środa, 14 grudnia 2011

Zamiana miejsc






"ZAMIANA MIEJSC"




   Seattle - rok 2050

Gwałtowna burza rozszalała się nad Seattle pozbawiając miasto elektryczności. 
Stał, beznamiętnie przyglądając się jak po szarych szybach spływają wielkie krople 
deszczu. W pomieszczeniu było ciemno, jedynym źródłem światła był migotliwy blask 
świec rozstawionych na meblach w salonie, sypialni i kuchni.
 Odwrócił się, ściągnął okulary i zostawiwszy je na stoliku, udał się do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdował się wysokiej jakości sprzęt. Różnego rodzaju

 kamery, skanery, komputery i wiele innych, przydatnych w fachu hakera, rzeczy. 
Wszystko było wyłączone. Zdawało mu się, że szare ekrany przyglądają mu się z zaciekawieniem. Potarł zmęczone już oczy. Jutro nastanie nowy dzień, a z nim pojawią
 się i nowe wyzwania, pomyślał.

 Nagle dobiegł go niego huk wysadzanych w powietrze drzwi. W pierwszym odruchu, 

nieco oszołomiony i zdezorientowany, chciał się zwyczajnie schować. Po chwili jednak
 wziął się w garść, chwycił za broń ukrytą pod blatem biurka i przyczaił się za drzwiami. 
Nie spodziewał się ataku. Nie wiedział kim są ci ludzie, ilu ich jest ani czego chcą.

  Pięciu na jednego. Stwierdzenie, że szanse są nierówne byłoby poważnym
 niedomówieniem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż znajduje się na z 
góry przegranej pozycji.
 Byli ubrani na czarno, a kominiarki zasłaniały ich twarze. Bez większych problemów 

został zlokalizowany i obezwładniony. Wytrącona broń przeleciała nad biurkiem, po czym opadła na podłogę. Chwycili go i pociągnęli do salonu. Tam położyli go na ławie, kilku 
z nich przytrzymywało go, reszta kręciła się obok. Jeden z mężczyzn rozerwał mu 
koszulę, w tym samym czasie inny zbliżał się do niego trzymając w dłoni jakiś dziwny błyszczący obiekt. Nie wróżyło to nic dobrego. Krzyczał i szarpał się, wiedząc jednak, 
że nie ma ratunku. 

  Poczuł ogień, kiedy przystawiono mu nieznany obiekt, wyglądem przypominający 

metalową gwiazdę szeryfa, do klatki piersiowej. Nie potrafił powstrzymać agonalnego 
krzyku jaki wyrwał się z jego gardła. Paliło go wszystko; każdy mięsień, każda komórka,
 każde włókno. Krzyczał, krzyczał jak nigdy w życiu, pragnąc by ból ustąpił, aby mógł zwyczajnie umrzeć i już nigdy niczego nie czuć. 
 Wtedy znowu będzie z Max. 
 Nagle wszystko ustąpiło, jak ręką odjął. Nastała cisza i pochłonęła go ciemność. 
Przyjął ją jak najlepszą przyjaciółkę, swoje wybawienie. 


***********************************
      Baltimore - rok 2001
Obudziły go dziwne odgłosy i promienie słońca tańczące na jego twarzy. 
 - Detektywie DiNozzo? Detektywie, proszę powoli otworzyć oczy - mówił łagodny, 
lecz stanowczy kobiecy głos. Do kogo ona mówi, zastanawiał się, przecież nie nazywam 
się DiCośtam.
 - Logan - szepnął. - Cale - dodał podnosząc nieznacznie powieki, ledwo dostrzegając
 zarysy pochylającej się nad nim kobiety o kasztanowych włosach. 
 - Już dobrze Tony - usłyszał szorstki, męski głos.
 - Gdzie...? Co...? - szepnął. O czym oni do cholery mówią? Jaki Tony?
 - Miałeś wypadek, nie pamiętasz? Ścigałeś podejrzanego, Alexa Maddoxa. Zepchnął 
cię z drogi i ... miałeś wiele szczęścia - w jego polu widzenia pojawił się ów mężczyzna.
 - Kim jesteś? - zapytał próbując się podnieść. - Gdzie ja do cholery jestem?!
Mężczyzna i kobieta wymienili ponure spojrzenia. 
 - Zlecę dodatkowe badania. Możliwe, iż wskutek uderzenia w głowę i niedotlenienia 
doszło do mocniejszego urazu niż przypuszczaliśmy. Niewykluczone, że to zanik
 pamięci - stwierdziła kobieta, odwracając się twarzą do mężczyzny.
 - Jaki zanik pamięci?! Pamiętam doskonale! Nazywam się Logan Cale! - wykrzyczał 
czując jak pomieszczenie zaczyna wirować. 
 - Spokojnie, wszystko będzie dobrze - zapewniła go kobieta, wstrzykując coś do jego kroplówki, by po chwili znajoma ciemność pochłonęła go po raz kolejny. 

**************************************

 - Nazywasz się Anthony D. DiNozzo i jesteś detektywem Baltimore PD od dwóch lat. 
Ja nazywam się Michael Sinatra i jestem twoim partnerem, a zarazem szefem - 
tłumaczył mu, gdy znów odzyskał świadomość. 
 - Który mamy rok? - zapytał, czując jak narasta w nim panika. 
 - 2001, dlaczego?
 Zakrył tylko twarz dłońmi i przyciągnął kolana do piersi. To nie może być prawda! 
Nie, to nie jest prawda! Śni, to wszystko to jakiś chory koszmar, z którego nie może
 się obudzić. Zamknęli go w psychiatryku i chcą by zwariował!
 - Tony? - zapytał zmartwiony Sinatra. 
 - Potrzebuję trochę czasu - powiedział podnosząc głowę. Musi się stąd wydostać
 i dowiedzieć jak najwięcej... kim do jasnego gwinta jest ten cały DiNozzo, by wiedzieć 
kto, a  przede wszystkim dlaczego, mu to zrobił.  

*************************************

 Minęły trzy tygodnie od pamiętnego "wypadku". Dowiedział się wszystkiego, co mu 
było potrzebne by przekonująco grać detektywa DiNozzo. Od kilku dni był w pracy 
poznając "swój" zawód i kolegów. 
 Na szczęście DiNozzo był zwyczajnym lanserem, podrywaczem, pasjonatem filmów, 
drogich i markowych ciuchów, gadżetów i samochodów. Wydziedziczony bachor 
Anthony'ego DiNozza Sr., który zawdzięcza cały swój majątek importowi szwajcarskich 
noży wojskowych do Stanów Zjednoczonych. 
 Po prostu cudownie. Bułka z masłem.
 - Mamy martwego bosmana - warknął Mike. - Co oznacza wielkie kłopoty - dodał 
podchodząc do biurka, przy którym właśnie siedział Tony. 
 - Znaczy? - zapytał. 
 - Zaraz będą tutaj agenci NCIS i albo podzielą się sprawą albo będą chcieli sami spić 
całą śmietankę - odpowiedział Mike, nalewając sobie kawy do kubka.
 Chwilę później Mike stał w kostnicy, wykłócając się o sprawę ze srebrnowłosym 

agentem, jak mu tam było,  Gibbs... czy cośtam.
 L. Jethro Gibbs. 
Logan miał dziwne przeczucie odnośnie gburowatego agenta i tego, że jego pojawienie
 się może mieć wpływ na jego dalsze życie... Jakby tu się tak wyrwać spod 
nadopiekuńczych skrzydeł Sinatry i dać się zwerbować przez tego Gibbsa 
do agencji rządowej? Może dzięki temu znajdzie odpowiedzi na swoje pytania?

 Tak też się stało. Dwa dni prowadzenia wspólnie sprawy i trzeciego po tym jak 
Kapitan go wylał, został przyjęty przez Gibbsa do NCIS. 


**************************************

       Dwa miesiące później - DC

 Został dłużej w pracy, czekając aż w przestrzeni biurowej zostanie sam. 
Rozejrzał się uważnie i zaczął szperać w Sieci. Czuł, iż jest coraz bliżej, gdy 
nagle poczuł palący ból w klatce piersiowej. Ból bardzo znajomy. Wstał i masując 
miejsce bezpośrednio nad sercem, chwiejnym krokiem ruszył do łazienki. 
Opłukał zimną woda twarz i wziął kilka głębszych wdechów, czując jak ból 
powoli ustępuje. Ostrożnie rozpiął guziki czarnej koszuli i spojrzał na jasną 
bliznę na piersi. Wiedział, że nie ma w tym miejscu samej blizny. 
Przejechał po niej palcem. Miał w sobie urządzenie, które włączało się,
 gdy chciał szukać potrzebnych mu informacji i to już nie pierwszy raz. 
Miał tak w Baltimore. 
 Polubił Gibbsa, Abby, McGee, Kate i Ducky'ego, ale wiedział, że nie należy do ich świata. Coraz trudnej było mu się odnaleźć i z większym trudem przychodziło mu okłamywanie Gibbsa. 
Musi się stąd uwolnić. A jeśli jego świat przestał istnieć? Jeśli nie ma powrotu?
Wybiegł z toalety, wyłączył sprzęt, chwycił za plecak i wybiegł z biura. 
Dwie godziny później siedział przy barze w ulubionym lokalu pijąc trzecie piwo. 
Trzecie czy może czwarte? Zgubił rachubę. Chciał się upić. 
 - Jim, następne - krzyknął do barmana.
 - Wystarczy - usłyszał znajomy głos za swoimi plecami i z uśmieszkiem odwrócił się,
 by zobaczyć swojego szefa.
 - G-Gibbs - beknął głośno - Ups... sorry... - zaśmiał się - Napijesz się?
 - Idziemy - rozkazał płacąc barmanowi za wcześniejsze piwa DiNozzo i chwytając 
agenta za ramię. 
 - Tak przyjemnie... mogliśmy posiedzieć i wychlać całe piwsko jakie mają. 
Wiesz... - czknęło mu się - ...Że rozcieńczają?
 - DiNozzo! - warknął ostrzegawczo Gibbs. 
 - Uh... Szef nie w sosie, rozumiem - kolejne czknięcie - Co Szef tu właściwie robił?
 - Szukałem ciebie - odparł wpychając go do samochodu. 
 - Dlaczego? - czerwone światełko alarmowe włączyło mu się. Czy Gibbs jest 
w to wplątany?
Chciał wysiąść, próbował odpiąć pasy. Musi uciekać.
 - DiNozzo, uspokój się! - rozkazał Gibbs i ruszył w stronę swojego domu. 
Gdy dotarli ułożył DiNozzo na kanapie w dużym pokoju.
 - Pogadamy rano, jak wytrzeźwiejesz. Śpij! - padł kolejny rozkaz. Gibbs wyszedł
 zostawiając go samego. Próbował zasnąć ale obrazy z tego co przeżył jako 
Logan Cale - walka z Manticore, śmierć Max i atak sprzed miesięcy - przewijały 
się w jego upojonym alkoholem umyśle. Czuł jak się dusi. Był sam, grał kogoś kim nie był. 
I nie wiedział już co jest prawda a co nie. Złość, rozpacz, smutek, ból - na przemian 
zalewały go jak fale, jedna po drugiej. Już dłużej nie mógł. Wstał i chwiejnym 
krokiem poszedł do łazienki. Rozejrzał się po łazience. W szafce za lustrem 
znalazł to, czego szukał. Wziął do ręki żyletkę, rozerwał guziki koszuli i zaczął 
ciąć skórę w miejscu gdzie znajdowało się to paskudztwo, a łzy zalewały jego twarz. 
Czuł jak krew spływa po jego torsie, jak spływa po jego dłoni, w której trzymał żyletkę.
 Naciął głębiej.
 - Gdzie jesteś! - warknął rozwścieczony, a jednocześnie bezradny. Chciał się tego pozbyć. 
 - Co ty wyprawiasz, DiNozzo! - dotarł do niego krzyk. Przez łzy zobaczył Gibbsa,
 w jego oczach przerażenie.
 - Musze to wyciąć... już nie mogę Gibbs... - bełkotał osuwając się na podłogę. 
Gibbs chwycił go i razem opadli na zimną posadzkę.
 - Boli - wyszlochał. - Nie nazywam się Tony DiNozzo... nie wiem kto mi to 
zrobił i dlaczego... ja już nie mogę.... - chwycił Gibbsa za front wypłowiałej lekko bluzy. 
- Zabij mnie - wykrztusił. Gibbs rozpoznał w jego głosie rozpacz, depresję, ból i strach,
 a także czający się w jego oczach obłęd. 


****************************************

     Seattle - rok 2050


 - Nie musiałeś aż tak się upijać by świętować zniszczenie wirusa - usłyszał nad 

sobą kobiecy głos. Otworzył powoli oczy i ujrzał pochylająca się nad nim piękną 
dziewczynę przypominającą z wyglądu Jessicę Albę. Może to bliźniaczki?
 - Wirus? - zapytał podnosząc się. Gdzie on do choroby morskiej jest. Rozejrzał
 się po zagraconym pomieszczeniu.
 - Robisz sobie teraz żarty - westchnęła i spojrzała na mężczyznę, który właśnie
 wszedł do odrapanego, szarego.... właśnie, czego? - To wszystko twoja wina 
Alec - powiedziała z wyrzutem.
 - Alec? - zmarszczył brwi. Czy aż tak się upił?
 - Logan, przestań się wygłupiać, dobra. Nie wypiłeś... - zaczął mężczyzna
 imieniem Alec.
 - Kto? - był coraz bardziej skołowany. 
 - Logan, wariacie - zdenerwowała się "Alba" - Nazywasz się Logan Cale i 
jesteś Eyes Only.
Patrzył na nią jakby mówiła do niego po chińsku.
 - Zaszła pomyłka - powiedział próbując wstać. To był błąd. W głowie mu 
huczało, a w piersi paliło. Usiadł z powrotem na materac. - Nazywam się Tony DiNozzo - spojrzał na nich nie rozumiejąc co się właściwie dzieje.
 Ładnie DiNozzo, Gibbs cię zabije - pomyślał.


***************************************




 - "Tu Wolny Głos Ameryki. Audycja potrwa tylko 60 sekund. Nie można nas 
namierzyć, nie można nas powstrzymać i tylko od nas dowiecie się całej prawdy" 
- głos niby jak jego i jego oczy ale przecież....
 - USA spadło pod względem ekonomicznym na poziom krajów Trzeciego Świata - zaczęła Max. Tak nazywała się Alba - Elektromagnetyczny Impuls puszczony przez terrorystów zniszczył większość komputerów a z nimi bazy danych czyli większość

 informacji na świecie.
Krajem rządzi korupcja, wyzysk i walka o przetrwanie. Laboratorium 
genetyczno-militarne Manticore, otrzymało zadanie stworzenia jednostek ludzkich, charakteryzujących się: dużą sprawnością fizyczną, analitycznym umysłem, 
odpornością oraz wysoką inteligencją.
Logan Cale to cyber-dziennikarz, który pod przykrywką Eyes Only ratuje świat, 
a przynajmniej się stara - wyjaśniła mu jak najprościej.
 - Cudownie - westchnął. Sytuacja chwilowo wytraciła go z równowagi. Chciał się 
rozejrzeć i poszukać ukrytej kamery. Naoglądał się za dużo filmów.
 - Logan... wybacz, Tony - zaczęła Max przyglądając mu się baczniej.
 - Mam coś na twarzy, że się tak wpatrujesz? - zapytał posyłając jej firmowy 
uśmiech DiNozza.
 - Teraz jak się przyglądam, widzę, że jesteś starszy od Logana - odparła.
 - Och, dzięki - uśmiechnął się. Czy tylko tym różni się zewnętrznie od tego 
całego Logana?
 - Zatem - chrząknął Alec - Czym się zajmujesz tam skąd pochodzisz?
 - O rany... Pochodzę z 2009 roku i brzmi to jak tekst filmu - zaczął - Jestem agentem federalnym, policja wojskowa - wyjaśnił wiedząc, iż NCIS nic im nie powie.
 - Czyli ktoś zamienił ciebie z Loganem - upewnił się Alec, że wszystko jasno 
wyjaśnili - Świetnie - uśmiechnął się, lecz szybko spoważniał widząc minę Max. 
 - Mamy dużo do roboty - zaczęła Max po krótkim namyśle - Musimy to odkręcić - dodała podchodząc do komputera Logana.

******************************************

Trzy tygodni później

Tracił już nadzieję, iż kiedykolwiek wróci do swojego świata i ujrzy Zivę, Abby, 
Gibbsa, Probiego, Duckiego, Palmera i Wykałaczkę. 
Trzymał się blisko Max i Aleca. 
Max przypominała mu Zivę. Obie wyszkolone by zadać ból i zabić. Początkowo nie
 potrafił się odnaleźć w społeczeństwie w jakim żyli Max i Alec. Zatem jeśli Logan
 trafił do jego świata jest mu nieco łatwiej. 
Stał właśnie przed sporym kawałkiem pękniętego lustra, starając sobie przypomnieć,
 co tak naprawdę robił zanim obudził się tutaj. 
Pamięta, ze mieli ciężki tydzień. Pokłócił się z Gibbsem i dopiekł nieźle Probiemu. 
Wieczorem poszedł do pubu się upić i dobrze mu szło. Chyba dotarł do domu, co może potwierdzić spory siniak na jego udzie gdzie uderzył się kantem ławy. Z przyjemnego 
upojenia wyrwał go potworny ból w klatce piersiowej, a jakieś zamaskowane postacie pochylały się nad nim...

Rozpiął koszulę i spojrzał na dziwna bliznę, która skrywała pod sobą jakiś... implant? 
coś co sprawiało mu ból gdy zaczynał grzebać w sieci. 
 - Tony! - usłyszał wołanie Max. Zapiął naprędce koszule i pobiegł do nich. 
 - Mówi ci coś nazwisko Adam Stein? - zapytał Alec.
 - Stein... - to sprawa, którą się ostatnio zajmowali. Zmarszczył brwi - Pracowaliśmy
 nad sprawą gdzie był głównym podejrzanym. Postrzeliłem go nawet.
 - Stein dopchał się do władzy u nas - oznajmiła Max. 
 - To dlatego nie mogliśmy odnaleźć zwłok. Przeżył, wyleczył się i postanowił zemścić - zaczynał rozumieć. 
 - Tylko jakim sposobem przemieszcza się w czasie? - zapytał Alec.
 Uch, sprawa idealna dla McGeniusza i Abby, pomyślał. Ale teraz zaczął nasuwać mu 
się film "Strażnik czasu" z Van Damem. 

********************************************

     Dwa miesiące później


Chociaż starał najmocniej jak mógł to czuł jak osacza go depresja a ten świat zacieśniał 
się wokół niego jakby chciał go pochłonąć. Przed chwilą omal nie zostali zabici. 
Spojrzał na swoje odbicie w lustrze nad umywalka a raczej tym co po niej pozostało. 
Miał rozcięta brew i wargę. Schudł, miał mocny zarost i wory pod oczami a do tego 
szarą cerę. 
Jak bardzo pragnął pozbyć się tego małego cholerstwa z ciała. 
 - Tony? - dotarł do niego zatroskany głos Max. Stała w drzwiach męskiej toalety.
 - Przypominasz mi Zivę. Ona uwielbia dyskutować w męskiej toalecie - uśmiechnął się.
 - Kochasz ją - stwierdziła. Odwrócił wzrok. Chyba się tego nigdy nie dowie.
 - Musicie wyciągnąć ze mnie to "coś" - powiedział zmieniając temat i wskazując na swoją pierś.
 - Jesteś pewien? - zapytała. Skinął tylko głowa. 

**********************************************


      DC - Rok 2001

Leżał na stole u Duckiego, na szczęście już trzeźwy, chociaż zaraz doktor
 go znieczuli i zobaczy co da się zrobić. 
 - Ostrzegam, Jethro, to niebezpieczne - usłyszał szorstki, lecz troskliwy
głos doktora Mallarda.
 - Wyciągnij ze mnie to, Ducky - poprosił. 
Widział jak Ducky instruuje Palmera czekając az znieczulenie zacznie
 działać. Ale co potem?


***********************************************

     Seattle - rok 2050

Uścisnął dłoń Max i skinął głowa na "lekarza", jeśli tak można było go nazwać. 
Po chwili uderzył tak gwałtowny ból, że miał wrażenie, iż ktoś rozrywa jego serce na kawałeczki. 

***********************************************

 - Stój, wróć! Co dalej?! - dopytywał się Michael Weatherly czytając na laptopie
 fanfik córki swojej koleżanki z planu - Przecież nie zakończyła - spojrzał pytająco 
na monitor. Kilka kliknięć i napisał szybką wiadomość na komunikatorze z zapytaniem 
o ciąg dalszy. 
 - Hej, ileż można czekać - wpadł do jego przyczepy Mark Harmon ze srogą miną 
w stylu Gibbsa. Michael posłał mu słynny uśmiech DiNozza, któremu nie można 
się oprzeć.
 - Nigdy nie czytaj ff - powiedział gdy razem szli na plan i po chwili poczuł pacnięcie 
w tył głowy. 
Na twarzy Marka zatańczył uśmiech niczym Mona Lisy. Pokręcił głową i obaj 
weszli na plan.





1 komentarz:

  1. Ommm... końcówka exstra! Normalnie z krzesła można spaść!!

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...