czwartek, 22 grudnia 2011

Sylwestrowa impreza

a/n: Chciałabym podziękować za wszystkie świąteczne życzenia i samej złożyć WAM wszystkim ciepłe i serdeczne życzenia świąteczne. Dużo prezentów pod choinką, uśmiechu na każdy dzień a tym, co piszą przede wszystkim WENY!! Mam nadzieję, że przyjmiecie ode mnie taki prezent świąteczno-noworoczny:)
Opis: Team NCIS spędzający razem sylwestra i 8 butelek starego wina :D




"Sylwestrowa impreza"


  Miał wielkie, bardzo wielkie, gigantyczne wręcz plany na tegorocznego sylwestra. Wszystko było w stanie podwyższonej gotowości już od dwóch tygodni. Chłopaki z Baltimore przygotowali niezłą imprezę w prywatnym klubie. Rzeka alkoholu, gorące panienki, świetne żarcie. Czekał na ten dzień jak głodny bezdomny na swój pierwszy od długiego czasu ciepły posiłek.
  Ale nie... to byłoby zbyt piękne. 
   Przecież jest Bardzo, a nawet Najbardziej Specjalnym Agentem Federalnym gotowym do akcji dwadzieścia cztery na dobę, przez siedem dni w tygodniu, co daje ostatecznie trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku oczekiwania w pełnym rynsztunku i gotowości. Dla własnego bezpieczeństwa psychicznego wolał nie przeliczać tego na minuty i sekundy. Tak na wszelki wypadek.
  Zamiast siedzieć na imprezie i pić w najlepsze, utkwił w górskim domku przy granicy z Kanadą. W domku gdzie nie było ogrzewania, tylko jeden, w dodatku niewielkich rozmiarów, kominek, który to kominek Gibbs z Probiem vel McGyverem próbowali zmusić do współpracy. Niestety tak kominek jak i reszta domku były dość zawilgocone, żeby nie powiedzieć zupełnie zapuszczone. Wzniecanie ognia zapałkami wyjętymi z praktycznie mokrego pudełka też nie należało do najłatwiejszych. Tony podejrzewał, że szybciej uda się im podpalić śnieg niż te szczapy drewna. Chociaż gdyby Gibbs się wystarczająco zdenerwował, drewno zapaliłoby się od samej intensywności jego spojrzenia...
 Stare okna przepuszczały lodowate powietrze, i to tak chętnie, że zasłony fruwały w zachwycie wokół rozeschniętych ram okiennych. Jeśli ubiegłoroczna zima była zimą stulecia, to ta nie miała sobie równych. Ziva kończyła zapalać znalezione w kuchni świeczki, bo oczywiście elektryczność wysiadła. O konserwacji instalacji elektrycznej najwyraźniej też nikt nie pomyślał.
 Czego on oczekiwał, gdy za oknem szalała burza śnieżna? Westchnął ciężko i ruszył przed siebie, by się nieco rozgrzać. 
  Ziva i Tim rzekomo również mieli jakieś plany na dziś. Gibbsowi chyba było to bez różnicy, gdyby nie utknął z nimi tutaj, jak zwykle siedziałby w swojej piwnicy z burbonem ale już bez  łodzi. Chyba mózg mu przemarzł i kabelki przestały łączyć, bo nie potrafił wyszukać filmu odpowiedniego do tej sytuacji. Może "Lawina", "I kto to mówi 2" albo "Awaryjne lądowanie"? Nie, w tym ostatnim to się rozbili samolotem, a oni na szczęście się nie rozbili. Tylko ciekawe czy ich samochód odpali po tej burzy? Zszedł ostrożnie po schodach do piwnicy, oświecając sobie drogę jedną z dwóch zabranych z auta latarek. Pod ścianą w rogu dostrzegł drewnianą skrzynię, z której wystawało siano. 
 - Cóż my tu... - zaczął podnosząc wieko i aż zaniemówił na widok ośmiu zakurzonych butelek wina - Rocznik 73, dobrze zakorkowane - stwierdził ścierając kurz, po czym rozejrzał się z zainteresowaniem. No tak, na korkociąg nie ma co liczyć, ale może ktoś na górze będzie miał - stwierdził. Chwycił dwie butelki i szybko wrócił do zespołu.
 - DiNozzo coś znalazł - półuśmiech zatańczył na twarzy Gibbsa. 
 - To nie to, co twój burbon Gibbs, ale... - rzucił szczerząc zęby w szerokim uśmiechu - Mamy w końcu Sylwestra!
 - W moim plecaku mam tabliczkę czekolady i jakieś batony - chwycił za torbę McGee i zaczął grzebać w środku.
 - Krakersy - rzuciła beztrosko Ziva, sięgając po szeleszczące opakowanie. 
 - Batony - wyciągnął Gibbs i zaczął szperać dalej. - Dwie paczki Bake Rolls - dodał kładąc opakowania na starą drewnianą ławę. Wszyscy usiedli wokół kominka, w którym nareszcie tańczył wesoło ogień. 
 - To ja idę po resztę - uradował się Tony, patrząc na stos jedzenia. - Ach, Szefie - zatrzymał się w pół drogi - w moim plecaku są batony, czekolada i kanapka. Spróbujcie otworzyć jedną butelkę. 

***************************

  Dochodziła północ, gdy kończyli czwartą butelkę. Z oddali było słychać odgłosy fajerwerków. Co prawda burza ustąpiła, ale było tyle śniegu, że nie mogli się wydostać, a poza tym, kto zdrowy na umyśle wychodziłby teraz, w środku nocy, na taki ziąb, kiedy w domku było tak przytulnie. 
 - Za następny rok - wzniósł toast plastikowym kubkiem Gibbs.
 - Za naszą ekipę - dodał Tony. 
 - Za naszą ekipę - zawtórowali mu. 
 - To może teraz... - zaczął spoglądając łobuzersko na towarzyszy. - Prawda czy zadanie?
 - Tylko ty, DiNozzo - zaśmiał się Gibbs. 
 - Skoro tak, to ja pierwsza - uśmiechnęła się szyderczo Ziva. - Prawda czy zadanie, Tony?
 - Prawda - odparł bez namysłu.
 - Kiedy ostatni raz uprawiałeś seks? 
  Poczuł jak robi się czerwony ja burak. Przykleił sztuczny uśmieszek z zamiarem wymyślenia jakiejś odpowiedzi, oczywiście zmyślonej.  
 - Tylko prawda, DiNozzo - upomniał go Szef.
 - Dobra, dobra - westchnął ciężko. - Ostatni raz był z Jeanne. Zadowoleni?
 - Sam chciałeś, Tony - wypomniał mu Tim. 
 - Zatem.... McGee - Tony szybko wrócił do swojego złośliwego wcielenia. - Czy robiliście to w trumnie?
 - E... co? Z kim? - zająknął się Tim, zdezorientowany tym pytaniem, bo nawet nie został zapytany, co wybiera.
 - Z naszą Czarną Damą - uświadomił go Tony.
 - No, coś ty... NIE! - odarł szybko. - Szefie, prawda czy zadanie?
 - Prawda.
 - Najgorszy prezent świąteczny?
 - Krawat z nadrukowanymi prezerwatywami i niebieski sweter z bananem - odparł i chwilę później musiał poklepywać DiNozzo, który zakrztusił się winem. 
 - Ziva - rzucił wyzywająco.
 - Zadanie - odpowiedziała bez namysłu. 
 - Wreszcie mamy odważną! - ucieszył się Tony. 
 - Skoro się tak cieszysz - uśmiechnął się tajemniczo Gibbs, na co uśmiech zszedł z twarzy Tony'ego. - Ściągaj gacie.
 - Że co? To nie moje zadanie! - spanikowany Tony wcisnął się mocniej w starą kanapę, która aż zatrzeszczała.
 - Ziva, zrobisz DiNozzo malinkę na pośladku.
 - Ale... - zaczęła protestować Ziva.
 - Widzieliście siebie nago, a poza tym będziesz robić na górnej części - wyjaśnił. 
Po chwili zadanie zostało wykonane i na zakończenie swojego dzieła Ziva klapnęła Tony'ego w pośladek.
 - Auuuu! - zawył. Nie dość, że wessała się w niego jak pijawka, to jeszcze bije!
  W tym samym czasie McGee otworzył piątą butelkę. 
 - Teraz moja kolej - odgrażał się Tony. - McFarciarz.
  Tim siedział chwilę zastanawiając się, co wybrać. Znając DiNozzo, był gotowy do szalonych pomysłów i w jednym i w drugim. Upił spory łyk wina na odwagę.
 - Zadanie.
 - Mój ty Prooobieee! - Tony wyszczerzył zęby zacierając przy tym ręce. - Zagrasz na butelkach, a raczej zagwiżdżesz czołówkę z "Magnum".
  Tim odetchnął z ulgą. Nie tego się spodziewał, chociaż w tych warunkach Tony niczego innego, a przynajmniej bardziej sprośnego, nie mógłby wymyślić. Poza wybiegnięciem nago na mróz. 
Jak to leciało? Tim wziął głęboki oddech, ustawił butelki i zaczął wygrywać melodię. Tylko raz zafałszował. 
 - Całkiem nieźle McMaestro, całkiem całkiem - przyznał Tony nalewając już z szóstej butelki. - Ja mam pytanie ogólne do wszystkich - zaczął nieco poważniej i na moment zapatrzył się w tańczące płomyki ognia. - Czego najbardziej baliście się w życiu?
 - Że nie będę wystarczająco dobry by pomagać innym - wydukał McGee. - I stracę tych, na których mi zależy.
 - Ja najbardziej bałam się prawdy - zaczęła Ziva. - Najpierw Ari, potem Eli i Michael. Bałam się okazać swoje słabości.
 - Tony? - zapytał McGee.
 - Że stoczę się jak mój ojciec i spełnią się jego słowa, że umrę w jakichś kanałach z dala od bliskich i nikt nigdy nie uroni za mną łzy - odpowiedział drżącym głosem. - Rozkleiłem się się - próbował się uśmiechnąć. Przecież nie wypili aż tyle... uch... sześć już poszło... no może jednak wypili trochę. - Szefie?
 - Że zawiodę moich najbliższych i ich nie ochronię - odparł gorzko. 
 - Wznoszę toast - Tony wstał chwiejnie z kanapy i wzniósł swój tandetny, plastikowy kubek do góry. Jego towarzysze uczynili to samo. - Abyśmy przezwyciężali zawsze razem swoje słabości i jęki... znaczy lęki jak... jak... w każdym razie razem! Nasze zdrowie!
 - Zdrowie! - odpowiedzieli jednocześnie stukając się kubeczkami, ochlapując się przy tym nieco winem.
 - Chyba pora iść spać - ziewnął McGee. Faktycznie było już w pół do trzeciej, a rano trzeba będzie wstać. Och i z pewnością przywita ich megakacyk. 
  - Dobranoc - ziewnął Tony. On, McGee i Ziva usadowili się wygodnie na kanapie, podczas gdy Gibbs zajął duży, wysłużony fotel. Uśmiechnął się na widok śpiących agentów, by po chwili samemu zasnąć. 

******************************************

  Rankiem obudził ich silny aromat świeżo mielonej kawy. Gibbs i jego młynek, gotowi na każdą ewentualność.
 - Dzień dobry - przywitał ich całkiem rześki Gibbs, wręczając każdemu z agentów po kubku kawy. 
  Tony uśmiechnął się do siebie, przecierając wciąż zaspane oczy. To będzie dobry rok, pomyślał upijając łyk mocnej kawy. 



3 komentarze:

  1. Podoba mi się, choć już czytałam ten rozdział :]

    OdpowiedzUsuń
  2. To było fantastyczne i chociaż czytałam to już to zawsze będzie mnie śmieszyć!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pyt. nr 1 - jak Tobie wygodniej
    Pyt. nr 2 - tak i tak
    Bardzo podobają mi się twoje opowiadania. A tego akurat nie czytałam, więc podoba mi się tym bardziej.

    P.S. Przy okazji zapraszam do mnie: www.aboutncis.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń

Nowe opowiadanie

 A/N: Nie mam pojęcia czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale umieszczam post. Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, a w zasadzie przerabiam stare. Umie...