibbs.

Nagle na korytarzu pojawiła się pielęgniarka z lekarzem.
 - Co z Tonym? - zapytał Gibbs podnosząc się energicznie.
 - Jeśli się nie uspokoi, będziemy musieli podać mu silne środki na uspokojenie. Chce się wypisać ze szpitala twierdząc, że to tylko draśniecie - oznajmił ostro lekarz - A w rzeczywistości przez to jego "lekkie draśniecie" stracił sporo krwi. Na szczęście rana jest czysta. Założyliśmy dziewięć szwów. Ma stłuczone trzy żebra oraz uraz głowy. Jest przemęczony. Nawdychał się toksycznego dymu z granatu dymnego, lecz prócz lekkiego drapania w gardle i pieczenia w płucach nic poważniejszego nie występuje.
 Pozostanie na dwudziestoczterogodzinnej obserwacji, jeśli oczywiście nie ucieknie z oddziału a potem jeśli wszystko będzie w porządku zostanie wypisany do domu, jednakże byłbym wdzięczny gdyby przez kilka dni pozostawał pod okiem kogoś z rodziny - przekazał lekarz.

 - Zajmę się tym - obiecał Gibbs i po wymieniu uścisku dłoni z lekarzem udał się do pokoju, w którym przebywał jego agent.
- Jak myślisz, już przykuli go do łóżka? - zapytał przed wejściem do pokoju Franks.
Jednak kiedy weszli do pokoju, Tony był pogrążony we śnie. Gibbs uśmiechnął się lekko. Zmęczenie i leki zrobiły swoje, pomyślał podchodząc bliżej. Czemu to zawsze DiNozzo spotyka? W ciągu tych dziewięciu lat przekonał się iz DiNozzo przyciąga kłopoty jak magnes. Ostatni raz w takim stanie widział go po akcji w Somalii, kiedy rozpracowywali grupę terrorystów, którzy uprzednio porwali i torturowali Zivę.

 - Szefie? - dał się słyszeć zmęczony i ochrypnięty głos DiNozza. Gibbs przybliżył się do swojego agenta.
 - Nie dam rady... - szepnął czując się jak masło rozsmarowane na zbyt dużej kromce chleba. - Drugi raz... Jestem zmęczony...- majaczył pod wpływem leków.
 - Dasz mu tę satysfakcję? - zapytał wyzywająco Gibbs. Nie zamierzał przez tajemnice dyrektora tracić najlepszego agenta. - Vance'em zajmę się osobiście. Odpocznij - rozkazał siadając na krześle.
 - Hymmm... Zapytaj... - Tony zaczął powoli nie otwierając oczu - Callen'a co z tą szklaneczką chardonye
 ...
 Gibbs uśmiechnął się, spojrzał przez ramię na stojących przy drzwiach mężczyzn, nachylił nad Tonym i szepnął:
 - A burbon może być? Wiesz, że jestem z ciebie dumny.

::::::::::::::::::::::::::::::::::

    Na drugi dzień po południu pożegnali zespół OSP i ruszyli w drogę. Tony usiadł wygodnie na siedzeniu pasażerskim obok kierowcy i niepewnie spojrzał na szefa. Nieraz już jeździł z Gibbsem i wiedział jakim jest piratem drogowym. Gibbs łagodnie spojrzał na DiNozzo i ruszył z piskiem opon by po chwili zwolnić. Podczas gdy Tony wypełniał formularze odnośnie wypisania go ze szpitala, on Jethro Gibbs, wydawał polecenia swoim ludziom przez telefon komórkowy. Zadzwonił również do dyrektora, z krótka lecz treściwą informacja iż wracają.
 Nie rozmawiali z Tonym o jego odejściu, bo ta opcja już nie była brana pod uwagę. DiNozzo wiedział doskonale, że nie pozwoli mu tak po prostu odejść. A poza tym musiałby stawić czoło rozhisteryzowanej Abby, która po prostu przykułaby go do siebie kajdankami - jak to uczyniła kiedy on wrócił chwilowo z emerytury. Nie chciał wspominać Zivy, która po ostatnich przeżyciach często nie panowała nad sobą oraz McGee, który już nie był tym Probiem co kiedyś, ale dla starszego brata, jakim niewątpliwie jest dla niego Tony, zrobiłby wszystko i zdecydowanie powstrzymałby Tony'ego przed ucieczka znajdując go na każdym krańcu globu i blokując wszelkie dochody. Uśmiechnął się na sama myśl, co mógłby zrobić Ducky. Poczciwy, kochany doktor jednym zręcznym ruchem rozłupałby mu klatkę piersiową, sentymentalnym głosem opowiadając jakąś starą historyjkę.

Tak, byli specyficzna rodziną.
Nawet Palmer się do niej zaliczał, lojalnie wspierając doktora w pracy.
Spojrzał na siedzącego obok Tony'ego. Mężczyzna drzemał spokojnie. Powoli schodziły z niego ślady ostatnich miesięcy. Gibbs uśmiechnął się i docisnął pedał gazu, wjeżdżając na teren wojskowego lotniska, gdzie czekał już na nich specjalny samolot.



1 komentarz:

  1. Jak to poprzednie opowiadanie, to również czytałam, nie pamiętam już gdzie... Fajnie tak ujrzeć te opka w jednym miejscu, nie trzeba szukać ich po całym necie...

    Wiesz mam tylko jedno, ale... jakby dało się zmienić kolor czcionki pod wpisami z czarnego na jakiś inny, alba dać pod to jakieś inne tło, bo jest to trochę słabo widoczne

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...